2. Wstałem. Przyszła kocia rodzina. Zaczęła jeść. Nałożyłem jej – w znaczeniu: rodzinie – ile się dało, spakowałem się i poszedłem. Przed bramę. Po chwili przyjechał Mój Nowy Szef. Przyjechał i zawiózł mnie do Babimostu. Porządny człowiek. Właściwie, to zdążyłem w ostatniej chwili, bo kiedy wysiadałem z auta, ze środka wyszła pani i powiedziała, żeby się spieszyć, bo zamykają. I zamknęli. Parę minut po mnie przyjechał jeszcze ktoś. I go już nie wpuścili, choć błagał. I to jest zła informacja, bo mogli okazać trochę serca i go wpuścić. Samolot za to wystartował pięć minut przed czasem. A wylądował przed czasem z pół godziny.
3. Złą informacją jest, że nie mogę napisać, co przez cały dzień robiłem w Warszawie. No i to, że przez to, że przez cały dzień to robiłem, nie wiem, co będzie w jutrzejszej Gazecie.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą LOT. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą LOT. Pokaż wszystkie posty
czwartek, 2 września 2021
2 września 2021
1. Zawsze, gdy mam ustawiony budzik się nie wysypiam, bo się co chwilę budzę i sprawdzam, czy aby nie dzwoni. Miałem budzik ustawiony. Na szóstą. I to jest zła informacja.
środa, 3 czerwca 2020
1 czerwca 2020
1. Rok temu opuścił nas Pawełek. Od tego czasu nie mamy już żadnego kota. I to jest zła informacja.
2. Ze dwa tygodnie temu kupiłem bilet na samolot. Zasadniczo, kupiłem by wesprzeć narodowego przewoźnika ale skoro się okazało, że jednak lata – postanowiłem skorzystać. Bożena zawiozła mnie do Babimostu, Niby ja prowadziłem, ale nie ma to żadnego znaczenia.
Na lotnisku przywitało mnie dwóch żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej. Jeden mierzył temperaturę, drugi go pilnował. Chciałbym jak towarzysze amerykańscy używać w takich sytuacjach zwrotu: Thank you, for your service. Niestety, nikt jeszcze nie spopularyzował polskiej wersji. I to jest zła informacja.
W rozmowie z panem z SOL-u użyłem słowa trotyl. Pan z SOL-u powiedział, żebym takich słów nie używał. Używam tego słowa zawsze kiedy bramka losuje mnie do sprawdzenia śladów materiałów wybuchowych. Opowiadam, jak kiedyś znaleziono na mnie trotyl. Wynik był taki, że byli przekonani że przed chwilą coś zdetonowałem. Było bardziej śmiesznie niż strasznie. SOL-e powtarzały test licząc na to, że za którymś razem wyjdzie negatywny. Niedoczekanie. Z czasem dotarło do mnie logiczne wyjaśnienie. Otóż kilka godzin wcześniej byłem na świątecznej imprezie w JW 2305. Wystarczyło uścisnąć kilka dłoni, by lotniskowa maszyna rozpoznała we mnie terrorystę.
Na lotnisku ekipa lokalnej telewizji robiła materiał o restarcie startów. Dzięki Bogu należałem do tej części pasażerów, których nie poproszono o wypowiedź.
Puste Okęcie ma swoje plusy. Można je szybko przejść.
3. Po pracy udaliśmy się z Druhem Sekretarzem na kolację. Znaleźliśmy przy Hożej nowego Wietnamczyka. Potem poszliśmy na chwilę do Krakena.
Kupiłem bilet na samolot do Zielonej Góry. Podrożał o prawie połowę. I to jest zła informacja. W sumie nie aż tak zła, bo podrożał do 120 złotych.
W rozmowie z panem z SOL-u użyłem słowa trotyl. Pan z SOL-u powiedział, żebym takich słów nie używał. Używam tego słowa zawsze kiedy bramka losuje mnie do sprawdzenia śladów materiałów wybuchowych. Opowiadam, jak kiedyś znaleziono na mnie trotyl. Wynik był taki, że byli przekonani że przed chwilą coś zdetonowałem. Było bardziej śmiesznie niż strasznie. SOL-e powtarzały test licząc na to, że za którymś razem wyjdzie negatywny. Niedoczekanie. Z czasem dotarło do mnie logiczne wyjaśnienie. Otóż kilka godzin wcześniej byłem na świątecznej imprezie w JW 2305. Wystarczyło uścisnąć kilka dłoni, by lotniskowa maszyna rozpoznała we mnie terrorystę.
