piątek, 22 sierpnia 2014

22 sierpnia 2014




1. Kolega Wojtek musiał wracać do Warszawy. Po analizie połączeń kolejowych, ich cen i godzin odjazdów pociągów – wybraliśmy blablacar.
Kolega Wojtek wydzwonił pana, który jechał z Zielonej Góry do Warszawy omijając autostradę. Umówił się z nim na obwodnicy Sulechowa. Czekaliśmy tam z pół godziny, bo w Zielonej był korek. W końcu pan przyjechał. Miał być Vito, był Ducato. Staliśmy obok siebie przez parę minut. Aż zadzwonił. Wojtek zadowolony dojechał na miejsce za jedyne 60 zł.
Ale wcześniej wracając do domu zatrzymałem się przed Pałckiem. Ktoś wykosił krzaki – i w końcu było widać pomnik poświęcony Bitwie pod Kijami, a dokładniej to, co po nim zostało. I to nie jest dobra informacja.

Bitwa pod Kijami była w lipcu 1759 r. (Wojna siedmioletnia) Prusacy dostali w skórę od Rosjan. Bitwa krwawa. Ponad 10 tys. zabitych.
Pomnik wystawiono w 150 rocznicę. Stał ze czterdzieści lat.
Nie jestem wielbicielem polityki historycznej uprawianej z pomocą młotka.

2. Udało mi się uratować życie nornicy. Miśka przyniosła ją do domu. Pisk nie jest specjalnie przyjemny. Wyjąłem ją Miśce z zębów, wyniosłem na trawę. Chwilę nie mogła uwierzyć, że jest wolna.
Koty są dziwne. W domu są myszy, a te wolą mordować te z pola. I to nie jest dobra informacja.

3. Ktoś na fejsie przypomniał dowcip:
Przychodzi gość do urzędu – chce się inaczej nazywać:
–A jak się pan nazywa?
–Albin Dupa
–A jak się pan chce nazywać?
–Jan Dupa.
Za chwilę nikt już nie będzie pamiętał towarzysza Siwaka i to nie jest dobra informacja, bo warszawska młodzież nie będzie wiedzieć do jakiego obciachu może prowadzić lewicowość.  

czwartek, 21 sierpnia 2014

21 sierpnia 2014


1. Na trzecim peronie Centralnego miotała się ekipa TVN24. Ominęli mnie dużym łukiem. Pewnie nie pasowałem do profilu.
Z Twittera się dowiedziałem, że Intercity ogłosiło iż będzie sprzątać kilka pociągów. Berliński zawsze był dość czysty, ale to może dlatego, że w połowie jest niemiecki.

Na Centralnym w bardzo dziwny sposób wymawiane jest słowo Hauptbahnhof. Brzmi to jakoś jak hałbanchof. I to we wszystkich językach zapowiedzi.

Pociąg się nie spóźnił. Nawet na każdej stacji był wcześniej i chwilę stał i to jest dobra informacja. Złą jest, że w ramach darmowego poczęstunku była tylko woda (do wyboru herbata i kawa). Niegazowana. Nie było wafelka, na który bardzo liczyłem.

2. Wygląda na to, że Suburban zaczął palić dwa razy więcej niż kiedy jechałem nim na wieś. I to nie jest dobra informacja. Jedyna nadzieja w tym, że może tyle spalił, bo jeździł nim mój kolega Wojtek.

3. Tomek, nasz sąsiad zaczął wieczorami wykaszać park i nie jest to dobra informacja, bo zamiast się obijać będę musiał w porządkowaniu brać udział.

Tomek zrobił zdjęcie kota Pawełka, który wystraszony przez psa udawał wiewiórkę. Ciekawe, czy potrafiłby udawać jeża.


Jeż przyszedł kiedy siedzieliśmy z Tomkiem na ganku. Duży jeż. Łaził sprawiając wrażenie, że wszystko ma gdzieś. Używając języka polskiej dyplomacji napisałbym, że jeże mają wyjebane. Przynajmniej wyglądają jakby miały. Ale nie wiem, czy to prawda.

środa, 20 sierpnia 2014

20 sierpnia 2014


1. Kolega mój Wojtek poprosił, bym się spotkał z Bartkiem Żukiem.
Poszliśmy do CH Reduta na kawę, za którą Bartek zapłacił pieniędzmi popleczników Czang Kaj-szeka. (Nawet jeżeli były jego własne, to też dostał je z Tajwanu) Opowiedział, że do Polski będą wchodzić dwie duże firmy z Chin kontynentalnych z bardzo dobrymi smartfonami.
Kiedy zapytałem go, czy Chińczycy potrafią stworzyć coś poza śmieciami i podróbkami walnął mi przypowieść o kobiecie, która przyjechała do mistrza uczyć się kaligrafii. Wiele z tej przypowieści nie zrozumiałem, ale wniosek był taki, że kopiowanie mistrzów w Chinach jest ok.
Zaś śmieci się biorą z tego, że Europejczycy przyjeżdżają tam po tanie rzeczy. Albo jeszcze tańsze. Chińczycy robią im więc takie, jak ci chcą.

Bartek to superkoleś. Gdybym prowadził jakiś poważny biznes natychmiast bym go zatrudnił. On by sobie sam znalazł jakieś miejsce i byłby z niego pożytek. Mam parę takich osób, które bym chciał zatrudnić, bo by się na pewno przydały w hipotetycznej firmie.
Dobrze, że nigdy jej nie będzie, bo pewnie by przypominała „Przekrój” z czasów, kiedy naczelnym był Jacek „Pusty gest” Rakowiecki.
Redakcja składająca się z samych gwiazd. No, prawie samych. Byli też różni znajomi. I nic. Żaden efekt. Zmarnowane szwajcarskie miliony.

Ktoś powinien zrobić dużą analizę upadku „Przekroju” bo to niesamowita historia. Tylu – wydawać by się mogło – mądrych ludzi, tyle pieniędzy i co? I nic. Nie wiem, czy ktoś zauważył, że największym sukcesem Hajdarowicza było odebranie tytułu największego psuja polskiej prasy Lisieckiemu.

