środa, 10 grudnia 2014

9 grudnia 2014


1. Właściwie śpiąc pojechałem do Ząbek zawieźć podporę wału. Po drodze po raz kolejny z niedowierzaniem patrzyłem na cenę LPG na stacji Lotosu, po skręcie z Radzymińskiej. 2,34. Czyli nawet 40 groszy taniej. Przy 100 litrach, które wchodzą do Suburbana to niezła kwota.
Prawie mi się udało wrócić w godzinę. Niestety na Trasie Łazienkowskiej był poranny korek, który zjadł mi dwadzieścia minut. Musiałem się więc spieszyć. A to, rano, to dla mnie zła informacja.

2. O 11:30 miałem być w „Domu whisky” ale trochę się spóźniłem. Wszystko przez wykopki przed komisariatem przy Wilczej.
Z niewiadomych przyczyn przed południem w „Domu whisky” nie ma zbyt wielu gości.
W kameralnym więc gronie zaprezentowano nam (mnie, mojemu koledze Grzegorzowi i młodemu człowiekowi chyba z gazeta.pl) specjalną edycję Jack Daniel's Sinatra Select (człowiek z gazeta.pl przyjechał samochodem, więc zaprezentowano ją bardziej mnie i mojemu koledze Grzegorzowi).

No i to jest bardzo dobry alkohol. Drogi. Ale w związku z tym kolega Jeff (który w Lynchburgu jest master distillerem) bardzo się postarał. Użył specjalnie żłobionych beczek – destylat obcował więc z większą powierzchnią drewna. Zostawmy technikalia. Alkohol był tak dobry, że degustację zakończyłem o 21. Odkryłem, co łączy mnie z Sinatrą. Ja też jestem honorowym ambasadorem Jack Daniel's Tennessee Whiskey.
Dzisiaj informacja o tym, że ktoś znany związał się z jakąś marką świadczy o tym, że ta marka zapłaciła mu pieniądze. Kiedyś – tak jak było z panem Frankiem – znaczyło to, że ma do produktów danej marki słabość.
Małgorzata Socha – ambasadorka wszystkiego.
Ciekawe, kiedy działy marketingu dojdą do tego, że dzisiejsi ambasadorowie marek mogą mieć działanie – tu moje ulubione słowo – przeciwskuteczne. Pewnie nie szybko. I to jest zła informacja.

3. Pod koniec mojego wieczoru, do „Domu whisky” przyszedł Michał Kamiński z jakimś anglojęzycznym towarzystwem. Złą informacją jest, że przyszedł. Telewizor zawsze można przełączyć, a wstać i wyjść, kiedy się już wychodzi od kilku godzin – trudno.
Mówił Kamiński po angielsku – dało się wytrzymać. Ale w pewnym momencie zadzwonił telefon. No i wtedy Kamiński zaczął nadawać: „Właśnie broniłem Radka w telewizji. Od tego ma się kumpli”. „To wyjdzie jutro? Dobra, zadzwonię do Ewy”. Wyszedł na chwilę, pewnie do Ewy zadzwonić. Wrócił, odebrał jeszcze jeden telefon, tu już zaczął rzucać kurwami.
Chodź dla mnie gorsze było „…powiedz kurwa temu swojemu friendowi…”. „Friendowi”.

Wieczorem u Lisa widziałem frienda Kamińskiego – mecenasa Giertycha, jak walczył o dobre imię Radka. Niezbyt skutecznie. Taki lajf.

W każdym razie Jack Daniel's Sinatra Select – wybitny,


wtorek, 9 grudnia 2014

8 grudnia 2014


1. Ledwo zdążyłem wstać na „Kawę na ławę”. Właściwie nie zdążyłem, bo włączyłem dopiero na drugą część. Poseł Szejnfeld miał jakąś irracjonalną poszetkę.
Komentując sprawę zatrzymanych w PKW dziennikarzy powiedział, że sąd po zbadaniu sprawy stwierdził pomyłkę funkcjonariuszy. O ile dobrze pamiętam uzasadnienie, to sąd powiedział, że pomyłkę podejrzewa.
Niby żadna różnica. Jednak zmienia bardzo dużo.
Jeżeli ta narracja się utrwali, to będzie zła informacja.

2. Później była „Loża prasowa”. Janusz Majcherek udawał idiotę, którym – coraz bardziej podejrzewam, że jest Adam Szostkiewicz. 
Majcherek mówił, że na świecie co roku traci życie tylu dziennikarzy, że sprawa dwóch, których sąd uniewinnił „jest epizodem pozbawionym znaczenia”. 
Szostkiewicz wyraził żal, że Hofmana nie ma w PiS, bo „akurat tej partii taki element liberalny bardziej, mniej ideologiczny bardzo by się przydał”.
Zapytany przez Lisickiego, „kiedy w ciągu ostatnich 25 lat było tyle dziwnych rzeczy związanych z wyborami?” Majcherek zaczął opowiadać, że kiedy PiS objął władzę zaczęły się czystki w mediach publicznych. I próbował – z pomocą prowadzącej – udowadniać, że o to szło w pytaniu.
Przyparty do muru odpowiedział „Wątpliwości są zawsze. Po każdych wyborach składane są setki protestów przeciwko nieprawidłowościom w wyborach. Po każdych wyborach. Tym razem jest ich więcej, ponieważ została nakręcona pewna kampania.”
Praca doktorska Majcherka nosi tytuł: „Metodologiczne konsekwencje relatywizmu kulturowego”.
Relatywizm to ważne słowo w życiu profesora.

W międzyczasie się okazało, że „Wprost” publikuje tekst o rozliczeniach paliwowych marszałka Sikorskiego. Większość twitterowego tajmlajnu nie była w stanie ogarnąć o co chodzi z kilometrówką. I to jest zła informacja.

3. Odwiozłem Bożenę z dziewczynami do Złotych Tarasów do kina. Okazało się, że informacje o godzinach seansów na stronie internetowej Multikina mają się tak do rzeczywistości jak wynik sondażu exit poll do ogłoszonego przez PKW. I to jest zła informacja.

poniedziałek, 8 grudnia 2014

7 grudnia 2014


1. Późno wstałem. Nie zdążyłem więc do Faster Doga, żeby oddać 50 zł, którymi zostałem tam w piątek poratowany. I to jest zła informacja.
A było tak, że po wyjściu z sądu okazało się, że jest prawie piąta. Wsiadłem więc w Suburbana i pojechałem na Narbutta po podporę wału do BMW.
Ledwo zdążyłem przed zamknięciem sklepu. Wróciłem na Wilczą i oddałem samochód Bożenie, która z dziewczynami pojechała od Galmoku.
Po kwadransie zadzwoniła, że się samochód zepsuł, bo jak się gaz skończył, to na benzynie nie chciał zapalić.
Przypomniało mi się, że zapomniałem powiedzieć, że wskaźnik poziomu paliwa jakiś czas temu zwariował, więc nie tyle samochód się zepsuł, co paliwa brakło.
Zacząłem obdzwaniać znajomych. Gotowość pomocy wyraził Pawełek z Faster Doga. Wziął samochód Passat swojej szanownej małżonki, 50 zł od swojej szanownej małżonki i przez stację benzynową zawiózł mnie na Batorego, gdzie stał Suburban i migał awaryjnymi.
W drodze powrotnej Pawełek opowiadał mi landroverze, którego znalazł na Allegro, że piękny, że rozsądnie modyfikowany, że w dobrej wersji i że za jedyne 60 tysięcy.