Na lotnisku ekipa lokalnej telewizji robiła materiał o restarcie startów. Dzięki Bogu należałem do tej części pasażerów, których nie poproszono o wypowiedź.
Puste Okęcie ma swoje plusy. Można je szybko przejść.
3. Po pracy udaliśmy się z Druhem Sekretarzem na kolację. Znaleźliśmy przy Hożej nowego Wietnamczyka. Potem poszliśmy na chwilę do Krakena.
Kupiłem bilet na samolot do Zielonej Góry. Podrożał o prawie połowę. I to jest zła informacja. W sumie nie aż tak zła, bo podrożał do 120 złotych.
czwartek, 17 sierpnia 2017
16 sierpnia 2017
1. Idąc do tramwaju, pod kebabem przy
Marszałkowskiej minąłem towarzystwo: dziewczynę i dwóch panów.
Towarzystwo, które najwyraźniej kontynuowało poprzedzający
wieczór. Dziewczyna ładna, panowie – chyba nie w moim typie.
Zachowywali się, jakby była piąta rano. Aż spojrzałem na
zegarek. Było zdecydowanie później. Zjadłem coś niedobrego ze
sklepu z kawą w przejściu pod rondem. Wsiadłem do tramwaju. Jakiś
pan z walizką, o wyglądzie mieszkańca Kaukazu zapytał mnie, czy
tramwaj jedzie na jakąś ulicę. Powiedziałem, że nie wiem.
Wsiadł. Zaczął sprawdzać coś w telefonie. Pewnie tę ulicę.
Sprawdził i poszedł do motorniczego chyba kupić bilet. Co było
później – nie wiem, gdyż z tramwaju wysiadłem.
[Żeby nie było niedomówień – wygląd mieszkańca Kaukazu miał pan, nie jego walizka].
Tak jakoś zawsze wychodzi, że jeżeli już przez Ogród Saski przechodzę to robię to w świąteczne przedpołudnie. Na placu Piłsudskiego spokój, jaki może być tylko na godzinę przed początkiem kameralnej imprezy. BOR, Żandarmeria, Media. Postałem, pogadałem, zaczęli się pojawiać goście, którzy wcześniej byli na mszy w Katedrze. Przyjechał pan z nadprogramowym wieńcem.
Wieńce to jakieś chyba najważniejszy element naszej polityki historycznej. W każdym razie, z determinacji chcących wieńce składać można to wnosić. I to jest zła informacja.
W programie wieniec miał składać PAD w asyście Ministra Obrony Narodowej, szefa BBN-u i generałów. Jeden wieniec. Wieniec nadprogramowy ponoć miał być składany przez prezesa IPN-u. W scenariuszu imprezy tego nie było. Więc pan z wieńcem nadprogramowym zaczekał na koniec. Porządek być musi.
Spod Belwederu na plac Trzech Krzyży przejechałem aleje Ujazdowskie wojskowym defenderem, którym później tę samą trasę w przeciwnym kierunku pokonał PAD. Pożartowaliśmy z Panem Kierowcą z wyposażenia. Zwłaszcza klamek. Bardzo brytyjskich. Kiedy wracałem pod Belweder spotkałem grupę Amerykanów z generałem Hodgesem. Generał szedł Alejami mijany przez samochody naszych oficjeli. Droga szła mu wolno, bo co chwilę się zatrzymywał, by porozmawiać z żołnierzami.
2. Można się przyzwyczaić, że słuchanie przemówień PAD utrudniane jest przez grupki emerytów z KOD, wyposażonych w trombity, gwizdki czy bębny. Tym razem było inaczej. Chwilę po rozpoczęciu przemówienia nad trybuną zaczął dość nisko krążyć śmigłowiec Mi8.
Przed w reklamie, nie pamiętam którego OFE na stację benzynową podjeżdżał dziwnie tunigowany tarpan. Wypadała z niego grupa młodzieży. Jakiś jej przedstawiciel krzyczał do tankującego starszego pana – trzeba mieć fantazję, dziadku. Coś się wtedy z tego tarpana urywało, a starszy pan odpowiadał – trzeba mieć pieniądze, synku.
Kiedy się ma i fantazję i środki – można użyć śmigłowca. Tylko po co.
Defiladę oglądałem wśród dziennikarzy. W tym roku otworzyli ją rekonstruktorzy. Konkretnie – grupa rekonstruująca zespół akrobacyjny lotnictwa polskiego z początku lat siedemdziesiątych.