O, przypomniało mi się jak Hajdarowicz przyszedł do „Krakena”. Ale nie będę o tym pisał, bo w końcu wyszedł i więcej razy się chyba nie pojawił a to dobra informacja. A miały być złe.

No więc zła jest taka, że na zlecenie red. Barana zabrałem się za pisanie historii „Przekroju”, ale mi warsztatu nie starczyło. To musi zrobić prawdziwy dziennikarz.

2. Oddałem BMW. I to jest zła informacja. Pozałamywaliśmy z Kamilem ręce nad kondycją świata, ale też zaczęliśmy wyliczać elementy wyposażenia, które byśmy chcieli mieć w samochodach. Wbrew pozorom lista nie była zbyt długa.
Na ścianie w BMW wisi maska z trójki, na której jakiś artysta namalował silnik i w dość irracjonalny sposób powiązał jego części z danymi technicznymi. Nie wiem jak inżynierowie mogą spokojnie obok tego przechodzić.

3. Od Bartka dostałem nowe HTC One (dla kolegi Wojtka).
Nowe HTC, jak i iPhone 5 potrzebuje nanoSIM. Pomyślałem, że to dobry pretekst do wymiany karty. Wziąłem nanoSIM, wsadziłem w przejściówkę na microSIM. I zacząłem wpychać do używanego przeze mnie jednego z dwóch w Polsce dwukartowych One poprzedniej wersji. No i uszkodziłem gniazdo. I to nie jest dobra informacja, bo to był naprawdę dobry telefon, a drugie gniazdo nie ma 3G.
Drugi taki aparat jest w Bukowinie Tatrzańskiej. Mam nadzieję, że będzie żył dłużej.

Wieczorem odpaliłem Twittera, od którego zrobiłem sobie ostatnio wakacje. W sam raz, by trafić na niedysponowanego Protasiewicza hejtującego warszawiaków.
Coś się już chyba w PO popsuło – jak to mówią – na ament.

wtorek, 19 sierpnia 2014

19 sierpnia 2014


1. Najpierw mi się śniło tsunami w Wenecji. Zasadniczo do Wenecji ta Wenecja nie była podobna, ale wiedziałem, że to Wenecja. Fala sięgała trzeciego piętra, a nikomu to specjalnie nie przeszkadzało. Prawie utonąłem, ale się nie obudziłem. Potem była druga druga fala. Też się nie obudziłem. I wtedy przyśnił mi się Steven Mull, amerykański ambasador. Wyluzowany. Popatrzył mi głęboko w oczy i zapytał: Marcin, a dla kogo ty właściwie pracujesz? No i wtedy już się obudzić musiałem, choć zasadniczo mógłbym spać jeszcze dobrą godzinę.

Pojechałem do Krakowa. Przed Radomiem usłyszałem w radio, jak jakaś pani z Kancelarii Prezydenta komentuje stawiający jej szefa w – delikatnie mówiąc – niezbyt dobrym świetle materiał „Wprost”. Materiał oparty o aneks do Raportu Macierewicza.
Otóż ta pani, zamiast powiedzieć, że nie ma co komentować, bo aneks jest tajny, zaczęła opowiadać, że prezydent Kaczyński nie miał o tym dokumencie zbyt dobrego zdania. Czyli, chyba niechcący potwierdziła, że to, co napisali Latkowski z Majewskim naprawdę jest w aneksie.
I to nie jest dobra informacja, bo wolałbym, żeby urzędnicy tego szczebla myśleli zanim, coś powiedzą.

2. W Krakowie załatwiłem co miałem załatwić i pojechałem do ojca, który chciał mnie ugościć ziemniakami i maślanką. Z maślanki zrezygnowałem, wybierając w jej miejsce żurek.
Ojciec stwierdził, że woli 530 od Z4, co nie jest dobrą informacją, bo jest droższa o 50 tys.
Zresztą gust ma mniej-więcej stały. Parę lat wcześniej od MX5 wolał 5GT.
Pojechaliśmy w odwiedziny do jego siostry. Ciocia Basia opowiedziała historię swojej amerykańskiej przyjaciółki, której matka na łożu śmierci powiedziała, że tak właściwie, to nie jest jej matką. Przyjaciółka cioci Basi została w szafie wywieziona z warszawskiego getta. Więc w celu poszukiwania korzeni pojechała do Izraela. Jej małżonek wziął iPada i tym iPadem zrobił mnóstwo pięknych zdjęć. Z Izraela polecieli do Polski i tym iPadem małżonek przyjaciółki cioci Basi zrobił jeszcze więcej pięknych zdjęć. Zdjęcia były tak piękne, że przyjaciółka cioci postanowiła się nimi ze swoją przyjaciółką – ciocią podzielić.
Wujek Staszek, mąż cioci Basi podłączył iPada małżonka przyjaciółki do swojego komputera, żeby zdjęcia zgrać. Niestety machinalnie nacisnął OK i zamiast przegrać zdjęcia z iPada na komputer, przegrał z komputera na iPada. I teraz przyjaciółka cioci z małżonkiem szukają po całych Stanach kogoś, kto je odzyska. Czarno to widzę.
Wujek Staszek, to jeden z mądrzejszych ludzi, jakich znam. To on opowiadał o zdjęciach. Miałem wrażenie, że robił to by odpokutować. I ta pokuta sprawiała mu satysfakcję.
Przez większą część życia wydawało mi się, że wujek jest fizykiem jądrowym, ale się okazało, że jest fizykiem od jakiejś fizyki bardziej skomplikowanej.
Ciocia z wujkiem są osobiście zainteresowani pokojem w Gazie, bo muszą przyjaciółce cioci (z małżonkiem) zafundować wycieczkę do Izraela, żeby mogli jeszcze raz zrobić piękne zdjęcia iPadem. Wujek podłączy iPada do chmury, żeby zdjęcia się na wszelki wypadek bekapowały.

