niedziela, 14 grudnia 2014

13 grudnia 2014



1. Obudziły mnie myszy. W suficie. A tak przynajmniej mi się wydawało. Upraszczając konstrukcja stropu wygląda tak: do na belkach leżą płyty OSB, od spodu przykręcony jest gips-karton nazywany przez mojego kolegę mordercę sheetrockiem. Między płytami upchana jest mineralna wełna. W pewnie w tej wełnie myszy urzędują. Tylko dlaczego o świcie?

Włączyłem TVP Info. Na dwadzieścia parę kanałów dostępnych 'naziemnie' mam dwa informacyjne: TVP Gorzów i TVP Info. Gorzowska jest przerażająca. Gdyby się człowiek upił, zasnął i obudził przy niej mógłby dostać zawału myśląc, że znowu jest początek lat dziewięćdziesiątych, że ma dwadzieścia lat, czyli że jest głupi i ma całe życie przed sobą. Brrr.
TVP Info jest niby nowoczesne, ale ma w sobie coś potwornie wyprowadzającego z równowagi. I nie chodzi o panią redaktor Lewicką. Znaczy nie tylko o nią. Ale o oprawę: kolory, dżingle.
Zanim nie podłączę satelity będę cierpiał. I to jest zła informacja.

2. Obszedłem gospodarstwo. Panowie Kopacze usunęli większość zniszczeń. Większość. Czyli nie wszystko. I nie wszystkie dokładnie. Pojechałem więc do Gminy. Pojechałem Renatą, bo wpadłem na pomysł, że odbiorę thoneta od Stolarza.
W Gminie za bardzo nie zdążyłem się poskarżyć, bo od razu usłyszałem, że o 13 będzie odbiór – więc wszystko będzie sprawdzone na miejscu.
Ulica przed Tesco gotowa. Zdążyli jeszcze przed wyborami. Pojechałem odebrać coś dla mojego kolegi Wojciecha. Okazało się, że w Świebodzinie jest firma zajmująca się wysokiej klasy komponentami sprzętu audio. W czymś, co kiedyś było chyba chlewem.
Chwilę po tym, jak wróciłem do domu zastukał mój ulubiony pan z Gminy. Ustaliliśmy, że panowie Kopacze muszą naprawić płot, poprawić krawężnik. I – wiosną – zasiać trawę. Coś więcej niż zasiać, bo samo sianie nie wystarczy.
No i wszyscy zaczęli mnie namawiać, bym z góry podpisał, że wszystko jest w porządku. Bo skoro nie wiadomo, kiedy wrócę – Gmina by nie mogła puścić przelewu. A to kilkaset tysięcy jest. Namówiono mnie w ten sposób, że pan z Gminy obiecał przed puszczeniem pieniędzy przyjechać i sprawdzić czy jest zrobione i jeżeli nie będzie, to to moje zaświadczenie podrze.

Później się okazało, że panowie Kopacze spieprzyli w koncertowy sposób podjazd i właściwie cały plac przed domem (to już jest gminna ziemia). Spieprzyli, bo zaczęli ubijać, kiedy był mróz. Jak puścił, to wszystko rozmiękło. Pan z Gminy wezwał więc właściciela firmy. Ten (dokładniej – jego syn) przyjechał X6. Próbował z panem z Gminy dyskutować, ale dość szybko się wycofał.
Dał mi też słowo honoru, że wszystko będzie skończone. I w ogóle będzie super. Uwierzyłem. I mam nadzieję, że to nie będzie zła informacja.
Podpisałem oświadczenie. I się zastanawiam, czy mam teraz moralne prawo czepiać się marszałka Sikorskiego. Bo jednak poświadczyłem nieprawdę. I to jest zła informacja

3. „Fakt” prostą metodą sprawdził przebieg Qashqaia Sikorskiego. Ma się on nijak do liczby kilometrów, do których przyznał się Sikorski w oświadczeniach.
Kancelaria Sejmu ponoć nie chce udostępnić tych oświadczeń, a bez nich naprawdę mało wiadomo. Przepis jest jasny. Poseł wpisuje numery rejestracyjne samochodów, których używał i liczbę kilometrów, które przejechał pełniąc mandat.
Media powinny się skoncentrować na wyciągnięciu tych oświadczeń.
No i przeczytaniu przepisów. Tych dotyczących rozliczania kilometrów to jest chyba mniej niż strona. A mam wrażenie, że nikt tego nie zrobił. I to jest zła informacja.

Wieczorem przez chwilę oglądałem robioną telefonem relację spod domu generała Kiszczaka. Słychać było, że ktoś opowiada, że Eligiusz Niewiadomski mordując Narutowicza uratował Polskę przed masonami. Nie usłyszałem, co ma to wspólnego z 13 grudnia.

Ale wystąpił inny ciekawy zbieg okoliczności. Otóż „Niewiadomski” nazywa się (od nazwiska właściciela) firma panów Kopaczy.

sobota, 13 grudnia 2014

12 grudnia 2014


1. Ruszyłem na wieś. Z planowanej 10 zrobiła się 13. 
Z V40 Cross Country to jest tak, że zasadniczo, to ma napęd na jedną oś. Na prezentacji tłumaczono, że większość AUT i tak nigdy nie zjeżdża z asfaltu, a sąsiad nie pozna. 
To moje akurat było czteronapędowe. Jechałem więc modląc się o śnieg. Wtedy bym wszystkim pokazał, jaki ze mnie mistrz kierownicy.

Dwa lata temu wyjeżdżaliśmy z Warszawy na Święta w deszczu. Później zrobiła się śnieżyca. Taka hardkorowa. Z samochodami w rowach. Pługi odśnieżają autostradę w parach. Pierwszy jedzie lewym pasem, drugi, kawałek za nim, prawym. Wyprzedzanie takiej pary jest pewną ekwilibrystyką. Choć ekwilibrystyka ma raczej coś wspólnego z końmi.
Dojechaliśmy do Trzciela – wtedy jeszcze nie było zjazdu przy Paradyżu – na drodze była regularna szklanka. Zobaczyłem, że asfalt dziwnie błyszczy, przyhamowałem – samochód zaczął przyspieszać. Unikając nerwowych manewrów dojechałem bez problemów. Z całkiem niezłą średnią. Suburban to wybitny samochód.

Śnieg nie padał, więc się w V40 nudziłem. Przy ustawionych na tempomacie 145 km/godz. palił niewiele ponad 10 litrów benzyny. Przy wyższych prędkościach spalanie rosło tak bardzo, że się odniechciewało szybciej jechać. System utrzymujący samochód na pasie działał raz lepiej, raz gorzej. Podobnie automatyczne wycieraczki. Za to radio ma bardzo przejrzyste menu.
V40 Cross Country to było pierwsze od bardzo dawna volvo, którego nie hejtowałem. I zasadniczo dalej uważam, że jest w porządku. Ważne, żeby porównywać je z odpowiednimi samochodami.
Autostrada do Strykowa powoli się przytyka. Jeżeli A1 dojedzie do Piotrkowa i na A2 przybędzie samochodów, zamieni się w najdłuższy korek w tej części Europy. I to jest zła informacja.

2. Dojechałem do dwóch dużych ciągników siodłowych, które na naczepach wiozły dziwnego kształtu kontenery. Jakoś mniejsze niż normalnie. Ciągniki też były jakieś dziwne. Amerykańskie. Do tego naczepy nie miały tablic rejestracyjnych. Ciągniki też. Dopiero po chwili do mnie dotarło, że to amerykańskie wojsko. Schowałem się za TiR-em. Po chwili mnie wyminęły. TiR jechał swoją 90,
Amerykanie, ponad 110. Za nimi dwa małe sedany na niemieckich numerach, w środku żołnierze w mundurach takich, jakie nosi Piechota Morska w ostatnich odcinkach „Homeland”.