W sklepie zaczęliśmy się zastanawiać skąd Pawełek ma wziąć pieniądze. Znaczy Pawełek się zaczął zastanawiać. Sugestie, żeby zagrać w Lotto odrzucił od razu, bo nigdy niczego nie dostał za darmo. Wpadłem na pomysł, żeby sfingować napad na lombard, który sąsiaduje z Faster Dogiem.
Pod byle pretekstem wyciągnąć ze środka ze środka właściciela. Później ktoś po cichu wszedłby i zwinął pieniądze. No i zaczął uciekać. Reszta rzuciłaby się w pościg. Uciekający porzuciłby łup, który by odniesiono do lombardu żądając 10% znaleźnego.
Typowa strategia win-win.
Scenariusz trzeba by powtórzyć tyle razy, by starczyło na landrovera dla Pawełka.
Rozważania przerwał dyrektor Zydel, który przyszedł kupić marynarkę w związku z awansem na stanowisko jeszcze ważniejszego dyrektora. 
Pawełek pięknie dyrektora Zydla wystylizował. 
Ale nie wiadomo kiedy dyrektor Zydel zdecyduje się na większe niż jedna marynarka zakupy.

2. Razem z dziewczynami oglądałem chyba na którymś z Canal Plusów długometrażowych Simpsonów. Ileż złego może zrobić dubbing.
Film serwowany był w dwóch tłumaczeniach. Mniej-więcej poprawnym w formie napisów. I doprawionym – jako właśnie dubbing.
Strasznie dumny z siebie musiał być tłumacz pisząc, że ktoś „ma wzrok, jak minister edukacji z dalekiego kraju”. Dowcipy się dezaktualizują. I to jest zła informacja.


3. Kolejny tekst z „Esquire”. Pod tytułem „Nowa gwardia”. Ktoś, kto wymyślił ten tytuł raczej nie słyszał o Fadiejewie. 
Żeby w zerówce magazynu pisać o Mężyku jako o człowieku, który „już wkrótce będzie rozdawać karty” trzeba nie mieć wstydu. Mężyk już rozdaje karty. Powiedziałbym – już od dość dawna. Zdążono to już zauważyć. Również poza granicami naszego kraju.

A, gdyby nie towarzyski zbieg okoliczności nie wiedziałbym, kim jest autorka rubryki. A wydaje mi się, że czytelnik powinien wiedzieć, kiedy pisze dziennikarz, a kiedy ktoś mocno zaangażowany w politykę. Niezależnie od tego, co pisze. Jeżeli redakcja nie zwraca uwagi na takie rzeczy – to bardzo zła informacja.

Wieczorem poszliśmy na urodziny Krakena. Było bardzo przyjemnie. Wybitny DJ Mustafa Topuz. Rozpoznane przez Shazam utwory właśnie mi poprawiają nastrój.

niedziela, 7 grudnia 2014

6 grudnia 2014



1. Ledwo zdążyłem do sądu. W drzwiach przepuszczaliśmy się z oskarżonym Gzelem. Najpierw ja jego, później on mnie. Więc pierwszy poddałem się kontroli pirotechnicznej. Bramka zapiszczała, pan ochroniarz zapytał, czy mam pasek. Zaprzeczyłem. Więc mnie przepuścił.

Napisałbym, że pod salą rozpraw kłębił się tłum. Ale tłumem trudno było to nazwać.
Sąd rozprawę rozpoczął od informacji, że TV Republika dostarczyła materiały wideo bez dźwięku, zaś TVN24 nie dostarczyło wcale. Stacja zażądała od sądu pieniędzy.
To ciekawa informacja. Sąd poprosił o materiały na wniosek obrony. Na nagraniu był moment zatrzymania oskarżonego Pawlickiego.
Zawsze mi się wydawało, że prośby sądu należy spełniać, bo jeżeli się tego nie robi, to można zostać ukaranym.
Gdyby TVN odmówił wydania tych materiałów w imię wolności mediów, to by było śmiesznie. Ale skoro zrobił to dla pieniędzy – to chyba nawet nie jest żałosne.

Pierwszy przesłuchiwany policjant sprawiał wrażenie weterana sal sądowych. Na pytania sądu odpowiadał na tyle wolno, żeby łatwo było protokołować. Na wszystkie niebezpieczne pytania odpowiadał „nie wiem”, „wydaje mi się”, „nie potrafię powiedzieć”. Podkreślał, że żądania opuszczenia sali dotyczyły również mediów. Że najważniejsze w działaniach Policji było to, żeby się odbyły szybko i sprawnie, bo na zewnątrz trwała manifestacja. Nie widział wyprowadzania. O zatrzymaniu dziennikarzy dowiedział się na komendzie. Zatrzymania nie były potrzebne do odblokowania sali.
Kolejny policjant zachowywał się tak, jakby był po szkole specjalnej z drugiej strony bardzo pilnował, żeby nie powiedzieć zbyt dużo. Ale trochę popłynął.
Mówił o tym, że nie potrafił rozpoznać dziennikarzy. „Dla mnie to, że osoba ma mikrofon, obok stoi operator, ma legitymację – nie jest dowodem na to, że jest dziennikarzem”.
Wnioski były dwa: dziennikarze powinni być wyprowadzeni. Nie dało się rozpoznać dziennikarzy. [Z wyjątkiem człowieka z mikrofonem z logo TVN24, bo do niego wezwań nie kierowano]
Byłem skoncentrowany na działaniach, nie miałem czasu na legitymowanie”, „Nie mogę określić czy na sali byli przedstawiciele mediów. Nie mieli kamizelek.
Warto obejrzeć relację, może jest gdzieś w internecie. Funkcjonariusz Policji. Chyba nawet oficer. Robi z siebie idiotę. Żeby nie powiedzieć zdania za dużo.
Słuchając go przypomniał mi się dowcip: Dlaczego milicjanci chodzą parami? Bo jeden umie czytać, a drugi pisać.

Policjant, który wyprowadzał Pawlickiego zastosował na nim „ŚPB [Środek Przymusu Bezpośredniego] dźwignię transportową”. Wcześniej oskarżony Pawlicki „stawiał lekkie opory słowne” – mówił, że „wykonuje obowiązki”. Zapytany „Czy kiedy dokonywał pan zatrzymania, wiedział pan, że to dziennikarz?” Zawahał się nim zaprzeczył.
Wcześniej jego dowódca zaznał, że Pawlicki w momencie zatrzymania był sam i nie było wokół niego żadnego sprzętu. Od widział innych ludzi i że „kamera jakaś była, nie jestem w stanie określić, czy była to kamera czy telefon”.
Dostał wyraźniej polecenie kogo ma zatrzymać.

Inny świadek z zawodu logistyk, z powołania dziennikarz obywatelski, widział moment zatrzymania Gzela. „Pokazał akredytację, powiedział, że jest w pracy, Policjant zareagował: I co z tego.”

Później była przerwa. Po której zeznawało dwóch panów z PKW. Czaplicki i Jaworski. Przez ostatnie tygodnie posunęli się bardzo. A może zawsze byli tacy. Obaj poprosili o to, żeby ich nie nagrywano.
Z ich zeznań wynikało, że PKW nie prosiła Kancelarii Prezydenta o pomoc.
Najbardziej rozbrajające było stwierdzenie sędziego Jaworskiego: „Rozważaliśmy odcięcie trzeciego piętra, na którym obradowaliśmy i na którym znajduje się pion informatyczny, ale nie było kluczy do klatki schodowej”.

Policjant, który zatrzymał Gzela: „Wziąłem pana Tomasza Gzela i doprowadziłem do autobusu”. „Miał plakietkę i był tam jakiś napis”. „Pan Gzel utrudniał czynności Policji, bo chodził i robił zdjęcia”.

