Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Maciej Pertyński. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Maciej Pertyński. Pokaż wszystkie posty

środa, 10 stycznia 2024

9 stycznia 2023


1. ZSL wiecznie żywy. Stefan Krajewski, wiceminister rolnictwa, którego nazwiska wciąż nie mogę spamiętać, choć w sumie kilka osób o tak brzmiącym nazwisku znam. 
ZSL wiecznie żywy, pomyślałem, gdy rzeczony wiceminister Krajewski nie bardzo wiedział, jak odpowiadać na pytania Mazurka o posła Lubczyka. Tego od ferrari i kilkuset tysięcy złotych wyciągniętych z Sejmu w związku ze własną kiepską sytuacją finansową. I o tym słyszałem wcześniej. O tym, że ma ten Lubczyk być wiceministrem cyfryzacji nie słyszałem. To świetny pomysł, gdyż niezależnie od tego, że jest dentystą, zna się na cyfryzacji, gdyż współpracował wcześniej z Huaweiem, jako poseł współpracował. A nie jest powiedziane, że nie współpracuje dalej. Chińskie firmy poważnie traktują swoich współpracowników, więc na pewno będą dbać o to, by wiceminister cyfryzacji był przygotowany do codziennej pracy dla dobra… dla czyjegoś na pewno dobra.
Słuchając takiego Krajewskiego, bardzo łatwo się człowiek leczy z mrzonek o tym, że Nowe PSL jest nowe i daje jakąś szansę na jakąś wersję nowoczesnego konserwatyzmu w Polsce. Nowe PSL jest tak nowe, jak Trzecia Droga, trzecią drogą. I to jest zła informacja.

2. Spisywałem rozmowę z Maćkiem Pertyńskim. To dziennikarz motoryzacyjny, polski juror World Car Of The Year. Precyzyjniej – spisała sztuczna inteligencja, ja tylko podredagowałem. Bardzo ciekawe rzeczy Maciek mówił. Jeżeliby poważnie podchodzić do elektryfikacji transportu, to proces należałoby zacząć od budowy elektrowni jądrowych, a nie zakazywania używania silników spalinowych. No i że nowoczesny diesel wypuszcza z rury wydechowej czystsze powietrze, niż to, które zasysa. Ale kogo to obchodzi, skoro wiemy, że diesle trują. 
Na spacer z psem wyszedłem przez to później niż zwykle. Pies nie był z tego powodu zadowolony, co dał odczuć odmawiając współpracy. Postanowił zwiedzać świat i nie bardzo był zainteresowany, co ja o tym sądzę. Na koniec, prawie po ćmoku, ruszył w wieś, wbił się w obejście jednego z sąsiadów i zaczął obszczekiwać siedzące w kojcu psy. Wtedy udało mi się go uwiązać i zaciągnąć do domu. Złą informacją jest, że znowu zmarzłem, ale tym razem tak, że nie miałem siły ruszyć do Warszawy.

3. A może to i dobrze, bo bym się na autostradzie mógł zabić, czytając tweety po wejściu Policji do Pałacu. Nie będę kolejny raz pisał o tym, że TK stwierdził, że panowie są prawidłowo ułaskawieni i SN nie ma nic do tego. Nie będę pisał, że właściwa – zgodnie z ustawą – Izba SN stwierdziła (między innymi) że wygaszenia mandatów marszałek Hołownia dokonał z błędem formalnym. Bardzo ładnie wszystko to wyjaśnił w RMF-ie Krzysztof Bosak. 

Podzielę się uwagami technicznymi:
Oburzenie: jak to możliwe, że SOP wpuścił Policję. 
Proste. SOP podlega MSWiA, czyli Kierwińskiemu. 

Było osiem lat na to, żeby stworzyć służbę specjalną zajmującą się wyłącznie ochroną prezydenta, podległą mu bezpośrednio. Skoro udało się stworzyć, dość operetkową w sumie, Straż Marszałkowską, razem mundurami, razem z musztrą paradną – trudno zachować powagę widząc, jak dwóch strażników z wyciągniętymi szablami, którzy jako asysta honorowa, maszerują na sztywnych nogach przed prezydentem, można byłoby stworzyć i Służbę Ochrony Głowy Państwa.
Nie, nie można było, bo z jednej strony nie ma zwyczaju robienia planów ewentualnościowych, z drugiej mogłoby to wzmocnić pozycję prezydenta, którego przecież nie zawsze się lubiło. 
Pomysły, aby ochronę Głowy Państwa przejęło wojsko brzmią pięknie. Pytanie: w jakim trybie to by się miało stać? 
W ochronie osobistej Prezydenta są naprawdę porządni ludzie. MSW będzie im teraz utrudniać życie, ale sobie poradzą.

Autobus przed Belwederem. Stał na światłach. Z pewnością. Jak wszyscy wiedzą, zmiana świateł pod Belwederem trwa pół godziny. Oczywiście, że na Belwederskiej bywają korki. Ale nie o tej porze. Zresztą wielokrotnie widziałem wyjazdy kolumny z Belwederu. Również w czasie korków. Skuteczne wyjazdy. Cóż autobus stanął niedaleko od słynnej budki pod rosyjską ambasadą.

Prezydent będzie informował o sytuacji władze innych państw. Mam nadzieje, że nie powtórzy się błąd kancelarii Lecha Kaczyńskiego, która – zgodnie z zasadami – korespondencje wysyłała poprzez protokół dyplomatyczny MSZ, a minister Sikorski – niezgodnie z zasadami – wysyłanie tej korespondencji blokował. No i zostawił tego blokowania ślady. Mając w pamięci, co się wtedy działo, Pałac przez osiem lat, mógł stworzyć własny protokół, by się od MSZ uniezależnić. Ale to by też wymagało współpracy rządu. 

Złą informacją jest, że tyle się już stało, a dopiero się skończył wtorek. 

niedziela, 14 lutego 2021

13 lutego 2021


 

1. Obejrzałem – jednym okiem – „Salon dziennikarski” w Info. Coś mnie rozbawiło. Zapomniałem co, i to jest zła informacja. Bo przecież nie Piotr Semka upierający się, że dziś jest 14 lutego.


2. Nie chciało mi się wczoraj stać w świebodzińskich korkach – ominąłem Lidla. Musiałem więc dziś tam podjechać. W mieście było już ciut powyżej zera. Śnieg zaczął się powoli topić, więc powoli zaczęło przestawać być ładnie. I to jest zła informacja. 
Wczoraj, żeby ominąć korek do ronda Wileńskiego i na Wałowej, skręciłem w Młyńską, później w Łąki Zamkowe. Nie zauważyłem wcześniej, że kiedy nie ma liści znad budynku chyba szkoły wystaje głowa miejscowego Chrystusa. 
W Lidlu trafiłem na promocję kwiatów ciętych. I bardzo dużo kołder. Lidl w sobotnie popołudnie wygląda tak, że można by używać go do porównań. Plaża po sezonie wygląda jak Lidl w sobotnie popołudnie. 

3. TVP przypomniało arcydzieło polskiej kinematografii postanowojennej – „Och Karol”. Obejrzałem sam początek. Dotarło do mnie, że autorką scenariusza jest Ilona Łepkowska, ale nie o tym. Bohater jeździ trzydrzwiowym, czerwonym Golfem. Z szyberdachem. Utykanym czymś, co raczej nie jest silikonem. Prawdopodobnie okiennym kitem. Wiedza o tym, że jeżeli szyberdach cieknie, to zazwyczaj przez zatkane odpływy dotarła do Polski dość późno. Mój Taunus pierwotnie miał szyberdach. Za moich czasów z jego konstrukcji właściwie nic nie zostało. Musiałem podjąć trudną decyzję o jego zaślepieniu. Bardzo to był ładny samochód. Złą informacją jest że, blacha, z której był zrobiony utleniała się w oczach. Ktoś wcześniej oryginalny silnik 1,3 zamienił na dwulitrową V6, nie zmieniając przy tym dyfra. Efekt był taki, że wskazówki obrotomierza i prędkościomierza chodziły równo. Po Taunusie zostało mi zdjęcie. I trochę rozmywających się wspomnień. 

Obejrzałem dwa odcinki amazonowego „Top Gear”. „Grand Tour”, czy jakoś tak. Albo ja się zestarzałem, albo formuła się zestarzała. Później rzuciłem okiem na kawałem „Automaniaka”. Mam wrażenie, że jego twórcy przestali się za wszelką cenę starać zrobić polskiego „Top Geara”. Na koniec na Youtube posłuchałem co Pertyn ględzi o nowej Panamerze. I chyba z tego wszystkiego najbardziej pasuje mi ględzący Pertyn. Co prawda przyznał się do tego, że nie rozumie jak można kupić sobie duży, porządny samochód i być nim wożonym, zamiast nim powozić. Cóż mogę powiedzieć. Czasem możliwość prowadzenia samochodu to większy luksus niż bycie nim wożonym. Ale dopóki człowiek tego nie zazna – trudno będzie to zrozumieć. 

Bożenę oburzył fakt, iż w dowodzie rejestracyjnym Lawiny – jako współwłaścicielka – jest wpisana pod hakiem i gazem. 

niedziela, 26 kwietnia 2020

24 kwietnia 2020


1. Wyjazd do Warszawy to zawsze zła informacja.
Koło Grodziska audi poinformowało mnie o tym, że pora zająć się układem hamulcowym. Musiałem się skonsultować z red. Pertyńskim, gdyż nie do końca byłem przekonany, że piktogram oznacza hamulce. Red. Pertyński rozwiał wątpliwości. Jednocześnie zabronił mi osobiście zajmować się układem hamulcowym (przy okazji kierowniczym również). To dziwne, gdyż w TVN Turbo, w programie, w którym dwóch antypatycznych (jeden bardziej, drugi mniej) handlarzy samochodami kupuje, cyzeluje i sprzedaje samochody – proces wymiany klocków hamulcowych jest bardzo prosty. Swoją drogą wyobrażam sobie sytuację, w której jeden z bohaterów tego programu trafia na klienta, który oświadcza, że jest widzem programu i jest gotów zapłacić za auto więcej, by nie wygrał ten drugi, bo go nie lubi.

2. Warszawa przywitała mnie korkiem. I zadziwiająco wielką liczbą ludzi na ulicach. Ludzi częściowo bez masek. I nie chodzi mi o to, że mieli maski na ustach i odsłonięte nosy. Chodzi o ludzi bez masek. Zupełnie. Na przykład dwóch rowerzystów, którzy przejechali przede mną na skrzyżowaniu Hożej z Marszałkowską.
Red. Pertyński doniósł z Trójmiasta, że parkingi przy plażach są pełne.
Najwyraźniej są ludzie, którzy uwierzyli, że mają wrodzoną odporność.
W Pałacu od paru tygodni, każdy wchodzący musi stanąć oczy w oczy z kamerą termowizyjną. Jeszcze mi się nie udało uzyskać temperatury wyższej niż 36°C. I to jest zła informacja, bo kiedy zacznie się akcja ścigania zombie mogę być omyłkowo uznany za martwego.
Palacze pałacowi z zaangażowaniem palą dwa razy więcej niż zwykle. Usłyszeli, że nikotyna zmniejsza szanse na zarażenie koronowirusem. Tylko czekać aż znowu ktoś odkurzy pomysł sprzed prawie 30 lat i reaktywuje firmę „Bioferm”. Dziś jeszcze łatwiej byłoby prowadzić ludzi na takie manowce. 

