Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tusk. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tusk. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 2 września 2014

2 września 2014


1. No więc nie obudziły mnie strzały ze Schleswiga-Holsteina. Swoją drogą czy nie powinno się tego raczej odmieniać: Schleswigu-Holsteinu? W każdym razie uczący mnie w podstawówce przysposobienia obronnego, nauczyciel muzyki użył nazwy: Schleswigu-Holwigu.
To była zabawna lekcja.
Pan Lewkowicz, generalnie sympatyczny gość – lubiejący wypić, co dość często można było rano odczuć. Chyba w ramach podnoszenia stopy życiowej, postanowił poszerzyć zakres serwowanych przez siebie edukacyjnych usług o zupełnie nowy przedmiot. Nauczył się na pamięć połowy podręcznika i na pierwszej lekcji wygłosił wykład. Niestety po dziesięciu minutach wszystko mu się zaczęło mylić. A my – jak to zwykle te młodsze nastolatki – byliśmy bezwzględni. Więc im on się bardziej mylił, tym my się bardziej śmieliśmy i tym bardziej on się denerwował, więc jeszcze bardziej się mylił.
No nie należało mu się, bo to naprawdę był sympatyczny gość. Trochę może odklejony. Kiedyś, na jakiejś lekcji postawił podzielić się z nami oburzeniem. Była zima. Lali na jakiejś ulicy asfalt. Prosto na lód. „Przyjdzie wiosna, lód stopnieje i się znowu dziury będą robić.”
A najgorsze, że zapomniałem jak miał na imię. Chyba Krzysztof.

2. Przypomniało mi się, że Westerplatte ufortyfikowano łamiąc międzynarodowe umowy. Ufortyfikowano świetnie. Ktoś mi kiedyś opowiadał o konstrukcji koszar, które były tak zbudowane, żeby w miarę niszczenia wzmacniały bezpieczeństwo najniższej kondygnacji.

„Dziś patrząc na tragedię Ukraińców wiemy, że wrzesień 1939 roku nie może się powtórzyć” powiedział w swojej łaskawości pan premier Donald Tusk.
Bądź tu człowieku mądry. O tym, że września 1939 już nigdy nie będzie – wie każdy, kto choć przez chwilę się zastanawiał nad naturą czasu.
Więc pewnie nie chodzi o dosłowne znaczenie tych słów.
Więc chodzi o to, że się taka sytuacja nie może powtórzyć? Załóżmy, że nie może, tylko dlaczego ma to wynikać z tragedii Ukraińców? Niezbadane są myśli Prezydenta (elekta) Unii Europejskiej.

Pan premier miał być rano w Wieluniu. Z niewiadomych przyczyn swój pobyt tam odwołał i to jest zła informacja. 1 września Luftwaffe zniszczyło tam 75% budynków. W tym szpital. Delikatnie mówiąc – Niemcy zachowali się nie OK.
Dzisiejszym Niemcom słowo „bombardowanie” kojarzy się z Dreznem. I tak jest im wygodniej. Ciekawe, czy w przyszłym roku, 13 lutego Donald Tusk odwiedzi Drezno. I czy jakiś dziennikarz zapyta go wtedy o odwołaną wizytę w Wieluniu.

2. Tak w ogóle to miałem jechać na wieś. Ale mi jakoś nie wyszło. Odwiedził mnie kolega Wojtek. Ponarzekaliśmy, później odprowadziłem go do metra. Poszedłem na Placyq, gdzie siedział kolega Zbroja w trudno powiedzieć jakim humorze.
Strażnicy miejscy schowani za doniczkami sprawdzali, czy nikt nie podpala tęczy. W Szarlocie siedziała pierwsza żona redaktora Lisa i nie wyglądała zbyt dobrze.

Nie wiem o co chodzi, ale nigdy do siebie mnie nie przekona Szarlota.

