środa, 28 stycznia 2015

28 stycznia 2015



 1. „Es gibt keine deutsche Identität ohne Auschwitz. (…) Die Erinnerung an den Holocaust bleibt eine Sache aller Bürger, die in Deutschland leben. Er gehört zur Geschichte dieses Landes.” powiedział rano w Bundestagu prezydent Niemiec. 
Prezydent Gauck nie pasuje mi do mojego zdania na temat Niemiec. I to jest zła informacja
Gdybyśmy wciąż pracowali w pewnym dziwnym magazynie, czyli od nas by zależało to, czym ten magazyn jest, to pewnie by nam się już udało z pastorem Gauckiem przeprowadzić wywiad.
Dziwny magazyn woli iść drogą emajlowych wywiadów ze stylistami nazywanymi historykami ubioru. I jak widać ta droga wcale nie jest mniej wyboista. I jeszcze utytłać się bardziej można.


2. Kolega Feluś, który jest naczelnym największego dziennika w Polsce powiedział w Wirtualnym Mediom, że nie ma sposobu, żeby się ustrzec przed rozmówcą, który za własne podaje cudze słowa,„chyba że dojdziemy do granicy paranoi i będziemy za pomocą Google sprawdzać, czy dane fragmenty rozmowy nie pokazują się w wynikach wyszukiwania jako teksty innej osoby”. Przypomniało mi się jak podczas prac nad projektem neo-Ozonu razem z poetą Filasem wrzucaliśmy w Googla fragmenty tekstów, które przynosili dziennikarze. Dość często się okazywało, że były już wcześniej publikowane. Niektóre nawet po trzy razy.
Kiedy powiedzieliśmy o tym kierownictwu zrobiła się delikatna afera. Z tym, że pretensje były do nas. O to, że nie mamy zaufania do współpracowników i to psuje atmosferę.
Oglądałem kiedyś film o tym, jak gwiazda amerykańskiego dziennikarstwa zmyślała rozmówców (nie ta, o której myślicie – chodziło o jakiś nisko nakładowy acz wpływowy miesięcznik) zaczynała się od sceny, kiedy podczas wykładu dla uczniów dziennikarz mówi ile osób czyta jego tekst przed publikacją. I co się z tym tekstem dzieje. Z rzeczy zupełnie nie do pomyślenia w Polsce było dzwonienie przez redaktora do rozmówców dziennikarza, żeby się dowiedzieć, czy na pewno mu to powiedzieli.
Atmosfera w amerykańskich redakcjach musi być straszna. W polskich jest bardzo przyjemna (chyba, że akurat jest kryzys i zwalniają) I to jest zła informacja.

3. Oglądałem jak dyrektor Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau odpowiadał na pytania dziennikarzy. Płynnie po angielsku. Płynnie po francusku. Idiotycznie po polsku. Choć „idiotycznie” to chyba nie jest dobre słowo. Nie zaprosił rodziny rtm. Pileckiego, bo członków rodzin więźniów jest kilkaset tysięcy. Młodego Hößa zaprosił, bo Rudolf Höß nie był więźniem. No i młodych Hößów jest mniej.

Razem z kolegą Olszańskim poszliśmy do „Parany”. Niesamowite miejsce. W telewizorze dość głośno szła transmisja z obchodów. I zawsze na sali był ktoś, kto to z zainteresowaniem oglądał.
Przyszedł mój brat, rozejrzał się i stwierdził, że byłoby to świetne miejsce do testowania kandydatek na życiowe partnerki. Przyprowadza się taką i obserwuje reakcje. Oczywiście taki test specjalnej wiedzy nie da, ale pomysł brzmi interesująco.

Kolega Olszański zwrócił mi uwagę, że się trochę niesprawiedliwie przyczepiłem wczoraj Miasta w związku z OSiR-em i ewakuowanymi mieszkańcami wybuchniętej kamienicy przy Noakowskiego. W OSiR-ze przy Polnej poza basenem jest też hotel.
Ale skąd niby mam to wiedzieć. Wśród „plejady gwiazd” obecnych na miejscu brakło najwyraźniej dyrektora Zydla, który podpowiedziałby pani Waltzowej, że lepiej komunikacyjnie by było, gdyby wysyłała ewakuowanych do hotelu w OsiR-ze przy Polnej, niż do OsiR-u przy Polnej.

Wczoraj redaktor Gmyz żartem zadał pytanie na Twitterze: jaki polityk miał kamienicę przy Noakowskiego?
A mógł zapytać, czy to jest nowy sposób opróżniania kamienic. Też żartem.

Wieczorem obudził mnie kolega ze służb (nie tajnych), który – jak się ostatnio przypadkiem dowiedziałem – został jakiś czas temu wysokim urzędnikiem w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Zadzwonił, że chce się spotkać. 
Powiedział, żebym się nie bał. I to jest zła informacja.


wtorek, 27 stycznia 2015

27 stycznia 2015



1. Nie mogłem w nocy spać, więc dosłuchałem do końca „Prokurator Alicję Horn”. Wbrew zapowiedziom kończy się dobrze. Muszę zobaczyć teraz film. Ale nie w nocy.
Oddałem audi. To jest zła wiadomość, bo się po jeździe zaśnieżoną Autostradą Wolności do tego samochodu przywiązałem.

2. Wróciłem do domu i zacząłem się napawać liczbą wejść na 3neg. Napawałem się i napawałem, aż tu nagle jak coś nie – przepraszam za wyrażenie – jebnie. Po chwili kolega Rybitzki zaczął wrzucać na Twittera zdjęcia z rogu Koszykowej i Noakowskiego. Później wrzucać zaczął poseł Wipler. Napisał, że w bloku wybuchnął gaz. Bloku.
Włączyłem TVN24. To trudna sztuka mówić w kółko o czymś, o czym nie ma zbyt wielu informacji. Może dlatego w kółko puszczali panią, które wszystko widziała, na koniec mówiła, że to nie był jej czas, zaczynała płakać i odchodziła. Później puszczali inną elokwentną, tym razem ewakuowaną z budynku – panią. Ta wzięła z domu laptop i komórkę, buty i dwa stare płaszcze. Znaczy nie były one stare, tylko od tego pyłu wyglądają jak stare. Ktoś zapytał, czy Miasto zaproponowało pomoc. Pani coś odpowiedziała o plejadzie gwiazd, która się pojawiła.
Chodziło jej pewnie o panią Waltzową i prezydenta obywatela Jóźwiaka. Pani Waltzowa zaprosiła ewakuowanych mieszkańców do OSiR-u przy Polnej. Basen być może działa odstresowująco.

Zadzwonił redaktor Pertyński, żeby sprawdzić, czy wszystko ze mną w porządku, bo usłyszał, że walnęło w mojej okolicy. To było miłe, zwłaszcza, że ostatnio strasznie źle znosi moje poglądy na rzeczywistość.

Poszedłem kupić coś na kolację. Znaczy najpierw wpadłem do Krakena. W Beirucie siedział Krzysztof, którego dawno nie widziałem, bo – jak się okazało – musiał się koncentrować na rodzinie. Poczęstował mnie piwem Kraken. Specjalnie warzonym dla nich w Belgii. Piwem z dodatkiem rumu. Mocne, słodkawe, w porządku.
Krzysztof poszedł, przyszedł mój kolega Grzegorz, ze swoim kolegą, z którym robią coś w Radomiu. Nie napiszę co, bo nie wiem, czy mogę. Chcieli coś skonsultować. Nie wiem czy pomogłem. I to jest zła informacja
Kolega Grzegorz leci za tydzień do Chin. Na pewno wróci zachwycony. Poszliśmy zobaczyć na własne oczy wybuchniętą kamienicę. Coś tam zobaczyliśmy. Kolega Grzegorz kupił kartę nanoSIM w sklepie dokładnie po przeciwnej stronie skrzyżowania. Znaczy: kupił normalną, a pan za pięć złotych dociął mu do odpowiedniego wymiaru.
W okolicznych domach powypadały szyby. W krakowskim mieszkaniu mojej ś.p. babci jedna z szyb była z kawałków. Kiedy w 1945 roku wycofujący się Niemcy wysadzili most dębnicki w całej okolicy wywaliło szyby. Więc brakowało w mieście szkła. Okno z kawałków przetrwało jakieś 60 lat. Później matka wynajęła komuś mieszkanie i ten ktoś doprowadził do wybuchu gazu i te szyby w kawałkach wyleciały. Szkoda.

3. Odprowadziłem kolegę Grzegorza do metra. Przeszedłem przez Placyq. Później Mokotowską do Kruczej. Minąłem X5, w której kierowca (ochroniarz?) liżąc długopis rozwiązywał krzyżówkę. W międzyczasie zadzwonił kolega Wojciech, który chciał się spotkać. Spotkaliśmy się na Wilczej, poszliśmy do świeżo zmodyfikowanego wietnamczyka. Kolega Wojciech co jakiś czas chce się spotkać, żeby coś omówić. A jak się spotykamy, to właściwie nic nie mówi. Zafascynował się obsługującą nas Wietnamką. Choć z akcentu można wnosić, że raczej Polką wietnamskiego pochodzenia.
W domu trafiłem na „Kropkę nad I”. Redaktor Olejnik zadała prof. Niesiołowskiemu pytanie „Czy jest pan przeciw zygocie?”.
Profesor Niesiołowski zna się na wszystkim. Od teraz wiem, że na wszystkim i na tabletce Po.