3. Zrobiłem, co miałem zrobić i ruszyłem z Warszawy. Na stacji Orlenu za Strykowem kupiłem płyn odkażający. Zanim kupiłem – zatweetowałem, że płyn na stacji jest. Muszę przyznać, że dawno nie udało mi się rozpętać takiej dyskusji na Twitterze. Dysonans poznawczy najwyraźniej powoduje u niektórych wściekłość. Wielu ludzi uwierzyło, że płyn odkażający „Orlenu” nie istnieje, bo pasuje im to do ich obrazu świata.

Profesor Grodzki wygłosił orędzie. Powiedział, że wybory korespondencyjne są niebezpieczne. Parę godzin wcześniej WHO ustami dr Catherine Smallwood stwierdziło coś zupełnie przeciwnego. Profesor Grodzki już parę razy wykazał swoje oderwanie od rzeczywistości (narty we Włoszech, testy na izbie przyjęć etc.). Ciekawe, czy kiedyś do niego dotrze, że nawet jego najwierniejsi wyborcy w końcu zauważą, że – cytując klasyka – mija się z prawdą nie bez udziału świadomości. Choć w tym przypadku udział świadomości nie musi być wcale pewny.

Czasy mamy dziwne. Można twierdzić, że palenie chroni przed wirusem, można twierdzić, że płyn Orlenu nie istnieje, można, że przychodząca pocztą karta do głosowania roznosi wirusy mimo iż inne przesyłki tego nie robią. Właściwie można wszystko. 

„Fakt” przez dwa dni twierdził, że Prezydent wziął milion złotych kredytu. Na trzeci dzień odkrył, że kredyt był jednak niższy. O ponad połowę. Redakcja największego dziennika w Polsce nie potrafiła dobrze odczytać księgi wieczystej. I co? I nic. Można wszystko.

Dojechałem na końcówkę „Ściganego”. Kiedyś to potrafili robić filmy. 
Kobieta, która w niezapomniany sposób grała rolę Polish Landlady nazywała się Monika Chabrowska. Nie ma nic o niej w Wikipedii. I to jest zła informacja. 

środa, 25 lipca 2018

23 lipca 2018



Z życia urlopowanego urzędnika centralnej administracji.

1. Poniedziałek. Tygodniki. Rubryki plotkarskie. Tradycyjnie słaby „Wprost”. W zeszłym tygodniu panie napisały, że Krzysztof Szczerski próbował blokować wyjazd Marka Magierowskiego do Tel Awiwu. Gdyby Krzysztof Szczerski chciał kogokolwiek blokować, to ktokolwiek by był zablokowany.
Gociek z Gmyzem trzymają swój średni poziom. W „Sieciach” pustka po Mazurku i Zalewskim. Nieważne, że Mazurek jest socjopatą, a rubryka w stanie agonii była – nie bójmy się tego słowa – słaba. Pustka wyje.
Sygnalista wciąż nie czuje na czym powinna polegać rubryka plotkarska.
[Plotka głosi, że przed laty Sygnalista wkroczył do działu foto der Dziennika i zażądał zdjęć prymasa Wyszyńskiego z obrad Okrągłego Stołu.]
W „Super Expresie” zdjęcie lokalnego celebryty przy wypożyczonym porsche. Z podpisem, że gdyby celebryta takie kupił, wydałby 250 tys.
Red. Pertyński, z którym się podzieliłem tą wiadomością, zauważył, że za 250 tys. to on natychmiast bierze takie dwa. Dziennikarze tabloidów nie potrafią czytać cenników motoryzacyjnych. Gdyby się nauczyli – życie wielu ludzi stałoby się znacznie trudniejsze. Pamiętam pewnego polityka, któremu wytknięto range rovera Evoque, ale cena, która dla tabloidu była bardzo wysoka, w rzeczywistości stanowiła wartość nieznanego w przyrodzie modelu zupełnie pozbawionego wyposażenia.

2. Za pomocą grabi, z pomocą kolegi Kapli wyrównywaliśmy wyrównany przez sąsiada Tomka fragment parku. Wyrównywaliśmy, by posiać na nim trawę. Kolega Kapla pojechał do Warszawy, by pędzić życie literata, ja za pomocą traktorka–stigi zacząłem wlec włókę, zrobioną przez pracowników sąsiada Tomka ze sporej wielkości dwuteownika z dorobionemi zębami. Włóka okazała się niezwykle skuteczna. I to jest dobra informacja. Złą jest, że za każdym przejazdem wznosiła ścianę kurzu, a kurz według Wikipedii jest niezdrowy.
Po którymś z kolei przejeździe z ziemi wylazły duże kamienie. Koledzy Kapla i Wojciech w pocie czoła wyciągnęli dwa. Wielkie. Kiedy wyciągnęli dwa. Wielkie. Wylazł trzeci. Wielki. Kolega Kapla stwierdził, że to musi być jakiś fundament, albo co. Miał rację. Mnie się przypomniała dykteryjka sprzed lat, bez mała trzydziestu, o chodzeniu z wykrywaczem gdzieś, koło Dynowa.
No więc chodzą z wykrywaczem. Wykrywacz piszczy. Kopią. Dokopali się do koła napędowego od T-34. Próbują wyjąć. Nie idzie. Kopią dalej. Dokopują się do następnego koła od T-34. Też nie idzie wyjąć. Kopią dalej. Kolejne koło. Kopią bardziej. T-34.
Kamieni było więcej. Przez chwilę byliśmy przekonani, że odkryliśmy coś średniowiecznego – wszakże Rokitnica istniała już w XIII wieku, ale przyszła sąsiadka Jolka i powiedziała, że na przełomie lat 70. i 80. XX wieku obozujący w parku harcerze z resztek po poniemieckich chlewniach stworzyli kilka przykładów małej parkowej architektury.

3. Na rosnącym przed domem modrzewiu uaktywniła się mała wiewiórka. Koty postanowiły na nią zapolować. Nieskutecznie, gdyż wystrychnęła je na dudków.
Wiewiórka to jednak nie mysz. Nawet mała.
Wieczorem, kiedy przygotowywałem kolację pochyliłem się nad garnkiem, w którym powstawał sos pomidorowo-gorgonzolowy no i z nosa spadły mi do tego sosu okulary. Śmiechu było co niemiara. Sos wyszedł niezły. Za to makaronu ugotowałem za mało. I to jest zła informacja, bo Karol, syn sąsiada Tomka, wielbiciel mojej kuchni, wstawał od stołu nie do końca usatysfakcjonowany. 

niedziela, 22 lipca 2018

20 lipca 2018


Z życia urlopowanego urzędnika centralnej administracji.

1. Pierwsza noc na wsi i od razu przyjemny sen o pracy. Przyjemny, w odróżnieniu od snów śnionych w Warszawie. Te są nieprzyjemne.

Wstałem, poszedłem po jajka do Józka (ojca sąsiada Tomka). Susza. I to jest zła informacja. W całej wsi tylko jego ziemniaki jakoś wyglądają, bo sąsiad Tomek uruchomił swoją głębinową studnię i je podlewał. Zboże dla laika wygląda w porządku. Niestety – jak powiedział Józek – jest bardziej słomą, bo ziarna 1/3 tego co być powinno.

W Warszawie leje, na południu – zalewa, w Rokitnicy napadało raptem z pięć centymetrów. Trawnik przed domem właściwie nie istnieje. Wyrosło tylko coś takiego, co pamiętam z dzieciństwa, z nieużytków wokół osiedla Piaski Nowe.

2. Facebook przypomniał, że rok temu odebrałem Suburbana po remoncie skrzyni. Pojeździł do końca roku. Przed samym powrotem do Warszawy zaczął jeździć tylko na dwóch pierwszych biegach. No i wracaliśmy z prędkością równą bądź niższą niż 80 km/godz. Można było znieść jajko.
Suburban trafił do Węgrowa, do bardzo sympatycznego pana, który wcześniej skrzynię robił. Pan zawszę, kiedy do niego dzwonię mówi, że auto będzie po niedzieli. Siódmy miesiąc to mówi. Ale jest naprawdę sympatyczny. I profesjonalny. Ile się rzeczy ciekawych dowiedziałem podczas cotygodniowych z nim telefonicznych rozmów.
Kiedyś (w czerwcu) pojechałem do niego Kaplowozem, który przestał być renaultem Megane, a zaczął być E46. Oklejonym rdzawą folią.
Kabriolet oklejony rdzawą folią budzi w społeczeństwie aplauz. Kapla opowiadał, że pod rdzawą folią jest folia „Hello Kitty”. Kabriolet w „Hello Kitty” pewnie budziłby aplauz jeszcze większy. Z „Hello Kitty” wygrała rdza. I to jest zła informacja.

Pan naprawiacz skrzyń z Węgrowa ugościł mnie herbatą. Porozmawialiśmy o różnych skrzyniach w różnych samochodach i umówiliśmy na telefon po niedzieli. Pan naprawiacz skrzyń z Węgrowa jest posiadaczem jakiegoś renaulta, którym z kolei jest bardzo zainteresowany red. Pertyński. Zainteresowanym jako obiektem do swojego youtubowego kanału. Renault ma – póki co – wydmuchaną uszczelkę pod głowicą. Ale pan naprawiacz skrzyń z Węgrowa ma zamiar to naprawić. Pewnie zrobi to po niedzieli.

3. Przyjechał Druh Podsekretarz z połową rodziny. Chwilę później kolega Kapla i jeszcze jeden kolega Wojciech. Druh Podsekretarz występował w koszulce polo, kolega zaś Kapla świeżo skończył drugi z kolei swój kryminał. Kolega Kapla to już pisarz pełną gębą. Wcześniej pisał, co prawda jakieś książki podróżnicze, ale jak wiadomo, książki podróżnicze czyta bardzo ograniczona grupka wariatów. Teraz wydrukowano mu już jeden kryminał, a zaraz wydrukuje się drugi. Po lekturze pierwszego, dyrektor jednego z warszawskich muzeów powiedział, że gdyby kolega Kapla był kobietą, to by się w koledze Kapli zakochał. Seksista. Ciekawe, co będzie po lekturze drugiego.
Miałem nadzieję, że drugi kryminał zakończy się wymyśloną przez mnie sceną na górze Herzla. Niestety kolega Kapla nie był w stanie doprowadzić do takiego zakończenia. I to jest zła informacja.

Przyczepił się do mnie red. Zieliński, w sprawie wczorajszych moich pretensji do panów Nowaka lub Grabarczyka.
Pretensje podtrzymuję. W imię doraźnego politycznego sukcesu (oddanie odcinka autostrady na Euro) zbudowano coś, co w dłuższym okresie było bez sensu. Odcinek Łódź–Warszawa powinien był być od początku projektowany jako trzypasmowy. I tyle.