Poprzednim razem tak się ucieszyłem na widok amerykańskich sił zbrojnych, kiedy pierwszy raz zobaczyłem ich w RFN na autostradzie. Choć nie. Teraz ucieszyłem się bardziej.
Z niespotykaną cierpliwością Steve Mull odpowiadał na Twitterze na zaczepki: „Amerykanie na pewno nas zostawią na pastwę”, „Nigdy nie będzie wojsk amerykańskich w Polsce”, „Jak przyjdzie co do czego, nie będziemy mogli na USA liczyć”. 
Odpowiadał spokojnie: zobowiązaliśmy się i się z naszych zobowiązań wywiążemy.
No i się wygląda na to, że się wywiązują. Są. Jeżdżą. Bez asysty Żandarmerii. Jak u siebie. Z prędkością 70 mph. I to jest super.
Jechałem za nimi przez kilkanaście kilometrów. W końcu skręcili na parking. Po chwili minąłem samochód inspekcji. Chciałbym zobaczyć twarze tzw. krokodyli wyprzedzanych przez ciężarówki przekraczające prędkość o 30 km/godz. Nie udało mi się tego zobaczyć. I to jest zła informacja.

3. Dojechałem do Świebodzina przed 18. Coś mnie tknęło i skręciłem do Stolarza. Był. Thonet też był gotowy. Niestety nie zmieścił się do samochodu, więc zostanie odebrany następnym razem.
Stolarz remontował niemieckie drzwi. Pokazał parę niedoróbek sprzed stu lat. Niemcy robili porządnie, ale bez przesady. Potrafili też robić byle jak. Nie pamiętam w jaki sposób zeszliśmy na politykę. Chyba zaczęło się od tego, że Stolarz zaczął się martwić przyszłością świata. I to w bardzo konkretny sposób, bo chodziło o jego świat osobisty – Świebodzin. Znikają rzemieślnicy, sklepy, a w ich miejsce otwierają się banki. „A z banków wbrew pozorom nie biorą się pieniądze, bo banki niczego nie produkują”.
„Już nigdy nie zagłosuję na Platformę” – oświadczył. Odpowiedziałem mu, że dla mnie największym sukcesem Donalda Tuska jest zrobienie ze mnie pisowca. Pomyślał chwilę. „Ze mną jest tak samo” – odpowiedział.

Dojechałem do domu. Strasznie się wyziębił. Rozpaliłem w piecach i w niekontrolowany sposób wypiłem prawie całą butelkę ginu. I to jest zła informacja.

piątek, 12 grudnia 2014

11 grudnia 2014



1. Delikatnie rzecz biorąc miałem ciężką noc. I to jest zła informacja. Choć ważniejsze, że poranek był miły.
Niestety podłączyłem się do mejnstrimowych mediów, które zajmowały się opublikowanym dzień wcześniej raportem Senatu USA, na temat tzw. tajnych więzień.
Otóż postanowiono, że w dokumencie występuje słowo Polska.
A nawet jeżeli nie występuje, to występuje. Pani z TVP Info mówiła o tym, że Polska występuje pod kryptonimem „Blue”.
W tzw. normalnych krajach (upraszczając) istnieją dwa rodzaje mediów. Jedne, które opisują lądowania UFO na kartofliskach i drugie, które nie puszczą niesprawdzonej informacji. W raporcie Senatu USA występuje „Detention Site Blue” w kraju opisanym jedną literą. Zaczernioną.

Doceniam znaczenie tabloidów. Ale chciałbym mieć do dyspozycji jeszcze inne media. Zwłaszcza, jeżeli istnieją tzw. media publiczne.

2. Pojechaliśmy odebrać beemkę od walarza. W Warszawie był szron, w Ząbkach śnieg. Chyba, że to szronu było tyle, że aż dało się go zgarniać łopatą.
Miałem się spakować i pojechać na wieś, by dokonać kontroli jak panowie kopacze poradzili sobie w usuwaniu szkód przez siebie poczynionych.
Niestety stwierdziłem, że nie mam siły. I to jest zła informacja. Bo chyba wolę kryzys wieku średniego objawiający się w postaci wątpliwości, czy życie zostało dotychczas przeżyte OK, niż to, że po słabo przespanej nocy nie mam siły wsiąść do zupełnie w porządku samochodu i przejechać 400 kilometrów. Autostradą. 420 kilometrów.

3. Z tego wszystkiego zabrałem się za tekst o tzw. aferze Radosława Sikorskiego. Ale też nie miałem siły go skończyć.

W wieczornym Obrazie Dnia 300polityka.pl przeczytałem jak Sikorski tłumaczy w Polskim Radio: „Wielokrotnie w Biskupinie, gdzie prowadziłem kampanię, rozdawałem ulotki.”
No i tak się akurat zdarzyło, że zapamiętałem, że w przepisach było coś o kampanii. Więc sprawdziłem.
„Ryczałt nie może być wykorzystywany na finansowanie działalności partii politycznych, organizacji społecznych, fundacji, na działalność klubów i kół poselskich oraz parlamentarnych, a także na finansowanie działalności charytatywnej i sponsorskiej oraz na prowadzenie kampanii wyborczej”.

Od paru tygodni wszystkie media trąbią o sprawach regulowanych przez:
„ZARZĄDZENIE NR 8 MARSZAŁKA SEJMU z dnia 25 września 2001 r.
w sprawie warunków organizacyjno - technicznych tworzenia, funkcjonowania i znoszenia biur poselskich” i najwyraźniej nikt dwudziestu paru stron na których się ono wraz z załącznikami mieści nie przeczytał. I to jest zła informacja.
Choć to, że nie przeczytał tego Marszałek Sejmu Radosław Sikorski, to jest nawet zabawne.

czwartek, 11 grudnia 2014

10 grudnia 2014


1. Kolega Grzegorz zauważył, że się obudziłem i zaczął do mnie wydzwaniać z wołaniem o pomoc. Potrzebny był drugi kierowca.
Przyjechał po mnie swoim kabrioletem. Wciąż obesranym, ale nie tak, jak można było wynosić z kolegi Grzegorza opowieści. Pojechaliśmy na ulicę Poznańską do Mor.
Kiedy kończy się Warszawa, Połczyńska zamienia się w Poznańską. Kiedyś obok Krakena zaczepił mnie pan z jakiegoś większego dostawczaka pytając o dealera Lancii. Strasznie się zmartwił, kiey dotarło do niego, że jak wjeżdżał półtorej godziny wcześniej od strony Poznania to tego dealera minął.
Nam droga zajęła krócej. Pewnie dlatego, że teoretycznie zakończono budowę środkowego odcinka metra. Na budowanym w miejscu IPN-u wieżowcu powieszono napis „Kocham Warszawę”.

„Kocham Warszawę” jest zdecydowanie lepsze od „I choinka Warsaw”.

Chrysler 300C dekadę temu nawet mi się podobał. Wyglądał jak prawdziwy samochód. W wersji
Lancia jakoś mnie nie przekonuje. Mieliśmy odebrać lancię, odwieźć renówkę na Żoliborz, zawieźć lancię do Konstancina, tam wsiąść w saaba. Saabem podjechać do volvo. I tam się rozstać.
No więc jechałem tą lancią. Tradycyjnie miałem ambicje zjechać z S8 tak, żeby skręcić w Powązkowską. Tradycyjnie mi się nie udało. I to jest zła informacja.
Lancia Thema jest samochodem trudnym do ogarnięcia. Jakim geniuszem trzeba być, żeby sterowanie ogrzewaniem siedzeń ukryć w chyba drugim podmenu na dotykowym ekranie.

2. Próbowaliśmy uruchomić nawigację. Bezskutecznie. Za to szklany dach skrzypiał.
Trafiliśmy do palacykowatej wilii w Konstancinie. Na podjeździe poobijany rangerover i drugiej świeżości Carrera. W środku odbywała się sesja do magazynu na literę G. Fotografowano panią o nieco zbliżonym do tytułu magazynu imieniu. Nie, nie widziałem jak pani Grażyna wygląda na żywo. Ale spotkałem gospodarza domu, pierwszego źle ostrzykanego mężczyznę, jakiego widziałem na własne oczy.