Przenieśliśmy się więc do Beirutu kontemplować odnawiane fasady kamienic po nieparzystej stronie. Najgorzej wygląda biurowiec na rogu Wilczej. Zbroja nie wiedział, że kiedyś w tym budynku mieściła się redakcja tygodnika „Nie”. Dziś jest tam Marquand. I tu drugi negatyw. Właściwie przedwczorajszy – myślałem, że o nim zapomnę, jednak się nie udało.
Redakcja „Playboya” wrzuca na swój fejsbukowy profil dowcipy. Na ogół – żenujące. Ale czasem zdarzają się bardziej żenujące niż zwykle.
No i przedwczorajszy był właśnie bardziej żenujący. Dużo bardziej.
Jeżeli Marquard nie zrobi czegoś z „Playboyem”, to jedynymi jego czytelnikami pozostaną kierowcy ciężarówek. Ci głupsi. Pismo padnie, a żaden poważny wydawca już się nigdy nie zdecyduje na inwestowanie w męski magazyn, więc pozostaną nam tylko fanziny.


3. Nie widziałem młodzieżówki PO śpiewającej Tuskowi 100 lat w programie Tomasza Lisa. Wcześniej, w „Kropce nad i” Monika Olejnik straszyła dekoltem Radka Sikorskiego. Dawał radę. Pewnie nie takie rzeczy widział. Polskie programy publicystyczne są straszne. A ja niestety muszę teraz telewizję oglądać.  

poniedziałek, 1 września 2014

1 września 2014



1. Obudziła mnie duma rozpierająca w związku z nową funkcją PDT. Niestety, kiedy poszedłem do łazienki okazało się, że rozpiera mnie jednak coś innego.
Więc chyba nie zdałem egzaminu.
Później w telewizorze pani Walter powiedziała, że „zawodnicy obu drużyn są strasznie na siebie napaleni.” Więc wiedziałem, że dzień będzie interesujący.
W „Kawie na ławę” Szejnfeld zarzucał Hofmanowi, że ten nie cieszy się szczerze z sukcesu Polski i Donalda Tuska. Pani Nowacka od Palikota zachwycała się tą nieszczęsną Włoszką. A minister Kosiniak-Kamysz wyglądał jak postać z kreskówki.
Szejnfeld palnął coś w stylu: będziemy realizować interes Polski, ale tylko taki, który my rozumiemy.
Szejnfeld nie miał łatwo, bo Rymanowski po wakacjach stracił najwyraźniej tolerancję na jego retorykę i go co chwilę uciszał.

Występowałem kiedyś u Rymanowskiego w radio, ale wolałbym tego nie pamiętać.

No i najważniejsze: przesadzono gości „Kawy na ławę” i to jest zła informacja, bo Męskie Blogerki Modowe nie będą mogły tak łatwo nabijać się z outfitów posła Girzyńskiego.

2. Pojechaliśmy do Ikei. I to jest zła informacja, bo Ikei szczerze nienawidzę. Uważam, że jest to zbyt dobrze wymyślony sklep i walka z przymusem kupowania tam kosztuje mnie za dużo zdrowia. Byłem Ikei fanem od pierwszych odwiedzin w warszawskiej, tej w alejach Jerozolimskich nad torami. Choć zaczęło się to wcześniej, z katalogów oglądanych jeszcze w latach 80. i szafek „odrzut z eksportu”, które mieliśmy w pokoju. I podróbki foteli „kon-tiki” z których oglądaliśmy ruski telewizor.
No więc byłem Ikei fanem. Do momentu, kiedy mój ojciec nie wrócił ze Stanów. Pojechaliśmy do Ikei, bo potrzebował szafę. Pokazuję mu więc jedną, drugą, trzecią. On ogląda –przecież to jest byle jakie i jak na tę bylejakość strasznie drogie. No i wtedy łuski mi z oczu spadły. Bo faktycznie, to, co dwadzieścia lat temu było litym drewnem dziś jest oklejaną płytą.
Oczywiście nie jest tak ze wszystkim, ale wyłowienie porządnych rzeczy z tego morza rzeczy średnich zajmuje zbyt wiele czasu. I energii. I jedzenie wcale nie jest tak dobre.
Przed nami w kasie czteroosobowa rodzina płaciła prawie 15 tysięcy złotych. Część gotówką, część z kart. Kilku. Jedne przechodziły od razu, inne dopiero jak kasjerka próbowała mniejsze kwoty. Mam nadzieje, że meble będą im służyć dłużej niż wieczność, którą zajęło im płacenie.

