piątek, 5 września 2014

5 września 2014


1. Pojechaliśmy z kolegą Grzegorzem do Muzeum Powstania Warszawskiego, by porozmawiać z dyrektorem Ołdakowskim. Kiedy wyleźliśmy na trzecie piętro okazało się, że w budynku jednak jest winda. Następnym razem będę pamiętał.
Dyrektor Ołdakowski ma w gabinecie mnóstwo różnych fajnych rzeczy, które dostał od różnych fajnych ludzi i równie fajnych służb. Najfajniejszy chyba był hełm z napisem MO, który Komenda Główna Policji wręczała z swojego okazji 95-lecia.
Choć równie fajne było skórzane pudełko na papier od Służby Kontrwywiadu Wojskowego.

Udało mi się wycyganić (wyromić?) pamiątkowe coś, co posłowie wręczają podczas oficjalnych wizyt zagranicznych. Pan Dyrektor powiedział, że to coś pozyskał nielegalnie. Pewnie żartował, bo taki państwowiec raczej niczego by w Sejmie nielegalnie nie pozyskiwał.
Kolega Grzegorz stwierdził, że koniecznie muszę sobie wyrżnąć dedykację – „Marcinowi Kędrynie – Naród”. Ja chyba jednak się zdecyduję na „Marcinowi Kędrynie za zasługi dla polskiego parlamentaryzmu”.
Jakieś zasługi mam. Podwoziłem kiedyś pewnego posła na lotnisko audi R8. W samochodzie zepsuł się bagażnik, poseł zaś miał dwie walizki i dwadzieścia minut do odlotu. W każdym razie się udało. Było zabawnie. Dwie walizki w R8.
Od tego czasu nie polecam serwisu audi przy Połczyńskiej.

Wywiad rozpoczął się od dowcipu, którego nie mogę powtarzać, choć redaktor Pertyński stwierdził, że jest bardzo śmieszny.
Chciałem zacząć rozmowę od podziękowania za to, że Dyrektor nie wysłał mi zaproszenia na pokaz „Miasta'44”. Ale jakoś mi nie wyszło. O film zapytał kolega Grzegorz.
[Fragment nieautoryzowanego wywiadu cytuję z pamięci, więc jakby co, może się okazać, że ta sytuacja wcale nie miała miejsca]
Grzegorz Kapla: –Widział pan „Miasto '44”
Dyrektor Ołdakowski: [cisza]
Marcin Kędryna (do Grzegorza Kapli): –Musiał widzieć, współprodukował film
Grzegorz Kapla: –I co pan o filmie sądzi?
Dyrektor Ołdakowski: [cisza]
Marcin Kędryna: [cisza]
Grzegorz Kapla: [cisza]
Dyrektor Ołdakowski: [cisza]
Marcin Kędryna: [cisza]
Grzegorz Kapla: [cisza]
Dyrektor Ołdakowski (do Grzegorza Kapli): –Może przejdziemy na „ty”, jestem młodszy, ale tak chyba będzie wygodniej
[Przechodzą na „ty”]
Grzegorz Kapla: –I jak wrażenia z fimu?
Dyrektor Ołdakowski: [cisza]
Marcin Kędryna: [cisza]
Grzegorz Kapla: [cisza]
Dyrektor Ołdakowski: [cisza]
Marcin Kędryna (do Grzegorza Kapli): –Masz odpowiedź.

Umówiliśmy się na jeszcze jedno spotkanie. Przed pożegnaniem dyrektor Ołdakowski zasugerował, że mnie nienawidzi. Uważa, że lepiej testowałby samochody niż ja. Zrewanżowałem mu się informacją, że przez weekend będę jeździł pięciolitrowym mercedesem klasy G.

Kiedy wyszliśmy z muzeum i włączyłem telefon okazało się, że ściga mnie Mercedes, żeby powiedzieć, że jakieś głupki uszkodziły Gelendę podczas testów, więc nie będę nią przez weekend jeździł. I to jest zła informacja. Bardzo zła. Zawsze się tak dzieje, kiedy się zbytnio chwalę jakimś samochodem.

2. Poszedłem do apteki, żeby sobie kupić coś na bolącą głowę. Przy okazji oddałem 58 groszy, które byłem winny. W zamian usłyszałem, że jestem uczciwy. Wyjaśniłem, że to nie jest kwestia uczciwości tylko rozsądku. I tak do tej apteki chodzę, więc prędzej czy później ktoś by mi te 60 groszy wypomniał.

Z apteki poszedłem do FasterDoga. Kolega Pawełek zaprezentował mi kilka naprawdę porządnych marynarek, na które mnie nie stać. To zła informacja, ale zdążyłem się już do niej przyzwyczaić.
Kolega Pawełek opowiadał o porannej scysji z dozorczynią. Na podwórku mają potworny syf, co nie wygląda zbyt dobrze. A przez to podwórko wchodzi się do ich sklepu.
Otóż kolega Pawełek zapytał dozorczynię, dlaczego nie posprząta. Ta mu odpowiedziała, że ona sprząta tylko połowę podwórka. Prywatną połowę. Druga jest miasta, a miasto jej za sprzątanie nie płaci. I jej ten bałagan też przeszkadza. Powiedziałem koledze Pawełkowi, że ją rozumiem i, że właściwie równie dobrze sam by mógł posprzątać. Ale to nie była taka reakcja o jaką mu chodziło.

Później przyszła pani, która ślicznie maluje szyldy. Kolega Pawełek chciałby mieć ślicznie namalowany szyld, ale się boi, że ktoś ten szyld natychmiast zniszczy. Długo się zastanawialiśmy jak ten problem rozwiązać. Przy okazji się dowiedziałem, że ponoć wszystkie oficyny między Wilczą a Piękną mają być wyburzone, a w ich miejsce ma powstać pasaż handlowy. I to raczej nie jest dobra informacja, bo zaraz w okolicy będą same hostele, apartamenty i wypierdziane sklepy. A miasto to miasto. Powinno mieć też miejsce na normalnych mieszkańców.

3. Wieczorem, razem z kolegą Grzegorzem spotkaliśmy się z Nie Mogę Powiedzieć Kim. I to jest inna osoba niż dzień wcześniej. Byliśmy w paru miejscach. Na koniec w Domu Whisky przy Kruczej. Kiedy wychodziliśmy rzucił mi się w ramiona artysta Piróg. Krzyknąłem więc „Polska tylko dla Polaków”, to się ucieszył i rzucił jeszcze raz. I to jest zła informacja, bo jak się będzie rzucał w ramiona innych, którzy będą takie rzeczy krzyczeć, kiedyś trafi na kogoś, kto jak go złapie, to nie będzie chciał już puścić.

czwartek, 4 września 2014

4 września 2014



1. Zanim tak właściwie zdążyłem na dobre wstać, zadzwonił kolega Grzegorz, że jest w okolicy.
Był w redakcji „Urody życia”, żeby zapoznać się z redaktor naczelną. Coś tam pewnie będzie dla nich robił, choć raczej nie wyślą go na Camino de Santiago. A marzy o tym. Trudno.
Można by kiedyś zrobić badanie, czy w Polsce El Camino bardziej się kojarzy z pielgrzymką czy chevroletem.

No więc wsiadłem do jego auta i pojechaliśmy – nie wiedzieć czemu – do Soho.
Tak, to prawda, nazwa jest pretensjonalna.
Skłamałem. Pojechaliśmy całkowicie świadomie – sprawdzić, czy to prawdą z tą wyprowadzką „Malemena”. No i niestety jest to prawda. Puste pomieszczenia wyglądają beznadziejnie.
Soho straciło małomiasteczkowy nastrój. I to jest zła informacja. Kiedy wybudują tam następne bloki – będzie strasznie. U Gesslera ruch – znaczy trochę nam zejdzie, zanim do ludzi dotrze, że najłatwiej jest naprawiać świat głosując portfelem. I to jest gorsza informacja niż ta o Soho.