Na sesji zauważyłem za to dyrektor artystyczną magazynu. I przypomniało mi się, jak to za moją sprawą rzuciła pracę w „Ozonie”. Otóż było tak, że kiedy tam przyszedłem tematem numeru miała być polska homofobia. Tekst był o tym, że jeżeli przyłożymy normy, które stosowała Komisja Europejska, to z osiemdziesiąt procent Polaków było homofobami. Albo więcej. I to nawet ci, którzy uważają się za ludzi tolerancyjnych z otwartymi umysłami etc.
No więc wymyśliłem im zdjęcie na okładkę – zrobić polską, inteligencją, młodą, uśmiechniętą rodzinę. I włożyć im w ręce „zakaz pedałowania”. Redaktorom się koncepcja bardzo spodobała. Sesji nie było jak zrobić. Wynalazłem więc zdjęcie miłej pary z „zakazem” w rękach. Redaktorzy byli zachwyceni. Zaprotestowała pani grafik. Wszyscy byli tak zachwyceni konceptem, że nikt jej nie nie zrozumiał. Zresztą nie miała racji. Zaprotestowała więc raz jeszcze. W końcu wzięła torebkę i wyszła.
Myślę, że mogłaby dostać jakiś tęczowy medal.
Ja też jakiś powinienem dostać, bo to za moją sprawą Palikot teraz się co czas jakiś musi tłumaczyć. Mała szansa, żebym dostał. I to jest zła informacja.

3. Grzegorz powoził saabem. Opowiadałem mu po raz kolejny te same żarty Clarksona o tych z niewiadomych przyczyn w pewnych kręgach popularnych samochodach.
Dojechaliśmy do Volvo, gdzie trwały przygotowania do wieczornej imprezy świątecznej nazywanej wigilią. Odbierałem V40 CrossCountry. Samochód, który na prezentacji dostarczył mi bardzo dużo radości, bo Staszek (piarowiec Volvo) wynalazł krętą i słabo odśnieżoną drogę po której zadziwiająco rzadko jechał ktoś z przeciwka, na której robiliśmy rzeczy, których nie należy robić w domu.

Wieczorem za promocyjny kod, który Mytaxi przysłało mi mejlem pojechaliśmy taksówką Mytaxi do Volvo, na imprezę świąteczną nazywaną wigilią. Jak co roku w miejscu wyprowadzonych samochodów, po których zostały ślady opon, stanęły stoliki.
Wystąpił prezes Volvo Polska, który powiedział, że zeszłoroczny błąd urzędników Ministerstwa Finansów doprowadził do tego, że w pierwszym kwartale sprzedali tyle samochodów, co zwykle w rok. Urzędnicy Ministerstwa Finansów powinni dostać nagrodę związku importerów (o ile taki istnieje). Później wystąpił szwedzki ambasador. Najciekawsze co powiedział, to od czasu Potopu stosunki szwedzko-polskie są bardzo dobre.
Później wystąpił Stanisław Sojka. Ładnie śpiewał. Ładniej niż w telewizji.

Wcześniej byłem w Faster Dogu oddać Pawełkowi 50 zł. Przyszła dostawa Stetsonów Pawełek występował więc w nowym kapeluszu. I to jest zła informacja, bo w meloniku jest mu dużo lepiej.

Dowiedziałem się, że dyrektor Zydel nie przyszedł zapłacić za odłożoną marynarkę, jak obiecał w piątek. Trzy miesiące pracy dla HGW i już nabiera jej zwyczajów.   

środa, 10 grudnia 2014

9 grudnia 2014


1. Właściwie śpiąc pojechałem do Ząbek zawieźć podporę wału. Po drodze po raz kolejny z niedowierzaniem patrzyłem na cenę LPG na stacji Lotosu, po skręcie z Radzymińskiej. 2,34. Czyli nawet 40 groszy taniej. Przy 100 litrach, które wchodzą do Suburbana to niezła kwota.
Prawie mi się udało wrócić w godzinę. Niestety na Trasie Łazienkowskiej był poranny korek, który zjadł mi dwadzieścia minut. Musiałem się więc spieszyć. A to, rano, to dla mnie zła informacja.

2. O 11:30 miałem być w „Domu whisky” ale trochę się spóźniłem. Wszystko przez wykopki przed komisariatem przy Wilczej.
Z niewiadomych przyczyn przed południem w „Domu whisky” nie ma zbyt wielu gości.
W kameralnym więc gronie zaprezentowano nam (mnie, mojemu koledze Grzegorzowi i młodemu człowiekowi chyba z gazeta.pl) specjalną edycję Jack Daniel's Sinatra Select (człowiek z gazeta.pl przyjechał samochodem, więc zaprezentowano ją bardziej mnie i mojemu koledze Grzegorzowi).

No i to jest bardzo dobry alkohol. Drogi. Ale w związku z tym kolega Jeff (który w Lynchburgu jest master distillerem) bardzo się postarał. Użył specjalnie żłobionych beczek – destylat obcował więc z większą powierzchnią drewna. Zostawmy technikalia. Alkohol był tak dobry, że degustację zakończyłem o 21. Odkryłem, co łączy mnie z Sinatrą. Ja też jestem honorowym ambasadorem Jack Daniel's Tennessee Whiskey.
Dzisiaj informacja o tym, że ktoś znany związał się z jakąś marką świadczy o tym, że ta marka zapłaciła mu pieniądze. Kiedyś – tak jak było z panem Frankiem – znaczyło to, że ma do produktów danej marki słabość.
Małgorzata Socha – ambasadorka wszystkiego.
Ciekawe, kiedy działy marketingu dojdą do tego, że dzisiejsi ambasadorowie marek mogą mieć działanie – tu moje ulubione słowo – przeciwskuteczne. Pewnie nie szybko. I to jest zła informacja.

3. Pod koniec mojego wieczoru, do „Domu whisky” przyszedł Michał Kamiński z jakimś anglojęzycznym towarzystwem. Złą informacją jest, że przyszedł. Telewizor zawsze można przełączyć, a wstać i wyjść, kiedy się już wychodzi od kilku godzin – trudno.
Mówił Kamiński po angielsku – dało się wytrzymać. Ale w pewnym momencie zadzwonił telefon. No i wtedy Kamiński zaczął nadawać: „Właśnie broniłem Radka w telewizji. Od tego ma się kumpli”. „To wyjdzie jutro? Dobra, zadzwonię do Ewy”. Wyszedł na chwilę, pewnie do Ewy zadzwonić. Wrócił, odebrał jeszcze jeden telefon, tu już zaczął rzucać kurwami.
Chodź dla mnie gorsze było „…powiedz kurwa temu swojemu friendowi…”. „Friendowi”.

Wieczorem u Lisa widziałem frienda Kamińskiego – mecenasa Giertycha, jak walczył o dobre imię Radka. Niezbyt skutecznie. Taki lajf.

W każdym razie Jack Daniel's Sinatra Select – wybitny,


wtorek, 9 grudnia 2014

8 grudnia 2014


1. Ledwo zdążyłem wstać na „Kawę na ławę”. Właściwie nie zdążyłem, bo włączyłem dopiero na drugą część. Poseł Szejnfeld miał jakąś irracjonalną poszetkę.
Komentując sprawę zatrzymanych w PKW dziennikarzy powiedział, że sąd po zbadaniu sprawy stwierdził pomyłkę funkcjonariuszy. O ile dobrze pamiętam uzasadnienie, to sąd powiedział, że pomyłkę podejrzewa.
Niby żadna różnica. Jednak zmienia bardzo dużo.
Jeżeli ta narracja się utrwali, to będzie zła informacja.

