Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Orlen. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Orlen. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 26 kwietnia 2020

24 kwietnia 2020


1. Wyjazd do Warszawy to zawsze zła informacja.
Koło Grodziska audi poinformowało mnie o tym, że pora zająć się układem hamulcowym. Musiałem się skonsultować z red. Pertyńskim, gdyż nie do końca byłem przekonany, że piktogram oznacza hamulce. Red. Pertyński rozwiał wątpliwości. Jednocześnie zabronił mi osobiście zajmować się układem hamulcowym (przy okazji kierowniczym również). To dziwne, gdyż w TVN Turbo, w programie, w którym dwóch antypatycznych (jeden bardziej, drugi mniej) handlarzy samochodami kupuje, cyzeluje i sprzedaje samochody – proces wymiany klocków hamulcowych jest bardzo prosty. Swoją drogą wyobrażam sobie sytuację, w której jeden z bohaterów tego programu trafia na klienta, który oświadcza, że jest widzem programu i jest gotów zapłacić za auto więcej, by nie wygrał ten drugi, bo go nie lubi.

2. Warszawa przywitała mnie korkiem. I zadziwiająco wielką liczbą ludzi na ulicach. Ludzi częściowo bez masek. I nie chodzi mi o to, że mieli maski na ustach i odsłonięte nosy. Chodzi o ludzi bez masek. Zupełnie. Na przykład dwóch rowerzystów, którzy przejechali przede mną na skrzyżowaniu Hożej z Marszałkowską.
Red. Pertyński doniósł z Trójmiasta, że parkingi przy plażach są pełne.
Najwyraźniej są ludzie, którzy uwierzyli, że mają wrodzoną odporność.
W Pałacu od paru tygodni, każdy wchodzący musi stanąć oczy w oczy z kamerą termowizyjną. Jeszcze mi się nie udało uzyskać temperatury wyższej niż 36°C. I to jest zła informacja, bo kiedy zacznie się akcja ścigania zombie mogę być omyłkowo uznany za martwego.
Palacze pałacowi z zaangażowaniem palą dwa razy więcej niż zwykle. Usłyszeli, że nikotyna zmniejsza szanse na zarażenie koronowirusem. Tylko czekać aż znowu ktoś odkurzy pomysł sprzed prawie 30 lat i reaktywuje firmę „Bioferm”. Dziś jeszcze łatwiej byłoby prowadzić ludzi na takie manowce. 

3. Zrobiłem, co miałem zrobić i ruszyłem z Warszawy. Na stacji Orlenu za Strykowem kupiłem płyn odkażający. Zanim kupiłem – zatweetowałem, że płyn na stacji jest. Muszę przyznać, że dawno nie udało mi się rozpętać takiej dyskusji na Twitterze. Dysonans poznawczy najwyraźniej powoduje u niektórych wściekłość. Wielu ludzi uwierzyło, że płyn odkażający „Orlenu” nie istnieje, bo pasuje im to do ich obrazu świata.

Profesor Grodzki wygłosił orędzie. Powiedział, że wybory korespondencyjne są niebezpieczne. Parę godzin wcześniej WHO ustami dr Catherine Smallwood stwierdziło coś zupełnie przeciwnego. Profesor Grodzki już parę razy wykazał swoje oderwanie od rzeczywistości (narty we Włoszech, testy na izbie przyjęć etc.). Ciekawe, czy kiedyś do niego dotrze, że nawet jego najwierniejsi wyborcy w końcu zauważą, że – cytując klasyka – mija się z prawdą nie bez udziału świadomości. Choć w tym przypadku udział świadomości nie musi być wcale pewny.

Czasy mamy dziwne. Można twierdzić, że palenie chroni przed wirusem, można twierdzić, że płyn Orlenu nie istnieje, można, że przychodząca pocztą karta do głosowania roznosi wirusy mimo iż inne przesyłki tego nie robią. Właściwie można wszystko. 

„Fakt” przez dwa dni twierdził, że Prezydent wziął milion złotych kredytu. Na trzeci dzień odkrył, że kredyt był jednak niższy. O ponad połowę. Redakcja największego dziennika w Polsce nie potrafiła dobrze odczytać księgi wieczystej. I co? I nic. Można wszystko.

