Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Robert Zydel. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Robert Zydel. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 9 grudnia 2021

8 grudnia 2021

 


1. Znowu mi się coś śniło. Miałem nawet zapisać co. Nie było czasu, gdyż musiałem, bladym świtem, zawieźć Tośkę na Bahnhof. Udało się przed czasem. Zug przyjechał. Wsiadła. Pojechał. Moja osoba zaś udała się do Zielonej Góry, gdzie się okazało, że panowie mechanicy, nie tyle nie zrozumieli naszej z sąsiadem Tomkiem koncepcji, co chcieli wyrazić wątpliwość, co do jakości spawu. Że zamiast obspawać wkoło, heftnięto tylko dwa razy. Udało się w końcu porozumieć, w kwestii tego, że jeżeli się ma amortyzator urwać, to się urwie niezależnie od tego, czy wróci samochód do swojej fabrycznej wysokości, czy dalej będzie podniesiony.
Okazało się też, że stuki, przez które wymieniłem pół zawieszenia generował aftermarketowy stopień założony najprawdopodobniej przez poprzedniego właściciela. Generował, gdyż się był urwał. Teraz, po zamocowaniu, się nie nie tłucze. Znaczy – nie generuje. 
Przy okazji odkryto powód ubytku płynu chłodzącego. Otóż leje się z pompy wody. I to jest zła informacja, gdyż miałem nadzieję, że pompa ta jest podobnie niezniszczalna jak jej odpowiedniczka w Suburbanie. 

2. Będąc o niechrześcijańskiej porze w Zielonej, zarejestrowałem się na szczepienie. Punk szczepień mieścił się w auli byłej siedziby PZPR. Wypisałem kwestionariusz, pominąłem punkt dotyczący ewentualnej ciąży, choć mógłbym się poawanturować, że sugerowanie, by odpowiadały na pytanie tylko kobiety jest seksistowskie. 
Odczekałem swoje w kolejce. Pan na pomarańczowo zaczął mnie wbijać w system. System nie chciał mnie przyjąć. Pan na pomarańczowo doszedł do wniosku, że wzięło się to z tego, że nie ma pięćdziesięciu ukończonych lat jak również od drugiej dawki minęło pięć miesięcy, więc się nie kwalifikuję, choć z drugiej strony system wystawił mi skierowanie i umówił na szczepienie. Pan na pomarańczowo już wcześniej spotkał się z taką sytuacją. Wysłał mnie na szczepienie i powiedział, że wbije to w system po Świętach, kiedy minie pół roku. 
Jestem więc zaczepiony po trzykroć. I to się dobrze składa, gdyż Pfizer ogłosił, że trzy dawki Pfizera chronią przed Omikronem. Złą informacją jest, że mimo tych trzech dawek teamsy wciąż mulą. A są niby Microsoftu. 

3. Nie słyszałem początku konferencji Łukasza Mejzy, więc nie dane mi było słyszeć odważnej tezy, że jest ofiarą największej politycznej nagonki od 1989 roku. Widziałem za to całość przemowy jego niedoszłego wspólnika. Jako człowiek gruntownie zcynizowany, zamiast pochylić się nad jego nieszczęściem i ucieczyć z cudu uzdrowienia, zwróciłem uwagę na nieumiejętne przekładanie kartek, z których to swoje wzruszające przemówienie czytał. 
Usłyszałem dziś, że w tutejszym Sejmiku istniała umowa, że się o historiach Mejzy nie opowiada, gdyż z każdym się kiedyś fotografował. Teraz, po tekstach Wirtualnej Polski, każdy coś chce opowiedzieć. Zwłaszcza o tym, że to ci inni różne interesy z Mejzą mieli. Bardziej mieli. 
A sam Mejza, gdyby mu tak zależało na dobru Zjednoczonej Prawicy jak twierdzi, to przecież mógłby ją wspierać z ław poselskich. Mógłby się chłopak oddać do dyspozycji. I zaczekać, aż jego prawda wyjdzie na jaw. Śledztwa się zakończą. Przecież jest uczciwy i to wszystko, o czym słyszymy jest nieprawdą. 

Dyrektor Zydel podesłał mi tweeta Janusza Piechocińskiego, z którego wynika, że w Lubuskiem jest najmniej w Polsce stad świń. Tylko 643 z 87801. Tu powinna być jakaś pointa. Ale jakoś nic wartego zapisania nie przychodzi mi do głowy. I to jest zła informacja. 


poniedziałek, 2 sierpnia 2021

1 sierpnia 2021


1. Śniadanie z Ekscelencją Ministrem.
Ekscelencja Minister proponował w nocy, bym przyszedł, przyniósł kebab i oglądał olimpiadę. Wybrałem jednak śniadanie. Jajka po benedyktyńsku.
Jak rok temu, Miasto poskładało pod powstańczymi tablicami wieńce ze sztucznych kwiatów. Ciekawe, czy to te same.

2. Z Andrijem na Powązki. Nie pamiętam czego słuchaliśmy.
Kura spóźnił się z pięć minut. Wyjątkowo nie był jednak ostatni. Po nim przyszedł Czarzasty. Zresztą stali chwilę obok siebie. Padał deszcz i grzało słońce. Na raz. Powinna być tęcza.
Dyrektor Habilitowany Dariusz powiedział, że dyrektor Ołdakowski wylądował w szpitalu. A ja gotów się byłem założyć, że go przy Gloria Victis widziałem. Wychodziłem z cmentarza ze świeżo mianowanym prezesem IPN-u. Później wpadłem na niegdysiejszego Ministra Zdrowia. Powiedział, że dymisja oddała mu możliwość normalnego celebrowania 1. sierpnia.
Doszedłem pod kościół św. Karola Boromeusza. Tam znalazłem hulajnogę, na której dojechałem do domu. Gdzieś w okolicach Karcelaka zaczepił mnie człowiek twierdzący, że się urodził 1. sierpnia 1956 roku. 

3. Śpiewanki. Za rok może będą na placu Piłsudskiego. I dobrze, bo w Muzeum to jednak nie to. Kiedy wszyscy już pojechali, ze szpitala wrócił Janek. Jak na parę godzin wcześniej zabranego przez pogotowie wyglądał całkiem nieźle.
Dyrektor Habilitowany Dariusz poprosił mnie, bym nie pisał o tym jaką przygodę mieli z wieńcem na placu Krasińskich. Więc nie napiszę. Dyrektor zaś Zydel próbował wszystkich wkręcać mówiąc, że jest w stanie upojenia alkoholowego. Nie był. Chyba, że się na tyle sprofesjonalizował, iż nie widać wcale, że wypił. W instytucjach kultury to przydatna umiejętność. 

Później był teatr. Nie był o Powstaniu, ale było coś o złych Niemcach. 


 

czwartek, 29 kwietnia 2021

28 kwietnia 2021


 

1. Kocio urządził pobudkę przed siódmą. Na wsi człowiek by wstał, wypuścił Kocia i wrócił do łóżka. W Warszawie nie ma gdzie Kocia wypuścić. Balkon go nie interesuje. Więc narzeka. A człowiek nieprzytomny, bo się przed trzecią położył. Drzemiąc słuchałem Millera. Bardziej drzemałem niż słuchałem. Nie żałuję, bo wciąż jednak czuję do Millera niechęć pamiętając, co opowiadał po tym, gdy się załapał na szczepienie poza kolejnością. Powinno mi już przejść, bo przy tym tempie szczepień ani się obejrzymy jak większość chcących będzie zaszczepiona, a dwóch – excusez le mot – pajaców będzie organizować pod Narodowym konferencje: Po co rząd kupił tyle szczepionek. To marnowanie publicznych pięniędzy. Można je było przeznaczyć na psychiatrię dziecięcą.
Bardziej drzemałem niż słuchałem. Mogę się tylko domyślać, że skoro Kwaśniewski mówił to co mówił, to Miller musiał mówić coś innego. 
Obudziłem się, by przełączyć na Żukowską w Graffiti. Zaraz zasnąłem. Mazurka odtwarzałem. Był obrażony, że Niedzielski mu nie powiedział, co będzie o 10:00 na Konferencji z Premierem. I tak przez prawie całe pół godziny. 

Dyrektor Zydel udowadnia, że jak człowiek raz zostanie dyrektorem, to się to do człowieka przykleja. No i teraz jest dyrektorem muzeum. Etnograficznego. Ma gabinet. Windę. Sztandar. Bibliotekę i dwa związki zawodowe. Ma też zbiory. Jak się otworzy – wypada przyjść obejrzeć. 

2. Zadzwonił pan Zbyszek (ojciec Kamila). W audi działa już wspomaganie. Wcześniej strzelił przewód ciśnieniowy. Część trudna do zdobycia. Silnik też jest już ponoć w porządku. Do roboty zostały hamulce. I zawieszenie. Od dwóch przeglądów diagnosta mówi, że trzeba wymienić wahacz. Jeden z dwunastu, jakie są w tym aucie. 
Pan Zbyszek uważa, że jest za wcześnie na robienie głowic. Że trzeba jeszcze pojeździć.

Więc może będziemy wracać w dwa auta. 

Byłem w Pałacu. Niby Covid, zdalna praca, a nie ma gdzie zaparkować. Wiszą nowe obrazy, mam wrażenie, że jeszcze gorsze niż poprzednie. Choć jest to raczej mało prawdopodobne, więc pewnie się nie przyjrzałem. Najlepsze obrazy zastaliśmy w 2015 roku. Poprzednia ekipa się – jak to mawiano przed laty – nie szczypała. Ogołociła stałą ekspozycję w Sukiennicach. Muszę się do tych Sukiennic wybrać, żeby popatrzeć na „Wieczór nad Sekwaną” Gierymskiego, koło którego, przez parę miesięcy, przechodziłem parę kilka dziennie. 

Odzwyczaiłem się od jeżdżenia po mieście. Jest oczywiście Świebodziński korek przy poczcie. Ale to jednak coś innego niż jazda na Bielany koło siedemnastej. Wisłostradą, na której, przed tunelem stał zepsuty chyba Sprinter.