2. Później była „Loża prasowa”. Janusz Majcherek udawał idiotę, którym – coraz bardziej podejrzewam, że jest Adam Szostkiewicz. 
Majcherek mówił, że na świecie co roku traci życie tylu dziennikarzy, że sprawa dwóch, których sąd uniewinnił „jest epizodem pozbawionym znaczenia”. 
Szostkiewicz wyraził żal, że Hofmana nie ma w PiS, bo „akurat tej partii taki element liberalny bardziej, mniej ideologiczny bardzo by się przydał”.
Zapytany przez Lisickiego, „kiedy w ciągu ostatnich 25 lat było tyle dziwnych rzeczy związanych z wyborami?” Majcherek zaczął opowiadać, że kiedy PiS objął władzę zaczęły się czystki w mediach publicznych. I próbował – z pomocą prowadzącej – udowadniać, że o to szło w pytaniu.
Przyparty do muru odpowiedział „Wątpliwości są zawsze. Po każdych wyborach składane są setki protestów przeciwko nieprawidłowościom w wyborach. Po każdych wyborach. Tym razem jest ich więcej, ponieważ została nakręcona pewna kampania.”
Praca doktorska Majcherka nosi tytuł: „Metodologiczne konsekwencje relatywizmu kulturowego”.
Relatywizm to ważne słowo w życiu profesora.

W międzyczasie się okazało, że „Wprost” publikuje tekst o rozliczeniach paliwowych marszałka Sikorskiego. Większość twitterowego tajmlajnu nie była w stanie ogarnąć o co chodzi z kilometrówką. I to jest zła informacja.

3. Odwiozłem Bożenę z dziewczynami do Złotych Tarasów do kina. Okazało się, że informacje o godzinach seansów na stronie internetowej Multikina mają się tak do rzeczywistości jak wynik sondażu exit poll do ogłoszonego przez PKW. I to jest zła informacja.

poniedziałek, 8 grudnia 2014

7 grudnia 2014


1. Późno wstałem. Nie zdążyłem więc do Faster Doga, żeby oddać 50 zł, którymi zostałem tam w piątek poratowany. I to jest zła informacja.
A było tak, że po wyjściu z sądu okazało się, że jest prawie piąta. Wsiadłem więc w Suburbana i pojechałem na Narbutta po podporę wału do BMW.
Ledwo zdążyłem przed zamknięciem sklepu. Wróciłem na Wilczą i oddałem samochód Bożenie, która z dziewczynami pojechała od Galmoku.
Po kwadransie zadzwoniła, że się samochód zepsuł, bo jak się gaz skończył, to na benzynie nie chciał zapalić.
Przypomniało mi się, że zapomniałem powiedzieć, że wskaźnik poziomu paliwa jakiś czas temu zwariował, więc nie tyle samochód się zepsuł, co paliwa brakło.
Zacząłem obdzwaniać znajomych. Gotowość pomocy wyraził Pawełek z Faster Doga. Wziął samochód Passat swojej szanownej małżonki, 50 zł od swojej szanownej małżonki i przez stację benzynową zawiózł mnie na Batorego, gdzie stał Suburban i migał awaryjnymi.
W drodze powrotnej Pawełek opowiadał mi landroverze, którego znalazł na Allegro, że piękny, że rozsądnie modyfikowany, że w dobrej wersji i że za jedyne 60 tysięcy.

W sklepie zaczęliśmy się zastanawiać skąd Pawełek ma wziąć pieniądze. Znaczy Pawełek się zaczął zastanawiać. Sugestie, żeby zagrać w Lotto odrzucił od razu, bo nigdy niczego nie dostał za darmo. Wpadłem na pomysł, żeby sfingować napad na lombard, który sąsiaduje z Faster Dogiem.
Pod byle pretekstem wyciągnąć ze środka ze środka właściciela. Później ktoś po cichu wszedłby i zwinął pieniądze. No i zaczął uciekać. Reszta rzuciłaby się w pościg. Uciekający porzuciłby łup, który by odniesiono do lombardu żądając 10% znaleźnego.
Typowa strategia win-win.
Scenariusz trzeba by powtórzyć tyle razy, by starczyło na landrovera dla Pawełka.
Rozważania przerwał dyrektor Zydel, który przyszedł kupić marynarkę w związku z awansem na stanowisko jeszcze ważniejszego dyrektora. 
Pawełek pięknie dyrektora Zydla wystylizował. 
Ale nie wiadomo kiedy dyrektor Zydel zdecyduje się na większe niż jedna marynarka zakupy.

2. Razem z dziewczynami oglądałem chyba na którymś z Canal Plusów długometrażowych Simpsonów. Ileż złego może zrobić dubbing.
Film serwowany był w dwóch tłumaczeniach. Mniej-więcej poprawnym w formie napisów. I doprawionym – jako właśnie dubbing.
Strasznie dumny z siebie musiał być tłumacz pisząc, że ktoś „ma wzrok, jak minister edukacji z dalekiego kraju”. Dowcipy się dezaktualizują. I to jest zła informacja.


3. Kolejny tekst z „Esquire”. Pod tytułem „Nowa gwardia”. Ktoś, kto wymyślił ten tytuł raczej nie słyszał o Fadiejewie. 
Żeby w zerówce magazynu pisać o Mężyku jako o człowieku, który „już wkrótce będzie rozdawać karty” trzeba nie mieć wstydu. Mężyk już rozdaje karty. Powiedziałbym – już od dość dawna. Zdążono to już zauważyć. Również poza granicami naszego kraju.

A, gdyby nie towarzyski zbieg okoliczności nie wiedziałbym, kim jest autorka rubryki. A wydaje mi się, że czytelnik powinien wiedzieć, kiedy pisze dziennikarz, a kiedy ktoś mocno zaangażowany w politykę. Niezależnie od tego, co pisze. Jeżeli redakcja nie zwraca uwagi na takie rzeczy – to bardzo zła informacja.

Wieczorem poszliśmy na urodziny Krakena. Było bardzo przyjemnie. Wybitny DJ Mustafa Topuz. Rozpoznane przez Shazam utwory właśnie mi poprawiają nastrój.

niedziela, 7 grudnia 2014

6 grudnia 2014



1. Ledwo zdążyłem do sądu. W drzwiach przepuszczaliśmy się z oskarżonym Gzelem. Najpierw ja jego, później on mnie. Więc pierwszy poddałem się kontroli pirotechnicznej. Bramka zapiszczała, pan ochroniarz zapytał, czy mam pasek. Zaprzeczyłem. Więc mnie przepuścił.

Napisałbym, że pod salą rozpraw kłębił się tłum. Ale tłumem trudno było to nazwać.
Sąd rozprawę rozpoczął od informacji, że TV Republika dostarczyła materiały wideo bez dźwięku, zaś TVN24 nie dostarczyło wcale. Stacja zażądała od sądu pieniędzy.
To ciekawa informacja. Sąd poprosił o materiały na wniosek obrony. Na nagraniu był moment zatrzymania oskarżonego Pawlickiego.
Zawsze mi się wydawało, że prośby sądu należy spełniać, bo jeżeli się tego nie robi, to można zostać ukaranym.
Gdyby TVN odmówił wydania tych materiałów w imię wolności mediów, to by było śmiesznie. Ale skoro zrobił to dla pieniędzy – to chyba nawet nie jest żałosne.