Zmarł Denis Russos. Znaczy, przez całe życie wydawało mi się, że się tak nazywał. Przez to, że umarł dowiedziałem się, że nazywał się jednak Demis Roussos. Ciekawe ile taki niespodzianek jeszcze przede mną.

Ktoś, kiedyś opowiadał historię o tym, jak wjeżdżał ze znajomym do Związku Radzieckiego. No i temu znajomemu zaczął się przyglądać sowiecki celnik. Patrzył, patrzył i kazał ściągnąć spodnie.
Pod spodniami dżinsowymi, były drugie. Pod drugimi, trzecie. Przy czwartych celnik zapytał, po co mu tyle spodni. Ten z kamienną twarzą odpowiedział, że w Związku Radzieckim jest Syberia, czyli zimno. Pod czwartymi spodniami była spódnica. Która też zainteresowała celnika – Po co mężczyźnie spódnica? To wy w ZSRR nie znacie Demisa Roussosa?

Złą informacją jest, że to strasznie hermetyczna historia. Kto dziś pamięta o jeżdżeniu „na handel”? Chyba ci, którzy pamiętają jak ubrany był w Sopocie Demis Roussos.  

poniedziałek, 26 stycznia 2015

26 stycznia 2015


1. Musiało do tego w końcu dojść. Zaspałem na „Kawę na ławę”. Na „Lożę prasową” właściwie też. Zdążyłem usłyszeć tylko, jak pani z kołem sterowym na wdzianku powiedziała „Państwu też dziękuję”.
Z głodu polityki obejrzeliśmy piątkowe „Fakty po Faktach”, a konkretnie to jak kandydat Duda rozjechał redaktora Kajdanowicza. Za tym drugim nie przepadamy i oglądaliśmy to nie bez przyjemności.
Później na 300polityce przeczytałem, że kandydat Duda ma już 25 procentowe poparcie. A badanie było robione 10 dni temu. Marian Kowalski ma poparcie zerowe. I to jest zła informacja. Komuś o takim imieniu (i nazwisku) należy się poparcie choć procenta wyborców.

2. Przyszedł kolega Jakub, z którym z większym lub mniejszym zaangażowaniem od mniej-więcej pół roku pracujemy nad pewnym projektem. Poznaliśmy się naście lat temu w „Przekroju” za najsztubowych czasów. Później pracowałem z nim w „Ozonie”. Robiliśmy razem różne rzeczy. Na przykład wysłaliśmy go do Kambodży, z której przywiózł bardzo dobry tekst do projektu „GQ”. Pisząc o Czerwonych Khmerach pokazał do czego doprowadził brak rozliczenia przeszłości.
Kolega Jakub jest pierwszym znanym mi posiadaczem Karty Dużej Rodziny. Bożena postanowiła, że kiedy najmłodszy syn kolegi Jakuba – Bolek osiągnie pełnoletniość wyjaśnimy mu, że przyszedł na ten świat, by jego matka z dwójką rodzeństwa mogła jechać Pendolino do Krakowa za jedyne 250 zł.
Kolega Jakub dorabia sobie teraz pisując do „Wprost” historyczne teksty. I jest z tego bardzo zadowolony, choć jeszcze nie dostał ni złotówki. Więc dorabia na razie księgowo.
Znam ten stan. Pamiętam jak w latach 90. sprzedałem dużo zdjęć do magazynu który się nazywał chyba „Fakty”. Piszę chyba, bo nie udało mi się znaleźć śladu po tym piśmie w sieci. Podobnie było z pieniędzmi. Więc stwierdzenie, że jakieś zdjęcie „sprzedałem” było nieco na wyrost. Ale zanim ten magazyn znikł na dobre, chodziłem po Krakowie w przekonaniu, że dostanę wkrótce worek pieniędzy. „Wprost” zniknięcia nie życzę. Wręcz przeciwnie.
Złą informacją jest, że mogłem koledze Jakubowi niepotrzebnie zepsuć humor.

3. Poszliśmy do Beirutu. Kolega Jakub, jako specjalista od Bliskiego Wschodu skomponował menu. Które było smaczne i sycące, choć Bożena zgłosiłaby od tego stwierdzenia votum separatum. Ale to dlatego, że chyba wolałaby jednak zjeść w Krakenie.
Rozmawialiśmy na różne tematy. Temat wdzięczny – wspólni znajomi sprowadził się do cenionego reżysera teatralnego (i jego małżonki) oraz dyrektora Smoczyńskiego, o którym kolega Jakub nie ma specjalnie dobrego zdania. (To oczywiście eufemizm)
Kiedy kolega Jakub przypominał dlaczego nie ma specjalnie dobrego zdania o dyrektorze Smoczyńskim wszedł starszy analityk Szacki. I potem było tak, że co wracaliśmy do tematu dyrektora Smoczyńskiego, to akurat starszy analityk Szacki koło naszego stolika przechodził.

Kolega Jakub nie jest jedynym moim znajomym, który do ponad 10 latach nie może zapomnieć dyrektorowi Smoczyńskiemu. Ja mam łatwiej. Mnie nigdy żadnego tekstu nie popsuł. Najwyżej przez jakiś czas później wracałem do domu. Cóż, młodość ma swoje prawa. Nawet cudza.

Rozmawiałem chwilę ze starszym analitykiem Szackim. O frankach. Złą informacją jest, że zapomniałem mu powiedzieć, że z myślą o nim odpowiadam na pytania „Panelu Badawczego Ariadna”. Chcę mu dać w prezencie którąś z nagród, którymi się kiedyś tak fascynował. Nie jestem tylko pewien, czy to był miecz do baniek mydlanych, czy coś innego.  

niedziela, 25 stycznia 2015

25 stycznia 2015


1. Mój osobisty brat zadzwonił do mnie jako pierwszy. Po raz kolejny chciał mi opowiedzieć pewną historię. Po raz kolejny go spuściłem, więc przysłał mi ją w wiadomości.
Wcześniej zdążył powiedzieć, że zawiózł pompę wspomagania ze swojego subaru do pana, który się zajmuje naprawą pomp różnych. Niestety się okazało, że z naprawy nici. Oto, co mu pan naprawiacz opowiedział:
„Panie daj pan spokój. Te odlewy aluminiowe to są do dupy. Po prostu ktoś pomyślał, po co robić żeliwne, będziemy wymieniać nie naprawiać. I powiem panu (rozpogadza się mu twarz) jak ja dostaje taka pompę z porsche z 60 lat... panie wszystko na mosiądzach, uszczelki parcieją i tyle. Rozumie pan jak ja te uszczelki wymienię to następny raz ktoś to będzie znów musiał zrobić za 40 lat i tyle. A teraz... rozumie pan teraz to nie ma mechaników są wymieniacze, bo tego dziadostwa nie da się naprawić.”


Kiedyś jedną z ważniejszych cech dobrych projektów była łatwość serwisowania. Dzisiaj jest wręcz przeciwnie. Klienta należy zachęcać do wymianu produktu na nowy. Również cenami serwisu. I to jest zła informacja.