Dziennikarze zastanawiali się, co ma być tym nowym uzbrojeniem, które zapowiadał lektor. No i wyszło im na to, że chodziło o Raki. Ponoć świetne moździerze samobieżne.
Defilada wyszła super. Po niej impreza miała się zakończyć. Minister Obrony postanowił jednak złożyć wieniec. Złożył. Taką miał fantazję. I środki.
Impreza w Belwederze przyjemniejsza niż w zeszłym roku. I nie chodzi tylko o pogodę.
Dosiedziałem do końca. Razem z kolegą, który ma na imię jak rondo Babka. Dopijając ostatnie wino dopadła mnie konstatacja, że mój pradziadek-legionista byłby ze mnie dumny. Że sobie dopijam ostatnie wino na tarasie u Komendanta. Pradziadek chyba nigdy nie był w Belwederze. Nie mam już niestety kogo zapytać. I to jest zła informacja.
3. Na Okęcie jechałem z duszą na ramieniu. Kupiłem bilet dzień wcześniej, przez aplikację. Niestety nie został po tym żaden ślad. Poza zablokowaniem środków na karcie. Przez dobę próbowałem się na lotowską infolinię dodzwonić. Najdłużej muzyczki słuchałem przez godzinę. Nie było to zbyt interesujące. Bogu dzięki się okazało, że rezerwacja jest. Z kartą pokładową zacząłem się więc błąkać między sklepami a bramkami. W jednym ze sklepów wypatrzyłem niewidziany od dobrych paru lat – Absolut 100. Wziąłem flaszkę, pognałem do kasy, kasjerka popatrzyła na kartę pokładową i powiedziała, że Służba Celna zabroniła im sprzedawać alkohol na loty krajowe. Panie Premierze Morawiecki, jak żyć?
Z rozpaczy poszedłem do McDonald's. Restauracji innej niż wszystkie [czym tu się chwalić]. Obsługujący pan był trochę dziwny. Sytuacja przypominała grę w tchórza – tym razem, kto pierwszy się odezwie. Podchodzę. On patrzy. Ja patrzę. On patrzy. Ja patrzę. On patrzy. Przegrałem.
Kiedy czekałem na moje frytki od lady odeszła pani w mundurze Służby Ochrony Lotniska. Siadła kawałek dalej. Nagle mnie pyta: sorry sir, is it your luggage? [najwyraźniej w moim czarnym garniturku, czarnym krawacie, z biało-czerwoną w klapie wyglądałem zagranicznie]
Zaprzeczyłem. Wstała, zapytała głośno, choć bez efektu, czy ktoś się przyznaje do tej walizki. Później zażądała od obsługi dostępu do telefonu. Obsługa miała z tym jakiś problem, ale w końcu udało się ten problem jakoś rozwiązać. Po chwili przez głośniki poszukiwano właściciela tej walizki. Nikt się nie zgłosił. Pani w mundurze Służby Ochrony Lotniska sobie poszła. Walizka została. Przynajmniej przez dwadzieścia minut bo później poszedłem dalej. W każdym razie w tej walizce raczej nie było bomby, bo gdyby była, to byśmy o tym usłyszeli. Ciekawe, czy dalej ta walizka tam stoi. Szara. Kabinówka. Na czterech kółkach.
Samolot okazał się bombardierem w malowaniu nieodżałowanego Eurolotu. Leciał ze czterdzieści minut. Pani stewardessa witająca nas w Zielonej Górze brzmiała dość zabawnie, kiedy się ma świadomość w jakiej odległości od Zielonej Góry leży Nowe Kramsko.
Nie ma się co nabijać. Samolot prawie pełen, więc pasażerom to nie przeszkadza.
Przyjechały po mnie Bożena z Mileną. Bohatersko, bo to jednak prawie północ była. Zatankowaliśmy w Sulechowie. Wygląda na to, że drożeje gaz. I to jest zła informacja.
[Żeby nie było niedomówień – wygląd mieszkańca Kaukazu miał pan, nie jego walizka].
Tak jakoś zawsze wychodzi, że jeżeli już przez Ogród Saski przechodzę to robię to w świąteczne przedpołudnie. Na placu Piłsudskiego spokój, jaki może być tylko na godzinę przed początkiem kameralnej imprezy. BOR, Żandarmeria, Media. Postałem, pogadałem, zaczęli się pojawiać goście, którzy wcześniej byli na mszy w Katedrze. Przyjechał pan z nadprogramowym wieńcem.
Wieńce to jakieś chyba najważniejszy element naszej polityki historycznej. W każdym razie, z determinacji chcących wieńce składać można to wnosić. I to jest zła informacja.
