poniedziałek, 15 września 2014

14 września 2014


1. Dla mnie dzisiaj, to jest dzisiaj nawet po północy. Znaczy, to samo dzisiaj, co to, które było przed północą. Linia zmiany daty przechodzi więc u mnie chwilę po tym, kiedy się kładę spać.

Już prawie spałem, kiedy obudziły mnie piski ściganej po domy myszy. Wstałem (zabrało mi to z dwadzieścia minut), wziąłem latarkę i poszedłem w kierunku awantury. Po ciemku. Włączyłem latarkę, w kręgu światła była mysz zagoniona w róg i trzy koty. Światło mysz sparaliżowało. Wziąłem więc ją w dwa palce i wyniosłem za drzwi.
Mogę sobie wyobrazić, o czym rozmawiano w mysiej rodzinie:
„I wtedy z nieba błysnęło światło i jakaś wielka siła przeniosła mnie w bezpieczne miejsce.”
I wtedy by się odezwał nestor mysiej rodziny: „Gdybyś, jak Stefan był ateistą i głosował na Palikota skończyłbyś tak marnie jak on”.

Zła informacja: później nie mogłem zasnąć, więc się nie wyspałem.

2. Bożena przywiozła BMW 640i. Kabriolet. Biały. Człowiek jedzie i nie słyszy silnika. Zupełnie. Ciekawa odmiana po Golfie R. Pojechaliśmy do Lidla na zakupy. Znaczy wcześniej pojechałem chevroletem na grzyby. Konkretnie – rydze. W miejsce, które pokazał mi na googlowym zdjęciu sąsiad Tomek. Przywiozłem rydze, prawdziwki i kanie. Rydze rządzą.

W Lidlu w końcu kupiłem sól do zmywarki. Nasza zmywarka to tysiącletnia Miele, kupiliśmy ją w Czarnowie pod Kostrzynem. Można odnieść wrażenie, że cała ta miejscowość żyje z przywożenia z Niemiec używanego sprzętu AGD, naprawianiu i sprzedawaniu go. Nastoletnie Miele kupiliśmy w cenie nowego Boscha. To były dobrze wydane pieniądze. Zmywarka ma dodatkową szufladę na sztućce. Kiedyś takie robiło wyłącznie Miele. Dziś jest to bardziej popularne. Uwielbiam sprzęt AGD. Prowadzi to do dość zabawnych sytuacji. Dziennikarzy trudno jest zagnać na prezentacje pralek czy lodówek. Chodzą z musu. Ja z przyjemnością wchodzę w dyskusje z tzw. produktowcami. Kiedyś jeden był przekonany, że jestem z konkurencji i chcę wyciągnąć tajemnice firmy. Bo kto z poza branży by pamiętał, że pierwsze bąbelkowe pralki w Polsce sprzedawało Daewoo.

Samsung wypuścił teraz nową zmywarkę działającą w rewolucyjny sposób. (Woda nie wylatuje z tego niby śmigła, tylko leci ścianą – jakby odwróconym wodospadem.)
I to jest zła wiadomość, bo może się okazać, że nasze tysiącletnie Miele jest już passé.

3. Z przykrością skonstatowałem, że jednak jestem w wieku, do którego bardziej niż Golf R przystaje BMW serii szóstej. Monika Olejnik dała się ostatnio sfotografować w trójce coupe. Powinna sobie kupić coś bardziej odpowiedniego. Małe BMW zostawić wnukom.

Wieczorem było ognisko. Potem lunął deszcz i być ognisko przestało. Bożena wymacała na kocie Pawełku kleszcza.
Dzięki czemu, w wieku, do którego pasuje BMW serii szóstej, dowiedziałem się, że poprawne jest słowo pinceta, a pęseta się pisze nie przez „en”.
Człowiek się uczy całe życie. 
Kot Pawełek zwiał podczas próby kleszcza wyciągania. I to jest zła informacja.

sobota, 13 września 2014

13 września 2014



1. Rano się zastanawiałem, dlaczego nie mogę się ruszyć. W końcu sobie przypomniałem, że
dzień wcześniej rozładowaliśmy z bratem chevroleta. Stosunkowo szybko nam poszło. Najtrudniejsze było rozwalenie skrzynki zbitej przez kogoś w New Dehli.

Przy śniadaniu przeczytałem, jak mój twitterowy kolega Marcin Kamiński oburza się na pomysł (plotkę) powrotu do rządu Sławomira Nowaka. Napisałem mu, że gdyby przez jakiś czas przestał hejtować PiS, mogłoby się okazać, że nie wiedzieć kiedy został PiS-u wyborcą. Rozpętała się więc dyskusja czy gorszy jest prof. Niesiołowski, czy prof. Pawłowicz.
Dyskusja nie o tym, co ważne, bo coraz częściej mam wrażenie, że krytycy PiS największe pretensje mają do PiS-u o to, że PiS krytykuje PO, a to jest złe, bo fajniej jest wierzyć, że jest fajnie.
Nie mów nie Boniemu bo nie.

Stwierdzenie: gdyby rządził PiS byłoby gorzej – jest dla mnie pozbawione sensu, bo ja nie wiem, jakby było, gdyby rządził PiS. Wiem jak jest teraz.
I to, co napisałem robi ze mnie chorego z nienawiści PiS-owca.

I to jest strasznie zabawne.

Zwłaszcza, że kiedy się ma nie do końca wypalony alkoholem mózg, można sobie przypomnieć, że ci sami publicyści, którzy piszą o prezydenturze Tuska jako o wielkim sukcesie Polski, kiedy to stanowisko obejmował van Rompuy pisali, że to żadna funkcja, że wielcy Europy nie pozwolili na to, żeby miała jakieś specjalne znaczenie.

Van Rompuy ma na drugie imię Achilles.

Ale nie o tym.
Kolega Kamiński napisał, że za Nowakiem nie przepada od jakichś dwóch lat. Ja wcześniej słyszałem o nim bardzo nieciekawe rzeczy od znajomych z Gdańska. I o tym chcę napisać.

Gdzie się człowiek nie wybierze. I nie zacznie delikatnej rozmowy na tematy około polityczne, zawsze schodzi na jakieś przekręty związane z ludźmi z PO. I – co ciekawe – opowiadają to Platformy wyborcy. Większość tych informacji brzmi całkowicie nieprawdopodobnie.
Moją ulubioną jest historia o marszałku (mam wyłączony telewizor, więc nie wiem, czy nie ministrze) Grabarczyku, który w swojej kancelarii adwokackiej dilował koksem. (Policja nie może bez zapowiedzi wjechać do adwokackiej kancelarii). Opowiadał mi to dorosły człowiek, ba, nauczyciel akademicki.
Kiedyś dojeżdżając do Wrocławia usłyszałem, że stoi tu tak dużo znaków, bo produkuję je firma związana z Grzegorzem Schetyną.
Ile ja się biedny nasłuchałem o różnych dziwnych sytuacjach związanych z lotniskiem w Modlinie.

Mógłbym wymieniać w nieskończoność.

To, czy te historie są prawdziwe nie ma specjalnego znaczenia. Chodzi o to, że są. Że powstają. A najlepsze, że niemożliwe, żeby wymyślał je PiS, bo mam wrażenie, że tam nie ma nikogo, kto by był w stanie ogarnąć taką akcję.

Rozpisałem się.
Coś się takiego stało, że fakty nie mają znaczenia. Liczą się slogany.
Przykład: mamy najlepszego ministra spraw zagranicznych w historii. [nie wiem, czy jeszcze mamy, bo wciąż nie włączyłem telewizora].
Teraz będzie dialog:
–Z czego wynika to, że jest to najlepszy minister?
–No bo jest świetny?
–Dlaczego jest świetny?
–No bo poprawił wizerunek Polski
–Ale co to znaczy?
–No, Polska jest teraz bardzo szanowana za granicą
–Ale co z tego wynika?
–No, nasz głos się liczy
–Ale co z tego wynika?
–No liczy się nasz głos!
–No dobrze, ale co się udało załatwić, konkretnie?

–Wolisz, żeby ministrem była Fotyga? Chcesz, żeby się z nas wszyscy śmiali?
–Teraz się nie śmieją, ale co wynika z naszej pozycji? Co konkretnego się udało ministrowi załatwić?
–Spierdalaj ty PiS-owcu.

Nie da się dyskutować o rządach PDT. I to jest niedobre.

2. Brat z córką poszli na grzyby. Coś tam przynieśli. Ja poszedłem na grzyby, coś tam przyniosłem. Z pomocą sąsiada ścięliśmy dwa drzewa w parku. Dokładniej, to Gienek ścinał, ja pchałem. Pod korą pierwszego drzewa siedział zaskroniec. Pod korą drugiego drzewa też siedział zaskroniec. Oba przy ścinaniu zostały przecięte. Niestety to nie jest tak, że z dwóch zrobiło się cztery. I to jest zła informacja.