2. Pojechaliśmy na wieś. Uważam, że dla samej przyjemności z jazdy porządnym autem można przejechać w ciągu dnia 900 kilometrów. Ruszyliśmy wczesnym popołudniem. Ruch średni, miejscowe zamglenia. Niesamowicie wyglądały wiatraki, których skrzydła znikały w chmurach. A7 na tempomacie pali więcej niż kiedy ja się zajmuję pedałem gazu. Pali więcej niż A8 z tym samym silnikiem. Troszkę więcej. Dużo więcej niż A8 z dieslem 4,2. Tak bardziej mi się podoba A8. Ale to nie zmienia sytuacji, że A7 to też świetne auto.
Za Koninem (na zjeździe „Sługocin”) zjechaliśmy z autostrady. Minęliśmy klasztor w Lądzie (już kiedyś go oglądaliśmy). Później był pałac w Ciążeniu. Pałac biskupów poznańskich. Nie mam pojęcia dlaczego akurat tam go sobie wybudowali. Może z powodu widoku ma Wartę. Ładnie tam jest.
Wjechaliśmy do miejscowości Pyzdry. Ciekawe doświadczenie. Spore średniowieczne miasto, które przy zachowaniu układu ulic zabudowano piętrowymi domami (na oko) w dwudziestoleciu międzywojennym. Bożena zauważyła wyraźny brak knajp. I w ogóle jakiś ograniczony ruch na ulicach, choć było chwilę po szesnastej. Później przejechaliśmy przez Miłosław. Teraz wiem skąd się bierze piwo, które czasem piję.
Wróciliśmy na autostradę kawałek przed Poznaniem. W Rokitnicy byliśmy chwilę po 18.
Obeszliśmy dom i przez chwilę mieliśmy poważne obawy, że ktoś ukradł drabinę. Pożyczył ją sobie Józek (ojciec Tomka), który kryje blachą swoją stodołę, która częściowo chyba jest kurnikiem.
U sąsiadów porozmawiałem chwilę z Teresą (siostrą Joli), która jest pielęgniarką-związkowcem w pierwszym całkowicie sprywatyzowanym (niegdyś publicznym) szpitalu w Polsce. I jest (ona tak samo, jak oba związki zawodowe) w konflikcie z właścicielem, który rąbie ją, jej koleżanki jak i NFZ na kasę. Sytuacja jest rozwojowa. Przez cały czas dogadywał Darek, jej mąż. Powiedziałem mu, żeby był cicho, bo jest górnikiem, więc cała Polska do niego dopłaca. Odpowiedział, że jest górnikiem od miedzi, więc chyba nie. Ale co on tam wie, w telewizji mówią inaczej. Pożartowaliśmy jeszcze przez chwilę. Też fascynuje go, jak to możliwe, że za tonę węgla, której wydobycie kosztuje 320 zł on musi płacić prawie 900. A kopalnie są deficytowe.
Choć właściwie aż tak go to nie fascynuje, bo sobie przypomina różne sytuacje, jakie widział w firmie, w której pracuje. Darek za jakiś rok będzie mógł przejść na emeryturę. Jest ode mnie starszy raptem o parę lat. Nie zazdroszczę mu. Mogłem iść do UOP-u gdybym poszedł, byłbym emerytem już od paru lat. Nie poszedłem I to jest zła informacja.

3. Ruszyliśmy do Warszawy chwilę po dwudziestej. Na drodze do Ołoboku zawsze się spotyka jakieś zwierzę. Chyba, że jadę autem z noktowizją. Wtedy nie. Czyli teraz też nie. Nie liczę polnej myszy, która chyba pobiła swój życiowy rekord na 10 metrów przebiegając nam drogę.
W Świebodzinie zjechałem na stację Polmax (przy Sobieskiego). Sięgałem po pistolet, kiedy przyszedł pan z obsługi i powiedział, że mi naleje, bo sobie ręce pobrudzę. Na pistolecie zawsze zostaje trochę ropy, a szkoda, żebym kierownicę zapaskudził. Był w tym jakiś sens. Ropa po 4,19.
Słuchaliśmy „Listy osobistej” Metza. Redaktor Metz należy do niezbyt wielkiej grupy ludzi, z tego, że których znam naprawdę się cieszę. (no dobra – syntaktycznie poległem w poprzednim zdaniu, ale jest trzecia nad ranem).
Redaktor Metz puścił „Krywaniu, Krywaniu” Skaldów. Przejechaliśmy w trakcie tego utworu z Poznania za Wrześnię. Jak się skończył – zaczął padać śnieg. I skończyło się – excusez le mot – zapierdalanie.
Na trzy mijane pługopiaskarki tylko jedna była oświetlona w sposób taki, że z daleka było widać o co chodzi. Oczywiście, gdybym w taką pługopiaskarkę walnął byłaby to moja wina (niedostosowanie prędkości do warunków), ale co szkodzi powiesić na nich z tyłu np. dużej migającej strzałki, która z daleka by pokazywała po którym pasie rzeczona porusza się z prędkością pewnie jakichś 70 km/godz. – czyli, jak na autostradę – niezbyt wysoką.
No i muszę jedną rzecz przyznać – zwykle tłumaczę, że napęd na cztery koła nie ma sensu, bo przydaje się na ogół tylko raz do roku. No i to był ten raz.
Czułem się jak bohater reklamy czteronapędowej skody. Mnie utrudnienia związane z pogodą nie obowiązywały. Bawarscy inżynierowie dali radę. Quatro jest świetne.
Z jedną rzeczą sobie nie porazili – śnieg wyłącza noktowizję. I to jest zła informacja. Ale – z bożą pomocą – i z tym sobie poradzą.
Dojechaliśmy do domu przed północą. Trzylitrowe diesle rządzą mimo warunków i – miejscami –sporej prędkości spalanie ledwo średnie przekroczyło 10 litrów.

Przez całą drogę miałem ochotę na makaron. Kiedy wyjąłem go z szafki okazało się, że się nazywa „Spaghetti Integrali”. Czyli prawie jak czteronapędowa Delta. Taki dzień.


sobota, 24 stycznia 2015

24 stycznia 2015


1. Sąsiedzi z naprzeciwka wygasili choinkę. Myślałem, że zrobią to wcześniej, bo sprawiają wrażenie tradycjonalistów. Pierwszego sierpnia wywieszają wielką biało-czerwoną flagę. Dziesiątego kwietnia też.
Niechętnie włączyłem telewizor. Na TVN24 co chwilę chodziła reklama pakietu onkologicznego. Reklamy w TVN24 zbyt tanie nie są. Zacząłem się zastanawiać ilu ludzi by można za wydany na nie budżet wyleczyć. Zapytałem nawet o to przez Twittera ministra Arłukowicza. Ale nie odpowiedział. I to jest zła informacja. Dyrektor Zydel, zanim został dyrektorem Zydlem i pracował w sieciowej agencji reklamowej jako inny dyrektor Zydel przy produkcji kampanii promującej in vitro. Próbowałem wyciągnąć z niego ile to kosztowało, ale milczał jak grób.
Swoją drogą takie akcje publiczna telewizja powinna produkować i emitować w ramach swojej misji. Wydaje przecież publiczne pieniądze. .
Oszczędzona pieniądze mogły by iść na coś pożytecznego. Do tego jeszcze skończyłyby się (oczywiście zupełnie nieuzasadnione) podejrzenia, że Rząd kupuje sobie za publiczne pieniądze przychylność niektórych mediów.

2. Wyjąłem z walizki komputer, z którego wiertarką wyciągałem w święta dysk. Zawiozłem do MacLife na Puławską. Wzięli, sprawdzą. Ponoć się spotkali z sytuacją, że w wymienionej przez Apple płycie po jakimś czasie znowu szlag trafiał grafikę. Ale może to nie to.
Mają tam Classica i Duo. Pamiętam czasy, kiedy były nowe.

Z Puławskiej pojechałem do mechanika Jacka, żeby mu podrzucić olej. Nie było już Espace. Na jej miejscu stała M3. Ze zdziwieniem zauważyłem, że zagazowana. Na gazie auto przejechało 80 tys. wcześniej 300 tys. A mówią, że te silniki źle znoszą gaz.
Olej, który przywiozłem jest zielony. Nazywa się Zenzation. I ma ponoć specyficzny zapach. Co jakiś czas u mechanika Jacka spotykam pewną panią, która kiedyś zieloność tego oleju zauważyła, powąchała i ten zapach tak jej się spodobał, że tym razem zapytała czy butelkę z olejem otworzyć.
Więc kiedy oglądałem nieco zdemontowaną M3, ona wąchała olej. I wyrażała radość z tego powodu. To miłe dostarczyć komuś radości w tak prosty sposób.

Od Jacka pojechałem do Lidla w alejach Jerozolimskich. W promocji były niby „delicje”. Paczka za chyba 1,50 zł. Za podobne, koło domu muszę zapłacić ze trzy razy więcej.
Lubię małe sklepy koło domu, ale coraz mniej mnie na nie stać. I to jest zła sytuacja.
W Lidlu za jedyne 39,99 można kupić symulator migotania. Chyba chcę dostać to w prezencie.

3. Nie zdążyłem wrócić na „Fakty po Faktach”. Zdążyłem na sam początek audycji redaktora Piaseckiego. Występowali u niego panowie Czarzasty i Kamiński. Ten pierwszy znów nie w sweterku. Panowie pili sobie z dzióbków. Zagadali nawet redaktora Piaseckiego.
Oglądaliśmy później film o wampirach Jarmuscha. Bardzo ładny, trochę nudny. Niestety nie wiem jak się skończył. Bo zasnąłem.
Później się obudziłem. Czekałem na powtórkę „Faktów po Faktach”. No i się nie doczekałem. I to jest zła informacja. Za to było dwugodzinne „Szkło kontaktowe”.





piątek, 23 stycznia 2015

23 stycznia 2015


1. Newslettery „Press” i „Wirtualnych Mediów” napisały o moim byłym miejscu pracy. Chyba po raz pierwszy od okładki z Jaruzelskim „Malemen” był na ustach tylu ludzi. Kiedyś kolega Grzegorz powiedział mi, że koledzy redaktorzy mierzą teraz sukces magazynu liczbą wejść na stronę. Powinni mieć rekord.
Muszę się przyznać, że w obecnej sytuacji naprawdę się cieszę, że z „Malemenem” nie mam od ponad roku nic wspólnego. I to jest zła informacja.