Ojciec był na meczu otwarcia na Narodowym. Jako, że nie jest chorym z nienawiści PiS-owcem nawet mu się podobało. Dopiero, gdy go trochę zacząłem naciskać przyznał, ze nie jest to optymalne miejsce do tego, żeby tam organizować mecze siatkówki.

3. Wieczorem na Twitterze oglądałem zabawną dyskusję pomiędzy redaktorem Szułdrzyńskim a resztą świata. Redaktor Szułdrzyński upierał się, że Donalda Tuska można nazywać „Prezydentem”, a ci, którzy mówią, że nie – robią to ze złych pobudek.
Ja tam redaktora Szułdrzyńskiego miałem za rozsądnego gościa. Lubię go oglądać w telewizorze.
Dyskusja oczywiście była na z dupy argumenty, do kiedy ktoś nie wrzucił linka do oficjalnego tłumaczenia Traktatu z Lizbony, w którym wyraźnie napisane jest „Przewodniczący”.
Wtedy red. Szułdrzyński napisał, że on wcale nie twierdził, że Tusk jest „Prezydentem”.

A cała sprawa wzięła się ze zdania „Ustępujący przewodniczący van Rompuy pogratulował prezydentowi Tuskowi”. Które jest śmieszne niezależnie od tego, co się o sukcesie Tuska sądzi.

Smutne jest, że nikt nie zwraca uwagi na to, że przyszłość Donalda Tuska nie będzie tak różowa. Gdyby postanowił sobie wyczarterować samolot i latać nim co weekend do Gdańska, to by go europejscy podatnicy zagryźli. Wszystko z zawiści. My mamy mniej pieniędzy i nam to wcale nie przeszkadzało.
Dziennikarze też się zmienią. I to może być najbardziej dotkliwe, bo premier Tusk nie ma specjalnego doświadczenia w kontaktach z mediami, których nie jest największym reklamodawcą.


Zawodnicy TVP byli albo bardziej, albo mniej napaleni niż ci z TVN. Wygrali 2:1.

niedziela, 31 sierpnia 2014

31 sierpnia 2014



1. Najpierw mi się śniły problemy z dostarczeniem chevroleta Suburbana na wieś. Koleją. Później się przyśnił Eryk Mistewicz, który zamawiał u mnie tekst do wszystkoconajwazniejsze.pl o kondycji polskiego motoryzacyjnego dziennikarstwa. Zacząłem ten tekst wymyślać, ale się mi znudziło i się obudziłem.

Pojechaliśmy na Koło. Dawno nas tam nie było.
No i się okazało, że Koło zamieniło się w targ śmieci.
I to nie jest dobra informacja. Choć może wrażenie wzięło się stąd, że jestem już za stary. Że rzeczy, które dla mnie są śmieciami – poźnopeerelowskim syfem, dla dzisiejszych 30-latków są interesującymi klasykami.

Właściwie nic ciekawego nie było, może poza „Płomyczkami” z początku lat sześćdziesiątych. Na jednego okładce byli bracia Kaczyńscy.

Przejechała stara skoda, sprzedawca płomyczków – znawca staroci – zaczął dyskutować z przechodzącą parą. –Nie, to nie jest moskwicz, to zaporożec! Po chwili zmienił zdanie: –To zastava.
Wrócił jego kolega: –Skoda 1000MB.
Wniosek z tego, że do słów sprzedawców na Kole trzeba podchodzić z odpowiednią rezerwą.

2. Z Koła pojechaliśmy do Castoramy kupić podpórkę. Muszę przerobić szafę tak, by mieścił się w niej stojący odkurzacz. Kupiliśmy jeszcze baterię do kuchni, bo poprzedniej skorodowała wylewka. I to jest zła informacja. Kto widział, żeby robić korodujące krany? Ludzie w tych Chinach wstydu nie mają. Znaczy im to chyba wszystko jedno. Wstydu nie mają ci, którzy takie krany sprzedają.

