1. Obudziłem się przed świtem.
Spałem na stryszku bacówki. Koledzy wypełnili podłogę na dole.
Kiedy podejmowałem decyzję, o tym, żeby się wyłamać i
wygramolić na górę, przez głowę przeszła mi wątpliwość: a co
jeżeli zechce mi się sikać. Szybko sobie odpowiedziałem, że
przejmować się będę dopiero jak to nastąpi.
No i nastąpiło.
Przed świtem.
Nie wiem, czy znacie ten stan, kiedy, w nie do końca
spełniającym pokładane w nim nadzieje śpiworze jest dostatecznie
ciepła, ale każdy ruch powoduje natychmiastowe wychłodzenie.
Powietrze z czasem nagrzewa się znowu, ale to trwa.
No więc
doświadczałem takiego stanu. Fragment twarzy, który doświadczał
zewnętrznej temperatury przekonująco informował, że poza śpiworem
jest zimno.
Rozważałem wszystkie za i przeciw.
I wyszło mi, że
lepiej zostać w śpiworze.
Ważne, że miałem pewną świadomość
tego, że sikanie w śpiworze rozwiązuje problem na podobnie krótką
metę, co przeniesienie aktywów z OFE do ZUS-u.
Z tych rozmyślań
zasnąłem, i obudziłem się już, kiedy słońce wzeszło i zaczęło
nawet nieźle przygrzewać.
Chciałem w tym miejscu podziękować
Jeffowi Arnettowi, za zaangażowanie w pracę i dbałość o jakość
produkcji. Wypiłem flaszkę Jacka Danielsa (koledzy mniejszą
najwyraźniej praktykę mają) i wstałem zdrowiuteńki.
Jeff –
świetny facet. Wiele mu zawdzięczam. Powiedział, że mój produkt
powinien ze dwa lata leżeć w otwartych kadziach, to przestanie
śmierdzieć. Wziąłem to do siebie. Na razie trzymam w otwartym
garnku przez dwa tygodnie – a jakość już wyraźnie się
poprawiła.
Zalegaliśmy przed bacówką na słońcu
rozmawiając o nadchodzącej wojnie. Kolega Fajala to jedyny spośród
nas żołnierz. I to nie zwykły – bo do tego żandarm. On mógł
się wypowiadać ze znawstwem. Reszta tak sobie gadała.
Zeszliśmy na dół. Zajęło nam mniej
czasu, niż droga pod górę. Piszę to na dowód, że jakiś
porządek na świecie jest.
Podjechaliśmy do „Rumaka”, gdzie
zjedliśmy śniadanio-obiad. Mnie niestety umarła bateria w
telefonie. Umarł też power bank, który dostałem na konferencji
SkyScannera – takiej strony do wyszukiwania połączeń lotniczych.
To była dość zabawna konferencja, bo prawie nikt na nią nie
przyszedł. Wszyscy byli na jakimś amerykańskim raperze, który się
nazywa jak jakiś pieniążek. Prowadziliśmy z komisarzem Urbańskim,
prowadzącym konferencję dialog, który mógł miejscami nawet być
śmieszny.
No więc zostałem bez telefonu. I się do tego
okazało, że ani w ochotnickim Carrefourze, ani na stacji benzynowej
nie da się kupić samochodowych ładowarek. I to jest zła
informacja.
2. Dojechaliśmy do Krakowa. Po drodze
tłumaczyliśmy koledze Mrówce dlaczego ludzie często jeżdżący
autostradami w dłuższe trasy powinni mieć duże samochody.
Powiedział, że mu wytłumaczyliśmy, ale równie dobrze nie tyle
się z nami zgodził, co już mu się nie chciało o tym słuchać.
Pożegnałem się z kolegami pod YMCĄ, w której przed laty prawie
wygrałem turniej brydżowy grając w parze z moim kolegą mordercą.
Ruszyłem w kierunku dworca i wpadłem na kolegę Cinka.
Kolega
Cinek to działacz ekologiczno-rowerowy. Mój były kolega Skoczylas powiedział
mu kiedyś, że jest czymś w rodzaju perpetuum mobile. „Związku
Radzieckiego nie ma, a ty i reszta ekologów dalej
funkcjonujecie”.
Teraz obaj. I Skoczylas, i Cinek wspierają
Platformę Obywatelską. Choć Cinkowi się trochę miesza, bo był
przeciw Zimowym Igrzyskom w Krakowie.
Choć może mu się nie miesza,
tylko wyparł to, że ZIO były projektem PO. A twarzą ich była
Jagna Marczułajtis.
Razem z kolegą Kaplą robiliśmy
wywiad z panią Jagną. Było to ciekawe doświadczenie. Dowód na
to, że my, tu, w Polsce, czerpiemy z tradycji rzymskiej. Był kiedyś
senator o imieniu Incitatus.
Na pewno był mniej niż pani Jagna
elokwentny.
W każdym razie porozmawialiśmy z Cinkiem chwilę o
transporcie. Sławek Nowak był ok, nowa pani minister zrobi porządek
z pozostałościami po PiS-ie. Metro w Krakowie nie ma sensu, bo
miasto jest zbyt duże i ludzie zbyt rzadko mieszkają.
Cinek
użył niepokojącego określenia: Tusk udał się do Sulejówka.
Jeśli to tak ma wyglądać, to w będę się starał w maju
unikać Warszawy. I to jest zła informacja.
3. Cinek sprawdził mi odjazdy pociągów.
Więc poleciałem biegiem na dworzec, gdzie wpadłem do pociągu w
ostatniej chwili przed rozkładowym odjazdem. Ale najpierw się
okazało, że brakuje wagonu, później, że coś się popsuło.
Pociąg ruszył z 40 minutowym opóźnieniem. Był pełen, więc
znalazłem sobie miejsce pod kiblem i zacząłem czytać „Politykę”,
którą kupiłem, bo kolega Mrówka nawiązywał do tematów w niej
przeczytanych.
„Polityka” jest niestety nudna jak
flaki z olejem. Jedyny tekst, który mogłem przeczytać, był
redaktora Szackiego. Poza tym nic tam nie było interesującego.
Felietony Passenta,
Stommy? Tyma na pół strony, bo niżej reklama. Najnudniejszy autor
tekstów kulinarnych? Żaden tekst o kokainie?
Jeśli chodzi o
poczucie humoru, to nawet Wojewódzki na plus odstaje. Kto to jest w
stanie zmęczyć? (poza kolegą Mrówką).
Później wziąłem
się za „Do Rzeczy”. I jest to regularny fanzin. Chów wsobny.
Same wewnętrzne polemiki.
Żyjemy w kraju, w którym nie ma prasy. I
to jest zła informacja.
Pociąg spóźnił się o 75 minut. W
kiblu koło mnie urwała się klamka. Na ten widok kierownik pociągu
o mało nie eksplodował. Kiedy drukował mi bilet tłumaczył:
proszę pana, ja nic nie mogę zrobić, a wszyscy mają do mnie
pretensje.
Cieszmy się, że nie jesteśmy kierownikami pociągu.