Pierwszy przesłuchiwany policjant sprawiał wrażenie weterana sal sądowych. Na pytania sądu odpowiadał na tyle wolno, żeby łatwo było protokołować. Na wszystkie niebezpieczne pytania odpowiadał „nie wiem”, „wydaje mi się”, „nie potrafię powiedzieć”. Podkreślał, że żądania opuszczenia sali dotyczyły również mediów. Że najważniejsze w działaniach Policji było to, żeby się odbyły szybko i sprawnie, bo na zewnątrz trwała manifestacja. Nie widział wyprowadzania. O zatrzymaniu dziennikarzy dowiedział się na komendzie. Zatrzymania nie były potrzebne do odblokowania sali.
Kolejny policjant zachowywał się tak, jakby był po szkole specjalnej z drugiej strony bardzo pilnował, żeby nie powiedzieć zbyt dużo. Ale trochę popłynął.
Mówił o tym, że nie potrafił rozpoznać dziennikarzy. „Dla mnie to, że osoba ma mikrofon, obok stoi operator, ma legitymację – nie jest dowodem na to, że jest dziennikarzem”.
Wnioski były dwa: dziennikarze powinni być wyprowadzeni. Nie dało się rozpoznać dziennikarzy. [Z wyjątkiem człowieka z mikrofonem z logo TVN24, bo do niego wezwań nie kierowano]
Byłem skoncentrowany na działaniach, nie miałem czasu na legitymowanie”, „Nie mogę określić czy na sali byli przedstawiciele mediów. Nie mieli kamizelek.
Warto obejrzeć relację, może jest gdzieś w internecie. Funkcjonariusz Policji. Chyba nawet oficer. Robi z siebie idiotę. Żeby nie powiedzieć zdania za dużo.
Słuchając go przypomniał mi się dowcip: Dlaczego milicjanci chodzą parami? Bo jeden umie czytać, a drugi pisać.

Policjant, który wyprowadzał Pawlickiego zastosował na nim „ŚPB [Środek Przymusu Bezpośredniego] dźwignię transportową”. Wcześniej oskarżony Pawlicki „stawiał lekkie opory słowne” – mówił, że „wykonuje obowiązki”. Zapytany „Czy kiedy dokonywał pan zatrzymania, wiedział pan, że to dziennikarz?” Zawahał się nim zaprzeczył.
Wcześniej jego dowódca zaznał, że Pawlicki w momencie zatrzymania był sam i nie było wokół niego żadnego sprzętu. Od widział innych ludzi i że „kamera jakaś była, nie jestem w stanie określić, czy była to kamera czy telefon”.
Dostał wyraźniej polecenie kogo ma zatrzymać.

Inny świadek z zawodu logistyk, z powołania dziennikarz obywatelski, widział moment zatrzymania Gzela. „Pokazał akredytację, powiedział, że jest w pracy, Policjant zareagował: I co z tego.”

Później była przerwa. Po której zeznawało dwóch panów z PKW. Czaplicki i Jaworski. Przez ostatnie tygodnie posunęli się bardzo. A może zawsze byli tacy. Obaj poprosili o to, żeby ich nie nagrywano.
Z ich zeznań wynikało, że PKW nie prosiła Kancelarii Prezydenta o pomoc.
Najbardziej rozbrajające było stwierdzenie sędziego Jaworskiego: „Rozważaliśmy odcięcie trzeciego piętra, na którym obradowaliśmy i na którym znajduje się pion informatyczny, ale nie było kluczy do klatki schodowej”.

Policjant, który zatrzymał Gzela: „Wziąłem pana Tomasza Gzela i doprowadziłem do autobusu”. „Miał plakietkę i był tam jakiś napis”. „Pan Gzel utrudniał czynności Policji, bo chodził i robił zdjęcia”.

Dziewczyna z TV Republika, która była świadkiem zatrzymania Pawlickiego: „Janek trzymał mikrofon, operator nagrywał, wycofywaliśmy się do drzwi. Panowie policjanci podeszli do naszej trójki, jeden z nich powiedział: Bierzcie tego pana

Jacek Michałowski, szef Kancelarii Prezydenta „Otrzymałem informację, że PKW oczekuje od Kancelarii Prezydenta rozwiązania problemu”. Nic konkretnego o tym jak tę informację otrzymał czy od kogo – nie usłyszeliśmy.
Jego zeznania generalnie były w sprzeczności z zeznaniami panów z PKW. Zeznania policjantów też były sprzeczne. Sąd poprosił obrońców, by ograniczyli swoje mowy do pięciu minut.
Mecenas Nowiński, drugi z adwokatów Pawlickiego – dobry mówca. Wymieniał argumenty prawne. Jak wymieniał – sędzia kiwał głową.
Cytuję za PAP – nie byłbym w stanie tego zapamiętać: „Mamy do czynienia z pozaustawowym kontratypem wyłączającym odpowiedzialność karną mediów w takiej sprawie: dziennikarz może więcej. Świadczą o tym przepisy polskie, a także zalecenia Rady Europy, które nabierają szczególnego znaczenia w okresie wyborów

Sąd wyszedł się zastanawiać. Na korytarzu doszło do spięć pomiędzy chłopkiem-roztropkiem, kamerzystą z TVP Info, potwornie zaangażowaną panią z „Gazety Polskiej” reporterem od chłopka roztropka. A właściwie, to pomiędzy tą panią, a całym towarzystwem.

Pani zaczęła używać słów powszechnie uważanych za obelżywe i jakiś policjant jej uwagę zwrócił.

Później był wyrok. Uniewinniający. Sądowi udało się ominąć wszelkie konstytucyjno-polityczno-systemowe problemy. Na nagraniach usłyszał, że w ostatnim wezwaniu policjant wezwał dziennikarzy do nieutrudniania pracy policji. Czyli zmienił zdanie. Przestał wzywać do opuszczenia.
Sąd wyraził przypuszczenie, że do wszystkiego doszło przez pomyłkę.

Czyli super. Dziennikarze wolni.
Tyle, że pozostał niesmak. Wolałbym, żeby Policjanci nie rozbili z siebie przed sądem idiotów. Wolałbym nie mieć wrażenia, że coś z ich zeznaniami jest nie tak.
Podobnie, chciałbym wiedzieć skąd się wzięły rozbieżności w zeznaniach panów z PKW i panów z Kancelarii Prezydenta.

No i chyba chciałbym, żeby wobec kogoś wyciągnięto w tej sprawie konsekwencje. Bo bez tego nikt się niczego nie nauczy.

Wychodziłem z sądu razem z Agnieszką Romaszewską. Powiedziała na schodach, że już od pewnego czasu jej matka uważa, że z polską policją źle się dzieje.
Pani Zofia raczej wie, co mówi. I to jest zła informacja.

2. Zmęczony wróciłem do domu. Przeczytałem jeden tekst z „Esquire”. O Tusku. Philip Boyes to europejska liga. Też bym chciał mieć takiego autora. Ale gdybym przeczytał w przysłanym prze niego tekście zdanie: „KLD umościł się w polskiej polityce m.in. dzięki chwytliwemu sloganowi wyborczemu »Ani w prawo, ani w lewo, tylko prosto do Europy«”, to bym mu odpisał, że nie pisze do „New York Times”, że czytelnicy mieszkają w Polsce, mają pamięć, więc nie łykną wszystkiego, jak by to zrobili Amerykanie.

Kongres Liberalno-Demokratyczny trzy lata po wyborach do których przystąpił z tym hasłem już nie istniał. Więc jak tu mówić o „umoszczeniu”.
Zresztą tego hasła, to już chyba nikt nie pamięta. W przeciwieństwie do określenie „aferałowie”, które przykleiło się do członków tej partii przez wiele lat.

Zastanawiam się, dla kogo ten „Esquire” jest robiony. Na pewno nie dla dorosłych ludzi.
I to jest zła informacja.

3. Relacjonowanie rozprawy na Twitterze mnie wykończyło. Nie miałem więc siły uczestniczyć w rozpoczęciu triduum urodzin Krakena. I to jest zła informacja.


sobota, 6 grudnia 2014

5 grudnia 2014


1. Rano przeczytałem w „Wirtualnych Mediach”, że według wydawcy „Uroda życia” sprzedała „około 75 tys. egz.” z 230 tys. nakładu. 
Słabo. 
Mimo iż to było do przewidzenia, to zła informacja. Edipresse będzie tłumaczyć, że czytelnik nie dojrzał, że rynek jest slaby. Mała szansa na to, że zacznie pracę nad jakimś nowym projektem. 
Mała szansa, że jakoś wykorzysta tę nauczkę. .