W Castoramie wyprzedaż. Więc tłumy. Ostatnio na wyprzedaży Castoramowej kupujemy (za grosze) końcówki płytek. Tym razem się okazało, że indyjski łupek staniał do 10 zł za (płytką tego nie nazwę) kawałek 40x80x2. Chcieliśmy 50 sztuk. Próbowaliśmy negocjować, żeby było jeszcze taniej. Ale się okazało, że w systemie jest drożej, tylko ktoś źle wypisał cenę. O połowę drożej.
Pani zerwała cenę i znikła. Wróciła z poprawioną ceną, ale nam sprzedała 50 po tej niższej – pomylonej. Cóż, pacta sunt servanda. Czekaliśmy na paletę, której szukali na zapleczu. Znaleźli, pani przywiozła. Okazało się, że jest o osiem za dużo. Zapytała, czy ich nie chcemy. Odmówiłem, bo te osiem musiałoby być droższe. Cóż, pacta sunt servanda.

Czekaliśmy na śtaplarkę, (jak niektórzy nazywają wózek widłowy), żeby wrzucić paletę na Suburbana. Czekaliśmy i czekaliśmy. Zasady w Castoramie są takie, że wózki przywiązane są do działów, czyli wózek z budowlanego nie może wrzucić czegoś z sanitarnego. W końcu, po 40 minutach oczekiwania nawiązałem kontakt wzrokowy z kierownikiem wózka z jakiegoś innego działu. Pokazałem, że chodzi o 20 metrów odległości i metr wysokości. Wewnętrzna przyzwoitość nie pozwoliła mu odmówić. Załadowany Suburban nieco przysiadł na tylnej osi. Właściwie nic dziwnego, bo paleta ważyła prawię tonę. Resory w każdym razie dały radę – zostało nawet ze cztery centymetry między osią a odbojnikiem.
Najgorsze jest to, że kiedy kierownik wózka przesuwał w środku auta paletę musiałem zaciągnąć ręczny (w tym przypadku nożny) no i w końcu coś się stało ze sprężyną, która trzyma pedał w górze. No i teraz, jeżeli pedału nie jakoś nie podwiążę będzie mi się świecić czerwona kontrolka, która sygnalizuje problem z hamulcami. A ja nie lubię, kiedy mi się świeci czerwona kontrolka.

Pewnie będę musiał wymienić jakąś sprężynkę wartości 45 centów. Niedostępną w Polsce.
No i właściwie w związku z tym powinienem być zainteresowany dużą bazą amerykańskich wojsk w Polsce. Amerykańscy wojskowi przywożą ze sobą amerykańskie samochody. A co za tym idzie – części do nich i serwis. Ale jakoś bez tej bazy przeżyję.

Śmieszą mnie ludzie obrażający się na USA o to, że administracja oświadcza, iż nie będzie budować baz natowskich w Polsce.
Ja tam z obrażaniem zaczekam. Póki co mamy natowskich żołnierzy w Polsce. Mamy natowskie samoloty, śmigłowce szturmowe. Bez baz – jednak są.
Może się okazać, że baz nie będzie, ale na jakimś parkingu będzie stać np. 300 czołgów, 400 transporterów opancerzonych. Żeby nikt nie porysował lakieru będzie do tego paru żołnierzy. Przypadkiem z ciężkim sprzętem. Ale żadnych baz nie będzie.

Ludzie i tak się będą obrażać. Mam wrażenie, że gdyby zniesiono wizy byliby źli, że USA nie dopłacają do biletów, bo przecież Kościuszko i Pułaski. I nasi chłopcy w Afganistanie.

3. Donald Tusk został jednak – chyba najczęściej nazywa się tę funkcję – Prezydentem Unii Europejskiej. Szczerze się ucieszyłem. Kolegom malkontentom tłumaczę, że przecież nic na tym nie tracimy. Kto byłby lepszy na tym stanowisku? Ktoś z Republik Bałtyckich?
Z drugiej strony cieszmy się, ale bez przesady. O realnej ważności tej funkcji niech świadczą horyzonty pani z Włoch, z którą Tusk ma współpracować. Gdyby chodziło o realną politykę raczej nikt by jej nie wybrał. Ale co tam. Jest super. Ciekawe tylko czym Tusk będzie latał do Gdańska. Unia ma własne samoloty? Będzie latał Eurolotem? Zobaczymy.

