1. Dzień rozpocząłem przeraźliwie
wcześnie. Wcześniej by się chyba nie dało – bo bym się
właściwie nie położył. Chwilę po tym jak wstałem zadzwonił
telefon. To był mój osobisty Doktor. Wracał z 24-godzinnego
dyżuru, przypomniało mu się, że we środę coś od niego chciałem
a nie zauważył, że jest sobota, siódma rano. W kwestiach
medycznych, mimo wszystko zachował pełną trzeźwość umysłu.
Gorzej było z próbą umówienia się na spotkanie. I to jest zła
informacja, bo kończą mi się recepty.
2. Na pustej Wilczej minął mnie pies wyglądający trochę na Collie. Pomyślałem, że Lassie wciąż szuka Joego.
Racjonalnie doszedłem do tego, że powinienem coś sobie kupić do jedzenia. Skręciłem więc w Emilii Plater do „Galerii wypieków”. Niestety „Galeria wypieków” mimo tak nowoczesnej nazwy nie honorowały kart. Wyszedłem więc mając się z pyszna.
Na Nowogrodzkiej stał Dudabus z silną reprezentacją warszawskiej młodzieżówki PiS. I niezbyt dużym korpusem medialno-blogowym. Usiadłem obok kol. Rybitzkiego, który wyraził pretensje, że
piszę o nim „Rybitzki” a nie „Rybitzky”. Obiecałem, że będę się starał pamiętać.
Kolega Rybytzki czytał Sun Tzu, ja Mazurka z Wildsteinem. Wildstein mówił o judaizmie Wildsteina (Dawida), a mnie się przypomniało, jak jakiś czas temu w jakiś Piąteczek spotkaliśmy się z Dawidem na Placyku. Błąkaliśmy się większą grupą. W pewnym momencie Dawid kupił w tym dziwnym monopolowym smażoną kiełbasę i zaczął ją zżerać. Zażartowałem coś o kiełbasie w piątek. Odpowiedział coś o swojej religii. No to zażartowałem o jedzeniu kiełbasy ze świni. No i wtedy się naprawdę zdenerwował, bo akurat zaczynało się jakieś ważne żydowskie święto. –A pamiętałem – powiedział zmartwiony. Aż mi się go żal zrobiło.
2. Na pustej Wilczej minął mnie pies wyglądający trochę na Collie. Pomyślałem, że Lassie wciąż szuka Joego.
Racjonalnie doszedłem do tego, że powinienem coś sobie kupić do jedzenia. Skręciłem więc w Emilii Plater do „Galerii wypieków”. Niestety „Galeria wypieków” mimo tak nowoczesnej nazwy nie honorowały kart. Wyszedłem więc mając się z pyszna.
Na Nowogrodzkiej stał Dudabus z silną reprezentacją warszawskiej młodzieżówki PiS. I niezbyt dużym korpusem medialno-blogowym. Usiadłem obok kol. Rybitzkiego, który wyraził pretensje, że
piszę o nim „Rybitzki” a nie „Rybitzky”. Obiecałem, że będę się starał pamiętać.
Kolega Rybytzki czytał Sun Tzu, ja Mazurka z Wildsteinem. Wildstein mówił o judaizmie Wildsteina (Dawida), a mnie się przypomniało, jak jakiś czas temu w jakiś Piąteczek spotkaliśmy się z Dawidem na Placyku. Błąkaliśmy się większą grupą. W pewnym momencie Dawid kupił w tym dziwnym monopolowym smażoną kiełbasę i zaczął ją zżerać. Zażartowałem coś o kiełbasie w piątek. Odpowiedział coś o swojej religii. No to zażartowałem o jedzeniu kiełbasy ze świni. No i wtedy się naprawdę zdenerwował, bo akurat zaczynało się jakieś ważne żydowskie święto. –A pamiętałem – powiedział zmartwiony. Aż mi się go żal zrobiło.
Człowiek czasem coś bezmyślnie
palnie i robi komuś przykrość. A kiedy chce specjalnie, to nie
zawsze wychodzi. I to jest zła informacja.
Przejeżdżaliśmy przez Marki. Przypomniało mi się, jak z piętnaście lat temu, kiedy właśnie przestałem pracować w krakowskim „Przekroju” chciałem tam (w Markach) w kiosku „Przekrój” kupić. Ale usłyszałem, że od lat już nie wychodzi. Musi, w tych Markach jest jakaś nadprzestrzenna dziura, która łączy z przyszłością.
Zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji benzynowej. Orlenu. Autobus wysiadł i zaczął zamawiać hot-dogi. Próbowałem uzyskać od posła Szefernakera informacje na temat gejmczendrzera – tematu, który miał zmienić kampanię w przyszłym tygodniu. Piszę „posła”, bo zobaczyłem to przez nadprzestrzenną dziurę w Markach. Poseł (przyszły) Szefernaker odmówił współpracy. Zaczęliśmy więc rozmawiać o „Wprost”. Natychmiast pojawił się redaktor Fijołek. Z przetrzymanego newsa żaden pożytek. Mogłem to puścić przed nimi. Nie puściłem. Wszystko przez to, że mi się pomyliły dni tygodnia. Ale o tym może napiszę pojutrze.
3. Dojechaliśmy do Białegostoku. Ostatnio pewien niespotykanie spokojny człowiek zwrócił mi uwagę na to, że przed wojną to było miasto w środkowej Polsce. A teraz nie jest.
