Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Marek Magierowski. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Marek Magierowski. Pokaż wszystkie posty

sobota, 19 sierpnia 2017

18 sierpnia 2017


1. Kupiłem na ebayu tylne lampy do Suburbana. Stare się trochę pomięły. Obserwuję jak podróżują z Ontario w Kalifornii do Erlanger w Kentucky. Znaczy nie tyle obserwuję podróż, co czekam na to, aż dojadą. W Erlanger ebay ma jakieś centrum, które zbiera wszystkie międzynarodowe przesyłki ze Stanów i rozsyła w świat. Ponoć się zdarza, że opóźnia to termin doręczenia. I to jest zła informacja, bo z pomiętymi lampami trochę nie wypada jeździć.
Z Orlando do Erlanger samochód – wg map googla – jedzie trzydzieści godzin. Ciekawe ile może jechać ciągiem kierowca amerykańskiego UPS. Kiedy miałem z jedenaście lat, myślałem, że będę kierowcą amerykańskiej ciężarówki. Nie wyszło. Ciekawe gdzie popełniłem błąd. Później
większość pomysłów na życie udawało mi się realizować.


2. Myszy pogryzły kabel od stojącej trochę w holu, trochę salonie lampy. Pogryzły w sposób taki, że co jakiś czas w salonie błyskało i wywalało bezpieczniki.
Od kiedy nie ma z nami Miśki koty przestały się myszami interesować. Rok temu kot Pawełek przynosił przynajmniej jedną mysz dziennie. Dziś – nic.
Myszy rządzą. Zaczęły mi jeść jedną z moich ulubionych koreańskich zupek w proszku.
Sąsiad Tomek poluje na nie, bo zaczęły podgryzać jego świeżo wmurowaną garażową bramę. Poluje wiaderkiem z wodą, na którym zamontowana jest metalowa pochylnia. Zamontowana w tak sprytny sposób, że mysz jeśli na nią wejdzie i zbliży się do jej końca, musi wpaść do wody, bo się pochylnia przewraca. Na ten newralgiczny koniec pochylni sypie się zanętę dla ryb. Myszy wariują na jej punkcie, zdecydowanie bardziej niż na punkcie sera. Dzisiejsze sery to nie to samo, co kiedyś. I to jest zła informacja.

3. Najpierw kosiłem kosiarką. Później kosą. Słuchając Sun Tzu. Wysłuchałem z połowę. Niczego nowego się nie dowiedziałem, ale utrwaliłem sobie pewne rzeczy. Kosiło się dobrze. Pasek prawie nie spadał. Z kosą było gorzej. Zaczęła się rozpadać. Rozpadała. Aż rozpadła. Odpadła jej kierownica. To poziome, za co się kosę trzyma kosząc to właśnie kierownica. Tyle dobrze, że udało mi się wykosić pół parku. Złą informacją jest, że będę musiał podjąć decyzję: naprawiać czy kupić nową. A później tej decyzji ponieść konsekwencje.

Przez cały dzień podśmiechiwałem się z kryzysiku komunikacyjnego MSZ–u. Chciało by się rzec – widziały gały, co brały.