Dojechałem na końcówkę „Ściganego”. Kiedyś to potrafili robić filmy. 
Kobieta, która w niezapomniany sposób grała rolę Polish Landlady nazywała się Monika Chabrowska. Nie ma nic o niej w Wikipedii. I to jest zła informacja. 

wtorek, 16 sierpnia 2016

15 sierpnia 2015


1. Niedzielny poranek był tak dawno, że właściwie nie pamiętam co robiłem. I to jest zła informacja. Znaczy, pamiętam, że sąsiad Gienek wrócił z ryb. Coś tam złowił, ale nie był to taki rodzaj, o jaki chodzi. Chciał mi nawet ten połów ofiarować, ale się szybko zreflektował, że raczej bym tych ryb sam nie filetował [czy jak się tam ta czynność nazywa].
Pojechałem do miasta, żeby zwrócić kolejny niedziałający cyfrowy prostownik. Stanąłem przy ladzie, ochroniarz pokazał mi kartkę – w związku z awarią systemu zwrotów nie przyjmujemy. Kupiłem więc prostownik jeszcze jeden.
W Lidlu sprzedają makrelę. Surową. Do smażenia. Polecam.
Nowy prostownik zadziałał, ca samo z siebie jest dobrą informacją. Do tego wykonał serię dziwnych czynności i martwy akumulator z Suburbana jakby ożył. Znaczy – zaczął się ładować.

2. Późnym popołudniem wpadł Cyfrowy Szogun z rodziną. Porozmawialiśmy o starych czasach. Złą informacją jest, że i ja, i oni musieliśmy jechać, więc nie porozmawialiśmy odpowiednio długo.
3. Ruszyłem w kierunku Warszawy. Tłoku specjalnego nie było. Więcej aut jechało w kierunku przeciwnym.
Zatrzymałem się na Orlenie przed Koninem. Gaz za 2,23, a w Warszawie, przed wyjazdem tankowałem z 1,37.
Na stacji była pani, która koniecznie chciała dolać olej do swojego Lupo, nikt nie mógł jej pomóc wybrać jak olej dolać powinna. Lupo miało lat nieco ponad dziesięć. Zasadniczo olej wlany mógł być dowolny. Zapytałem, czy świeci się kontrolka ciśnienia oleju. Pani powiedziała, że nie. Ale informacja, że trzeba zmienić. Powiedziałem, że powinna do Warszawy dojechać. No i pewnie dojechała.
A ja, się przez dobre pięćdziesiąt kilometrów zastanawiałem, jak rozwiązać problem, kiedy nie wiemy, jaki olej jest, a koniecznie trzeba dolać. Chyba bym dolał półsyntetyk. Ale nie jestem pewien. I to jest zła informacja.
Dojechałem do Warszawy przed północą. Wpadłem na moment do hotelu do Druha Podsekretarza. Właśnie rozstawiano barierki i znaki zakazu ruchu 15 sierpnia. Trójka w serwisach nadawała, że warszawscy kierowcy przeżyją gehennę.
Muszę sprawdzić, czy o warszawskich maratonach informuje w taki sam sposób.

wtorek, 19 maja 2015

18 maja 2015



1. Najpierw trzeba było wstać. I to jest zła informacja.

2. Potem wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy do Berlina, żeby odstawić dziewczyny. Najpierw autostradą. Wolności. Ciekawe, czy gdyby pan Prezydent miał chomika to też by go nazwał Wolność. Albo Freiheit, jak autostradę A12. Kiedy tak sobie jechaliśmy młodzieżówka PO w ramach obrony wolności przez PiS-em siedziała w klatkach. Generalnie nie ma się zbyt dobrego zdania o partyjnych młodzieżówkach. Ale pomysł, żeby w siedzieć w klatce protestując przeciw temu, że za marihuanę wsadzać się będzie do więzień, jednocześnie będąc związanym z partią, która rządzi o lat ośmiu i przez te osiem lat jej rządów wsadzono do więzień za marihuanę więcej ludzi, niż liczy cała ta młodzieżówka – jest bardziej niż kuriozalny. I to jest zła informacja.

3. Później jechaliśmy trasą koło Treptower Park. Jechałem po raz pierwszy za dnia. I faktycznie po drodze była aleja platanów. Dojechaliśmy. Udało mi się nawet jakoś zaparkować. Tyle, że musiałem nawrócić, bo przepis (nie wiem, czy niemiecki, czy berliński) mówi, że równolegle parkować można wyłącznie zgodnie z kierunkiem jazdy. Znaczy zawsze po swojej prawej.
Swoją drogą nie wiem, jak jest na jednokierunkowych.

Rozładowaliśmy się, później podrzuciliśmy dziewczyny do parku na winnej górce i ruszyliśmy zurück. Muszę przyznać, że nawigacja w Tuaregu nie jest jego najmocniejszą stroną. Albo ja jakiś głupi jestem. W każdym razie parę razy chciała mnie koniecznie prowadzić pod prąd. Ale się nie dałem sprowokować.