3. Poszliśmy po zupę do Beirutu. Był Krzysztof. Ukradli mu auto. To był chyba Range Rover. Pięcioletni. Już się odzwyczaiłem od tego, że można tak stracić samochód. 
Policjanci sugerowali, że zapomiał gdzie zaparkował, że żona wzięła etc. Monitoring jednak przeciął te spekulacje.
Przypomniała mi się historyjka sprzed lat prawie trzydziestu. Jeden z właścicieli Free Pubu obudził się na strasznym kacu. Przyjechał do pracy taksówką. Zobaczył, że nie ma jego samochodu. Poszedł zgłosić na Policję. Policja przyjęła zgłoszenie i znalazła samochód pod jego domem. Kiedy następnym razem na ciężkim kacu nie znalazł pod pracą auta, policjanci zasugerowali, by sprawdził pod domem. Słusznie zasugerowali. I to nie był ostatni raz. 
Polska się jednak bardzo zmieniła. Tak, jak prawie się nie kradnie aut, jeżdżenie na zerwanym filmie też nie jest tak popularne. Przykręcanie śruby przynosi czasem efekty. 










środa, 27 stycznia 2021

26 stycznia 2021


1. Siemoniak u Mazurka. Fascynujące jest tempo w jakim potrafi diametralnie zmieniać zdanie. Przypomniał mi zabawkę mojego brata. Latający talerz. Jeżdżący znaczy. Z napisem Mars z boku. To były jakieś wczesne lata osiemdziesiąte. Od tego czasu wiem co znaczy „mars” od tyłu. Wyprowadziłem kiedyś z równowagi – dzięki tej wiedzy – pracownika firmy tytoniowej. Prywatnie męża koleżanki mojej z „Gazety Krakowskiej”. Przyniósł kiedyś przedpremierowo parę paczek marsów. Wyciąga. Z dumą pokazuje. Mówi, że to hit będzie. A ja na to – a wiesz jak jest „mars” od tyłu. Nie wiedział. Sprawdził. 

Jeżdżący latający talerz jeździł prosto, kiedy na coś wpadał, praktycznie bez zmiany prędkości zmieniał kierunek. Znowu jechał prosto. Aż na coś wpadł. Zmieniał kierunek. I tak dalej. Zupełnie jak Siemoniak u Mazurka. Mówił jedno. Mazurek go punktował. Zmieniał zdanie. Dalej jechał. Znowu zderzenie z Mazurkiem. Znowu zmiana. Zupełnie jakby miał z boku napis Mars. Zła informacją jest, że robił to w takim tempie i takim przekonaniem, że pewnie mało kto to zauważył. 


2. Siemoniak przypomniał wczorajszego Hołownię. Bożena była pod wrażeniem pustki, którą wypełnione były jego słowa. Zasadniczo trudno jest wypełnić coś pustką. Najpopularniejszym wyjątkiem są słowa polityków. Naprawdę mogą być pełne pustki. Zauważyła, że jedyne co miał konkretnego do powiedzenia, to zgrabnie przeprowadzona krytyka władzy. Ale nic więcej. Żadnej wizji. Zacząłem jej tłumaczyć, że najwyraźniej z badań wyszło, że do uzyskania dwucyfrowego wyniku w wyborach to wystarczy. Że plany – przepraszam za wyrażenie – konstruktywne, się robi, kiedy się idzie po władze. A po władzę aktualnie nikt się nie wybiera. 
Badacze nie wymyślą idei która może ponieść. [Jedyny, znany mi, który miewał takie przebłyski, to Tęgi Łeb] Badacze będą będą pytać na fokusach. A, że ludzie na fokusach nie mają pojęcia, jak należy zmieniać świat, więc zapytani czy walić w PiS kulturalnie, czy ostro? Odpowiadają jak chcą badacze. Kulturalnie, bądź ostro. Ci od Hołowni wolą kulturalnie.
Czy się komuś to podoba czy nie – jak na razie jedynym poważnym politykiem, który ma jakąś spójną wizję politycznej przyszłości jest Jarosław Kaczyński. 
W 38 milionowym kraju wypadałoby, żeby było takich ludzi więcej. Nie ma i to jest zła informacja. 

3. Pojechaliśmy w do gazownika. W dwa auta. Gazownik, jak gazownik. Tylko czystszy niż średnia. Wymieni świece. Siedem. Złą informacją jest, że zapomniałem, którą z ośmiu wymienił Jacek. Może zostanie rozpoznana po stanie. Gazownik powiedział, że zrobi auto jutro. Albo pojutrze. Gdyby zrobił pojutrze – rozwaliłoby to moje plany. Ale powinien jutro. Chyba, że coś znajdzie, co się nie uda jutro zrobić. 

Od Gazownika pojechaliśmy do skupu palet. Wcale nie po to, żeby sprzedać paletę, tylko kupić skrzynie, które Bożena wypatrzyła na OLX. OLX* kiedyś nazywał się tablica.pl. Jakiś marketingowiec pewnie wymyślił, że to nie jest wystarczająco nowocześnie, bo nie ma V, Q albo X w nazwie. Pewnie to jeszcze przebadał i wyszło mu oczywiście to, co chciał. Tak to zwykle z badaniami jest. {Dyrektor Zydel to teraz Dyrektor Muzeum Zydel, więc się nie powinien – jako były badacz – oburzać. Ma większe problemy.]
Skrzynie, w których Bożena chce sadzić różne rosnące rzeczy, okazały się opakowaniami na coś, co przyszło z Niemiec. Porządnie zrobionymi opakowaniami. Nie na tyle porządnie, żeby wyglądały na opakowania na rakietową amunicję, ale i tak na tyle porządnie, że będzie można w nich siać i sadzić. Podwiózł je sympatyczny młody człowiek. Sztaplarką. Ze strasznie długimi widłami. Skoro wózek widłowy, to pewnie są to widły. Pomógł mi załadować je na pakę chevroleta. Paka, to po amerykańsku bed. Jakoś to mnie – nie wiedzieć czemu – śmieszy. 
Otwarta klapa paki przedłuża ją o dobre pół metra. 

Ze skrzyniami na pace pojechaliśmy do Lidla. Szczerze mnie ubawiły przecenione wegańskie hamburgery w lodówce z mięsem. 

Nie chciało mi się ściągać skrzyń z paki, więc wstawiłem chevroleta do stołówki. Żeby wjechać trzeba składać lusterko. Ale się mieści. Nawet przedłużony o pół metra otwartej klapy. 
Wieczorem przez moment oglądałem Paszporty Polityki. Dziadersi łaszący się do progresywnej młodzieży. Nawet śmieszne. 


*Historia z nazwą OLX jest nieprawdziwa. Zmienił się właściciel. Nowy miał już globalną sieć o tej nazwie. 

czwartek, 23 kwietnia 2020

22 kwietnia 2020


1. Miałem sen, którego rozmachu nie powstydziliby się twórcy „Incepcji”. Nowy Jork (nie bardzo do Nowego Jorku podobny) (choć jest to na tyle duże miasto, że gdzieś są fragmenty podobne do tych, które mi się śniły) (zresztą w pewnym momencie, idąc przez ten wyśniony Nowy Jork razem z Jamesem Shotterem – moim sąsiadem z Financial Times – zauważyliśmy, że miasto wyglda jak dowolne duże europejskie miasto) i klęska żywiołowa. Tsunami. Trochę jak w tym filmie Rolanda Emmericha z idioteczną sceną, w której ukryci przed zimnem w nowojorskiej bibliotece palą w kominku książki (nie wiem, co ci Niemcy mają z tym paleniem książek) zamiast mebli, czy parkietu. We śnie nawet był statek, który fala wrzuciła między domy. Było spotkanie z przedstawicielami Polonii, którzy mieszkali w domu, w którego ścianach ukryto dziwną mieszaninę śmieci i towarów ze sklepów na przykład historycznych zestawów Lego.
W końcu wody się cofnęły, poszedłem do sąsiedniego hotelu na śniadanie (mój hotel miał zniszczony parter), a tam całe kierownictwo Kancelarii Prezydenta w kowbojskich kapeluszach. Kierownictwo i ksiądz kapelan. Też w kowbojskim kapeluszu. Tego było już za wiele. Postanowiłem nie kontynuować snu. Wstałem.

Wstałem. W sam środek histerii TVN24. Skończył się znany nam świat, bo PWPW zaczęło drukować karty wyborcze, a nie ma jeszcze ustawy o wyborach korespondencyjnych. Mnie tam się wydaje, że wybory korespondencyjne dla seniorów i kwarantannowanych przegłosowano już ze trzy tygodnie temu, więc jest pretekst by zacząć karty korespondencyjne drukować. Ale co ja się tam znam.

Nie słuchałem Mazurka z Hoffmanem na żywo, chciałem sobie go zostawić do śniadania. Niestety RMF24.pl nie opublikował nagrania. I to jest zła informacja.

2. W zatoczce przystanku autobusowego, naprzeciw kuchni rozładowywano harwestera. Przyjechał na podczołgówce. Zjechał z niej o własnych siłach i tyle go widzieli. 15 lat w Lubuskiem nauczyło mnie, że nie każdy las jest tysiącletni. Znaczy prawie żaden taki nie jest. Że większość to zasadniczo pola uprawne, z tym, że żniwa są rzadziej. Dużo rzadziej. Więc nie rzucam się na harwestery powiewając tęczową flagą i krzycząc grinpis. Nawet w Dzień Ziemi. A może zwłaszcza w Dzień Ziemi. Leśnicy więcej drzew sadzą niż ścinają. Na kawałkach lasu, które wycinane były 15 lat temu, nowe drzewa zdążyły już całkiem nieźle wyrosnąć.
Swoją drogą mam wrażenie, że Lasy Państwowe to najlepiej działająca korporacja w Polsce. Ale to inna historia.

Słuchałem – z przerwami – debaty kandydatów. Z przerwami, bo najpierw komputer mi się buntował i wywalało mi Twittera, później – żeby nie zasnąć wykonywałem różne czynności, przez które traciłem zasięg i zrywało mi transmisję. Zdjęłem z kredensu rewolwer czarnoprochowy i załadowałem go Wcześniej na piecu zapaliłem nieco prochu – by sprawdzić, czy jeszcze działa. Proch czy działa. Przy okazji dotarło do mnie dlaczego proch czarny nazywa się również dymnym. Oddałem serię próbnych strzałów. Z czarnoprochowego rewolweru tradycja nakazuje strzelać do butelek na płocie. Niestety nie mam płotu z widokiem na prerię, na której raczej nikt przypadkowy by się nie przypelętał. Do tego celne strzelanie do butelek generuje spore ilości tłuczonego szkła, którego by się mojej osobie nie chciało zbierać. Serię strzałów oddałem więc w kierunku ceglanego muru byłej remizy. Wz wiązku z tym, że nie strzelałem do czegoś konkretnego – nie można powiedzieć żem chybił. Kandydaci mówili wtedy o odnawilnych źródłach energii. Później, za pomocą pasty „Tempo” polerowałem lakier audi. Udało mi się usunąć ślady po ptakach, których wydzieliny wżarły się lakier na tyle, że zwykła myjnia nie mogła ich usunąć. Kandydaci mówili, że kochają zwierzęta. A jeden ma wujka, który pracował na kopalni. No i zdemontowałem rozrusznik z traktorka. Ale wtedy mi się już zawiesiła transmisja na tyle poważnie, że nie chciało mi się jej na nowo uruchamiać. Prezydent w tym czasie sadził drzewa w podwarszawskim lesie.