3. Do sąsiada Tomka przyleciał parolotnią pracownik. Który, przy okazji jest kuzynem jego teściowej. Jolki, żony Gienka. Wszyscy poszli oglądać start. Wyglądał dość zabawnie – gość ze śmigłem na plecach skaczący po polu.
Lilka – córka mojego brata stwierdziła, że ją nogi bolą. Wziąłem ją więc na barana. I to jest zła informacja, bo sobie po chwili przypomniałem, że dzień wcześniej wyładowałem z Chevroleta pół tony łupka.
Drugie pół wyładował brat, ale się to nie liczy, bo jest młodszy.

I tak dzień spięła klamra. Tak jak nie mogłem wstać, tak trudno mi się było położyć.

12 września 2014


1. Nawiedził mnie brat z córką. Córka wymagała włączenia telewizora, na któryś z tych potwornych kanałów, na jakich ludzie mówią cienkimi głosami i śpiewają dziwne piosenki.
Kiedy moja bratanica pojechała zwiedzać okolicę, a konkretnie do miejsca, gdzie dorośli wrzucają dzieci do zbiornika pełnego kolorowych kulek, przełączyłem na TVN24.

Trafiłem na breaking news, że na polu wylądowały helikoptery. Od razu mi się przypomniał dowcip o UFO, które wylądowało na polu. Nie przytoczę go w tym miejscu, bo nie chcę wyjść na antysemitę, a – jak wiadomo – każdy dowcip, w którym pada słowo „Żydzi” jest z definicji antysemicki. I lepiej z tym nie dyskutować.
Kiedyś wdałem się w bezsensowną dyskusję z twitterowym profilem „Amerykanie w Polsce” (albo jakoś tak). Napisałem, że „Jebać żydów” nasprajowane naprzeciw prokuratury w podkrakowskiej Bochni nie jest antysemickie, bo nie dotyczy ani ludzi pochodzenia żydowskiego, ani obywateli Izraela, ani wyznawców judaizmu tylko kibiców klubu sportowego „Cracovia”. Czyli, że nie ma to nic wspólnego z kwestiami narodowościowymi. Z podobnych powodów, kiedy kibice klubu sportowego „Cracovia” piszą na murze „Jebać psy” nie sugerują wykonywania wciąż jeszcze zabronionych przez prawo czynności zoofilskich, zresztą w obu przypadkach nie chodzi o nic związanego z seksem. Tu „jebać” znaczy – w uproszczeniu – nie darzyć szacunkiem. Zaś „psy” to kibice Towarzystwa Sportowego „Wisła”.
No i się dowiedziałem, że nie mam racji. Od tego czasu staram się nie używać słowa „Żyd”. Zwłaszcza w piśmie.

Helikoptery wylądowały. Reporterzy TVN24 przeprowadzili zakrojone na szeroką skalę dziennikarskie śledztwo. Wylądowały w trzech miejscach naraz. Gdzieś chciały zamówić pizzę, ale się nie udało. Gdzieś dostały ciasto. Gdzieś pozwoliły komuś zasiąść za sterami. Gdzieś przyjechała polska Żandarmeria i zabraniała podejść. Ktoś dostał – o ile dobrze zrozumiałem – medal za wspieranie amerykańskiej armii. W jednym z miejsc była studentka, która znała angielski, więc z helikopterami porozmawiała. Słowem – cała prawda, całą dobę.
Matka Madzi zjadła już śniadanie.

Rano pan ambasador Mull powiedział, że helikoptery lądowały związku z procedurami bezpieczeństwa. Nasi eksperci – jak powszechnie wiadomo, mamy najwięcej i najlepszych ekspertów lotniczych na świecie – powątpiewali. Mówiąc, że wojskowe helikoptery mogą latać – cokolwiek to znaczy – na przyrządach.

Później była konferencja pani rzecznik od gazu. Powiedziała ona, że Rosjanie przysyłają nie tyle gazu ile chcemy. A powinni tyle ile chcemy. Jakiś orzeł z TVN24 koniecznie chciał się dowiedzieć, czy wcześniej przysyłali więcej, czy my więcej chcemy. Pani rzecznik od gazu nie chciała odpowiedzieć. Zadał więc to pytanie więcej razy niż cała „Gazeta Polska” pytała premiera Tuska o to, kiedy się poda do dymisji.
Później orzeł z TVN24 był strasznie dumny, że przyparł panią rzecznik od gazu do muru.

Powiedziałem bratu, że coraz częściej dziennikarze telewizji informacyjnych przypominają tych z magazynów typu „Party”, „Gala” czy „Show” [więcej tytułów nie wymieniam, ale wiadomo o co chodzi]. Brat odpowiedział, że się mylę. Że jeszcze nie przypominają.

I to jest zła informacja, bo znaczy, że może być jeszcze gorzej.

2. Kolega Jakóbczyk wrzucił informację, że nowy samochód Opla będzie się nazywał Karl. Chwilę nie mogłem sobie przypomnieć, co mi to imię w kontekście maszyny mówi.
Ale sobie przypomniałem.
Najcięższy samobieżny moździerz 60-cm Karl Gerät 040. Ten, z którego pocisk w tak widowiskowy sposób walnął w Prudential. Zdjęcie tego walnięcia (zrobione przez Sylwestra „Krisa” Brauna) Bożena dała na obwolutę albumu o Powstaniu, który robiliśmy dziesięć lat temu.
Ze zdjęcia PAP-u dowiedziałem się, że prezydent Kaczyński dał w prezencie ten album Benedyktowi XVI. Niestety jakoś specjalnie oprawiony, więc obwoluty ze zdjęciem nie było.

Warszawski Karl ochrzczony był „Ziu” [to nie chodzi o dźwięk pocisku]. Przetrwał wojnę, stoi w Muzeum Czołgów w Kubince. I to jest zła informacja, bo kto by tam teraz jechał.

Karle produkowała Rheinmetall AG. Dziś należąca do niej firma KSPG produkuje części do samochodów. Również opli.

3. Pojechałem z sąsiadem moim Tomkiem do Świebodzina. Docenił możliwości Golfa, choć było mokro i jechałem bardziej niż rozsądnie. Wracając wpadliśmy do pracownika sąsiada Tomka, Tomka. Tego, który wcześniej prasował przy kasacji aut. Zwłaszcza Golfów III. Tomek, pracownik sąsiada Tomka, Golfa R również docenił. Uważa jednak, że gdyby miał wolne 200 tysięcy, to by raczej dom wybudował, zwłaszcza, że Golfa już ma. Golfa I. Ze zdrową blachą.
Tomek, pracownik sąsiada Tomka obiecał żonie, że nie będzie już jeździł na ścigaczu i chce sobie kupić jakiś fajny samochód. Odradziłem mu mitsubishi 3000GT, bo wszystkie które widziałem na własne oczy były zepsute. Zrobiłem chyba dobry uczynek. Opowiedziałem mu za to o silniku M70 BMW. I to może być zły uczynek. Może, ale nie musi.

Smutne jest to, że te 200 tys. za tego Golfa to naprawdę nie jest dużo pieniędzy. I każdego z nas powinno być na niego stać. Sąsiada Tomka, to już stać.
Kiedy usłyszał cenę, powiedział „O tyle samo, co moja plazma” [nie chodziło mu o duży telewizor, tylko o sterowaną komputerem maszynę do robienia dziur w blasze] „Tyle, że moja plazma zarabia na siebie”. Golf nie zarobi. Chyba, że znajdziemy jakiś sposób na monetyzację radości, której dostarcza prowadzenie go. Dużej radości.

Informację o helikopterach na polu przekazały światowe media. Ze zdjęciami wsi fotografującej się pod jednym z nich. Cały świat już wie, że do tego, żeby mieć na polu amerykański helikopter nie trzeba mieć amerykańskiej bazy.

czwartek, 11 września 2014

11 września 2014



1. Poranek zrobił mi szef małopolskiej Platformy, kolega Lipiec. Napisał na fejsie, że nie wiedział, iż Dumbledore był gejem.
Ciekawe, czy kiedy będzie zmieniał barwy partyjne też powie, że był w PO, bo o niczym nie wiedział.

Wstałem. Ubrałem spodenki, w których była osa. Użarła mnie w nogę. I to jest zła informacja, choć mogła być dużo gorsza.

2. Po śniadaniu obserwowałem przez chwilę kolejne łańcuszki wodno-książkowo-filmowe. I z tego obserwowania wpadłem na pomysł, żeby zrobić swój. Łańcuszek z założenia wadliwy, bo nikogo nie chciałem „wyzywać”. Łańcuszek: wymień trzy niezaprzeczalne sukcesy rządów Donalda Tuska. Niezaprzeczalne, czyli takie, z którymi nie będzie mógł dyskutować najbardziej zatwardziały Platformy wróg.