środa, 13 stycznia 2016

11 stycznia 2015



1. Zmarł David Bowie. Przez chwilę wszyscy mieli nadzieję, że to nieprawda. Że ktoś puścił na fejsie fejka. Później się okazało, że to jednak prawda. I to jest zła informacja.

2. Odkrywam kolejne uroki pracy na etacie. Choć tym razem bardziej cienie. Rozliczanie nierozliczonych diet. Bolesna rzecz. Wieść gminna niesie, że w poprzedniej kadencji nie praktykowano tego zwyczaju. Aż przyszedł NIK i kazał. No i się rozlicza.
Ale i tak bym nie chciał wtedy pracować.

Mam narastający problem z jakością materiałów, które nadaję. Zacząłem wczoraj testować coś nowego. Niestety okazało się, że się nie da zainstalować Periscope. I to jest zła informacja, bo myślałem, że będzie lepiej.

3. Pierwszy raz w życiu byłem w Centrum Olimpijskim. Rodzina olimpijska nie wygląda jak zwykli działacze sportowi. Nie wiem dlaczego.
Prezydent podczas przemówienia wspomniał ciepło prezesa Nurowskiego. Przypomniała mi się

historia opowiadana przez redaktora Pertyńskiego. [Mam nadzieję, że nie będzie miał nic przeciwko temu, że ją tu upublicznię w wersji, którą zapamiętałem]. Otóż redaktor Pertyński, arabista miał praktyki w północnoafrykańskim kraju, w którym prezes Nurowski był Polski Ludowej ambasadorem. Ambasadorowi, żeby wyglądał poważnie Polska Ludowa świeżo kupiła samochód mercedes. [Słabość do niemieckich marek w MSZ została do dziś] Mercedes był nie byłe jaki, więc ambasador Nurowski bardzo chciał go zawsze prowadzić. Ale Ambasador, jak to ambasador miał do tego celu szofera, któremu nie było to w smak.
Pewnego dnia Towarzysze Radzieccy zapraszali do swojej ambasady na raut. Jechać miał Ambasador, redaktor Pertyński [który wtedy rzecz jasna nie był jeszcze redaktorem] no i szofer. Ambasador Nurowski zmylił szofera i pierwszy zajął miejsce za kierownicą. Szofer, skoro jego służbowe miejsce było zajęte, usiadł obok. Redaktorowi Pertyńskiemu zostało miejsce vipowskie. Znaczy z tyłu.
Podjechali pod radziecką ambasadę, rzucono się by otworzyć drzwi. Otwierają – a tam redaktor Pertyński. –U nas też najważniejszą osobą w ambasadzie nie jest ambasador. Ale jak ten musi być ważny, skoro sam ambasador go wozi – musieli pomyśleć.

Pierwszy raz w życiu byłem w Teatrze Dramatycznym. Członkowie Opus Dei wyglądają inaczej niż w „Kodzie da Vinci”. Wiem dlaczego.

Kiedy film wchodził na ekrany, pracowałem u Palikota w „Ozonie”. Redakcja strasznie się na ten film [i książkę] oburzała. Im bardziej się oburzała, tym szczęśliwszy był dystrybutor, bo tym większy był na temat filmu hałas. Czyli więcej ludzi o filmie słyszało i była szansa, że więcej na film pójdzie. Świat jest jednak bardziej skomplikowany, niż się niektórym wydaje. I to jest zła informacja.

Po gali [impreza w Dramatycznym, to była Gala Fundacji „Orszak Trzech Króli”] był poczęstunek. Normalnie na tego rodzaju imprezach największy tłok jest przy alkoholu. Tu – były pustki. Można się domyśać, dlaczego Opus Dei budzi strach u niektórych przedstawicieli lewicy laickiej.   

piątek, 25 grudnia 2015

23 grudnia 2015





1. Nie zna życia, kto nie przejechał 200 kilometrów BMW, którego EML pracuje w trybie serwisowym. Ja znam. I to jest zła informacja. 
Mieliśmy ruszyć we wtorkowy wieczór. Jednak po powrocie z Krakowa musiałem jeszcze wpaść do pewnego miejsca z wielkim ekranem na którym wyświetlano jutrzejszą gazetę. Jak z niewyśnionego snu polskiego serialowego scenografa o redakcji nowoczesnej gazety. Tyle, że bałagan większy.
Uwielbiam centra sterowania światem. Zwłaszcza po godzinach.
Wcześniej wlałem w 750 sto litrów benzyny. Znaczy wlałem siedemdziesiąt parę, bo wcześniej wlał za stówkę Mechanik Jacek.
[Nie świadczy specjalnie dobrze o sukcesie życiowym, jeżeli człowiek mając za sobą prawie ćwierć wieku zawodowych doświadczeń jara się zatankowaniem samochodu do pełna][ech ta pułapka średniego dochodu]
Poprzednim razem tankowałem do 750 do pełna przed jazdą do Żywca, gdzie w browarze robiłem materiał do „Malemena”. W żywieckim browarze jest niezłe muzeum. Lepsze niż to w tyskim. Oba warto zwiedzić. Ale nie o tym.
No więc nie wyjechaliśmy we wtorek wieczorem. Mieliśmy ambicje, by zrobić to we środę o świcie. Prawie się udało. Znaczy o świcie się prawie udało wyjechać. Dziewczyny z Bożeną w jej beemce. Ja z kotami i bagażami w 750. Bożena ruszyła pierwsza. Po chwili zadzwoniła, że stoi na BP przy Reducie i że auto nie chce jechać.
[Przypomniało mi się właśnie, że ze dwadzieścia lat temu czytałem jakiś amerykański podręcznik pisania scenariuszy, no i napisane tam było, że nie należy wszystkich czynności po kolei opisywać, bo odbiorca się domyśli – że jeżeli bohater jest w pracy i wychodzi coś zjeść – nie trzeba pokazywać jak idzie po schodach. Więc się będę streszczać]
Kiedy na stacji wykonywałem różne idiotyczne czynności związane z próbami uruchomienia auta Bożeny – uciekł nam kot Pawełek. Wymieniłem akumulator. [Wcześniej po niego pojechałem do sąsiedniego sklepu, ale o tym nie piszę bo bym znowu odpłynął w dygresje] Kota nie ma. Zrobiło się prawie południe. Kota nie ma. Dziewczyny pojechały tłumacząc sobie, że na pewno ktoś się nim zaopiekował. Ja się jakoś nie mogłem ruszyć. Postanowiłem użyć siły mediów społecznościowych. Zacząłem tworzyć odpowiedni post. Wpadłem na pomysł, żeby do tego postu wypromowania użyć znajomości. Kot Pawełek zyskałby popularność jak nieprzymierzając czerwony Golf. Naszła mnie wtedy wątpliwość – co by było gdyby wpadł w ręce jakiegoś zatwardziałego obrońcy demokracji? Czy by się to dla niego nie skończyło źle?
Więc kiedy ważyłem 'za' i 'przeciw', przyszedł pan ze stacji, który nalewa gaz ludziom, którzy sami nie potrafią i przyniósł kota Pawełka. Znalazł go za bankomatem.

2. No więc jechałem na zachód. Szło mi całkiem nieźle. Koty spały. Słońce świeciło. Dojechałem za Stryków. Stanąłem, by dolać oleju. Ruszyłem. No i się okazało, że nie jest ok. Znaczy, że auto przeszło w tryb serwisowy. Czyli, że EML – komputer sterujący otwieraniem przepustnic [jest inaczej iż w normalnych samochodach: po pierwsze przepustnice są dwie, po drugie nie są fizycznie połączone z pedałem gazu] postanowił dla mojego i samochodu dobra właściwie ich nie otwierać. 2000 obrotów, 60 km/godz. i nic więcej. Po raz pierwszy w życiu byłem się w stanie zgodzić z twierdzeniem, że prędkość zabija. Zbyt niska.
Zjechałem na parking i zacząłem odprawiać czary. Zapalać, gasić, otwierać maskę, wyciągać bezpieczniki, zamykać maskę. Wtedy zadzwoniła Bożena, że jej auto stanęło gdzieś za Koninem. Dotarło do mnie, że zdechł jej alternator. I to jest zła informacja.
Wymyśliłem, że taniej niż wynajmować lawetę, będzie kupić kolejny akumulator.
Czary odniosły skutek. EML zaczął działać normalnie. Dojechałem pod Konin. Kupiłem akumulator. Niestety EML, znowu przeszedł w tryb awaryjny. Z tych nerw zacząłem słuchać na TVP Info transmisji z obrad Senatu.
Przestałem, kiedy samozaorał się jeden z państwa senatorów tłumacząc, że na meczu piłkarskim jest trzech sędziów.


Bożena stała za bramkami. Wymieniłem akumulator i trochę licząc na cud zacząłem sprawdzać bezpieczniki – bo może ten od alternatora nie żyje. Nie znalazłem go w opisie, więc zadzwoniłem do red. Pertyńskiego, by sprawdzić jak słowo alternator brzmi w języku Goethego. Nie mogłem się dodzwonić – ciągle było zajęte. Gdy mi się w końcu udało, red. Pertyński wyraził zniecierpliwienie moim zniecierpliwieniem związanym z niemożnością połączenia. Właśnie odwożę – powiedział – BMW 730d (była jeszcze jedna literka, jakiej nie zapamiętałem), bo się zepsuła i w tryb serwisowy weszła. –Z prędkością 60 km/godz? – zapytałem.
25 lat różnicy a ile wspólnego.

3. Bożena pojechała. Zasugerowałem, by jechała jak najszybciej. Bo im szybciej, tym krócej światła będą zużywały prąd. Auto stanęło jej pod bramą. Ja z prędkością 60 km/godz. Byłem ze trzy godziny później.

Poszedłem się przywitać z sąsiadami. Gienek opowiedział, że świeżo kupionym volvo Tomka jest silnik do remontu. A w Renacie właśnie poszło sprzęgło.
Technika nas kiedyś wykończy. I to jest zła informacja.

piątek, 19 czerwca 2015

19 czerwca 2015



1. Oj tym razem zdecydowanie zbyt krótko spałem. I to jest bardzo zła informacja. A3 e-tronem przyjechał red. Pertyński. Przyjechał i odwiózł się na lotnisko. Po raz nasty w tym roku leciał do Barcelony, w której miał być też w zeszły weekend, ale samoloty Lufthansy nie były kompatybilne z warszawską burzą i nie wylądowały w przeddzień wylotu. Tym razem redaktor Pertyński wyleciał, ja zaś zostałem sam na sam z e-tronem. Rację miał Leszek Kempiński zapowiadając rok temu, że to będzie niesamowite auto. Wracałem z Okęcia elektrycznie. Spalanie – 0 litrów. Lubię.
Dojechałem do pracy. Miły pan z lusterkiem zajrzał pod samochód. Dalej niezbyt przytomny odbyłem godzinną rozmowę z już nie tak młodym, a wciąż dobrze się zapowiadającym dziennikarzem. Chyba bardzo mi brakowało codziennego precla i soku pomidorowego.