poniedziałek, 18 lipca 2016

17 lipca 2016



1. Nulla dies sine linea. I to jest zła informacja.

2. Wstałem dziwnie wcześnie. Na tyle, że obejrzałem „Woronicza 18”. Dyrektor Magierowski w swoim żywiole. W kwestiach międzynarodowych nikt nie może mu podskoczyć.
Mam jakiś problem z tzw. instalacją satelitarną. Znaczy – część programów mi nie działa, inne się pojawiają i znikają. Na przykład TVN24. Właściwie bez wiary w potencjalny sukces wykonałem zestaw czynności mających na celu obejrzenie „Kawy na ławę”. Na tyle bez wiary, że nie zauważyłem, iż czynności te przyniosły sukces. Nie słyszałem więc europosła Szejnfelda, który odkrywał w Polsce dyktaturę. Ale może to i dobrze. Usłyszałem za to jak jedna z pań posłanek z Nowoczesnej – nie wiedzieć czemu wszystkie mi się zlewają – nazwała wyrażenie solidarności z rodzinami ofiar nicejskiego zamachu – solidaryzacją. Jakoś fascynują mnie moi, wydawać by się mogło – rozsądni znajomi, którzy wciąż nazywają Nowoczesną partią polskiej klasy średniej. Patrząc w ten sposób polska krasa średnia wygląda dość średnio.
Nie zauważyłem momentu w którym redaktor Passent nazwał „Marsyliankę” „Międzynarodówką”. I to jest zła informacja, bo by mi to zrobiło dzień.

3. Wymieniłem w beemce siłowniki [czy jak je tam nazwać] maski. Znaczy najpierw szukałem instrukcji tej czynności w internecie. Znalazłem dyskusję na jednym z forów. Człowiek pytał jak to zrobić, wszyscy darli z niego łacha. Jeden nawet dostał ostrzeżenie od moderatora po tym, kiedy zasugerował konieczność odpięcia akumulatora i – po wszystkim – wykonanie pełnej komputerowej diagnozy auta.
Gdybyście kiedyś chcieli wymienić siłowniki [czy jak je tam nazwać] maski w E32 – podzielę się doświadczeniem. Najpierw trzeba zdjąć stare. Później założyć nowe.
Siłowniki [czy jak je tam nazwać] kosztują jakieś grosze. I to, że się zdecydowałem wymienić tak późno – to zła informacja.

Ciąg dalszy słabego kryminału: 
[Kryminał miał być tylko słaby, nie miał być wcale brytyjski]

Zasadniczo, to nikt nie wiedział jak to się stało, że Stefan Nowak został policjantem. Nie, no, zasadniczo ktoś wiedzieć musiał. Ktoś, kto, doprowadził do tego, że w pewne letnie przedpołudnie na biurku komendanta powiatowego policji w Międzylesiu Lubuskim zadzwonił telefon.
I nie chodzi wcale o zastępce komendanta wojewódzkiego, który numer wykręcił. Tylko o kogoś, kto stworzył ten skomplikowany – mówiąc językiem postsowieckich służb specjalnych – montaż.

Komendant powiatowy policji w Międzylesiu Lubuskim nie miał zbyt dobrego czasu. Choć, tak właściwie w tym przypadku stwierdzenie „nie miał zbyt dobrego czasu”, to eufemizm. Bo tak naprawdę komendant miał przesrane. Przejebane (jak to woli). Był w najczarniejszej z czarnych dup. I siedział tam już od dwóch tygodni.

Dwa tygodnie wcześniej kierownik jego wydziału kryminalnego został zastrzelony. Zastrzelił go, szef specjalizującej się w napadach na tiry, porwaniach, sutenerstwie, przemycie narkotyków, przerzucie nielegalnych emigrantów, haraczach (i wszystkich innych rzeczach, w których się mogła specjalizować) organizacji przestępczej.

Policjanci czasem giną na służbie. Taka, niestety, praca. W tym przypadku, było jednak trochę inaczej. Tylko nie wiadomo od czego zacząć. Zacznijmy od końca. Albo raczej od topografii. Miejscowość Płoty leży przy trakcie łączącym Paryż z Moskwą. Dwieście lat temu bogobojni mieszkańcy wsi nazwanej wtedy Plotten na jej środku wystawili kościół. 180 lat później na dużym placu obok kościoła powstały parking dla TiRów wraz z restauracją.