Przypomniało mi się jak do projektu polskiego „GQ” obdzwaniałem różnych ludzi, by się dowiedzieć jakie są według nich największe wady prezydenta Kaczyńskiego. Odpowiedzi sprowadzały się do: jest niski, nosi złe garnitury i sepleni. Z tego wyciągany był wniosek, że to najgorszy polski prezydent w historii.
Dzwoniłem do – wydawać by się mogło – poważnych wtedy dziennikarzy.

Mnie się udało wynaleźć dwa sukcesy rządów PDT. Rozliczanie PIT-ów przez Internet bez drogiego i skomplikowanego podpisu elektronicznego. I zrobienie ze mnie pisowca.

Mam wrażenie, że większość komentujących nie zrozumiała założeń i wymieniała „sukcesy” zamiast sukcesów. I to jest zła informacja. Miałem nadzieję, że więcej ludzi potraktuje to wyzwanie poważnie.
O dwóch nadesłanych by można dyskutować. o tym, że coś drgnęło w polityce rodzinnej. Drgnęło. Jak ruszy na poważnie, to się zgodzę.
No i zniesienie przepisów o wsadzaniu do więzienia rowerzystów. To z kolei inicjatywa min. Gowina. Więc się nie do końca liczy.
Zresztą człowiek, który o tym napisał uważał, że wsadzanie rowerzystów to pomysł Ziobry i Kaczyńskiego. W rzeczywistości przepis wprowadzono za Cimoszewicza.

3. Pojechałem do Lidla. Przełączyłem Golfa R w tryb Racing. I przed początkiem lasu miałem ponad dwie paczki. Do Ołoboku nie trzeba było jakoś specjalnie zwalniać. Niesamowity samochód.
Nigdy nie byłem koneserem dźwięków wydawanych przez silniki. Raczej śmieszyli mnie dorośli ludzie, którzy się tym ekscytują. Golf R jednak świszcze, prycha i gulgoce w taki sposób, że aż żałuję, że w okolicy nie ma tunelu.

W Lidlu jest szpinak (gdyby ktoś był zainteresowany).

To strasznie śmieszne, że w tej krainie Golfów i Passatów, R stał pod sklepem nie budząc niczyjego zainteresowania. Pewnie zbyt wiele samochodów tuningowano, żeby wyglądał jak ten, więc nikt nie wierzył, że ten jest tym naprawdę.

Wracając podjechałem do dębniaka sprawdzić, czy są grzyby. Jadąc leśną drogą naszła mnie refleksja – jak to ci Niemcy zrobili, że droga, której nikt nie naprawiał od dobrych siedemdziesięciu lat wciąż się nadaje do tego, żeby jechać po niej samochodem, o takim jak ten Golf zawieszeniu, nie urwać spojlera, nie uszkodzić felgi.
Zupełnie inaczej niż na niektórych, parę lat temu remontowanych warszawskich ulicach


Znalazłem kilka prawdziwków i z dziesięć sów nazywanych też kaniami.
Niemcy sówko-kanie nazywają parasolami. Szkoda, że nie znam żadnego sposobu na ich (kań, nie Niemców) przechowywanie. Będę musiał je wszystkie zjeść. I to nie jest dobra informacja. Bo ileż można zjeść grzybów naraz.

10 września 2014



1. No więc wtorek okazał się kolejnym dniem, w którym postępowcy nadawali na właściciela nadmorskiej knajpy, który postanowił nie obsługiwać Rosjan. Odezwał się nawet znany i lubiany redaktor Reszka, który w zylion razy podawanym dalej felietonie napisał, że to źle, a ma prawo się na ten temat wypowiadać, bo dostał wpierdol w Moskwie i w imię wyższych celów nie żywi urazy.
To niesamowite do jakiej jedna kartka, treści „NIE OBSŁUGUJEMY ROSJAN” doprowadziła eksplozji grafomanii . 
I to jest zła informacja. Można oczywiście dyskutować, ale autor, który jedną ręką pisze, drugą… nie napiszę co robi drugą ręką, czytając, co napisał, bo mój kolega Wojtek prosił, bym bardziej ważył słowa.

Ludzie, który obcują z domowymi zwierzętami mają zwyczaj nadawania tym zwierzętom cech ludzkich, czyli, że jeżeli kotek popatrzy tak, to coś tam, a jeżeli piesek, to coś tam. Naukowcy to zbadali, wynika to ponoć z tego, że ludzie wolą funkcjonować w znanej rzeczywistości.

Podobnie jest ze stosunkiem do Rosjan.

Żeby nie było niedomówień – ja nie porównuję Rosjan do zwierząt, ja porównuję tzw. Zachodnioeuropejczyków (w tym niektórych naszych rodaków) do właścicieli zwierząt domowych.

Rosjanie są zupełnie inni niż my. Rosja jest krajem funkcjonującym w zupełnie dla nas abstrakcyjny sposób. To, co dla nas jest oczywiste, dla Rosjan oczywiste jest niekoniecznie.
Ale, jako że nawet nie próbujemy tego ogarnąć – udajemy, że jest inaczej.

Na pierwszej swojej solowej płycie Sting śpiewał, że „I hope the Russians love their children too”.
Gdyby oni „love their children” w naszym znaczeniu, to by towarzysz Lenin dość szybko zakończył karierę. Oni jednak woleli funkcjonować w zdecydowanie jednej z najgorszych rzeczywistości w historii.

Swoją drogą, gdyby do tej nadmorskiej knajpy przyszedł jakiś protestujący przeciw polityce Putina Rosjanin, właściciel pewnie by go serdecznie przyjął, bo w przeciwieństwie do większości jego krytyków, on akurat ma pojęcie na temat tego, co się w Rosji dzieje. I wie z własnego doświadczenia, jak to jest walczyć z reżimem.

2. Golf R. Kolega redaktor Pertyński zawiózł mnie do Audi na Połczyńską, bym mógł odebrać Golfa R. Bez kolegi redaktora Pertyńskiego bym się pewnie tym autem nie zainteresował, bo na słowo „golf” mam uczulenie – nie lubię, gdy mnie coś w szyję pije.
W Audi przy Połczyńskiej tradycyjnie naładowałem sobie kieszenie leżącymi na recepcji cukierkami. Lubię te cukierki tak bardzo, że właściwie powinienem zacząć je sobie kupować.

Golf R podbił me serce tym, że w przeciwieństwie do innych volkswagenów da się w do niego podłączyć telefon komórkowy w logiczny sposób. I – po wcześniejszych doświadczeniach z innymi volkswagenami – to jest niesamowite. I to jest za razem zła informacja. No bo skoro potrafią zrobić, by działało w logiczny sposób, to dlaczego nie robią tego w innych autach?

3. Zanim ruszyłem na wieś, musiałem wykonać trochę skomplikowanych czynności, bo jazda na raz dwoma samochodami. Jedną była jazda do Góry Kalwarii. I z Góry Kalwarii powrót. Przez ulicę Wiejską, gdzie przez chwilę stanąłem pod sklepem z zegarkami, gdzie – poprzez pośredników – zaopatrywał się (wciąż) poseł Nowak. Zauważyłem, że niefajne zegarki zaczynają się tam już od 860 zł. Znaczy afery mogło nie być.

Z Wiejskiej na Wilczą jechaliśmy przez plac Trzech Krzyży, kierujący pojazdem (nie mogę powiedzieć kto) zobaczył rowerzystkę.
–O, Kasia Tusk na rowerze – rzucił
–Nie, to nie ona – kontynuował wewnętrzny dialog.
–Kasia Tusk ma inny tyłek, wiem o tym, obrabiałem ją już wiele razy.


Coraz więcej ludzi prosi, bym nie pisał co mówili bądź robili. I to jest zła wiadomość.
Zagadka – czym się zawodowo zajmuje kierujący pojazdem na placu Trzech Krzyży?

środa, 10 września 2014

9 września 2014




1. Więc zamiast pojechać dzień wcześniej ruszyliśmy rano. No i z przykrością muszę stwierdzić, że mercedes na V nie jest jednak autem na autostradę. Powyżej 140 zaczyna być w nim głośno. Do tego pali. 15 litrów przy 180 to zbyt dużo.
Za to świetnie się nada, żeby odebrać z lotniska, przewieźć do hotelu. Duża taksówka. Całkiem luksusowa.

Niestety przez te wszystkie dotankowywania spóźniłem się na spotkanie z Panem Dyrektorem Ołdakowskim. [Przecież nie możliwe, żeby chodziło o to, że zbyt późno żeśmy wyjechali.]

