Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Złomnik. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Złomnik. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 15 lutego 2021

14 lutego 2021


 1. Miało być słonecznie i ciepło. Tak przynajmniej sugerowała prognoza w iPhone. Nie było. I to jest zła informacja. 


2. Nie oglądałem niedzielnej publicystyki. Rano zajmowałem się piecami patrząc jednym okiem na Złomnika i Motobiedę na Youtube. Złomnika chyba poznałem kiedyś w samolocie do Hiszpanii. Albo Portugalii. Skoda to musiała być jakaś albo citroen. Użył czasownika gnić w znaczeniu trzymać jakiś niesprawny samochód pod gołym niebem, łudząc się, że się go kiedyś zrobi. Mam za sobą takie doświadczenia. Nawet kilka. Swoją drogą powinienem się udać pod Siedlce, do miejscowości Borki-Kosiorki, żeby zobaczyć czy Suburban jest wciąż gnity czy może w końcu naprawiany. Złomnik zajmował się Passatem II kombi, Motobieda – Kadettem. 
Opel Kadett miał był w moim życiu ważnym samochodem – broń Boże nigdy takiego nie miałem, nawet chyba żadnego nie prowadziłem – zmienił moje spojrzenie na motoryzację. Otóż samochodami zacząłem się interesować dość późno. Prawo jazdy zrobiłem w roku, kiedy uzyskałem bierne prawo wyborcze na stanowiska wójta, burmistrza i prezydenta miasta. Wcześniej byłem raczej przekonany, że kiedy poprowadzę samochód to na pierwszym zakręcie wylecę z drogi, bo mi się nie będzie chciało skręcać. Pierwszym samochodem w domu był Ogórek T1, później Garbus. Garbus dłużej. Wersja jeszcze z płaską szybą. Garbus po kilku modyfikacjach silnika (na przykład zastosowaniu cylindrów i tłoków od Malucha) generalnie nie był za bardzo w stanie przekraczać prędkość 100 km/godz. No i żyłem w przekonaniu, że samochody tak jeżdżą. Aż do wakacji po liceum. Gośka Szumowska zaprosiła parę osób do domu na Mazurach. Właściwie z nikim z tego towarzystwa nie mam już kontaktu. Gośkę czasem widuję w telewizorze. A ze dwa lata temu przez szybę w Kieliszkach na rogu Hożej i Poznańskiej. Był tam też z synem człowiek, który był czegoś naczelnym, może kierował jakimś wydawnictwem – nie pamiętam. Miał w każdym razie Kadetta. Z którego był dumny. Łukasz – chłopak Małgosi – zauważył, że opel był po potężnym dzwonie, w co właściciel nie chciał uwierzyć. Sprzedawca się wszakże zarzekał, że auto bezwypadkowe. A Niemiec płakał. W każdym razie jakoś tak wyszło, że w tym oplu wracałem z Mazur do Krakowa. A właściciel, chcąc chyba udowodnić, że auto jest w stanie świetnym jechał przez cały czas 140. No i wtedy dotarło do mnie, że kiedy się jedzie 140, to się jest na miejscu szybciej niż kiedy się jedzie 90. Dużo szybciej. 
Następnym tej wagi było chyba odkrycie, że powyżej pewnej prędkości samochody (mogące tę prędkość osiągnąć) zaczynają tyle palić, że trzeba się zatrzymywać na tankowanie, a to przedłuża czas podróży. Ergo nie zawsze jazda z maksymalną prędkością maksymalnie skraca czas podróży. Wydaje mi się, że powinienem móc stworzyć wzór do obliczania maksymalnej opłacalnej prędkości. Powinienem móc. Ale jakoś mi się nie udaje. I to jest zła informacja. 

3. Cały dzień właściwie przed telewizorem. Z przerwami na przyniesienie drzewa, wstawienie samochodów do stołówki (miało być ciepło i słonecznie – więc liczyłem, że się resztki śniegu dziś stopią, dlatego ich nie wstawiłem wczoraj), gotowanie. Najpierw była końcówka filmu o smoku na amerykańskiej prowincji. Wszyscy jeździli Silverado z lat osiemdziesiątych. A smok – jak zauważyła Bożena – był z twarzy niestety podobny do Shreka. Potem „Małżeństwo z rozsądku” Barei. Młody Olbrychski był jakoś podobny do Dawida Wildsteina. Albo raczej odwrotnie. Kawałki „Dzięcioła”. Raczej z kuchni, której wyciągnął mnie dialog Gołasa z pracownikiem Teatru Wielkiego: –Widział pan może małego chłopca? –Wejście dla baletu po drugiej stronie. Takie rzeczy za tow. Wieslawa?
Na koniec amerykański walentynkowy produkcyjniak. Nudny jak flaki z olejem. Za to z gwiazdorską obsadą. Później już nic, bo telewizor nam zbrzydł. 
Bożena na którymś etapie nawet proponowała, by zacząć jakiś serial. Złą informacją jest, że jakoś ta propozycja ode mnie zrykoszetowała. A wczoraj wypatrzyłem na HBO serial o wojnie Jom Kipur. 