W programie wieniec miał składać PAD w asyście Ministra Obrony Narodowej, szefa BBN-u i generałów. Jeden wieniec. Wieniec nadprogramowy ponoć miał być składany przez prezesa IPN-u. W scenariuszu imprezy tego nie było. Więc pan z wieńcem nadprogramowym zaczekał na koniec. Porządek być musi.
Spod Belwederu na plac Trzech Krzyży przejechałem aleje Ujazdowskie wojskowym defenderem, którym później tę samą trasę w przeciwnym kierunku pokonał PAD. Pożartowaliśmy z Panem Kierowcą z wyposażenia. Zwłaszcza klamek. Bardzo brytyjskich. Kiedy wracałem pod Belweder spotkałem grupę Amerykanów z generałem Hodgesem. Generał szedł Alejami mijany przez samochody naszych oficjeli. Droga szła mu wolno, bo co chwilę się zatrzymywał, by porozmawiać z żołnierzami.
2. Można się przyzwyczaić, że słuchanie przemówień PAD utrudniane jest przez grupki emerytów z KOD, wyposażonych w trombity, gwizdki czy bębny. Tym razem było inaczej. Chwilę po rozpoczęciu przemówienia nad trybuną zaczął dość nisko krążyć śmigłowiec Mi8.
Przed w reklamie, nie pamiętam którego OFE na stację benzynową podjeżdżał dziwnie tunigowany tarpan. Wypadała z niego grupa młodzieży. Jakiś jej przedstawiciel krzyczał do tankującego starszego pana – trzeba mieć fantazję, dziadku. Coś się wtedy z tego tarpana urywało, a starszy pan odpowiadał – trzeba mieć pieniądze, synku.
Kiedy się ma i fantazję i środki – można użyć śmigłowca. Tylko po co.
Defiladę oglądałem wśród dziennikarzy. W tym roku otworzyli ją rekonstruktorzy. Konkretnie – grupa rekonstruująca zespół akrobacyjny lotnictwa polskiego z początku lat siedemdziesiątych.
Dziennikarze zastanawiali się, co ma być tym nowym uzbrojeniem, które zapowiadał lektor. No i wyszło im na to, że chodziło o Raki. Ponoć świetne moździerze samobieżne.
Defilada wyszła super. Po niej impreza miała się zakończyć. Minister Obrony postanowił jednak złożyć wieniec. Złożył. Taką miał fantazję. I środki.
Impreza w Belwederze przyjemniejsza niż w zeszłym roku. I nie chodzi tylko o pogodę.
Dosiedziałem do końca. Razem z kolegą, który ma na imię jak rondo Babka. Dopijając ostatnie wino dopadła mnie konstatacja, że mój pradziadek-legionista byłby ze mnie dumny. Że sobie dopijam ostatnie wino na tarasie u Komendanta. Pradziadek chyba nigdy nie był w Belwederze. Nie mam już niestety kogo zapytać. I to jest zła informacja.
3. Na Okęcie jechałem z duszą na ramieniu. Kupiłem bilet dzień wcześniej, przez aplikację. Niestety nie został po tym żaden ślad. Poza zablokowaniem środków na karcie. Przez dobę próbowałem się na lotowską infolinię dodzwonić. Najdłużej muzyczki słuchałem przez godzinę. Nie było to zbyt interesujące. Bogu dzięki się okazało, że rezerwacja jest. Z kartą pokładową zacząłem się więc błąkać między sklepami a bramkami. W jednym ze sklepów wypatrzyłem niewidziany od dobrych paru lat – Absolut 100. Wziąłem flaszkę, pognałem do kasy, kasjerka popatrzyła na kartę pokładową i powiedziała, że Służba Celna zabroniła im sprzedawać alkohol na loty krajowe. Panie Premierze Morawiecki, jak żyć?
Z rozpaczy poszedłem do McDonald's. Restauracji innej niż wszystkie [czym tu się chwalić]. Obsługujący pan był trochę dziwny. Sytuacja przypominała grę w tchórza – tym razem, kto pierwszy się odezwie. Podchodzę. On patrzy. Ja patrzę. On patrzy. Ja patrzę. On patrzy. Przegrałem.