Dwa lata później na sąsiadującym z kościołek kawałku placu wybudowano dziwny budynek, który miał stosunkowo małe okna, w które wstawiono witraże i czerwony neon z napisem „Gentelmen's Club – Paradise”. Jadąc od strony Berlina mijało się więc najpierw kościół, potem burdel, na koniec restaurację. Restaurację polecaną na portalach zajmujących się przydrożnymi restauracjami.

wtorek, 26 stycznia 2016

24 stycznia 2016


1. I znów poranek z umysłem zadziwiająco świeżym. Po śniadaniu przebazowaliśmy się do hotelu, który gwiazdek miał mniej, ale był lepszy. Hotelu, w którym oczekiwaliśmy na przybycie Głowy Państwa wraz z Małżonką.

Nie obejrzałem „Kawy na ławę”. Znaczy widziałem kawałek na ekranie telewizora. Dyrektor Magierowski nie prezentował na ekranie swoich kul. A szkoda – bardzo wygląda z nimi godnie.
Później mignął mi skład „Loży prasowej”. Naszła mnie konstatacja, że autorzy tego programu zmierzają w kierunku „Szkła kontaktowego”. Tym razem było czworo na jednego, niedługo będzie pięć do zera. Później liczba gości zostanie zmniejszona do dwóch. A właściwie jednego. Będzie pani prowadząca i red. Passent.

Doczekaliśmy Pary. Przyjechał z nimi Doradca ds. Sportu. Z unieruchomioną stopą. I to jest zła informacja. Niestety nie wypada mi żartować. To, że unikam zimowych sportów i przeżyłem niepołamany ślizganie po Chińskim Murze nie znaczy, że się zaraz gdzieś nie wywrócę. I wyląduję w gipsie na jakieś pół roku.

2. Pojechaliśmy na skocznię. Witali najpierw górale, później publiczność. Trąbiąc w te swoje cholerne trąbki. Ewentualnie jestem się gotowy przyznać, że na tego rodzaju sportowej imprezie te trąbki mają jakieś ślady sensu. Mogę, ale tyko pod warunkiem, że przyzna mi się rację w kwestii karania ciężkim więzieniem używających trąbek poza obiektami sportowymi.

„Gazeta” zapowiadała jakieś przeciwprezydenckie działania K.O.D. Ciekaw, kiedy redaktorzy z Czerskiej pójdą w ślady red. Kurkiewicza, który w ostatnim zarządzanym rzez siebie „Przekroju” zamieścił instrukcję jak zrobić dobry koktajl Mołotowa. 
Cóż, jedyna na zawodach z K.O.D.-em związana postać antyszambrowała pod wejściem do VIP-owskiej loży, w żaden sposób nie wyrażając protestu przeciw niszczeniu demokracji.
[Swoją drogą wciąż uważam, że sprowadzanie uczestników K.O.D.-owych demomstracji do wspólnego mianownika , jakim miały by być utracone zyski jest pozbawione sensu. Ludzie przychodzą tam z różnych powodów. Część z naprawdę godnych szacunku. Złą informacją jest, że tych akurat tak mało widać]

Po zawodach było wręczanie pucharów. Podczas austriackiego hymnu ktoś z trybun rozpaczliwie ryknął „Adam Małysz, kurwa!”. I było to jakoś wzruszające.
Po wszystkim grupa fotoreporterów poprosiła o możliwość zrobienia sobie z panem Prezydentem zdjęcia. I to było jakoś zabawne.
Do hotelu wracaliśmy saniami. Droga była kamienista. I to było jakoś męczące.

3. W hotelu spotkaliśmy się z kadrą skoczków. Prezes Tajner robi się trochę na Davida Lyncha. Choć mógłby jeszcze trochę popracować nad fryzurą. Spotkanie było spoko. Skoczkowie byli spoko. Prezydent był spoko. Warto sobie obejrzeć.


Później poszliśmy na kolację. W karczmie praktykowano zwyczaj, że co czas jakiś znienacka walił czymś w komin. Brzmiało to jak wystrzał.
No więc walnął, myśmy podskoczyli. Patrzymy na państwo oficerów BOR-u. Siedzą jak gdyby nigdy nic. Znaczy – nic się nie stało. Próbowałem namówić ich na jakąś zemstę – bezskutecznie.