2. Wróciłem do domu. Właśnie na youtube rozpoczęła się transmisja z przedifowej prezentacji nowości Samsunga. Zacząłem oglądać. Ciekawe rzeczy. Od dwóch tygodni używam Note2. Powoli się przyzwyczajam. Note4 czy to coś z krzywym ekranem zapowiada się bardzo dobrze. A zegarek, to już chyba muszę mieć.
No i dotarło do mnie, że tak właściwie to strasznie żałuję, że mnie nie będzie w tym roku na IFA. W zeszłym roku pojechałem peugeotem RCZ.
Ciekawe doświadczenie – jechałem przez Warmię, drogą, którą łączyła Berlin z Królewcem. Wracałem przez Pragę. Wpadliśmy wtedy z Bożeną do Karlsteinu.
Dziwiłem się jak porządnym samochodem jest RCZ.
Dziwiłem się do momentu, kiedy się dowiedziałem, że jest produkowany w Austrii.
Wtedy wpadłem na pomysł tekstu, który poszedł później do Frondy.
Tekstu o tym, że tylko katolicy potrafią robić porządne samochody.

3. Wieczorem poszliśmy z Bożeną do Beirutu. Bożena uważa, że kiedy nie ma Krzysztofa wszystko w Beirucie jest gorsze. A Krzysztof w Kaliforni,i co chwilę się melduje na fejsie w jakiejś knajpie.
Wymyśliłem, że robi sequel „Las Vegas Parano”. Nie w Las Vegas, tylko w San Francisco, nie wciąga, tylko je. I nie z prawnikiem, tylko z księgowym.
Księgowy, co prawda nie jest jego. Jest za to żydowski.
Chyba nie można w Polsce być bardziej żydowskim księgowym niż Maciek – dyrektor finansowy Muzeum Żydów Polskich.
Z fejsbuka można wnioskować, że panowie zaliczają cztery knajpy dziennie. I to nie jest dobra informacja, bo – jak zauważył kolega Zbroja – Krzysztof wróci i zaraz zacznie modyfikować w Krakenie jadłospis.
Przy stoliku na zewnątrz siedział Lejb Fogelman. On nie jest księgowym, choć liczyć na pewno potrafi. Na miejscu Fogelmana nie zbliżałbym się do samolotów. Jego dwóch kolegów z klasy z liceum zginęło w lotniczych katastrofach. Dwóch różnych katastrofach. Jeden nazywał się Kuryłowicz, drugi Kaczyński.
Fogelman zamówił dwie taksówki. Do jednej wsadził panią, z którą siedział (razem z papierową torbą, która cały czas leżała na stoliku – chciałem przeczytać logo, ale Bożena powiedziała, żebym się przestał gapić), do drugiej wsiadł sam i tyle go widzieli.

Później przyszedł nie mogę powiedzieć kto i sprzedał mi plotkę z dnia poprzedniego, wg której premierem miał zostać Trzaskowski.
Później przyszli Beata Biel z dyrektorem Ołdakowskim i powiedzieli, że plotki na temat obsady stanowiska premiera są ważne tylko przez kwadrans.
Dyrektor Ołdakowski zaserwował historię o generale Waffen-SS, który dostał Virtuti Militari. Ja się odwdzięczyłem opowieścią o głównodowodzącym Armią Słowacką (za księdza Tiso), który równocześnie był przywódcą antyfaszystowskiego podziemia w Armii Słowackiej. I było bardzo przyjemnie. Tylko później Bożena powiedziała, że strasznie nudziłem wyciągając te historyczne tematy. I to nie jest dobra wiadomość, bo kiedy człowiek już nie czuje kiedy nudzi powinien zostać zastrzelony.
A jeżeli zostanę zastrzelony, to nie pojadę w przyszłym roku na IFA.

środa, 3 września 2014

3 września 2014



Właściwie wystarczyłoby, żebym napisał, że nie wyjechałem z Warszawy.
To powinno starczyć za trzy negatywy.

1. Siedzę więc i obserwuję sytuację polityczną. Przypomniała mi się historia, która się komuś znajomemu wydarzyła. Jechał sobie spokojnie samochodem. Dojeżdżał do skrzyżowania na którym paliło się czerwone światło. Stanął. Aż tu nagle w tył wjechał mu rozpędzony samochód. Jakoś się w sobie zebrał, wysiadł. Idzie. Widzi wbity w jego auto kabriolet. Za kierownicą młody człowiek, obok pasująca dziewczyna. Patrzy na rozwalony tył swojego auta. „Człowieku, coś ty zrobił?” – pyta kierowcę. „Zostaw go w spokoju, on przed chwilą miał wypadek!” – odpowiada dziewczyna.
Przypomniała mi się ta historia, kiedy na Twitterze rozpętała się dyskusja o pani marszałek Ewie „Metr Wgłąb” Kopacz. I o tym, co by było, gdyby została prezesem Rady Ministrów.
Przypomniały mi się tłumaczenia, że ona naprawdę chciała dobrze, i że wyrzucanie jej drobnych błędów jest nie w porządku, bo ona przecież też tam wiele przeszła.

Teraz powinienem napisać co sądzę o pani Kopacz i to uzasadnić. Ale mi się nie chce. I to nie jest dobra informacja. Powinno mi się chcieć. Spróbuję znaleźć jakiś w niej pozytyw.
Jest skuteczna jako Marszałek Sejmu Platformy Obywatelskiej.
W przekupowaty sposób pozbawiona jakichkolwiek oporów przed kaleczeniem ducha demokracji.
Chytra baba z Radomia.

2. Bartek Żuk powiedział, że „Malemen” musiał się wynieść ze swojego lokalu. To zła informacja, bo to był najfajniejszy lokal, ze wszystkich, w których kiedykolwiek pracowałem. Ale z drugiej strony: co mnie to teraz obchodzi.

3. Jacek Pałasiński puścił na fejsie dość dziwny tekst. Dziwny jak na dziennikarza z takim doświadczeniem. Jest zasada, która mówi, że jak pijemy, to nie piszemy.
Macierzysta stacja pana Jacka miewa problemy z używkami. Mój niegdysiejszy szef opowiadał kiedyś, że dział prawny stacji zrobił im szkolenie, co zrobić, jeżeli policja złapie ich z kokainą. I było to coś bardziej skomplikowanego niż „dzwoń pod ten numer, my już wszystko załatwimy”.

Monika Olejnik życzyła na koniec „Kropki nad i” mecenasowi Giertychowi, by [w domyśle – wygrał proces i] został naczelnym „Wprostu”.
Wiek emerytalny pani Monika osiągnie dopiero za trzy lata. I to nie jest dobra informacja.

Z maserati odpadła tablica. Dobrze, że właściciel jej nie zgubił.  

wtorek, 2 września 2014

2 września 2014


1. No więc nie obudziły mnie strzały ze Schleswiga-Holsteina. Swoją drogą czy nie powinno się tego raczej odmieniać: Schleswigu-Holsteinu? W każdym razie uczący mnie w podstawówce przysposobienia obronnego, nauczyciel muzyki użył nazwy: Schleswigu-Holwigu.
To była zabawna lekcja.
Pan Lewkowicz, generalnie sympatyczny gość – lubiejący wypić, co dość często można było rano odczuć. Chyba w ramach podnoszenia stopy życiowej, postanowił poszerzyć zakres serwowanych przez siebie edukacyjnych usług o zupełnie nowy przedmiot. Nauczył się na pamięć połowy podręcznika i na pierwszej lekcji wygłosił wykład. Niestety po dziesięciu minutach wszystko mu się zaczęło mylić. A my – jak to zwykle te młodsze nastolatki – byliśmy bezwzględni. Więc im on się bardziej mylił, tym my się bardziej śmieliśmy i tym bardziej on się denerwował, więc jeszcze bardziej się mylił.
No nie należało mu się, bo to naprawdę był sympatyczny gość. Trochę może odklejony. Kiedyś, na jakiejś lekcji postawił podzielić się z nami oburzeniem. Była zima. Lali na jakiejś ulicy asfalt. Prosto na lód. „Przyjdzie wiosna, lód stopnieje i się znowu dziury będą robić.”
A najgorsze, że zapomniałem jak miał na imię. Chyba Krzysztof.

2. Przypomniało mi się, że Westerplatte ufortyfikowano łamiąc międzynarodowe umowy. Ufortyfikowano świetnie. Ktoś mi kiedyś opowiadał o konstrukcji koszar, które były tak zbudowane, żeby w miarę niszczenia wzmacniały bezpieczeństwo najniższej kondygnacji.

„Dziś patrząc na tragedię Ukraińców wiemy, że wrzesień 1939 roku nie może się powtórzyć” powiedział w swojej łaskawości pan premier Donald Tusk.
Bądź tu człowieku mądry. O tym, że września 1939 już nigdy nie będzie – wie każdy, kto choć przez chwilę się zastanawiał nad naturą czasu.
Więc pewnie nie chodzi o dosłowne znaczenie tych słów.
Więc chodzi o to, że się taka sytuacja nie może powtórzyć? Załóżmy, że nie może, tylko dlaczego ma to wynikać z tragedii Ukraińców? Niezbadane są myśli Prezydenta (elekta) Unii Europejskiej.