Kiedy czekałem na moje frytki od lady odeszła pani w mundurze Służby Ochrony Lotniska. Siadła kawałek dalej. Nagle mnie pyta: sorry sir, is it your luggage? [najwyraźniej w moim czarnym garniturku, czarnym krawacie, z biało-czerwoną w klapie wyglądałem zagranicznie]
Zaprzeczyłem. Wstała, zapytała głośno, choć bez efektu, czy ktoś się przyznaje do tej walizki. Później zażądała od obsługi dostępu do telefonu. Obsługa miała z tym jakiś problem, ale w końcu udało się ten problem jakoś rozwiązać. Po chwili przez głośniki poszukiwano właściciela tej walizki. Nikt się nie zgłosił. Pani w mundurze Służby Ochrony Lotniska sobie poszła. Walizka została. Przynajmniej przez dwadzieścia minut bo później poszedłem dalej. W każdym razie w tej walizce raczej nie było bomby, bo gdyby była, to byśmy o tym usłyszeli. Ciekawe, czy dalej ta walizka tam stoi. Szara. Kabinówka. Na czterech kółkach.
Samolot okazał się bombardierem w malowaniu nieodżałowanego Eurolotu. Leciał ze czterdzieści minut. Pani stewardessa witająca nas w Zielonej Górze brzmiała dość zabawnie, kiedy się ma świadomość w jakiej odległości od Zielonej Góry leży Nowe Kramsko.
Nie ma się co nabijać. Samolot prawie pełen, więc pasażerom to nie przeszkadza.
Przyjechały po mnie Bożena z Mileną. Bohatersko, bo to jednak prawie północ była. Zatankowaliśmy w Sulechowie. Wygląda na to, że drożeje gaz. I to jest zła informacja.
czwartek, 2 października 2014
1 października 2014
1. Wstałem rano, poszedłem do
Krakena-Beirutu, gdzie kręcono film. Film był polsko-niemiecki.
Człowiek krzyczący „na miejsca” krzyczał z akcentem
funkcjonariuszy Geheime Staatspolizei z filmów o Klossie. No może
nieco mniej dotkliwym tonem.
Krzysztof zauważył, że produkcja
filmowa przypomina proces robienia z gówna sera. Trudno się z tym
nie zgodzić.
W centrum ciągle kręcą jak nie
serial, to fabułę. Jak nie fabułę, to reklamę. Zaczyna się
zawsze od tego, że przyjeżdża firma ochroniarska i zawłaszcza
miejsca parkingowe, z którymi i tak jest zawsze problem.
Film kręcony w Krakeno-Beirucie
zawłaszczył kilka miejsc, w tym dwa dla inwalidów. Były
zawłaszczone, aż przyjechał właściciel kamienicy i jedno odbił,
tłumacząc, że go nie interesuje to, że film kręcą. Jeden z
ochroniarzy wyraził zdziwienie, że inwalidzi jeżdżą tak dobrymi
autami. Ciekawe, czy by się chciał wymienić zdrowiem, na np.
ośmioletnią A6.
Później ten ochroniarz mi się
przyglądał i w końcu zagadał, że skądś mnie zna.
Odpowiedziałem, że nie jestem na to wstanie nic poradzić. I
poszedłem do tramwaju.
Miasto powinno jakoś uporządkować
kwestie filmowania. Ekipy potrafią zablokować połowę miejsc
parkingowych na ulicy i nic z tego nie wynika. ZDM-owi łatwiej
czepiać się mieszkańców.
I to może być zadanie dla kolegi
Zydla, który rozpoczyna pracę na dyrektorskim stanowisku w Urzędzie
Miasta.
Pod Marquardem wpadłem na redaktora
Jemielitę, który właśnie parkował pięknego mercedesa 190.
Dwulitrowy, benzynowy. Pierburg, znaczy z gaźnikiem.
To ciekawe, ale wielu ludzi słowo
gaźnik dopiero, kiedy przestał jeździć ich skuter. Albo kosiarka
nie chciała się odpalić i zawlekli ją do serwisu. I to jest zła
informacja, bo gaźnik jako taki, to bardzo interesujący wynalazek.
Jak dziś pamiętam, jak lat temu ze
dwa, w lobby hotelu w Vence redaktor Jemielita mówił, że używane
samochody są bezsensu, i że ma C2(C3?) i że to optymalne dla niego
auto. Ale najwyrażniej – żartował.
2. Tramwajem pojechałem na konferencję
SkyScannera. (To taka wyszukiwarka biletów lotniczych) To już
trzecia z kolei ich impreza. Nie chciałbym zajmować się PR-em tej
firmy. Nie wiem, czy by mi się udało coś wymyślić. Bo tak
naprawdę, to mamy usługę, która działa, i jak się wejdzie na
stronę (czy zainstaluje aplikację) to wszystko jasne. Wpisujesz,
klikasz, działa.