3. Później wpadłem do mojego osobistego doktora po recepty. Doktor się zbierał na dyżur. Pracuje w kilku szpitalach. Dyżuruje na Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych. Za dyżur dostaje 1500 zł. Kiedy skonstatowałem, że to kupa kasy, odpowiedział że i tak, i nie. Bo na normalnym oddziale dostaje się połowę tych pieniędzy, a przez większość czasu się śpi. Dlatego normalni lekarze nie chcą dyżurować na SOR-ach. Zostają ci zdeterminowani. I dziwni. Sugerował, żeby się SOR-ów wystrzegać, bo większość lekarzy ma tam o pracy średnie pojęcie. I to nie jest dobra informacja.
W każdym razie medycyna to niezła opcja. Jak już na nią wyślecie dzieci, pilnujcie, żeby się dobrze uczyły. Na wszelki wypadek.

Ledowe reflektory BMW są wybitne. Migacze również. Zrobiłem sobie zdjęcie pod tablicą „Diament”. Migacz oświetlił mnie jakby był zachodzącym słońcem.


Wziąłem w Radomiu autostopowicza. Kucharza-posadzkarza. Teraz wylewa, a wolałby gotować. Gdyby ktoś szukał kogoś do kuchni – mam do niego telefon.

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

18 sierpnia 2014

1. Obudziło mnie jakimś bladym świtem. I to nie jest dobra informacja, bo nic mi się konkretnego nie udało zrobić. Połaziłem godzinę po domu i wróciłem do łóżka.
Obudziło mnie przed jedenastą. W sam raz na „Lożę polityków” (czy jak się to tam nazywa). Kajdanowicz nie panuje nad gośćmi. Ci się tak przekrzykują, że nic nie można zrozumieć.
Swoją drogą to, że Platforma wysyła do takiego programu Michała Kamińskiego najwyraźniej oznacza, że – używając języka polskiej dyplomacji – ma wyjebane. Znaczy albo nie wierzy, że coś jej już może pomóc; albo nie wierzy, że coś jej może zaszkodzić; albo uważa, że może wszystko.
Słuchałem piąte przez dziesiąte. Interesujący był moment, kiedy Rozenek od Palikota chwalił prezydenta i wydatki obronne.
2. Po długim śniadaniu poszliśmy do parku. Połowa parku jest tak zarośnięta, że praktycznie nie jest dostępna i to nie jest dobra informacja. Większa połowa. Zaczęliśmy nawet jakieś prace porządkowe, ale mój kolega Wojciech zaprotestował, mówiąc, że on w niedzielę nie będzie pracował. Mój kolega Wojciech jest zaangażowanym czytelnikiem Starego Testamentu. Nie aż tak zaangażowanam, żeby np. nie jeść wieprzowiny (If you know what I mean), ale gałęzi nosić w niedzielę już nie chce. W ogóle nie chce w niedzielę pracować, choć z drugiej strony ta niechęć nie przeszkadzała mu w tym, żeby popołudniem urządzić sesję fotograficzną BMW, przy okazji której zebrałem kilka prawdziwków. Złą informacją jest, że wszystkie były duże, więc żadnego nie przywiozłem Krzysiekowi do zamarynowania.
3. Wieczorem ruszyliśmy do Warszawy. Kiedy mijaliśmy Trzciel zadzwonił mój kolega Wojtek, który został na wsi, by doglądać koty. Stanął mu Suburban. Tak to bywa, kiedy braknie paliwa. Ja, głupi, zapomniałem mu powiedzieć, że na schodach stoi kanister. Wywarliśmy więc presję moralną na Kamilaę, która wsiadła w volvo i przywiozła mu tę bańkę. Nasz dług u sąsiadów wciąż rośnie.
Wojtek nie zdążył na mszę. I to nie jest dobra informacja. Można się oczywiście nabijać z cudzej religijności, ale utrudnianie jej praktykowania nie jest ok.
BMW 530d w trasie tak super, że aż nudno. Mam wrażenie, że mocniejsza wersja trochę mniej pali.
Przed pierwszą stacją benzynową za Strykowem był korek. W znaczeniu: tyle samochodów chciało zatankować, że się kolejka zaczynała jeszcze na autostradzie. Pan premier powinien teraz załatwić, żeby w weekendy paliwo było tam lane za darmo.
Rację ma Maciej, który ostatnio załamywał ręce nad umiejętnościami jazdy autostradowej naszych rodaków. Zwyczaj spania na lewym pasie jest trudny do wytrzymania. Gdyby policja zaczęła ścigać tych, którzy się nie trzymają prawej krawędzi jezdni, na autostradach przycięłaby więcej pieniędzy niż za prędkość.
Ja zauważyłem, że świetnie budzą światła diodowe, zwłaszcza, jeżeli się szybko do śpiącego zbliżają.
Optymalnym samochodem na polską autostradę jest X5 M50d.
Swoją drogą dotarło do mnie dlaczego Złomnik tak hejtuje właścicieli SUV-ów. Człowiek trzymający się zasad (wymyślonych przez siebie), które każą mu jeździć na co dzień niewygodnym tysiącletnim japończykiem musi jakoś rozładowywać swoją frustrację.
Lepiej, kiedy ludzie trzymają jakichś zasad. Można się z tego oczywiście nabijać, ale nie powinno się im w tym przeszkadzać.

17 sierpnia 2014

1. Obudziłem się w przekonaniu, że jest niedziela. Włączyłem TVN24, by obejrzeć „Lożę polityków” (czy jak tam się nazywa to, co idzie kiedy Rymanowski jest na urlopie). Przez godzinę obcowałem z Kuźniarem. I nie jest to dobra wiadomość, bo uważam, że telewizje śniadaniowe wpływają destrukcyjnie na inteligencję. I jeżeli tak, jak „Wstajesz i wiesz” mają – jak niektórzy twierdzą – wyglądać media przyszłości, to ja się udaję na wewnętrną emigrację.
„Wstajesz i wiesz” jest o tyle gorsze od „Dzień dobry TVN”, że udaje telewizję informacyjną. I to jest perfidne.