Przeczytałem kolejne dwa teksty w „Esquire”. Powoli narasta we mnie wrażenie, że cierpi na tę samą chorobę, co „Uroda życia”. Zawartość jest skierowana do kogoś innego, niż czytelnik sprzedawany reklamodawcom.

Tekst o Maybachu.
Może jestem dziwny, ale zwrot „30 centymetrów tuż za zderzakami” nie jest dla mnie informacją o tym, że samochód jest o 30 centymetrów dłuższy. Jest informacją nie wiem o czym.

Autor musi być zachwycony sobą.

Skonsultowałem się z kolegą, który ma dużo większe niż ja pojęcie o polskim dziennikarstwie motoryzacyjnym. Natychmiast zdiagnozował zespół Frankowskiego. Chorobę objawiającą się nienawiścią do wszystkiego, na co chorego nie stać i pogardą dla wszystkich, którzy to mają.

W drugim tekście znalazłem literówkę. Nie, żeby mnie się nie zdarzały, ale ja nie czerpię z 84-letniej tradycji jednego z lepszych męskich magazynów świata.

2. Pojechałem wyważyć wał w BMW. Od kiedy silnik pracuje równo słychać zupełnie nowe rzeczy. Nie wpadłem na to, że na wjeździe na most Śląsko-Dąbrowski mimo ukończenia budowy metra jest szykana, i trzeba najpierw odstać swoje w korku, później objeżdżać w jakiś kretyński sposób wręcz przez Wisłostradę.
Droga zamiast dwudziestu minut zajęła mi ponad godzinę. Na miejscu okazało się, że muszę zostawić samochód. Zastanawialiśmy się chwilę jak mam wrócić z tych Ząbek. Jeden z panów, który dojeżdżał z daleka powiedział, że pociągiem na Wileńską, a później metrem.
Ciekawe ile osób w Warszawie wierzy, że druga linia metra już działa. Bo reszta Polski wierzy w to na pewno. Widzieli przecież, że pani Kopacz tym metrem już jeździła. 
Przed jakimiś wcześniejszymi wyborami podobnie było z obwodnicą Kielc. W spocie PO była gotowa. W rzeczywistości gotowa była jej połowa. Ale kto w Szczecinie zdawał sobie z tego sprawę.

Wróciłem autobusem. Właściwie dwoma. Trafiłem na taki, który miał maszynę do sprzedawania biletów przyjmującą karty kredytowe. 
Wróciłem szybko. 
Zawiozłem Bożenę na jakąś imprezę do Mercedesa i pojechałem do Lidla na zakupy.
Wracając źle skręciłem i wylądowałem w JSS u Jacka. Było późno, ale jeszcze był w warsztacie. Chciałem, żeby rzucił okiem na chłodnicę Suburbana, z której cieknie woda.
Składał silnik Datsuna 280Z. A konkretnie: dorabiał uszczelkę pod pompę wody. Zawory też trzeba było dorabiać. Nissan to jednak nie BMW. Do starych samochodów to nie ma nawet dokumentacji.
Chłodnicę z Suburbana trzeba wyjąć. I to jest zła informacja.

3. Odebrałem Bożenę i wróciliśmy do domu. Wjazd do bramy zastawiała toyota kombi. Pomyślałem, że dam Miastu szansę i zadzwoniłem po Straż Miejską. Przyjechali po dziesięciu minutach. Zszedłem na dół. Na dole się okazało, że panowie strażnicy namierzyli już kierowcę. Dokładniej sama się znalazła, bo zobaczyła z balkonu radiowóz. 
Zapytali, czy chcę, żeby nałożyli mandat. W Warszawie wykroczenia drogowe najwyraźniej nie są ścigane z urzędu.
Pani okazała się w ciąży. Swoją drogą interesujące, czy na pewno to ona zaparkowała. To niezły właściwie pomysł mieć kobietę w ciąży do wysyłania na pierwszą linię.

Dyrektor Zydel został jeszcze ważniejszym dyrektorem. Teoretycznie tak ważnym, jak wcześniej był dyrektor obywatel Jóźwiak. Ale tylko teoretycznie, bo tak ważnym to raczej szybko nie będzie. I to jest zła informacja.  

piątek, 5 grudnia 2014

4 grudnia 2014


l. Chciałem w wannie rozpocząć analizę „Esquire”. Niestety okazało się, że czytanie bez okularów jest męczące. Ledwo zmęczyłem pierwszy wywiad. Za mała interlinia, bezszeryfowy font.
Tak właściwie, to miałem tego wywiadu nie czytać, bo redakcja nazwała autorkę „weteranką prasy lajfstajlowej”.
Zestaw promowanych współpracowników może na niektórych potencjalnych czytelników działać odstręczająco, bo kogo do lektury może przyciągnąć Paweł Smoleński?
No więc mamy weterankę, słynnego śledczego Gazety i jedynego właściwie ciekawego w tym zestawieniu Kubę Dąbrowskiego, o którym w informacji nie piszemy akurat tego, co jest najbardziej interesujące.

Wyprowadziła mnie z równowagi pomyłka Idziaka. Opisując stroje uczniów w swojej stalinowskiej podstawówce, użył określenia: skautowskie. Siedzi chłop w tej Ameryce to zapomniał, że u nas to harcerze. A w Stalinogrodzie ewentualnie pionierzy. Weteranka łyknęła. Redakcja łyknęła. Niby nic, a jednak zła informacja.
Choć gorszy jest napis na okładce.
„Nowy męski świat".
Jeżeli ten świat jest dla redakcji nowy to bardzo zła wróżba.

2. Zmęczyło mnie wytężanie wzroku. Wyszedłem wanny. Przedwcześnie.
Zostawiłem sobie „Esquire” na później i udałem się do Nissana.
Pod koniec września na prezentacji Pulsara poznałem dyrektora Nissana najważniejszego na naszą część Europy. Został beta testerem mojego tegorocznego calvadosu.
Po teście obiecałem mu butelkę dostarczyć.
Najpierw nie było butelki, później nie było okazji.
W końcu zostałem poinformowany, że dyrektor najważniejszy jest w Polsce. Skonfekcjonowałem butelkę. I pojechałem.
Wczoraj nie napisałem, że red. Pertyński z Ameryki przywiózł mi śrubę do amerykańskiej klemy. Usunąłem dzięki temu rzemieślniczą rzeźbę, która strasznie mi się nie podobała. Samochód od razu zaczął lepiej odpalać.

W Nissanie było strasznie miło. Wszyscy się ucieszyli z flaszki. Miałem wrażenie, że niektórzy jeszcze bardziej niż najważniejszy dyrektor.
Z Nissana było blisko do Castoramy. Zasadniczo, to po opał miałem jechać tam gdzie zwykle, za Baniochę, ale się zrobiło późno. Kupiłem więc brykiety w Castoramie. I to jest zła informacja. Bo są droższe.
W Castoramie dostępna jest nowa gama zlewozmywaków. Gama.


3. Byliśmy umówieni z Mateuszem w Mei. Znaczy umówił się wydawca Marcin. O 18. Miał mnie po drodze zabrać taksówką. O 18 dotarło do mnie, że nie siedzę w taksówce. Zadzwoniłem do wydawcy Marcina, okazało się, że wciąż czeka. Odpaliłem więc mytaxi. I po pięciu minutach jechałem z panem Przemysławem na Powiśle.
Na miejscu się okazało, że spotykamy się nie tylko z Mateuszem, ale też z Henrykiem i Jerzym. I to była bardzo miła niespodzianka. Po pewnym czasie pojawił się wydawca Marcin, któremu kierowca mytaxi nie przyjął karty. Jeździli więc w poszukiwaniu bankomatu.
Kuchnia koreańska jest super. Kuchnia w Mei jest super. Towarzystwo było super.
Jerzy pokazał mi jak używać rozpoznawania pisma w Note3.
Większość tego tekstu napisałem na Note3. Pisząc po ekranie. Niewyraźnie. Super.