Przez rok. Może dłużej. Stodoła za naszym płotem (od strony akacji) wystawiona była na sprzedaż przez jednego z trzech (czterech) rolników z naszej wsi. W końcu znalazł się nabywca. Stolarz. (Choć bardziej cieśla) I to jest zła informacja, gdyż ma on maszynę brzmiącą jak syrena strażacka tylko bardziej.

3. Niniejszym pozdrawiam dyrektora (byłego) Zydla. Dyrektor (były) Zydel jakiś czas temu porzucił pracę w Mieście Stołecznym. Prze lata wierzył, że jego praca nie jest związana z polityką. Cytując klasyka (krakowskiego): Bo wiara jest jak dupa, trzeba ją mieć. Prawdopodobnie by mieć tę wiarę musiał porzucić tę pracę. Rispekt – jak to się mawiało na blokowiskach, które dziś są osiedlami apartamentowców.

Zadzwonił do mnie dziennikarz dziennika „Fakt” by mnie zapytać o spotkanie Prezydenta z wicepremierem Sasinem i wicepremierem (byłym) Gowinem. Odpowiedziałem mu – szczerze i prawdziwie – że nic na ten temat nie wiem. I że to, iż ktoś wchodzi do Pałacu nie musi znaczyć, że spotyka się z Prezydentem, gdyż w Pałacu można się spotkać również z kimś innym. Złą informacją jest, że w efekcie przeczytałem tekst: „Takie pytanie Fakt zadał m.in. prezydenckiemu rzecznikowi Błażejowi Spychalskiemu i ministrowi Marcinowi Kędrynie (48 l.). – Nie wiem nic o spotkaniu – powiedział nam Spychalski. To samo przekazał nam Kędryna.” Czyli nie dość, że mianowano mnie ministrem, to jeszcze stwierdzono, że mam już 48 lat. A to dopiero będzie za dwa i pół tygodnia.


piątek, 1 września 2017

31 sierpnia 2017



1. Dyrektor Zydel stawał przez prawie miesiąc na wysokości zadania, chroniąc naszą balkonową zieleń przez wyschnięciem. Rośliny przeżyły sierpień. Złą informacją jest, że część z nich już swoją świetność przeżyła. Wśród nich słonecznik z nasion słonecznika sprzed hotelu Druha Podsekretarza.
Ikeowska oliwka dziwnie się rozrosła. Tracąc swój, że tak powiem – pokrój. Gałęzie zaczęły rosnąć w różne strony, a przede wszystkim w stronę światła. Są rozbieżne opinie na temat tego, czy należy w stronę światła iść. Rośliny – w tym przypadku oliwka – ma na ten temat bardzo jednoznaczne zdanie.
Przed wyjazdem dostałem od Michała wagę, która mu nie pasowała, bo się nie chciała łączyć z iPhone. Wlazłem rano na wagę i wyszło, że schudłem ze trzy kilo. A może dwa. Bo tak do końca nie pamiętam, ile ważyłem poprzednio.

2. Pałac stoi. Barierek nie ma. Są za to rusztowania. Mam poważne podejrzenia, że figury na attyce remontuje firma, która siedzibę ma w mieszkaniu ś.p. pani Bodeckiej. Naszej z piętra sąsiadki, której co czas jakiś pomagałem nastawić tuner Cyfrowego Polsatu. Ludzie z firmy chyba sobie z tunerem radzą, bo nie proszą o pomoc. Figury na attyce alegoryczne, więc lepiej, żeby były w dobrym stanie, bo alegoria bez nosa może być alegorią czegoś innego, niż ta z nosem.
Jakoś się za Pałacem stęskniłem. Pałac za mną chyba niekoniecznie. Wydaje mi się, że kiedyś ktoś wymyśli urządzenie, które będzie w stanie odczytywać pamięć zapisaną w ścianach. Wiele rzeczy Pałac będzie w stanie opowiedzieć. I nie koniecznie chodzi o to, kto przed laty po pijaku kogo na rowerze po Kolumnowej woził. To raczej historia nieprawdziwa, bo jakoś trudno sobie wyobrazić mecenasa Kalisza na rowerze wiozącego kogoś na ramie.
Wiem, kto w moim pokoju siedział bezpośrednio przede mną. Ciekaw jestem bardzo, kto siedział przed wojną, kiedy w Pałacu urzędował Premier Rzeczypospolitej.
Na środku tzw. pola [małego dziedzińca] siedziała ziemniaczana stonka. Ciekawe skąd się wzięła.

Odnalazły się lampy do Suburbana. Przywiózł je na wieś kurier. I to dobra informacja. Zła, że nie przywiózł ich dzień wcześniej, bo trochę czasu potrwa, nim je założę.

3. Razem z prominentnym dziennikarzem ogólnopolskiego dziennika spacerowaliśmy chwilę po Warszawie. Redaktor jest absolwentem mojego liceum. Ciekawe, że dziś w polityce nie ma zbyt wielu mojego liceum absolwentów. Zdecydowanie więcej jest ich w mediach.
Redaktor opowiedział mi o tekście Liliany Sonik z „Dziennika Polskiego”. Tekście o tym, że Kraków umiera. Że powoli się staje w najgorszym tego słowa znaczeniu kurortem wabiącym byle czym. Parę dni temu podobnie pisał na fejsie Wojtek Mucha. Że to wszystko efekt polityki prof. Majchrowskiego. Turystyka über alles.
Ostatnim razem byliśmy w Krakowie na otwarciu wystawy #Dziedzictwo w Muzeum Narodowym. Wystawę należy obejrzeć, bo jest dobra.
Spaliśmy na Podgórzu. Niby trochę wstyd, ale za to spokój. [Dla człowieka z Półwsia – Podgórz, to jednak coś, jak Nowa Huta] Byliśmy wieczorem na Kazimierzy, w okolicach placu Żydowskiego. Wieczorem późnym, goniono nas ze wszystkich knajp, gdzie usiłowaliśmy coś zjeść. W końcu siedliśmy w jakimś gastronomicznym kombinacie przy Estery. Przez cały czas mijały nas grupy średnio trzeźwej zagranicznej młodzieży. Duże grupy. Ale z tego, co słyszę małe przy tych, które rządzą na w okolicach Rynku.
Centrum Krakowa wypełnione się staje tanimi hostelami, byle jakimi knajpami i klubami gogo. I tłumami średniozamożnych zagranicznych turystów. To wszystko zamiast krakowian.

Wydawało mi się, że najgorszą rzeczą, jaka zostanie po rządach prof. Majchrowskiego to Mitoraj przy wieży Ratuszowej. Nie doceniłem potencjału. I to jest zła informacja. 

Wieczorem, już po kolacji wlazłem na wagę i wyszło, że wcale nie schudłem. Może to i dobrze, bo wcale się schudnąć nie starałem.

czwartek, 31 sierpnia 2017

30 sierpnia 2017


1. Dzień wyjazdu jest dniem straconym. I to jest zła informacja. Tym razem wyjeżdżałem dwa dni. I to jest informacja gorsza.
W poniedziałek wieczorem się okazało, że muszę jechać do apteki. Beemka jeździ w trybie awaryjnym – nie przekracza dwóch tysięcy obrotów. Znaczy – rozpędza się powoli. A jeżeli już, to do prędkości 70 km/godz. Ma to swoje plusy. Można obserwować przyrodę. Akurat w tym przypadku nie miało to specjalnego znaczenia, bo było już ciemno.
Z niewiadomych przyczyn dostępne w Sieci informacje o dyżurujących w Świebodzinie aptekach dotyczyły lat 2007–2012. Pojechałem więc do pierwszej apteki – koło której można stanąć – jaka mi do głowy przyszła. Znaczy na rondo Wileńskie. Objechałem je dwa razy, bo na miejscu się okazało, że wbrew temu, co mi się wydawało zatrzymać się nie da. Gdzieś się na moment przytuliłem na awaryjnych. Przeczytałem, że dyżuruje apteka przy Kilińskiego. Po drugiej stronie Rynku, znaczy – placu Jana Pawła II, bo Rynek, to plac targowy. Gdzie indziej. Przy aptece nie było jak stanąć. Przy Głogowskiej też nie. Stanąłem na Wałowej. Przeszedłem Głogowską na róg Kilińskiego. Do apteki. Kiliński musiał trwały ślad odcisnąć w historii Świebodzina. Ulicę ma tak blisko Rynku, przepraszam, placu Jana Pawła II. Ulica Żymierskiego jest teraz Sukienniczą, choć nikt nie zmienił tabliczek. Google też do końca nie jest przekonany, jaka to ulica. Jest w stanie w jednym oknie pisać starą, w drugim nową nazwę. Trudno.
Przed wojną Głowackiego nazywała się Herrenstrasse. Głogowska zaś – Głogowska.
W BZ-WBK przy Głogowskiej nie działały bankomaty. Na ekranach wyświetlały duży znak „STOP”.
Wracając, płoszyłem lisy albo jenoty. Sąsiad Gienek w lesie spotkał ostatnio wilka. Ja tam wilka widziałem parę lat temu w Bieszczadach. Niezły widok. A jeszcze do niedawna wilka złapać można było tylko siadając na ziemi.

2. We wtorek rano pojawił się komunikat CBOS „Oceny działalności parlamentu i prezydenta”. Badanie CAPI [cokolwiek by to miało znaczyć] 17–24 sierpnia 2017.
Od dobrych paru lat twierdzę, że socjologia to paranauka. A badanie na grupie 1009 osób, mówi co ankieterowi odpowiedziało 1009 osób. Pani dr Fedyszak-Radziejowska, dyrektor Zydel i miliony innych ludzi ma na ten temat inne zdanie. Więc wyjątkowo mogę się zgodzić, że wyniki tego badania mają znaczenie. Do wyborów prawie trzy lata.