2. No więc się okazało, że jest sobota, więc dostałem dzień w prezencie. Zapomniałem napisać, że przyjechało do mnie BMW 530d kombi. Znaczy nie tyle 'kombi' tylko 'touring'. Przyjechało we czwartek wieczorem. Nie pisałem o tym, bo kiedy następnego dnia rano zobaczyłem je przed domem, było tak oczywiste, jakby stało tam zwykle.

No i tym BMW pojechaliśmy do Boczowa.
Boczów to ostatnia miejscowość przed Świeckiem przy starej dwójce. Jeżdżę tam od dobrych dwudziestu lat. Człowiek o pięknie brzmiącym imieniu Zbigniew stworzył biznes polegający na opróżnianiu berlińskich mieszkań, których lokatorzy zmarli. I sprzedaży ich zawartości. W ciągu dwudziestu lat wiele się zmieniło. Teraz umierają inni Niemcy, zresztą Zbigniew odkrył, że więcej może zarobić na sprzedaży, więc wszystko podrożało. Meble już nie takie jak kiedyś. Jest jeszcze parę tysięcy winyli. A wśród nich perełki, jak kupiona przeze mnie parę lat temu składanka „Yes sir, I can boogie”.

Spędziliśmy tam ze dwie godziny. Nie mogłem się opędzić od skojarzenia z – toutes proportions gardées – muzeum w Auschwitz. To ciekawe, ale wcześniej w ten sposób nie myślałem. Pewnie kryzys wieku średniego. Zbiera człowiek całe życie różne przedmioty, a potem, jeżeli nie zrealizuje jakiegoś planu – lądują one w kontenerze, albo Boczowie (jeżeli jest berlińczykiem)

Chcieliśmy poznać cenę pewnej witryny, więc przyszedł do nas plenipotent pana Ryszarda. A jak zobaczył samochód, to nas zaprosił do zamykanego (podkreślono) miejsca, gdzie są lepsze meble. Specjalnie nie było tam nic ciekawego, ale rzeczony plenipotent zaczął się z Bożeną dzielić swoimi życiowymi doświadczeniami. Powiedział, że kobiety go unieszczęśliwiają, bo jest romantykiem, więc ich nie bije. A tylko bicie daje szanse na szczęśliwy związek. Bożena zapytała skąd to wie, skoro nie bije. Odpowiedział, że z obserwacji.
Kiedy powiedział, że jest z Przemyśla, to mi się przypomniało, że z pięć lat temu go poznałem. Wtedy nie był plenipotentem, tylko szeregowym pracownikiem. Wtedy narzekał na szefa a nie na kobiety, które go tak źle traktowały, bo jest romantykiem i ich nie bije.

Witryny nie kupiliśmy, choć w pewniej chwili plenipotent zaczął się targować sam ze sobą.
Lamus, bo tak się nazywa boczowski interes pana Ryszarda miał reklamę w lokalnej telewizji. Mogła się przyśnić. Śpiewał ją jakiś lokalny zespół disco polo. Przypomniała mi się. I to nie jest dobra informacja.
Wracając wpadliśmy do Lidla. Szpinak jednak jest.


3. Bożena kontynuowała przeglądanie starych die Dzienników. Rzucił mi się w oczy tytuł „Nieudana misja Sikorskiego” (w Kijowie).
Pan Radek jest mistrzem. Chyba jedyna rzecz, jaka mu się w życiu udała to żona. A wciąż świetnie funkcjonuje. I to nie jest dobra informacja.

sobota, 16 sierpnia 2014

16 sierpnia 2014

1. Dwieście lat temu pruski generał o staroniemieckim imieniu Bogusław dostał od króla (Prus) Rokitnicę z przyległościami. Generał von Tauentzien na drugie imię miał Fryderyk. Po ojcu, który na drugie miał Bogusław. Rodzina pochodziła z Tawęcina – wsi na Kaszubach.
Fryderyk Bogusław obronił Wrocław przed Austriakami. Jego syn, Bogusław Fryderyk postawił mu pomnik, który stał do 1945 r. Później został zburzony, pewnie przez Austriaków, bo kto inny miałby w tym jakiś interes? Pomnik zaprojektowali Langhans i Schadow, panowie, którzy zostawili trwały ślad w polskiej świadomości projektując dekoracje do finału przedostatniego odcinka „Czterech Pancernych”, a konkretnie: Bramę Brandenburską.
Bogusław Fryderyk obronił miasto Brandenburg przed Francuzami. Później dowodził wojskiem w Berlinie. Z jego inicjatywy zbudowano kościół w Rokitnicy. W związku z tym, że mamy na ten kościół taki sam widok, jak on – myślimy o nim ciepło. Stąd urodził się pomysł upamiętnienia tej dwusetnej rocznicy kamieniem narzutowym.
No i wczoraj udało się ten kamień przytargać z lasu. Zrobione to zostało za pomocą urządzenia francuskiej firmy o interesująco brzmiącej nazwie Manitou. Czyli jednak Francuzom udaje się zrobić coś ciężkiego. Nie tylko jeżdżące do tyłu czołgi.
Francuska firma będzie teraz budować na Krymie park rozrywki. Z czegoś wynikło, że nasi przodkowie nazwali francą pewną nieprzyjemną chorobę.
W każdym razie kamień czeka teraz, by ktoś (wcale nie mówię, że ma to być Lou Cantor) wyrył na nim okolicznościowy napis. Pełne nazwisko to: General Bogislav Friedrich Emanuel Graf Tauentzien von Wittenberg i nie jest to dobra informacja, choć do 250 rocznicy powinno się udać.
2. Robiliśmy placki ziemniaczane. Przy okazji ze sterty die Dzienników Bożena wyciągnęła „Europę” z 2009 roku i zaczęła głośno czytać fragmenty. Analizy Krassowskiego okazały się nic nie warte, za to Rokita sprawdza się w stu procentach. A tak w ogóle, to „Europa” była świetna. Der Dziennik był dobry, jeżeli wyrzuci się pierwsze dwie strony (ominie teksty Karnowskiego czy Michalskiego) – to nawet bardzo dobry. Placki wyszły całkiem nieźle. Nawet dom specjalnie nie śmierdział.
Jeżeli w tekstach sprzed pięciu lat człowiek czyta, że jeżeli Europa nie będzie mieć twardego stanowiska wobec Rosji, to ta Rosja wywinie jakiś numer. Jeżeli pisze coś takiego francuski intelektualista i człowiek wie, jak się to skończyło. Nie, właśnie, że się jeszcze nie skończyło, to jest słabo.
3. Zrobiliśmy sobie maraton telewizyjny. Dawno nie oglądałem telewizyjnych reklam. Płyn do pielęgnacji odbytu; pastylki, które rozpalą twój konar; reklama Żabki, w której robactwo w piekelhaubach maszeruje śpiewając przerobione „Raduje się serce, raduje się dusza, gdy Pierwsza Kadrowa na Moskala rusza”.
Gdzie my kurwa żyjemy.

