1. W nocy były jakieś trzy stopnie. Rano się okazało, że pompa nagrzała dom. Równomiernie. Przy grzaniu kominkami ciepło było miejscami, więc trzeba się będzie przyzwyczaić.
W RMF, u Ziemca Joachim Brudziński. Rzadki ostatnio gość. Szkoda, bo lubię go słuchać. Mam wrażenie, że prawie tak, jak on siebie.
Zabrałem się za koszenie parku. Odzyskana w zeszłym roku część pełna jest niestety gruzu. I sterczących na jakieś dziesięć centymetrów obrzynków dzikiego bzu. Przyjdzie wrócić tam z kosą. Spalinową. Klasyczną nie potrafię.
Poźniej zabrałem się za montowanie anteny w audi. Oryginalna się nie dawała odkręcić, co robiło w myjni pewien problem. Chwilę mi zajęło, nim dotarło do mnie, że ktoś, kto auto projektował musiał zostawić jakieś dojście. No i zostawił. W zupełnie innym miejscu, niż szukałem.
2. Bożena chce utwardzić drogę przez park. Przyjechał pan drogowiec, żeby się sprawie przyjrzeć. Przyjechał A8. Nowszą niż nasza. Utwardzenie drogi będzie kosztowne. Pojechaliśmy kawałek za wieś, żeby zobaczyć dwa rodzaje tłucznia, jakim utwardzał drogę do farmy fotowoltaicznej.
Kiedy wyjeżdżaliśmy przez otwartą bramę wparowały dwie panie i zaczęły robić zdjęcia domu. Zwiedzały okolicę. Sprawiały wrażenie zdziwionych, gdy je wyprosiliśmy.
Później pojechaliśmy do paczkomatu. Ech, chciałbym, żeby paczkomat był koło sklepu w Ołoboku. Tylko nie koło Dino. Koło sklepu przy kanale. Opowieść, że korzystanie z paczkomatu jest bardziej ekologiczne niż z kuriera, w sytuacji, kiedy do paczkomatu jest 15 kilometrów, a kurier i tak w okolicy bywa – jak mawia Zbigniew Ziobro – nie polega na prawdzie.
Dostałem wczoraj prezent na jutrzejsze urodziny. Lusterko wsteczne do Lawiny. W oryginalne przestało wyświetlać temperaturę i kierunek jazdy. Wymieniłem. Teraz wiem, gdzie jest zachód, co – jak uczy historia – może być wiedzą przydatną.
3. Siadłem na chwilę przed telewizorem. Mignął mi „Robin Hood” z Gladiatorem. Desant francuskiego wojska. Wcześniej nie zwróciłem chyba uwago na to, że francuscy rycerze desantowali się z łodzi Higginsa. Łódź dobija, opada rampa, po rampie schodzi koń. Śmieszne.
Później zobaczyłem Nowacką u Witwickiego. Nowacka w oczach ma to samo, co Arłukowicz. Mówiła i mówiła. Odniosłem wrażenie, że Witwickiemu od pewnego momentu odechciało się rozmawiać.
Komu by się chciało.
sobota, 8 maja 2021
8 maja 2021
sobota, 3 kwietnia 2021
3 kwietnia 2021
1.Kocio za dnia jest kotem domowym, noce woli jednak spędzać poza domem. Wrócił rano. Bliżej dziesiątej.
Prymas u Ziemca. Nie dał się sprowokować i nie zgodził się ze stwierdzeniem, że przychodzenie do kościoła z objawami to grzech. Powiedział, że to nieodpowiedzialność.
Jadąc do Świebodzina rozmawiałem z ojcem. Ojciec wierzy, że ludzie są mądrzy i będą przestrzegać ograniczeń, bo mają świadomość zagrożenia. Rozmawiając dojechałem do pod Lidla. Naliczyłem pięć osób bez maseczek. Nie pod nosem, czy brodą. Wcale.
Kolega mój był dziś w pewnym krakowskim kościele, poświęcić. Kolega lekarz. Zaszczepiony. Przyjechał za wcześnie. Usiadł z tyłu. Kościół zaczął się zapełniać. Powoli lecz skutecznie. Kolega liczył. Jest w tym dobry. Przy dwustu wiernych przestał. Według przepisu – więcej niż czterdzieści osób w środku być nie powinno. Kolega wrócił do domu. Znalazł numer do proboszcza, zadzwonił i spokojnie wyjaśnił mu, że gdyby w środku ktoś rozniósł wirusa – co jest bardzo prawdopodobne – to z dwustu zarażonych przynajmniej dwie by nie przeżyły. Te dwieście osób mogłoby zarazić kolejnych – ale w to już nie wchodził. Tłumaczył ponoć spokojnie. Proboszcz ponoć zrozumiał. Być może kolega zepsuł mu Święta. Być może nie. Bo skoro według księdza Prymasa narażanie bliźnich na zakażenie to nie grzech? Któż z nas nie pozwolił sobie kiedyś na jakąś nieodpowiedzialność.
A, żeby nie było niedomówień – uważam, że kościoły powinny być otwarte.
Wymieniałem się życzeniami z innym kolegą doktorem. Ten wziął pierwsze od niepamiętnych czasów trzy wolne dni. Uważa, że po Świętach dobijemy do 40 tys. zarażonych dziennie. I tysiąca zmarłych. Święta przekreślą sygnały o końcu trzeciej fali. Sami to sobie zrobimy.
2. Moja matka ma psa. Charta irlandzkiego. Wiozłem go w maju zeszłego roku do niej z Warszawy. Był wtedy niepodobną kuleczką, która ledwo sięgała z moich kolan do kierownicy. Kuleczką niepodobną do charta irlandzkiego. Dziś ta kuleczka waży 70 kg. Jest wielkości kucyka i jeszcze rośnie. No i mimo wielkości – wciąż zachowuje się trochę jak szczeniak. Chyba lubię duże psy.
W Lubrzy. Właściwie na końcu Lubrzy, kawałek za studiem nagrań, gdzie ponoć nagrywa Kazik, ktoś wybudował kilka domów wakacyjnych na wynajem. Domki dość spore. Tak blisko siebie, że mieszkańcy apartamentowców czuć się powinni bezpiecznie. Jakieś dwieście metrów od rzeczonych domków – co prawda, w wykopie ale jednak – biegnie autostrada. A2. Ta, którą rząd Platformy połączył Warszawę z Lizboną. Gdy połączył z Lizboną, nie połączył z Lubuskiem – właściwie nie było zjazdów. Najwyraźniej – excusez le mot – chuj był nie tylko z Polską wschodnią. Z zachodnią też.
Ale nie o tym. Zawsze gdy obok tych domków wakacyjnych przejeżdżam przypomina mi się kemping gdzieś przed Genuą. Byłem tam dwa razy. Raz na szkolnej wycieczce, drugi raz z pięć lat poźniej. No i tym drugim razem nie mogłem sobie przypomnieć, co z tym kempingiem było nie tak. Że brudne sanitariaty? Chyba nie to. Że robactwa mrowie? Raczej nie to. Że większość pryszniców nie działa? Też nie to. Zagadka wyjaśniła się w nocy. Chodziło o autostradę, której z niewiadomych przyczyn za dnia nie było za bardzo słychać. Za to w nocy – było słychać na tyle, że się spać nie za bardzo dało.
3. Pojawił się pierwszy tulipan. Chwilę po tym, gdy go zauważyłem zaczął padać deszcz ze śniegiem. Potem się pojawiła informacja, że może być w nocy minus pięć. Nie na taki kwiecień się umawiałem.