2. Korzystając z uprzejmości nowego kolegi wymieniłem A3 na MINI Coopera. Zawsze, gdy piszę nazwę Cooper przypomina mi się, jak lat temu parę na targach w Genewie Max Suski zauważył, że Cooper to świetne nazwisko, bo gdyby Cooper nie nazywał się Cooper tylko na przykład Grzyb – MINI Grzyb brzmiałoby dużo gorzej.
Po tym, jak redaktor Majewski podzielił się ze swoimi czytelnikami wiedzą, którą każdy rozsądny człowiek trzymałby dla siebie – mój telefon dzwonił praktycznie bez przerwy. No dobra. Z przerwami. Zresztą cały ten akapit to żart. Hermetyczny.
Pod Porsche przy Połczyńskiej stało dużo samochodów porsche podobnie pomalowanych. Pewnie będzie jakiś – przepraszam za wyrażenie – event. Niestety przez ministra Zdrojewskiego przestałem bywać na eventach Porsche. Znowu hermetyczny żart.
Strasznie hermetyczny. Nawet ja nie rozumiem za bardzo o co mi chodziło. Trudno.
Wróciliśmy w ostatniej chwili. I to jest zła informacja, bo nowy kolega mógł się poczuć nieco wykorzystany.

3. Nawiedził nas dzisiaj bardzo ważny człowiek. Przy okazji się dowiedziałem jak należy ustawiać flagi. Wewnątrz. Bo na zewnątrz ustawia się inaczej. Wiem już też, że są kraje, gdzie dyplomaci chodzą we frakach. Nie udało mi się dowiedzieć, czy do fraków mają cylindry. Cylinder mógłbym właściwie mieć. Choć nie chciałbym być dyplomatą. 
Właśnie sobie przypomniałem, że MINI ma trzy cylindry, ale to nie à propos.

Wieczorem poszliśmy z Bożeną do sklepu Perełka. Później na pizzę, która z niewiadomych przyczyn lepsza jest na miejscu niż, kiedy zaniosę ją do domu. Mam właściwie podejrzenie graniczące z pewnością, że ta pizza nigdy nie jest dobra. Być może terroryzuję wszystkich, żeby ją jedli, bo jedzenie niedobrych rzeczy uszlachetnia. Choć to chyba nieprawda. I to jest zła informacja.

No i znowu jest druga w nocy. Kiedy ja się w końcu wyśpię.  

sobota, 13 czerwca 2015

13 czerwca 2015






1. Dzień zrobił mi prezes PMPG, który wrzucił na Twittera listę nominowanych do Nagrody Kisiela. Przez litość nie wymienię wszystkich nominowanych.
No dobra. Jedno nazwisko wymienię. Ewa Kopacz. Postanowiłem namawiać do głosowania na tę kandydaturę, bo chciałbym, żeby wygrała. Bo wtedy mógłbym usłyszeć laudację. A to by musiał być Meisterstück. Bo jeżeli tempo spadków PO będzie dalej takie samo, to w dniu gali PO może być popierane przez 15%. Co wtedy będzie można o pani Premier powiedzieć? Nie wiem. I to jest zła informacja.

2. W łaskawości swojej redaktor Pertyński podzielił się ze mną swoim testowym mercedesem. CLA Shooting Brake. Szary z pomarańczowymi wstawkami. Idealny na Paradę Równości.
A poważnie: świetne auto. Szyby bez ramek, a przy 120 nie słychać nic poza klimatyzacją.
Do tego autem naprawdę nieźle się jeździ.
Pojechałem do dyrektora Ołdakowskiego. W swoim centrum sterowania wszechświatem ma coś, czego mu zazdroszczę.
Poknuliśmy chwilę. Niejedną chwilę. Przespacerowaliśmy się po okolicy. Bardzo jest tam nowocześnie. Mam pewne obawy, czy aby ulice nie są zbyt wąskie. Przechodziliśmy obok miejsca, gdzie się kiedyś mieścił mój ulubiony elektryk samochodowy. Bardzo miły człowiek. Właściciel Land Rovera – o ile pamiętam – pierwszej serii. W wersji sanitarnej. Z drewnianą kabiną.
Opowiadał kiedyś, że wcześniej się zajmował sprzedawaniem balonów pod ZOO. I, że mu to sprawiało wielką radość. Znaczy nie samo sprzedawanie, co obserwowanie radości dzieci, które balony dostawały.
Strasznie dawno pana elektryka nie widziałem. I to jest zła informacja.

3. Wróciłem do domu. Zastałem brata z córką. Poszliśmy do Krakena. I to ponoć była pierwsza knajpa, w której Lilka była. I to jest zła informacja. Bratanica żyje już ponad cztery lata. Tyle lat сухого закона?

wtorek, 9 czerwca 2015

9 czerwca 2015


1. Wstałem. Poszedłem do apteki, Połowa moich leków wyleciała listy refundowanych. I to jest zła informacja. Kupiłem bułki i sok pomidorowy. Nie bójmy się tego słowa – na kaca. Przyjechał redaktor Pertyński. Wymieniliśmy się samochodami. Za volvo dostałem BMW. To samo, co wcześniej. Czyli się opłacało.

2. Między dziesiątą a dwunastą miał przyjść pan od piecyka. Przyszedł kwadrans przed dwunastą. Znaczy przyszło dwóch panów. Przegląd pieca miał kosztować 250 złotych. Kosztował 650. Zdarza się. Do tego łazienka zrobiła się brudna. No i jeszcze panowie zapomnieli klucz płaski, wkrętak i imbusa.
Generalnie kolejna nauczka. Lepsze jest wrogiem dobrego. Przez 12 lat nie robiliśmy przeglądu pieca i nic się złego nie działo. Prawie, bo ostatnio się zaczął wyłączać. Ale dało się przeżyć. 
A tak, to i 650 zł w plecy i sprzątać trzeba. Bez sensu.
[jeżeli ktoś nie zauważył – to była zła informacja]

3. Byłem tu i tam. Na koniec wylądowałem w Krakenie w doborowym towarzystwie. Złą informacją jest, że poza mną i doborowym towarzystwem było też piwo. Za dużo piwa.
Obejrzeliśmy przedostatni odcinek „Gry o tron”. Jakoś nie mogę uwierzyć, że ta seria się kończy, bo wciąż mam wrażenie, że się jeszcze nie zaczęła.
Za to, za dwa tygodnie „True detective”.  

czwartek, 4 czerwca 2015

4 czerwca 2015


1. Rano przyszedł kurier i przyniósł maszt. I flagę. O dokładniej: Aluminium Fahnemast (Inklusive Deutschefahne). Ich muß sprawdzić, czy poza Polnische Fahne jest auch Deutschefahne.
Później przyszedł listonosz i przyniósł ruter, który kupowałem od zeszłego sierpnia.
Odwiozłem Bożenę seatem do pracy. Prawie 200 kilometrów i wskazówka, która spadła o 1/8 baku. Wskazówka oczywiście nie jest specjalnie miarodajna, ale już widać, że auto po mieście na zbiorniku zrobi ponad 1000 km. To i wielkość bagażnika robi z Toledo wymarzony samochód taksówkarza. Znaczy, wymarzonym raczej będzie skoda Rapid, ale jakiś ekscentryczny taksówkarz może się marzyć o Toledo. Hiszpańska precyzja, niemiecki temperament.

Odwiozłem seata do Seata. Przejąłem od redaktora Pertyńskiego BMW 640d i pojechaliśmy do Volvo. W Volvo zamieniłem parę słów ze Stanisławem, ale był za bardzo zakręcony na to, żeby prowadzić z nim rozmowy na temat inny niż impreza, którą organizował. I to jest zła informacja. Przejąłem od redaktora Pertyńskiego V40 D2 i się rozjechaliśmy.

2. „Gazeta Wyborcza” piórami dwóch krakowskich asów zajęła się Wojtkiem Kolarskim. Powstał demaskatorski tekst o tym, że Wojtek jest niedorajdą/szarą eminencją. Niepotrzebne skreślić.
Wojtek jest tak podejrzaną postacią, że aż Jan Rokita odmówił na jego temat komentarza. Czekam na to, aż jakiś dziennikarski mistrz zajmie się mną. Jest o tyle łatwiej, że nie mam trzech córek, więc powinno się udać nie pomylić ich imion.

Wpadłem na blogera Rybitzky'ego. Towarzyszył mi w spacerze do szewca. Szewc wziął ode mnie siedem dych. Jak żyć panie premierze. Poszliśmy do Beirutu narzekając, że nie ma słabych piw. W Beirucie kolega Krzysztof postanowił ewangelizować blogera Rybiyzky'ego i zaserwował mu Księżniczkę. Księżniczka, za którą osobiście nie przepadam to ponoć arcydzieło sztuki piwowarskiej. W każdym razie ma wielbicieli na całym świecie, którzy wpadając do Beirutu dziwią się, że można ją tu dostać. Do tego z beczki.

Wróciłem do domu i zacząłem obserwować efekty wtorkowej „Kropki nad I”. Redaktor Olejnik zmanipulowała wypowiedź Prezydenta Elekta, podrzuciła taką prezydentowi Biedroniowi, który złapał haczyk i poleciał. Najlepsze, że redaktor Olejnik prawdopodobnie nie zauważyła, że wypowiedź manipuluje. Za to, poprawiła sobie coś z ustami.
Trzymam kciuki za prezydenta Biedronia. I sugeruję, żeby dla własnego dobra omijał Warszawę i tutejsze telewizje. Czasem jednym niezbyt przemyślanym zdaniem zdaniem może zmarnować miesiące dobrej w Słupsku roboty. I to jest zła informacja.

3. Pakowanie auta zajęło mi dziwnie dużo czasu. Na koniec wstawiliśmy słoneczniki do wanny, żeby nie zeszły na balkonie. Ruszyliśmy przed jedenastą. Nie pamiętam, czy już to pisałem, ale Volvo swoimi samochodami wyleczyło mnie z hejtu na nie. Auta Volvo są w porządku. D2, czyli silnik, który teoretycznie nie powinien jechać potrafi rozpędzić V40 do prawie dwóch paczek. (To z wiatrem). Normalne autostradowe 140 osiąga może w niezbyt oszałamiającym tempie, ale da się wytrzymać.
Dojechaliśmy bezboleśnie przed drugą. Przez miesiąc, kiedy nas nie było wszystko zarosło. I to jest zła informacja.  

poniedziałek, 1 czerwca 2015

31 maja 2015


1. Wstałem i pojechałem oddać BMW. Robiłem to z taką niechęcią, że aż pomyliłem Płowiecką z Połczyńską. Jedyne co jakoś osłodziło mi gorycz rozstania – to możliwość spotkania z redaktorem Pertyńskim. Oddałem 640d, odebrałem seata Toledo 1,6 TDI. Redaktor Pertyński ostrzegał, że będę się czuł jakby ktoś ukradł mi z samochodu silnik. Przesadzał. Trochę. Samochód jedzie jak BMW w trybie ECO PRO. Czyli wciskasz gaz, samochód daje ci szanse na zmianę decyzji. Jeżeli nie rezygnujesz – powoli zaczyna się rozpędzać. Z naciskiem na powoli. Można się przyzwyczaić. Silnik za to – jak zauważył redaktor Pertyński – produkuje paliwo. Czyli potrafi w mieście spalić mniej niż pięć litrów.
Wróciłem do miasta, poszedłem po bułki i precle. Precle w stylu bawarskim. Krakowskie w Warszawie zwykle są gumowe.
Po śniadaniu udałem się do Faster Doga, by nie mieć już nigdy stresu wynikającego z braku odpowiedniej marynarki. Najpierw wysłuchałem historii o gównie. Otóż cała kamienica jest pusta. Cała, poza frontem, który jest uwłaszczony. Więc dwie oficyny stoją puste, a że świat nie znosi próżni – puste mieszkania zaczęły być wypełniane przez tzw. bezdomnych, którzy zaczęli sukcesywnie puste mieszkania dezintegrować. A w przerwach chodzić do śmietnika – przepraszam za wyrażenie – srać. Srali na tyle długo, że (nie bez udziału pani cieć) gówna wypłynęły. Zalały podwórko, śmierdząc niemożebnie. Co zdecydowanie utrudniło życie Patrycji i Pawełkowi. Słabo się przecież sprzedaje ubrania w zapachu ekskrementów.
Pawełek się awanturował. Chwilę zajęło aż wyawanturował umycie podwórka. No i wciąż nie ma dobrze. Powinni się gdzieś przenieść, bo pusty budynek pachnie sprzedażą deweloperowi i remontem. Więc pewnie i tak zostaną wyrzuceni. I to będzie zła informacja.