Dziewczyna z TV Republika, która była świadkiem zatrzymania Pawlickiego: „Janek trzymał mikrofon, operator nagrywał, wycofywaliśmy się do drzwi. Panowie policjanci podeszli do naszej trójki, jeden z nich powiedział: Bierzcie tego pana

Jacek Michałowski, szef Kancelarii Prezydenta „Otrzymałem informację, że PKW oczekuje od Kancelarii Prezydenta rozwiązania problemu”. Nic konkretnego o tym jak tę informację otrzymał czy od kogo – nie usłyszeliśmy.
Jego zeznania generalnie były w sprzeczności z zeznaniami panów z PKW. Zeznania policjantów też były sprzeczne. Sąd poprosił obrońców, by ograniczyli swoje mowy do pięciu minut.
Mecenas Nowiński, drugi z adwokatów Pawlickiego – dobry mówca. Wymieniał argumenty prawne. Jak wymieniał – sędzia kiwał głową.
Cytuję za PAP – nie byłbym w stanie tego zapamiętać: „Mamy do czynienia z pozaustawowym kontratypem wyłączającym odpowiedzialność karną mediów w takiej sprawie: dziennikarz może więcej. Świadczą o tym przepisy polskie, a także zalecenia Rady Europy, które nabierają szczególnego znaczenia w okresie wyborów

Sąd wyszedł się zastanawiać. Na korytarzu doszło do spięć pomiędzy chłopkiem-roztropkiem, kamerzystą z TVP Info, potwornie zaangażowaną panią z „Gazety Polskiej” reporterem od chłopka roztropka. A właściwie, to pomiędzy tą panią, a całym towarzystwem.

Pani zaczęła używać słów powszechnie uważanych za obelżywe i jakiś policjant jej uwagę zwrócił.

Później był wyrok. Uniewinniający. Sądowi udało się ominąć wszelkie konstytucyjno-polityczno-systemowe problemy. Na nagraniach usłyszał, że w ostatnim wezwaniu policjant wezwał dziennikarzy do nieutrudniania pracy policji. Czyli zmienił zdanie. Przestał wzywać do opuszczenia.
Sąd wyraził przypuszczenie, że do wszystkiego doszło przez pomyłkę.

Czyli super. Dziennikarze wolni.
Tyle, że pozostał niesmak. Wolałbym, żeby Policjanci nie rozbili z siebie przed sądem idiotów. Wolałbym nie mieć wrażenia, że coś z ich zeznaniami jest nie tak.
Podobnie, chciałbym wiedzieć skąd się wzięły rozbieżności w zeznaniach panów z PKW i panów z Kancelarii Prezydenta.

No i chyba chciałbym, żeby wobec kogoś wyciągnięto w tej sprawie konsekwencje. Bo bez tego nikt się niczego nie nauczy.

Wychodziłem z sądu razem z Agnieszką Romaszewską. Powiedziała na schodach, że już od pewnego czasu jej matka uważa, że z polską policją źle się dzieje.
Pani Zofia raczej wie, co mówi. I to jest zła informacja.

2. Zmęczony wróciłem do domu. Przeczytałem jeden tekst z „Esquire”. O Tusku. Philip Boyes to europejska liga. Też bym chciał mieć takiego autora. Ale gdybym przeczytał w przysłanym prze niego tekście zdanie: „KLD umościł się w polskiej polityce m.in. dzięki chwytliwemu sloganowi wyborczemu »Ani w prawo, ani w lewo, tylko prosto do Europy«”, to bym mu odpisał, że nie pisze do „New York Times”, że czytelnicy mieszkają w Polsce, mają pamięć, więc nie łykną wszystkiego, jak by to zrobili Amerykanie.

Kongres Liberalno-Demokratyczny trzy lata po wyborach do których przystąpił z tym hasłem już nie istniał. Więc jak tu mówić o „umoszczeniu”.
Zresztą tego hasła, to już chyba nikt nie pamięta. W przeciwieństwie do określenie „aferałowie”, które przykleiło się do członków tej partii przez wiele lat.

Zastanawiam się, dla kogo ten „Esquire” jest robiony. Na pewno nie dla dorosłych ludzi.
I to jest zła informacja.

3. Relacjonowanie rozprawy na Twitterze mnie wykończyło. Nie miałem więc siły uczestniczyć w rozpoczęciu triduum urodzin Krakena. I to jest zła informacja.


sobota, 6 grudnia 2014

5 grudnia 2014


1. Rano przeczytałem w „Wirtualnych Mediach”, że według wydawcy „Uroda życia” sprzedała „około 75 tys. egz.” z 230 tys. nakładu. 
Słabo. 
Mimo iż to było do przewidzenia, to zła informacja. Edipresse będzie tłumaczyć, że czytelnik nie dojrzał, że rynek jest slaby. Mała szansa na to, że zacznie pracę nad jakimś nowym projektem. 
Mała szansa, że jakoś wykorzysta tę nauczkę. .

Przeczytałem kolejne dwa teksty w „Esquire”. Powoli narasta we mnie wrażenie, że cierpi na tę samą chorobę, co „Uroda życia”. Zawartość jest skierowana do kogoś innego, niż czytelnik sprzedawany reklamodawcom.

Tekst o Maybachu.
Może jestem dziwny, ale zwrot „30 centymetrów tuż za zderzakami” nie jest dla mnie informacją o tym, że samochód jest o 30 centymetrów dłuższy. Jest informacją nie wiem o czym.

Autor musi być zachwycony sobą.

Skonsultowałem się z kolegą, który ma dużo większe niż ja pojęcie o polskim dziennikarstwie motoryzacyjnym. Natychmiast zdiagnozował zespół Frankowskiego. Chorobę objawiającą się nienawiścią do wszystkiego, na co chorego nie stać i pogardą dla wszystkich, którzy to mają.

W drugim tekście znalazłem literówkę. Nie, żeby mnie się nie zdarzały, ale ja nie czerpię z 84-letniej tradycji jednego z lepszych męskich magazynów świata.

2. Pojechałem wyważyć wał w BMW. Od kiedy silnik pracuje równo słychać zupełnie nowe rzeczy. Nie wpadłem na to, że na wjeździe na most Śląsko-Dąbrowski mimo ukończenia budowy metra jest szykana, i trzeba najpierw odstać swoje w korku, później objeżdżać w jakiś kretyński sposób wręcz przez Wisłostradę.
Droga zamiast dwudziestu minut zajęła mi ponad godzinę. Na miejscu okazało się, że muszę zostawić samochód. Zastanawialiśmy się chwilę jak mam wrócić z tych Ząbek. Jeden z panów, który dojeżdżał z daleka powiedział, że pociągiem na Wileńską, a później metrem.
Ciekawe ile osób w Warszawie wierzy, że druga linia metra już działa. Bo reszta Polski wierzy w to na pewno. Widzieli przecież, że pani Kopacz tym metrem już jeździła. 
Przed jakimiś wcześniejszymi wyborami podobnie było z obwodnicą Kielc. W spocie PO była gotowa. W rzeczywistości gotowa była jej połowa. Ale kto w Szczecinie zdawał sobie z tego sprawę.

Wróciłem autobusem. Właściwie dwoma. Trafiłem na taki, który miał maszynę do sprzedawania biletów przyjmującą karty kredytowe. 
Wróciłem szybko. 
Zawiozłem Bożenę na jakąś imprezę do Mercedesa i pojechałem do Lidla na zakupy.
Wracając źle skręciłem i wylądowałem w JSS u Jacka. Było późno, ale jeszcze był w warsztacie. Chciałem, żeby rzucił okiem na chłodnicę Suburbana, z której cieknie woda.
Składał silnik Datsuna 280Z. A konkretnie: dorabiał uszczelkę pod pompę wody. Zawory też trzeba było dorabiać. Nissan to jednak nie BMW. Do starych samochodów to nie ma nawet dokumentacji.
Chłodnicę z Suburbana trzeba wyjąć. I to jest zła informacja.

3. Odebrałem Bożenę i wróciliśmy do domu. Wjazd do bramy zastawiała toyota kombi. Pomyślałem, że dam Miastu szansę i zadzwoniłem po Straż Miejską. Przyjechali po dziesięciu minutach. Zszedłem na dół. Na dole się okazało, że panowie strażnicy namierzyli już kierowcę. Dokładniej sama się znalazła, bo zobaczyła z balkonu radiowóz. 
Zapytali, czy chcę, żeby nałożyli mandat. W Warszawie wykroczenia drogowe najwyraźniej nie są ścigane z urzędu.
Pani okazała się w ciąży. Swoją drogą interesujące, czy na pewno to ona zaparkowała. To niezły właściwie pomysł mieć kobietę w ciąży do wysyłania na pierwszą linię.

