1. Śniła mi moja toyota
Supra. Samochód, który przywiózł nas do Rokitnicy. A później do
Zabrza na podpisywanie umowy sprzedaży. W drodze powrotnej, gdzieś
przed Szopienicami obróciła się panewka. I na tym się skończyło,
bo wał już się nie nadawał do szlifowania. A był to wał
przywieziony z Kassel. Cóż, silnik 7MGTE nie był dobrą Toyoty
konstrukcją.
Reszta auta była ok.
No dobra targa nieco
przeciekała. I rdzewiało. Nawet bardzo.
Dzięki tej toyocie
zrozumiałem, że samochody się różnią. I pamiętam gdzie mnie to
objawienie spotkało. W Norauto przy Auchan w Piasecznie. Zmieniałem
opony na zimowe. Obok opony zmieniano w jakimś zupełnie nowym
peugeocie (toyota miała wtedy z 15 lat). Oba samochody wisiały na
podnośnikach. Podszedłem pod peugeota i zauważyłem, że jego
zawieszenie składa się z elementów, których liczbę mogę
policzyć na palcach. Wróciłem pod Suprę i się okazało, że do
policzenie elementów składających się na jej zawieszenie nie
wystarczy palców wszystkich ludzi przebywających na hali.
Samochód był stworzony
do jazdy powyżej 200 km/godz. I nie chodzi mi o 210. Dużo się w nim nauczyłem. I być może dlatego dziś nie używam
pedału gazu dwójkowo (0-1).
W każdym razie przyśniła
mi się Supra, że nią jeździłem. A kiedy z niej wysiadałem
mogłem ją wziąć pod pachę, więc nie było problemu z
parkowaniem.
Tak sobie myślę, że
teraz jeżdżę jak dziad – najważniejsze są dla mnie wyniki
spalania.
Nawet w Niemczech.
I to jest zła informacja.
2. Zatankowałem piłę
spalinową i – jak to piszą w raportach policjanci – udałem się
do parku celem pocięcia leżących gałęzi. Chińska piła wciąż
daje radę ale brakuje mi mojego Stihla.
Bardzo niewiele brakuje,
żebym w parku zrobił porządek. Teraz, kiedy nie ma zielonego i
dzić sprowadza się do patyków usunięcie jej jest na wyciągnięcie
ręki. Niestety, w tym roku też się nie uda.
Tośka z
energią pięcioletniego dziecka deptała zgrabioną przez panów
kopaczy ziemię zostawiając odpowiednie do swoich 13 lat ślady.
Nawet nie używając słów powszechnie uważanych za obelżywe
powiedziałem, co myślę o jej działaniach, o niej i o tym, co
będzie latem, kiedy wyrośnie tam trawa, a koła kosiarki będą
wpadać w dziury.
Zaczęła ręcznie
naprawiać szkody. Nie wpadła na to, że ludzkość wynalazła
grabie. I to jest zła informacja, bo myślałem, że edukacja w RFN
jest na wyższym poziomie i nie koncentruje się wyłącznie na
wyszukiwaniu antyfaszystowskich przykładów w historii kraju
3.
No i z rzeczoną Tośką pojechaliśmy do powiatu zrobić przegląd
BMW. Przed Ołobokiem zwalniałem, bo mi się przypomniało jak
sąsiad Gienek opowiadał, że w Wigilię na niefajnym zakręcie
zginęły dwie osoby. Zakręt jest niefajny, bo trzeba poprawiać –
nie jest to zwykłe czterdzieści pięć stopni. Ciekawe jak droga
wyglądała, zanim Niemcy zbudowali fortyfikacje – przebieg jej
jest taki, żeby ewentualny polski czołg był jak najdłużej bokiem
do Panzerabehrkanone wytaczanego z Hindenburgstandu (nr 653).
Jeżeli ktoś nie wie o co
chodzi, niech sobie wygugluje.
Ale tak naprawdę chodzi o to, że
przed tym niefajnym zakrętem nic nie informuje jak bardzo ten zakręt
jest niefajny. Jadąc od południa człowiek musi najpierw dostać
się do Rokitnicy. I jedzie albo po dziurach od Węgrzynic albo po
dziurach od Skąpego. Przejeżdża Rokitnicę i trafia na prostą z
idealną nawierzchnią, na której lata temu w X6M Darek, szwagier
sąsiada Gienka na widok prędkościomierza prawie popuścił w
spodnie (a górnik, więc raczej twardy gość). Później, w lesie
kilka zakrętów bardzo dobrze wyprofilowanych, które się
przelatuje bez hamowania i nagle ten niefajny, niespodziewany.
Zupełnie niespodziewany. Ja – Bogu dzięki – pierwszy raz
pokonywałem go jadąc od północy, więc się wcześniej specjalnie
nie rozpędziłem, ale go zauważyłem. W ciągu ostatnich dziesięciu
lat zginęło tam z pięć osób i Bóg wie ile osób wyleciało w
pole, bądź przytuliło się do drzewa. A przez cały czas brakuje
wielkiego znaku: człowieku, uważaj!
Za Ołobokiem wybudowano
ścieżkę rowerową. I – według znaków – jest to wyłącznie
ścieżka rowerowa. Prowadzi do Świebodzina. Między Świebodzinem a
Ołobokiem nie ma chodnika. Poza wyjątkami. Kiedy ścieżka rowerowa
ma przeciąć drogę przestaje być ścieżką rowerową. Zamienia
się w chodnik. Drogę przecina więc przejście dla pieszych. Metr
dalej chodnik znów zmienia się w ścieżkę rowerową. Ciekawe co
będzie, jak Policja zacznie ścigać pieszych na tej ścieżce.
Ciekawe też jaki będzie status ludzi siedzących na ławkach przy
tej ścieżce stojących.
W każdym razie przed
przejściami dla pieszych rowerzystów nastawiano ograniczeń
prędkości. Będą stać w zimie, w nocy. Przed niefajnym zakrętem
nie postawiono żadnego. I to jest zła informacja.
Przegląd trwał trzy
minuty. Pan zszokowany był tym, że przednie zawieszenie zostało
wyremontowane. Wyremontowane było przed rokiem. Ciekawe jakie
podbija normalnie.
Najpierw pojechaliśmy do Tesco. Mam
wrażenie, że było mniej Bobka niż ostatnio. Później trafiliśmy
do Lidla. Było dziwnie pusto.
W Lidlu kupiliśmy
świeczki, które pojechaliśmy zapalić mojej babci na cmentarzu w
Boryszynie. To dziwne jaki ruch może być na wiejskim cmentarzu o
takiej porze.
Wracając zebraliśmy Józkę z dworca.
Wróciła jesień. Wieje
ciepły wiatr.