Na konferencji się dowiedzieliśmy, że
najtaniej jest latać w listopadzie. I najlepiej kupować bilety
wcześniej.
Impreza odbywała się w Izumi Sushi na
Mokotowie. Niedobre jedzenie, beznadziejna obsługa.
Przy stole siedziałem obok komisarza
(zdymisjonowanego) Urbańskiego, który wcześniej imprezę
prowadził. W klapkach, żeby się kojarzyło z urlopem.
Komisarz (zdymisjonowany) Urbański
wybiera się z HTC do Stanów. Dreamlinerem. Narzekał, że LOT chce
ekstra kasę za rezerwowanie konkretnego miejsca.
Kolega Mikosz robi z LOT-u tanie linie.
Choć właściwie nie tyle tanie, co drogie, ale o standardach
tanich.
Poradziłem komisarzowi, by spróbował
– jak to robi zwykle redaktor Pertyński – podnieść komfort
podróży zużywając mile. Udało mu się to zrobić, i był bardzo
wdzięczny za pomysł. Powiedziałem, że wdzięczność powinien
skierować do redaktora Pertyńskiego, bo gdybym od niego nie
usłyszał o tym sposobie, to bym się tą wiedzą nie dzielił.
Komisarz miał tego wielkiego iPhone,
ale nie był z niego zadowolony. I to nie jest dobra informacja.
Miałem nadzieję, że jest świetny.
3. Komisarz siedział po mojej lewicy,
po prawicy siedział młody człowiek, z którym, kiedy komisarz
wymawiając się koniecznością spotkania z kurierem – zniknął,
wdałem się w rozmowę na tematy polityczne. Zaczęliśmy od Rosji,
przeszliśmy na sprawy krajowe nakręcając się nawzajem. Ktoś
próbował z nami polemizować, że nie jest aż tak źle, że
rozwój, że autostrady, ale szybko go (w tym przypadku ją)
zgasiliśmy. Strasznie się ucieszyłem, że na takiej imprezie
znalazłem bratnią duszę. Że tak narzekać mogę nie tylko na
Twitterze. Ale, kiedy sąsiadowi zadzwonił telefon, podejrzałem, że
dzwonił Jan Piński, więc to nie mógł być żaden nawrócony
leming.
Kolega z – jak się okazało –
„Uważam Rze” podrzucił mnie pod Galmok. Udałem się stamtąd
do Samsunga, gdzie wywarłem presję na koledze Jerzym, i ten
zapgrejdował mi Note2 na Note3 i jeszcze dołożył Geara. Oswajałem
się z nimi przez całą drogę domu. Więc dopiero później dotarła
do mnie zadyma literacko-feministyczna.
Włączyłem się w dyskusję na
Twitterze. I po raz kolejny skonstatowałem, że nic tak nie
wyprowadza z równowagi kobiet (niekoniecznie feministek) jak
stwierdzenie, że potrafią być równie agresywne jak mężczyźni.
To właściwie interesujące, że
warszawska kawiorowa lewica z coraz większym zaangażowaniem
popełnia zbiorowe seppuku.
Eryk Mistewicz wrzucił na chwilę na Twittera zdjęcie wręczenia krzyża Bundeswehry profesorowi Niesiołowskiemu. Na zdjęciu widać płk. Franke, który wydaje się do Eryka podobny. W rzeczywistości pułkownik jest objętości dwóch Eryków. Znaczy – mały nie jest. Przesadziłem 1 Franke = 1,33 Mistewicza.
Koty nie ruszyły jedzenia, które dzień wcześniej kupiłem im w Biedronce. Zachowywały się, jakby nie istniało. No i jest to zła informacja, bo było tańsze, niż to z Lidla.
Eryk Mistewicz wrzucił na chwilę na Twittera zdjęcie wręczenia krzyża Bundeswehry profesorowi Niesiołowskiemu. Na zdjęciu widać płk. Franke, który wydaje się do Eryka podobny. W rzeczywistości pułkownik jest objętości dwóch Eryków. Znaczy – mały nie jest. Przesadziłem 1 Franke = 1,33 Mistewicza.
Koty nie ruszyły jedzenia, które dzień wcześniej kupiłem im w Biedronce. Zachowywały się, jakby nie istniało. No i jest to zła informacja, bo było tańsze, niż to z Lidla.
Ja też wolę Lidla. Tylko skąd koty
mogą wiedzieć, że Lidl jest fajniejszy, skoro nigdy tam nie były?