Dyrektor Zydel został jeszcze ważniejszym dyrektorem. Teoretycznie tak ważnym, jak wcześniej był dyrektor obywatel Jóźwiak. Ale tylko teoretycznie, bo tak ważnym to raczej szybko nie będzie. I to jest zła informacja.  

piątek, 5 grudnia 2014

4 grudnia 2014


l. Chciałem w wannie rozpocząć analizę „Esquire”. Niestety okazało się, że czytanie bez okularów jest męczące. Ledwo zmęczyłem pierwszy wywiad. Za mała interlinia, bezszeryfowy font.
Tak właściwie, to miałem tego wywiadu nie czytać, bo redakcja nazwała autorkę „weteranką prasy lajfstajlowej”.
Zestaw promowanych współpracowników może na niektórych potencjalnych czytelników działać odstręczająco, bo kogo do lektury może przyciągnąć Paweł Smoleński?
No więc mamy weterankę, słynnego śledczego Gazety i jedynego właściwie ciekawego w tym zestawieniu Kubę Dąbrowskiego, o którym w informacji nie piszemy akurat tego, co jest najbardziej interesujące.

Wyprowadziła mnie z równowagi pomyłka Idziaka. Opisując stroje uczniów w swojej stalinowskiej podstawówce, użył określenia: skautowskie. Siedzi chłop w tej Ameryce to zapomniał, że u nas to harcerze. A w Stalinogrodzie ewentualnie pionierzy. Weteranka łyknęła. Redakcja łyknęła. Niby nic, a jednak zła informacja.
Choć gorszy jest napis na okładce.
„Nowy męski świat".
Jeżeli ten świat jest dla redakcji nowy to bardzo zła wróżba.

2. Zmęczyło mnie wytężanie wzroku. Wyszedłem wanny. Przedwcześnie.
Zostawiłem sobie „Esquire” na później i udałem się do Nissana.
Pod koniec września na prezentacji Pulsara poznałem dyrektora Nissana najważniejszego na naszą część Europy. Został beta testerem mojego tegorocznego calvadosu.
Po teście obiecałem mu butelkę dostarczyć.
Najpierw nie było butelki, później nie było okazji.
W końcu zostałem poinformowany, że dyrektor najważniejszy jest w Polsce. Skonfekcjonowałem butelkę. I pojechałem.
Wczoraj nie napisałem, że red. Pertyński z Ameryki przywiózł mi śrubę do amerykańskiej klemy. Usunąłem dzięki temu rzemieślniczą rzeźbę, która strasznie mi się nie podobała. Samochód od razu zaczął lepiej odpalać.

W Nissanie było strasznie miło. Wszyscy się ucieszyli z flaszki. Miałem wrażenie, że niektórzy jeszcze bardziej niż najważniejszy dyrektor.
Z Nissana było blisko do Castoramy. Zasadniczo, to po opał miałem jechać tam gdzie zwykle, za Baniochę, ale się zrobiło późno. Kupiłem więc brykiety w Castoramie. I to jest zła informacja. Bo są droższe.
W Castoramie dostępna jest nowa gama zlewozmywaków. Gama.


3. Byliśmy umówieni z Mateuszem w Mei. Znaczy umówił się wydawca Marcin. O 18. Miał mnie po drodze zabrać taksówką. O 18 dotarło do mnie, że nie siedzę w taksówce. Zadzwoniłem do wydawcy Marcina, okazało się, że wciąż czeka. Odpaliłem więc mytaxi. I po pięciu minutach jechałem z panem Przemysławem na Powiśle.
Na miejscu się okazało, że spotykamy się nie tylko z Mateuszem, ale też z Henrykiem i Jerzym. I to była bardzo miła niespodzianka. Po pewnym czasie pojawił się wydawca Marcin, któremu kierowca mytaxi nie przyjął karty. Jeździli więc w poszukiwaniu bankomatu.
Kuchnia koreańska jest super. Kuchnia w Mei jest super. Towarzystwo było super.
Jerzy pokazał mi jak używać rozpoznawania pisma w Note3.
Większość tego tekstu napisałem na Note3. Pisząc po ekranie. Niewyraźnie. Super.

Miałem się kiedyś za mistrza w rozkminianiu urządzeń. Teraz jest ze mną gorzej. I to jest zła informacja. Starość.

czwartek, 4 grudnia 2014

3 grudnia 2014


1. Chwilę po tym jak wstałem okazało się, że wyszedł Esquire. 
Kiedy przyszedłem do Krakena, by się spotkać z wydawcą Marcinem miałem już egzemplarz. Pierwsze wrażenie – wstydu nie ma. I to bardzo dobra informacja, bo z Harpersem było dużo gorzej.
Wpadł kolega Zbroja. Przejrzał magazyn i od razu zauważył, że parę stron jest żywcem zerżnięta z brytyjskiego GQ. Co jest właściwie zabawne, bo wstępniak naczelny zaczyna od słów „Masz przed sobą oryginał. Jest wiele pism dla mężczyzn, również na polskim rynku, które garściami czerpią z »Esquire«. Cóż, naśladuje się najlepszych.”
Nie miałem czasu się dokładniej przyjrzeć. I to jest zła informacja, bo wypuszczenie „Esquire” to chyba najważniejsze wydarzenie w polskich mediach od czasów magazynu „Max”.

2. Redaktor Komisarz Urbański zachwycił się na fejsie spalaniem hybrydowego volvo. Że siedem z czymś po mieście.
Siedem z czymś po mieście, to z mojego doświadczenia dla diesla żaden wynik. Udało mi się uzyskać taki wynik BMW 428i GranCoupe.
Zawsze tłumaczyłem, że testy robione przez dziennikarzy niemotoryzacyjnych mają sens. Bo spojrzenie ich może być bliższe normalnemu użytkownikowi. Niestety nie zawsze to działa. Może być jak z moim kolegą Grzegorzem, który każdy samochód porównuje do swojej renówki. Oczywiście wspaniałej, kochanej, acz nieco nadgryzionej zębem czasu.
[Zresztą nawet w momencie premiery, Megane Cabrio nie była specjalnie wybitną konstrukcją]
Więc wszystkie testowe samochody, którymi jeździ, są dla niego najwspanialsze na świecie.

Hybryda Volvo jest samochodem mającym sens wyłącznie w krajach, w których kupujący „ekologiczne” samochody dostają premię z publicznych pieniędzy.
W Polsce bardziej się opłaca kupować inne modele. Wszystkie. Nawet te z silnikiem T6. Dostarczającym chyba najwięcej radości.
Plotka niesie, że Volvo niedługo przestanie te silniki produkować. I to jest zła informacja.


3. Obejrzeliśmy dwa odcinki „Homeland”. Niestety następny będzie dopiero 7. I to jest zła informacja.

środa, 3 grudnia 2014

2 grudnia 2014


1. Żeby oddać mini musiałem odebrać Suburbana. Żeby odebrać Suburbana potrzebowałem pomocy mojego brata. Pojechałem więc na Wiejską. Pod Edipresse stał policyjny mercedes, więc głupio było czekać tam, gdzie zwykle. Na jezdni naprzeciw wejścia. Myślałem, że będę musiał kręcić kółka. Udało się tego uniknąć, bo kiedy podjechałem Michał wyszedł.
Pojechaliśmy na Burakowską. Nie pamiętałem, że Gazownik przerabiał kiedyś Michałowi instalację w Legacy. Założył mu przed reduktorem parownicę z Mistrala, żeby przy maksymalnym doładowaniu nie brakowało gazu (nie zamarzał reduktor). A, Mistral to była dziś dość archaiczna instalacja wtrysku LPG. Musiałem to napisać, bo właściwie zabrzmiało jakby jakiś czas temu zaczęto rozkradać francuskie śmigłowcowce.
Jechaliśmy Okopową. Z daleka było widać maszt z flagą, która tak przeszkadza redaktorom z „Polityki”. Flagę wieszać. Taki wstyd przed Ryśkiem. 
Jechaliśmy tamtędy dzień wcześniej z Bożeną. Opowiedziałem jej o problemie redaktorów z „Polityki”. –Niech jeżdżą przez rondo de Gaulle'a – skomentowała. 

