1. Śniło mi się coś tak
natarczywego, że obudziłem się przekonany, iż jest niedziela. Już
miałem włączać telewizor, kiedy przypomniało mi się, że jest
cisza wyborcza, więc nie będzie „Kawy na ławę”. Chwilę
później dotarło do mnie, że jest sobota, ale to już nie miało
specjalnego znaczenia.
Dzień wcześniej Bożena zrobiła mi coś, co podmiot liryczny piosenki o onucach [której autorem, jak się dowiedziałem po latach jej śpiewania jest Jacek Kaczmarski] [jednak ponoć nie jest][piosenka ma być Zembatego] miał zamiar zrobić ze swoim chorym ojcem. Z tym, że chodzi nie tyle o samo skrócenie cierpień, co o sposób w jaki by to miało zostać zrobione.
Piszę o tym tylko dlatego, że kiedy rano kontemplowałem lustro zauważyłem ślad po tym działaniu.
Przypomniała mi się historia o Marianie, kowalu, sąsiedzie mojej matki, którego żona łaziła przed laty za nim pytając: Marian, a ty mnie kochasz, czy mnie nie kochasz. [dla młodszych czytelników – to cytat ze skeczu kabaretu Koń Polski]. Kowal Marian, przekonany, że żona robi sobie z niego jaja, bardzo się denerwował. Im bardziej – tym z większą radością jego małżonka łaziła za nim pytając: Marian, a ty mnie kochasz, czy mnie nie kochasz. Znaczy – eskalacja. I jak się ta eskalacja wyeskalowała, kowal Marian nie wytrzymał i małżonce – excusez le mot – jebnął. Ta zaś nieprzyzwyczajona do tego, żeby mąż, kowal, Marian, stosował wobec niej przemoc, chwyciła co bądź i mu oddała. Tym co bądź okazała się siekiera. Kowal Marian łaził przez jakiś czas z zabandażowaną głową. Kiedy pytano go, co się stało odpowiadał, że to przez kabaret.
Cisza wyborcza mi najwyraźniej szkodzi. I to jest zła informacja.
2. Śniadanie koncelebrowaliśmy do jakiejś czternastej. Później kontynuowaliśmy porządki. Od czasu, kiedy zobaczyłem z bliska daniele i to, co robią z parkowym zielskiem bardzo bym chciał sprawić sobie kilka. Mam nawet pomysł skąd je wziąć. Niestety rodzina nie chce uwierzyć w danieli bezobsługowość.
Próbowałem w rozmowę o danielach wciągnąć sąsiada Gienka i jego szwagra Darka. Dyskusja zaczęła dryfować aż doszła do sposobu danieli przewiezienia. Znaczy, wiezienia w samochodzie osobowym. Ważne, żeby w okresie po zrzuceniu poroża, bo by trudno było z rogami przez drzwi.
Nikt mnie nie chce zrozumieć. A chodzi tylko o to, żeby w parku był porządek, a ja mógł czemuś dać na imię Passent.
Sprzątaliśmy dalej. Znaczy najbardziej Bożena, bo dziewczyny niekoniecznie, a ja we własnym tempie. Poźniej mgły wymieszały się z dymem palonych liści i zrobiło się bardzo ładnie. Poszliśmy pod świerk gigant, żeby sprawdzić, czy nie ma śladu po rydzach. Nie było. I to jest zła informacja.
Dzień wcześniej Bożena zrobiła mi coś, co podmiot liryczny piosenki o onucach [której autorem, jak się dowiedziałem po latach jej śpiewania jest Jacek Kaczmarski] [jednak ponoć nie jest][piosenka ma być Zembatego] miał zamiar zrobić ze swoim chorym ojcem. Z tym, że chodzi nie tyle o samo skrócenie cierpień, co o sposób w jaki by to miało zostać zrobione.
Piszę o tym tylko dlatego, że kiedy rano kontemplowałem lustro zauważyłem ślad po tym działaniu.