Mój kolega Grzegorz też się spóźnił, ale nie czterdzieści minut.

Pan Dyrektor Ołdakowski wyjaśnił, że nie nienawidzi mnie dlatego, że jeżdżę różnymi autami, ale że chodzi o emocje powodowane moimi tekstami (o ile dobrze zrozumiałem). 
Dał przykład jakiejś aktorki z filmu „Lejdis”. Kolega Grzegorz od razu zrozumiał o co chodzi. Ja – nie.
Może dlatego, że aktorek to raczej nie znam. 

Znam aktorkę Ostaszewską. 

Dwadzieścia parę lat temu w Dębkach w Golfie III ówczesnego narzeczonego Małgosi Szumowskiej, odbyliśmy kilkudziesięciominutową rozmowę o teatrze. Nic z tej rozmowy nie pamiętam. Pamiętam, że zrobiła na mnie duże wrażenie. Golf właściwie nie był Łukasza, tylko jego ojca. Też lekarza. Znaczy, Łukasz teraz jest lekarzem, wtedy jeszcze nie był. Ojciec Łukasza robił mi kiedyś gastroskopię. Ale to wcześniej. Zanim kupił golfa. Miał jeszcze audi 80. Ale to inna historia. Golfem jechaliśmy na Mazury po Małgosię. Zatrzymywały nas patrole policyjne, bo to był jeden z pierwszych Golfów III w Polsce i każdy chciał go zobaczyć. 

Rozmowa z Panem Dyrektorem wyglądała podobnie, jak powyższy akapit. 
Co mój kolega Grzegorz zadał pytanie, to ja odpływałem z dygresje.

W każdym razie bawiłem się świetnie. Nie wiem jak moi rozmówcy.

Kolega Grzegorz dostał w prezencie pióro. Za walkę z korupcją.
Dostał też gratulacje, że zdecydował się jednak nie jechać do Rosji na festiwal, w którego jury miał zasiadać.

Ze dwa tygodnie temu w Beirucie namawialiśmy razem z Marcinem Ranuszkiewiczem kolegę Grzegorza, żeby „Kapla w drodze” przerobił na wideoblog. Kolega Grzegorz nie wyraził specjalnego zainteresowania. Tymczasem na stronie festiwalu, (na który nie jedzie) funkcjonuje jako: „Режиссер, фотограф, автор туристического видеопроекта »Капля в дороге«”.
Wpis jest z datą 1.08, znaczy Rosjanie wpadli wcześniej na ten pomysł niż my.
I to nie jest dobra informacja, bo to ja miewam się za geniusza nowych mediów.

2. Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory uzupełniające do senatu. Miało ich nie wygrać. Gdyby nie wygrało, to by była ważna informacja. Ale skoro się tak nie stało, wszyscy zaczęli tłumaczyć, że to bez znaczenia. W TVN24 tłumaczył to poseł PO Marcin Kierwiński.
Z rok temu napisałem notkę o wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie podniesienia składki rentowej. Poseł Kierwiński w tej notce występuje. Niestety popełniłem błąd – i to jest zła informacja – byłem przekonany, że ten żenujący, nieco bełkoczący gość jest asystentem któregoś z ministrów. A to jednak jest poseł Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Wtedy chyba był jeszcze wiceprezesem Modlina (lotniska, na którym nic nie mogło lądować). http://marcin.kedryna.salon24.pl/521244,surprise

Po pośle Kierwińskim była reklama. Do Fiata 500 dokładają indywidualną rejestrację. Jeżeli ktoś się decyduje podpowiadam (w Warszawie) W1 ESNIAK, a na Pomorzu: G1 UPEK,

3. Do „Tak jest” zaproszono pierwszą Polkę z Próbówki. Nawet dwa razy, bo najpierw wystąpiła w materiale filmowym, później w studio. W tej samej sukience. Dyskutowała z panią, która jest przeciw in vitro. Pierwsza Polka z Probówki słabo znosi odpowiedzialność jaką niesie ze sobą bycie Pierwszą Polką z Próbówki. Sprawia wrażenie, jakby miała spore problemy emocjonalne. Rzecznikiem in vitro powinien być ktoś, kto ma do tego mniej osobisty stosunek. Ale nie o tym.
Rozmowę moderował Andrzej Morozowski.
Dyskusja polegała na tym, że panie na siebie krzyczały, on zaś je jeszcze podkręcał. Patrząc na niego miałem wrażenie, że oczyma duszy widzi te panie siłujące się w kisielu. Brązowym. A nad nimi on. Cały w bieli.


Wieczorem w TVB24BiŚ wystąpiła pani Pieńkowska. Niestety nie widziałem tego programu. Żałuję. Musiało być interesująco, bo redaktor Szacki skomentował jednym słowem: „Pieńkowska…”

poniedziałek, 8 września 2014

8 września 2014



1. Przeczytałem po obudzeniu informację, że radiowóz awansował na środek przymusu bezpośredniego. Czyli, że Policja będzie samochodami marki Kia taranować uciekających kierowców. Już to widzę. Kia versus pijany traktorzysta. Kia versus polonez. Kia versus Transit.
Bardzo ciekawy będzie przetarg na następne radiowozy.


Niedziela, więc włączyłem TVN24. Jolanta Pieńkowska do sygnatariuszy Monachijskiej Konferencji dopisywała właśnie Stany Zjednoczone. Pani Jola będzie miała swój program w TVN24BiŚ. Tym kanale, co to ponoć ma być mądrzejszym TVN24.

Raz w życiu rozmawiałem telefonicznie z panią Jolą. Rozmowa była transmitowana przez telewizję. Nie napiszę o tym więcej, bo tekst o „Gumisiach” obiecałem „Frondzie”. Będzie z pół roku temu, jak obiecałem. Wciąż niestety brak mi motywacji, żebym ten tekst skończył. „Fronda” płaci mniej, niż kosztuje taksówka konieczna do tego, żeby się tam dostać, by umowę podpisać.

[tu informacja do wszystkich, których, tak jak szefa platformianego think-tanka – Jarosława Makowskiego, Bóg nie wyposażył w odpowiednią inteligencję – „Fronda” i „fronda.pl” to dwa zupełnie osobne byty. Zupełnie jak „Platforma Obywatelska” i „platforma wiertnicza”]
[Choć w tym przypadku i jedna, i druga służą eksploatacji]

Po pani Joli w TVN24 wystąpił pan prezydent Komorowski i czytał Trylogię. I to jest zła wiadomość.

2. Pół „Kawy na ławę” zajęły sprawy międzynarodowe. Właściwie nie musiałem programu oglądać, bo wszystko było oczywiste. Każdy mówił to, co w jego mniemaniu chciał usłyszeć jego elektorat.
Trochę mi się żal zrobiło ministra Sikorskiego, bo po raz pierwszy poseł Szejnfeld go nie bronił. Znaczy: opozycja mówiła to, co zwykle. Zaś Szejnfeld milczał. Czyżby koniec kariery najlepszego ministra w historii Polski?
W programie brał udział młody peeselowiec, którego nazwiska nie zapamiętałem. W każdym razie nie nazywał się jak jakiś stary działacz np. Kosiniak-Kamysz.
To smutne, że istnieją młodzi ludzie, który idą w PSL.

3. Prawie cały dzień, a właściwie dni dwa w mercedesie na V spędził Karol – starszy reprezentant najmłodszego pokolenia sąsiadów. Sprawdzał otwieranie i zamykanie drzwi. Z klapą było gorzej, bo mógł otworzyć, ale do zamknięcia brakowało mu coś koło metra wzrostu.
Bożena zauważyła, że Karol świetnie by się nadawał do prezentowania nowych modeli samochodów. W każdym odkryje coś interesującego i tym odkryciem potrafi się dzielić z zaangażowaniem.
Uważam, że powinien go zatrudnić TVN do „Automaniaka”. Pięcioletni prowadzący przerwałby tradycję nieumiejętnego podrabiania Top Gear. Jego wiedza i zacięcie zrewolucjonizowałyby program.

Karol poznawał mercedesa. Myśmy trochę sprzątali. Wiem już jak to jest mieć węża w kieszeni.

Wieczorem obejrzeliśmy film o Jobsie. Film dla wtajemniczonych. Kto dziś złapie o co chodziło Jobsowi, kiedy pytał Radę o Newtona?
W Polsce nie da się robić takich filmów. Nie ma bohaterów, o których bohaterowie wiedzą prawie wszystko, więc cała opowieść jest o jakimś drobnym aspekcie życiorysu.
I nie chodzi mi o to, że powinniśmy mieć polskiego Jobsa. Bo nawet gdybyśmy mieli, to i tak nic by z niego nie wyszło.
Mogłem kiedyś za grosze kupić Classika – pierwszego mackintosha, jakiego używałem. Nie kupiłem. I to zła informacja.
Trzy lata temu koledzy, jeszcze wtedy z „Gazety Krakowskiej” opowiadali, że przyszedł do nich Ryszard Niemiec, były naczelny, przyniósł pełnoletniego Classika, który przestał działać. Wymienili bateryjkę i zaczął działać.
Samsung na targach IFA pokazał telewizor 8K. Osiem razy full HD. Za rok pewnie pokaże 16K. A redaktor Niemiec pewnie dalej będzie patrzył na ekran 512x342.