Pan premier miał być rano w Wieluniu. Z niewiadomych przyczyn swój pobyt tam odwołał i to jest zła informacja. 1 września Luftwaffe zniszczyło tam 75% budynków. W tym szpital. Delikatnie mówiąc – Niemcy zachowali się nie OK.
Dzisiejszym Niemcom słowo „bombardowanie” kojarzy się z Dreznem. I tak jest im wygodniej. Ciekawe, czy w przyszłym roku, 13 lutego Donald Tusk odwiedzi Drezno. I czy jakiś dziennikarz zapyta go wtedy o odwołaną wizytę w Wieluniu.

2. Tak w ogóle to miałem jechać na wieś. Ale mi jakoś nie wyszło. Odwiedził mnie kolega Wojtek. Ponarzekaliśmy, później odprowadziłem go do metra. Poszedłem na Placyq, gdzie siedział kolega Zbroja w trudno powiedzieć jakim humorze.
Strażnicy miejscy schowani za doniczkami sprawdzali, czy nikt nie podpala tęczy. W Szarlocie siedziała pierwsza żona redaktora Lisa i nie wyglądała zbyt dobrze.

Nie wiem o co chodzi, ale nigdy do siebie mnie nie przekona Szarlota.

Przenieśliśmy się więc do Beirutu kontemplować odnawiane fasady kamienic po nieparzystej stronie. Najgorzej wygląda biurowiec na rogu Wilczej. Zbroja nie wiedział, że kiedyś w tym budynku mieściła się redakcja tygodnika „Nie”. Dziś jest tam Marquand. I tu drugi negatyw. Właściwie przedwczorajszy – myślałem, że o nim zapomnę, jednak się nie udało.
Redakcja „Playboya” wrzuca na swój fejsbukowy profil dowcipy. Na ogół – żenujące. Ale czasem zdarzają się bardziej żenujące niż zwykle.
No i przedwczorajszy był właśnie bardziej żenujący. Dużo bardziej.
Jeżeli Marquard nie zrobi czegoś z „Playboyem”, to jedynymi jego czytelnikami pozostaną kierowcy ciężarówek. Ci głupsi. Pismo padnie, a żaden poważny wydawca już się nigdy nie zdecyduje na inwestowanie w męski magazyn, więc pozostaną nam tylko fanziny.


3. Nie widziałem młodzieżówki PO śpiewającej Tuskowi 100 lat w programie Tomasza Lisa. Wcześniej, w „Kropce nad i” Monika Olejnik straszyła dekoltem Radka Sikorskiego. Dawał radę. Pewnie nie takie rzeczy widział. Polskie programy publicystyczne są straszne. A ja niestety muszę teraz telewizję oglądać.  

poniedziałek, 1 września 2014

1 września 2014



1. Obudziła mnie duma rozpierająca w związku z nową funkcją PDT. Niestety, kiedy poszedłem do łazienki okazało się, że rozpiera mnie jednak coś innego.
Więc chyba nie zdałem egzaminu.
Później w telewizorze pani Walter powiedziała, że „zawodnicy obu drużyn są strasznie na siebie napaleni.” Więc wiedziałem, że dzień będzie interesujący.
W „Kawie na ławę” Szejnfeld zarzucał Hofmanowi, że ten nie cieszy się szczerze z sukcesu Polski i Donalda Tuska. Pani Nowacka od Palikota zachwycała się tą nieszczęsną Włoszką. A minister Kosiniak-Kamysz wyglądał jak postać z kreskówki.
Szejnfeld palnął coś w stylu: będziemy realizować interes Polski, ale tylko taki, który my rozumiemy.
Szejnfeld nie miał łatwo, bo Rymanowski po wakacjach stracił najwyraźniej tolerancję na jego retorykę i go co chwilę uciszał.

Występowałem kiedyś u Rymanowskiego w radio, ale wolałbym tego nie pamiętać.

No i najważniejsze: przesadzono gości „Kawy na ławę” i to jest zła informacja, bo Męskie Blogerki Modowe nie będą mogły tak łatwo nabijać się z outfitów posła Girzyńskiego.

2. Pojechaliśmy do Ikei. I to jest zła informacja, bo Ikei szczerze nienawidzę. Uważam, że jest to zbyt dobrze wymyślony sklep i walka z przymusem kupowania tam kosztuje mnie za dużo zdrowia. Byłem Ikei fanem od pierwszych odwiedzin w warszawskiej, tej w alejach Jerozolimskich nad torami. Choć zaczęło się to wcześniej, z katalogów oglądanych jeszcze w latach 80. i szafek „odrzut z eksportu”, które mieliśmy w pokoju. I podróbki foteli „kon-tiki” z których oglądaliśmy ruski telewizor.
No więc byłem Ikei fanem. Do momentu, kiedy mój ojciec nie wrócił ze Stanów. Pojechaliśmy do Ikei, bo potrzebował szafę. Pokazuję mu więc jedną, drugą, trzecią. On ogląda –przecież to jest byle jakie i jak na tę bylejakość strasznie drogie. No i wtedy łuski mi z oczu spadły. Bo faktycznie, to, co dwadzieścia lat temu było litym drewnem dziś jest oklejaną płytą.
Oczywiście nie jest tak ze wszystkim, ale wyłowienie porządnych rzeczy z tego morza rzeczy średnich zajmuje zbyt wiele czasu. I energii. I jedzenie wcale nie jest tak dobre.
Przed nami w kasie czteroosobowa rodzina płaciła prawie 15 tysięcy złotych. Część gotówką, część z kart. Kilku. Jedne przechodziły od razu, inne dopiero jak kasjerka próbowała mniejsze kwoty. Mam nadzieje, że meble będą im służyć dłużej niż wieczność, którą zajęło im płacenie.

Ojciec był na meczu otwarcia na Narodowym. Jako, że nie jest chorym z nienawiści PiS-owcem nawet mu się podobało. Dopiero, gdy go trochę zacząłem naciskać przyznał, ze nie jest to optymalne miejsce do tego, żeby tam organizować mecze siatkówki.

3. Wieczorem na Twitterze oglądałem zabawną dyskusję pomiędzy redaktorem Szułdrzyńskim a resztą świata. Redaktor Szułdrzyński upierał się, że Donalda Tuska można nazywać „Prezydentem”, a ci, którzy mówią, że nie – robią to ze złych pobudek.
Ja tam redaktora Szułdrzyńskiego miałem za rozsądnego gościa. Lubię go oglądać w telewizorze.
Dyskusja oczywiście była na z dupy argumenty, do kiedy ktoś nie wrzucił linka do oficjalnego tłumaczenia Traktatu z Lizbony, w którym wyraźnie napisane jest „Przewodniczący”.
Wtedy red. Szułdrzyński napisał, że on wcale nie twierdził, że Tusk jest „Prezydentem”.

A cała sprawa wzięła się ze zdania „Ustępujący przewodniczący van Rompuy pogratulował prezydentowi Tuskowi”. Które jest śmieszne niezależnie od tego, co się o sukcesie Tuska sądzi.

Smutne jest, że nikt nie zwraca uwagi na to, że przyszłość Donalda Tuska nie będzie tak różowa. Gdyby postanowił sobie wyczarterować samolot i latać nim co weekend do Gdańska, to by go europejscy podatnicy zagryźli. Wszystko z zawiści. My mamy mniej pieniędzy i nam to wcale nie przeszkadzało.
Dziennikarze też się zmienią. I to może być najbardziej dotkliwe, bo premier Tusk nie ma specjalnego doświadczenia w kontaktach z mediami, których nie jest największym reklamodawcą.


Zawodnicy TVP byli albo bardziej, albo mniej napaleni niż ci z TVN. Wygrali 2:1.

niedziela, 31 sierpnia 2014

31 sierpnia 2014



1. Najpierw mi się śniły problemy z dostarczeniem chevroleta Suburbana na wieś. Koleją. Później się przyśnił Eryk Mistewicz, który zamawiał u mnie tekst do wszystkoconajwazniejsze.pl o kondycji polskiego motoryzacyjnego dziennikarstwa. Zacząłem ten tekst wymyślać, ale się mi znudziło i się obudziłem.

