1. Rano pisałem tekst dla nadredaktora Muchy. Pisałem pod nadłamaną lipą. Jeżeli tekst będzie dobrze przyjęty, będę musiał jeszcze raz spróbować. Nie udał mi się nałożyć wytoczonego przez Józka (ojca sąsiada Tomka) koła pasowego na oś wirnika kosiarki. Albo trzeba użyć młotka, albo trzeba ciut więcej tokarką zebrać.
Kocio przyszedł rano. Zjadł. Później zaległ na swoim fotelu, by spać w najdziwniejszych pozach.
2. Pojechaliśmy z Miśkiem do Zielonej. Na skróty. Przez lad do Międzylesia. W Międzylesiu jest kościół. Bardzo podobny do naszego z Rokitnicy. Na szczycie wieży jest kula. Kula zasadniczo jest sferą, w której po kolejnych remontach pozostawiano listy do potomnych. Z jednego można się było dowiedzieć, że w drugiej połowie lat trzydziestych szefem lokalnego koła NSDAP był Berthold Kittel. Sołtys. O ile dobrze pamiętam, Harald (brat Bertolda) tłumaczył mi kiedyś, że oni pochodzą z Saksonii, więc to nie rodzina. Z Międzylesia jechaliśmy do Podłej Góry, Sycowic, Nietkowic, Brodek i Brodów. Kiedy dojechaliśmy, prom płynął na drugą stronę, więc przełamywanie Odry chwilę nam zajęło. W Zielonej lało, więc nici nam wyszły ze zwiedzania.
3. Odwiozłem Miśka na pociąg. Z zielonogórskiej redakcji na dworzec w Świebodzinie jest bliżej niż się mi wydawało, gdyż na miejscu byliśmy dobry kwadrans niż zakładałem wcześniej.
Zatankowałem przy Tesco. Z niewiadomych przyczyn wchodzi ostatnio dużo więcej gazu. We właściwym Tesco nie było interesującego mnie chleba. Kupiłem za to parę butelek Leffe, które kosztowało chyba drożej niż z beczki w Krakenie.
Pod Lidlem nie działały oba parkomaty. Znaczy jeden odsyłał do drugiego. Można by się zapętlić.
Józek wyciągnął swoją maszynę do wydłubywania z ziemi ziemniaków. Znaczy – idzie jesień.