2. Do śniadania słuchałem Kontrwywiadu. Wolę Piaseckiego w telewizorze. Mówi wolniej. Przerywa, kiedy musi. No i wygląda dostojniej. Zupełnie jakby widzów TVN24 traktował inaczej niż słuchaczy RMF.
Rozmawiał z kandydatem Dudą. Rozmowa skończyła się tak:

Piasecki: Ostatnie pytanie od słuchaczy – wysłałby pan, jako prezydent, polskich żołnierzy na pomoc Ukrainie, zwłaszcza w obliczu tego, co się dzisiaj rano o świecie wydarzyło w Doniecku?

Duda: To zależy od pewnych relacji międzynarodowych. Jesteśmy członkiem NATO i uważam, że powinniśmy to respektować. Jeżeli to zostanie uzgodnione w obrębie NATO i jakieś siły NATO zostaną wysłane.

Piasecki: Nie, ale nie mówimy o siłach NATO. Wczoraj Zbigniew Bujak siedział na tym miejscu i mówiłby: fantastycznie, gdyby polscy żołnierze walczyli w Doniecku. Pan by to powtórzył czy nie?

Duda: Wie pan, pamiętajmy o tym, że jeżeli już, to Polska mogłaby udzielić wsparcia, należałoby to rozważyć, to jest bardzo poważna decyzja. Trzeba by się było nad nią dobrze zastanowić.

Jeśli mam być szczery to denerwują mnie takie pytania. –Czy wydałby pan zgodę na użycie broni jądrowej? –Ale my nie mamy broni jądrowej. –A gdybyśmy mieli to by pan wydał zgodę? –Gdybyśmy mieli? –Tak gdybyśmy mieli, wydałby pan zgodę? –A gdyby w środku puszczy wpadł pan w sidła, to odgryzłby pan sobie nogę? Wyborcy mają prawo do tej wiedzy!
Czekam jak kiedyś któryś z wywiadowanych zada redaktorowi pytanie: Przestał pan już bić żonę?

Zacząłem pisać tekst o Navarze, ten sam, który piszę od Świąt. Ale co jakiś czas rzucałem okiem na Twittera. Na którym coraz więcej pojawiało się głosów, że Duda chce wysłać wojsko na Ukrainę.
Wszyscy linkowali tekst na gazeta.pl. Tekst do którego link brzmiał „Duda: Należy rozważyć wysłanie wojsk na Ukrainę”.
Tego rodzaju manipulacje to, w kraju z normalnym medialnym rynkiem domena tabloidów. U nas robi to portal niegdyś najważniejszego dziennika w Polsce.

Ale jak tu mieć pretensje do gazeta.pl, skoro podobny numer parę godzin później wykonała pani Premier. Z tym, że ona poszła dalej wyciągnęła z tego wniosek, że PiS zawsze ciągnie do wojny, a PO do pokoju. Choć w to drugie byłbym w stanie uwierzyć, pod warunkiem, że w pokoju stałaby lodówka.

Później odezwał się Mastalerek, który mam wrażenie, że wciąż ma kompleks Hofmana i chce być nim bardziej. Chyba ze 140 razy użył słowa kłamstwo i ze trzy razy zwrotu „Urban w spódnicy”. Za to nie wyjaśnił dokładnie na czym kłamstwo polegało – nie odczytał słów Dudy.

W TVN24 zestawili słowa Dudy ze słowami pani Kopacz, i nawet Witek Bereś nie był w stanie jej obronić. Zajął się więc Mastalerkiem.

Później w Faktach wypowiedź Dudy skrócono tak, żeby można mu było podżegactwo wojenne przykleić.
Więc cały dzień mnie ta sytuacja wyprowadzała z równowagi. I to jest zła informacja, bo powinienem się był przyzwyczaić.

Na pocieszenie w „Kropce nad I” wystąpił mecenas Giertych w zabójczym krawacie. I powiedział „zbudowaliśmy Gazoport”.

3. Wieczorem Bożena zapytała:
–Dlaczego Kopacz wyrzuciła Sulik?
–Bo współpracowała z Wiplerem
–Wipler jest przystojniejszy od Kopacz.
–Wipler, przystojny?
–Nie, nie wiem jak wygląda.

Straszna ta polska polityka. I to jest zła informacja.

czwartek, 22 stycznia 2015

22 stycznia 2015


1. Spałem do jakiejś jedenastej. Ale i tak nie pomogło. Wlazłem do wanny, też nie pomogło. Musiałem z niej szybko wyjść w sprawie wagi państwowej. Poszedłem do sklepu z azjatyckim żarciem, kupiłem koreańską zupę instant, sojowy makaron i żeńszeniową herbatę. Wróciłem do domu, zjadłem zupę, nie pomogło. Wypiłem żeńszeniową herbatę. Nie pomogło. Zabrałem się więc za robotę. Znaczy zamierzałem się zabrać, ale najpierw chciałem dojść do porządku z tajmlajnem. Nie zdążyłem. Wciągnęły mnie udostępnione przez prokuraturę stenogramy z wieży w Smoleńsku. Utrwaliłem sobie słowo блядь, poznałem блин. Fascynujące jest tłumaczenie innych przekleństw – niekiedy moim skromnym zdaniem – całkowicie pozbawione logiki. Podobnież niemożność przetłumaczenia słowa давай.
Ale ta fascynacja trwała tylko chwilę. Później, kiedy czytałem jak kontroler przez telefon próbuje się dowiedzieć jak po angielsku będzie odejście na drugi krąg czy lotnisko zapasowe naszła mnie taka konstatacja: lotnisko w Smoleńsku było zupełnie nieprzygotowane na przyjęcie polskich samolotów. Rosjanie oczywiście powinni je byli przygotować, ale my, tu, w Polsce znamy Rosję od jakichś 500 lat. Wiemy, że jest inna. Od katastrofy zaraz minie pięć lat a wciąż nie pociągnięto do odpowiedzialności żadnego пиздецa, który brał publiczne pieniądze za przygotowanie takich wizyt. Połączyło mi się to z informacją, że sąd oddalił skargę rolnika, któremu komornik zabrał ciągnik za cudze długi. Oddalił, bo komornik ciągnik zdążył już sprzedać. Więc go nie ma. Czyli go nie zajmuję. Czyli nie ma sprawy.
Minister Sienkiewicz nie miał racji mówiąc, że to Państwo nie istnieje. Ono istnieje, tylko w odwrotną stronę.
I to jest zła informacja.

2. Pojechałem Suburbanem na Żoliborz po kolegę Grzegorza. Wrócił z Bukowiny. Robi tam coś z mistrzem Tomaszewskim. Opowiadał, że praca z mistrzem Tomaszewskim prócz wielu plusów ma też minusy. Otóż Mistrz potrafi przez kilka godzin czekać na to, żeby mu się kadr czymś wypełnił (na przykład furą z gnojem). A jak się parę godzin czeka na mrozie, to można zmarznąć, jak to zrobił kolega Grzegorz. Więc się przeziębił – i to jest zła informacja.
Z Żoliborza pojechaliśmy obwodnicą do Audi na Połczyńską. Gdzie jakiś inny pan wydał mi A7. Ktoś wcześniej poharatał w niej felgi, więc ja się nie muszę bać, że to zrobię – i to jest dobra informacja.
Z Połczyńskiej obwodnicą pojechaliśmy do mechanika Jacka. Renault, które widziałem przed kilkoma dniami miało już włożony silnik. Mechanik Jacek wykonywał pracę biurową – zamawiał części do BMW 550i. Wstyd się przyznać, ale nie zauważyłem wcześniej, że do poprzednich piątek władano (prawie) pięciolitrowy silnik. Mechanik Jacek narzekał, że to niezbyt stare, a przez cały czas w autoryzowanie serwisowane auto wymaga poważnego remontu za zbyt ciężką kasę.

3. Odwiozłem kolegę Grzegorza na Żoliborz. Częściowo obwodnicą. Prezentując mu jak umiejętnie użyta butelka z wodą zamienia go w pojazd autonomiczny. Pokazali to panowie Wieruszewski (ten, który nie jest gejem mimo iż jeździ MX5) i Bołtryk (https://www.youtube.com/watch?v=t0WwaOq5ALk) Znaczy zanim oni ten sposób pokazali opowiadał o nim pan Dr Inż. z Audi. Z tym, że mówił o powieszeniu na kierownicy puszki z colą. Panowie koncepcję zmodyfikowali – w dziurę w kierownicy wepchnęli butelkę z wodą, którą zawsze można w prasowych samochodach Audi znaleźć.
Ale o co chodzi? Chodzi o to, że część samochodów Audi wyposażona jest w aktywy system pilnowania pasa ruchu – czyli, że jeżeli się człowiek zagapi i zacznie z pasa zjeżdżać, samochód sam skoryguje tor jazdy. Tez system działa, co nie jest zbyt często spotykane wśród aut innych firm. Problem polega na tym, że z jakichś tam powodów Audi nie chce, żeby kierujący zrzucali na samochód pełną odpowiedzialność. Samochód sprawdza więc, czy kierujący trzyma ręce na kierownicy. Jeżeli zdejmie je na zbyt długo – wcześniej ostrzegając wyłącza system pilnowania pasa.
Zanim usłyszałem o sposobie z puszką (butelką) po prostu co jakiś czas trącałem kierownicę kolanem, ale nie było to zbyt wygodne.
Nie będę ukrywał, że nigdy nie byłem specjalnym wielbicielem linii A7. Wolałem A8.
Ale razem jestem chyba gotów zmienić zdanie.
No i zauważyłem, że porządne nowe bawarskie samochody poprawiają mi nastrój. Niektóre z Wirtembergii też. I to jest zła wiadomość, bo ostatnio rzadko mam z nimi do czynienia.