Miałem się kiedyś za mistrza w rozkminianiu urządzeń. Teraz jest ze mną gorzej. I to jest zła informacja. Starość.

czwartek, 4 grudnia 2014

3 grudnia 2014


1. Chwilę po tym jak wstałem okazało się, że wyszedł Esquire. 
Kiedy przyszedłem do Krakena, by się spotkać z wydawcą Marcinem miałem już egzemplarz. Pierwsze wrażenie – wstydu nie ma. I to bardzo dobra informacja, bo z Harpersem było dużo gorzej.
Wpadł kolega Zbroja. Przejrzał magazyn i od razu zauważył, że parę stron jest żywcem zerżnięta z brytyjskiego GQ. Co jest właściwie zabawne, bo wstępniak naczelny zaczyna od słów „Masz przed sobą oryginał. Jest wiele pism dla mężczyzn, również na polskim rynku, które garściami czerpią z »Esquire«. Cóż, naśladuje się najlepszych.”
Nie miałem czasu się dokładniej przyjrzeć. I to jest zła informacja, bo wypuszczenie „Esquire” to chyba najważniejsze wydarzenie w polskich mediach od czasów magazynu „Max”.

2. Redaktor Komisarz Urbański zachwycił się na fejsie spalaniem hybrydowego volvo. Że siedem z czymś po mieście.
Siedem z czymś po mieście, to z mojego doświadczenia dla diesla żaden wynik. Udało mi się uzyskać taki wynik BMW 428i GranCoupe.
Zawsze tłumaczyłem, że testy robione przez dziennikarzy niemotoryzacyjnych mają sens. Bo spojrzenie ich może być bliższe normalnemu użytkownikowi. Niestety nie zawsze to działa. Może być jak z moim kolegą Grzegorzem, który każdy samochód porównuje do swojej renówki. Oczywiście wspaniałej, kochanej, acz nieco nadgryzionej zębem czasu.
[Zresztą nawet w momencie premiery, Megane Cabrio nie była specjalnie wybitną konstrukcją]
Więc wszystkie testowe samochody, którymi jeździ, są dla niego najwspanialsze na świecie.

Hybryda Volvo jest samochodem mającym sens wyłącznie w krajach, w których kupujący „ekologiczne” samochody dostają premię z publicznych pieniędzy.
W Polsce bardziej się opłaca kupować inne modele. Wszystkie. Nawet te z silnikiem T6. Dostarczającym chyba najwięcej radości.
Plotka niesie, że Volvo niedługo przestanie te silniki produkować. I to jest zła informacja.


3. Obejrzeliśmy dwa odcinki „Homeland”. Niestety następny będzie dopiero 7. I to jest zła informacja.

środa, 3 grudnia 2014

2 grudnia 2014


1. Żeby oddać mini musiałem odebrać Suburbana. Żeby odebrać Suburbana potrzebowałem pomocy mojego brata. Pojechałem więc na Wiejską. Pod Edipresse stał policyjny mercedes, więc głupio było czekać tam, gdzie zwykle. Na jezdni naprzeciw wejścia. Myślałem, że będę musiał kręcić kółka. Udało się tego uniknąć, bo kiedy podjechałem Michał wyszedł.
Pojechaliśmy na Burakowską. Nie pamiętałem, że Gazownik przerabiał kiedyś Michałowi instalację w Legacy. Założył mu przed reduktorem parownicę z Mistrala, żeby przy maksymalnym doładowaniu nie brakowało gazu (nie zamarzał reduktor). A, Mistral to była dziś dość archaiczna instalacja wtrysku LPG. Musiałem to napisać, bo właściwie zabrzmiało jakby jakiś czas temu zaczęto rozkradać francuskie śmigłowcowce.
Jechaliśmy Okopową. Z daleka było widać maszt z flagą, która tak przeszkadza redaktorom z „Polityki”. Flagę wieszać. Taki wstyd przed Ryśkiem. 
Jechaliśmy tamtędy dzień wcześniej z Bożeną. Opowiedziałem jej o problemie redaktorów z „Polityki”. –Niech jeżdżą przez rondo de Gaulle'a – skomentowała. 

Gazownik wyregulował skład mieszanki. Wcześniej był taki, że udało mi się włączyć alarm gazowy na Stadionie Narodowym. Ponoć nawet windy przestały jeździć.
Teraz powinienem zrobić raz a dobrze porządek z wydechem. I to jest zła informacja, bo nie mam ani funduszy, ani pomysłu.

2. Przez obwodnicę dojechaliśmy do BMW. Oddałem mini. Z żalem. W ostatniej chwili wyjąłem ze schowka mandat, który wcześniej udało mi się wyprzeć.
Kiedy wyjeżdżając z BMW chce się jechać w stronę Galmoku, nie można zawrócić na skrzyżowaniu z Konstruktorską. Mało kto sobie z tego zdaje sprawę, bo mało kto zna przepis, że sygnalizator ze strzałką w lewo nie pozwala na zawracanie.
To, że nie można tam zawracać jest idiotyczne. Pierwsze miejsce na Wołoskiej, gdzie można zawrócić to dopiero skrzyżowanie z Racławicką.
Wiedzą o tym policjanci. Ustawiają się za Konstruktorską i łapią. Właściwie dlaczego tego nie mają robić. Dużo bardziej interesujące jest dlaczego ktoś z Miasta, kto za organizację ruchu odpowiada nie zmieni tej organizacji. Nic złego by się nie stało.
Ale już jest po wyborach, więc mała szansa, że coś się zmieni. I to jest zła informacja.

3. Zegarek w Suburbanie wskazywał letni czas. Brat był trochę zaniepokojony, że aż tak długo nie było go w pracy. Nie wyprowadzałem go z błędu. Dziwnie łatwo znalazłem miejsce pod domem. Zostawiłem samochód i poszedłem na chwilę do Beirutu, gdzie Krzysztof poczęstował mnie nową sałatką z wodorostów. Miałem skosztować, zjadłem prawie całą. Dobra sałatka i zdrowa. Że dobra to sam zauważyłem. Że zdrowa – usłyszałem od Krzysztofa.
Z Krakena poszedłem do szewca na Hożą, od szewca na pocztę. Kiedy się ma pocztę koło domu chodzenie na nią przestało być tak uciążliwe. Zwłaszcza, że można sobie poczytać gazety, którymi poczta handluje. Handluje też kieszonkowymi kalendarzami z Janem Pawłem II. Żeby zmieścić taki w kieszeni, trzeba je (kieszenie) mieć jak urzędnik z powiatowego nadzoru budowlanego pod koniec lat dziewięćdziesiątych.