Wyniki PAD [+/-/?] 65/28/7 – znaczy rekordowo dobre. Od lipca Przybyło 10 dobrych. Ubyło 7 złych i 3 niezdecydowanych.
Wyborcy [deklarujący głosowanie w następnych wyborach] PiS – 97/2/1. Kukiz'15 71/25/4. PO – 32/60/8. N. – 24/71/6. Ci, co nie wiedzą, czy zagłosują – 71/18/11. Niegłosujący 53/31/16.
Ci, którzy głosowali w wyborach prezydenckich: na PAD – 88/9/4; na PBK – 31/63/6; niegłosujący 59/30/12.

Wrzuciłem wynik na Twittera. Zaszumiało. Hardkorowa prawica zaczęła wypisywać, że to nie możliwe, bo wszyscy ich znajomi poczuli się po wetach zdradzeni o poranku. Red. Czarnecki, przypomniał, że PBK „był i popularny i miał zaufanie wysokie i to jeszcze w marcu 2015”. Problem polega na tym, że to nie był sondaż dotyczący zaufania, tylko ocena działalności. Czyli coś trudne do porównywania, bo PBK robił inne rzeczy niż PAD. Delikatnie mówiąc.
Ktoś napisał, że dwa procent wyborców PiS, oceniające źle – to przez takich ludzi, jak ja. No i nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Bo to dwa procent.
Ryszard Petru tym 24%, które oceniają dobrze, chyba zabroni na N. głosować.
Marszałek Borowski się zastanawiał, czy 97% to dobrze, czy źle. Zostawię to tak i się nie będę wyzłośliwiał. Bo mi się już nie chce.

Po raz kolejny się okazuje, że Twitterowe i Facebookowe tajmlajny nie do końca oddają rzeczywistość. Podobnie jak zaangażowane media. Przywiązując do nich zbyt dużą wagą można się zdziwić. I to jest zła informacja, bo siedzenie w informacyjnym silosie jest takie wygodne.

3. Mieliśmy wyjechać po południu. Wyjechaliśmy po 22. Już prawie w Warszawie skończył się gaz. Postanowiłem zatankować na taniej stacji przy Leclercu w okolicy ronda Dudajewa. Gaz tam jest tańszy na ogól o 20 groszy. A to przy 100 litrach robi 20 złotych. A to przy gazie po 1,80 robi ponad dziesięć litrów. A to przy oszczędnej jeździe daje 50 kilometrów. A to w mojej obecnej sytuacji robi dwa dni jeżdżenia. Okazało się, że na rondzie z alei Jerozolimskich nie da się skręcić, bo remontują drogę. Skręciłem wcześniej. Przed Microsoftem. Okazało się, że od tej strony też się nie da wjechać. Udało się od Jutrzenki [od strony torów]. Na stację wjechałem nie do końca po drodze – wszystko było zablokowane. Na stacji drzemał pan sprzedawca. Kibic Legii. Wydaje mi się, że tam sami kibice Legii pracują. Stała właściwie otoczona barierkami. Więc prawdopodobnie byłem jedynym klientem przez całą noc. Myślałem, że mi się ud znaleźć inną drogę wyjazdu – bezskutecznie.
Wróciłem po śladach. Wcześniej, jadąc słuchaliśmy „Jądra ciemności”. Ech, Conrad opisałby to kręcenie się po częściowo zablokowanych uliczkach w naprawdę ciekawy sposób. Mnie w Warszawie jednak się strasznie ciężko pisze. I to jest zła informacja.
Ważne, że do domu dojechaliśmy przed świtem.

poniedziałek, 18 lipca 2016

16 lipca 2016


1. Kiedy się obudziłem było już po tureckim puczu. Druh Podsekretarz, z którym rozmawialiśmy wieczorem podczas jazdy okazał się lepszym ode mnie znawcą Turcji. Być może dlatego, że w przeciwieństwie do mnie w rzeczonej bywał. Wymyślona przeze mnie skomplikowana geopolityczna intryga nie wytrzymała nocy. I to jest zła informacja, bo już się chciałem mieć za wybitnego analityka.

2. Na budowę domu sąsiada Tomka przyjechała pompa do betonu i trzy gruszki. Dom wystaje już z ziemi. I to dobra informacja.
Pojechaliśmy na targ do Świebodzina. Na stoiskach z koszulkami wśród heavy metalowych czaszek pojawili się żołnierze wyklęci. Może byli wcześniej, ale zauważyłem ich dopiero teraz. W Mrówce ruch jak na Marszałkowskiej. Jakby wszyscy się nagle wzięli za remontowanie.
Odwiedziłem Suburbana. Skrzynia znowu wyjęta, bo po założeniu się okazało, że nie działa tak samo, jak przed remontem. W przyszłym tygodniu ma wrócić do naprawiaczy.
Do tego zupełnie nowy przed awarią akumulator jest do wyrzucenia. I to jest zła informacja, bo nie był to akumulator zwykły, tylko amerykański z przykręcanymi klemami.

3. Po raz pierwszy od nie pamiętam kiedy czytałem książkę w celach rozrywkowych przez dłużej niż kwadrans. Kryminał. Słaby. Brytyjski. O grubej czterdziestoletniej pani archeolog. Właściwie to gorzej niż słaby. Mógłbym taki napisać.
Kiedy rozstawiałem leżaki zauważyłem, że pod modrzewiem rosną maślaki. Zawsze tam rosły. Do momentu, kiedy panowie kopacze od kanalizacji dwa lata temu rozorali ten fragment działki. Rok temu maślaków nie było. Wróciły. Ciekawe, czy pojawią się odkryte niegdyś przez dyrektora Zydla rydze. Pojawiły się tylko raz. I to jest zła informacja.

Naprawdę mógłbym napisać słaby kryminał. O, proszę:


Padał deszcz ze śniegiem. Stefan Nowak patrzył, jak powoli lecz sukcesywnie przemakają mu buty. Przepełniało go poczucie bezsensu. Stał w lesie nad kanałem, słuchając leśniczego, rozwodzącego się o przepędzonej grupie ludzi próbujących, na pierwszy rzut oka – profesjonalnym sprzętem zrobić dziurę w wykonanym przez Niemców przed osiemdziesięciu laty betonowym murku oporowym.
Tak właściwie, to przestał słuchać leśniczego po tym, jak na generatorze zobaczył naklejkę wypożyczalni sprzętu budowlanego z nie najbliższego miasta wojewódzkiego.
Leśniczy, skądinąd sympatyczny człowiek, radny gminny –jak przypomniał sobie Stefan, zadał jakieś pytanie. Chyba zadał, Stefan tego nie jakoś nie usłyszał, zaś leśniczy, patrząc na Stefana wyraźnie oczekiwał odpowiedzi. Na szczęście policjant z gminnego posterunku również zapytał:
–Może faktycznie coś tu jest schowane, może trzeba to rozwalić do końca i wyciągnąć.
–Panowie, daję głowę, że nic tu nie ma. Tym… sprawcom, najwyraźniej coś się po… pomyliło.

Stefan był pewien swoich słów. Murek był monolitem z pobliskim jazem. Najwyraźniej od powstania, w latach 30-tych ubiegłego wieku, nic nie próbowało go naruszyć. Do dzisiaj.
A raczej mało prawdopodobne, by Niemcy schowali w nim coś sześć lat przed wybuchem wojny. Stefan był pewien. Znał historię murku, technikę wykonania, wiedział, że – na pierwszy rzut oka profesjonalny sprzęt, prędzej by się rozleciał, niż murek poważnie naruszył. Wiedział. Tak jak wiedział strasznie innych dużo rzeczy. Właściwie był najwięcej wiedzącym człowiekiem, że wszystkich jakich znał. Nie wiedział za to dwóch ważnych rzeczy: skąd wie to wszystko. I, jak to się stało, że został policjantem. Ne on jeden.





poniedziałek, 28 marca 2016

26 marca 2016


1. Śnił mi się Pałac. Nieco zmodyfikowany. Na przykład wyposażony w dziwną kolejkę z wagonikami wielkości deskorolek, na których się siadało i było wiezionym przez dziwne korytarze. Przy okazji śniła mi się też polityka, ale o tym już pisać nie będę.
Po późnym śniadaniu wróciliśmy do układania parkietu. Wieczorem wsypałem do trociniaka sieniawskie brykiety z brunatnego węglą, jakoś mi się udało je rozpalić. Płonęły przez jakieś dwanaście godzin. Nagrzały powietrze na tyle, że klepki przestały się aż tak prężyć.
Układaliśmy, aż się okazało, że zaraz braknie kleju. Bożena wsiadła w auto i pojechała z dziewczynami do Mrówki. My układaliśmy dalej. Po chwili zadzwoniła, że Mrówka klejów do parkietu już nie sprzedaje. Bo kiedyś próbowała na tyle bezskutecznie, że musiała wywalić, bo się na półce zestarzał.
W każdym razie klej się skończył zanim my skończyliśmy. I to jest zła informacja. Dobrą jest, że parkietu nie braknie. Nawet zostanie. Może na jakiś pokoik na strychu.

2. Przenieśliśmy się przed dom, gdzie Bożena z dziewczynami wygrabiała liście spod grabu. Udało nam się sprzątnąć całkiem sporą powierzchnię. Pogoda była idealna do palenia liści. Było sucho i prawie nie wiało, więc nie było niebezpieczeństwa, że zadymimy całą przedświątecznie posprzątaną wieś.
Zatęskniliśmy za dyrektorem Zydlem, który już wielokrotnie dowiódł swoich talentów w grabieniu. Z tym, że to grabienie jest ogrodniczym tego słowa znaczeniu. Dawno go u nas nie było. I to jest zła informacja.

3. Niestety nie udało się uniknąć rodzinnych rozmów o polityce. Berlińska wersja narracji na temat wydarzeń kolońskich brzmi: po śledztwie się okazało, że wiele z tamtych kobiet kłamało.
Za to o pani Merkel mówi się, że nie będzie kanclerzem, bo popełniła błąd.

Wieczór tak mi się przeciągnął, że zobaczyłem jak zegarek w komputerze przeskakuje z 01:59 na 03:00. I to jest zła informacja.  

poniedziałek, 14 marca 2016

12 marca 2016



1. Piątek rozpoczął się dla mnie upiornie wcześnie. Upiornie, bo czwartek zakończył się już w piątek. I to jest zła informacja.
Próbowałem pisać. Bez efektu. Próbowałem czytać. To z efektem, ale zdecydowanie niezamierzonym. Znaczy: zacząłem dostawać szewskiej pasji, bo liczba bzdur, na jakie trafiałem przekraczała moją tolerancję. Znaczy – nie było dobrze. Kiedy już miałem się pogodzić z tym, że cały dzień będzie bez sensu, nad autostradą przeleciały dwa bociany. Abstrahując od przesądów z tym związanych – widok bociana świadczy o szybko zbliżającej się wiośnie. A na wiosnę czekam coraz bardziej nerwowo, bo mój wyjściowy płaszczyk domaga się czyszczenia i chętnie by poznał jakiegoś krawca. Ech, ciężkie to urzędnicze życie.
Resztę drogi uprzykrzałem sobie za pomocą Spotify'a wyszukałem przebój i słuchałem 20 jego kowerów. W Gnieźnie tekst znałem na pamięć. W dwóch wersjach – z chórkiem i bez.