środa, 21 stycznia 2015

21 stycznia 2015



1. Za stary już jestem na nieprzespane noce. Zwłaszcza, kiedy zamiast spać zajmuję się pracą, która jest pozbawiona sensu. Znaczy, nie tyle sama praca jest sensu pozbawiona, co jej efekty pójdą psu w rzyć.
Interesujące jest obserwowanie, kiedy kolejni znajomi pojawiają się na fejsie.
Przyjechał z Płocka kolega Olszański. Zadzwonił, wyszedł na górę i zachwycił się łazienką. Zdziwiłem się nieco. Powiedział, że poprzednim razem korzystał z naszej łazienki, kiedy pożyczał kule. Czyli jakieś dwanaście lat temu. I wtedy był remont. Dwanaście lat. Jak na razie starzenie się mi nie przeszkadza. Gorzej jest z tempem w jakim czas upływa. W poprzednim zdaniu znajdziecie dwa tytuły wychodzących niegdyś w Krakowie gazet. Dziś ich już nie ma. I to jest zła informacja.

2. Suburbanem pojechaliśmy do Muzeum Powstania Warszawskiego. Wlazłem do Ringstandu. Wciąż cierpię widząc na przymocowanej do niego tabliczce napis „bunkier”. Obejrzeliśmy replikę Kubusia.
Kubuś zabudowany był na podwoziu chevroleta. Suburban też jest chevroletem. Od dłuższego czasu, a właściwie od czasu, kiedy sąsiad Tomek ma plazmę do palenia blach chodzi za mną pomysł opancerzenia Suburbana, Kiedyś to zrobię. Miejmy nadzieję, zdążę na czas.
Załatwiliśmy, co mieliśmy załatwić. Wpadliśmy na chwilę do dyrektora Ołdakowskiego. Próbował przekazać mi wiadomość od jednej z czytelniczek. Niestety forma, w jakiej to robił nie dawała szansy na to, żeby nawet zgadnąć, czy aby nie mamy do czynienia z szyfrem

Z Muzeum pojechaliśmy najpierw do Castoramy po brykiety, później do Lidla po różne rzeczy. Można w promocji kupić oświetlacz diodowy z czujnikiem ruchu. Idealną rzecz na wieś. Kupiłbym, ale nie miałem kasy. I to jest zła informacja.

3. Wybierałem się da imprezę „Frondy”. Nie bardzo wiedziałem w co ręce wsadzić, chciałem sprzątnąć, zapalić w kominku, zjeść coś, się przebrać no i do tego się zdrzemnąć. Wtedy zadzwonił dyrektor Ołdakowski, że jest w okolicy, bo minął Suburbana. I że mnie zabierze. Pojechaliśmy n miejsce jego koreańskim chevroletem. Na miejscu odbywała się akademia. Za stołem siedzieli paneliści moderowani przez niegdysiejszego redaktora Goćka. Niegdysiejszego redaktora. Dziś mistrza niezależnej literatury science-fiction.
Wycofaliśmy się przed salę, tam zasiedliśmy na kanapie i zaczęliśmy szydzić. Szydzenie z dyrektorem Ołdakowskim może dostarczyć wiele rozrywki. Wysokiego – że tak powiem – sortu.

Dyrektor Ołdakowski w Muzeum się trochę marnuje. Z jego talentem byłby świetny, pozyskiwaczem narybku dla niemieckich domów schadzek. Budzi zaufanie, czego o mnie nie da się powiedzieć. Kiedy wcześniej w Muzeum czekaliśmy z kol. Olszańskim na windę, w pokoju obok wyszły dwie panie szybko nas zlustrowały i jedna drugiej zasugerowała zamknięcie drzwi na klucz.
Cóż, przezorny zawsze ubezpieczony.


Napisałbym może coś do tej „Frondy” (papierowej, nie mylić ze stroną WWW – informacja dla publicystów Gazety Wyborczej)), ale po tym, jak taksówka do wydawnictwa, żeby podpisać umowę kosztowała mnie więcej niż wyniosła wierszówka?
I to jest zła informacja.

wtorek, 20 stycznia 2015

20 stycznia 2015



1. W bardzo ważnej, acz tajnej misji musiałem pojechać do Krakowa. Nie mogłem zrobić tego samochodem, bo zakładałem, że uda mi się popracować w pociągu. Pamiętając o 650 złotowej opłacie dodatkowej przed wyjściem na dworzec kupiłem bilet przez Internet. Zapłaciłem jedyne 150 zł. Bożena jadąc do pracy podrzuciła mnie na Centralny.
Na peronie spotkałem poznanego przed laty w „Przekroju” Jakuba Kumocha. Który zarzucił dziennikarstwo na rzecz pracy innego rodzaju. Zajmuje się między innymi przyglądaniem się wyborom dla OBWE. No i powiedział, że chodzą słuchy iż OBWE na tegoroczne wybory przyśle pełną misję. Co znaczy, że będzie się im przyglądać jak robi to w krajach, z którymi wolelibyśmy mieć mało wspólnego.
Ciekawe, jak będą to tłumaczyć ludzie, którzy wcześniej pokrzykiwali, że wybory w Polsce są przeprowadzane w cywilizowany sposób. Pewnie nie będą tego tłumaczyć, a dziennikarze nie spróbują od nich tych tłumaczeń wydobyć. I to jest zła informacja.

2. Pociąg ruszył. Między siedzeniami było gniazdko 230V. Nie było za to WiFi. Rozrywki miały dostarczać ekrany, na których ciągle się coś zmieniało. Najpierw zauważyłem porady jak przygotować cerę na Sylwestra, później zdjęcia pingwinów. Informację o tym, kto pierwszy zaczął ubierać choinki. [gdyby ktoś nie wiedział: „społeczeństwa germańskie”]. Był też film z Pendolino z lotu ptaka. Były zdjęcia ptaków zimą. Informacja o tym jak przyrządzić domową przyprawę do pierników. Wyjaśnienie angielskich słówek. Recenzje kilku filmów. Zdjęcia rysi. Informacja o tym, że najszybszy wąż to czarna mamba. Zestawienie jak w słowiańskich językach brzmi „kawa rozpuszczalna” [to ponoć z błędem, bo po słowacku nie „rozpustna”], zdjęcia jelonków. No i tak zamiast pracować wgapiałem się w ekran zastanawiając o co chodzi. Nie udało mi się tego problemu rozwikłać. I to jest zła informacja. PKP Intercity jest spółką prawa handlowego, więc się pewnie nie podzieli informacją kto ten kontent przygotował i ile za to wziął pieniędzy.
Nie wiem dlaczego, ale mam tak, że jeżeli gdzieś naraz występują trzy słowa: „ekran”, „komunikacja” i „Nowak” – od razu przypomina mi się czwarte (z piątym): „CAM Media”. Nie wiem dlaczego, ale to jest silniejsze ode mnie.

3. Nie mogę napisać, co robiłem w Krakowie. I to jest zła informacja. Mam nadzieje, że to zapamiętam i jak będę mógł to to opiszę.
W każdym razie o 20:30 wsiadłem do Pendolino w przeciwną stronę. Nauczony starałem się nie patrzyć w ekrany. Patrzyłem więc to w komputer, to w sąsiadów. Pociąg dość żwawo minął tunel w Tunelu i wyjechał na Centralną Magistralę Kolejową. W pewnym momencie zaczął się trząść w dość nieprzyjemny sposób i po chwili z głośników odezwał się głos kierownika pociągu informujący o tym, że osiągnęliśmy prędkość 200 km/godz. I, że PKP Intercity jako jedyna w środkowej Europie rozpędzą pociągi do tej prędkości. Część pasażerów zaczęła wtedy sarkastycznie klaskać.
Przejrzałem „Stan Gry” 300polityki żałując, że nie oglądałem bezprzykładnej agresji red. Olejnik wobec Janusza Palikota. Zainspirowany tym przykładem bezkompromisowego dziennikarstwa postanowiłem udać się do „Warsu” i osobiście wyrobić sobie zdanie na temat jakości obsługi i serwowanych tam potraw.
Obsługa była miła. Części potraw z karty już nie było. Zamówiłem sałatkę i małego Żywca. Kiedy przyszło do płacenia zrobił się problem – w pociągu nie ma Internetu (ponoć jakieś problemy robią z jego założeniem Włosi), zaś – jak powiedział pan warsowy – wagony są tak szczelne, że sygnał z terminala słabo przechodzi. Po tym, jak terminal wypluł dobre 40 cm papieru z informacjami o niemożności nawiązania połączenia pan warsowy wyciągnął mnie między wagony (tam, gdzie jest gumowa harmonijka), bo tam sygnał jest lepszy. I był lepszy. Przy okazji się dowiedziałem, że tam chodzą dzwonić. Więc jeżeli ktoś musi zadzwonić z Pendolino, a sygnał jest zbyt słaby, niech stanie między wagonami. Sałatka była w porządku. W zestawie nie było pieczywa, ale mówią, że to zdrowo. Wracając na miejsce postanowiłem skorzystać z toalety. Niestety drzwi postanowiły wybrać wolność i spadły z zawiasów. Gdybym miał pół metra i 50 kilogramów mniej mogłoby się to dla mnie źle skończyć. Nie mam, więc skończyło się nijak. Obsługa pociągu zachowywała się bardzo odpowiedzialnie – pytała mnie, czy na pewno nic sobie nie zrobiłem. I to dwa razy. Nic sobie nie zrobiłem, więc czuję dumę. Zaatakowały mnie drzwi najdroższego pojazdu w Polsce i nic im się nie udało mi zrobić.
To, że do Pendolino nie zamówiono urządzeń do Internetu, czy repeaterów GSM – można zrozumieć. Ale, żeby drzwi…  