Zrobiło się zimno. I to jest zła informacja.



wtorek, 2 grudnia 2014

1 grudnia 2014


1. Ruszyliśmy. Bożena zakładała, że przy Powązkach kupi jakiś nagrobny kwiatek. Udało się o tyle, o ile. Zachwycając się mini jechałem A2 do Wiskitek. To dziwne skąd miejscowość o tak litewskiej nazwie znalazła się pod Żyrardowem. Wiskitki w każdym razie są starsze niż Warszawa. Ale to nie jest specjalnie trudne.
DK 50 przeskoczyliśmy na Gierkówkę do Mszczonowa. Gierkówka piękna, nowa. Tylko z niewiadomych przyczyn ktoś postawił na niej co chwilę ograniczenia do 100 km/godz. W miejscach tak irracjonalnych, że aż zacząłem się zastanawiać, czy nie stanęły po to, żeby ułatwić pracę załogom radiowozów z wideorejestratorami.
Mini mimo swojej gokartowości nie było jakoś specjalnie męczące. Może opony były trochę zbyt głośne, ale inne pewnie by nie były tak ładne.
Mini to dziwny samochód. Ale dużo lepiej wymyślony niż nowy Garbus, czy pięćsetka. Człowiekowi, który się przyzwyczai do pewnych rozwiązań trudno będzie jeździć samochodem nie premium. A kiedy dotrze do niego, że w mini wygląda jak w samochodzie narzeczonej, zacznie się rozglądać za BMW. A to, że w BMW pewne elementy wyposażenia, do których się przyzwyczaił kosztują dwa razy więcej niż w mini? Nie będzie miało znaczenia.
Ciekawe tylko, czy z nowym samochodem wcześniejszy użytkownik mini nawiąże taki sam związek emocjonalny.
Wydaje mi się, że mógłbym mieć mini. I to jest zła informacja, bo taki samochód zupełnie nie jest dla mnie. I to, że mi się tak wydaje, świadczy o tym, że mini jest wymyślone tak dobrze, że można przez nie stracić rozsądek.

2. Kiedyś Gierkówką jeździłem często. Najlepsza średnią uzyskiwałem na odcinku między Piotrkowem a Częstochową. Droga prosta jak drut. Bez terenów zabudowanych. Ze skrzyżowaniami, na których ciągle zdarzały się potworne wypadki. Prawym pasem TiR-y dziewięćdziesiątką. Lewym – przedstawiciele handlowi dwa razy szybciej. Czasem ktoś z mocniejszym niż 1,9TDI silnikiem mogący jechać szybciej niż 180.
Tym razem mało kto przekraczał 140.
Ludzie inaczej jeżdżą. Przez dziesięć lat sporo się zmieniło. I to nie jest kwestia fotoradarów, bo akurat na tamtym odcinku nie ma ich dużo.
Nie zmieniło się to, że z perspektywy Drogi Krajowej nr 1 Częstochowa jest potwornie brzydka. Nie pomógł temu nowo wybudowany wiadukt, nie pomogła Galeria Jurajska. Jest strasznie.

Za Siewierzem zauważyliśmy niesamowite zjawisko. Zmierzch, chmury, a w nich punktowa łuna. Trudno mi to opisać, ale warto to zobaczyć. Stoi tam wielka szklarnia, której lampy odbijały się od chmur. Chłodne kolory zmierzchu wymieszane z żółtym światłem lamp. Nie potrafię tego opisać i to jest zła informacja.

3. Szopienice rozkopane. Chwilę zajęło zanim udało nam się objazdy ogarnąć. Na cmentarzu zmarzłem. Zawsze marznę tam na cmentarzu. Może dlatego, że nie bywam tam w lecie?
Żeby dojechać do domu zrobiliśmy jakieś gigantyczne kółko. W bramie na obiecanego psa czekał młody człowiek. Doczekał się i wyglądał na zadowolonego, choć było ciemno. Zostawiłem Bożenę i ruszyłem do Krakowa.
Nie chcąc walczyć z nawigacją pokonałem chyba z pięć zakazów ruchu (nie dot. poj. budowy). Jakoś mi się jechało, aż w Olkuszu nie zatrzymała mnie Policja. Wyciągnęli mnie z grupy pięciu samochodów. Na laserowym urządzeniu pokazali, że przekroczyłem prędkość o 27 kilometrów. Zdziwiony byłem bardzo, bo wyhamowałem kiedy zaczynał się teren zabudowany. Okazało się, że wcześniej stał znak ograniczenia do 50. Panowie byli mili. Tłumaczyli, że gdybym jechał 72, to by mnie nie zatrzymywali. Sto złotych i cztery punkty.
Przy okazji zobaczyłem policyjny system komputerowy. Do szyby kii przymocowany jest stosunkowo duży ekran. Warunki przetargu musiały być fascynujące. Okno, które interesuje policjantów zajmuje połowę ekranu. Na reszcie widać pulpit WindowsXP. Ekran niezbyt ostry, więc widać słabo. Wszystko działa jakby chciało a nie mogło. Zaprojektowane tak, żeby było trudniej. Te Windowsy to chyba po to, żeby było można grać w sapera.

Pojechałem dalej. Pierwszy mandat od dobrych trzech lat. No i mogło być gorzej.
Po jakimś czasie dopadły mnie wątpliwości. A może tam nie było ograniczenia. Może się dałem zrobić. Sprawdziłem później na street view – ograniczenie było. To, że miałem wątpliwości to bardzo złą informacja. Obywatel do Policji powinien mieć zaufanie. Ale jak tu mieć zaufanie po takiej akcji jak ta w PKW?

Ojciec oglądał transmisję z komisji sejmowej, która wezwała ważnego policjanta, by go przepytać w sprawie zatrzymania dziennikarzy. No i ważny policjant plątał się w zeznaniach. Jego wyjaśnienia były sprzeczne z tym, co usłyszałem na procesie. Od zeznających funkcjonariuszy.
I co? I nic.

Dojechałem do Krakowa. Zagłosowałem. Mój kandydat przegrał.

Wracałem do Szopienic autostradą. 18 złotych za jakieś 70 kilometrów.  

poniedziałek, 1 grudnia 2014

30 listopada 2014


1. Cisza wyborcza. Nuda. Zaczęliśmy od środka i właściwie bez dźwięku oglądać „Dzień Bałwana” chyba w TVN7. Okazało się, że naprawdę zagrał w nim Iggy Pop, że film nie jest z lat 80., a mała ruda bohaterka mimo iż nazywa się Zena Grey nie została, gdy dorosła gwiazdą porno.
Później było „Tylko dla orłów”.
Mniej–więcej od połowy podstawówki wracając ze szkoły o domu po drodze kupowałem „Echo Krakowa”. Popołudniówkę. [Kto dziś wie, co to znaczy?] Drukowali tam w odcinkach powieści Alistaira MacLeana. Całą gazetę czytałem w drodze do domu. Całą. Codziennie. Dziś nawet po Plus-Minus nie bardzo chce mi się iść do kiosku. I to jest zła informacja.

2. Pojechaliśmy na zakupy. Do Makro i Leclerca. Po prezent dla syna siostrzeńca Bożeny. Zamówienie było na pluszowego psa. W Makro były misie giganty, nieco mniejsze lwy i chyba pandy. Było też dużo dziwnie ubranych ludzi.
Mam czasem tak, że widzę albo samych brzydkich ludzi. Albo piękne kobiety. Albo dziwnie ubranych ludzi – jak tym razem. Poprzebieranych. Błędy matrycy nazywanej błędnie matriksem (a przez analfabetów Matrixem).
Psa kupiliśmy w szwedzkim multimarkecie Jula. Czyli w sklepie z brzydkimi rzeczami. Pies był niebrzydki ale miał do łba przyszytą czapkę Mikołaja. Pan w kasie powiedział, że da się ją odpruć i wtedy pies staje się całoroczny.

Do Leclerca jeździliśmy parę lat temu. Chyba dlatego, że jest tam strasznie brzydko. Kupowaliśmy tam różne szklane rzeczy, które kosztowały grosze a wyglądały oszałamiająco. Właściwie trzeba było kupić je wszystkie i otworzyć w modnym miejscu galerię, w której by się je sprzedawało ze stukrotnym przebiciem. Nie zrobiliśmy tego. I to jest zła informacja.

3. Zmęczyłem „Gniew” kolegi Miłoszewskiego. I mam wrażenie, że Zygmunt jest kolejną ofiarą marności polskiej kultury. Książka jest słaba, ale pewnie jest bestselerem.
Kolega Miłoszewski przyznał się, że przestał lubić prokuratora Szackiego. Ale czy wydawca, bądź redaktor nie mógłby stanąć w jego obronie?
Jego i nas. Czytelników.
Skoro nie stanął, znaczy, że nie mógł. I to jest zła informacja.