Porównanie jest bez sensu, bo telewizor i monitor komputerowy to trochę inne rzeczy. Ale rozumiecie o co mi chodzi.

niedziela, 7 września 2014

7 września 2014



1. No więc przyjechaliśmy na wieś. Złą informacją jest, że w niedzielę musimy już wracać.
Mercedes na literę V okazał się świetnym bohaterem dla mojej serii: „Co by było gdybym nie był takim idiotą i dwadzieścia lat temu za namową Leszka Maleszki poszedł do UOP-u, a dziś był emerytowanym funkcjonariuszem pracującym jako szofer”.
Wcale nie jest powiedziane, że bym musiał zostać najgłówniejszym kierowcą pracodawcy. Mógłbym być jednym z wielu. Czyli na przykład zostać kierowcą sześcioosobowego busa.

Jadąc na targ wpadliśmy na ekipę kopiącą kanalizację. Mieli podłączyć nas w kwietniu. Ale ciągle coś wychodziło. Teraz kierownik powiedział, że powinno im się udać pod koniec września. Zachwycił sie mercedesem. To chyba było pierwsze auto, które skomentował. A załapali się chyba na pięć.

Na targu pomidory drogie. A miesiąc temu narzekali na klęskę urodzaju. I bądź tu człowieku mądry. Sklep ze śmieciami z Niemiec przeniósł się z budynku dworca kolejowego w okolice targu (nazywanego rynkiem – nie mylić z rynkiem, który jest placem Jana Pawła II). Wcześniej były tam śmieci i trochę mebli. Teraz są tylko śmieci. Rozczulająca była owieczka wisząca na płocie z napisem „Willkommen”.

2. Później podjechaliśmy do Tesco. Obok Tesco jest Mrówka (taka sieć polskich składów budowlanych). Przed Mrówką był jakiś festyn z nadmuchiwanymi zwierzętami. Na pierwszym planie widać było tyłek gigantycznego nadmuchiwanego tygrysa. Nadmuchiwany tyłem nieco przesłaniał Mrówkę nad którą górował prostopadłościan Tesco. Zza którego wyrastała figura świebodzińskiego Chrystusa.

Przypomniał mi się profesor Zin. Nie potrafię opowiadać jak on. I to jest niedobra informacja.

3. W Tesco, na wyprzedaży kupiliśmy piłę spalinową i elektryczną podkaszarkę. Piła kosztowała 200 zł, podkaszarka – 50.
Nowa spalinowa piła za 200 zł nie ma prawa działać. A Tesco gwarantuje, że będzie działać przez dwa lata. Może wiedzą coś więcej o przyszłości tej części Europy. W znaczeniu, że się wydarzy coś, co spowoduje, że nikt nie będzie o tych gwarancjach pamiętał.

Piła do pracy potrzebuje paliwa. Na stacji benzynowej chciałem przy okazji dolać parę litrów do mercedesa. Dość niedawno się dowiedziałem, że strzałka przy wskaźniku poziomu paliwa informuje o stronie, po której jest wlew paliwa. Strzałka w mercedesie wskazywała prawą stronę, więc podjechałem w odpowiedni sposób. Pełen zaufania do firmy dwa razy dokładnie przeszukałem prawy bok auta. Wlew był jednak po drugiej stronie. Świetny żart.
Pewnie się okaże, że mercedes na V produkowany jest gdzieś we Francji, czy Włoszech i ma bliźniaków, które się nazywają Fiat, Peugeot bądź Citroën. Ma lepsze wyposażenie niż rodzina, pewnie też spełnia nieco wyższe normy jakościowe. Ale francuscy czy włoscy pracownicy mszczą się za II wojnę i robią takie drobne żarciki.

Słyszałem kiedyś historię o tym, że Niemcy stworzyli najlepsze działo przeciwlotnicze. Chyba chodziło o 128 mm FlaK 40. Działo było świetne. Bardzo skomplikowane. Amunicja do niego była bardzo wrażliwa na niedokładności przy montażu. Przy montażu pracowali robotnicy przymusowi. Większość amunicji była nie do użytku. Niemcy nie mogli zrozumieć, jak można sabotować produkcję.

Złożyłem piłę. Odpaliłem ją. Dźwięk miała, jak średniej wielkości motocykl. Sąsiad Tomek ma nowego pracownika. Też Tomka. Pracował wcześniej przy kasacji samochodów. A jeszcze wcześniej w lesie z piłą.
Powiedział, że chińskie piły są ciężkie, głośne i źle się odpalają. Są za to mocne. Ludzie używają ich póki nie trafi ich szlag (ludzi, nie piły). Wtedy kupują stihla.

Zapytałem, czy coś ciekawego demontował w poprzedniej pracy. Opowiedział, że najciekawszym autem, który do nich przyjechał był Golf jedynka. Wyremontował go i ma na podwórku. Uturbił i dalej modyfikuje.
Najczęściej kasowali Golfy III i Escorty.

Pozbieraliśmy trochę śliwek. Są tradycyjnie świetne. Niestety nie ma ich tyle, żeby wypełniły beczkę. Wiec w tym roku nie będzie śliwowicy. I to nie jest dobra informacja.


6 września 2014





1. No dobrze, nazwę to po imieniu: obudziłem się na kacu. Za wcześnie. W wannie zrobiłem sobie prasówkę. Tak teraz nazywam przejrzenie 300polityki i tajmlajnów na Twitterze i fejsie. 
Trójmiejska Gazeta napisała żenujący tekst o panu, który wywiesił na drzwiach swojej knajpy kartkę, że nie obsługuje Ruskich. Nie było w tym nic dziwnego, bo trójmiejska Gazeta specjalizuje się ostatnio w żenujących tekstach.
Antek Pawlak wrzucił linka do tego materiału dopisując „Nur für Deutsche?”
To smutne co z ludźmi może robić praca na politycznym stanowisku. 


2. Człowiek Pająk wrzucił linka do swojego tekstu o w którym używając za przykład nowego samsungowego Geara rozprawił się ze smart zegarkami. Tekst niezły. Gdyby się człowiek bardzo nudził, albo gdyby przyszłość gadżetów była najważniejszym problemem w jego życiu – byłby bardzo ważny, człowiek mógłby o jego tezach długo dyskutować. Stwierdzenie, że dzisiejsze smart-zegarki to smartfony owinięte wokół nadgarstka – jest bardzo zgrabne. 
Później Człowiek Pająk wrzucił linka do tekstu z jego portalu o tym, że Note 4 będzie kosztował więcej niż średnia krajowa. Znam ten typ tekstów z blogów motoryzacyjnych. Kto to kupi za takie pieniądze! W normalnie funkcjonujących krajach ludzi, których ma być stać na porsche stać na porsche. Podobnie jak tych, dla których wymyślono BMW 535d. 
Z całego serca życzę autorom spidersweb.pl, żeby ich było stać na Note 4, zaś Człowiekowi Pająkowi, by sobie mógł kupić porządny samochód. A w przyszłości Carrerę.
Człowiek Pająk nad swoim sukcesem jakoś pracuje. Wrzucił jeszcze raport o przyroście wejść na jego stronę. O przyroście. Z zamazaną informacją o liczbie. Nasłuchał się rządowej propagandy, która tłumaczyła, że w Polsce jest super bo mamy przyrost PKB. 
Mieliśmy przyrost, a Note 4 jest zbyt drogi. Niemcy mieli spadek, a u nich jest ok. 

Człowieka Pająka poznałem dwa lata temu przy śniadaniu w hotelu w okolicach Kudammu. Hotel świetność przeżywał raczej nim zburzono Mur. Długo nie mogłem określić narodowości obsługi, bo mówili wieloma językami, a każdym z jakimś dziwnym akcentem.
W końcu drugiego wieczoru usłyszałem, jak rozmawiają bardzo ładnym rosyjskim. Zapytałem więc: 
–Вы русские?
–Нет, мы евреи
Rosyjscy żydzi, nieco podupadający hotel w zachodnim Berlinie, grupa dziennikarzy technologicznych zamawiających wymyślne drinki. Zadałem więc następne pytanie:
–Pусский стандарт y вас есть? 
–Зачем бы ему не быть?
Powoli namówiłem wszystkich, żeby przejść na czystą. No i wypiliśmy cały zapas Pусского стандартa. Barman próbował namówić nas na Grey Goose, ale kiedy zasugerowalem, żeby sam się jej napił – przyznał, że Pусский стандарт jest jednak trudny do zastąpienia.