poniedziałek, 19 stycznia 2015

19 stycznia 2015


1. Już od paru tygodni brak mi determinacji, żeby wstać na „Kawę na ławę”. Włączyłem chwilę przed przerwą. Z ważnych spraw: pan Czarzasty wystąpił w marynarce zamiast pastelowego sweterka. I to jest zła informacja, bo jakoś od razu się zrobiło smutno.
Poseł Szejnfeld miał marynarkę, której wcześniej nie widziałem. Niestety nie przełożyło się to na merytoryczność jego wypowiedzi. Logika ich przypominała wypowiedzi pani premier Kopacz. Choć wypowiadane były lepszym językiem.

W „Loży prasowej” niestety oglądałem redaktora Stasińskiego. Musiał od kogoś usłyszeć, że jeżeli będzie mówił z pewną manierą, to wszystkim się będzie wydawać, że to, co mówi jest mądre. I chyba w to uwierzył. Stasiński zna się na wszystkim. Od górnictwa po owulację. Naszła mnie konstatacja, że chyba wolę Jacka Żakowskiego. Żakowski jest przekonany o swoim geniuszu, Stasińskiemu się wydaje, że ma sposób. No i przez to nudna z natury „Loża Prasowa” robi się jeszcze nudniejsza.

2. W TVN7 puszczono „Top Secret” jeden z najśmieszniejszych filmów jakie w życiu widziałem.
Niestety pod koniec trochę mnie zmęczył. I to jest zła informacja.
Muszę zobaczyć jeszcze raz.

Nie oglądałem wystąpienia pani dr Ogórek. Kandydatka SLD budzi bardzo złe uczucia u pań feministek. Jest to w pewien sposób zrozumiałe.
Podobnie, budzi bardzo złe uczucia u pewnego typu mężczyzn. I to też jest zrozumiałe. Po dzisiejszym wystąpieniu zaczęła denerwować doktrynerskich lewicowców i – ponoć – dziennikarzy. To ostatnie, to raczej nieprawda, bo gdyby się dało ich zdenerwować – byliby śmiertelnie obrażeni na: [tu nie chce mi się wpisywać nazwisk większości polskich polityków, urzędników, funkcjonariuszy].

3. Redaktor Majewski (Michał) napisał na Twitterze: „Z A. Dudą to jest problem. Jest KOMPLETNIE nijaki.”
Przypomniała mi się historia, jak to Andrzej Duda, natenczas poseł. Siedział spokojnie w pustej knajpie i sącząc piwo rozmawiał ze znajomym. Podkreślę – knajpa była zupełnie pusta. Prawie zupełnie pusta. Przy stoliku obok dwie gwiazdy polskiego dziennikarstwa śledczego rozprawiały o jakiejś aferze. Nie pamiętam o co chodziło, zresztą świadek całej sytuacji nie wszystko rozumiał. Panowie mówili na tyle głośno, że słychać ich było w połowie lokalu. Świadek z nazwisk tych dziennikarzy nie kojarzył, widział któregoś w telewizji. Pamiętał, że jeden z nich był łysy.
Kiedy panowie powiedzieli, co na temat afery mieli do powiedzenia – wyszli zapalić. No i akurat wyszedł wtedy też poseł Duda. No i wtedy do rzeczonych tuzów śledczego dziennikarstwa dotarło, że swoją wiedzą podzielili się z panem posłem.
Morały z tej historii mogą być dwa. Pierwszy – Andrzej Duda jest tak nijaki, że gwiazdy polskiego dziennikarstwa śledczego mimo swojego oczywistego profesjonalizmu – nie są go w stanie rozpoznać z pół metra. Drugi – polscy dziennikarze śledczy mają problemy z BHP.
Którą wersję bym wybrał, gdybym był jednym z bohaterów tej historii? Nie wiem. Naprawdę nie wiem.

Oczywiście – nie jest powiedziane, że historia jest prawdziwa, i że brał w niej udział redaktor Majewski. To mogą być podłe plotki. No i to jest zła informacja.  

niedziela, 18 stycznia 2015

18 stycznia 2015


1. Obudziłem się z lekkim kacem. A tak właściwie, to obudził mnie telefon od dyrektora Zydla, który jak się później okazało chciał wyrazić oburzenie moim brakiem entuzjazmu oskarową nominacją dla „Idy”. Z dyrektorem spotkaliśmy się dzień wcześniej w Beirucie. Trochę narzekał, że ma dużo pracy. Że coraz więcej ludzi czegoś od niego chce. Próbowałem mu tłumaczyć, że gdyby (jak przystało na urzędnika) pracą się zajmował z mniejszym zaangażowaniem, to by się od niego odczepiono. Nie chciał przyjąć tego do wiadomości.
I nie wiadomo czy to dobra, czy zła informacja. Choć raczej zła, bo się biedny dyrektor Zydel wykończy i tyle będzie z jego oszałamiającej kariery.


2. „Idę” oglądałem od środka. Chyba. Wieczorem, po tym, kiedy ogłoszono nominacje. Rozśmieszyła mnie najpierw formą, później treścią, a na koniec – różnymi drobiazgami. Na szerokim telewizorze kadry filmu wyglądają kwadratowo. Każda scena komponowana jak zdjęcie. Czarno-białe, kwadratowe zdjęcie – artysta znaczy.
Można by zrobić taki filtr na FinalCut'a – „Zrób mi Idę”.
Dziękuję autorom filmu, że mi wyjaśnili, że stalinizm sprowokowany był polskim antysemityzmem. To logiczne uzasadnienie.

Ale tak naprawdę to ubawiły mnie dwie sceny. Pierwsza, kiedy milicjant pakuje na dołek nie sprawdzając dokumentów bohaterkę, która mówi, że jest sędzią (na prowincjonalnym posterunku używa słowa „immunitet”). I druga, kiedy Ida wraca do klasztoru. Dziurawą asfaltową drogą. Na której ruch jest jak na Marszałkowskiej. Asfalt położony w latach 60. w latach 60. jeszcze nie wyglądał jak nieremontowany do 10 lat.

Naszła mnie refleksja, że amerykańskie filmy robi się dla widzów, europejskie – dla krytyków. I to jest zła informacja.

3. Na naszych oczach (dzięki uprzejmości TVN24) widzieliśmy jak związkowcy podpisują porozumienie z rządem. Usłyszeliśmy jak Jacek Żakowski mówi (nie wiem o na jaki temat), że ludzie zeszli z drzewa i zbudowali TVN. Głęboka myśl.
Przeczytałem treść porozumienia. I mam wrażenie, że związkowcy uzyskali wszystko, co chcieli. Parę punktów wygląda jakby żywcem przepisano je z brukselskiego przemówienia Andrzeja Dudy.
Redaktor Piasecki napisał na Twitterze: Czyżbyśmy właśnie obserwowali narodziny hasła „jaki kraj taka Margaret Thatcher?”
Nie rozumiem po co była ta cała zadyma. I to jest zła informacja.
Dobrą jest to, że chyba nie należy przywiązywać zbyt dużej wagi do tego, co mówi pani Premier.

