1. Ledwo się z łóżka zwlokłem. Najwyraźniej nie mam już zdrowia na takie trasy. I to jest zła informacja. Ech, żeby Lot zaczął latać. Z drugiej strony, gdybym poleciał samolotem, to bym nie wymienił klocków. Musiałbym się na to umawiać w Świebodzinie koło Lidla. Więc pewnie znowu bym nakupił jakichś dziwnych rzeczy, które potem wypadałyby na mnie z półek. Jak na przykład urządzenie do ostrzenia łańcuchów w piłach, którego od dwóch lat nie udało mi się zmontować i uruchomić.
2. Po kilkutygodniowych sugestiach Bożeny przeniosłem się z pracą z kuchni do mojego pokoju na piętro. Pokój zająłem piętnaście lat temu. Dość szybko został wyremontowany i od tego czasu pełni funkcję czegoś, co Niemcy nazywają słowem Abstellraum (od: abstellen – odstawić). Znaczy, kiedy nie wiem, co z czymś zrobić, to to coś odstawiam do mnie do pokoju. Żeby opróżnić biurko, musiałem sobie do niego przebić drogę. Największy problem robiło pudło po piecyku na pellet. Niby tylko tekturowe. Ale jednak ta tektura (jak napisano z boku) is suitable for overseas shipment, więc swoje waży. Trzeba było minąć kolekcję komputerów Apple Macintosh: Quadrę 650, Performę 5300, G4, dwie G5, kilka Powerbooków G3. Monitor aplowski – ten fikuśny [fikuśny? Co to za słowo?!) największy kineskopowy, jaki zrobili. Barco – nieosiągalne marzenie grafika-kolorysty końca lat dziewięćdziesiątych. Kilka bardziej lub mniej niedziałających drukarek, jeszcze jakieś dwa monitory ciekłokrystaliczne, kolekcję tonerów do drukarki, której od dziesięciu lat już nie mam. To był chyba Phaser 750. Trochę dziwnego sprzętu sieciowego – na przykład przegląd modemów do Neostrady. I mnóstwo kabli. Przeróżnych. FireWire 400, 800, 400 na 800, dziwne USB, nawet jakiś ADB.
Pamiętam, jak lat temu z dziesięć integrowałem się z młodymi deweloperami aplikacji mobilnych i na piwie zapytano mnie jak łączyło się sieć LocalTalk. Muszę sprawdzić, bo nie pamiętam, ale chyba Quadrę z Performą można po LocalTalku połączyć. Tylko by trzeba znaleźć transceivery.
O ile dobrze pamiętam, to na Quadrze 650 pracowałem kiedyś w wakacje składając ogłoszenia w Gazecie Krakowskiej. W jednym pokoju z żoną Leszka Maleszki. Miała ci ona taki talent, że materiały spod jej ręki permanentnie buntowały RIP naświetlarki. (Przed chwilą, na dni parę przed moimi czterdziestymi ósmymi urodzinami, pierwszy raz w życiu sprawdziłem skąd nazwa RIP. Otóż to akronim od Raster Image Processor). Ech, to były czasy sprzed technologi PDF. Ważniejszym niż to, że pracowałem z żoną Leszka Maleszki, było to, że pracowałem z kolegą Jankiem Miczyńskim. Choć od tego, że z nim pracowałem, ważniejsze było jak żeśmy razem imprezowali. Redakcja Gazety Krakowskiej mieściła się w budynku Ilustrowanego Kuriera Codziennego. Ale to już zupełnie inna historia.
Półki, które skręcam przeznaczone są na moje komputerowe zbiory. By miały gdzie czekać na czas, kiedy – będąc już na emeryturze – je sprzedam z wielkim zyskiem. Niestety od niedzieli nie skręciłem żadnej. I to jest zła informacja.
3. Im dłużej siedzę na wsi, tym bardziej z inteligencji pracującej zamieniam się w przedstawiciela proletariatu. W poprzek temu procesowi postanowiłem uinteligencnić dom wyposażając do w czujniki temperatury, wilgotności i ciśnienia kompatybilne z HomeKitem Appla. Czujniki – oczywiście chińskie. Walczyłem z nimi przez kilka godzin. Walka była ciężka. Zwycięska po tym, kiedy przeczytałem, że w ustawieniach regionalnych zamiast „Polska” trzeba wpisać „Chiny Kontynentalne”. Cóż, mają chłopaki rozmach. Choć właściwie, kiedy u nas się zabijano nienaostrzonymi kołkami, oni już świętowali milenium państwowości.