Ropa w Berlinie po 5 zł. Czyli taniej niż na stacji po polskiej stronie granicy przy autostradzie. Kiedy w końcu udało nam się już z miasta wyjechać, poszło już szybko. I bezboleśnie, bo samochód spalił osiem litrów. Później było gorzej, bo się okazało, że pakowanie zajęło zbyt wiele czasu. I zasadniczo w dwie godziny (i kwadrans) muszę przejechać 400 km.
No i się nie udało. Ale to nie jest najgorsza informacja. Bo najgorsze było, że za mało zatankowałem. I straciliśmy dobre 15 minut na Orlenie, gdzie wszyscy kupowali hot-dogi i działała tylko jedna kasa. Jestem gotów płacić więcej za paliwo, byle tylko na stacji nie sprzedawano hot-dogów.  

czwartek, 28 sierpnia 2014

27 sierpnia 2014



1. Najgorszą informacją dnia jest to, że ruszyłem do Warszawy. Wcześniej musiałem jeszcze pochować trzy myszy, które znalazłem w domu. Gdybym oznaczał jakoś miejsca pochówku to ten kawałek ziemi przypominał by pola z czasów Wielkiej Wojny.

2. Stanąłem na Orlenie. Kończył tankowanie gazu kierowca opla. Skończył, poszedł. Podpiąłem. Czekam. Czekam. Czekam. Za mną stanął gość w Lanosie. Wrócił kierowca opla. Z hot-dogiem. Zacząłem lać. Gość w Lanosie patrzył na zegarek. Zacząłem lać do drugiego zbiornika. Zaczęła się robić kolejka. Weszło 86 litrów. Poszedłem do kasy. Stoję. Przede mną grupa facetów zamawia hot-dogi. Stoję. Panie robią hot-dogi. Stoję. Facet z Lanosa zrezygnował – próbuje wyjechać. Stoję. Kolejny gość zamawia hot-doga. Stoję. Gość z Lanosa odjechał. Dochodzę do kasy. Pani proponuje mi hot-doga. Odmawiam. Proces tankowania zajął 40 minut. Super.
Od pewnego czasu nie jem hot-dogów. I to jest zła informacja. Gdybym jadł hot-dogi pewnie bym się tak nie denerwował. Gość w Lanosie pewnie też nie je hot-dogów.

3. Impreza dla Twitterowiczów u ambasadora Mulla.
Spotkałem dawno niewidzianego Piotra Goćka. Niewidzianego. Ale słuchałem go wcześniej przez cztery godziny jazdy. Czytał swojego „Demokratora”. Książka na początku trudna, później jakoś się można do niej przekonać. Gociek zadowolony z siebie. Miło go było w tym zadowoleniu oglądać. Będzie wydawać kolejne książki. Bycie literatem najwyraźniej ma przyszłość.
Spotkałem niepijącego Sitę i pijącego Okońskiego. Nie zrobiłem sobie selfie z Kuźniarem. Nie zrobiłem z Mężykiem – nie przyszedł.
Porozmawiałem chwilę o Gazie z jakąś panią, która o mały włos nie rzuciła mi się do gardła.
Kiedy zauważyłem, że szkoda czasu użyłem ostatecznego argumentu: gdyby Izrael chciał, to by wykończył wszystkich mieszkańców Strefy. I wtedy by to było ludobójstwo. Nie robi tego – choć może.
Odpowiedziała, że rakiety Hamasu się nie liczą, bo powodują mało ofiar. Czyli, że największym grzechem Izraela jest posiadanie sprawnej obrony przeciwrakietowej.
Skąd się biorą tacy ludzie, no skąd. (ta akurat chyba była z gazeta.pl).
Z jeszcze większą radością słyszałem, jak z ambasador tłumaczył, że niestety nie może sobie wylać kubła na głowę, bo zabraniają mu tego regulacje Departamentu Stanu. Urzędnicy mogą wspierać działalność charytatywną – jako taką. Nie może wspierać konkretnie jednej organizacji. I to bardzo dobry argument.

Przed imprezą na Twitterze pojawiło się sporo głosów niechęci. Że tanim kosztem USA pozyskuje sympatię 'liderów opinii'. Wypowiadali się tak ci, których nie zaproszono.

Ja tam się nie obrażam o to, że nie przeniesiono bazy Ramstein gdzieś po Sieradz. Nie obrażam się, że nie przywieziono do Polski 300 baterii Patriotów. Cieszę się, że z każdego amerykańskiego żołnierza, który jest w naszym kraju. Z każdego samolotu. Bo nawet jeden amerykański samolot nad polskim niebem działa odstraszająco. Dokładniej: w momencie, w którym wystartuje para polskich F16 i razem z nimi wystartuje samolot USAF, to komuś, kto by chciał odpalić w ich kierunku rakietę może zadrżeć ręka.

Generalnie wieczór skończyłby się przyjemnie, żeby nie to, że red. Mucha coś powiedział o tekście prof. Romanowskiego. I ja – głupi – ten tekst po powrocie do domu przeczytałem.

Cóż, profesor Romanowski jest idiotą i to nie jest najgorsze, bo Uniwersytet Jagielloński z kilku takich zrobił już profesorów. Nie jest też najgorsze, że Gazeta publikuje co jakiś czas wykwity jego intelektu. Najgorsze jest to, że kiedy coś takiego przeczytam nie potrafię przejść nad tym do porządku dziennego. I się niemożebnie wkurwiam. A złość urodzie szkodzi.