Poszliśmy do Beirutu, żeby się spotkać z red. Pawlak. W Beirucie siedział prezydent obywatel Jóźwiak z wiernym dyrektorem Zydlem. Nawet się przez chwilę zastanawiałem, czy nie zapytać kiedy ruszy druga linia metra. Ale było zbyt głośno. No i pewnie bym usłyszał, że ruszy, kiedy będzie gwarancja, że jest bezpieczne. Safety first.

sobota, 17 stycznia 2015

17 stycznia 2015



1. Przyszła pani w sprawie wodomierza. Z synem małoletnim. Wodomierz mamy nowoczesny odczytywany radiowo. Pani przyszła, bo radiowość nie zadziałała. Weszła, zaczęła narzekać, że zawsze nie działa radiowość wodomierzy na najwyższych piętrach. Zobaczyła koty i stwierdziła, że nie ma co narzekać, bo przynajmniej mogła obejrzeć koty.
Okazało się, że radiowość nie działa, bo ktoś źle wpisał numer wodomierza. Wpisała dobrze, więc problemu już nie będzie.
Później przyszedł listonosz, który nie mógł znaleźć kwitu od listu, który przyniósł. Szukał, szukał, w końcu się poddał i zmajstrował kwit sam.

Dawno temu przypadkiem – prawdopodobnie wróciwszy o świcie po upojnej nocy – zobaczyłem odcinek kreskówki „Roger Odrzutowiec” o tym, jak źli kosmici zaatakowali ziemię z pomocą wielkiej lupy, którą ogniskowali słoneczne promienie. Na ziemi było strasznie gorąco. Roger Odrzutowiec swoim odrzutowcem poleciał, by kosmitów przegonić. Niestety było zbyt gorąco, żeby do ich statku (z lupą) dolecieć. Wysłał się więc pocztą.

Kosmici siedzą w swoim statku ciesząc się z tego, że na ziemi jest potworny upał. Nagle do drzwi ich statku ktoś puka. Otwierają, a tam listonosz z paczką. W mrozie i słońcu, w deszczu i śniegu amerykańska poczta zawsze dostarcza przesyłki na czas (mówi listonosz). Kosmici otwierają paczkę i ze środka wyskakuje Roger Odrzutowiec.
Od kiedy toi zobaczyłem inaczej patrzę na pracę pocztowców.

Na placu Zbawiciela spotkałem kolegę Grzegorza. Rozmawiając z kolegą Grzegorzem zobaczyliśmy fotografa Niedenthala. Niedenthal nazywał się mój nauczyciel PO na początku liceum. PO w tym przypadku nie znaczy Platforma Obywatelska.
Fotograf Niedenthal ma na imię Chris. Chris to był pseudonim fotografa Powstania Warszawskiego – Brauna. Braun… No dobra. Mogę tak w nieskończoność i to jest zła informacja.

2. Przedpołudnie zeszło mi na czymś, czego nie mogę opisać. Później pojechałem do Muzeum, do dyrektora Ołdakowskiego. Dostałem list z podziękowaniem za pomoc w organizacji pokazu filmu „Warsaw Uprising” dla żołnierzy US Army przebywających w Polsce. Oprawię sobie ten list w ramki i powieszę obok listu od ambasadora Mulla, w którym dziękuje mi za… nie napiszę za co. W każdym razie mam zamiar jedną ścianę w moim pokoju przeznaczyć na dowody zaangażowania w sprawy międzynarodowe.
Próbowałem namówić dyrektora Ołdakowskiego, żeby pozyskał nieco TNT, by zapakować Goliatha. Goliatj mechanicznie sprawny, czasy niepewne, więc lepiej być przygotowanym. Dyrektor Ołdakowski nie wyraził tą koncepcją specjalnego zainteresowania i to jest zła informacja. Powiedział za to, że ma informacje, że w ciągu dwóch najbliższych lat wojna u nas raczej nie wybuchnie.

3. Z Muzeum pojechałem zrobić przegląd Suburbana. Pad diagnosta powiedział, że jednak najpierw muszę wymienić końcówki drążków kierowniczych. I to jest zła informacja, bo przy obecnej cenie franka będę miał problem z tego sfinansowaniem.
Pojechałem do mechanika Jacka, żeby się dowiedzieć jakie ma moce przerobowe. Zastałem go nad wyciągniętym z Espace silnikiem, do którego wcześniej jakiś kowal zapomniał składając włożyć uszczelek. Pracownik mechanika Jacka pokazał mi genialny pomysł francuskich inżynierów. Otóż spora część podzespołów elektronicznych umieszczona jest pod samochodem i chroniona niezbyt szczelną plastikową osłoną. Ma to jeden plus – łatwo się do tych podzespołów dostać. I wymieniś je na nowe, kiedy na przykład zostaną zawilgocone.
Przy okazji zauważyłem, że do wymiany sprzęgła w Espace najlepiej jest wyjąć silnik i skrzynię biegów. Może jednak szkoda, że Francuzi nie dostarczyli Rosji Mistrali. Może projektowali je inżynierowie po tej samej szkole, co ci od Espace.

Cały dzień nie bardzo miałem jak zajrzeć na Twittera. I to jest zła informacja, bo ominęły mnie #Wygaszone.
Choć z drugiej strony nie sądzę, żeby się skończyła. Wygaszonych zakładów w Polsce starczy na dużo więcej postów.  

piątek, 16 stycznia 2015

16 stycznia 2015


1. Właściwie nie spałem, więc trudno powiedzieć, od którego momentu jest dzisiaj. Oglądałem sejm. Zasadniczo zmarnowany czas, bo nic z tej dyskusji nie wynikało i to jest zła informacja. Z drugiej to, że przemawiali prawie wyłącznie Ślązacy, że też mieli świadomość, że z dyskusji nic nie wyniknie, że jest środek nocy i prawie nikt obrad nie ogląda, było jakoś budujące.

Przez noc zmienił się wygląd gazeta.pl. Rano na Twitterze pojawiły recenzje niezbyt – powiedziałbym – korzystne. Cóż, po tym jak gazeta.pl zaczęła chcieć kasę za obcowanie z jej – excusez le mot – kontentem, przestałem tam wchodzić. Więc zupełnie mnie nie rusza nowy wygląd tej strony.

2. Nagle się okazało, że frank zaczął kosztować 5 zł. Później spadł do 4,10. Potem znowu skoczył. Patrzyłem jak skacze rata kredytu. Ciekawe doświadczenie.
Pamiętam jak pan z banku namawiał nas na franki. Kulturalny, ubrany, inteligentny. Tłumaczył, że rząd Szwajcarii nigdy nie dopuści do zbytniego wzrostu wartości franka, bo Szwajcaria eksportuje i gdyby frank podrożał, eksportować by było trudno, więc eksporterzy by wymogli na rządzie interwencję. Sprawdzało się przez jakieś dwanaście lat.
Kilka lat później Bożena chciała zmienić bank. Na mBank. Prawie podpisała umowę. Pan zapomniał powiedzieć jej, że przy dwukrotnym przewalutowaniu straciłaby jakieś 40 tysięcy. Miał pełną tego świadomość. Liczył, że się tego nie sprawdzi. Mało brakowało.

Z jednej strony trudno wymagać od Państwa, żeby pomagało grupie obywateli, która wzięła kredyty we frankach i teraz ma w związku z tym kłopoty. Choć z drugiej strony ktoś kiedyś zgodził się na to żeby matura z matematyki przestała być obowiązkowa. Ktoś przez lata nie dopilnował, żeby w szkołach uczono praktycznych podstaw ekonomii.
Jednocześnie ktoś doprowadził do tego, że banki w Polsce mają nieskończenie lepszą pozycję niż ich klienci. Banki przy kredytach hipotecznych ponoszą praktycznie minimalne ryzyko. Klient, który zaczyna mieć kłopoty jest załatwiony, bo to, że bank przejmie nieruchomość rozwiązuje problem tylko do wysokości kwoty, którą bank uzyska ze sprzedaży tej nieruchomości. Resztę też trzeba spłacić.

Wyobraźmy sobie sytuację: młode małżeństwo, dziecko w drodze. Wynajmują mieszkanie, zarabiają. Wychodzi im, że gdyby kupili na kredyt płaciliby podobne pieniądze. Do tego mieszkania drożeją. Więc trzeba się spieszyć. Idą do banku. Mają taką zdolność za słabą na złotówki, ale z kłopotami wystarczającą do kredytu we frankach. Nikt w banku ich nie przestrzega, że cokolwiek ryzykują. Wręcz przeciwnie. Biorą kredyt. Kupują. Przez jakiś czas jest ok. Potem frank rośnie. Na początku jakoś sobie dają radę, ale jest ciężko. Frank rośnie bardziej. Mieszkania przestają drożeć. Frank rośnie. Bank zaczyna mieć pretensje, bo mieszkanie jest mniej warte niż kredyt. Muszą płacić jakieś dodatkowe ubezpieczenie. Płacą, chociaż jest naprawdę ciężko. Mijają lata, oni wciąż więcej są winni niż pożyczyli. No i nagle frank przebija cztery złote, czyli kosztuje dwa razy więcej niż w momencie, kiedy brali kredyt. Bank w każdej chwili może od nich zażądać zwrotu kredytu – nieruchomość ma już wartość 40% kwoty.
Żąda. Nie są w stanie spłacić. Bank sprzedaję mieszkanie za mniej niż jego rynkową wartość (kto mu zabroni). Oni zostają na lodzie mając do spłaty kwotę wyższą niż wzięli.
Ich wina mogli nie brać kredytu w walucie, w której nie zarabiają.