2. Po kilkutygodniowych sugestiach Bożeny przeniosłem się z pracą z kuchni do mojego pokoju na piętro. Pokój zająłem piętnaście lat temu. Dość szybko został wyremontowany i od tego czasu pełni funkcję czegoś, co Niemcy nazywają słowem Abstellraum (od: abstellen – odstawić). Znaczy, kiedy nie wiem, co z czymś zrobić, to to coś odstawiam do mnie do pokoju. Żeby opróżnić biurko, musiałem sobie do niego przebić drogę. Największy problem robiło pudło po piecyku na pellet. Niby tylko tekturowe. Ale jednak ta tektura (jak napisano z boku) is suitable for overseas shipment, więc swoje waży. Trzeba było minąć kolekcję komputerów Apple Macintosh: Quadrę 650, Performę 5300, G4, dwie G5, kilka Powerbooków G3. Monitor aplowski – ten fikuśny [fikuśny? Co to za słowo?!) największy kineskopowy, jaki zrobili. Barco – nieosiągalne marzenie grafika-kolorysty końca lat dziewięćdziesiątych. Kilka bardziej lub mniej niedziałających drukarek, jeszcze jakieś dwa monitory ciekłokrystaliczne, kolekcję tonerów do drukarki, której od dziesięciu lat już nie mam. To był chyba Phaser 750. Trochę dziwnego sprzętu sieciowego – na przykład przegląd modemów do Neostrady. I mnóstwo kabli. Przeróżnych. FireWire 400, 800, 400 na 800, dziwne USB, nawet jakiś ADB.
Pamiętam, jak lat temu z dziesięć integrowałem się z młodymi deweloperami aplikacji mobilnych i na piwie zapytano mnie jak łączyło się sieć LocalTalk. Muszę sprawdzić, bo nie pamiętam, ale chyba Quadrę z Performą można po LocalTalku połączyć. Tylko by trzeba znaleźć transceivery.
O ile dobrze pamiętam, to na Quadrze 650 pracowałem kiedyś w wakacje składając ogłoszenia w Gazecie Krakowskiej. W jednym pokoju z żoną Leszka Maleszki. Miała ci ona taki talent, że materiały spod jej ręki permanentnie buntowały RIP naświetlarki. (Przed chwilą, na dni parę przed moimi czterdziestymi ósmymi urodzinami, pierwszy raz w życiu sprawdziłem skąd nazwa RIP. Otóż to akronim od Raster Image Processor). Ech, to były czasy sprzed technologi PDF. Ważniejszym niż to, że pracowałem z żoną Leszka Maleszki, było to, że pracowałem z kolegą Jankiem Miczyńskim. Choć od tego, że z nim pracowałem, ważniejsze było jak żeśmy razem imprezowali. Redakcja Gazety Krakowskiej mieściła się w budynku Ilustrowanego Kuriera Codziennego. Ale to już zupełnie inna historia.
Półki, które skręcam przeznaczone są na moje komputerowe zbiory. By miały gdzie czekać na czas, kiedy – będąc już na emeryturze – je sprzedam z wielkim zyskiem. Niestety od niedzieli nie skręciłem żadnej. I to jest zła informacja.
3. Im dłużej siedzę na wsi, tym bardziej z inteligencji pracującej zamieniam się w przedstawiciela proletariatu. W poprzek temu procesowi postanowiłem uinteligencnić dom wyposażając do w czujniki temperatury, wilgotności i ciśnienia kompatybilne z HomeKitem Appla. Czujniki – oczywiście chińskie. Walczyłem z nimi przez kilka godzin. Walka była ciężka. Zwycięska po tym, kiedy przeczytałem, że w ustawieniach regionalnych zamiast „Polska” trzeba wpisać „Chiny Kontynentalne”. Cóż, mają chłopaki rozmach. Choć właściwie, kiedy u nas się zabijano nienaostrzonymi kołkami, oni już świętowali milenium państwowości.
W każdym razie udało mi się system uruchomić. I teraz z zaangażowaniem wartym lepszej sprawy monitoruję temperaturę w czterech pomieszczeniach na piętrze. Temperaturę, która waha się między 16 a 18 stopni Celsjusza. I to jest zła informacja, bo jeszcze nie doszedłem, skąd aż takie różnice.
Cały dzień było zimno. Chwilę po tym, kiedy zdecydowaliśmy się wyjść na zewnątrz – zaczęło lać. Znaczy: i lało, i świeciło słońce. I po chwili nad domem pojawiła się tęcza. Minister Ardanowski to chyba prorok jakiś Powiedział, że w maju będzie padać i pada. Nawet w słoneczne popołudnie.
Cały dzień było zimno. Chwilę po tym, kiedy zdecydowaliśmy się wyjść na zewnątrz – zaczęło lać. Znaczy: i lało, i świeciło słońce. I po chwili nad domem pojawiła się tęcza. Minister Ardanowski to chyba prorok jakiś Powiedział, że w maju będzie padać i pada. Nawet w słoneczne popołudnie.