Pałac Branickich jest brzydki. Mimo to nazywa się go Wersalem. W rzeczonym Wersalu odbywało się spotkanie Kandydata z młodzieżą, której przybyło całkiem sporo. Kandydat mówił, młodzież pytała, kandydat mówił, młodzież pytała, kandydat mówił. Pytał też przedstawiciel partii Korwin. Zapytał też jeden przedstawiciel starszego pokolenia. O rolnictwo.
Na koniec przedstawiciele białostockiej młodzieży wręczyli Kandydatowi nielegalny periodyk z lat 80. z wierszem teścia Kandydata.
Ten straszny Białystok, do którego przez tyle czasu szedł min. Sienkiewicz nie jest wcale tak jednoznaczny.
Kandydat szybkim marszem przeszedł na rynek, gdzie spotkał się z mieszkańcami. Przemówił do niego miejscowy sobowtór marszałka Piłsudskiego. Zastanawiałem się jak to jest być białostockim sobowtórem marszałka Piłsudskiego. Chyba świetnie. Na koniec mieszkańcy odśpiewali „Sto lat”, Kandydat wsiadł do Dudabusu i odjechał chyba do Grajewa.
Przejeżdżaliśmy przez Marki. Przypomniało mi się, jak z piętnaście lat temu, kiedy właśnie przestałem pracować w krakowskim „Przekroju” chciałem tam (w Markach) w kiosku „Przekrój” kupić. Ale usłyszałem, że od lat już nie wychodzi. Musi, w tych Markach jest jakaś nadprzestrzenna dziura, która łączy z przyszłością.
Zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji benzynowej. Orlenu. Autobus wysiadł i zaczął zamawiać hot-dogi. Próbowałem uzyskać od posła Szefernakera informacje na temat gejmczendrzera – tematu, który miał zmienić kampanię w przyszłym tygodniu. Piszę „posła”, bo zobaczyłem to przez nadprzestrzenną dziurę w Markach. Poseł (przyszły) Szefernaker odmówił współpracy. Zaczęliśmy więc rozmawiać o „Wprost”. Natychmiast pojawił się redaktor Fijołek. Z przetrzymanego newsa żaden pożytek. Mogłem to puścić przed nimi. Nie puściłem. Wszystko przez to, że mi się pomyliły dni tygodnia. Ale o tym może napiszę pojutrze.
3. Dojechaliśmy do Białegostoku. Ostatnio pewien niespotykanie spokojny człowiek zwrócił mi uwagę na to, że przed wojną to było miasto w środkowej Polsce. A teraz nie jest.
Pałac Branickich jest brzydki. Mimo to nazywa się go Wersalem. W rzeczonym Wersalu odbywało się spotkanie Kandydata z młodzieżą, której przybyło całkiem sporo. Kandydat mówił, młodzież pytała, kandydat mówił, młodzież pytała, kandydat mówił. Pytał też przedstawiciel partii Korwin. Zapytał też jeden przedstawiciel starszego pokolenia. O rolnictwo.
Na koniec przedstawiciele białostockiej młodzieży wręczyli Kandydatowi nielegalny periodyk z lat 80. z wierszem teścia Kandydata.
Ten straszny Białystok, do którego przez tyle czasu szedł min. Sienkiewicz nie jest wcale tak jednoznaczny.
Kandydat szybkim marszem przeszedł na rynek, gdzie spotkał się z mieszkańcami. Przemówił do niego miejscowy sobowtór marszałka Piłsudskiego. Zastanawiałem się jak to jest być białostockim sobowtórem marszałka Piłsudskiego. Chyba świetnie. Na koniec mieszkańcy odśpiewali „Sto lat”, Kandydat wsiadł do Dudabusu i odjechał chyba do Grajewa.
Dwóch fotoreporterów, obserwujących odjazd
stwierdziło, że nie ma szans zdążyć na czas.
Mieliśmy parę
godzin do autobusu do Warszawy. Udałem się więc z przyszłym
posłem Szefernakerem i jego kolegami do jakiejś knajpy podającej
jedzenie w stylu amerykańskim. Piłem tam ostentacyjnie Tyskie
zamiast Żubra, którego ponoć należy pić w Białymstoku. Z tego
wszystkiego nie kupiłem sobie szalika Jagiellonii. I to jest zła
informacja, bo chciałem go dać dyrektorowi Zydlowi.
Autobus dowiózł nas pod Pałac Kultury. Wracając przeszedłem przez Kraken, żeby sprawdzić, czy kolega Krzysztof już wrócił.
Kolegi Krzysztofa nie zobaczyłem, za to usłyszałem, jak jakiś angielskojęzyczny młodzieniec pokazując mnie koledze mówi, że brodę mam jak Dostojewski. I to jest dobra informacja, bo się coraz częściej boję, że ktoś mnie pomyli z Duginem.
Autobus dowiózł nas pod Pałac Kultury. Wracając przeszedłem przez Kraken, żeby sprawdzić, czy kolega Krzysztof już wrócił.
Kolegi Krzysztofa nie zobaczyłem, za to usłyszałem, jak jakiś angielskojęzyczny młodzieniec pokazując mnie koledze mówi, że brodę mam jak Dostojewski. I to jest dobra informacja, bo się coraz częściej boję, że ktoś mnie pomyli z Duginem.