Etykiety:
190,
Beirut,
Eryk Mistewicz,
HTC,
Izumi Sushi,
Kraken,
LOT,
Maciej Pertyński,
Mercedes,
Pierburg,
Rafał Jemielita,
Samsung,
Sebastian Mikosz,
SkyScanner,
Zbigniew Urbański
piątek, 26 września 2014
25 września 2014
1. Picie powoduje pragnienie. Tak
napisał na swym rysunku Mistrz. W moim przypadku wczorajsze picie
spowodowało dzisiejsze pragnienie niepicia.
Zasnąłem przy telewizorze. Przyśniły mi się telezakupy, więc się obudziłem i wyłączyłem telewizor. Łóżka w Sheratonie – tradycyjnie świetne. Kładłem się z bólem pleców, obudziłem – bez. Istnieje oczywiście szansa, że prawdą jest, że boleć może tylko jedna rzecz, ale wolę wierzyć, że ból z pleców wygnał materac, nie – kac. Nawet gdyby to kac był – jak to potrafią dziś napisać w „Gazecie Wyborczej” – panaceum na moją dolegliwość, to mimo wszystko samo jego istnienie było złą informacją.
Zasnąłem przy telewizorze. Przyśniły mi się telezakupy, więc się obudziłem i wyłączyłem telewizor. Łóżka w Sheratonie – tradycyjnie świetne. Kładłem się z bólem pleców, obudziłem – bez. Istnieje oczywiście szansa, że prawdą jest, że boleć może tylko jedna rzecz, ale wolę wierzyć, że ból z pleców wygnał materac, nie – kac. Nawet gdyby to kac był – jak to potrafią dziś napisać w „Gazecie Wyborczej” – panaceum na moją dolegliwość, to mimo wszystko samo jego istnienie było złą informacją.
2. Zszedłem na śniadania. Dosiadłem
się do redaktor Anny dwojga nazwisk Lubertowicz-Sztorc. Siedziała
przy stole z krajanem kolegi Podłogi i sączyła szampana. Drugą
butelkę.
Rozmowa zeszła na temat homoseksualizmu, gdyż redaktor Anna dwojga nazwisk stwierdziła, że zawsze pociągały ją kobiety, ale w czasach jej młodości nie istniało coś takiego jak lesbijki. Oczywiście przesadzała. Mimo iż lubi podkreślać, że jest starsza niż wszyscy, aż tak stara na pewno nie jest. Nikt nie jest.
Po nas – w szerokim tego słowa znaczeniu – dziennikarzach, nowe nissany prezentowano – cokolwiek by to słowo miało znaczyć – flotowcom. Flotowcy charakteryzowali się tym, że było ich dużo i wyglądali jak przedstawiciele handlowi na wyjazdowej konferencji. Na zewnątrz, od strony mola zrobiono dla nich wystawę wszystkich chyba modeli nissanów. Były wśród nich elektryczne ciężarówki, które bardzo chciałbym bliżej poznać. Niestety nie dało się tego zrobić, bo dziennikarzom mają być zaprezentowane później. I to jest zła informacja.
Przespacerowałem się po plaży. Jest nieco przereklamowana. Otuchą napawał mnie fakt, iż byłem w zasięgu baterii artylerii nadbrzeżnej z Helu. Niegdysiejszym zasięgu. Szedłem kawałek. Na wysokość Grand Hotelu, który niestety po wybudowaniu Sheratona trochę zniknął.
We wrześniu 1939 roku zameldowany był Hitler. Adolf syn Aloisa. Hotel był w zasięgu helskich armat. Dowodzący obroną Wybrzeża admirał Unrug stwierdził, że nie można hotelu ostrzelać, bo by to było niehonorowe. Trudno mu nie przyznać racji.
Rozmowa zeszła na temat homoseksualizmu, gdyż redaktor Anna dwojga nazwisk stwierdziła, że zawsze pociągały ją kobiety, ale w czasach jej młodości nie istniało coś takiego jak lesbijki. Oczywiście przesadzała. Mimo iż lubi podkreślać, że jest starsza niż wszyscy, aż tak stara na pewno nie jest. Nikt nie jest.
Po nas – w szerokim tego słowa znaczeniu – dziennikarzach, nowe nissany prezentowano – cokolwiek by to słowo miało znaczyć – flotowcom. Flotowcy charakteryzowali się tym, że było ich dużo i wyglądali jak przedstawiciele handlowi na wyjazdowej konferencji. Na zewnątrz, od strony mola zrobiono dla nich wystawę wszystkich chyba modeli nissanów. Były wśród nich elektryczne ciężarówki, które bardzo chciałbym bliżej poznać. Niestety nie dało się tego zrobić, bo dziennikarzom mają być zaprezentowane później. I to jest zła informacja.
