1. 6:30. Czyli jeszcze gorzej. Zwłaszcza, że im wcześniej wstaję, tym później wychodzę z domu.
Do pracy jechałem elektryczną hulajnogą. Niby ruch mniejszy, a rachunek wyższy. I to jest zła informacja.
2. Pałac wciąż stoi. Okrągły Stół zepchnięto pod ściany, by zrobić miejsce dla drukarek 3D, które drukują przyłbice. W godzinach pracy doglądają je urzędnicy, później funkcjonariusze SOP. Piszę „funkcjonariusze”, gdyż nie wszyscy są oficerami. Niestety różnica ta jest trudno dostrzegalna dla tłumaczy list dialogowych.
W najważniejszym sekretariacie kraju wsparłem obsługę w walce z termometrem bezdotykowym, który z niewiadomych powodów postanowił podawać temperaturę w stopniach Fahrenheita. Przyrodnia siostra mojej śp. babci większość życia przeżyła w Gdańsku. Gdańsku Oliwie konkretnie. Przy ulicy Podhalańskiej. Swoją drogą, co trzeba mieć w głowie, żeby ulicę 700 km od tatrzańskich hal nazwać „podhalańską”. Byłem u cioci Krysi na wakacjach w sierpniu 1980 roku i nie mogłem przeboleć, że przez strajk nie mogę przepłynąć wodolotem na Hel. Znaczy, moja matka mówiła, że nie można. Ale dziś, kiedy jestem w wieku potencjalnego ojca mojej matki w roku 1980, podejrzewam, że ściemniała, bo wolała jeździć pod Stocznię, by na własne oczy obserwować historię, niż płynąć z ośmiolatkiem i pięciolatkiem wodolotem na Hel. W każdym razie chodzi mi o to, że moje związki z Gdańskiem nie są tak bliskie, bym preferował skalę Fahrenheita nad skalą Celsiusza. Ale to wcale nie znaczy, bym miał jakieś szczególe związki z Uppsalą, miastem rodzinnym tego drugiego. No, może tyle, że w „Potopie” słowo „Uppsala” było hasłem Szwedów oblegających Częstochowę. (Odzewem była korona). (Niby Uppsala, ale w książce przez jedno „p”).
No więc trzeba było od Fahrenheita wrócić do Celsiusza. Pełen wiary we własną inteligencję próbowałem ten problem jakoś rozgryźć. Nieskutecznie. W końcu pani Sekretarka znalazła instrukcję obsługi najpierw czeską (jednak się nie udało). Później angielską (tym razem był sukces).
Ważne dyskusje polityczne odbywały się „na polu” – czyli bocznym dziedzińcu, gdzie wychodzi się na papierosa. Wychodzi się „na pole”, a nie „na dwór” przez szacunek dla krakowskiej mniejszości w Pałacu. Nazwa zresztą została rozpropagowana przez rodowitych warszawiaków, którzy wrócili do stolicy po wieloletnich studiach w Krakowie. No więc odbywały się „na polu”. Teraz zaczęły się odbywać przy pingpongu. W podziemiach Pałacu stoi stół. Koledzy to odkryli i by porozmawiać, schodzą pograć. Co jest dla mnie złą informacją, bo mało jest rodzajów ludzkiej działalności, na którą mam taką alergię jak na uprawianie tenisa stołowego.
Do pracy jechałem elektryczną hulajnogą. Niby ruch mniejszy, a rachunek wyższy. I to jest zła informacja.
2. Pałac wciąż stoi. Okrągły Stół zepchnięto pod ściany, by zrobić miejsce dla drukarek 3D, które drukują przyłbice. W godzinach pracy doglądają je urzędnicy, później funkcjonariusze SOP. Piszę „funkcjonariusze”, gdyż nie wszyscy są oficerami. Niestety różnica ta jest trudno dostrzegalna dla tłumaczy list dialogowych.
W najważniejszym sekretariacie kraju wsparłem obsługę w walce z termometrem bezdotykowym, który z niewiadomych powodów postanowił podawać temperaturę w stopniach Fahrenheita. Przyrodnia siostra mojej śp. babci większość życia przeżyła w Gdańsku. Gdańsku Oliwie konkretnie. Przy ulicy Podhalańskiej. Swoją drogą, co trzeba mieć w głowie, żeby ulicę 700 km od tatrzańskich hal nazwać „podhalańską”. Byłem u cioci Krysi na wakacjach w sierpniu 1980 roku i nie mogłem przeboleć, że przez strajk nie mogę przepłynąć wodolotem na Hel. Znaczy, moja matka mówiła, że nie można. Ale dziś, kiedy jestem w wieku potencjalnego ojca mojej matki w roku 1980, podejrzewam, że ściemniała, bo wolała jeździć pod Stocznię, by na własne oczy obserwować historię, niż płynąć z ośmiolatkiem i pięciolatkiem wodolotem na Hel. W każdym razie chodzi mi o to, że moje związki z Gdańskiem nie są tak bliskie, bym preferował skalę Fahrenheita nad skalą Celsiusza. Ale to wcale nie znaczy, bym miał jakieś szczególe związki z Uppsalą, miastem rodzinnym tego drugiego. No, może tyle, że w „Potopie” słowo „Uppsala” było hasłem Szwedów oblegających Częstochowę. (Odzewem była korona). (Niby Uppsala, ale w książce przez jedno „p”).
No więc trzeba było od Fahrenheita wrócić do Celsiusza. Pełen wiary we własną inteligencję próbowałem ten problem jakoś rozgryźć. Nieskutecznie. W końcu pani Sekretarka znalazła instrukcję obsługi najpierw czeską (jednak się nie udało). Później angielską (tym razem był sukces).
Ważne dyskusje polityczne odbywały się „na polu” – czyli bocznym dziedzińcu, gdzie wychodzi się na papierosa. Wychodzi się „na pole”, a nie „na dwór” przez szacunek dla krakowskiej mniejszości w Pałacu. Nazwa zresztą została rozpropagowana przez rodowitych warszawiaków, którzy wrócili do stolicy po wieloletnich studiach w Krakowie. No więc odbywały się „na polu”. Teraz zaczęły się odbywać przy pingpongu. W podziemiach Pałacu stoi stół. Koledzy to odkryli i by porozmawiać, schodzą pograć. Co jest dla mnie złą informacją, bo mało jest rodzajów ludzkiej działalności, na którą mam taką alergię jak na uprawianie tenisa stołowego.
Mieliśmy wyjechać z Warszawy wieczorem. Zbyt późno wyszedłem z roboty. Nie wyjechaliśmy. I to jest zła informacja, bo w Warszawie słabo się pisze Negatywy.