Gazownik wyregulował skład mieszanki. Wcześniej był taki, że udało mi się włączyć alarm gazowy na Stadionie Narodowym. Ponoć nawet windy przestały jeździć.
Teraz powinienem zrobić raz a dobrze porządek z wydechem. I to jest zła informacja, bo nie mam ani funduszy, ani pomysłu.

2. Przez obwodnicę dojechaliśmy do BMW. Oddałem mini. Z żalem. W ostatniej chwili wyjąłem ze schowka mandat, który wcześniej udało mi się wyprzeć.
Kiedy wyjeżdżając z BMW chce się jechać w stronę Galmoku, nie można zawrócić na skrzyżowaniu z Konstruktorską. Mało kto sobie z tego zdaje sprawę, bo mało kto zna przepis, że sygnalizator ze strzałką w lewo nie pozwala na zawracanie.
To, że nie można tam zawracać jest idiotyczne. Pierwsze miejsce na Wołoskiej, gdzie można zawrócić to dopiero skrzyżowanie z Racławicką.
Wiedzą o tym policjanci. Ustawiają się za Konstruktorską i łapią. Właściwie dlaczego tego nie mają robić. Dużo bardziej interesujące jest dlaczego ktoś z Miasta, kto za organizację ruchu odpowiada nie zmieni tej organizacji. Nic złego by się nie stało.
Ale już jest po wyborach, więc mała szansa, że coś się zmieni. I to jest zła informacja.

3. Zegarek w Suburbanie wskazywał letni czas. Brat był trochę zaniepokojony, że aż tak długo nie było go w pracy. Nie wyprowadzałem go z błędu. Dziwnie łatwo znalazłem miejsce pod domem. Zostawiłem samochód i poszedłem na chwilę do Beirutu, gdzie Krzysztof poczęstował mnie nową sałatką z wodorostów. Miałem skosztować, zjadłem prawie całą. Dobra sałatka i zdrowa. Że dobra to sam zauważyłem. Że zdrowa – usłyszałem od Krzysztofa.
Z Krakena poszedłem do szewca na Hożą, od szewca na pocztę. Kiedy się ma pocztę koło domu chodzenie na nią przestało być tak uciążliwe. Zwłaszcza, że można sobie poczytać gazety, którymi poczta handluje. Handluje też kieszonkowymi kalendarzami z Janem Pawłem II. Żeby zmieścić taki w kieszeni, trzeba je (kieszenie) mieć jak urzędnik z powiatowego nadzoru budowlanego pod koniec lat dziewięćdziesiątych.

Zrobiło się zimno. I to jest zła informacja.



wtorek, 2 grudnia 2014

1 grudnia 2014


1. Ruszyliśmy. Bożena zakładała, że przy Powązkach kupi jakiś nagrobny kwiatek. Udało się o tyle, o ile. Zachwycając się mini jechałem A2 do Wiskitek. To dziwne skąd miejscowość o tak litewskiej nazwie znalazła się pod Żyrardowem. Wiskitki w każdym razie są starsze niż Warszawa. Ale to nie jest specjalnie trudne.
DK 50 przeskoczyliśmy na Gierkówkę do Mszczonowa. Gierkówka piękna, nowa. Tylko z niewiadomych przyczyn ktoś postawił na niej co chwilę ograniczenia do 100 km/godz. W miejscach tak irracjonalnych, że aż zacząłem się zastanawiać, czy nie stanęły po to, żeby ułatwić pracę załogom radiowozów z wideorejestratorami.
Mini mimo swojej gokartowości nie było jakoś specjalnie męczące. Może opony były trochę zbyt głośne, ale inne pewnie by nie były tak ładne.
Mini to dziwny samochód. Ale dużo lepiej wymyślony niż nowy Garbus, czy pięćsetka. Człowiekowi, który się przyzwyczai do pewnych rozwiązań trudno będzie jeździć samochodem nie premium. A kiedy dotrze do niego, że w mini wygląda jak w samochodzie narzeczonej, zacznie się rozglądać za BMW. A to, że w BMW pewne elementy wyposażenia, do których się przyzwyczaił kosztują dwa razy więcej niż w mini? Nie będzie miało znaczenia.
Ciekawe tylko, czy z nowym samochodem wcześniejszy użytkownik mini nawiąże taki sam związek emocjonalny.
Wydaje mi się, że mógłbym mieć mini. I to jest zła informacja, bo taki samochód zupełnie nie jest dla mnie. I to, że mi się tak wydaje, świadczy o tym, że mini jest wymyślone tak dobrze, że można przez nie stracić rozsądek.

2. Kiedyś Gierkówką jeździłem często. Najlepsza średnią uzyskiwałem na odcinku między Piotrkowem a Częstochową. Droga prosta jak drut. Bez terenów zabudowanych. Ze skrzyżowaniami, na których ciągle zdarzały się potworne wypadki. Prawym pasem TiR-y dziewięćdziesiątką. Lewym – przedstawiciele handlowi dwa razy szybciej. Czasem ktoś z mocniejszym niż 1,9TDI silnikiem mogący jechać szybciej niż 180.
Tym razem mało kto przekraczał 140.
Ludzie inaczej jeżdżą. Przez dziesięć lat sporo się zmieniło. I to nie jest kwestia fotoradarów, bo akurat na tamtym odcinku nie ma ich dużo.
Nie zmieniło się to, że z perspektywy Drogi Krajowej nr 1 Częstochowa jest potwornie brzydka. Nie pomógł temu nowo wybudowany wiadukt, nie pomogła Galeria Jurajska. Jest strasznie.

Za Siewierzem zauważyliśmy niesamowite zjawisko. Zmierzch, chmury, a w nich punktowa łuna. Trudno mi to opisać, ale warto to zobaczyć. Stoi tam wielka szklarnia, której lampy odbijały się od chmur. Chłodne kolory zmierzchu wymieszane z żółtym światłem lamp. Nie potrafię tego opisać i to jest zła informacja.

3. Szopienice rozkopane. Chwilę zajęło zanim udało nam się objazdy ogarnąć. Na cmentarzu zmarzłem. Zawsze marznę tam na cmentarzu. Może dlatego, że nie bywam tam w lecie?
Żeby dojechać do domu zrobiliśmy jakieś gigantyczne kółko. W bramie na obiecanego psa czekał młody człowiek. Doczekał się i wyglądał na zadowolonego, choć było ciemno. Zostawiłem Bożenę i ruszyłem do Krakowa.
Nie chcąc walczyć z nawigacją pokonałem chyba z pięć zakazów ruchu (nie dot. poj. budowy). Jakoś mi się jechało, aż w Olkuszu nie zatrzymała mnie Policja. Wyciągnęli mnie z grupy pięciu samochodów. Na laserowym urządzeniu pokazali, że przekroczyłem prędkość o 27 kilometrów. Zdziwiony byłem bardzo, bo wyhamowałem kiedy zaczynał się teren zabudowany. Okazało się, że wcześniej stał znak ograniczenia do 50. Panowie byli mili. Tłumaczyli, że gdybym jechał 72, to by mnie nie zatrzymywali. Sto złotych i cztery punkty.
Przy okazji zobaczyłem policyjny system komputerowy. Do szyby kii przymocowany jest stosunkowo duży ekran. Warunki przetargu musiały być fascynujące. Okno, które interesuje policjantów zajmuje połowę ekranu. Na reszcie widać pulpit WindowsXP. Ekran niezbyt ostry, więc widać słabo. Wszystko działa jakby chciało a nie mogło. Zaprojektowane tak, żeby było trudniej. Te Windowsy to chyba po to, żeby było można grać w sapera.