2. W Gnieźnie rozpoczynał się X Zjazd Gnieźnieński. Dawno temu czytałem książkę o Brunonie z Kwerfurtu, kapelanie Ottona III. Została mi po niej pamięć o Zjeździe, Pięciu Braciach Męczennikach i oczywiście świętym Wojciechu.
Tym razem do Gniezna na bosaka nie przyszedł żaden Divina favente clementia Romanorum imperator semper Augustus. Był za to biskup Sawa, którego jestem coraz większym wielbicielem.
Kiedy Jego Świątobliwość obserwuję, przypomina mi się „Wybór wiary przez księcia Włodzimierza” z cerkwi św. Andrzeja w Kijowie i myślę sobie, że książę Włodzimierz nie przez przypadek nazywany jest Wielkim.

Zwiedzaliśmy Muzeum Początków Państwa Polskiego. Przypomniał mi się nasz kolega Grzela, który zbuntował się przeciwko pani od plastyki i w ramach tego buntu napisał [w ramach kartkówki], że rzeźby [i tu niestety nie pamiętam, czy chodziło o romańskie i gotyckie, czy gotyckie i renesansowe] różnią się jedne od drugich tym, że tym starszym już poodpadały nosy, a tym drugim nie.
No więc tu były te młodsze.
Pani od plastyki nie miała z nami lekko. To był tzw. brak chemii.
Mnie się zdarzyło w związku z nią mieć na półrocze obniżone zachowanie. Zupełnie niechcący. I to jest zła informacja. Otóż na którejś z lekcji rozrabiałem. Z czegoś się tam śmialiśmy. Pani od plastyki zapytała –Kędryna, z czego się śmiejesz? Ja niewiele myśląc rozejrzałem się po sali. I odpowiedziałem –Z lampy. Zrobiło się cicho. Pani od plastyki się zrobiła czerwona. Po chwili i ja się zrobiłem czerwony, bo dotarło do mnie, że pani od plastyki na nazwisko ma Lampa.
Nauczka na całe życie. Kiedyś, już w liceum, opowiadałem na lekcji przysposobienia obronnego koledze Grzeli historie ze studiów naszego nauczyciela przysposobienia obronnego, które w wczasie wakacji opowiedział mi kuzyn mojego ojca, który z rzeczonym nauczycielem przysposobienia obronnego studiował. Nauczyciel przysposobienia obronnego zapytał: –z czego się Kędryna śmiejesz. Powiedz głośno, to się wszyscy pośmiejemy. Nauczony tamtym doświadczeniem odpowiedziałem: –Panie profesorze, nie wszystkim może być do śmiechu, więc nie powiem. No i nie powiedziałem. Zresztą nauczyciel przysposobienia obronnego nie naciskał.

W podstawówce, pod koniec, mieliśmy zajęcia, które miały nas przygotowywać do wyboru zawodu. Pamiętam, że jedną z pożądanych w zawodowej karierze możliwości było poznawanie ciekawych ludzi. Mimo, iż w podstawówce jakoś specjalnie tego nie planowałem – teraz ciekawych ludzi poznaję bardzo często. W Gnieźnie – byłego Nuncjusza i Prymasa (w jednej osobie). Ekscelencja wspominając Pałac Prezydencji opowiedział dykteryjkę. Otóż prezydent Kuczma przywiózł prezydentowi Kwaśniewskiemu dwie słusznej wielkości mozaiki (w stylu – rzecz jasna – bizantyjskim). Jedna przedstawiała świętego Aleksandra, druga świętą Jolantę.
Widząc je prezydent Kwaśniewski powiedział, że on się na sprawach duchowych zna słabo, ale jest tu Nuncjusz, który się zna z powodów oczywistych, więc może on skomentuje. Ekscelencja na to: Z tego, co się orientuję mozaiki mogą być hiperrealistyczne, bądź profetyczne. I tu mamy do czynienia z tą drugą możliwością. Artysta przedstawił, jak państwo będą wyglądać w przyszłości.
Cała sala klaskała. Prawie cała. Nie klaskali prezydent Kwaśniewski i jego małżonka. Jolanta.
Właściwie żałuję, że nie widziałem tych mozaik.

3. Do Warszawy wracaliśmy z Druhem Podsekretarzem. Z namaszczeniem założyliśmy nogę na nogę, majestatycznie się oparliśmy i prowadziliśmy długie, abstrakcyjne, filozoficzne rozmowy.

W Warszawie, wieczorem spotkałem Prezydenta Obywatela Jóźwiaka, z jego wiernym dyrektorem Zydlem. Pod Beirutem. Rzucili się na mnie w kwestii wykształcenia Marii Pereirowej.
Jest to o tyle zabawne, że trudno by mi było sobie wyobrazić kogoś, kto dziś ma jakieś wykształcenie w temacie mediów społecznościowych. Ci, którzy mają pojęcie – pracują. A jest ich jak na razie niewielu. Ale o tym Prezydent Obywatel Jóźwiak powinien wiedzieć – zdając sobie sprawę z tego ile pieniędzy jego matka-partia wywaliła podczas dwóch ostatnich kampanii na specjalistów, którzy pojęcie w tym temacie mieli ograniczone.
Sam bym chętnie pracował z Marią Pereirową, teraz to już niemożliwe bo podkupiła ją konkurencja.  I to jest zła informacja.  

środa, 3 lutego 2016

2 lutego 2016


1. Ciekawy bardzo dzień. Obudziłem się w przekonaniu, że to, na czym się zakończył poprzedni wieczór jedynie mi się przyśniło. A jako, że lubię humor abstrakcyjny lubię – wesoły byłem, nim do mnie dotarło, że jednak się naprawdę wydarzyło.
W Pałacu wpadłem na Ministra-doradcę od sportu, który korytarzem szedł z kapitanem Baranowskim. Było to drugie moje z kapitanem baranowskim spotkanie. Pierwsze miało miejsce na przełomie 1978 i 1979 roku. Podczas Zimy Stulecia. Na Kasprowym.
[Znam to z matczynej opowieści] W kawiarni miejsc nie było. Dosiedliśmy się więc do kogoś. Siedzimy. Zamawiamy. Nagle ja – szeptem dość scenicznym – mówię wskazując na człowieka siedzącego przy naszym stoliku – to jest pan kapian Krzysztof Baranowski.
W każdym razie lat trzydzieści osiem później kapitana Baranowskiego te rozpoznałem. On mnie nie – i to jest zła informacja.

Zima ówczesna ciężka była. Nauczyłem się wtedy grać w Makao, brat mój włożył dwa druty do kontaktu, a w radio, na okrągło wręcz grano „Summer Nights” z Grease.

Jak irracjonalnie by to nie brzmiało – moja matka wtedy, dziś by mogła być moją córką.

2. Pan Prezydent dostał ikonę. Napisaną na świętej górze Athos. Na zamówienie patriarchy Grzegorza. Ikonę św. Andrzeja. Przywiózł ją biskup Sawa. Tłumaczył, że pisanie ikon to nie takie hop-siup. Dziś, gdy wręcz wszystkim się wydaje, że można wszystko, przyjemnie słyszeć, że do robienia czegoś trzeba spełniać specjalne warunki.

Później Pan Prezydent powołał panią Dorotę Gardias w skład Rady Dialogu Społecznego. Wstyd się przyznać, ale przypomniało mi się, jak podczas protestu pielęgniarek w alejach Ujazdowskich integrowałem się po drugiej stronie łazienkowego płotu z kolegami fotoreporterami, którzy w przerwach w tym integrowaniu chodzili rzeczony protest fotografować. Integrowaliśmy się aż do zamknięcia miejsca, gdzie ta integracja miejsce miała. Kiedy zaczęto miejsce zamykać i przyszło do płacenia okazało się, że z przyczyn natenczas nieznanych nie chce działać maszynka do kart kredytowych. Za wszystko więc musiał zapłacić Krzysztof Miller fotograf wybitny.
Maszynka do kart z systemem łączyć się miała po gieesemie, który z dziś znanych powodów wtedy nie działał. Wciąż się za tamto fotografowi Millerowi nie zrewanżowałem. I to jest zła informacja, bo tego rodzaju długów nie należy zbyt długo nie spłacać.

3. Wieczorem poszedłem po pizzę. Niby wiedziałem, że będzie niedobra, ale przez cały czas miałem nadzieję, że mnie zaskoczy. Nie zaskoczyła. I to jest zła informacja.

O ile w ciągu lat ostatnich dwudziestu jakoś zasadniczo się nie zmienił kodeks rodzinny, to dyrektor Zydel został jakiś czas temu ojcem. Czego mu serdecznie gratulujemy.  

środa, 6 stycznia 2016

4 stycznia 2016



1. Zaspałem. Haniebnie. I to jest zła informacja.

2. W Pałacu Druh Podsekretarz wręczał wolontariuszom Światowych Dni Młodzieży flagę od Prezydenta. Wolontariusze byli z różnych krajów, a zwłaszcza z Brazylii, Włoch i Francji. Księża, którzy z nimi z Krakowa przyjechali mówili o milionach pielgrzymów, których się spodziewają i o tym, że żadne miasto w Polsce nie jest na taką imprezę przygotowane.
I, że właściwie na świecie to tylko Seul. [I Watykan, Rzym – to dodano po chwili milczenia].
Nie ma co ukrywać – w dobry nastrój wprowadzają mnie dziwne rzeczy. Tym razem ubawiło mnie, że Campus Misericordiae położony jest w miejscowości Kokotów. Nad rzeką Serafą, znaną również jako Srawa. Nie bez przyczyny znaną.

Zapytałem Druha Podsekretarza, czy ze swoim nazwiskiem nie czuje dyskomfortu związanego z wypowiedzią Ministra Spraw Zagranicznych dla Bilda. Druh Podsekretarz się obruszył – jego nazwisko jest starsze niż ta sportowa dyscyplina. Pochodzi od kołodzieja. Nie zapytałem, czy Piasta.