Na Twitterze zachwyceni sukcesem obywatele licytowali się w porównaniach. A to do Chrobrego, a to Wojtyły, był też król Sobieski i Jagiellonowie. Mnie się przypomnieli Potocki i Badeni – premierzy rządu cesarstwa Austro-Węgierskiego. Wiedeń wtedy to było coś. Później dotarło do mnie, że Polakiem o największej władzy w historii był chyba jednak Dzierżyński – ten to dał Ruskim popalić.
Możemy być dumni z naszej historii.

Smutny jest niestety poziom naszych (polskich) dziennikarzy. Pytanie człowieka z TVN – „jak się pan czuje” świadczy o tym, że poważną stacją TVN nie jest. Druga pani, chyba z PAP-u pytająca PDT o to, kto go zastąpi na fotelu premiera, też słabo.

Pan premier powiedział, że „narodowy punkt widzenia już go nie będzie obowiązywał”. Cieszę się jego szczęściem – osiągnął coś, o czym marzył już tyle lat.

Źli ludzie porównują pana premiera z posłem Nowakiem. Że obiecywał, że nie pojedzie do Brukseli podobnie, jak Nowak obiecywał, że złoży mandat. Jednak obie sprawy nie mają porównania.

Swoją drogą nie rozumiem dlaczego Nowak nie zorganizował sobie manifestacji poparcia ze strony kierowców szczęśliwych z możliwości jazdy pięknymi autostradami wśród dźwiękochłonnych ekranów, czy zadowolonych z polityki bezpieczeństwa – nowych fotoradarów. Że nie ma takich kierowców? Ojtam, przecież Nowak to król Trójmiasta, powinien zebrać swoją młodzieżówkę razem ze znajomymi. Ludzi Platformy korzystających z tego, że są z Platformy w Trójmieście jest tylu, że demonstracja byłaby spora.

Przypomniała mi się historia, jaką opowiadał mi znajomy biznesmen z branży poligraficznej. Przyszło do niego przedstawiciele PO z pytaniem ile by wziął za wydrukowanie gazety przedwyborczej. Policzył, przedstawił ofertę. Cisza. Cisza. W końcu młodzieniec z PO, ponoć zaprzyjaźniony z Nowakiem zapytał: No dobra, a co ja z tego będę miał…

A, znalazłem maserati z uszkodzoną ramką. Właściciel nie dość, że inwalida, to jeszcze zapomina wystawiać kartę, która upoważnia go do parkowania na kopertach. Jak napisałem – ma już wystarczająco dużo kłopotów.

piątek, 29 sierpnia 2014

29 sierpnia 2014


1. No więc zadzwonił mój kolega Grzegorz, którego już nie nazywam Grzesiem, bo sobie tego nie życzy. Ważne, żeby ludzi nazywać jak chcą, bo inaczej może to prowadzić do frustracji.
Na przykład znany w szerokich kręgach, a zwłaszcza w Krakowie, Ruski ma na imię Dmitrij, a nie Dymitr. Wszyscy zaś nazywają go Dima, a powinni Mitia.
Być może dlatego, kiedy wypije mówi tyle złego o Polsce i Polakach.

Zanim wypije – opowiada interesujące rzeczy. Kiedy Putin został prezydentem Ruski żartował:
У нас уже был один Путин – Распутин.
Ale to dygresja. Choć jakoś związana z tematem.

Otóż mój kolega Grzegorz zadzwonił, by się podzielić nurtującym go problemem. Dostał zaproszenie na festiwal filmowy do Rosji. I się zastanawiał czy jechać.
Od pewnego czasu jeździł na różne 'kulturalne' imprezy do Rosji. Pił tam za rządowe pieniądze wódkę i wracał opowiadając jacy Rosjanie są wspaniali. I, że wszystko co złe to nie Rosja, tylko Putin. I inne tego rodzaju oderwane od rzeczywistości pierdoły.
No więc zadzwonił, że nie wie, czy jechać. Odpowiedziałem w prostych żołnierskich słowach (bądź – jak kto woli – językiem polskiej dyplomacji), że go chyba pojebało, skoro dziś ma tego rodzaju wątpliwości.
I że ma odpisać, że póki Rosja nie wycofa swoich wojsk z terytorium Ukrainy nie będzie tam jeździł, albo: że jest chory i nie może.
Grzegorz ma tendencje do idealizowania rzeczywistości – najlepiej czują to bohaterowie jego tekstów, ale mimo wszystko – to, że ma w takich sprawach wątpliwości, to nie jest dobra informacja.