Pojechałem dalej. Pierwszy mandat od dobrych trzech lat. No i mogło być gorzej.
Po jakimś czasie dopadły mnie wątpliwości. A może tam nie było ograniczenia. Może się dałem zrobić. Sprawdziłem później na street view – ograniczenie było. To, że miałem wątpliwości to bardzo złą informacja. Obywatel do Policji powinien mieć zaufanie. Ale jak tu mieć zaufanie po takiej akcji jak ta w PKW?

Ojciec oglądał transmisję z komisji sejmowej, która wezwała ważnego policjanta, by go przepytać w sprawie zatrzymania dziennikarzy. No i ważny policjant plątał się w zeznaniach. Jego wyjaśnienia były sprzeczne z tym, co usłyszałem na procesie. Od zeznających funkcjonariuszy.
I co? I nic.

Dojechałem do Krakowa. Zagłosowałem. Mój kandydat przegrał.

Wracałem do Szopienic autostradą. 18 złotych za jakieś 70 kilometrów.  

poniedziałek, 1 grudnia 2014

30 listopada 2014


1. Cisza wyborcza. Nuda. Zaczęliśmy od środka i właściwie bez dźwięku oglądać „Dzień Bałwana” chyba w TVN7. Okazało się, że naprawdę zagrał w nim Iggy Pop, że film nie jest z lat 80., a mała ruda bohaterka mimo iż nazywa się Zena Grey nie została, gdy dorosła gwiazdą porno.
Później było „Tylko dla orłów”.
Mniej–więcej od połowy podstawówki wracając ze szkoły o domu po drodze kupowałem „Echo Krakowa”. Popołudniówkę. [Kto dziś wie, co to znaczy?] Drukowali tam w odcinkach powieści Alistaira MacLeana. Całą gazetę czytałem w drodze do domu. Całą. Codziennie. Dziś nawet po Plus-Minus nie bardzo chce mi się iść do kiosku. I to jest zła informacja.

2. Pojechaliśmy na zakupy. Do Makro i Leclerca. Po prezent dla syna siostrzeńca Bożeny. Zamówienie było na pluszowego psa. W Makro były misie giganty, nieco mniejsze lwy i chyba pandy. Było też dużo dziwnie ubranych ludzi.
Mam czasem tak, że widzę albo samych brzydkich ludzi. Albo piękne kobiety. Albo dziwnie ubranych ludzi – jak tym razem. Poprzebieranych. Błędy matrycy nazywanej błędnie matriksem (a przez analfabetów Matrixem).
Psa kupiliśmy w szwedzkim multimarkecie Jula. Czyli w sklepie z brzydkimi rzeczami. Pies był niebrzydki ale miał do łba przyszytą czapkę Mikołaja. Pan w kasie powiedział, że da się ją odpruć i wtedy pies staje się całoroczny.

Do Leclerca jeździliśmy parę lat temu. Chyba dlatego, że jest tam strasznie brzydko. Kupowaliśmy tam różne szklane rzeczy, które kosztowały grosze a wyglądały oszałamiająco. Właściwie trzeba było kupić je wszystkie i otworzyć w modnym miejscu galerię, w której by się je sprzedawało ze stukrotnym przebiciem. Nie zrobiliśmy tego. I to jest zła informacja.

3. Zmęczyłem „Gniew” kolegi Miłoszewskiego. I mam wrażenie, że Zygmunt jest kolejną ofiarą marności polskiej kultury. Książka jest słaba, ale pewnie jest bestselerem.
Kolega Miłoszewski przyznał się, że przestał lubić prokuratora Szackiego. Ale czy wydawca, bądź redaktor nie mógłby stanąć w jego obronie?
Jego i nas. Czytelników.
Skoro nie stanął, znaczy, że nie mógł. I to jest zła informacja.   

niedziela, 30 listopada 2014

29 listopada 2014


1. Najpierw pojechałem oddać mercedesa. Trochę na około.
Przyzwyczaiłem się do tego, że testowe samochody miewają dziwnie archaiczne nawigacje. Rok temu (i dwa tygodnie) jeździłem audi R8, któremu świat kończył się na Odrze. C220 nie do końca pogodzony był z istnieniem największego sukcesu w historii Polski – Autostradą Wolności. Znaczy – niby dopuszczał jej istnienie, ale nie traktował poważnie z niej zjazdów.
Skoro nic innego nie mogę znaleźć, to znaczy, że C220 to dobry samochód. Bardzo dobry.
Pojechałem przez Aleje, Szucha, Wołoską. Racławicką i Korotyńskiego dojechałem do Grójeckiej. Grójecka to popularne nazwisko w Krakowie, choć chyba nieco inaczej się pisze.
Nie wiem kiedy wybudowano połączenie pomiędzy ulicą Instalatorów a alejami Jerozolimskimi. Połączenie nazywa się ulica Szybka. Dużo szybciej można się nią dostać do Mercedesa na Daimlera.

Czekając na pana, który miał ode mnie samochód odebrać obejrzałem inny obraz artysty Dwurnika. Mniej brzydki, niż ten, który oglądałem odbierając auto.

Rozpocząłem proces umawiania się na test CLA. Pomyliły mi się modele. I to jest zła informacja, bo wypada, żebym zaczął je ogarniać.

2. Do BMW postanowiłem pojechać pociągiem. Tym na lotnisko. Pociąg stał przy peronie, kiedy wsiadałem do windy. Stał, kiedy z niej wysiadłem. A przez całą podróż windą szlag mnie trafiał, że następny pociąg będzie za jakieś pół godziny.
Pociąg stał, więc do niego podbiegłem, co nie było zbyt łatwe, bo obniżony krok spodni – zgodny z dzisiejszą modą – utrudnia chodzenie, nie mówiąc o bieganiu.
Trzymając spodnie udało mi się dobiec. Pociąg ruszył. Jechał z prędkością, która przypomniała kolejkę wąskotorową z Ełku do Zawad-Tworek.
Zbudowanie połączenia z Okęciem to jeszcze jeden największy sukces w historii Polski. Trudno się z tym nie zgodzić, bo często to najszybszy sposób, by się dostać na lotnisko. Ale dlaczego przez część trasy pociąg jedzie z prędkością maszerującego mężczyzny?

W pociągu okazało się, że nie mam na bilet. Brakowało mi 60 groszy, a żadna z maszyn do biletów nie przyjmowała kart. Próbowałem zainstalować sobie aplikację do płacenia telefonem, ale mimo prędkości nie zdążyłem przed stacją Służewiec, na której wysiadałem. Więc pojechałem na koszt trudno powiedzieć kogo. I to jest zła informacja.

3. Szedłem do BMW przez Domaniewską podciągając co chwilę spodnie, które, przez ich modny krój ciągle mi spadały. Żeby je podciągać musiałem rozpinać kurtkę, więc strasznie zmarzłem. W BMW podratowano mnie kawą. Odtajałem.

Mini diesel okazało się Cooperem, niebieskim. Na białych felgach. Ładnym. Pasującym do moich modnych spodni. Poprzednim mini, benzynowym, byłem w górach. Sprawił mi wtedy bardzo dużo radości. Z tym powinno być podobnie, tylko taniej, bo to diesel.
Wróciłem na Wilczą. Poszedłem na pocztę. Po raz pierwszy do nowej jej siedziby, bo z MDM przeniosła się na Poznańską. Odebrałem książkę i pismo z ZDM. Książka to prezent dla redaktora Pertyńskiego, ZDM chce 100 złotych za parkowanie Suburbana po tym, kiedy skończył się abonament.
Ojciec opowiadał, że w stanach, kiedy kończyła się ważność prawa jazdy odpowiedni urząd dzwonił, żeby o tym przypomnieć i zapytać pod jaki adres wysłać dokument. U nas Urząd chce być bliżej obywateli, więc chce ich oglądać.
A to przecież Miasto wydaje i dowody rejestracyjne i zajmuje się meldunkami, więc wie to wszystko, na co dowodów żąda przed wydaniem abonamentu.