Profesor Zybertowicz powiedział, że Negatywy są teraz gorsze niż wcześniej. Muszę się przyznać, że kiedyś miałem Profesora za osobę nieco odklejoną. Od kiedy go poznałem – zdanie zmieniłem diametralnie.
Profesor zasugerował, że jeden negatyw powinien być osobisty, drugi – polityczny, a trzeci metafizyczny. Na razie nie będę próbował.

Dyrektor Zydel przysłał mi fejsem jakieś badania CBOS-u, z których wynikało, że większość Polaków jeździ na rowerze. I to jest zła informacja – najwyraźniej praca u Prezydenta Obywatela Jóźwiaka dyrektorowi Zydlowi nie służy.
Odpisałem mu, że kiedy wprowadzimy obowiązkowe OC dla cyklistów – preferencje mogą się zmienić. Nie odpisał. A mógł na przykład zapytać, czy zacząłem jeść mięso.

3. Wieczorem w TVN24 wystąpił Bartłomiej Sienkiewicz. Pani Krajewska napisała na Twitterze, że to bardzo [mega] inteligentny polityk. Chyba bym nie chciał, żeby pani Ligia napisała kiedyś o mnie coś dobrego.

Muszę przyznać, że do ostatniej chwili czekałem na grom który w ex ministra walnie. Niestety nic takiego się nie stało. I to jest zła informacja.

Wystąpił później Leszek Miller. Chyba długo go w Faktach po Faktach nie zobaczymy, gdyż bezpardonowo zaatakował majestat prof. Rzeplińskiego przypominając jakieś zupełnie nieznaczące jego zachowania po samorządowych wyborach. Może i coś wtedy profesor robił i mówił, ale co to przy obronie demokracji. A poważnie – powiedział jedną rzecz, która do furii musiała doprowadzić parę osób. Otóż, że zamach stanu robi się przeciw legalnie wybranej władzy. A teraz legalnie władzą jest PiS.

Poszliśmy z Druhem Podsekretarzem do Beirutu. Dołączył kolega Zbroja, który został właśnie rzecznikiem Zbroją. Było trochę zabawnie, bo rzecznik Zbroja dzielił się z nami swoimi zdziwieniami związanymi z urzędem. Z nami – starymi wygami, którzy na przykład oświadczenia majątkowe wypełniali już w sierpniu, pogodzonymi z faktem, że ćwierć wieku na umowach śmieciowych nie liczy się do stażu pracy.  

poniedziałek, 28 grudnia 2015

26 grudnia 2015


1. Przyszli kolędnicy. W mniejszej liczbie niż w zeszłym roku. Problem rozwiązałem przy bramce nie dając im przedstawić programu artystycznego. Byłem właśnie na etapie utylizacji opakowania po łosiu , więc mieliby problem z wejściem do domu. Zresztą nie było z nami dyrektora Zydla, który – jak przystało na etnografa – mógłby docenić choćby sposób zaczernienia twarzy diabła.

Mam wrażenie, że obaj z dyrektorem Zydlem mamy się wzajemnie za naiwniaków. Ja w związku z jego przekonaniem, że współpracując z prezydentem obywatelem Jóźwiakiem jest w stanie zachować apolityczność, on – z moim z kolei przekonaniem, że służę dobrej sprawie.

W końcu jakoś się naładował akumulator w aucie Bożeny. Kiedy po przyjeździe podpiąłem nasz prostownik – ten odmówił współpracy. Przestraszyłem się, że to problem z akumulatorem. Ale kiedy pożyczyłem prostownik od Gienka (porządny – niemiecki) zaczął ładować. Zacząłem ładować drugi – czyli ten na którym z Warszawy dojechały za Konin. Zbliża się dzień, w którym będę musiał wyjąć alternator. I to jest zła informacja – w tym aucie jeszcze tego nie robiłem


2. Nawiedził nas Radca-Minister z dzieckiem i życiową partnerką. Radcę-Ministra poznałem podczas wizyty oficjalnej w stolicy zaprzyjaźnionego państwa, gdzie się okazało, że jest posiadaczem pałacu w naszej okolicy. Było miło.
W stolicy zaprzyjaźnionego państwa obserwowaliśmy wielotysięczną manifestację. U nas teoretycznie mogliśmy obserwować młodzież integrującą się na przystanku. Teoretycznie – w praktyce było to niemożliwe – było zbyt ciemno. Mimo pełni.

Dzięki nowej pracy poznałem już kilku bardzo interesujących ludzi. Większość w służbie dyplomatycznej. I to jest zła informacja, bo spotkania z nimi są dość utrudnione.

3. Obejrzeliśmy do końca drugie „Fargo”. I jak, na początku wydawało się trochę męczące – końcówka była świetna.

–Camus twierdzi, że świadomość śmierci |czyni życie absurdalnym.
–Nie znam faceta, ale na pewno nie ma on sześcioletniej córki.
–To Francuz.
–A może być i z Marsa. Nikt z odrobiną oleju w głowie nie gada takich bzdur. Przychodzimy na świat z misją do wykonania. Każdy z nas dostaje na nią czas. A kiedy życie dobiegnie końca
i staniesz przed obliczem Pana… Spróbuj powiedzieć mu, że to był żart według Francuzika.

Nie wiem, co teraz będziemy oglądać. I to jest zła informacja.

niedziela, 26 lipca 2015

25 lipca 2015



1. Pojechaliśmy z Panem Kolegą Wojtkiem do Pałacu, gdzie Pan Kolega Wojtek rozmawiał o Narodowym Dniu Czytania. Obawiam się, że powinniśmy się zastanowić nad zmianą nazwy tej imprezy, bo teraz ktoś dojrzy w słowie „narodowy” blask płonących książek. No dobra. Ten żart nie wyszedł. I to nie jest dobra informacja, bo potencjał na żarty jest.
W każdym razie Pan Kolega Wojtek zwiedził wystawy w Pałacu z przewodnikiem.
Po wszystkim odwiozłem go do roboty, a sam udałem się do Ratusza. Byłem tam chyba drugi raz w życiu. Luksusów nie ma, ale kubatury większe. W Ratuszu prezydent obywatel Jóźwiak wraz ze swym wiernym dyrektorem Zydlem zaprosili mnie przed ściankę. Dyrektor Zydel zrobił zdjęcie, zdjęcie wrzuciłem na fejsa i wszystkim się podobało. Trzech panów z brodami.

2. Wróciłem do biura, w biurze ruch jak na Marszałkowskiej. Nawiedził mnie reprezentant prasy niepokornej, ale żeby pogadać, musiałem go zabrać na Wołoską i gadać po drodze, bo wcześniej ciągle coś się działo.
W komorze czytałem kryminał wydrukowany na chwilę przed mnię poczęciem. Seria z konikiem morskim. Zły bardzo, ale nawiązujący do problemu służby Kaszubów w Wehrmachcie i SS. Bohaterem jest dziennikarz radiowy, który ma kolegę milicjanta, i ten kolega pozwala mu brać udział w śledztwie. Zły ten kryminał był jak mój dowcip wyżej. I to jest zła informacja.

3. Pojechałem do mechanika Jacka, który się okazał… znaczy, go nie było, bo był na wakacjach. Konsylium mechaników po fajrancie stwierdziło, że BMW nie jedzie, bo się posuł potencjometr od pedału gazu. Silnik w tej 750 to właściwie dwa silniki rzędowe połączone wałem. Ma dwie pompy paliwa, dwa przepływomierze, dwa komputery, dwie przepustnice. No i żeby jednym pedałem gazu otwierać dwie przepustnice potrzebna jest elektryka. No i ona się ze starości (chyba) zepsuła. I to jest zła informacja.
Wróciłem do domu. Spotkałem się z kolegą Wojciechem, poźniej z jeszcze jednym Wojciechem. Trzech Wojciechów w jednej notce. Taka sytuacja.




czwartek, 9 lipca 2015

8 lipca 2015


1. Poszedłem do Sejmu. Wziąłem przepustkę i przypomniało mi się, że poprzednio przepustkę do Sejmu miałem w czerwcu 1993 roku. Czwartego czerwca. W dzień demonstracji, podczas której pod Belwederem spalono kukłę Bolka.
Mam wrażenie, że wtedy nie było bramek i prześwietlania toreb.
Sejm w telewizji wygląda na większy niż w rzeczywistości. Widziałem z bliska profesora Niesiołowskiego. No i udało mi się wrzucić przeżutą gumę do prezydenckiej toalety.
Z Sejmu pojechaliśmy do Katedry. Wstyd się przyznać ale byłem tam pierwszy raz w życiu. Właściwie to jest mała. Uważam, że przenoszenie stolicy do miasta z tak małą katedrą było pewną nieodpowiedzialnością. Skoro się już to zrobiło, należało postawić jakąś większą. Albo później, tworząc ustrój, pilnować, by parlamentarzystów było tylu, żeby można ich było w Katedrze zmieścić. Z Katedry przeszliśmy na Zamek. Tam już byłem. Pierwszy raz przyczepiłem się do litewskiej wycieczki i zwiedziłem Zamek na gapę. Byłem w skarbcu. Nie ma tam właściwie nic. I to jest zła informacja. W Katedrze spotkałem Prezydenta Obywatela Jóźwiaka z jego wiernym dyrektorem Zydlem. No i się okazało, że występujemy z Prezydentem Obywatelem w takich samych marynarkach. Lnianych z H&M. Dobrze, że to była Katedra a nie jakiś bal. No i że nie jesteśmy paniami. No i że marynarki to nie suknie.

2. Ambasador Japonii jeździ lexusem. Mało jest krajów, których przedstawiciele mogą jeździć samochodami własnych marek. Poprzedni ambasador Czech chciał jeździć skodą, ale mu ministerstwo kazało jeździć BMW. Ambasador Chin jeździ mercedesem.
Redaktor Pertyński opowiadał kiedyś zabawną dykteryjkę o mercedesie ambasadora PRL w Maroku, ale nie będę jej tu powtarzał, bo to jego dykteryjka.
Spotkałem się w Krakenie z Henrykiem, z którym bardzo lubię się spotykać, choć ostatnio rozmawiając z nim czuję się jak rzecznik Prawa i Sprawiedliwości, którym zdecydowanie nie jestem, a Henryk jakoś tak robi, że w tego rzecznika rolę wchodzę. A ja z Henrykiem zdecydowanie wolę rozmawiać o wojskowości. Było zbyt gorąco, żebyśmy mogli rozmawiać satysfakcjonująco długo. I to jest zła informacja, bo nie wiem, kiedy uda nam się następnym razem spotkać.