Przespacerowałem się po plaży. Jest nieco przereklamowana. Otuchą napawał mnie fakt, iż byłem w zasięgu baterii artylerii nadbrzeżnej z Helu. Niegdysiejszym zasięgu. Szedłem kawałek. Na wysokość Grand Hotelu, który niestety po wybudowaniu Sheratona trochę zniknął.
We wrześniu 1939 roku zameldowany był Hitler. Adolf syn Aloisa. Hotel był w zasięgu helskich armat. Dowodzący obroną Wybrzeża admirał Unrug stwierdził, że nie można hotelu ostrzelać, bo by to było niehonorowe. Trudno mu nie przyznać racji.
Admirał Unrug urodził się w
Brandenburgu jako Joseph von Unruh. Był oficerem niemieckiej
marynarki. W 1919 r. postanowił, że będzie polskim obywatelem. I
był z zaangażowaniem rzadko dziś spotykanym.
W obozie jenieckim z niemieckim komendantem rozmawiał przez tłumacza. Kiedy ten zdziwiony zapytał: Nie zna pan admirał niemieckiego? Odpowiedział: Nicht immer. Niesamowita z dzisiejszego punktu widzenia postać.
W obozie jenieckim z niemieckim komendantem rozmawiał przez tłumacza. Kiedy ten zdziwiony zapytał: Nie zna pan admirał niemieckiego? Odpowiedział: Nicht immer. Niesamowita z dzisiejszego punktu widzenia postać.
Nissan coś tam robi z Ligą Mistrzów,
więc obdarował nas piłkami. To jeden z tych ulubionych prezentów
co nie wchodzą do walizki. Narzekałem, więc redaktor Pawlak
zaproponowała, że przywiezie mi piłkę do Warszawy samochodem.
Później zapytała, czy nie może się piłką bardziej zaopiekować,
bo ma na razie jedną piłkę dla dwóch chłopaków, a gdybym dał
jej drugą, to by się lepiej dzieliło. Zapytałem, skąd wzięła
dwóch chłopaków. Odpowiedziała, ale to tajemnica, więc nie będę
o tym pisał.
Obejrzałem jeszcze raz Pulsara i
myślę, że to będzie wielki sukces. Wielbicielom nissanów będzie
się podobał. A nowe kolory Juke doprowadzą ich do ekstazy.
Zwłaszcza żółty.
3. Pojechaliśmy na lotnisko imienia Lecha Wałęsy. Nie jest to ten rodzaj portu lotniczego, na którym chciałbym spędzić więcej niż godzinę. Samolot z Warszawy się spóźnił, więc później wylecieliśmy z powrotem. W związku z tym kapitan leciał krócej niż zwykle, a przynajmniej tak obiecywał.
3. Pojechaliśmy na lotnisko imienia Lecha Wałęsy. Nie jest to ten rodzaj portu lotniczego, na którym chciałbym spędzić więcej niż godzinę. Samolot z Warszawy się spóźnił, więc później wylecieliśmy z powrotem. W związku z tym kapitan leciał krócej niż zwykle, a przynajmniej tak obiecywał.
Zauważyłem, że na papierowych
torebkach do rzygania napisane jest „Welcome on board”. To
właściwie śmieszne.
W magazynie pokładowym przeczytałem, że prędkość maksymalna bombardiera – samolotu Eurolotu to 666 km/godz. Nic dziwnego, że się tak często psują.
Redaktor Anna dwojga nazwisk narzekała, że LOT, na krajowych połączeniach nie podaje alkoholu. Że nawet się nie da kupić. I to jest zła informacja. Tak, ludzie by kupowali. Wynik finansowy był jeszcze lepszy. A LOT to państwowa firma, więc im lepszy jest wynik, tym lepiej jest nam wszystkim. Polakom.
W magazynie pokładowym przeczytałem, że prędkość maksymalna bombardiera – samolotu Eurolotu to 666 km/godz. Nic dziwnego, że się tak często psują.
Redaktor Anna dwojga nazwisk narzekała, że LOT, na krajowych połączeniach nie podaje alkoholu. Że nawet się nie da kupić. I to jest zła informacja. Tak, ludzie by kupowali. Wynik finansowy był jeszcze lepszy. A LOT to państwowa firma, więc im lepszy jest wynik, tym lepiej jest nam wszystkim. Polakom.
Subskrybuj:
Posty (Atom)