Wieczorem pojechaliśmy po wino do Lidla. Spotkałem pana, który przy ul. 17 Stycznia przegląda nasze samochody. No i przypomniało mi się, że zaraz trzeba będzie zrobić przegląd Suburbana. I to jest zła informacja, bo coś nie styka w prawym tylnym pozycyjnym świetle. I muszę to naprawić, bo nie wypada na przegląd jechać z niesprawnym oświetleniem.  

sobota, 29 listopada 2014

28 listopada 2014


1. Odwiozłem Bożenę do pracy. Tam zaczekałem na kolegę Wojciecha, który przywiózł jej BMW.
Przejechaliśmy przez SOHO, Wilczą, i ruszyliśmy na zachód.
Kolega Wojciech kazał mi wyłączyć Tok FM. Powiedział, że nie będzie tego uzasadniał. A jeżeli nie wyłączę, to będzie zmuszony wysiąść.
Kolega Wojciech pracował przed laty w Agorze. O mały włos od tego nie umarł i Bóg mi świadkiem, że nie przesadzam.
Kolega Wojciech uważa, że Agora wciąż poważnie szkodzi. Ja się z nim nie zgadzam, bo uważam, że dziś najbardziej to szkodzi sobie.
A lata ciężkiej politycznej roboty jej redaktora naczelnego doprowadziły do tego, że dziś mało kto jest w stanie przeczytać jego teksty, a on sam bywa gościem telewizyjnych programów rozrywkowych.

Jechaliśmy sobie spokojnie A2. Mercedes palił koło sześciu litrów. Jechał równo i zasadniczo było przyjemnie. Niestety ze strachu przed kolegą Wojtkiem nie słuchałem żadnych informacji, więc nie wiedziałem, co się dzieje. I to jest zła informacja.

Tu się podzielę wiedzą tajemną, czyli w jaki sposób nie zapłacić dr. Kulczykowi 32 złotych, a dojechać do Poznania stosunkowo szybko i w miarę wygodnie.
Otóż jadąc na zachód za Koninem, minąwszy pierwszą stację benzynową, przekroczywszy Wartę w Sługocinie zjeżdżamy na Ciążeń. Czyli na rondzie, po zjeździe z autostrady skręcamy w prawo (1. wyjazd). Jedziemy sobie spokojnie w kierunku Pyzdr, po jakichś dwóch kilometrach przed strasznie brzydkim kościołem z równie brzydką dzwonnicą skręcamy w prawo. Mijamy miejscowość Wacławów i za drogą dojeżdżamy do DK92. Skręcamy w lewo. Jedziemy i jedziemy. Najpierw obwodnicą Słupcy – miejsca, gdzie samochody mają rejestracje PSL, później mijamy Strzałkowo, w końcu dojeżdżamy do Wrześni. Tu nie chce mi się pisać dokładnie, ale bardziej niż obwodnicą opłaca się przejechać przez miasto. Jest o prawie połowę bliżej. W Psarach Małych wracamy na 92, która jest dwupasmówką. Jedziemy nią do skrzyżowania z S5. No i jeżeli chcemy jechać dalej na zachód – skręcamy w lewo (czyli prawo, bo jest wiadukt) i S5 wracamy na A2. Jeżeli jedziemy do Poznania, to dalej prosto.

Za 32 złote, które dr Kulczyk chce od nas za omijane 50 km autostrady, mercedes C 220 BlueTEC przejedzie ponad 100 km.
Co jest złą informacją? To, że się w ogóle nad tym zastanawiam.

2. Na wieś jechałem, by dokonać wizji lokalnej. Dowiedzieliśmy się w Gminie, że budowa kanalizacji miała się zakończyć 1 grudnia.
Ale do tego, żeby Gmina wypłaciła wykonawcy resztę kasy, inwestycja musi być odebrana. Do odbioru potrzebne są oświadczenia ludzi, na posesjach których były wykonywane prace, że wszelkie zniszczenia podczas tych prac dokonane zostały usunięte.
U nas nie zostały.

Ciekawe, co teraz będzie. Ciężko naprawia się trawniki kiedy temperatura spadnie poniżej zera. Panowie kopacze będą chcieli, żebyśmy im podpisali oświadczenie, bo inaczej gmina nie wypłaci im kilkuset tysięcy złotych. My będziemy chcieli, żeby zrobili porządek. Scenariusz na film. Już czuję napięcie.


Wcześniej wpadliśmy na chwilę do Międzyrzecza, gdzie sąsiad Tomek wynajmuje halę, w której razem ze swym teściem i kilkunastoma pracownikami robi różne rzeczy z blachy. Teraz robili jakiś piec do fabryki Toyoty. Duży piec. Kiedy podjechaliśmy, pod halą stała mała ciężarówka. Kierowca zobaczył samochód, nas, wysiadł, –Przepraszam, pan dyrektor? – zapytał.
Gwiazda działa. Nieważne, że to tylko C220. Ważne, że czarny.

Przy pomocy Karola (syna sąsiada Tomka), który z zaangażowaniem świecił nam pod nogi wielką latarką nanieśliśmy drewna do kominka. I ruszyliśmy z powrotem. Po drodze oglądaliśmy sarny, które pasły się na poboczu. No i znalazłem grzyba. Kanię/sowę.
Diodowe reflektory są niezastąpione. To prawdopodobnie był ostatni grzyb w tym roku. I to jest zła informacja.

3. Nie oglądałem wyroku na ministra Nowaka. I to jest zła informacja. Strasznie mnie śmieszą ludzie, którzy się za nim ujmują. Z rok temu poznałem bardzo sympatycznego człowieka z ministerstwa, którym wcześniej Nowak kierował. Człowieka związanego z Nowaka następczynią. Z tego, co mówił zrozumiałem, że zegarek był błogosławieństwem. Wszyscy się na nim skoncentrowali i nie zaczęli grzebać w sprawach, które były naprawdę poważne.


piątek, 28 listopada 2014

27 listopada 2014



1. Ledwo zdążyłem zakończyć procedurę wstawania, kiedy zadzwonił kurier. Zapytał, czy mógłbym mu pomóc wynieść na górę telewizor. 

Wielokrotnie zachwycałem się tym, jak bardzo zmienił się świat od kiedy telewizory przestały mieć kineskopy. 
Kiedyś telewizor, który miał więcej niż dwadzieścia parę cali wymagał dwóch tragarzy. Pięćdziesięciocalowy, jak ten, którzy przyjechał, do tego by się znaleźć na trzecim piętrze potrzebowałby dźwigu. 
Dziś nawet z większymi potrafi sobie poradzić jeden kurier. Pod warunkiem, że nikt pudła nie przymocuje do palety. 

Podłączyłem telewizor. Pokazał kreskówkę, która ma miała mnie zmotywować do zaprogramowania go. Bardzo ładną kreskówkę. Przygotowaną na wypadek, gdyby telewizor kupił sobie jakiś trzylatek. 
Telewizor namówił mnie, bym zaczął używać jego pilota do sterowania dekoderem. Niestety po 40 minutach prób nie udało mi się tego zrobić. I to jest zła informacja. 
Skąd mam wiedzieć czy w rozumieniu LG dostawcą mojego dekodera jest Canal Plus, Cyfra Plus czy Philips. Po czym poznać czy mój pilot to typ 1, typ 2, typ 3, typ 4, typ 5, typ 6, typ 7, typ 8, typ 9, typ 10, typ 11, typ 12, typ 13, typ 14, typ 15 czy typ 16?

2. Pozostawiwszy programowanie telewizora na później udałem sie do sądu.
Przezornie wziąłem marynarkę, więc kontrola pirotechniczna przeszła dużo łatwiej niż poprzednim razem – kiedy byłem w swetrze.
Na sali było dużo więcej kamer i fotografów niż poprzedno. Miało to jeden poważny minus. Dużo trudniej było usłyszeć zeznania. 
Pierwszy był dyrektor Biura Bezpieczeństwa Kancelarii Prezydenta RP. Po czterech fakultetach.
Najważniejsze, co chciał powiedzieć, to chyba, że wszystko uzgadniał ze swoim przełożonym i Policją. Policja podawała mu treść komunikatów. On nie chciał, żeby komukolwiek postawiono zarzuty. I w ogóle to bardzo współczuje oskarżonym. 
Ciekawe było, że Policja wyjaśnienia pana Dyrektora zaczęła spisywać jeszcze zanim wezwał on do opuszczenia sali.