3. Pojechaliśmy z Bożeną na Mokotów, gdzie w jakiejś dziwnej knajpie czekał na nas Redaktor, którego nazwiska nie wymienię, bo jak ostatnio wymieniałem, to miał pretensje, że wymieniam. Córka Redaktora jest w polskim Scoutingu, znaczy w Scoutingu Europy. Zdziwiłem się, że w Scoutingu są zastępy, a nie coś z angielską nazwą. Podobnie też, się zdziwiłem, że Redaktor nie zna Witkacego „Tak sobie wyobrażam Kielce”. Za to zachwyciliśmy się z Bożeną małżonką Redaktora. W każdym razie jechaliśmy przekonani, że skoro Redaktor ciągnie nas do jakiej knajmy na Mokotów, to będzie tam wino. A nie piwo, na które Redaktor tak narzeka.
Tak, czy inaczej wieczór był bardzo przyjemny.

W nocy była burza. O tym, jak zła to była informacja dowiedzieliśmy się rano.  

niedziela, 21 czerwca 2015

22 czerwca 2015


1. Nasamprzód się obudziłem przed szóstą. Przejrzałem tajmlajny, no i się okazało, że wszyscy śpią. Postanowiłem więc spać dalej. #punktzwrotny Było trudno, ale jakoś się udało. Przyśnił mi się prezes Kaczyński. Próbował mnie nastraszyć, ale się nie dałem. #punktzwrotny
Obudziłem się i tak niewyspany. I to jest zła informacja. Koło jedenastej, więc – jak za dawnych czasów – zaspałem na „Kawę na ławę”.

2. W „Kawie na ławę” zasadniczo wszyscy byli przeciw panu Protasiewiczowi. Tak bardzo, że właściwie nikomu się nie chciało jakoś specjalnie go punktować. A były szanse. Pan Czarzasty znów występował w sweterku. Żółtym.

„Lożę prasową” sobie odpuściłem. #punktzwrotny Wziąłem prysznic testując nową deszczownicę. Działa bardzo dobrze.
Wykosiłem kawałek parku i zaparkowałem kosiarkę w stodole. Następnym razem muszę naostrzyć noże. Wykoszoną dzień wcześniej łąkę obsiadły ptaki, chyba szpaki. Obżerały się robactwem, które po skróceniu trawy wylazło na wierzch. Koty miały je gdzieś, gdyż trawa – mimo iż krótka – była zbyt mokra.

Posadzone po śmierci babci z pomocą dyrektora Zydla platany rosną nierówno. Te w parku sprawiają wrażenie dwa razy większych, niż te z drugiej strony.

Ruszyłem do Warszawy godzinę spóźniony. #punktzwrotny Później się okazało, że planując pomyliłem się o godzinę, czyli i tak miałbym za mało czasu. I to jest zła informacja.

3. Jak wcześniej zauważyła Bożena, dziecię bocianów z Ołoboku jest już całkiem wyrośnięte. W Świebodzinie przy wyłączonych światłach stał policjant i grzebał w smartfonie. Przy kinie, kątem oka zauważyłem orkiestrę chyba dętą. Dotankowałem na stacji benzynowej na pierwszy rzut oka projektu Alberta Speera. Pani przy kasie powiedziała, że są właśnie dni Świebodzina. Iże wczoraj były Piersi, ale bez Kukiza.
Wjechałem na A2 i podjąłem rozpaczliwą próbę gonienia czasu. Efektem jej była jedynie konieczność dolania paliwa, bo za Skierniewicami był korek. #punktzwrotny
W który o mały włos się nie wbiłem, bo w Polsce zbyt powszechnym nie jest zwyczaj włączania świateł awaryjnych w takiej sytuacji. Odstałem swoje. Zobaczyłem chyba forda, z którego wycięto kierowcę.
Dojechałem do domu. I się okazało, że nie mam kluczy, więc i nawet gdybym przyjechał wcześniej to by z tego nie było żadnego pożytku, bo bym się nie przebrał.

No i się okazało, że moja ulubiona apteka zmieniła godziny pracy. #punktzwrotny I to jest zła informacja.

Wpisywanie byle gdzie hasztaga #punktzwrotny to jednak idiotyczny pomysł.  

niedziela, 17 maja 2015

16 maja 2015


1. Nie jest dobrze. Tak głęboko wszedłem w tryb „pięć godzin snu”, że kiedy w końcu udało mi się położyć przed drugą i tak zerwało mnie chwilę po szóstej. Ciężarówki ponoć mają międzybiegi. Ktoś mi kiedyś próbował nawet tłumaczyć jak to działa, ale jakoś nie udało mi się tego ogarnąć. Więc tylko sobie międzybiegi wyobrażam. No i te moje wyobrażenia skojarzyły mi się z obracaniem z boku na bok w łóżku. Udało mi się chyba leżeć na wszystkich ośmiu międzybokach.
W końcu wstałem. I bez śniadania udałem się na front walki o moje lepsze jutro. I to jest zła informacja, bo jak na fejsbuku wciąż podkreśla dyrektor Zydel – śniadanie to podstawa.

2. Dzieci Pana Prezydenta wystąpiły w spocie wyborczym. Media zachwyciły się, że film wyprodukowały Dzieci Pana Prezydenta same. Żadne z polskich mediów (chyba, że jakieś, a ja nie zauważyłem) nie zaprosiło fachowca, żeby przeanalizował jakość rzeczonego spotu. Wszyscy grzali, że to twórczość osobista. Jest to o tyle zabawne, że w opisie filmu Dzieci Pana Prezydenta same napisały, że spot zrealizowały z pomocą przyjaciół filmowców. Po mieście już chodzi informacja o tym, kto film zrobił. Ciekawe, czy jeśli kiedyś ta informacja się potwierdzi, to zachwycający się jego amatorskością jakoś skomentują swoją dziwną w nią wiarę.
Ciekawe? Nieciekawe. Wiadomo, że nikt o tym nie będzie pamiętał. I to jest zła informacja.

W każdym razie pomysł dobry. Ale jak zauważył pewien kolega – zaorany przez słowa pani Prezydentowej u red. Olejnik w radio Zet: Emigracja to szansa.

3. Bożena z dziewczynami pojechała na wieś. Ja poszedłem do Krakena. Pogadałem z kolegą Krzysztofem, wypiłem cztery piwa i na zerwanym filmie wróciłem do domu, napisałem Negatywy i padłem. Jednak zmęczony jestem potwornie. I to jest zła informacja.
A mogłem pójść na pl. Zbawiciela i na własne oczy oglądać zakatarzonego prezesa medialnego koncernu. Katar u prezesów spółek giełdowych może spowodować niestrawność u akcjonariuszy.   

piątek, 15 maja 2015

14 maja 2015



1. Trzask, trzask, brum, brum, brum, brum, brum, brum, brum, trzask, trzask, brum, brum, brum brum, brum, brum, brum, brum, brum, piiiiiiiiiiiiiiiiiiii, brum, brum, brum, trzask. Innymi słowy zawiozłem Bożenę do pracy i pojechałem na Nowogrodzką posłuchać konferencji kandydata Dudy. Piiiiiiiiiiiiiiiiiiii znaczy, że samochód mojego brata nie ma ABS i jest to zła informacja.

2. Po konferencji pojechałem po dziewczyny do ich prababci na Asfaltową. Pojechaliśmy do Muzeum Powstania Warszawskiego, gdzie czekał na nie przewodniczka o imieniu Angela. Dyrektor Ołdakowski wpadł na pomysł, że dobrze by było, żeby dziewczyny oprowadzone były po niemiecku, bo mam wrażenie, że zaczynają dzielić rzeczywistości. Czyli to, co słyszą w Polsce po polsku nie miesza im się z tym, co słyszą w Berlinie po niemiecku. I jeszcze parę lat i będ przekonane, że faszyści okupowali Niemcy. A, że robili to najdłużej, to Niemcy są najbardziej poszkodowanym krajem świata. Sophie Scholl über alles.
Dziewczyny poszły zwiedzać, a ja czekałem na dyrektora Ołdakowskiego, który siedział obok prezydenta obywatela Jóźwiaka na jakimś – przepraszam za wyrażenie – evencie.
Przejrzałem „Politykę” (zupełnie nie pamiętam co w niej było, choć parę tekstów przeczytałem) (coś Passent napisał, że go zły Magierowski atakował) (chyba), przeczytałem „Super Express” (był jakiś test – ile twoje ciało ma lat, zacząłem go rozwiązywać, ale poległem przy liczeniu od stu do zera co siedem). W końcu przyszedł wicedyrektor habilitowany Gawin. I zaczęliśmy knuć. Poknuliśmy chwilę i przyszedł dyrektor Ołdakowski. Knucie z oboma panami to jedno z bardziej satysfakcjonujących działań, w jakich zdarza mi się uczestniczyć. Do pełnej satysfakcji brakowało mi jedynie alkoholu.
Kiedy siedziałem w tym Centrum Sterowania Wszechświatem zadzwonił dyrektor Zydel. Opowiedział, że spotkał się z Konsulem Generalnym w Lyonie. No i rzeczony pan Konsul Generalny rozpoznał go, jako bohatera Trzech Negatywów.
Byłem raz w Lyonie. Z ćwierć wieku temu. Pamiętam, że jest tam czegoś siedziba. Chyba Interpolu. W Lyonie mieszkał wtedy jakiś uczeń prof. Eminowicza. I miał forda Granadę. Teraz już jej pewnie nie ma. I to jest zła informacja, bo to bardzo porządny samochód.

3. Obcowanie z dyplomatami nauczyło mnie, że dzielą się oni na politycznych i fachowców (polityczni też mogą być fachowcami ale z rzadka). Pan Konsul Generalny wygląda na fachowca. Znaczy – placówka w Lyonie jest z jakichś powodów ważna. Może przez ten chyba Interpol. W każdym razie nie wygląda na to, żeby pan Konsul Generalny używał Twittera. I to też jest zła informacja

Wywarłem presję na dyrektora Ołdakowskiego, żeby zawiózł mnie do Audi na Połczyńską, bym mógł odebrać Tuarega. Czasu było mało. Dyrektor Ołdakowski pędził narażając życie i publicznie mienie w postaci swojego służbowego pojazdu. W połowie drogi dotarło do mnie, że jest środa – nie czwartek.
Dyrektor Ołdakowski nie pije, więc w prosty sposób nie uda mi się zrewanżować. Może mi się uda w sposób bardziej skomplikowany.