A teraz przez to jakimi Rosjanie są zjebami nie piję tej wódki. I to nie jest dobra informacja, bo nie wygląda na to, żeby w realnym czasie się to zmieniło.

3. Mercedes się zachował. Zamiast rozwalonej Gelendy dostałem inne auto. Bożena zawiozła mnie na ulicę Daimlera. Mercedes jest przy Daimlera. Nie tylko w Warszawie.
Samochód nie był gotowy. Sympatyczny młody człowiek zaprosił więc mnie na kawę. Piłem tę kawę czując, jak mój organizm przegrywa walkę z kacem. Zażądałem wykładu na temat systematyki w nazewnictwie modeli. Niestety sympatyczny młody człowiek nie był aż takim pasjonatem, żeby się przebić przez mój stan. 
W końcu wsiadłem do auta. V-klasse. Wcześniej nazywało się to Viano. Podjechałem na parking Castoramy, żeby jakoś ten samochód ogarnąć. Okazało się, że nie do końca działa elektryczne zamykanie prawych drzwi. I to nie jest dobra informacja. Testówki powinny być sprawne. 

piątek, 5 września 2014

5 września 2014


1. Pojechaliśmy z kolegą Grzegorzem do Muzeum Powstania Warszawskiego, by porozmawiać z dyrektorem Ołdakowskim. Kiedy wyleźliśmy na trzecie piętro okazało się, że w budynku jednak jest winda. Następnym razem będę pamiętał.
Dyrektor Ołdakowski ma w gabinecie mnóstwo różnych fajnych rzeczy, które dostał od różnych fajnych ludzi i równie fajnych służb. Najfajniejszy chyba był hełm z napisem MO, który Komenda Główna Policji wręczała z swojego okazji 95-lecia.
Choć równie fajne było skórzane pudełko na papier od Służby Kontrwywiadu Wojskowego.

Udało mi się wycyganić (wyromić?) pamiątkowe coś, co posłowie wręczają podczas oficjalnych wizyt zagranicznych. Pan Dyrektor powiedział, że to coś pozyskał nielegalnie. Pewnie żartował, bo taki państwowiec raczej niczego by w Sejmie nielegalnie nie pozyskiwał.
Kolega Grzegorz stwierdził, że koniecznie muszę sobie wyrżnąć dedykację – „Marcinowi Kędrynie – Naród”. Ja chyba jednak się zdecyduję na „Marcinowi Kędrynie za zasługi dla polskiego parlamentaryzmu”.
Jakieś zasługi mam. Podwoziłem kiedyś pewnego posła na lotnisko audi R8. W samochodzie zepsuł się bagażnik, poseł zaś miał dwie walizki i dwadzieścia minut do odlotu. W każdym razie się udało. Było zabawnie. Dwie walizki w R8.
Od tego czasu nie polecam serwisu audi przy Połczyńskiej.

Wywiad rozpoczął się od dowcipu, którego nie mogę powtarzać, choć redaktor Pertyński stwierdził, że jest bardzo śmieszny.
Chciałem zacząć rozmowę od podziękowania za to, że Dyrektor nie wysłał mi zaproszenia na pokaz „Miasta'44”. Ale jakoś mi nie wyszło. O film zapytał kolega Grzegorz.
[Fragment nieautoryzowanego wywiadu cytuję z pamięci, więc jakby co, może się okazać, że ta sytuacja wcale nie miała miejsca]
Grzegorz Kapla: –Widział pan „Miasto '44”
Dyrektor Ołdakowski: [cisza]
Marcin Kędryna (do Grzegorza Kapli): –Musiał widzieć, współprodukował film
Grzegorz Kapla: –I co pan o filmie sądzi?
Dyrektor Ołdakowski: [cisza]
Marcin Kędryna: [cisza]
Grzegorz Kapla: [cisza]
Dyrektor Ołdakowski: [cisza]
Marcin Kędryna: [cisza]
Grzegorz Kapla: [cisza]
Dyrektor Ołdakowski (do Grzegorza Kapli): –Może przejdziemy na „ty”, jestem młodszy, ale tak chyba będzie wygodniej
[Przechodzą na „ty”]
Grzegorz Kapla: –I jak wrażenia z fimu?
Dyrektor Ołdakowski: [cisza]
Marcin Kędryna: [cisza]
Grzegorz Kapla: [cisza]
Dyrektor Ołdakowski: [cisza]
Marcin Kędryna (do Grzegorza Kapli): –Masz odpowiedź.

Umówiliśmy się na jeszcze jedno spotkanie. Przed pożegnaniem dyrektor Ołdakowski zasugerował, że mnie nienawidzi. Uważa, że lepiej testowałby samochody niż ja. Zrewanżowałem mu się informacją, że przez weekend będę jeździł pięciolitrowym mercedesem klasy G.

Kiedy wyszliśmy z muzeum i włączyłem telefon okazało się, że ściga mnie Mercedes, żeby powiedzieć, że jakieś głupki uszkodziły Gelendę podczas testów, więc nie będę nią przez weekend jeździł. I to jest zła informacja. Bardzo zła. Zawsze się tak dzieje, kiedy się zbytnio chwalę jakimś samochodem.

2. Poszedłem do apteki, żeby sobie kupić coś na bolącą głowę. Przy okazji oddałem 58 groszy, które byłem winny. W zamian usłyszałem, że jestem uczciwy. Wyjaśniłem, że to nie jest kwestia uczciwości tylko rozsądku. I tak do tej apteki chodzę, więc prędzej czy później ktoś by mi te 60 groszy wypomniał.

Z apteki poszedłem do FasterDoga. Kolega Pawełek zaprezentował mi kilka naprawdę porządnych marynarek, na które mnie nie stać. To zła informacja, ale zdążyłem się już do niej przyzwyczaić.
Kolega Pawełek opowiadał o porannej scysji z dozorczynią. Na podwórku mają potworny syf, co nie wygląda zbyt dobrze. A przez to podwórko wchodzi się do ich sklepu.
Otóż kolega Pawełek zapytał dozorczynię, dlaczego nie posprząta. Ta mu odpowiedziała, że ona sprząta tylko połowę podwórka. Prywatną połowę. Druga jest miasta, a miasto jej za sprzątanie nie płaci. I jej ten bałagan też przeszkadza. Powiedziałem koledze Pawełkowi, że ją rozumiem i, że właściwie równie dobrze sam by mógł posprzątać. Ale to nie była taka reakcja o jaką mu chodziło.

Później przyszła pani, która ślicznie maluje szyldy. Kolega Pawełek chciałby mieć ślicznie namalowany szyld, ale się boi, że ktoś ten szyld natychmiast zniszczy. Długo się zastanawialiśmy jak ten problem rozwiązać. Przy okazji się dowiedziałem, że ponoć wszystkie oficyny między Wilczą a Piękną mają być wyburzone, a w ich miejsce ma powstać pasaż handlowy. I to raczej nie jest dobra informacja, bo zaraz w okolicy będą same hostele, apartamenty i wypierdziane sklepy. A miasto to miasto. Powinno mieć też miejsce na normalnych mieszkańców.

3. Wieczorem, razem z kolegą Grzegorzem spotkaliśmy się z Nie Mogę Powiedzieć Kim. I to jest inna osoba niż dzień wcześniej. Byliśmy w paru miejscach. Na koniec w Domu Whisky przy Kruczej. Kiedy wychodziliśmy rzucił mi się w ramiona artysta Piróg. Krzyknąłem więc „Polska tylko dla Polaków”, to się ucieszył i rzucił jeszcze raz. I to jest zła informacja, bo jak się będzie rzucał w ramiona innych, którzy będą takie rzeczy krzyczeć, kiedyś trafi na kogoś, kto jak go złapie, to nie będzie chciał już puścić.

czwartek, 4 września 2014

4 września 2014



1. Zanim tak właściwie zdążyłem na dobre wstać, zadzwonił kolega Grzegorz, że jest w okolicy.
Był w redakcji „Urody życia”, żeby zapoznać się z redaktor naczelną. Coś tam pewnie będzie dla nich robił, choć raczej nie wyślą go na Camino de Santiago. A marzy o tym. Trudno.
Można by kiedyś zrobić badanie, czy w Polsce El Camino bardziej się kojarzy z pielgrzymką czy chevroletem.