Miasto mogłoby coś zrobić, żeby znaleźli w okolicy jakieś miejsce, bo są bardziej zasłużeni dla polskiej kultury niż niejedna galeria. Tyle gwiazd estrady ubrali. I kina. I telewizji.

2. Wystąpiłem z nazwiska w „Financial Times”. Niestety nie jako wpływowy polski bloger. I to jest zła informacja. Bo wpływowym polskim blogerem światowej sławy już raczej nie zostanę.

3. Zawieźliśmy SVX-a mojemu bratu do domu. Później nawiedziliśmy dyrektora Ołdakowskiego, który na naszą cześć zrobił (z pomocą uroczej córki) potrawę. Potrawy nie mogliśmy zjeść, bo musieliśmy wracać do Warszawy. I to jest zła informacja, bo potrawa zapowiadała się dobrze.

Wieczorem w Krakenie spotkaliśmy się z redaktorem Pereirą i intelektualistą Wildsteinem. Dowiedzieliśmy się, że po ukraińsku żółwik to черепашка. Logicznie.
Później przyszli kolega Grzegorz z Magdą. Znaczy Magda z kolegą Grzegorzem. Przez ostatnie zajęcia bardzo się dawno z kolegą Grzegorzem nie widziałem. I to jest zła informacja.
Bo z kolegą Grzegorzem dobrze się czasem spotkać.  

piątek, 20 marca 2015

19 marca 2015


1. Czasem przychodzi na człowieka taki dzień, że cztery piwa wypite dzień wcześniej działają gorzej niż flaszka single caska poprawiona szampanem. Albo odwrotnie. Najpierw szampan, (później trochę czerwonego wina), na koniec butelka single cask. Jeżeli dołożymy do tego kilkutygodniowe niedosypianie… No dobra piszę to wszystko, żeby usprawiedliwić, że przez większość dnia nie żyłem, więc nie bardzo mam co opisywać. Przysypiałem słuchając „Kariery Nikodema Dyzmy” czytanej dla Dwójki przez Jerzego Bończaka.
Bończak zawsze będzie dla mnie Homkiem z „Lata Muminków”. „Oni są zupełnie inni niż ja. Potrafią czuć, widzą kolory i słyszą dźwięki, ale co czują, widzą i słyszą i dlaczego, to ich nic nie obchodzi. Na przykład zupełnie ich nie interesuje, dlaczego wiruje podłoga”.
Sam „Dyzma” jakoś przerażający.
Przy Łuckiej – ulicy, przy której na początku książki mieszka Dyzma był „Ozon”. Bliżej Żelaznej.
Dzisiaj na imprezach nie nosi się fraków. Smokingów niestety też. Jak mnie będzie stać obstaluję sobie smoking u mistrza Ossolińskiego. Niestety nie wygląda na to, żeby mnie było stać w jakimś realnym czasie. I to jest zła informacja.

2. Wstałem i od razu się okazało, że w Tunezji strzelano do turystów. I to jest zła informacja. Z bełkotu informacyjnego, którym uraczyły mnie telewizje jedyną konkretną rzeczą, której się dowiedziałem, to to, że tunezyjskie siły specjalne używają karabinków Steyr AUG. Zaprojektowanych z sześćdziesiąt lat temu, które do dziś wyglądają dość futurystycznie. Mam wrażenie, że występowały w jakimś dziejącym się w głębokim kosmosie SF jako broń przyszłości.
Oglądając przez godzinę zapętlone te same obrazki mogłem się dokładnie przyjrzeć Tunezyjczykom celującym ze tych karabinków w trudno powiedzieć czego kierunku.
Jakże się cieszę, że nie pracuję w telewizji informacyjnej.

3. Wyszedłem do apteki, by kupić mieszaninę paracetamolu, kodeiny i kofeiny sprzedawaną pod nazwą Solpadeine. (Gdyby to ode mnie zależało dołożyłbym więcej kodeiny) Pierwszą dawkę przyjąłem jeszcze w aptece i od razu zrobiło mi się lepiej. Poszedłem do Faster Doga, gdzie nie zauważyłem, że zrobili porządki i przemeblowanie. Znaczy udałem, że zauważyłem, a zauważyłem, kiedy mi pokazywali co zmienili. A zmienili sporo. Na zapleczu (w kuchni) chyba nigdy nie było takiego porządku. Do tego Pawełek na klatce schodowej wkręcił porządną energooszczędną świetlówkę. Ciekawe kiedy ktoś ją wykręci.
Pożaliłem się Pawełkowi, że mi się koszula Pedletona niemożebnie skurczyła. Pawełek popatrzył na metkę i przeczytał, że jak byk tam stoi, żeby nie prać, tylko czyścić chemicznie.
Cóż, ja nie przeczytałem. I to jest zła informacja. Choć Bożena jest zadowolona.

Wróciłem do domu. Nie słyszałem jak marszałek Sikorski ogłaszał żałobę narodową. To niesamowite, że on wciąż ma wielbicieli uważających, że to mąż opatrznościowy. Nie słyszałem, bo rozmawiałem z moim bardzo ważnym na rynku magazynów kolegą. Powiedział, że niesprawiedliwie się czepiam polskiego „Esquire”. Kiedy chciałem dyskutować o pierwszym numerze okazało się, że nie wziął go do ręki. Nie widział sensu.
Redaktor Pertyński zacytował mi kiedyś jakiegoś pana (chyba) z Forda, który powiedział, że zbudowanie złego i dobrego samochodu kosztuje tyle samo. Ja uważam, że z magazynami jest podobnie. Mój ważny kolega – że nie. Mój ważny kolega ma zdecydowanie większe ode mnie doświadczenie. Ale ja i tak pozostanę przy własnym zdaniu.  

niedziela, 8 marca 2015

7 marca 2015


1. No więc wstałem. I jak stałem poszedłem do Aïoli na śniadanie prasowe MINI. Piszę MINI, bo się dowiedziałem, że MINI się tak pisze.
W Aïoli tłum. Przed Aïoli stało MINI takie jak to, którym jeżdżę, tylko w brzydszym kolorze, bo niebieskie nie zielone. Przepraszam, nie w kolorze british racing green. Niebieski pewnie też ma jakąś specjalną nazwę. Ale to bez znaczenia, bo jest brzydszy.
Używam wciąż nazwy Aïoli, bo skoro udało mi się znaleźć to i z dwiema kropeczkami, to żal używać zaimka. No więc w Aïoli na piętrze zebrał się tłumek dziennikarzy chyba lajfstajlowych. Piszę „chyba”, bo większości nie znałem. Za oknem grupa budowlańców trzymała folię okrywającą samochody. Ktoś postanowił naprawić krzywdę, jaką wyrządził MDM i zaczął zabudowywać dziurę, która została po budynkach niegdyś stojących przy koszykowej. Lano strop kolejnej kondygnacji. Folia chroniła samochody przed uszkodzeniami. Budowlańcy trzymali, żeby jej nie zwiało.
Część Aïoli jest teraz inspirowane przez MINI. Znaczy przeprojektował tę część architekt Płoski. Nie przepadam. Aïoli ma coś robić z placem konstytucji razem z Miasto jest Nasze i Bęc Zmianą. Nie bardzo wiem co, ale mam nadzieje, że im nie wyjdzie. Inaczej – skoro zaangażowane ma być Miasto jest Nasze, to raczej im nie wyjdzie.
Reasumując: jedzenie w Aïoli niezłe. Na stołach (u góry) stoją modele MINI (ładne). A najważniejsze, że nad wejściem jest napis MINI. Jak na razie nowe MINI kojarzą mi się wyłącznie pozytywnie, więc kiedy będę przechodził placem Konstytucji będzie mi się poprawiał nastrój.

Zaprezentowano wykuty ze ściany podpis Michaela Jacksona. Król Popu był w Aïoli, kiedy jeszcze nikt o nazwie Aïoli tu nie słyszał, a samochody Mini wciąż jeszcze produkowane były przez angielskich kowali z klasyczny, brytyjski sposób – znaczy byle jak.
Podczas prezentowania podpisu puszczono wiązankę przebojów Michaela Jacksona. I to jest zła informacja, bo od razu mi się przypomniało, jakiego dzień wcześniej miałem kaca.

2. Kandydat Duda, gdzieś w świętokrzyskim rozpalił w kominku. Prezydent Komorowski na poznańskim rynku zapiął rozporek. To w TVN24. (Cała prawda, całą dobę).
Później Superstacja odkryła, że w japońskim parlamencie, chwilę po tym, jak prezydent wyszedł na coś, co nie było fotelem, bo na fotel było zbyt niskie, jakaś pani powiedziała „Ja pierdolę”.

Najpierw myślałem, że to raczej mało prawdopodobne, że się raczej wszyscy przesłyszeli. Bo skąd by się taka pani wzięła? Albo z – tu napiszę, jakbym był starszym analitykiem – KanPrez, albo z ambasady. Ale przypomniała mi się historia z Pont du Gard sprzed 25 lat. Nie całych, bo to było w czerwcu. A może w lipcu.
W każdym razie z budki telefonicznej (głowę bym dał: z której widać akwedukt) próbowałem się dodzwonić do Polski. Naprzeciw, w drugiej budce próbował się dodzwonić pan, o wyglądzie kulturalnego ojca rodziny. Ja próbowałem, on próbował. Nic z tego nie wychodziło. Było ciepło (jak to na południu Francji). Ja próbowałem. On próbował. Bez efektu. Nawiązaliśmy kontakt wzrokowy. Ja próbowałem. On próbował. Bez efektu. Słońce grzało. Gardon sobie płynął chyba stosunkowo majestatycznie. On próbował. Ja próbowałem. Bez efektu. Słońce grzało. Ja próbowałem. On próbował. Bez efektu. W pewnym momencie pan ładnie się do mnie uśmiechnął i powiedział „kurwa mać”. Ja się do niego uśmiechnąłem równie ładnie i odpowiedziałem (już nie pamiętam) coś o tym, że się trudno dodzwonić, czy że telefony są denerwujące. Pan się zrobił strasznie czerwony, bo przecież nie myślał o tym, że ktoś może rozumieć, co mówi. To było 25 lat temu. Wtedy spotkanie kogoś z Polski na francuskiej prowincji było podobnie prawdopodobne jak dziś spotkanie kogoś mówiącego po polsku w Tokio.
Kiedyś było prosto. Byle kto się ani do dyplomacji, ani tym bardziej do KanPrez nie mógł załapać. A tylko byle kto używał wtedy takich wyrazów. Dzisiaj jest inaczej. I to jest zła informacja.