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

26 kwietnia 2015


1. Muszę sprostować kilka myśli z poprzedniego wpisu. Znaczy nie tyle sprostować, co objaśnić. Niestety, kiedy piszę o świcie to, co piszę nie jest tak jasne jakbym chciał, żeby było. I to jest zła informacja.
Po pierwsze: moja sympatia do posła Wiplera nie jest równoznaczna z akceptowaniem jego zachowań czy poglądów.
Po drugie: nie uważam, że działania rządu pani Kopacz w kwestii Nocnych Wilków są w stylu, co dyplomacji rządu PiS.
Uważam, że dyplomacja rządu PiS była opisywana przez media dużo gorzej, niż jej się należało. Jednocześnie – wydaje mi się, że ten opis idealnie pasuje do działań ministra Schetyny w sprawie Nocnych Wilków. Działań głośnych i nieskutecznych.

2. Pojechaliśmy do Łodzi na wernisaż wystawy zdjęć Roberta Laski. S80 na zimowych oponach jest zbyt głośne. Poza tym nie ma się czego czepiać. Łódź rozkopana bardziej niż Warszawa podczas budowy metra. Nawigacja niby widziała zamknięte ulice, ale jakoś się przy wyznaczaniu trasy specjalnie tym nie przejmowała. Błądziliśmy dość długo, spóźniliśmy się więc niemożebnie. Za to obejrzałem sobie miasto, które mimo krótkiej historii o wiele bardziej przypomina miasto niż Warszawa.
Kolega Laska prezentował zdjęcia, które zrobił swoim kolegom łódzkim pankowcom trzydzieści lat temu. Nie dość, że zrobił, to jeszcze wywołał i odbił. Znaczy – odbitki historyczne. Jak zauważyła Bożena – materiał na album.
Obejrzeliśmy i wróciliśmy do Warszawy. Na stacji benzynowej zaczepił mnie pan z pełnego trzynastolatek busa z Tomaszowa Lubelskiego, który od dwóch godzin jeździł po Łodzi nie mogąc trafić do hotelu przy Mickiewicza.
To bardzo interesujące, ale miasta rządzone przez polityków PO charakteryzują się rozkopaniem. Ciekawe z czego to wynika.
Przejeżdżając widzieliśmy coś, co łodzianie nazywają „Małpim Gajem”. Przypominającą stalowy las instalację, która chyba ma być przystankiem tramwajowym. Jak zauważył kolega Laska – przynajmniej złomiarze będą mieli pożytek.
Jeżeli kiedyś uda się te remonty zakończyć i równocześnie uruchomić szybki pociąg – Łódź będzie świetnym miejscem do mieszkania dla ludzi, którzy cierpią w Warszawie brak normalnej tkanki miejskiej. Na razie nie wygląda na to, żeby to kiedyś w realnym czasie mogło się wydarzyć. I to jest zła informacja.

3. W Beirucie wpadliśmy na dyrektora Zydla, który imprezował z rozkosznie pijanym znajomym prawnikiem. Znajomy prawnik z tych niepijących. Dlatego pijany był rozkosznie. Pijany prawnik miał znajomego chyba też prawnika, który w pewnym momencie zaordynował wódkę, którą zaczęli pić. Kiedy zaordynował, objawił się prezydent obywatel Jóźwiak. Zaczął pić domówił dla siebie. Od razu dostał w większej szklance. Nie wiem, czy kiedyś Warszawa pozbędzie się przyzwyczajeń rosyjskiego zaboru. Wypili. Prezydent obywatel Jóźwiak zamówił następną kolejkę. Przyniósł zdziwiony, że w obecnej sytuacji geopolitycznej piją Ruskij Standart.
Zasadniczo, to właściwie przyjemnie obserwować kampanię wyborczą prezydenta obywatela Jóźwiaka. Jak z pomocą swojego wiernego dyrektora Zydla poszerza potencjalny elektorat.
Na razie – o ile dobrze zrozumiałem, bo hałas był – podpisał zarządzenie przesuwające ciszę nocną o godzinę. Więc ogródki będą mogły dłużej działać.

Próbowałem wypić żytnie piwo z Konstancina (browar Konstancin z siedzibą w Kamionce). Nie było dobre. I to jest zła informacja.  

czwartek, 16 kwietnia 2015

15 kwietnia 2015


1. Już nigdy nie wezmą do ust kropli alkoholu. Ale po kolei.
Rano pan Prezydent gościł redaktora Piaseckiego. Goszcząc redaktora Piaseckiego – gościł w programie redaktora Piaseckiego. Taki paradoks.

Pan Prezydent w łaskawości swojej zasugerował, że 20% społeczeństwa to świry, że stanowisko ambasadora dla Arabskiego to kara. Że Prezydent nie jest od tego, żeby wsadzać rządowi kij w szprychy. Czyli, ogólnie powinien podpisywać, co do podpisu dostanie.
I to jest generalnie zła informacja. Utrzymanie Kancelarii Prezydenta kosztuje z pół miliona dziennie. Troszkę dużo, jak na taki model omijania obowiązków.

Tajmlajn rzucił się na redaktora Piaseckiego w kwestii niezadanych pytań. Niesprawiedliwie, bo i tak udało się redaktorowi Piaseckiemu obnażyć pewne cechy pana Prezydenta.
Nawet bardziej, niż gdyby zaczął od pytania „Kiedy wreszcie poda się pan do dymisji i wycofa z wyborów”.

2. Przez cały dzień drugorzędne trole PO hejtowały red. Kolankę za to, że opisywał co się dzieje w Dudabusie. Głupie to było strasznie, bo kiedy red. Kolanko jeździł Bronkobusem robił to samo. Polsce racjonalnej najwyraźniej puszczają nerwy.
„Tygodnik Powszechny” zrobił Pawłowi Kowalowi kuku. Brzydkie kuku. I to jest zła informacja, bo nawet, gdyby to było zrobione nieświadomie, to by znaczyło, że władzę tam też przejęli idioci pozbawieni całkowicie wrażliwości.

Pojechałem po Bożenę, chyba bym znowu chciał pojeździć sobie jakimś mocnym autem. Chyba jednak wraca mi ochota na E31. Jeszcze chwila i będę tak stary, że mógł będę udawać, że mam ten samochód od nowości. Razem pojechaliśmy na Wiejską, gdzie ja wysiadłem a wsiadł mój brat.
Wysiadłem, żeby iść do Vitkaca (nie mogę się pogodzić z tym jaka to pretensjonalna nazwa) na prezentację nowych telewizorów Samsunga.

Na Żurawiej obtrąbił mnie red. Śliwa chyba w AMG-GT. Ak powszechnie wiadomo – nie jestem plotkarzem, więc nie napiszę w której motoryzacyjnej firmie na V pracuje dziewczyna z którą jechał.

Kiedy szedłem Bracką w Faktach po Faktach występowała pani prezydent Waltzowa. Nie widziałem więc niestety jak tłumaczyła na obrazkach, że pomnik światła to faszystowska symbolika. Nie wiem, co za idiota wymyślił jej ten przekaz i co wtedy robił dyrektor Zydel. Chyba ze wstydu się musiał zapadać pod ziemię. W każdym razie nie udało mu się uratować szefowej przed wpadką.
Czekam, aż teraz ktoś pojedzie, że rząd PO i PSL buduje autostrady. Zupełnie jak Hitler.

Telewizory SuperUHD. Opowiadał o nich operator Edelman redaktorowi Raczkowi, puszczając fragmenty nieszczęsnych „Kamieni na szaniec”. Mówił, że nowe telewizory są świetne, że widać na nich tak jak być widać powinno. I żeby oglądać filmy bez przerw, bo wtedy jeszcze lepiej widać o co chodziło operatorowi. Pamiętam, jak dwa lata temu się zastanawiałem skąd ludzie będą brać – przepraszam, za wyrażenie – kontent na telewizory 4K. Nowe Samsungi wyświetlają 4K z youtube.
Przeprowadziłem serię dyskusji na różne tematy. O tym, czy można kupić telewizor za 90 tys. złotych. O tym, czy kiedyś było fajniej. Z red. Raczkiem o polskiej edycji GQ, on zrobił projekt przed nami i chyba nikt mu nie powiedział, że jego projekt był nie do zaakceptowania dla panów podczas testu. Uważa, że wydawnictwo od początku wiedziało, że nic z tego nie będzie i wszystkie prace służyły tylko wykazaniu się przed niemieckimi właścicielami.
Z innej beczki – opowiedział też, że obserwuje pewien proces w filmach dokumentalnych, które przestają być dokumentalne. Twórcy ich oszukują. Udając, że coś jest prawdziwym dokumentem, a to inscenizacja. Upraszczam oczywiście. Ale wydaje mi się, że Eryk Mistewicz powinien zamówić u red. Raczka tekst o tym do „Nowych Mediów”, bo to kolejna odsłona procesu, który rozwala wiarygodność prasy – syndromu Kapuścińskiego.

Przy okazji upiłem się ginem, który serwował żonglujący flaszkami. Jeśli mam być szczery – niemożebnie mnie wyprowadzają z równowagi barmani, którzy poza szybkim nalewaniem mi do szklanki wykonują jakieś inne czynności.

3. Wyszedłem chwilę przed północą. Okazało się, że dzwonił do mnie kolega z podstawówki. Oddzwoniłem. I zamiast prosto do domu. Poszedłem gdzie indziej. No i tam do chyba trzeciej rozmawialiśmy o bardzo poważnych sprawach. Znaczy on mówił, bo ja już raczej bełkotałem. Niestety na koniec rozlał jakąś mocną nalewkę, która mnie dobiła. Jakoś udało mi się do domu dojść, ale już potrzebowałem asysty do otwarcia drzwi.
No i wczorajsza notka wygląda tak, jak wygląda bo pomiędzy słowami zasypiałem. Na krócej, bądź dłużej. Bóg mi świadkiem jak ciężka to była walka. Na wszelki wypadek wolę nie czytać, co napisałem.
W każdym razie nie zdecydowałem się, na to, żeby się nabijać z red. Skórzyńskiego, którego ktoś musi w Faktach nie lubić, bo kiedy mówił, że „jak wynika z sondażu dla Faktów, popularność od roku utrzymuje się na podobnym poziomie” na ekranie pojawiła się informacja, że rzeczona popularność wzrosła z 25 do 29 procent. No i chyba dobrze zrobiłem, bo by mi się mogły cyferki pomieszać.
W każdym razie już nigdy do ust nie wezmę kropli alkoholu. I to jest zła informacja.