No więc wsiadłem do jego auta i pojechaliśmy – nie wiedzieć czemu – do Soho.
Tak, to prawda, nazwa jest pretensjonalna.
Skłamałem. Pojechaliśmy całkowicie świadomie – sprawdzić, czy to prawdą z tą wyprowadzką „Malemena”. No i niestety jest to prawda. Puste pomieszczenia wyglądają beznadziejnie.
Soho straciło małomiasteczkowy nastrój. I to jest zła informacja. Kiedy wybudują tam następne bloki – będzie strasznie. U Gesslera ruch – znaczy trochę nam zejdzie, zanim do ludzi dotrze, że najłatwiej jest naprawiać świat głosując portfelem. I to jest gorsza informacja niż ta o Soho.

2. Wróciłem do domu. Właśnie na youtube rozpoczęła się transmisja z przedifowej prezentacji nowości Samsunga. Zacząłem oglądać. Ciekawe rzeczy. Od dwóch tygodni używam Note2. Powoli się przyzwyczajam. Note4 czy to coś z krzywym ekranem zapowiada się bardzo dobrze. A zegarek, to już chyba muszę mieć.
No i dotarło do mnie, że tak właściwie to strasznie żałuję, że mnie nie będzie w tym roku na IFA. W zeszłym roku pojechałem peugeotem RCZ.
Ciekawe doświadczenie – jechałem przez Warmię, drogą, którą łączyła Berlin z Królewcem. Wracałem przez Pragę. Wpadliśmy wtedy z Bożeną do Karlsteinu.
Dziwiłem się jak porządnym samochodem jest RCZ.
Dziwiłem się do momentu, kiedy się dowiedziałem, że jest produkowany w Austrii.
Wtedy wpadłem na pomysł tekstu, który poszedł później do Frondy.
Tekstu o tym, że tylko katolicy potrafią robić porządne samochody.

3. Wieczorem poszliśmy z Bożeną do Beirutu. Bożena uważa, że kiedy nie ma Krzysztofa wszystko w Beirucie jest gorsze. A Krzysztof w Kaliforni,i co chwilę się melduje na fejsie w jakiejś knajpie.
Wymyśliłem, że robi sequel „Las Vegas Parano”. Nie w Las Vegas, tylko w San Francisco, nie wciąga, tylko je. I nie z prawnikiem, tylko z księgowym.
Księgowy, co prawda nie jest jego. Jest za to żydowski.
Chyba nie można w Polsce być bardziej żydowskim księgowym niż Maciek – dyrektor finansowy Muzeum Żydów Polskich.
Z fejsbuka można wnioskować, że panowie zaliczają cztery knajpy dziennie. I to nie jest dobra informacja, bo – jak zauważył kolega Zbroja – Krzysztof wróci i zaraz zacznie modyfikować w Krakenie jadłospis.
Przy stoliku na zewnątrz siedział Lejb Fogelman. On nie jest księgowym, choć liczyć na pewno potrafi. Na miejscu Fogelmana nie zbliżałbym się do samolotów. Jego dwóch kolegów z klasy z liceum zginęło w lotniczych katastrofach. Dwóch różnych katastrofach. Jeden nazywał się Kuryłowicz, drugi Kaczyński.
Fogelman zamówił dwie taksówki. Do jednej wsadził panią, z którą siedział (razem z papierową torbą, która cały czas leżała na stoliku – chciałem przeczytać logo, ale Bożena powiedziała, żebym się przestał gapić), do drugiej wsiadł sam i tyle go widzieli.

Później przyszedł nie mogę powiedzieć kto i sprzedał mi plotkę z dnia poprzedniego, wg której premierem miał zostać Trzaskowski.
Później przyszli Beata Biel z dyrektorem Ołdakowskim i powiedzieli, że plotki na temat obsady stanowiska premiera są ważne tylko przez kwadrans.
Dyrektor Ołdakowski zaserwował historię o generale Waffen-SS, który dostał Virtuti Militari. Ja się odwdzięczyłem opowieścią o głównodowodzącym Armią Słowacką (za księdza Tiso), który równocześnie był przywódcą antyfaszystowskiego podziemia w Armii Słowackiej. I było bardzo przyjemnie. Tylko później Bożena powiedziała, że strasznie nudziłem wyciągając te historyczne tematy. I to nie jest dobra wiadomość, bo kiedy człowiek już nie czuje kiedy nudzi powinien zostać zastrzelony.
A jeżeli zostanę zastrzelony, to nie pojadę w przyszłym roku na IFA.

środa, 3 września 2014

3 września 2014



Właściwie wystarczyłoby, żebym napisał, że nie wyjechałem z Warszawy.
To powinno starczyć za trzy negatywy.

1. Siedzę więc i obserwuję sytuację polityczną. Przypomniała mi się historia, która się komuś znajomemu wydarzyła. Jechał sobie spokojnie samochodem. Dojeżdżał do skrzyżowania na którym paliło się czerwone światło. Stanął. Aż tu nagle w tył wjechał mu rozpędzony samochód. Jakoś się w sobie zebrał, wysiadł. Idzie. Widzi wbity w jego auto kabriolet. Za kierownicą młody człowiek, obok pasująca dziewczyna. Patrzy na rozwalony tył swojego auta. „Człowieku, coś ty zrobił?” – pyta kierowcę. „Zostaw go w spokoju, on przed chwilą miał wypadek!” – odpowiada dziewczyna.
Przypomniała mi się ta historia, kiedy na Twitterze rozpętała się dyskusja o pani marszałek Ewie „Metr Wgłąb” Kopacz. I o tym, co by było, gdyby została prezesem Rady Ministrów.
Przypomniały mi się tłumaczenia, że ona naprawdę chciała dobrze, i że wyrzucanie jej drobnych błędów jest nie w porządku, bo ona przecież też tam wiele przeszła.

Teraz powinienem napisać co sądzę o pani Kopacz i to uzasadnić. Ale mi się nie chce. I to nie jest dobra informacja. Powinno mi się chcieć. Spróbuję znaleźć jakiś w niej pozytyw.
Jest skuteczna jako Marszałek Sejmu Platformy Obywatelskiej.
W przekupowaty sposób pozbawiona jakichkolwiek oporów przed kaleczeniem ducha demokracji.
Chytra baba z Radomia.

2. Bartek Żuk powiedział, że „Malemen” musiał się wynieść ze swojego lokalu. To zła informacja, bo to był najfajniejszy lokal, ze wszystkich, w których kiedykolwiek pracowałem. Ale z drugiej strony: co mnie to teraz obchodzi.

3. Jacek Pałasiński puścił na fejsie dość dziwny tekst. Dziwny jak na dziennikarza z takim doświadczeniem. Jest zasada, która mówi, że jak pijemy, to nie piszemy.
Macierzysta stacja pana Jacka miewa problemy z używkami. Mój niegdysiejszy szef opowiadał kiedyś, że dział prawny stacji zrobił im szkolenie, co zrobić, jeżeli policja złapie ich z kokainą. I było to coś bardziej skomplikowanego niż „dzwoń pod ten numer, my już wszystko załatwimy”.

Monika Olejnik życzyła na koniec „Kropki nad i” mecenasowi Giertychowi, by [w domyśle – wygrał proces i] został naczelnym „Wprostu”.
Wiek emerytalny pani Monika osiągnie dopiero za trzy lata. I to nie jest dobra informacja.

Z maserati odpadła tablica. Dobrze, że właściciel jej nie zgubił.  

wtorek, 2 września 2014

2 września 2014


1. No więc nie obudziły mnie strzały ze Schleswiga-Holsteina. Swoją drogą czy nie powinno się tego raczej odmieniać: Schleswigu-Holsteinu? W każdym razie uczący mnie w podstawówce przysposobienia obronnego, nauczyciel muzyki użył nazwy: Schleswigu-Holwigu.
To była zabawna lekcja.
Pan Lewkowicz, generalnie sympatyczny gość – lubiejący wypić, co dość często można było rano odczuć. Chyba w ramach podnoszenia stopy życiowej, postanowił poszerzyć zakres serwowanych przez siebie edukacyjnych usług o zupełnie nowy przedmiot. Nauczył się na pamięć połowy podręcznika i na pierwszej lekcji wygłosił wykład. Niestety po dziesięciu minutach wszystko mu się zaczęło mylić. A my – jak to zwykle te młodsze nastolatki – byliśmy bezwzględni. Więc im on się bardziej mylił, tym my się bardziej śmieliśmy i tym bardziej on się denerwował, więc jeszcze bardziej się mylił.
No nie należało mu się, bo to naprawdę był sympatyczny gość. Trochę może odklejony. Kiedyś, na jakiejś lekcji postawił podzielić się z nami oburzeniem. Była zima. Lali na jakiejś ulicy asfalt. Prosto na lód. „Przyjdzie wiosna, lód stopnieje i się znowu dziury będą robić.”
A najgorsze, że zapomniałem jak miał na imię. Chyba Krzysztof.