piątek, 15 sierpnia 2014

15 sierpnia 2014

1. Miałem się od rana zajmować konkretną pracą, więc pojechałem na grzyby. W dębniaku ruch, jak na Marszałkowskiej. Muszę się wybrać na mszę – może podczas ogłoszeń podawany jest harmonogram, kiedy, gdzie, kto zbiera.
W lesie znikąd pojawił się zylion czerwonych niejadalnych grzybów. Pojawiły się też jadalne. Kurka świecąca na żółto z czterdziestu metrów to bardzo ładny obrazek.
Cały las został ogrodzony siatką. Dziwne to robi wrażenie. Niby po to, żeby zwierzęta nie niszczyły upraw. Ale przy odrobinie samozaparcia można ogłosić teorię, że chodzi o to, żeby ludzie się odzwyczaili od tego, że do lasu można normalnie wejść, Bo jak Lasy Państwowe sprywatyzują, to już nie będzie można wchodzić.
„Nie ma takiego okrucieństwa ani takiej niegodziwości, której nie popełniłby skądinąd łagodny i liberalny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy”. Nie pamiętałem, że to de Tocqueville.

W lesie słuchałem Trójki, która stosuje coś, co mi się skojarzyło z chowem wsobnym. Mianowicie: ktoś z jej pracowników robi plejlistę. Czyta ją dwóch innych pracowników i próbuje zgadnąć który to pracownik. Później inny pracownik prowadzi audycję, której gościem jest ten pracownik, który zrobił plejlistę. Puszczają piosenki z tej plejlisty i słuchacze dzwonią, żeby powiedzieć jak bardzo kochają tego pracownika. I innych pracowników też. A ja tak lubię słuchać radia w samochodzie.

W każdym razie pojawiły się grzyby i nie jest to dobra informacja, bo nie mam za bardzo jak ich suszyć w większej ilości.


2. Kiedy rozpalałem w piecu przez wieś przejechał radiowóz na sygnale. Ja bym się bał z taką prędkością wchodzić w zakręt kią. Swoją drogą ciekawe, czy złapał ich fotoradar gminnej straży.
Pochowałem dzisiaj 1 i 2/3 myszy. Mysie zwłoki, zwłaszcza niekompletne, to najmniej przyjemna rzecz w kotach.
Myszy, którą pochowałem całą próbowałem ze dwa razy pomóc blokując koty. Niestety zamiast uciekać w rozsądnym kierunku ładowała się w ślepe zaułki. Walka trwała parę godzin.
Wieść gminna niesie, że jeżeli myszy, w lecie ładują się do domu – zima będzie ostra.
Szykuje się super zima. Już od miesiąca myszy pchają się do domu, w którym są trzy koty.
Ja tam bym wolał zimę krótką i lekką.

3. Musiałem wpaść do Lidla, bo święto, goście, a coś trzeba jeść. Kiedy wychodziłem, w najmniej odpowiednim do tego miejscu, (specjalnie oznaczonym na asfalcie) stało BMW 5GT. Ze środka łypało dziewczę, zdziwione, że wszyscy patrzą na nie wilkiem.
Przypomniało mi się, że świebodzińska premiera 5GT miała miejsce pięć lat temu. Pojechaliśmy z ojcem do Tesco, wychodzimy, a wkoło auta stoi mały tłumek i patrzy.
I nie wiem co jest gorsze. To, że czas tak szybko leci, czy, że dzisiaj w Świebodzinie samochody nie budzą już takich emocji.