2. No i się okazało, że rosyjskie wojsko zaczęło przebijać korytarz na Krym już nawet jakoś specjalnie się z tym nie kryjąc. Rozwalający był prezydent Hollande, który powiedział, że jeżeli prawda okaże się prawdą, to trzeba będzie wprowadzić sankcje, które nie są w niczyim interesie. Cóż nawet rodacy nazywają Francję pod jego przywództwem Pays-Bas.
Przez cały dzień TVN24 pokazywał cztery na krzyż obrazki z Ukrainy. Np. spalony dom kultury w Doniecku.
W końcu dorwali posła Halickiego, którego komentarz sprowadził się do stwierdzenia, że widzimy jak skuteczna jest polityka Unii Europejskiej w sprawie Ukrainy. I to nie był sarkazm. Najwyraźniej albo jest idiotą, albo ma nas za idiotów. Możliwa jest też wersja, w której oba twierdzenia są prawdziwe. I to nie jest dobra informacja.

3. Na koniec, jak grom z jasnego nieba gruchnęła wiadomość, że premier Tusk ma szanse na stanowisko szefa Rady Europejskiej. Że wszyscy go lubią, że to jest dla Polski wielki zaszczyt, prawie tak wielki, jak wybór Wojtyły na papieża.
I to by była dobra informacja. Stanowisko dla Tuska – jak znalazł. Żadnych decyzji. Żadnej odpowiedzialności.
Do tego spekulacje, że Prezesem Rady Ministrów zastałaby Chytra Baba Z Radomia.
Premierowi Buzkowi musi być przykro, bo poprzednio on był na najważniejszym w historii stanowisku, a dziś nikt tego nie pamięta.

Wieczorem spotkałem się z kolegą Zydlem, który rozpocznie zaraz nową drogę życia. I należy mu życzyć na niej wszystkiego najlepszego. A może to stara droga? W każdym razie życzmy mu wszystkiego najlepszego.


Pod Beirutem zobaczyłem fragment ramki na rejestrację z jakiegoś maserati. I to jest zła informacja, bo bez tego kawałka ramki łatwo rejestrację zgubić. A posiadacz maserati ma już chyba wystarczająco dużo kłopotów.

czwartek, 28 sierpnia 2014

28 sierpnia 2014


1. Wstałem rano i poszedłem do apteki. Przypomniało mi się jak z pół roku temu byliśmy z kolegą Zydlem na panelu w ThinkTanku. Wśród gości był minister Boni.
Nie pamiętam co było tematem spotkania. Pamiętam, że Boni opowiadał, że zauważyli problem – przewlekle chorzy muszą ciągle chodzić do specjalistów, żeby Ci pisali im recepty. I to zwiększa kolejki i utrudnia życie.
Więc w łaskawości swojej postanowili problem rozwiązać wdrażając specjalny system komputerowy. Będzie gotowy już za jakieś dwa lata.

Chciałem się włączyć w dyskusję i opowiedzieć, że udało mi się ten problem rozwiązać bez kosztującego miliony i dziś nie działającego systemu komputerowego. Załatwiłem to analogowo. Czyli idę do apteki. Proszę panią, żeby mi sprzedała bez recepty. Pani – jest bądź co bądź – farmaceutą, wie, że lek mi jest potrzebny i jak działa, więc może mi go sprzedać bez recepty (zwłaszcza, że nie jest refundowany). Ja oszczędzam czas i pieniądze, bo wizyta u specjalisty mnie, nie ubezpieczonego – kosztuje dobre 200 zł.

No więc kupiłem co miałem kupić. I to jest dobra informacja.

Zła, że ludzie kogoś tak nieefektywnego i niejednoznacznego etycznie, jak Michał Boni wysłali do Europejskiego Parlamentu by nas wszystkich reprezentował.
Z drugiej strony ci sami ludzie wysłali tam Julię Piterę. Znaczy – są dziwni.