Po ostatnich wyborach Prezes Trybunału Konstytucyjnego nazwał ludzi, którzy mieli problem z „listami zbroszurowanymi” – analfabetami. Chwilę później te słowa skomentował prof. Osiatyński – demokracja jest też dla analfabetów.

Państwo nie może zakazać ludziom ryzykownych działań (choć właściwie często to robi). Ale powinno pilnować, żeby obywatele zdawali sobie sprawę z ryzyka. I pilnować, żeby było sprawiedliwie, żeby w kontaktach z czymś tak mocnym jak bank człowiek miał jakiekolwiek szanse. Nie jest w tym skuteczne. I to jest zła informacja.

3. Spotkałem się z Henrykiem Umawialiśmy się z rok. Więc do końca nie wierzyłem, że nam się uda spotkać. Henryk wrócił z Las Vegas. Był na CES. Targach użytkowej elektroniki. Rozmawialiśmy więc o telewizorach. Trzeba się nauczyć nowego skrótu: SUHD.
To Ultra HD (znane też jako 4K) tylko lepsze. Henryk próbował mi tłumaczyć jak to działa, ale chyba muszę zobaczyć. W każdym razie, jeśli ktoś rozważa kupno telewizora, to niech się wstrzyma. I na pewno nie kupuje Full HD. Teraz telewizor musi być krzywy, ale odwrotnie niż kiedyś – wklęsły. Nie – wypukły.

Na CES wszyscy jeździli autonomicznym mercedesem. Ja w przyszłym tygodniu będę jeździł częściowo autonomiczną A7.
Długo nie pogadaliśmy, bo Henryk musiał wracać do domu i pracować (zawsze to robi).

Wróciłem do domu i zacząłem oglądać sejmowe głosowania nad reformą górnictwa. Przykre doświadczenie. Właściwie można by zlikwidować Parlament. Posłowie głosują to, co im każe kierownictwo partii. Więc nie ma sensu ich tylu utrzymywać.
Pięć lat temu dostałem zdjęcie instrukcji głosowania dla posłów PO. „Podczas głosowań proszę patrzeć na rękę posła S. Karpiniuka”
I to strasznie zła informacja. Uratować nas mogą chyba tylko okręgi jednomandatowe.

Poseł Wipler nazwał panią Premier „Lawirantką” doprowadzając do furii posłów PO. I PSL. Jeden z posłów klubu PSL (zresztą do niedawna w Twoim Ruchu Palikota) chyba nie zrozumiał co to słowo znaczy i wykrzyczał, że poseł Wipler zachowuje się jak menel spod budki z piwem. Chciałbym wiedzieć, gdzie taka budka jest. I gdzie ci menele, którzy takich słów używają.

Koalicja głosowanie wygrała. Naszła mnie myśl, ze teraz pan Prezydent ustawę zawetuje, żeby pokazać, że Konstytucja i los ludzki jest mu bliski.
Jakiś sens tej reformy górnictwa musi być. A jakoś nie chcę wierzyć, że chodzi tylko o to, żeby rozwalić je tak jak się to udało ze stoczniami.


czwartek, 15 stycznia 2015

15 stycznia 2015



1. Zasadniczo się wyspałem. Obudziły mnie dwa telefony, których nie odebrałem. Pierwszy dzwonił kolega Misiek. Kupił w MediaMarkt smartfon marki Sony. Zasadniczo był zadowolony do momentu, kiedy odkrył w swoim nowym telefonie kilka lat czyjegoś życia na zdjęciach.
Ciężko to przeżył, bo liczył na czystość nowego, kupionego w sklepie telefonu.
Misiek niby nieskończony etnograf. Powinien znać Ibrahima Ibn Jakuba, który pisał, że jeżeli jakiś nasz praszczur poślubioną kobietę odnajdywał dziewicą, to ją odprawiał mówiąc „inni by w tobie coś dobrego zdążyli odnaleźć”.
Ale ten zwyczaj raczej nie odnosił się do smatfonów. Chyba.
Później dzwonił mój brat, żeby powiedzieć, że śnił mu się Donald Tusk, który dziękował Męskim Blogerkom Modowym za profesjonalizm.
Złą informacją jest, że to nie mnie się przyśnił. Zadałbym mu kilka pytań.

2. Razem z kolegą Wydawcą Gazet Lotniskowych udaliśmy się do sklepu z zegarkami, który miał wielki wpływ na karierę ministra Nowaka. Sympatyczny pan od zegarków opowiedział nam o zegarkach firmy Vulcain, które charakteryzują dwie cechy. Po pierwsze mogą mieć budzik. Zegarek. Mechaniczny. Z alarmem. Druga – Vulcainy to zegarki amerykańskich prezydentów. (Z wyjątkiem Cartera i Bushów). Zastanawialiśmy się, czy w trzecim sezonie House of Cards Frank dostanie swojego Vulcaina. Pan od zegarków zauważył, że w poprzednich częściach nosił IWC.
Mechaniczny naręczny budzik. Mógłbym mieć. 
Choć właściwie nie wiadomo po co, bo jednak jestem wielbicielem smartwatchy. Więc jednak nie mógłbym. I to jest zła informacja.

3. W „Faktach po faktach” obejrzałem wywiad, jaki premier Ewa Kopacz udzieliła Kamilowi Durczokowi. Patrzyłem jak urzeczony. Niby zdanie o Pani Premier mam już wyrobione ale to było niesamowite.

Durczok: W jakiej perspektywie państwo budowali ten plan? W oparciu o jaki bilans elektroenergetyczny? W jakiej perspektywie te kopalnie mogą być zamknięte a kiedy nie?
Co było podstawą?

Pani Premier: Ale dlaczego my mówimy o zamknięciu kopalni? Dlaczego mówimy o likwidacji kopalni? Czy w tym planie, który został przyjęty przez Radę Ministrów przewija się słowo likwidacja kopalni?
Durczok: Tak.

Od razu mi się przypomniał „metr w głąb”.

Durczok: Kopalnia to jest taki biznes, który bardzo łatwo zamknąć, ale się go już właściwie nie da otworzyć. Jaką mamy gwarancję, że państwa wyliczenia dzisiaj obowiązujące, dzisiaj prezentowane przez ministra Kowalczyka za trzy lata okażą się aktualne, skoro poprzednie plany naprawcze Kompanii Węglowej wzięły w łeb.
Pani Premier: Dlatego należy monitorować cały proces. Nie można się tylko przywiązać do jednych wyliczeń i jednego planu. Dzisiaj staranna i obiektywna ocena działalności tych spółek nie powinna polegać na tym, że to organ właścicielski czy organ nadzorczy będzie ręcznie sterował tym, co się dzieje w tych spółkach. Tam mają być odpowiedzialne za to, co się dzieje zarządy, ale tam mam być też monitoring i ocena wyników finansowych tej spółki, bilansowania się bądź niebilansowania tej spółki, kosztów wydobycia, ilości sprzedaży, bo to jest istotne. To jest plan.
Durczok: Tylko, jeśli to nie działa wcześniej, to właściciel wkracza do akcji, bo to jest jego…
Pani Premier: I właśnie wkracza
Durczok: Dlatego ja nie mogę zrozumieć, dlaczego w takim razie nie wkraczał przez te 7 lat i ci górnicy też nie rozumieją.
Pani Premier: Dobrze, ale ja jestem od 1 października. 
Durczok: Dobrze, Pani Premier, ale Platforma jest od 7 lat
Pani Premier: Dobrze, ale ja jestem od 1 października.



Jeżeli ktoś wierzy, że to, że Pani Premier (jako Minister Zdrowia) nie zamówiła szczepionek na ptasią grypę w wyniku świadomego procesu myślowego niech jeszcze raz przeczyta powyższy dialog, choć lepiej niech wejdzie na stronę „Faktów po Faktach” i zobaczy z jaką ekspresją pani Premier te słowa wypowiada.
http://faktypofaktach.tvn24.pl/premier-w-faktach-po-faktach-zrobie-wszystko-by-100-proc-gornikow-dolowych-nie-stracilo-zatrudnienia,506054.html

Pani Premier trafiwszy na dziennikarza, który więcej na temat górnictwa wie niż ona, do tego jest jakoś zdeterminowany – rozmawia o być albo nie być swoich krajan nie daje rady. Przyznaje się do tego, że nie bierze odpowiedzialności za słowa swoich ministrów, że nie jest w stanie od prezesa państwowej spółki dowiedzieć się ile zarabia. Do tego jeszcze udaje, że wygaszanie to nie likwidacja.

Należy być wdzięcznym red. Durczokowi, że na koniec przypomniał, że kobieta, z którą rozmawiał to premier polskiego rządu. Zresztą minę na koniec zrobił, jakby nie mógł w to uwierzyć.


Donald Tusk musi nienawidzić kobiet. Nie wiem, czy można by zrobić więcej złego niż on w sprawie obecności ich w polityce. No i to jest zła informacja.