Pojechaliśmy na Koło. Dawno nas tam nie było.
No i się okazało, że Koło zamieniło się w targ śmieci.
I to nie jest dobra informacja. Choć może wrażenie wzięło się stąd, że jestem już za stary. Że rzeczy, które dla mnie są śmieciami – poźnopeerelowskim syfem, dla dzisiejszych 30-latków są interesującymi klasykami.

Właściwie nic ciekawego nie było, może poza „Płomyczkami” z początku lat sześćdziesiątych. Na jednego okładce byli bracia Kaczyńscy.

Przejechała stara skoda, sprzedawca płomyczków – znawca staroci – zaczął dyskutować z przechodzącą parą. –Nie, to nie jest moskwicz, to zaporożec! Po chwili zmienił zdanie: –To zastava.
Wrócił jego kolega: –Skoda 1000MB.
Wniosek z tego, że do słów sprzedawców na Kole trzeba podchodzić z odpowiednią rezerwą.

2. Z Koła pojechaliśmy do Castoramy kupić podpórkę. Muszę przerobić szafę tak, by mieścił się w niej stojący odkurzacz. Kupiliśmy jeszcze baterię do kuchni, bo poprzedniej skorodowała wylewka. I to jest zła informacja. Kto widział, żeby robić korodujące krany? Ludzie w tych Chinach wstydu nie mają. Znaczy im to chyba wszystko jedno. Wstydu nie mają ci, którzy takie krany sprzedają.

W Castoramie wyprzedaż. Więc tłumy. Ostatnio na wyprzedaży Castoramowej kupujemy (za grosze) końcówki płytek. Tym razem się okazało, że indyjski łupek staniał do 10 zł za (płytką tego nie nazwę) kawałek 40x80x2. Chcieliśmy 50 sztuk. Próbowaliśmy negocjować, żeby było jeszcze taniej. Ale się okazało, że w systemie jest drożej, tylko ktoś źle wypisał cenę. O połowę drożej.
Pani zerwała cenę i znikła. Wróciła z poprawioną ceną, ale nam sprzedała 50 po tej niższej – pomylonej. Cóż, pacta sunt servanda. Czekaliśmy na paletę, której szukali na zapleczu. Znaleźli, pani przywiozła. Okazało się, że jest o osiem za dużo. Zapytała, czy ich nie chcemy. Odmówiłem, bo te osiem musiałoby być droższe. Cóż, pacta sunt servanda.

Czekaliśmy na śtaplarkę, (jak niektórzy nazywają wózek widłowy), żeby wrzucić paletę na Suburbana. Czekaliśmy i czekaliśmy. Zasady w Castoramie są takie, że wózki przywiązane są do działów, czyli wózek z budowlanego nie może wrzucić czegoś z sanitarnego. W końcu, po 40 minutach oczekiwania nawiązałem kontakt wzrokowy z kierownikiem wózka z jakiegoś innego działu. Pokazałem, że chodzi o 20 metrów odległości i metr wysokości. Wewnętrzna przyzwoitość nie pozwoliła mu odmówić. Załadowany Suburban nieco przysiadł na tylnej osi. Właściwie nic dziwnego, bo paleta ważyła prawię tonę. Resory w każdym razie dały radę – zostało nawet ze cztery centymetry między osią a odbojnikiem.
Najgorsze jest to, że kiedy kierownik wózka przesuwał w środku auta paletę musiałem zaciągnąć ręczny (w tym przypadku nożny) no i w końcu coś się stało ze sprężyną, która trzyma pedał w górze. No i teraz, jeżeli pedału nie jakoś nie podwiążę będzie mi się świecić czerwona kontrolka, która sygnalizuje problem z hamulcami. A ja nie lubię, kiedy mi się świeci czerwona kontrolka.

Pewnie będę musiał wymienić jakąś sprężynkę wartości 45 centów. Niedostępną w Polsce.
No i właściwie w związku z tym powinienem być zainteresowany dużą bazą amerykańskich wojsk w Polsce. Amerykańscy wojskowi przywożą ze sobą amerykańskie samochody. A co za tym idzie – części do nich i serwis. Ale jakoś bez tej bazy przeżyję.

Śmieszą mnie ludzie obrażający się na USA o to, że administracja oświadcza, iż nie będzie budować baz natowskich w Polsce.
Ja tam z obrażaniem zaczekam. Póki co mamy natowskich żołnierzy w Polsce. Mamy natowskie samoloty, śmigłowce szturmowe. Bez baz – jednak są.
Może się okazać, że baz nie będzie, ale na jakimś parkingu będzie stać np. 300 czołgów, 400 transporterów opancerzonych. Żeby nikt nie porysował lakieru będzie do tego paru żołnierzy. Przypadkiem z ciężkim sprzętem. Ale żadnych baz nie będzie.

Ludzie i tak się będą obrażać. Mam wrażenie, że gdyby zniesiono wizy byliby źli, że USA nie dopłacają do biletów, bo przecież Kościuszko i Pułaski. I nasi chłopcy w Afganistanie.

3. Donald Tusk został jednak – chyba najczęściej nazywa się tę funkcję – Prezydentem Unii Europejskiej. Szczerze się ucieszyłem. Kolegom malkontentom tłumaczę, że przecież nic na tym nie tracimy. Kto byłby lepszy na tym stanowisku? Ktoś z Republik Bałtyckich?
Z drugiej strony cieszmy się, ale bez przesady. O realnej ważności tej funkcji niech świadczą horyzonty pani z Włoch, z którą Tusk ma współpracować. Gdyby chodziło o realną politykę raczej nikt by jej nie wybrał. Ale co tam. Jest super. Ciekawe tylko czym Tusk będzie latał do Gdańska. Unia ma własne samoloty? Będzie latał Eurolotem? Zobaczymy.

Na Twitterze zachwyceni sukcesem obywatele licytowali się w porównaniach. A to do Chrobrego, a to Wojtyły, był też król Sobieski i Jagiellonowie. Mnie się przypomnieli Potocki i Badeni – premierzy rządu cesarstwa Austro-Węgierskiego. Wiedeń wtedy to było coś. Później dotarło do mnie, że Polakiem o największej władzy w historii był chyba jednak Dzierżyński – ten to dał Ruskim popalić.
Możemy być dumni z naszej historii.

Smutny jest niestety poziom naszych (polskich) dziennikarzy. Pytanie człowieka z TVN – „jak się pan czuje” świadczy o tym, że poważną stacją TVN nie jest. Druga pani, chyba z PAP-u pytająca PDT o to, kto go zastąpi na fotelu premiera, też słabo.

Pan premier powiedział, że „narodowy punkt widzenia już go nie będzie obowiązywał”. Cieszę się jego szczęściem – osiągnął coś, o czym marzył już tyle lat.

Źli ludzie porównują pana premiera z posłem Nowakiem. Że obiecywał, że nie pojedzie do Brukseli podobnie, jak Nowak obiecywał, że złoży mandat. Jednak obie sprawy nie mają porównania.

Swoją drogą nie rozumiem dlaczego Nowak nie zorganizował sobie manifestacji poparcia ze strony kierowców szczęśliwych z możliwości jazdy pięknymi autostradami wśród dźwiękochłonnych ekranów, czy zadowolonych z polityki bezpieczeństwa – nowych fotoradarów. Że nie ma takich kierowców? Ojtam, przecież Nowak to król Trójmiasta, powinien zebrać swoją młodzieżówkę razem ze znajomymi. Ludzi Platformy korzystających z tego, że są z Platformy w Trójmieście jest tylu, że demonstracja byłaby spora.

Przypomniała mi się historia, jaką opowiadał mi znajomy biznesmen z branży poligraficznej. Przyszło do niego przedstawiciele PO z pytaniem ile by wziął za wydrukowanie gazety przedwyborczej. Policzył, przedstawił ofertę. Cisza. Cisza. W końcu młodzieniec z PO, ponoć zaprzyjaźniony z Nowakiem zapytał: No dobra, a co ja z tego będę miał…

A, znalazłem maserati z uszkodzoną ramką. Właściciel nie dość, że inwalida, to jeszcze zapomina wystawiać kartę, która upoważnia go do parkowania na kopertach. Jak napisałem – ma już wystarczająco dużo kłopotów.

sobota, 30 sierpnia 2014

30 sierpnia 2014


1. No więc rano się okazało, że na drzwiach red. Pereiry (i jego uroczej małżonki) ktoś napisał czerwonym sprajem: „Pozdro od Stiełkowa natowska kurwo” pod literkami zgrabnie domalował mieczyk Narodowego Odrodzenia Polski.
Cała rzecz wydała mi się tak irracjonalna, że postanowiłem zażartować, że zamachu dokonał Jaś Kapela.
Ale nikt się nie śmiał.
Pozostaje mi mieć nadzieje, że minister Sienkiewicz ruszy na sprawców. Bliżej będzie miał niż do Białegostoku.