Przypomniała mi się historia o Marianie, kowalu, sąsiedzie mojej matki, którego żona łaziła przed laty za nim pytając: Marian, a ty mnie kochasz, czy mnie nie kochasz. [dla młodszych czytelników – to cytat ze skeczu kabaretu Koń Polski]. Kowal Marian, przekonany, że żona robi sobie z niego jaja, bardzo się denerwował. Im bardziej – tym z większą radością jego małżonka łaziła za nim pytając: Marian, a ty mnie kochasz, czy mnie nie kochasz. Znaczy – eskalacja. I jak się ta eskalacja wyeskalowała, kowal Marian nie wytrzymał i małżonce – excusez le mot – jebnął. Ta zaś nieprzyzwyczajona do tego, żeby mąż, kowal, Marian, stosował wobec niej przemoc, chwyciła co bądź i mu oddała. Tym co bądź okazała się siekiera. Kowal Marian łaził przez jakiś czas z zabandażowaną głową. Kiedy pytano go, co się stało odpowiadał, że to przez kabaret.
Cisza wyborcza mi najwyraźniej szkodzi. I to jest zła informacja.
2. Śniadanie koncelebrowaliśmy do jakiejś czternastej. Później kontynuowaliśmy porządki. Od czasu, kiedy zobaczyłem z bliska daniele i to, co robią z parkowym zielskiem bardzo bym chciał sprawić sobie kilka. Mam nawet pomysł skąd je wziąć. Niestety rodzina nie chce uwierzyć w danieli bezobsługowość.
Próbowałem w rozmowę o danielach wciągnąć sąsiada Gienka i jego szwagra Darka. Dyskusja zaczęła dryfować aż doszła do sposobu danieli przewiezienia. Znaczy, wiezienia w samochodzie osobowym. Ważne, żeby w okresie po zrzuceniu poroża, bo by trudno było z rogami przez drzwi.
Nikt mnie nie chce zrozumieć. A chodzi tylko o to, żeby w parku był porządek, a ja mógł czemuś dać na imię Passent.
Sprzątaliśmy dalej. Znaczy najbardziej Bożena, bo dziewczyny niekoniecznie, a ja we własnym tempie. Poźniej mgły wymieszały się z dymem palonych liści i zrobiło się bardzo ładnie. Poszliśmy pod świerk gigant, żeby sprawdzić, czy nie ma śladu po rydzach. Nie było. I to jest zła informacja.
3. Po zmroku pojechałem do Ołoboku do sąsiada Tomka. Rozpędziłem się tak, że wylądowałem w Lidlu w Świebodzinie, po drodze znajdując na poboczu dorodną kanię. W Lidlu grupa małoletniej młodzieży przymierzała plastikowe stroje halloweenowe.
Sąsiad Tomek kupił sobie nowe auto. Też volvo. Jest zadowolony i to jest dobra informacja. Sąsiad Tomek ma akwarium większe niż telewizor. W środku wielkie ryby. Pielęgnice wielu wersji.
Gdybym miał akwarium, a mam nadzieje mieć, raczej bym w nim trzymał ryby mniejsze. Nie byłoby to aż tak widowiskowe.
Całkiem spore akwarium stoi w jednej z prezydenckich rezydencji. Wstawione w miejsce, gdzie mało kto wchodzi. [Któryś z wcześniejszych gospodarzy musiał nie lubić.]
Kiedy tam wlazłem ze zdziwieniem zauważyłem, że wszystkie ryby (poza glonojadem) podpłynęły prostopadle do szyby i zaczęły się we mnie wgapiać. Ciekawe doświadczenie.
Wróciłem do domu. Kania okazała się zeżarta przez robaki. I to jest zła informacja. W telewizorze był „Rambo 2”. Ech, te czasy nieskończonych magazynków w kałasznikowach. Rosjanie, którzy – żeby nie było niedomówień – gwiazdy mieli także na słuchawkach, a na hełmach to nawet po dwie.
Wariacje na temat Mi-24. W latach 80. inaczej się ten film oglądało. Mieliśmy Związek Radziecki, nie mieliśmy żołnierzy, którzy wrócili z misji.
Jutro o tej porze coś powinno być już wiadomo.