czwartek, 14 sierpnia 2014

14 sierpnia 2014

1. Pojechałem do Świebodzina po paliwo do kosiarki. Wpadłem do stolarza, że by sprawdzić czy żyje i czy skleił krzesło. Stolarz nazywa się zupełnie jak mój pierwszy mechanik – Domagała.
To, że jeszcze żyje zakrawa na cud, bo ciągle ma jakieś wypadki. Sądzę, że Bóg utrzymuje go przy życiu, bo w mieście nie ma innego stolarza. A stolarz – jak wiadomo – musi być.
Chodząc po Lidlu zadzwoniłem do wydawnictwa na literę „V” z pytaniem: „gdzie jest moja kasa”. Dowiedziałem się, że ktoś tam wrócił z urlopu, że coś tam trzeba załatwić, więc pewnie wrzesień. Kolega Zydel, to w ogóle nie wierzy, że te pieniądze dostanę, ale jego branża o mojej branży nie ma najlepszego zdania. W Lidlu wciąż nie ma mrożonego szpinaku i to nie jest dobra informacja. 
2. Wracając ze Świebodzina skręciłem do lasu, żeby sprawdzić, czy są grzyby. Zbieranie grzybów z samochodu to mój ulubiony sposób. Łatwiej jest, jeżeli mam do tego współpracowników. Zmodyfikowałem taktykę walki zwiadu samochodowego amerykańskiej Piechoty Morskiej. Każdy z pasażerów ma sektor, za który odpowiada. Kiedy widzi grzyba, to się zatrzymujemy. Ktoś wysiada. Jeżeli grzybów jest więcej – wysiadają wszyscy.
Ten rok jest tu grzybowo słaby. Za sucho. Ale ostatnio pada. Znalazłem dwie kurki, więc może sytuacja się odwróci.
Wróciłem do domu. W parku znalazłem pieczarkę giganta i równie wielkiego, choć całkowicie zjedzonego przez robaki podgrzybka. Poszedłem się pochwalić sąsiadom. Tomek popatrzył na mnie z politowaniem i postanowił mi pokazać, gdzie się na grzyby chodzi.
Pojechaliśmy do tzw. dębniaka, skąd przywiozłem prawdziwki. Najwięcej ile mi się naraz udało znaleźć w dotychczasowym życiu. I liczę tylko te zdrowe, bo zeżartych gigantów było tam dużo, dużo więcej.
I tak, po dziewięciu latach odwiedzania wsi osiągnąłem kolejny stopień zaufania. I to jest dobra informacja, choć z drugiej strony jeszcze trochę i jak moi sąsiedzi przestanę chodzić do lasu, kiedy nie ma grzybów. Nie ma – znaczy nie da się przynieść dwóch wiader zebranych w ciągu dwudziestu pięciu minut. I w ten sposób zniknie mi kolejna wymówka. 
3. Podjąłem ostatnią próbę uruchomienia routera WP-RM 2400. Firma WiFipartner.pl odmówiła współpracy, bo nie kupiłem go u nich w sklepie. Zadzwoniłem więc do pomocy technicznej T-Mobile, gdzie się dowiedziałem, że rzeczony router nie obsługuje sieci wolniejszej niż 3G. A, że czułość ma słabą, nie może się z oddaloną o półtora kilometra anteną dogadać. I to nie jest najgorsza informacja. Gorsze jest, że za minutę rozmowy z ważącym słowa konsultantem T-Mobile płaciłem prawie 2,50. Różne sposoby na zarabianie wymyślają sobie telekomy. 
Straż gminna postawiła przy wjeździe do wsi znak „Kontrola prędkości – Fotoradar na odcinku 600 m”. Zawiodą się. Tu już nie ma Z4.

środa, 13 sierpnia 2014

13 sierpnia 2014

1. Koniec jeżdżenia Z4. I to jest zła informacja. Podziwialiśmy chwilę z Kamilem linię auta. Nawiązującą do BMW 507. (Oczywiście, gdyby nie Kamil nie sprawdziłbym jak 507 wygląda.) Dowiedziałem się też, że Z4 ma skrzynię z M3. To – wbrew pozorom – wiele wyjaśnia.
W BMW był najazd obcokrajowców. W wydawnictwach prasowych, jeżeli dzieje się coś takiego – czuć napięcie. Tam – spokój. Znaczy lepsza branża.

Wiem, jak zacznę tekst o Z4. Ze dwa miesiące temu stałem z Krzysiekiem przed Beirutem. Przyjechał taką dwudziestoparoletni młodzieniec. Zaparkował pod Tel Avivem, męczył się przez chwilę z zamykaniem. Przeszedł na naszą stronę ulicy i zaczął się przechadzać bawiąc się brelokiem przy kluczach. Brelok miał dobre 10 cm długości. To było powiększone Z4.
Przeszedł jeden raz, przeszedł drugi. Ale jakoś nikt na niego, ani na jego brelok nie zwrócił uwagi. Dlaczego? Bo nawet, gdyby miał jeszcze czapkę Z4 (taką jak ja mam) i tak nikt by nie uwierzył, że to jego auto.

2. Bejrut, choć bardziej Kraken. Wpadliśmy Robertem na prezentację nowej pozycji w menu. 'Ryba w papilocie' to tilapia chyba pieczona w papierze z pomidorami (takimi małymi) ryżem, przyprawami. Dobra.
Krzysztof nie powiedział ile będzie kosztować. Powiedział tylko, że nie będzie zbyt tania, żeby nie obrazić gości.
Jeżeli to ma być jedyny efekt afery podsłuchowej, to nie jest dobra informacja.

3. Jechałem pociągiem Berlin-Warszawa-Express w przeciwną niż nazwa stronę. Spóźnił się tylko chwilę, więc nie będę na Intercity narzekać. Obyło się też bez tradycyjnych zadym z biletami.dowiedzuałem się tylko, że jeżeli człowiek przekracza granicę, to musi sobie bilet wydrukować. Nie wystarczy pokazać go na ekranie telefonu.
Jechałem wagonem bezprzedziałowym. Napierw koło mnie usuadła para Hindusów z dzieckiem, które, nie, żeby jakoś darło mordę, ale ciche nie było. Bogu dzięki przenieśli się kawałek do przodu. Ich miejsce zajęła rosyjskojęzyczna para. Po zupełnym braku smaku w doborze dodatków można było mieć pewność, że to byli Rosjanie.
On strasznie się bał, że zostanie cofnięty z granicy. Dziwne – był już w Schengen.
Im bardziej na zachód, tym w wagonie było trudniej. Za Poznaniem młody Hindus zaczął odbijać żółty balon z połową wagonu. Do tego para postenerdowców żarła chyba najbardziej śmierdzące kebaby na świecie.
Facet, który usiadł za mną. Inżynier od budowy mostów opowiadał przez telefon swoje życie koledze. Stara się o nową pracę w Niemczech. Ma dwie córki, które mają studiować: jedna w szkole artystycznej w Łodzi, druga– ekonomię w Poznaniu. Ta druga jest strasznie uczciwa. Tak uczciwa, że będzie się jej z tym trudno żyło. Ojciec sugerował jej, że czasem powinna kłamać, a ta – nie. Córki z żoną zwiedzały Wrocław, miały wrócić dopiero o 23, więc na dworzec po pana inżyniera miał wyjechać kolega. Inny niż ten, z którym rozmawiał. Na studiujące córki, to będzie potrzebował po dwa tysiące. Miał nawet propozycję pracy na miejscu, w Świebodzinie, za cztery tysiące, ale jego panie powiedziały, że się z tego nie uda wyżyć.
Będzie musiał podszlifować niemiecki. I w nowej firmie nie wiedzą o tym, że mosty dziś buduje się z żelbetu. Wszystko ze stali. O wie, że ze stali robiło się kiedyś różne rzeczy. Np. wieżę Eiffela, ale żelbet to żelbet.