No więc korzystając ze słonecznej pogody udałem się na spacer. Trafiłem na Jazdów czyli do fińskich domków.
Do Finów mam sentyment od czasu, kiedy przeczytałem, że jakiś znany z imienia i nazwiska fiński żołnierz na widok przekraczających granicę kolumn sowieckiego wojska, westchnął: Gdzie my ich wszystkich pochowamy.

Finowie musieli płacić Sowietom reparacje wojenne. Prawdopodobnie za to, że zamiast poddać się bez walki spuszczali Sowietom łomot. I jakoś wyszło, że część reparacji wypłacili w prefabrykowanych domkach. Z jakichś powodów te domki musiały Rosjanom nie pasować. Na baraki w obozach się nie nadawały – za małe.
Za małe, i zbyt plebejskie na dacze dla zasłużonych towarzyszy.
W każdym razie sporo z tych domków wylądowało w Polsce. I z części z nich zbudowano osiedle Jazdów.
Zostawmy to, kto tam później mieszkał, czy czyi krewni się teraz zajmują tego miejsca obroną.
Obroną, bo powstał plan, żeby to osiedle zburzyć.

Jako mieszkaniec Śródmieścia widzę różne rzeczy. W okolicy mam sporo kamienic, które właśnie są czyszczone z lokatorów. I to nie przez krwawych kamieniczników bez serca, tylko przez Miasto. Czyszczą te kamienice, żeby je remontować.
Są też w okolicy kamienice, które wyczyszczono wiele miesięcy temu, stoją puste i nikt w nich remontów nie zaczyna.
Są też takie, które właśnie są w remoncie. I tak się dziwnie składa, że remontuje je nie miasto, ale deweloper. I nie na mieszkania pod wynajem, tylko na apartamenty na sprzedaż, bądź hotele czy biurowce.
Osobiście, jakoś specjalnie nie cierpię z tego powodu, choć z drugiej strony fajniej jest mieć w okolicy sklep metalowy, niż wypierdzianą restaurację, w której jakaś ponoć znana aktorka serwuje kuchnię fusion. Ale do czego zmierzam?
Ano do tego, że wcale się nie zdziwię, kiedy w miejsce fińskich domków na Jazdowie wyrosną apartamentowce. Ogrodzone. Bo skoro ktoś wydaje milion złotych na 80-metrowe mieszkanie to woli raczej mieć ogrodzone, bo mu ktoś służbową Insignię może porysować. A jak będzie miał zbyt dużo szkód to się może nie załapać w następnym rozdaniu na Passata, bo go dyrektor od floty nie będzie lubił.

To niezłe właściwie, że pani Hannie z pamiątek po latach pięćdziesiątych milszy jest pomnik czterech śpiących niż to osiedle. Z drugiej strony – na miejscu pomnika trudno by było, jakiemuś miłemu deweloperowi coś wybudować.
Na jednym z fińskich domków, z zabitymi deskami oknami ktoś walnął sprajem „Zakochaj się w Warszawie”. Trzymajcie mnie. Już lecę.

Łaziłem później po parku, tym koło Sejmu. Zauważyłem, że strasznie dużo drzew przeznaczonych jest do wycięcia. Zima ma być ciężka, to i drewno się komuś przyda.

Słynne wydawnictwo na „V” przelało mi pieniądze. Nawet złotówkę więcej niż się umawialiśmy. I to jest dobra informacja. Złą jest, że już tych pieniędzy nie mam. Wystarczyły na kwadrans.
2. Przeszedłem przez teren Sejmu. Bramki przy wejściu sugerują, że nie można tam wchodzić. A można. Nawet pozwoliłem wejść jakiemuś wystraszonemu obywatelowi z córką. Wyglądał na elektorat PSL.
Skoro już byłem na Wiejskiej wpadłem do brata do Edipresse. Postawił mi colę. Nawet dwie. Siedzieliśmy w kantynie (czy jak tam się ta ich pracownicza stołówka nazywa). Ze zdziwieniem zakonotowałem, że nikogo już nie znam. No prawie nikogo. Brata znam. Z drugiej strony w ciągu tych ośmiu, czy dziewięciu lat, „portfolio tytułów wydawnictwa zostało diametralnie przebudowane”.

Wychodząc spotkałem kolegę Grzegorza. Odmówił wyjazdu na festiwal do Rosji. Usłyszał, że to zła wiadomość, bo już wydrukowano plakaty i program z jego nazwiskiem. „Nie mogę do was przyjechać, bo jest wojna, ale jak się wojna skończy przyjadę z kwiatami” – napisał.
„Ale u nas nie ma żadnej wojny. Wojna jest na Ukrainie, a to daleko” – odpowiedziano mu.
–Widzisz, oni tam nic nie wiedzą. Są ofiarami propagandy – powiedział.
Rożnie widzimy świat. Pewnie dlatego on pisze 3 pozytywy, a ja 3 negatywy.

Później wpadłem do Faster Doga. Mają strasznie dużo butów marki „Frye”.
Wiem już o trzech rzeczach, które się wydarzyły w 1863 r.: wybudowano wiadukt nad Dietla. Znaczy, wybudowano most nad starą Wisła, ale później, kiedy w miejsce Wisły pojawiła się ul. Dietla – most stał się wiaduktem; powstała firma „Frye”; wybuchło Powstanie Styczniowe.
Ponoć niektóre buty „Frye” wyglądają tak samo od 1863 r. Most, choć stał się wiaduktem – wygląda tak samo. Tylko Powstanie Styczniowe się skończyło.
Grupa biznesmenów z Białegostoku chce powołać ponoć Gwardię i za własne pieniądze ją uzbroić i szkolić. Kupić np. Stingery. Może to dobry pomysł. Styczniowi powstańcy potrafili zadać Ruskim bobu używając czarnoprochowych dubeltówek.Grupa białostockich biznesmenów ze Stingerami może być jeszcze bardziej efektywna.

Paweł Bąbała z Faster Doga najpierw narzekał na globalizację, Unię Europejską, i inne takie, później na miękko zmienił temat: „Zamówiliśmy na targach dżinsy z norweskiej firmy. Przyszły. I nagle się okazało, że musimy zapłacić cło, bo Norwegia nie jest w Unii!”.
I to jest smutne. Nawet, gdyby człowiek chciał, to za bardzo wrogiem tej Unii być nie może.

3. Wieczorem, kiedy się okazało, że ani Bożena, ani ja nie mamy pomysłu na kolację poszedłem po pizzę. Czekając bawiłem się rozpoznawaniem pisma w Note 2 Samsunga. Coś mi nie szło, póki nie przypomniałem sobie, że od ponad trzydziestu pięciu lat piszę lewą, a nie prawą ręką. I to nie jest dobra wiadomość. Będę musiał chyba zacząć nosić ze sobą dokumenty. Na wszelki wypadek, żeby wiedzieć jak się nazywam.  

piątek, 29 sierpnia 2014

29 sierpnia 2014


1. No więc zadzwonił mój kolega Grzegorz, którego już nie nazywam Grzesiem, bo sobie tego nie życzy. Ważne, żeby ludzi nazywać jak chcą, bo inaczej może to prowadzić do frustracji.
Na przykład znany w szerokich kręgach, a zwłaszcza w Krakowie, Ruski ma na imię Dmitrij, a nie Dymitr. Wszyscy zaś nazywają go Dima, a powinni Mitia.
Być może dlatego, kiedy wypije mówi tyle złego o Polsce i Polakach.

Zanim wypije – opowiada interesujące rzeczy. Kiedy Putin został prezydentem Ruski żartował:
У нас уже был один Путин – Распутин.
Ale to dygresja. Choć jakoś związana z tematem.