3. Kierowca Hołowczyc miał proces z Policją w sprawie przekroczenia prędkości o jakieś sto kilkanaście kilometrów na godzinę. Nie przyjął mandatu, bo się okazało, że stare policyjne pojazdy z wideorejestratorami mierzą wyłącznie prędkość radiowozu. Prędkość drugiego pojazdu ustalana jest na oko. Przypomina to trochę dowcip, w którym radziecki milicjant ustalał prędkość pojazdu na podstawie dźwięku, jaki wydawał przejeżdżając.
Ja tam bym wolał państwo, w którym wszystkie wątpliwości działają na rzecz obywatela a policja wykroczenia udowadniała w niepodważalny sposób.
Ale nie o tym. O sprawie zrobiło się głośno. Odezwali się natychmiast domorośli fachowcy od bezpieczeństwa w ruchu drogowym.
Skądinąd sympatyczny człowiek napisał na Twitterze: „kiedyś w Niemczech rozpędziłem się S500 przyjaciela do 220, to jest zero szans na jakąkolwiek reakcję, IMO samobójstwo”.

Są ludzie, którzy uważają, że samobójstwem jest wsiadanie do samolotu. Są tacy (jak ja) dla których irracjonalne jest jeżdżenie na nartach. O wspinaczce nie wspomnę, bo ta idiotyczna jest chyba dla większości rozsądnych ludzi.
Ale o co mi chodzi? Bo nie o ekstremalne sporty. Jest taki kraj, w którym nie ma ograniczenia prędkości. Znaczy są, ale w miejscach, gdzie być powinny. Redaktor Pertyński opowiadał kiedyś historię o pewnym panu, który w tamtym kraju wygrał odszkodowanie od władz za to, że na drodze ktoś niepotrzebnie ograniczył prędkość. To autostrada była. Pan musiał jechać z prędkością 120 (chyba) km/godz. A chciał szybciej. Sąd przyznał mu milionowe odszkodowanie. Władza nie jest od ograniczania prędkości, tylko od tego, żeby na drogach było bezpieczniej.

Mercedes klasy S, który przy prędkości 220 km/godz. daje zero szans na jakąkolwiek reakcję jest zepsuty. I jeżdżąc nim stwarza się większe zagrożenie niż kiedykolwiek Krzysztof Hołowczyc. Samochody się różnią. Są takie, do których lepiej wcale nie wsiadać. Inne, przy 80 km/godz. są w stanie dają małe szanse na przeżycie. Inne są zaprojektowane tak, żeby przy prędkości 300 km/godz. zachowywać się tak, jak inne jadące trzy razy wolniej.
Samochody się różnią. Jako wychowany w garbusie – długo nie mogłem uwierzyć, że się da jeździć szybciej niż 100 km/godz. Da się.
Różnią się również kierowcy. Nie każdy zdąży się nauczyć dobrze prowadzić. Ale to nie znaczy, że inni się nie nauczą.

Hołowczyc nie powinien przekraczać dopuszczalnej prędkości. Ale mam poważne podejrzenia, że większość ludzi, którzy nazywają go potencjalnym mordercą codziennie na drodze stwarza dużo większe zagrożenie niż on jadąc GTR-em dwie paczki po prostej drodze z szerokimi poboczami. I to jest zła informacja.  

środa, 18 lutego 2015

18 lutego 2015


1. Pojechałem metrem na stację Wierzbno. Jeździłem tam do redakcji projektu tygodnika „Tygodnik”, a później do Telewizora. Tym razem odwieźć papiery do księgowych Bożeny. Mieszą się oni w jakimś Instytucie ze szlabanem i ochroniarzem. Kiedy przyjeżdżałem autem zawsze podnosili szlaban bez pytania. Tym razem musiałem wyjaśniać po co i do kogo. Piesi są podejrzani. Beverly Hills normalnie.
Szedłem później Woronicza. Z wysokiego budynku ledwo co zostało. Przypomniała mi się grupowa wizyta w gabinecie prezesa natenczas Urbańskiego. I, że zostałem wtedy pochwalony za to, że wiedziałem, że nie było polskich oddziałów Waffen SS.
Ciekawe co będzie w miejscu starych budynków TVP i jak będą wyglądać te apartamentowce i kto wcześniej ten teren przejmie.
Rano rozmawiałem z red. Pertyńskim o „Uwikłaniu” Miłoszewskiego. Uważa, że kol. Miłoszewski jest grafomanem.
Przy okazji się dowiedziałem, że red. Pertyński w wieku lat pięciu był się nauczył czytać i dość wcześnie czytał o marksizmie. Dlatego uważa, że „Trylogia” byłaby świetną powieścią przygodową, gdyby nie religijna fiksacja autora. Jutro pewnie red. Pertyński napisze, że coś pomyliłem, ale teraz jakoś tak to, co mówił pamiętam.

Tak w ogóle to szedłem do BMW przy Wołoskiej. Zanim dotarłem usłyszałem przez telefon kolejną teorię dotyczącą tekstów „Wprost”. Bardziej prawdopodobną, niż ta o zemście otoczenia pani Premier. Niestety stawiająca wydawcę „Wprost” w tak złym świetle, że jej nie powtórzę, bo nie jestem przecież dziennikarzem śledczym.

Pod BMW wpadłem na Kamila, który odbierał od jakiegoś bliżej mi nie znanego dziennikarza X5. Wjechaliśmy do garażu przed myjnię i porozmawialiśmy chwilę o geopolityce. Na górze dostałem kawę, wyżebrałem kajecik i długopis Mini. I podzielono się ze mną sporą dawką informacji o BMW Connected Drive.
Najciekawsza historia, to o panu, któremu uprowadzono F15 (jak w języku BMW nazywa się teraz X5). Pan zadzwonił do BMW i zapytał, czy jakoś mogą pomóc.
W BMW odpowiedziano, że BMW nie ma możliwości namierzyć samochodu, ale zasadniczo możliwości takie ma Bundeskriminalamt w Wiesbaden. Nieutulony w żalu właściciel uprowadzonego auta wywarł więc presję na polską Policję, by ta z Bundeskrimnalamt się skontaktowała. Tak się stało. No i szybko się okazało, że samochód stoi kilka kilometrów od domu właściciela. Porywacze użyli specjalnych urządzeń, które miały uniemożliwić wykrycie auta. Cóż, Bundeskriminalamt zdalnie dał sobie z tymi urządzeniami radę.

Ponoć wciąż się nie da odpalić samochodu zdalnie (jak w „Szklanej Pułapce) ale, jeżeli człowiek przekona pracownika infolinii, ten może auto otworzyć.

W Genewie pokażą nowe 6 GranCoupe. Złą informacją jest, że mnie w Genewie nie będzie. Dobrą, że skoro będzie nowe 6 GranCoupe, to będą musieli chyba zapdejtować zdjęcie z holu. I może mi się uda je stare wycyganić.

2. Idąc z powrotem do metra usłyszałem, że Centrum Informacyjne Rządu najpierw poinformowało, że gdzieś, pod Tomaszowem odbędzie się wyjazdowe posiedzenie Rządu. Później, że konferencja pani premier Kopacz i wicepremiera Siemioniaka. A kiedy na miejsce zdążyły już dojechać wszystkie wozy transmisyjne – ogłoszono, że konferencja będzie jednak w Kancelarii, w alejach Ujazdowskich. I jak tu nie kochać ministra Kamińskiego. Walka z deficytem budżetowym przez zwiększanie wpływów z akcyzy od bezsensu spalonego paliwa. Pomysł interesujący, ale niezbyt dopracowany.


Po drodze do domu wpadłem do Faster Doga. Pawełek chce kupić mini Clubmana. W tym roku wyjdzie nowa wersja, więc używane powinny potanieć. Pani Bąbałowa dostała kajecik Mini. Pawełek zaczął protestować, że też chce używając dość dziwnego argumentu „ja też mam cycki”. Dałem mu więc długopis Mini.
Wypatrzył Clubmana z brązowymi skórzanymi siedzeniami. Ładnego. Małżonce się kolor foteli nie spodobał. Bardzo się nie spodobał. Pawełek zapytał mnie więc, czy nie mógłbym rozwinąć w sobie homoseksualnego pierwiastka, bo mielibyśmy szanse stworzyć naprawdę świetny związek – tak wiele nas łączy. Zastanawiałem się nad tym przez chwilę. Jednak się okazało, że chyba nic z tego nie będzie, bo ja uważam, że samochód powinien mieć automatyczną skrzynię, a Pawełek, że manualną. A to chyba większy problem niż kolor tapicerki.
W każdym razie zaczęliśmy się umawiać, że kiedy (za dwa tygodnie) będę jeździł Cooperem SD zrobimy sesję. Męskie Blogerki Modowe w mini.

Pawełek zastanawia się nad tym, czy nie ograniczyć obecności Religion w sklepie. I to jest zła informacja. Dla tych, którzy ubrania Religion lubią oczywiście. Dla mnie ważne, że ma zostać linia Black, ta, na którą mnie nie stać. Chyba, że jest promocja.

3. Wieczorem przeleciałem przez Krakena. W środku byli kolega Zbroja i radny (do niedawna dyrektor) Makowski. Osobno, mimo iż się jeszcze nie tak dawno kolegowali.

Po miesięcznej walce z NC+ udało się Bożenie obniżyć cenę o 60%. Walka polegała na nieodbieraniu telefonów. A potrafili zadzwonić i 30 razy dziennie. Ważne, że Męskie Blogerki Modowe będą mogły oglądać „Kropkę nad I”. A reszta rodziny „Grę o Tron”. Choć właściwie póki mamy UHD Samsunga, filmy właściwie można oglądać bez dostępu do sygnału TV. Przez cały czas jestem pod wrażeniem pilota, który działa jak wskaźnik laserowy. Zamiast męczącego klikania w strzałki, bądź nibydżojstik kierujemy pilot w stronę telewizora, na ekranie pojawia się punkt, który ruszając pilotem (całym) przesuwamy. Ciekawe, co wymyślą w przyszłym roku.