Kiedy wysiedliśmy zwróciłem mu uwagę, że Eiffel wieżę zbudował z żelaza, nie ze stali. To się zawstydził. Powiedział, że wie. Że ostatnio w Bydgoszczy rozbierał XIX-wieczny kolejowy most żelazny. I to jest zła informacja, bo to na pewno była piękna konstrukcja, a teraz jej już nie ma.

12 sierpnia 2014

1. Wracając do Z4 – bo już mi się zaczyna klarować obraz – to samochód stworzony do przyspieszania. Nie do szybkiej jazdy. To właściwie nic złego, chyba, że się ma do przejechała 400 km autostradą. Bo Z4 przyspiesza ale się nie rozpędza. Kolega Pertynski powinien docenić to zróżnicowanie.

Z4 jest świetnym autem do jeżdżenia z Rokitnicy do Ołoboku. Mamy najpierw długą prostą, na której można osiągnąć prędkość maksymalną, później kilka dobrze wyprofilowanych zakrętów, nie takich, żeby chodzić bokami, ale żeby przelecieć je z piskiem pasażera. Na koniec zakręt źle wyprofilowany. A całość z idealnie równym asfaltem. Wszystko z drzewami, dzięki czemu można zauważyć jakie pierdoły o prędkości wypisywał Nienacki w „Panach Samochodzikach”. Szkoda, że większość zajmujących się bezpieczeństwem ruchu drogowego swoją wiedzę czerpie z tych książek.

2. Wpadłem na chwilę do Warszawy, co samo z siebie jest smutne. Na Wiejskiej spotkałem Oleha. Czeka na kartę mobilizacyjną. Smutne jest, że większość moich kolegów nie czekałoby na wezwanie do broni. Zresztą też nie wiem jak sam bym się zachował.
Oleh powiedział, że Ukraina takie miejsce, gdzie banderowcy chronią synagogi, Żydzi tworzą zbrojne oddziały samoobrony (przed zielonymi ludzikami), a Tatarzy krzyczą, że Krym to Ukraina.
Polska też bywała takim dziwnym miejscem.

3. Jadąc do Warszawy słuchaliśmy w Trójce słuchowiska Sylwii Chutnik.
O Powstaniu. Później była rozmowa z autorką. Piszę o tym dzisiaj a nie wczoraj, bo myślałem, że mi się uda wyprzeć to z pamięci. No i się nie udało. To nie jest kraj dla starych ludzi.

11 sierpnia 2014

1. Rano postanowiłem uruchomić „5 in 1: 3G Router, Wi-Fi Hotspot, Power Bank, Wireless Multimedia, Wireless Repeater” polskiej firmy WiFipartner, który w zeszłym tygodniu dostałem od Dominika. Konkretnie interesował mnie 3G Router, bo bez Wi-Fi Hotspot, Power Bank, Wireless Multimedia, Wireless Repeater świetnie sobie radzę.
Nie zadziałał. Nie wiadomo dlaczego. Podobnie zresztą nie zadziałał system wsparcia użytkowników. I to nie jest dobra informacja, bo myślałem, że problem hardłeru do wiejskiego Internetu mam rozwiązany.

Problemy z dostępem do sieci, w sytuacji, kiedy za płotem od roku stoi skrzynka ze światłowodem pociągniętym za unijne pieniądze – tylko w Polsce. Muszę sprawdzić, czy przez ten światłowód moja wieś przestała być już czarną plamą na mapie szerokopasmowego Internetu.

Straszny jednak pisowiec ze mnie. Zamiast się cieszyć, że ktoś przytulił parę milionów za pociągnięcie do niczego nie podłączonego przewodu i mieć nadzieję, że za dwa lata ktoś coś podłączy – narzekam.

2. Sąsiedzi skrócili wakacje, by zobaczyć Z4. No dobra, ruszyli wcześniej, żeby ominąć korki. W każdym razie przyjemnie patrzeć jaką radość sprawia im oglądanie testówek. Jeżeli Tomek (zięć Gienka z wczorajszej notki) będzie rozwijał firmę w tym tempie, co teraz, to za parę lat będzie go stać na dowolny samochód. Inna sprawa, że pewnie zamiast kupować nowe auto, kupi następną maszynę do robienia czegoś ze stalą. Bądź co bądź – jak kiedyś zauważyła szefowa polskiego PR jednej z europejskich firm motoryzacyjnych – „Tylko zjeby kupują nowe samochody”. I to jest smutne. Nie, żebym miał coś do samochodów starych, ale nowych aut z trzylitrowymi silnikami widziałbym chętnie więcej.

3. Przyszli Świadkowie Jehowy. Bardziej przyszły, bo to były dwie panie. Ojciec taktycznie wysłał mnie do furtki, zanim się zorientowałem o co chodzi.
Panie wręczyły mi ulotkę z QR kodem, odesłały na stronę internetową gdzie „są odpowiedzi na wszystkie ważne pytania” i poszły. Same. Trwało to trzydzieści sekund. Jak żyć?

PS. Proszę się ze mnie nie nabijać, że ciągle piszę o Z4. Testowanie samochodów wymaga jednak zaangażowania. Inaczej człowiek zapomina czym jeździł i później musi przepisywać z zagranicznej prasy.

10 sierpnia 2014

1. Śnił mi się aligator. Nie będę sprawdzał w senniku, bo się może okazać, że to że był duży i zielony nie wystarczy, by oznaczało pieniądze. 
Pojechaliśmy Z4 na targ do Świebodzina. Targ w Świebodzinie nazywany jest rynkiem. Rynek zaś placem Jana Pawła II. Jest w tym jakaś logika.
Pomidory gruntowe kosztują już 1,50 zł. znaczy – urodzaj będzie.
Kiedy obładowani pomidorami wracaliśmy do samochodu zastaliśmy przy nim pana, który zapytał o pojemność silnika, po czy skomentował, że Niemiec jak coś chce zrobić, to to robi dobrze. Nie chciałem wchodzić w dyskusję o II wojnie światowej, więc pojechaliśmy dalej do Lidla, w którym można kupić świetne tempranillo, którego nazwy nie jestem w stanie podać, bo zapisana jest w sposób wykluczający jej odczytanie.

