1. „Jak poradzić sobie z Robertem Mazurkiem”. Strategia druga: być wieloletnim eseldowcem, znać się z Mazurkiem od pewnie ćwierćwiecza. Też działa.
2. Nasze życie z pompą ciepła. Zużyła 9kWh. 7 na CO, 2 na CWU. Panele zrobiły dziś 17 kWh, a cały dzień lało. Więc na razie wygląda to obiecująco. Ze złych informacji – kapie. Nie dolutowało się coś między zaworem zwrotnym a kotłem gazowym. Kapie: kropla na dwadzieścia pięć sekund. Pan od pompy ma przyjechać w przyszłym tygodniu. W tym temie nie zakapie do pełna podstawionej przeze mnie miednicy.
Byliśmy w Świebodzinie. Niby na zakupach, ale bardziej, żeby coś odebrać z paczkomatu. Najpierw odebraliśmy jedną przesyłkę, później gubiliśmy czas, żeby zdążyła do paczkomatu trafić druga. Trafiła. No i jeszcze się okazało, że na poczcie czeka trzecia. Więc pełen sukces.
Gubienie czasu przypomniało mi Watykan. Kiedy kolumna dojeżdża zbyt wcześnie, zaczyna meandrować po watykańskich ogrodach. Jest tam oczywiście ładnie, lecz sytuacja wygląda idiotycznie. Rządek czarnych samochodów jeździ – wydawać by się mogło – bez celu, z prędkością niezbyt zdeterminowanego psa. Wydawać by się mogło, że bez celu – a tak naprawdę, by zgubić parę minut.
Kupiłem natynkową skrzynkę. Będę modyfikował tę, którą w pomieszczeniu przed łazienką – szumnie nazywanym kotłownią, powiesili panowie od pompy. Są tam dwa trzyfazowe bezpieczniki. Jeden od jednostki zewnętrznej, drugi od jednostki wewnętrznej. Dołożę tam trzeci od pieca gazowego i sterowanie pompą obiegową.
Ech, gdyby nie moja niechęć do egzaminów, to może bym sobie zrobił uprawnienia elektryczne.
3. Drogie dzieci, uchwyty do szafek lepiej montować przed szafek złożeniem. Na złożonych też się da, ale może wyjść krzywo. Montaż uchwytów zakończył pewien etap prac nad kuchnią.
Muszę na piętrze przenieść piec. Kaflowy. Taki w ramie, więc dający się przenieść – takim, którzy te trzysta kilo potrafią dźwignąć. Mnie do tego potrzebny jest paleciak. Wyszarpałem go na piętro. Nie było łatwo. Okazało się, że jego widły nie mieszczą się między nogami pieca. Zacząłem podnosić piec na wideł połowie. Niby nie mógł się przewrócić, ale bardzo to było ryzykowne. Poprosiłem sąsiada Tomka, żeby mnie asekurował. Przyszedł. Popatrzył. –Trzeba na skos podnosić – powiedział. Mądrego warto posłuchać. Wystarczyło paleciakiem podjechać pod kątem czterdziestu pięciu stopni. Widły mieściły się między nogami i można było podnosić piec bez ryzyka wywrotki. Wyjeżdżać z piecem będziemy jutro. Trzeba będzie opracować jeszcze metodę pokonywania progów.