poniedziałek, 18 sierpnia 2014

18 sierpnia 2014

1. Obudziło mnie jakimś bladym świtem. I to nie jest dobra informacja, bo nic mi się konkretnego nie udało zrobić. Połaziłem godzinę po domu i wróciłem do łóżka.
Obudziło mnie przed jedenastą. W sam raz na „Lożę polityków” (czy jak się to tam nazywa). Kajdanowicz nie panuje nad gośćmi. Ci się tak przekrzykują, że nic nie można zrozumieć.
Swoją drogą to, że Platforma wysyła do takiego programu Michała Kamińskiego najwyraźniej oznacza, że – używając języka polskiej dyplomacji – ma wyjebane. Znaczy albo nie wierzy, że coś jej już może pomóc; albo nie wierzy, że coś jej może zaszkodzić; albo uważa, że może wszystko.
Słuchałem piąte przez dziesiąte. Interesujący był moment, kiedy Rozenek od Palikota chwalił prezydenta i wydatki obronne.
2. Po długim śniadaniu poszliśmy do parku. Połowa parku jest tak zarośnięta, że praktycznie nie jest dostępna i to nie jest dobra informacja. Większa połowa. Zaczęliśmy nawet jakieś prace porządkowe, ale mój kolega Wojciech zaprotestował, mówiąc, że on w niedzielę nie będzie pracował. Mój kolega Wojciech jest zaangażowanym czytelnikiem Starego Testamentu. Nie aż tak zaangażowanam, żeby np. nie jeść wieprzowiny (If you know what I mean), ale gałęzi nosić w niedzielę już nie chce. W ogóle nie chce w niedzielę pracować, choć z drugiej strony ta niechęć nie przeszkadzała mu w tym, żeby popołudniem urządzić sesję fotograficzną BMW, przy okazji której zebrałem kilka prawdziwków. Złą informacją jest, że wszystkie były duże, więc żadnego nie przywiozłem Krzysiekowi do zamarynowania.
3. Wieczorem ruszyliśmy do Warszawy. Kiedy mijaliśmy Trzciel zadzwonił mój kolega Wojtek, który został na wsi, by doglądać koty. Stanął mu Suburban. Tak to bywa, kiedy braknie paliwa. Ja, głupi, zapomniałem mu powiedzieć, że na schodach stoi kanister. Wywarliśmy więc presję moralną na Kamilaę, która wsiadła w volvo i przywiozła mu tę bańkę. Nasz dług u sąsiadów wciąż rośnie.
Wojtek nie zdążył na mszę. I to nie jest dobra informacja. Można się oczywiście nabijać z cudzej religijności, ale utrudnianie jej praktykowania nie jest ok.
BMW 530d w trasie tak super, że aż nudno. Mam wrażenie, że mocniejsza wersja trochę mniej pali.
Przed pierwszą stacją benzynową za Strykowem był korek. W znaczeniu: tyle samochodów chciało zatankować, że się kolejka zaczynała jeszcze na autostradzie. Pan premier powinien teraz załatwić, żeby w weekendy paliwo było tam lane za darmo.
Rację ma Maciej, który ostatnio załamywał ręce nad umiejętnościami jazdy autostradowej naszych rodaków. Zwyczaj spania na lewym pasie jest trudny do wytrzymania. Gdyby policja zaczęła ścigać tych, którzy się nie trzymają prawej krawędzi jezdni, na autostradach przycięłaby więcej pieniędzy niż za prędkość.
Ja zauważyłem, że świetnie budzą światła diodowe, zwłaszcza, jeżeli się szybko do śpiącego zbliżają.
Optymalnym samochodem na polską autostradę jest X5 M50d.
Swoją drogą dotarło do mnie dlaczego Złomnik tak hejtuje właścicieli SUV-ów. Człowiek trzymający się zasad (wymyślonych przez siebie), które każą mu jeździć na co dzień niewygodnym tysiącletnim japończykiem musi jakoś rozładowywać swoją frustrację.
Lepiej, kiedy ludzie trzymają jakichś zasad. Można się z tego oczywiście nabijać, ale nie powinno się im w tym przeszkadzać.