2. Z4 jest dokładnie takim samochodem, jakim powinno być. Bożena uważa, że koło siedemdziesiątki mogłaby takim jeździć. I to nie jest dobra informacja, ja ją zawsze widziałem w 911.
I, o ile uzasadnienie niemożności niekupienia 911 dość łatwo znaleźć, to już z Z4, na które powinno być stać każdego pracującego uczciwie na jako-takim stanowisku Europejczyka tak prosto nie będzie.

3. Wieczorem u sąsiadów było ognisko. Znaczy grill. Organizował je Darek, szwagier sąsiada. Normalnie strasznie wyluzowany człowiek. Zawodowo jeżdżący ładowarką kilometr pod ziemią. Tym razem miał stres, bo pełnił honory, gdyż gospodarze pojechali na trzydniowe wakacje.
Pozytywną informacją jest, że pani Iwaszkiewiczowa, nestorka rodu – ma się całkiem nieźle. Miała operację, podczas której coś spieprzyli i było niewesoło. Polscy lekarze – jak powszechnie wiadomo – nie leczą, tylko wykonują procedury medyczne. Za które płaci NFZ niezależnie od ich skuteczności.
Pani Iwaszkiewiczowa wyjaśniła co znaczy używany przez jej córkę Jolę zwrot „Chorego pytasz”, kiedy Gienek (Joli mąż) pyta mnie, czy wypiję. Otóż, czy wypiją pyta się tylko chorych. To, że zdrowi piją jest oczywiste.
Rozmowy zeszły na tematy historyczne. Przy okazji dowiedziałem się od Leszeka (mojego taty), że akcją zdobycia więzienia w Wiśniczu dowodził jego kuzyn. W lipcu 44 r, uwolniono 128 więźniów, na kilka godzin przed wywiezieniem ich do Auschwitz.
Wieciechowie – kuzyni ojca (było ich więcej) rządzili w AK w Lipnicy Murowanej. Kiedy padła komuna postanowili oddać karabin maszynowy, który trzymali od wojny. I to jest zła informacja. Czasy takie, że karabin maszynowy lepiej mieć, zwłaszcza, kiedy się człowiek potrafi nim posługiwać.

9 sierpnia 2014

1. Rok temu w maju jeżdżąc Z4 odwiedziłem Dachau. http://marcin.kedryna.salon24.pl/503907,pobicie-ze-skutkiem-smiertelnym
BMW prezentowało wtedy nową Z4 i M6 GranCoupe. Wcześniej obudziłem się w samolocie nieco zdziwiony, bo nie pamiętałem odprawy, wsiadania i tego wszystkiego, co się robi na lotnisku przed odlotem. Logicznie doszedłem do wniosku, że skoro nie pamiętam, to pewnie jeszcze byłem pijany. A skoro o świcie jeszcze byłem pijany, to co ja właściwie dzień wcześniej robiłem? Właściwie nie mam kaca, więc chyba nic złego. Ale zaraz… byłem… I tu nagle się otwierają klapki i człowiek przypomina sobie, cały wieczór i jest coraz bardziej zdziwiony, że pewne rzeczy mogły mieć miejsce.
Więc najpierw w korporacyjnym barze Pernod-Ricard zakochałem się w Nadurrze (Glenlivet). Dariusz Fabrykiewicz świadkiem, że wlałem jej w siebie naprawdę słuszną ilość. Później z przystankiem w „Krakenie” trafiłem na imprezę z okazji zmiany zarządu w Marquardzie. I tam przez dobre dwie godziny tłumaczyłem nowemu wiceprezesowi dlaczego ich magazyny mają problemy i co w nich powinni zmienić. Człowiek słuchał mnie, ale nie posłuchał. Może gdyby posłuchał, więcej ludzi by dziś miało pracę. Może by już wychodził słynny magazyn na E. Ale jest jak jest – i to jest smutne.

2. Od rana padało. A jak powszechnie wiadomo: deszcz to idealna pogoda na jeżdżenie kabrioletem.
Tak jest dziś, od kiedy kabriolety mają sztywne dachy, których latem nie trzyma się w piwnicy, bo kiedyś, kiedy dachy były słaboszczelne i ograniczające zdecydowanie widoczność było inaczej.
Przyjechałem do BMW, gdzie w holu leżała BMW Group Zeitung. Na jedynce, pod tytułem „Unsere starken Frauen” było zdjęcie, na którym: jedna pani trzymała hantel (czy jak tam brzmi liczba pojedyncza od hantli) druga dwie skrzynki z owocami, trzecia zaś była ciemnoskóra. Wszystkie się uśmiechały. Najmniej ta ze skrzynkami.
Niżej było napisane „Warum BMW auf weibliche Power setzt”. Z liceum pamiętam, że najlepszą odpowiedzią na „Warum” jest „Darum”.
Muszę dodać, że panie na imiona miały: Sina, Yudagül i Kenya. Tekst zaś zaczynał się od podkreślonego słowa „Diversity”. Porządek musi być.

Niestety nie udało mi się zamienić kilku słów z Kamilem, z którym rozmowy zawsze są interesujące i przyjemne, gdyż gdzieś przy ukraińskiej granicy pokazywał dziennikarzom X4. I to byłby minus, ale niestety dowiedziałem się czegoś gorszego: otóż, że jadąc BMW 640i do Krakowa, by uratować miasto przed Zimowymi Igrzyskami Olimpijskimi gdzieś na dziurach uszkodziłem dwie felgi i dwie opony. Znaczy, że każda 6, którą testuję wymaga później naprawy. Aż strach prosić o 640 kabriolet.

3. Kolega Pertynski słysząc, że jedziemy Z4 na wieś. (Z4 z trzylitrowym silnikiem) wyraził wątpliwość, czy uda się nam na baku dojechać. Udało się. I to jest dobra informacja. Nie będę pisał o wyrzeczeniach, jakie były z tym związane, bo to strasznie smutne.