Wieczorem dotarło do mnie, że zgubiłem rękawiczki. I to jest zła informacja. Następne połącze sznurkiem – tak, jak robiła to moja śp. babcia.











wtorek, 29 grudnia 2015

27 grudnia 2015



1. Święta, święta i po świętach. [ile czasu czekałem, żeby to móc napisać]. Wstaliśmy na „Kawę na ławę” w której występował dyr. Magierowski.
Dyrektora Magierowskiego jestem głośnym wielbicielem. Niestety mam wrażenie, że był zbyt – że tak powiem – wysofistykowany. I to jest zła informacja. W dyskusjach z pewnym eurodeputowanym z Wielkopolski lepiej by sobie poradził Paweł Sito, który nie pijąc zachował zdolność nazywania rzeczy radykalnie po imieniu – normalnie przynależną wypitym.

2. Obejrzałem ostatni odcinek 5. serii „Homeland”. Mógłbym wybaczyć rosyjski akcent polskich policjantów, ale tej dziwnej, składanej blokady drogi, jaką używają – już nie.
„Homeland” w nowym wydaniu jest świetny. W nowym, czyli od śmierci Brody'ego.
W zeszłym roku zapytany o realność sytuacji z 4. serii serialu, ambasador Mull odesłał mnie do recenzji (już nie pamiętam na którym portalu). Dwóch anonimowych emerytowanych pracowników CIA mówiło, że serial – poza jednym – świetnie opisuje pracę CIA. Poza jednym – mała szansa, by agencja zatrudniała kogoś chorego psychicznie.

[UWAGA – SPOJLER] Pomysł zamachu gazowego na berliński Hauptbahnhof zrealizowany przez muzułmanów syryjskiego pochodzenia z rosyjskim błogosławieństwem – wygląda bardzo realnie.


Ciekaw jestem, czy to neofickie zawodowe skrzywienie, czy zdrowy rozsądek, ale bliżej mi było do  BND i CIA niż ograniczonej intelektualnie dziennikarki broniącej praw człowieka. 
Do następnych odcinków trzeba będzie czekać prawie rok. I to jest zła informacja. 
Zobaczymy, czy następne odcinki też będą się działy gdzieś w naszej okolicy.

3. Wcześniej zobaczyłem kawałek „Taking Chance”. Tylko kawałek. I to jest zła informacja, bo lepiej oglądać w całości.
Z miesiąc temu wracałem do Warszawy z Bukowiny z Hirkiem Wroną. Od słowa, do słowa – zgadaliśmy się, że wrażenie ten film robi nie tylko na mnie.

Ktoś na Twitter wrzucił link do tekstu o admirale Unrugu. 
Tak się kończy:
Na koniec przypomnę, że 22 października 2012 r. w zamku Montresor w Francji w wieku 82 lat zmarł Horacy Unrug, jedyny syn wiceadmirała Józefa Unruga, współtwórcy Polskiej Marynarki Wojennej. Horacy Unrug, po upadku komunizmu, wielokrotnie odwiedzał Polskę, szczególnie bliskie były jego związki z Gdynią. Polska Marynarka Wojenna starała się o sprowadzenie prochów admirała do Gdyni. Jednak Horacy Unrug wielokrotnie przypominał –Ojciec zastrzegł sobie, żebym nie dopuścił do tego, żeby był przeniesiony do Polski, dopóki jego koledzy zamordowani w okresie stalinowskim nie dostaną przynajmniej takiego samego pogrzebu jak on. Nie wiadomo jednak, gdzie są potajemnie pochowane ciała pomordowanych oficerów Marynarki Wojennej II RP. Możliwe więc, że admirał Unrug pozostanie w Montresorze na wieki.

Niemieckie wpływy na naszą kulturę bywają nie do przecenienia.