Otóż mój kolega Grzegorz zadzwonił, by się podzielić nurtującym go problemem. Dostał zaproszenie na festiwal filmowy do Rosji. I się zastanawiał czy jechać.
Od pewnego czasu jeździł na różne 'kulturalne' imprezy do Rosji. Pił tam za rządowe pieniądze wódkę i wracał opowiadając jacy Rosjanie są wspaniali. I, że wszystko co złe to nie Rosja, tylko Putin. I inne tego rodzaju oderwane od rzeczywistości pierdoły.
No więc zadzwonił, że nie wie, czy jechać. Odpowiedziałem w prostych żołnierskich słowach (bądź – jak kto woli – językiem polskiej dyplomacji), że go chyba pojebało, skoro dziś ma tego rodzaju wątpliwości.
I że ma odpisać, że póki Rosja nie wycofa swoich wojsk z terytorium Ukrainy nie będzie tam jeździł, albo: że jest chory i nie może.
Grzegorz ma tendencje do idealizowania rzeczywistości – najlepiej czują to bohaterowie jego tekstów, ale mimo wszystko – to, że ma w takich sprawach wątpliwości, to nie jest dobra informacja.

2. No i się okazało, że rosyjskie wojsko zaczęło przebijać korytarz na Krym już nawet jakoś specjalnie się z tym nie kryjąc. Rozwalający był prezydent Hollande, który powiedział, że jeżeli prawda okaże się prawdą, to trzeba będzie wprowadzić sankcje, które nie są w niczyim interesie. Cóż nawet rodacy nazywają Francję pod jego przywództwem Pays-Bas.
Przez cały dzień TVN24 pokazywał cztery na krzyż obrazki z Ukrainy. Np. spalony dom kultury w Doniecku.
W końcu dorwali posła Halickiego, którego komentarz sprowadził się do stwierdzenia, że widzimy jak skuteczna jest polityka Unii Europejskiej w sprawie Ukrainy. I to nie był sarkazm. Najwyraźniej albo jest idiotą, albo ma nas za idiotów. Możliwa jest też wersja, w której oba twierdzenia są prawdziwe. I to nie jest dobra informacja.

3. Na koniec, jak grom z jasnego nieba gruchnęła wiadomość, że premier Tusk ma szanse na stanowisko szefa Rady Europejskiej. Że wszyscy go lubią, że to jest dla Polski wielki zaszczyt, prawie tak wielki, jak wybór Wojtyły na papieża.
I to by była dobra informacja. Stanowisko dla Tuska – jak znalazł. Żadnych decyzji. Żadnej odpowiedzialności.
Do tego spekulacje, że Prezesem Rady Ministrów zastałaby Chytra Baba Z Radomia.
Premierowi Buzkowi musi być przykro, bo poprzednio on był na najważniejszym w historii stanowisku, a dziś nikt tego nie pamięta.

Wieczorem spotkałem się z kolegą Zydlem, który rozpocznie zaraz nową drogę życia. I należy mu życzyć na niej wszystkiego najlepszego. A może to stara droga? W każdym razie życzmy mu wszystkiego najlepszego.


Pod Beirutem zobaczyłem fragment ramki na rejestrację z jakiegoś maserati. I to jest zła informacja, bo bez tego kawałka ramki łatwo rejestrację zgubić. A posiadacz maserati ma już chyba wystarczająco dużo kłopotów.

czwartek, 28 sierpnia 2014

28 sierpnia 2014


1. Wstałem rano i poszedłem do apteki. Przypomniało mi się jak z pół roku temu byliśmy z kolegą Zydlem na panelu w ThinkTanku. Wśród gości był minister Boni.
Nie pamiętam co było tematem spotkania. Pamiętam, że Boni opowiadał, że zauważyli problem – przewlekle chorzy muszą ciągle chodzić do specjalistów, żeby Ci pisali im recepty. I to zwiększa kolejki i utrudnia życie.
Więc w łaskawości swojej postanowili problem rozwiązać wdrażając specjalny system komputerowy. Będzie gotowy już za jakieś dwa lata.

Chciałem się włączyć w dyskusję i opowiedzieć, że udało mi się ten problem rozwiązać bez kosztującego miliony i dziś nie działającego systemu komputerowego. Załatwiłem to analogowo. Czyli idę do apteki. Proszę panią, żeby mi sprzedała bez recepty. Pani – jest bądź co bądź – farmaceutą, wie, że lek mi jest potrzebny i jak działa, więc może mi go sprzedać bez recepty (zwłaszcza, że nie jest refundowany). Ja oszczędzam czas i pieniądze, bo wizyta u specjalisty mnie, nie ubezpieczonego – kosztuje dobre 200 zł.

No więc kupiłem co miałem kupić. I to jest dobra informacja.

Zła, że ludzie kogoś tak nieefektywnego i niejednoznacznego etycznie, jak Michał Boni wysłali do Europejskiego Parlamentu by nas wszystkich reprezentował.
Z drugiej strony ci sami ludzie wysłali tam Julię Piterę. Znaczy – są dziwni.

2. Zbyt późno włączyłem telewizor, więc nie wysłuchałem przemówienia pana premiera. Słuchałem ministrów.
Aż zasnąłem.
Więc przespałem ministra Sienkiewicza, który nie wie ile długości ma granica z Ukrainą.
I jakiegoś wiceministra od infrastruktury, który twierdził, że S3 łączy Zieloną Górę z Wrocławiem.
Sikorskiego, który twierdził, że jego ministerstwo nie realizuje planów. I Arłukowicza, który jest żenującą postacią.
Parę tygodni temu wdałem się z nim w dyskusję na Twitterze. Nie była zbyt długa, bo kiedy zapytałem czy to prawda, że lekarze rodzinni dostają niewydane na swoich pacjentów pieniądze – szybko zniknął.

W każdym razie wygląda na to, że władzę w Polsce przejęła lewica. I nie jest to dobra informacja, bo od lewicowej PO chyba bym już wolał u władzy SLD. Leszek Miller przy Donaldzie Tusku zaczyna powoli wyglądać na człowieka o nieposzlakowanej politycznej uczciwości.

Cóż, jak dzień wcześniej był łaskaw stwierdzić amerykański ambasador – żyjemy w nawet zbyt ciekawych czasach.

3. Wieczorem kolega Krzysztof żegnał się w Beirucie ze znajomymi. Rano przez Paryż wylatywał do Kalifornii.
Leciał AirFrance, więc opowiedziałem serię przypowieści o transatlantyckich lotach tymi liniami. A to o tym, jak drutem zawiązywano otwierającą się półkę. A to o tym, że komuś się pas nie zapinał, więc go przywiązano do fotela, a po lądowaniu odcięto pas. O tradycyjnym gubieniu bagaży.
Po Krzysztofie wszystko spływało jak po kaczce. I to jest dobra informacja, bo jeszcze by nie poleciał, a wcześniej mówił, że jeżeli raz w roku nie wpadnie do Kalifornii to jest chory. Czego mu oczywiście nie życzymy.
Wieczór przyjemny, niestety mogłoby być cieplej.
O jakieś 10 stopni.
I nie padać.
Bo mi przemakają trampki.
A z butami na jesień muszę iść do szewca.
I nie jest to dobra informacja, bo mi się do szewca iść nie chce.


27 sierpnia 2014



1. Najgorszą informacją dnia jest to, że ruszyłem do Warszawy. Wcześniej musiałem jeszcze pochować trzy myszy, które znalazłem w domu. Gdybym oznaczał jakoś miejsca pochówku to ten kawałek ziemi przypominał by pola z czasów Wielkiej Wojny.

2. Stanąłem na Orlenie. Kończył tankowanie gazu kierowca opla. Skończył, poszedł. Podpiąłem. Czekam. Czekam. Czekam. Za mną stanął gość w Lanosie. Wrócił kierowca opla. Z hot-dogiem. Zacząłem lać. Gość w Lanosie patrzył na zegarek. Zacząłem lać do drugiego zbiornika. Zaczęła się robić kolejka. Weszło 86 litrów. Poszedłem do kasy. Stoję. Przede mną grupa facetów zamawia hot-dogi. Stoję. Panie robią hot-dogi. Stoję. Facet z Lanosa zrezygnował – próbuje wyjechać. Stoję. Kolejny gość zamawia hot-doga. Stoję. Gość z Lanosa odjechał. Dochodzę do kasy. Pani proponuje mi hot-doga. Odmawiam. Proces tankowania zajął 40 minut. Super.
Od pewnego czasu nie jem hot-dogów. I to jest zła informacja. Gdybym jadł hot-dogi pewnie bym się tak nie denerwował. Gość w Lanosie pewnie też nie je hot-dogów.