Oglądaliśmy przez chwilę program o literaturze na TVRepublika. Naczelny Frondy (LUX – nie mylić z fronda.pl czy „Fronda Grzegorza Górnego”) rozmawiał z kol. Goćkiem o książkach dla młodzieży. Panowie nieco nudzili. A w przerwach przechadzała się pani w szortach. Bożena, która obiecuje coś sobie najwyraźniej po programach kulturalnych najpierw się zdenerwowała, później dostała ataku depresji. Na koniec zażądała, żebym z naczelnym Frondy (LUX – nie mylić z fronda.pl czy „Fronda Grzegorza Górnego”) zorganizował spotkanie. I to jest zła informacja, bo jak go spotka, to mu wygarnie, aż mu w pięty pójdzie.




wtorek, 27 stycznia 2015

27 stycznia 2015



1. Nie mogłem w nocy spać, więc dosłuchałem do końca „Prokurator Alicję Horn”. Wbrew zapowiedziom kończy się dobrze. Muszę zobaczyć teraz film. Ale nie w nocy.
Oddałem audi. To jest zła wiadomość, bo się po jeździe zaśnieżoną Autostradą Wolności do tego samochodu przywiązałem.

2. Wróciłem do domu i zacząłem się napawać liczbą wejść na 3neg. Napawałem się i napawałem, aż tu nagle jak coś nie – przepraszam za wyrażenie – jebnie. Po chwili kolega Rybitzki zaczął wrzucać na Twittera zdjęcia z rogu Koszykowej i Noakowskiego. Później wrzucać zaczął poseł Wipler. Napisał, że w bloku wybuchnął gaz. Bloku.
Włączyłem TVN24. To trudna sztuka mówić w kółko o czymś, o czym nie ma zbyt wielu informacji. Może dlatego w kółko puszczali panią, które wszystko widziała, na koniec mówiła, że to nie był jej czas, zaczynała płakać i odchodziła. Później puszczali inną elokwentną, tym razem ewakuowaną z budynku – panią. Ta wzięła z domu laptop i komórkę, buty i dwa stare płaszcze. Znaczy nie były one stare, tylko od tego pyłu wyglądają jak stare. Ktoś zapytał, czy Miasto zaproponowało pomoc. Pani coś odpowiedziała o plejadzie gwiazd, która się pojawiła.
Chodziło jej pewnie o panią Waltzową i prezydenta obywatela Jóźwiaka. Pani Waltzowa zaprosiła ewakuowanych mieszkańców do OSiR-u przy Polnej. Basen być może działa odstresowująco.

Zadzwonił redaktor Pertyński, żeby sprawdzić, czy wszystko ze mną w porządku, bo usłyszał, że walnęło w mojej okolicy. To było miłe, zwłaszcza, że ostatnio strasznie źle znosi moje poglądy na rzeczywistość.

Poszedłem kupić coś na kolację. Znaczy najpierw wpadłem do Krakena. W Beirucie siedział Krzysztof, którego dawno nie widziałem, bo – jak się okazało – musiał się koncentrować na rodzinie. Poczęstował mnie piwem Kraken. Specjalnie warzonym dla nich w Belgii. Piwem z dodatkiem rumu. Mocne, słodkawe, w porządku.
Krzysztof poszedł, przyszedł mój kolega Grzegorz, ze swoim kolegą, z którym robią coś w Radomiu. Nie napiszę co, bo nie wiem, czy mogę. Chcieli coś skonsultować. Nie wiem czy pomogłem. I to jest zła informacja
Kolega Grzegorz leci za tydzień do Chin. Na pewno wróci zachwycony. Poszliśmy zobaczyć na własne oczy wybuchniętą kamienicę. Coś tam zobaczyliśmy. Kolega Grzegorz kupił kartę nanoSIM w sklepie dokładnie po przeciwnej stronie skrzyżowania. Znaczy: kupił normalną, a pan za pięć złotych dociął mu do odpowiedniego wymiaru.
W okolicznych domach powypadały szyby. W krakowskim mieszkaniu mojej ś.p. babci jedna z szyb była z kawałków. Kiedy w 1945 roku wycofujący się Niemcy wysadzili most dębnicki w całej okolicy wywaliło szyby. Więc brakowało w mieście szkła. Okno z kawałków przetrwało jakieś 60 lat. Później matka wynajęła komuś mieszkanie i ten ktoś doprowadził do wybuchu gazu i te szyby w kawałkach wyleciały. Szkoda.

3. Odprowadziłem kolegę Grzegorza do metra. Przeszedłem przez Placyq. Później Mokotowską do Kruczej. Minąłem X5, w której kierowca (ochroniarz?) liżąc długopis rozwiązywał krzyżówkę. W międzyczasie zadzwonił kolega Wojciech, który chciał się spotkać. Spotkaliśmy się na Wilczej, poszliśmy do świeżo zmodyfikowanego wietnamczyka. Kolega Wojciech co jakiś czas chce się spotkać, żeby coś omówić. A jak się spotykamy, to właściwie nic nie mówi. Zafascynował się obsługującą nas Wietnamką. Choć z akcentu można wnosić, że raczej Polką wietnamskiego pochodzenia.
W domu trafiłem na „Kropkę nad I”. Redaktor Olejnik zadała prof. Niesiołowskiemu pytanie „Czy jest pan przeciw zygocie?”.
Profesor Niesiołowski zna się na wszystkim. Od teraz wiem, że na wszystkim i na tabletce Po.

Zmarł Denis Russos. Znaczy, przez całe życie wydawało mi się, że się tak nazywał. Przez to, że umarł dowiedziałem się, że nazywał się jednak Demis Roussos. Ciekawe ile taki niespodzianek jeszcze przede mną.

Ktoś, kiedyś opowiadał historię o tym, jak wjeżdżał ze znajomym do Związku Radzieckiego. No i temu znajomemu zaczął się przyglądać sowiecki celnik. Patrzył, patrzył i kazał ściągnąć spodnie.
Pod spodniami dżinsowymi, były drugie. Pod drugimi, trzecie. Przy czwartych celnik zapytał, po co mu tyle spodni. Ten z kamienną twarzą odpowiedział, że w Związku Radzieckim jest Syberia, czyli zimno. Pod czwartymi spodniami była spódnica. Która też zainteresowała celnika – Po co mężczyźnie spódnica? To wy w ZSRR nie znacie Demisa Roussosa?

Złą informacją jest, że to strasznie hermetyczna historia. Kto dziś pamięta o jeżdżeniu „na handel”? Chyba ci, którzy pamiętają jak ubrany był w Sopocie Demis Roussos.  

środa, 26 listopada 2014

25 listopada 2014


1. Obudziłem się na tyle wcześnie, że zdążyłem przeczytać „Stan gry” 300polityki.
Przeczytałem, co Jacek Żakowski powiedział „Super Expressowi”: „Jeżeli rzeczywiście zachowywali się tak, jak na dziennikarzy przystało, wykonywali pracę, to ich zatrzymanie rzeczywiście jest oburzające. Pamiętajmy jednak, że akredytację dziennikarską miał też Radek Sikorski, który był w Afganistanie oficjalnie jako dziennikarz, a strzelał”.
Mnie się zawsze wydawało, że jeżeli strzelał, to nie był dziennikarzem. Ale co ma mówić Jacek Żakowski, który w przerwach w byciu intelektualnym autorytetem dorabiał jako ambasador apartamentowca.
Developer nie sprzedaje figurek Jacka Żakowskiego. I to jest zła informacja. Gdyby sprzedawał bardzo chciałbym taką mieć.

2. Miałem się spotkać z dyrektorem Ołdakowskim. Zadzwonił, że się to nie uda. I to jest zła informacja.
Poszedłem do „Krakena”, gdzie byłem umówiony z kolegą Grzegorzem i Marceliną, z którą przed laty (prawie dwoma) pracowaliśmy w „Malemenie”.
Załamywaliśmy ręce nad sytuacją niskonakładowej prasy. Na to przyszedł redaktor Pertyński, który świeżo wrócił z Kalifornii, gdzie jeździł różnymi amerykańskimi samochodami. Redaktor Pertyński jest jurorem World Car of the Year, więc często jeździ samochodami, których nazw nie jestem w
stanie nawet zapamiętać.
Przyszedł do „Krakena”, żeby wymierzyć mi sprawiedliwość za to, że dzień wcześniej zamiast przeczytać, co napisał zacząłem z nim dyskutować.
Od dłuższego czasu z redaktorem Pertyńskim mamy dość rozbieżne oceny stanu rzeczywistości. Choć może nie tyle stanu rzeczywistości, co tego stanu powodów.
Więc kiedy raz się ze mną zgodził, ja z automatu zacząłem z nim dyskutować. I to jest zła informacja.
Później do „Krakena” przyszedł dr Sokała. Właściwie żałuję, że nie zrobiłem sobie z nim zdjęcia bo to przez chwilę był chyba największy podpalacz Polski.
Później przyszła ekipa z „Domu Whisky”. Przyjemnie patrzeć jakie napiwki pracownicy szeroko rozumianej gastronomii dają innym pracownikom szeroko rozumianej gastronomii.

3. Postanowiłem rozpocząć nowy rozdział w życiu. Poszedłem do optyka i okulisty. Miałem iść dwa lata temu, ale jakoś mi nie było po drodze. Pani okulista zakropiła mi oczy atropiną. Ciekawe doświadczenie nie widzieć ostro. Człowiek może się skupić bardziej na sobie. Jeszcze bardziej.

Posła Nowaka oskarża prokurator Nowak. To jest zła informacja. Bo poseł Nowak będzie mógł żądać unieważnienia pod pretekstem uniknięcia podejrzeń o nepotyzm.
Panowie raczej nie są rodziną. Prokurator Nowak sprawia wrażenie rozsądnego gościa.

W Faktach po Faktach wystąpił Lech Wałęsa. Redaktor Kajdanowicz przeprowadzał z nim wywiad. Bardzo nowatorsko. Wygłaszał oświadczenie z przerwami, podczas których pozwalał potwierdzić swoje słowa Wałęsie. Później był Janusz Palikot. Zapomniałem z czego ten pan jest znany. Musi być kimś znanym, skoro zapraszają go do telewizji.


Miałem wizję, że sztab wyborczy Sasina chciał zatrudnić szamana, żeby ten ściągnął śnieg. Wiadomo, że pierwszy śnieg paraliżuje Warszawę rządzoną przez HGW. Szaman – jak to szaman, potrafił ściągać deszcz, ze śniegiem mu nie szło. Mając na ten temat przecieki sztab HGW ściągnął swojego. No i ci szamani walczyli. W końcu wygrał ten od Sasina. Śnieg zaczął padać, ale w nocy i przez chwilę. Walka trwa nadal.   

niedziela, 16 listopada 2014

16 listopada 2014


1. I co tu robić wyborczą ciszę. Zacząłem oglądać filmy w telewizorze. Obejrzałem ze trzy. I złą wiadomością jest, że ani jednego już nie pamiętam.