2. Zbyt późno włączyłem telewizor, więc nie wysłuchałem przemówienia pana premiera. Słuchałem ministrów.
Aż zasnąłem.
Więc przespałem ministra Sienkiewicza, który nie wie ile długości ma granica z Ukrainą.
I jakiegoś wiceministra od infrastruktury, który twierdził, że S3 łączy Zieloną Górę z Wrocławiem.
Sikorskiego, który twierdził, że jego ministerstwo nie realizuje planów. I Arłukowicza, który jest żenującą postacią.
Parę tygodni temu wdałem się z nim w dyskusję na Twitterze. Nie była zbyt długa, bo kiedy zapytałem czy to prawda, że lekarze rodzinni dostają niewydane na swoich pacjentów pieniądze – szybko zniknął.

W każdym razie wygląda na to, że władzę w Polsce przejęła lewica. I nie jest to dobra informacja, bo od lewicowej PO chyba bym już wolał u władzy SLD. Leszek Miller przy Donaldzie Tusku zaczyna powoli wyglądać na człowieka o nieposzlakowanej politycznej uczciwości.

Cóż, jak dzień wcześniej był łaskaw stwierdzić amerykański ambasador – żyjemy w nawet zbyt ciekawych czasach.

3. Wieczorem kolega Krzysztof żegnał się w Beirucie ze znajomymi. Rano przez Paryż wylatywał do Kalifornii.
Leciał AirFrance, więc opowiedziałem serię przypowieści o transatlantyckich lotach tymi liniami. A to o tym, jak drutem zawiązywano otwierającą się półkę. A to o tym, że komuś się pas nie zapinał, więc go przywiązano do fotela, a po lądowaniu odcięto pas. O tradycyjnym gubieniu bagaży.
Po Krzysztofie wszystko spływało jak po kaczce. I to jest dobra informacja, bo jeszcze by nie poleciał, a wcześniej mówił, że jeżeli raz w roku nie wpadnie do Kalifornii to jest chory. Czego mu oczywiście nie życzymy.
Wieczór przyjemny, niestety mogłoby być cieplej.
O jakieś 10 stopni.
I nie padać.
Bo mi przemakają trampki.
A z butami na jesień muszę iść do szewca.
I nie jest to dobra informacja, bo mi się do szewca iść nie chce.


poniedziałek, 25 sierpnia 2014

25 sierpnia 2014



1. No więc tak, jak przewidywałem obudziłem się z kacem. Ale to nie było najgorsze. Otóż przykleiła się do mnie melodia przeboju artysty o interesująco brzmiącym pseudonimie Dj Disco, o równie frapującym tytule „Szalona ruda”. Mój sąsiad Tomek jest zafascynowany jak piosenka, której podmiot liryczny zastanawia się nad kolorem włosów łonowych rzeczonej Rudej może rano być puszczana w radio. Fascynacja sprowadza się do odtwarzania tego utworu co jakiś czas, a to telefonem Sony, a to systemem audio jego volvo V50.
Mówi wtedy, że długo nie mógł uwierzyć, że ten tekst jest właśnie o tym.

2. No więc Ruda zniszczyła mi poranek. Później do Rudej dołączył miłościwie panujący nam pan premier, a dokładniej: któryś z jego świetnie opłacanych urzędników, który odpowiada za obsługę panapremierowego Twittera. Otóż wczoraj była rocznica uzyskania niepodległości Ukrainy. I panapremierowy Twitter napisał, że nie ma wolnej Europy bez wolnej Ukrainy. Napisał to niby po ukraińsku, ale łacińskim alfabetem. I to było słabe.


3. Cały dzień przy garach i telewizorze. Powinienem się znowu wgryźć w polską politykę, a jest ona niemożebnie nudna. No może poza poznańskim europosłem Szejnfeldem, który jest nie tyle nudny, co wkurwiający. Gdzieś głęboko chowam nadzieję, że przy kolejnych jego manipulacjach otworzy się niebo i się rozlegnie grom i po europośle Szejnfeldzie zostaną czerwone buty.

Pod wieczór stwierdziłem, że więcej nie usiedzę i pojechałem na grzyby. Było słonecznie i lało. Czyli pojawiła się tęcza. Wyraźnie było widać gdzie się zaczyna. Nie podjechałem tam, bo się bałem że mnie ktoś aresztuje. Nie znalazłem więc garnca złota. I to jest zła informacja.