3. Impreza dla Twitterowiczów u ambasadora Mulla.
Spotkałem dawno niewidzianego Piotra Goćka. Niewidzianego. Ale słuchałem go wcześniej przez cztery godziny jazdy. Czytał swojego „Demokratora”. Książka na początku trudna, później jakoś się można do niej przekonać. Gociek zadowolony z siebie. Miło go było w tym zadowoleniu oglądać. Będzie wydawać kolejne książki. Bycie literatem najwyraźniej ma przyszłość.
Spotkałem niepijącego Sitę i pijącego Okońskiego. Nie zrobiłem sobie selfie z Kuźniarem. Nie zrobiłem z Mężykiem – nie przyszedł.
Porozmawiałem chwilę o Gazie z jakąś panią, która o mały włos nie rzuciła mi się do gardła.
Kiedy zauważyłem, że szkoda czasu użyłem ostatecznego argumentu: gdyby Izrael chciał, to by wykończył wszystkich mieszkańców Strefy. I wtedy by to było ludobójstwo. Nie robi tego – choć może.
Odpowiedziała, że rakiety Hamasu się nie liczą, bo powodują mało ofiar. Czyli, że największym grzechem Izraela jest posiadanie sprawnej obrony przeciwrakietowej.
Skąd się biorą tacy ludzie, no skąd. (ta akurat chyba była z gazeta.pl).
Z jeszcze większą radością słyszałem, jak z ambasador tłumaczył, że niestety nie może sobie wylać kubła na głowę, bo zabraniają mu tego regulacje Departamentu Stanu. Urzędnicy mogą wspierać działalność charytatywną – jako taką. Nie może wspierać konkretnie jednej organizacji. I to bardzo dobry argument.

Przed imprezą na Twitterze pojawiło się sporo głosów niechęci. Że tanim kosztem USA pozyskuje sympatię 'liderów opinii'. Wypowiadali się tak ci, których nie zaproszono.

Ja tam się nie obrażam o to, że nie przeniesiono bazy Ramstein gdzieś po Sieradz. Nie obrażam się, że nie przywieziono do Polski 300 baterii Patriotów. Cieszę się, że z każdego amerykańskiego żołnierza, który jest w naszym kraju. Z każdego samolotu. Bo nawet jeden amerykański samolot nad polskim niebem działa odstraszająco. Dokładniej: w momencie, w którym wystartuje para polskich F16 i razem z nimi wystartuje samolot USAF, to komuś, kto by chciał odpalić w ich kierunku rakietę może zadrżeć ręka.

Generalnie wieczór skończyłby się przyjemnie, żeby nie to, że red. Mucha coś powiedział o tekście prof. Romanowskiego. I ja – głupi – ten tekst po powrocie do domu przeczytałem.

Cóż, profesor Romanowski jest idiotą i to nie jest najgorsze, bo Uniwersytet Jagielloński z kilku takich zrobił już profesorów. Nie jest też najgorsze, że Gazeta publikuje co jakiś czas wykwity jego intelektu. Najgorsze jest to, że kiedy coś takiego przeczytam nie potrafię przejść nad tym do porządku dziennego. I się niemożebnie wkurwiam. A złość urodzie szkodzi.

wtorek, 26 sierpnia 2014

26 sierpnia 2014



1. Wstałem pełen planów, ale w południe już wiedziałem, że nic z nich nie będzie. Taki dzień. Ugotowałem więc resztę pomidorów i pojechałem do Lidla kupić sobie coś do jedzenia. W Lidlu była kontrol, czyli dwóch nieco grubych panów w garniturach z iPadami. Coś mówili pani ze sklepu, która notowała wszystko analogowo, czyli na kartce.
Wracając skręciłem na grzyby i skończył mi się gaz. I to jest podwójnie zła informacja, bo nie znalazłem ani jednego.

2. Nie ma chyba nic bardziej wkurwiającego niż czekanie na przelew, o którym wiadomo, że wyszedł. I przychodzi wolniej niż normalnie.
Swoją drogą pamiętam czasy, kiedy Pekao programowo księgowało przychodzące pieniądze z 24-godzinnym opóźnieniem.
W każdym razie bez pieniędzy nie mogłem zatankować, więc nie mogłem ruszyć do Warszawy i to – mimo iż nie lubię ruszać do Warszawy – jest zła informacja.


3. Karta NC+ straciła uprawnienia. Zajęło mi chwilę przebrnięcie przez ich stronę internetową i wysłanie uprawnień na nowo. Technicznie robi się to tak, że dekoder ma być przez jakiś czas włączony by sygnał z satelity przeprogramował kartę. Wróciłem do kuchni. Po jakichś 10 minutach rzecz się dokonała. Usłyszałem, jak u Morozowskiego jakich ktoś rozmawia z Markiem Jurkiem o legalizacji marihuany. Ten ktoś właśnie opowiadał, że w Polsce przepisy są bardziej restrykcyjne niż w Rosji, bo Putin te rosyjskie zliberalizował. I, że aneksja Krymu poprawiła sytuację tamtejszych palaczy marihuany. „I o tym się nie mówi!”.
Coś przeczuwałem, ale postanowiłem się upewnić. Tak, to był Kamil Sipowicz – żywy dowód na szkodliwość marihuany.
Później użył jeszcze jednego argumentu: skoro w Stanach firmy tytoniowe płacą miliardowe odszkodowania, to przecież, gdyby marihuana była szkodliwa – nikt by jej nie sprzedawał, ze strachu przed procesem.

Prędzej czy później marihuana zostanie zalegalizowana. Czy to źle? Nie wiem. Ważne, żeby ludzie sobie wbili w głowy, że jak każda używka może szkodzić. A może. Wielu ludzi widziałem z mózgami wypalonymi THC. Nie znałem Sipowicza, zanim ten zaczął palić, być może urodził się idiotą. Dobrze, że ktoś taki zapraszany jest do mediów – może ludziom otworzyć oczy. Źle, że dzieje się to tak rzadko.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

25 sierpnia 2014



1. No więc tak, jak przewidywałem obudziłem się z kacem. Ale to nie było najgorsze. Otóż przykleiła się do mnie melodia przeboju artysty o interesująco brzmiącym pseudonimie Dj Disco, o równie frapującym tytule „Szalona ruda”. Mój sąsiad Tomek jest zafascynowany jak piosenka, której podmiot liryczny zastanawia się nad kolorem włosów łonowych rzeczonej Rudej może rano być puszczana w radio. Fascynacja sprowadza się do odtwarzania tego utworu co jakiś czas, a to telefonem Sony, a to systemem audio jego volvo V50.
Mówi wtedy, że długo nie mógł uwierzyć, że ten tekst jest właśnie o tym.

2. No więc Ruda zniszczyła mi poranek. Później do Rudej dołączył miłościwie panujący nam pan premier, a dokładniej: któryś z jego świetnie opłacanych urzędników, który odpowiada za obsługę panapremierowego Twittera. Otóż wczoraj była rocznica uzyskania niepodległości Ukrainy. I panapremierowy Twitter napisał, że nie ma wolnej Europy bez wolnej Ukrainy. Napisał to niby po ukraińsku, ale łacińskim alfabetem. I to było słabe.


3. Cały dzień przy garach i telewizorze. Powinienem się znowu wgryźć w polską politykę, a jest ona niemożebnie nudna. No może poza poznańskim europosłem Szejnfeldem, który jest nie tyle nudny, co wkurwiający. Gdzieś głęboko chowam nadzieję, że przy kolejnych jego manipulacjach otworzy się niebo i się rozlegnie grom i po europośle Szejnfeldzie zostaną czerwone buty.

Pod wieczór stwierdziłem, że więcej nie usiedzę i pojechałem na grzyby. Było słonecznie i lało. Czyli pojawiła się tęcza. Wyraźnie było widać gdzie się zaczyna. Nie podjechałem tam, bo się bałem że mnie ktoś aresztuje. Nie znalazłem więc garnca złota. I to jest zła informacja.  

24 sierpnia 2014




1. Pomidor. Pomidor. Pomidor. Pomidor. Pomidor. No dobra, nie przesadzajmy. Przetwarzanie pomidorów nie jest aż tak dotkliwe. Korzystając z okazji nadrobiłem twitterowe zaległości. Z dużą radością wgryzłem się w napierdalankę pomiędzy Sławomirem Jastrzębowskim, redaktorem naczelnym „Super Expressu” a tygodnikiem „Polityka”. Napierdalankę pod hasłem „brukowce”.