2. Przypomniało mi się, że Westerplatte ufortyfikowano łamiąc międzynarodowe umowy. Ufortyfikowano świetnie. Ktoś mi kiedyś opowiadał o konstrukcji koszar, które były tak zbudowane, żeby w miarę niszczenia wzmacniały bezpieczeństwo najniższej kondygnacji.

„Dziś patrząc na tragedię Ukraińców wiemy, że wrzesień 1939 roku nie może się powtórzyć” powiedział w swojej łaskawości pan premier Donald Tusk.
Bądź tu człowieku mądry. O tym, że września 1939 już nigdy nie będzie – wie każdy, kto choć przez chwilę się zastanawiał nad naturą czasu.
Więc pewnie nie chodzi o dosłowne znaczenie tych słów.
Więc chodzi o to, że się taka sytuacja nie może powtórzyć? Załóżmy, że nie może, tylko dlaczego ma to wynikać z tragedii Ukraińców? Niezbadane są myśli Prezydenta (elekta) Unii Europejskiej.

Pan premier miał być rano w Wieluniu. Z niewiadomych przyczyn swój pobyt tam odwołał i to jest zła informacja. 1 września Luftwaffe zniszczyło tam 75% budynków. W tym szpital. Delikatnie mówiąc – Niemcy zachowali się nie OK.
Dzisiejszym Niemcom słowo „bombardowanie” kojarzy się z Dreznem. I tak jest im wygodniej. Ciekawe, czy w przyszłym roku, 13 lutego Donald Tusk odwiedzi Drezno. I czy jakiś dziennikarz zapyta go wtedy o odwołaną wizytę w Wieluniu.

2. Tak w ogóle to miałem jechać na wieś. Ale mi jakoś nie wyszło. Odwiedził mnie kolega Wojtek. Ponarzekaliśmy, później odprowadziłem go do metra. Poszedłem na Placyq, gdzie siedział kolega Zbroja w trudno powiedzieć jakim humorze.
Strażnicy miejscy schowani za doniczkami sprawdzali, czy nikt nie podpala tęczy. W Szarlocie siedziała pierwsza żona redaktora Lisa i nie wyglądała zbyt dobrze.

Nie wiem o co chodzi, ale nigdy do siebie mnie nie przekona Szarlota.

Przenieśliśmy się więc do Beirutu kontemplować odnawiane fasady kamienic po nieparzystej stronie. Najgorzej wygląda biurowiec na rogu Wilczej. Zbroja nie wiedział, że kiedyś w tym budynku mieściła się redakcja tygodnika „Nie”. Dziś jest tam Marquand. I tu drugi negatyw. Właściwie przedwczorajszy – myślałem, że o nim zapomnę, jednak się nie udało.
Redakcja „Playboya” wrzuca na swój fejsbukowy profil dowcipy. Na ogół – żenujące. Ale czasem zdarzają się bardziej żenujące niż zwykle.
No i przedwczorajszy był właśnie bardziej żenujący. Dużo bardziej.
Jeżeli Marquard nie zrobi czegoś z „Playboyem”, to jedynymi jego czytelnikami pozostaną kierowcy ciężarówek. Ci głupsi. Pismo padnie, a żaden poważny wydawca już się nigdy nie zdecyduje na inwestowanie w męski magazyn, więc pozostaną nam tylko fanziny.


3. Nie widziałem młodzieżówki PO śpiewającej Tuskowi 100 lat w programie Tomasza Lisa. Wcześniej, w „Kropce nad i” Monika Olejnik straszyła dekoltem Radka Sikorskiego. Dawał radę. Pewnie nie takie rzeczy widział. Polskie programy publicystyczne są straszne. A ja niestety muszę teraz telewizję oglądać.  

poniedziałek, 1 września 2014

1 września 2014



1. Obudziła mnie duma rozpierająca w związku z nową funkcją PDT. Niestety, kiedy poszedłem do łazienki okazało się, że rozpiera mnie jednak coś innego.
Więc chyba nie zdałem egzaminu.
Później w telewizorze pani Walter powiedziała, że „zawodnicy obu drużyn są strasznie na siebie napaleni.” Więc wiedziałem, że dzień będzie interesujący.
W „Kawie na ławę” Szejnfeld zarzucał Hofmanowi, że ten nie cieszy się szczerze z sukcesu Polski i Donalda Tuska. Pani Nowacka od Palikota zachwycała się tą nieszczęsną Włoszką. A minister Kosiniak-Kamysz wyglądał jak postać z kreskówki.
Szejnfeld palnął coś w stylu: będziemy realizować interes Polski, ale tylko taki, który my rozumiemy.
Szejnfeld nie miał łatwo, bo Rymanowski po wakacjach stracił najwyraźniej tolerancję na jego retorykę i go co chwilę uciszał.

Występowałem kiedyś u Rymanowskiego w radio, ale wolałbym tego nie pamiętać.

No i najważniejsze: przesadzono gości „Kawy na ławę” i to jest zła informacja, bo Męskie Blogerki Modowe nie będą mogły tak łatwo nabijać się z outfitów posła Girzyńskiego.

2. Pojechaliśmy do Ikei. I to jest zła informacja, bo Ikei szczerze nienawidzę. Uważam, że jest to zbyt dobrze wymyślony sklep i walka z przymusem kupowania tam kosztuje mnie za dużo zdrowia. Byłem Ikei fanem od pierwszych odwiedzin w warszawskiej, tej w alejach Jerozolimskich nad torami. Choć zaczęło się to wcześniej, z katalogów oglądanych jeszcze w latach 80. i szafek „odrzut z eksportu”, które mieliśmy w pokoju. I podróbki foteli „kon-tiki” z których oglądaliśmy ruski telewizor.
No więc byłem Ikei fanem. Do momentu, kiedy mój ojciec nie wrócił ze Stanów. Pojechaliśmy do Ikei, bo potrzebował szafę. Pokazuję mu więc jedną, drugą, trzecią. On ogląda –przecież to jest byle jakie i jak na tę bylejakość strasznie drogie. No i wtedy łuski mi z oczu spadły. Bo faktycznie, to, co dwadzieścia lat temu było litym drewnem dziś jest oklejaną płytą.
Oczywiście nie jest tak ze wszystkim, ale wyłowienie porządnych rzeczy z tego morza rzeczy średnich zajmuje zbyt wiele czasu. I energii. I jedzenie wcale nie jest tak dobre.
Przed nami w kasie czteroosobowa rodzina płaciła prawie 15 tysięcy złotych. Część gotówką, część z kart. Kilku. Jedne przechodziły od razu, inne dopiero jak kasjerka próbowała mniejsze kwoty. Mam nadzieje, że meble będą im służyć dłużej niż wieczność, którą zajęło im płacenie.

Ojciec był na meczu otwarcia na Narodowym. Jako, że nie jest chorym z nienawiści PiS-owcem nawet mu się podobało. Dopiero, gdy go trochę zacząłem naciskać przyznał, ze nie jest to optymalne miejsce do tego, żeby tam organizować mecze siatkówki.

3. Wieczorem na Twitterze oglądałem zabawną dyskusję pomiędzy redaktorem Szułdrzyńskim a resztą świata. Redaktor Szułdrzyński upierał się, że Donalda Tuska można nazywać „Prezydentem”, a ci, którzy mówią, że nie – robią to ze złych pobudek.
Ja tam redaktora Szułdrzyńskiego miałem za rozsądnego gościa. Lubię go oglądać w telewizorze.
Dyskusja oczywiście była na z dupy argumenty, do kiedy ktoś nie wrzucił linka do oficjalnego tłumaczenia Traktatu z Lizbony, w którym wyraźnie napisane jest „Przewodniczący”.
Wtedy red. Szułdrzyński napisał, że on wcale nie twierdził, że Tusk jest „Prezydentem”.

A cała sprawa wzięła się ze zdania „Ustępujący przewodniczący van Rompuy pogratulował prezydentowi Tuskowi”. Które jest śmieszne niezależnie od tego, co się o sukcesie Tuska sądzi.

Smutne jest, że nikt nie zwraca uwagi na to, że przyszłość Donalda Tuska nie będzie tak różowa. Gdyby postanowił sobie wyczarterować samolot i latać nim co weekend do Gdańska, to by go europejscy podatnicy zagryźli. Wszystko z zawiści. My mamy mniej pieniędzy i nam to wcale nie przeszkadzało.
Dziennikarze też się zmienią. I to może być najbardziej dotkliwe, bo premier Tusk nie ma specjalnego doświadczenia w kontaktach z mediami, których nie jest największym reklamodawcą.


Zawodnicy TVP byli albo bardziej, albo mniej napaleni niż ci z TVN. Wygrali 2:1.