2. No i tego braku polityki wdałem się w dyskusje na fejsie. Najpierw przyczepiłem się do mojego kolegi Grzegorza, że niepotrzebnie podkolorowuje rzeczywistość, wciągając do tego inne osoby. Mam wrażenie, że nikt – nawet kolega Grzegorz nie zrozumiał o co mi chodzi.
A rzecz jest prosta.
My już przez samą próbę opisu rzeczywistości tę rzeczywistość fałszujemy. Świadome dodawanie kolorów nie jest ok. Chyba, że zakładamy, że jest ok. Wtedy nie powinniśmy mieć pretensji do tych, którzy piszą, że żyjemy na zielonej wyspie, że Pendolino, że jest super. Bo się od nich nie różnimy.
Później do mnie przyczepił się redaktor Pertyński, że pozwoliłem sobie nazwać profesora Hartmana „zjebem”.
I nagle, nie wiedzieć czemu z dyskusji o prof. Harmanie zrobiła się rozprawa nad PiS-em, a właściwie nad byłymi jego członkami „odrażającymi gnomami, cynicznymi mendami i – nolens volens – zdrajcami”.
Miałem jednego kolegę, który z podobną energią jak redaktor Pertyński rozpisywał się na temat największej opozycyjnej partii. Dość szybko wyłowił go „Instytut Obywatelski”. I zaczął płacić. No i jakiś pożytek z tej energii się stał. A tu – nic. I to jest zła informacja.

3. Zdecydowaliśmy się wyjść z domu. Pojechaliśmy na plac Unii Lubelskiej do „Supersamu”. Znaczy do tego czegoś, co ś.p. architekt Kuryłowicz zaprojektował w miejsce „Supersamu”.
Rozmawiałem z nim przez chwilę w redakcji „Malemena”. Łebski gość. Tłumaczył, dlaczego Warszawa komunikacyjnie nigdy się nie będzie nadawać do życia. Że nie ma tu szans na rozsądnie działający publiczny transport.

Była mu wtedy robiona sesja. I ktoś ukradł mu pióro. Porządne. Bardzo porządne. I to zła informacja.
Ze dwa tygodnie później zginął. Chodził do liceum z braćmi Kaczyńskimi i Fogelmanem.
Żeby dwie osoby z jednej klasy zginęły w dwóch lotniczych katastrofach?

poniedziałek, 10 listopada 2014

9 listopada 2014


1. Jarosław Kaczyński ogłosił, że będzie się z partii pozbywał Adama Hofmana i od razu się obudziłem. Gdybym się obudził z 15 minut wcześniej mógłbym być tego prawie świadkiem. Znaczy słuchać tego na żywo. Choć raczej nie mógłbym. Gdyż nie wiem na jakiej częstotliwości nadaje RMF. A radio nie ma RDS. Choć jednak mógłbym. Note 3 ma wszystko, więc musi mieć radio. A jak ma, to na pewno z RDS-em. Ale musiałbym znaleźć słuchawki. A nie wiem, gdzie są i to jest zła informacja. Choć gorszą jest, że nie widziałem kolegi Mężyka, który w TVP Info ponoć ogłosił, że usunięcie Hofmana to koniec PiS-u. Ktoś na Twitterze zapytał, czy Mężyk jest od Kolanki. I to właściwie jest strasznie śmieszne.

2. Przedpołudniowy czas przeszedł na pakowanie Superba i oglądanie komentarzy na TVN24. Komentarze już nie pamiętam, więc pewnie nic ciekawego nikt nie wymyślił. Za to Superb pakowny jest bardzo. I bardzo mu się rozkłada tylna kanapa.
Ruszyliśmy w deszczu. Narastającym. Zamiast produkować telewizyjne spoty, które w sposób zaprzeczający fizyce i zdrowemu rozsądkowi próbują namawiać publiczność by fordami Mondeo kombi nie przekraczali prędkości 50 km/godz., ktoś mógłby zacząć namawiać ludzi, by na autostradzie w deszczu włączali tylne światło przeciwmgielne.
I w ogóle włączali światła. Bo chyba mało kto wie, że samochody ze światłami do jazdy dziennej mają je tylko z przodu. Czyli, jeżeli włączą pozycję „auto” nie jest powiedziane, że cokolwiek czerwonego im się z tyłu zaświeci. A jeżeli do tego jadą lewym pasem z prędkością 110 km/godz., to się kiedyś mogą zdziwić.
Kiedyś to trzeba było mieć chlapacze. Ojciec opowiadał, że tłumaczył milicjantom, że Garbus ma tak skonstruowane błotniki, że chlapacze nie są potrzebne. Dawali się przekonać. A jak się nie dawali, to pewnie wyciągał odpowiednią legitymację i się przekonać dawali.
A teraz? Nie ma czegoś takiego jak chlapacze. Może ta mgła, która się robi za jadącym 140 km/godz. samochodem nie bierze się z braku chlapaczy?
To nie jest kraj dla starych ludzi.
I to jest zła informacja.

3. Padać przestało. W międzyczasie na fejsie redaktor Pertyński napisał, że mu trochę głupio z Hofmanem, że „Tyle rzeczy nawywijał, tyle razy błagał na kolanach, żeby mu skuć mordę, a za taki drobiazg poleciał… Na kilometr pachnie mi to wystawką.” I poprosił mnie o komentarz.
Odpisałem, że to nie drobiazg. Chciałem kontynuować na jakiejś stacji benzynowej, ale jak dojechaliśmy, to dyskusja pod postem tak się rozkręciła, że już mi się pisać odechciało.
Uczulenie na PiS red. Pertyńskiego w pewnych sytuacjach stawia go w jednym szeregu z ministrem Kuczyńskim [w tym wpisałem jeszcze kilka nazwisk, ale je wykasowałem, bo aż tak zgryźliwy nie jestem]. Złą informacją jest, że to uczulenie ogranicza pole widzenia.
Otóż Hofman ma kłopoty dlatego, żeby wyraźnie pokazać, że PiS to nie PO.
[I od razu poszedł taki komunikat.]

Na stacji benzynowej, gdzieś na wysokości Koła, o mały włos nie walnąłem volkswagena up!, który pojawił się znikąd. Tak szybko, że czujnik w lewym przednim nadkolu go nie zauważył. Cóż Superb to nie A6.

Ktoś obsługujący platformowego Twittera zapomniał o tym, że rząd PO zrezygnował z budowy autostrady A3.

Po pięciu latach rozważania tego kroku zdecydowałem się skręcić, by zobaczyć klasztor w Lądzie. Pocysterski. Polecam. 
Przy okazji można oszczędzić – omija się kawałek kulczykowej autostrady.


wtorek, 28 października 2014

27 października 2014


1. Nie zacznę od zmiany czasu. Albo zacznę. To jednak trochę ściema. I tak trzeba wstać. I tak się śpi za krótko. Człowiek robi sobie nadzieje, że będzie spał dłużej, więc kładzie się później. Dużo później. Później wstaje. Niby jest wcześniej niż by się mogło wydawać ale i tak zbyt późno.
Od kiedy zaczęliśmy chodzić do roboty na dziewiątą, zmiana czasu straciła sens. A dalej ją uprawiamy i to jest zła informacja.

Dwadzieścia dwa lata temu noc zmiany czasu spędziłem w Sklepie z Policją – posterunku na krakowskim Rynku. Muszę się kiedyś dorwać do archiwum „Gazety Krakowskiej” i przeczytać te parę tekstów, które wtedy wytworzyłem. To może być bardzo interesujące doświadczenie.

Pamiętam problem, jaki miało dwóch wracających z interwencji policjantów: wyszliśmy ze dwadzieścia trzecia, wróciliśmy dwadzieścia po drugiej. I jak to teraz w notatce zapisać? Starszy kolega poradził im, żeby napisali tak właśnie i dopisali: zmiana czasu. Proste rozwiązania bywają najlepsze.

2. Z powodu braku połączenia między konwerterem a tunerem nie oglądałem Kawy na ławę. Nie bolało. Wyczytałem, że głównym tematem był szczyt klimatyczny. Pani premier wróciła z przekonana o sukcesie, który osiągnęła. Podobnie przekonana była wracając z Moskwy w 2010 r. Ciekawe, czy kiedy się okaże, że polityka klimatyczna zacznie wychodzić nam bokiem też będzie się tłumaczyć, że warunki negocjacji były trudne.

Dwa razy podchodziliśmy do tematu energii odnawialnej. Najpierw chcieliśmy solary do grzania wody, później panele fotowoltaiczne. Przepisy w Polsce są takie, że żeby dostać dopłatę, trzeba wziąć kredyt. W jednym z banków z listy. Więc część dopłaty zżera oprocentowanie. Do tego, żeby dostać kredyt trzeba mieć zdolność, co zdecydowanie zmniejsza szanse ludzi na wsi. Od paru osób usłyszałem, że taniej jest zakładać instalację bez dopłaty.
Ma to jakiś sens, bo ponoć środki przeznaczone na dopłaty do fotowoltaików starczą na jakieś pięćset instalacji. Czyli mniejszą ich liczbę, niż te, co człowiek widzi lądując w Monachium.
Słyszałem, że Polska uniknęła kryzysu, bo nasz system bankowy okazał się silny, ale czy wymagało to ładowania w banki pieniędzy na ekologię?

Z tego wszystkiego chyba zacznę kolekcjonować węgiel w piwnicy. Ze sto ton powinno się zmieścić. Ale kłopot będzie, bo wsypać da się tylko do jednej piwnicy, do reszty by trzeba wiaderkami nosić. Sto ton? Chwilę zejdzie. I to nie jest dobra informacja.

3. Pojechaliśmy na grzyby. Miało nie być, a jednak były. Parę rydzów, podgrzybki, kanie i coś, czego wcześniej nie zbierałem – sarny. Wystające w mercedesie progi umożliwiły modyfikację taktyki zbierania z samochodu.
W tym przypadku wygląda ona tak: samochód jedzie powoli. Na progach, po obu stronach stoją zbieracze. Jeżeli widzą grzyba – zeskakują bez konieczności zatrzymywania auta. Tak jest dużo szybciej.

Wcześnie zrobiło się ciemno – efekt zmiany czasu. Wracaliśmy trochę na azymut. W nawigacji były niby leśne drogi, ale od lat czterdziestych ubiegłego wieku, kiedy robiono aktualizowano podrysy, trochę się pozmieniało. Najlepsze było, jak wyjechałem na polowanie – stojących w rzędzie myśliwych w pomarańczowych kurtkach. Gdybym skręcił wcześniej wyjechałbym im pod lufy. A tak patrzyli z szacunkiem, bo kto jak kto, ale myśliwy nową Gelendę odróżni od starej.

Redaktor Pertyński był łaskaw stwierdzić, że nie wie co ludzie widzą w tym samochodzie. Ja chyba wiem. Chodzi o to, że teraz już takich aut nie robią.
Teraz zderzak służy do tego, żeby po najdelikatniejszym uderzeniu wymagać wymiany. Zderzak w Gelendzie jest taki, jak kiedyś w każdym aucie. Tylko większy.
Jest uchwyt dla pasażera nad schowkiem, żeby nie tylko kierowca miał się czego trzymać. Centralny zamek wydaje – jak to raczył nazwać Pawełek z Faster Doga – dźwięk przeładowania karabinu maszynowego. Drzwi, by je zamknąć wymagają szczerego pierdolnięcia – nie ma przy tym strachu, że się coś oderwie.
Koncepcja Gelendy jest tak stara, jak ja. Jeżeli Mercedes postanowi zrezygnować z jej produkcji będzie u mnie miał duży minus.

No i wieczorem Bożena wsiadła w mercedesa i wróciła do Warszawy. I to jest zła informacja.