Mleczko, którego poczucia humoru nie jestem specjalnym wielbicielem mniej-więcej od czasu, kiedy skończyłem podstawówkę, narysował kiedyś faceta, który jedną ręką się masturbuje, w drugiej trzyma lornetkę i patrzy mówiąc: zboczeńcy. I ten właśnie rysunek mi się zawsze przypomina, kiedy tzw. normalne media załamują ręce nad tabloidyzacją tabloidów.
Najśmieszniejsze jest to w „Gazecie Wyborczej”, z której teksty trafiają na portal gazeta.pl obok materiałów z plotek.pl.
Jechałem kiedyś do Poznania z ekipą z Plotka. Było to niezapomniane przeżycie.

„Polityka” sama się zaorała. Najpierw napisała o standardach dziennikarskich. Później podała z dupy wziętą informację o rozwodzie Marcinkiewiczów. Cóż tabloidem też trzeba umieć być.

A tak w ogóle, to marzę o posadzie felietonisty w „Fakcie”. Mam nawet tytuł rubryki: „P.O. Kierownika Jeziora”. Raczej, mimo starań tej posady nie dostanę i to jest zła informacja.
(P.O. nie zawsze znaczyło Platforma Obywatelska)

2. Przez to siedzenie przy komputerze wdałem się w dyskusję z kol. Pertyńskim o Kościele katolickim. Jestem na dobrej drodze, żeby zostać wiceTerlikowskim, a ja przecież nawet specjalnie wierzący nie jestem. I to jest zła informacja, bo gdybym był, to bym z obrony Kościoła czerpał jakąś satysfakcję.

3. Wieczorem zadzwonił Gienek (sąsiad) potrzebował pomocy w uporządkowaniu resztek różnych alkoholi, które zajmowały miejsce. Pomogłem
Siedzieliśmy u nich na podwórku, cieszyliśmy się pogodą, która była zdecydowanie inna niż w Warszawie.
Jolka (żona Gienka) jeździ Kadettem. Identycznym, jak ten zabytkowy, którego zdjęcie wrzucił ostatnio Złomnik. Kadett, jak Kadett. Tylko kombi. Zdrowy tzn. bez korozji.
Jolka opowiadałam jak jakiś gość walnął w nią pod Biedronką. Walnął, wyskoczył z auta, zaczął wyzywać, tak, że aż świadkowie zareagowali. Jolka coś mu też odpowiedniego odpowiedziała i była z siebie bardzo zadowolona do momentu aż do niej dotarło, że właściwie to powinna wezwać policję. I wciąż żałuje, że nie wezwała.
Igor Omulecki jechał autobusem z tej swojej Radości, czy jak to się tam nazywa. W autobusie był pijany pan i dymił. Pasażerowie skarżyli się kierowcy, który nic nie chciał zrobić. Igor już miał panu przyfanzolić (przypomniało mi się to słowo, ładne, nie?) ale przypomniał sobie, że jest ojcem rodziny i, że jeszcze by mógł za mocno i dał sobie spokój. Autobus przyjechał na plac Trzech Krzyży. Wysiedli i Igor i pan. Akurat policja rozstawiała płotki na górników pod Ministerstwem Gospodarki. Igor znalazł jakiegoś wyższego stopniem i opowiedział o całej sytuacji. Policjant niechętnie wysłał dwóch, żeby się panu przyjrzeli. Ten wykonał jakiś agresywny wobec tym dwóm ruch i po chwili leżał skuty na chodniku. Igor poczuł wtedy obywatelską satysfakcję. Skoro mamy służby nie musimy wszystkiego robić osobiście.

A zła informacja? Za dużo tych resztek wypiłem.  

sobota, 23 sierpnia 2014

23 sierpnia 2014


1. No więc zebrane przeze mnie podgrzybko-babki okazały się szatanami. Przyszedł Gienek (sąsiad) popatrzył i kazał wyrzucić. Opowiedział, że parę dni temu mówił Jolce (żonie), że dobrze by było, gdyby podgrzybki, których zebraniem się chwaliłem nie okazały się szatanami. Prorok. Człowiek, jeżeli nie jest pewien, że ma do czynienia z szatanem powinien go polizać. Jest gorzki. To chyba najłatwiej rozpoznawalna postać szatana. Ja niestety przez mocne alkohole i ostre przyprawy tej goryczy tak łatwo nie czuję i to nie jest dobra informacja.
Mam nadzieję, że wśród wcześniej wysuszonych grzybów szatanów nie było. Jakby co, to z góry ewentualnych poszkodowanych przepraszam.
Ostatnio, kiedy się spóźnia Intercity, kierownik pociągu przeprasza z góry. „Pociąg przyjechał z dziesięciominutowym opóźnieniem, za co z góry państwa przepraszamy”. Kolejny zwrot, który robi karierę używany w sposób sprzeczny ze znaczeniem. Podobnie jest z „bynajmniej”. Mój kolega morderca długo nie mógł zrozumieć o co mi chodzi, kiedy próbowałem mu opowiadać o sekretarce w jednym z tygodników, w których pracowałem.
–Mówi „bynajmniej” zamiast „przynajmniej”.
–Ale jak, jak to możliwe? Daj przykład.
–O, powiedziałaby: „Jestem bynajmniej inteligentna”
Nie mógł w to uwierzyć. Sekretarka robiła później karierę w TVP, a on odsiaduje dwanaście lat.

Zeznawałem na jego procesie. Pamiętam, że sędzia przewodnicząca o mały włos nie parsknęła śmiechem, kiedy zauważyła, że liczę na palcach ile mam lat.
Swoją drogą skoro alkohol mogę już kupować, a na emeryturę nie liczę – po co mi ta wiedza.

2. Pojechałem na targ do Świebodzina po pomidory. Na rynku, bo tak się tu targ nazywa, porozmawiałem chwilę o geopolityce z producentem również pomidorów, który nie narzeka, bo produkuje tyle, ile sam sprzeda. I kupiłem 15 kg za 28 zł. W Broniszach ponoć jest taniej.
Wpadłem do stolarza, który miał na środę skleić dwa krzesła. Skleił jedno, ale miał dobre wytłumaczenie. On zawsze ma dobre wytłumaczenia. Bez umiejętności tworzenia w czasie rzeczywistym dobrych wytłumaczeń nie ma co liczyć na sukces w branży usług.
Po drodze zaćwierkał telefon. Pół mojego tajmlajnu podawało dalej twitta rzecznika Kurii Warszawsko-Praskiej o suspendowaniu księdza Lemańskiego.
Nareszcie.
Lemańskiego spotkałem 4 lipca na imprezie u amerykańskiego ambasadora. Przyprowadził go prof. Śpiewak. Lemański łaził w tłumie łypiąc na prawo i lewo. Pewnie liczył ile osób go rozpoznało. Żenująca postać. Najlepsze, że jego losem najbardziej się przejmują ludzie, którzy najchętniej zdelegalizowaliby Kościół w Polsce.
Wpadłem wtedy na pomysł, żeby sobie z nim zrobić zdjęcie. Jakoś nie wyszło i to nie jest dobra informacja.

3. Wieczorem przeczytałem, że Wojewódzki Sąd Administracyjny uchylił zakaz palenia węglem w Krakowie. To dobra informacja. Jako wieloletni użytkownik pieców nie wyobrażam sobie, żeby w mieście ktoś, kto ma możliwość zmiany sposobu ogrzewania tego nie zrobił.
To był przepis typu: skoro nie lubimy odśnieżać uchwalmy, że zawsze będzie lato.

Kraków dalej będzie jednym z bardziej zanieczyszczonych miast w Unii Europejskiej (nie: Europie, jak niektórzy piszą – bo w tej konkurencji wyniki są nieco inne ). Teraz pewnie będzie próba wprowadzenia zakazu wjazdu do miasta samochodów starczych niż ośmioletnie. Z uzasadnieniem, że w Niemczech tak zrobili. Już widzę te teksty red. Kublika. Twórcy przepisu będą pewnie jak red. Kublik pomijać drobny szczegół, że przepisy niemieckie tak restrykcyjne są tylko dla diesli.
Tak to bywa, kiedy pod pretekstem ekologii chce się załatwiać inne biznesy.

No i zła wiadomość. Definitywnie skończyła mi się butelka Famous Grouse. Grouse to nie jest gęś, to głuszec. Whisky – jak na blended – bardzo dobra. I tak muszę się truć czarnym Johnym Walkerem. Życie to nie jest bajka. Życie to nieustająca walka.