Pózniej było ośmiu ochroniarzy i policjantów, którzy – może poza dwoma – nic nie widzieli. Pierwszy policjant miał za zadanie nawiązać kontakt z administratorem budynku, żeby Policja wyprowadziła demonstrantów na jego prośbę. 
Inny filmował twarze wychodzących z budynku, ale nie dziennikarzy. Bo dostał polecenie, żeby filmować wszystkich tylko nie dziennikarzy. 
Jeszcze inny w ogóle nie był ani w budynku, ani przed budynkiem. 
Dwóch było w środku. 
Jeden filmował wyprowadzanie demonstrantów. W precyzyjny sposób opisał dziennikarzy: zwarta grupa z kamerami i aparatami. Zauważył, że z tej grupy wyprowadzono dwóch. 
Dlaczego nie wszystkich? Nie wiedział. 
Bo zasadniczo dziennikarze opuścili salę dopiero później. 

Nie nazwę tego procesu farsą. Nie nazwę procesem pokazowym. Nie znajdę podobieństw z Białorusią. 
Mam wrażenie, że na Białorusi ichnia Policja nie wyznaczy na świadków do sądu funkcjonariuszy, którzy niczego związanego ze sprawą nie widzieli.
Albo ochroniarzy, którzy też niczego nie widzieli. 

Cała sprawa z ataku państwowych służb na wolność mediów zamienia się w atak głupoty państwowych służb. 

Z tym, że w tzw. normalnym kraju za polityczne firmowanie takiej głupoty ktoś by się musiał podać do dymisji, kogoś by zdymisjonowano, a ktoś inny by został ochroniarzem w Biedronce. 
U nas tak raczej nie będzie. 
Dlaczego? 
Bo tak. 
I to jest zła informacja.

3. Wychodząc z sądu wpadłem na dyrektora Ołdakowskiego. Umówiliśmy się więc za czas jakiś w „Krakenie”. 
Nie udało nam się podpalić Polski, bo się zrobiło gęsto. 
Najpierw przyszedł dyrektor Zydel ze znanym powszechnie restauratorem Lewandowskim, póżniej dołączył do nich kierownik dyrektora Zydla, od święta kierowca pani prezydent HGW, obywatel Jóźwiak. 
[piszę 'obywatel', bo pani prezydent HGW podkreślała w czasie debaty z kandydatem Sasinem, że się codziennie z obywatelami spotyka i mi wyszło, że to ani chybi o obywatela Jóźwiaka chodzi].
Dodatkowo w pewnej odległości od stołu krążył człowiek Śpiewak. Najwyraźniej nie wyszły mu plany, którymi się z nami dzielił podczas wieczoru wyborczego 300polityki.

W tym towarzystwie my. Czyli Bożena i ja. 

Jako, że wciąż byłem nakręcony procesem, a do tego nie mam zamiaru pozyskiwać żadnego lokalu od Miasta, ani grantu, zapytałem obywatela Jóźwiaka o słowa pani prezydent HGW na temat zatrzymanych dziennikarzy.

[Na pytanie: „Jak pani ocenia zatrzymanie dziennikarzy w siedzibie PKW?”
Pani prezydent HGW była łaskawa odpowiedzieć: „Nie można naruszać miru, to zamach na demokrację. Mam nadzieję, że będzie odpoiwedzialność karna.”]

Obywatel Jóźwiak odpowiedział, że „Pani Prezydent została źle zrozumiana”.

I teraz się zastanawiam, czy to słowa pani prezydent należy rozumieć odwrotnie, czy słowa obywatela Jóźwiaka. 
Czyli, czy pani prezydent chiała powiedzieć, że zatrzymanie dziennikarzy to atak na demokrację i że ktoś za to odpowie, czy raczej obywatel Jóźwiak uważa, że to pani prezydent źle zrozumiała pytanie. 

W każdym razie chyba wiem po co zatrudniono dyrektora Zydla. Powinien stworzyć słownik tłumaczący język warszawskich urzędników na polski.

Wieczorem na pięćdziesięcioparocalowym telewizorze LG obejrzeliśmy pierwszy od dobrych trzech tygodni odcinek Homeland. Tylko jeden. I to jest zła informacja.

środa, 26 listopada 2014

26 listopada 2014


1. Obudził mnie kurier. Przywiózł jabłkowy poncz na bazie Jacka Danielsa. Czyli Winter Jacka. Po śniegu nie było już śladu.

Pojechałem oddać BMW. Mój niepokój związany z uciążliwościami w prowadzeniu auta przy większych prędkościach potraktowany został bardzo poważnie. Przy okazji dowiedziałem się, że czwórka Gran Coupe to jednak nie tak do końca trójka, bo dłuższa jest trochę. No i jednak jest trochę ładniejsza. W każdym razie chciałbym pojeździć trochę trójką, a tego się jednak na razie nie uda zrobić i to jest zła informacja.

2. Z BMW udałem się do Biura Informacji Kredytowej, by pobrać tam kwit w języku angielskim, który udowodnić miał wiarygodność mojego ojca w czasie, gdy będzie się on ubiegał o kredyt w hiszpańskim banku.
W BIK ze wszystkich ekranów zieje, żeby pilnować swoich danych, dokumentów i ogólnie uważać. Za kwit płaciłem kartą. Zbliżeniowo? Zbliżeniowo. Drukować potwierdzenie? Nie, nie trzeba. Nad terminalem powinien wisieć duży napis – Obywatelu, płacąc zbliżeniowo, żądaj potwierdzenia!

Kolega Wojciech zawiózł mnie na ulicę Daimlera, do siedziby firmy Daimler Polska, bardziej znanej jako Mercedes-Benz Polska. Choć może coś pomyliłem.
Przyjechałem odebrać mercedesa klasy C. Na specjalne zamówienie Bożeny, która kiedyś podwoziła mnie tam, chyba kiedy oddawałem V. Czyli coś, co się kiedyś nazywało Viano, ale teraz nie. Choć jakieś mercedesy – mam wrażenie, że bardzo podobne do klasy V – dalej się nazywają Viano. Nie ogarniam typów mercedesów. I to jest zła informacja.

Im bardziej poważna firma, tym dłużej czeka się na człowieka, który wydaje samochody. Oczywiście najdłużej czeka się w Audi, bo Audi jest najmłodsza z tej konkurencji, więc wszystko musi robić bardziej.
Czekanie w Mercedesie nie jest takie złe, bo można sobie poprawić nastrój. Połazi człowiek chwilę po holu, zacznie się przyglądać samochodom. I już po chwili, gdzieś z daleka na szpilkach zacznie biec jakaś pani, która, gdy dobiegnie, zapyta – w czym może pomóc (w domyśle – sprzedać Gelendę AMG z niewielkim rabatem).
Poczuć się przez chwilę potencjalnym nabywcą – czasem bezcenne.

Samochód podstawiono. Już miałem wsiadać, kiedy zauważyłem w oponie gwóźdź. Już myślałem, że wrócę do domu EKD. Jednak w 20 minut udało się oponę naprawić. Mercedes.
Przy okazji obejrzałem wiszący w holu obraz artysty Dwurnika. Przedstawiający Smarty w Warszawie. W sumie brzydki. To zła informacja, bo nie musiał wcale taki brzydki być.

3. Odebraliśmy okulary. Ruszając spod optyka z przejęcia o mały włos nie spowodowałem katastrofy w ruchu lądowym. Później mój brat wywarł na mnie moralną presję, żebym go zawiózł do domu. Nie chciało mu się jechać jego skuterem BMW. Bożena była przekonana, że nie wrócę w godzinę. I miała rację. I to jest zła informacja. Choć z drugiej strony C-klasa to naprawdę porządne auto, więc to 50 kilometrów nie było specjalnie dotkliwe.