środa, 11 lutego 2015

11 lutego 2015



1. Dzień z XC70. 750 km, 11 godzin w trasie. Ale najpierw musiałem wstać. To się nawet jakoś udało. Jestem już w tym wieku, że mam pewne natręctwa. Czyli, żeby posprzątać kuchnię muszę mieć pustą zmywarkę. A ta nie dość, że była pełna, to jeszcze nie można jej było uruchomić, bo skończyły się tabletkii. Nie lubię wychodzić z domu przed śniadaniem. Ale bardziej nie lubię nie móc puścić zmywarki. Poszedłem najpierw na Hożą do Carrefoura. Nie było. Później na Marszałkowską do Rossmanna. Był w remoncie. Pod budynkiem, w którym jest „Dzień Dobry TVN” stała mapa pogody, światła i dwóch ochroniarzy. Miałem przez chwilę pomysł, żeby zaczekać na to, aż zejdzie któraś z pań pogodynek i – kiedy wejdzie na wizję – serdecznie się z nią przywitać, tłumacząc, że się poznaliśmy na balu w sobotę. Brakło mi determinacji.
Zresztą, jeśli moja blogerska kariera będzie się dalej rozwijać w takim tempie – pewnie się zaczną zaproszenia do telewizji śniadaniowych.
Tabletek nie było też u pań ze spółdzielni „Społem”. Trafiłem je dopiero w drogerii vis a vis sądów. Drogeria to też jakaś sieciówka. Ochroniarz bardzo wylewnie się ze mną przywitał. I jeszcze bardziej – pożegnał. A je nie jestem wielbicielem sieciowych drogerii.

Poszliśmy do Aliorbanku wypłacać europejską walutę. Dotarła do mnie przykra konstatacja – patrząc na to, co przez ostatnie lata banki wyprawiały w Polsce – zaufanie do maszynki liczącej pieniądze jest pewną naiwnością. Dlaczego bank nie miałby próbować oszukiwać na czymś takim. Człowiek sprawdzi – kasjer sprawdzi, przeprosi, dołoży banknot. Człowiek nie sprawdzi. Później pomyśli, że zgubił. Przecież w banku go nie mogli oszukać.

W którejś z brydżowych książek Korwina była opisana konwencja 12-14. Stosowana w brydżu robrowym. Po rozdaniu, człowiek patrzy w karty, widzi, że nie ma nic – mówi: mam 12 kart. Jego partner jeżeli też nic nie ma odpowiada, że ma 14 i rzuca karty na stół. No i są rozdawane jeszcze raz. Jeżeli ma dobrą rękę, mówi: przelicz dobrze. Człowiek liczy (niby) – a tak, przepraszam, jest 13.
Niebrydżyści – nie zrozumieją. Brydżyści – mam nadzieję, że tak.
Zapytałem o 12-14 Korwina. Nie pamiętał.
Zastosowałem ją ze dwa razy w życiu. Świetnie działała. Podczas gry, większość uczestników zakłada, że aż tak bezczelnie reguł się nie łamie. Podobnie myślą klienci banków. Czasem czeka ich przykra niespodzianka. I to jest zła informacja.

2. Jeżeli człowiek nie jedzie zbyt nerwowo, XC70 D5 pali z siedem litrów. Przyjemnie się jedzie podgrzewanym siedzeniem i kierownicą a temperaturą ustawioną na 16 stopni. Tak jakoś rześko.
Marzeniem moim jest samochód, w którym HUD będzie wyświetlał twitty. Mój brat w zeszłym roku wysłał mi linka do strony firmy, która przygotowuje taki projektor. Link zgubiłem i nie słyszałem nic o premierze tego urządzenia.
Mam zbyt słaby wzrok, żeby czytać twitty na ekranie telefonu podczas prowadzenia samochodu. Tyle, co na światłach. Więc byłem niepocieszony, bo sporo się dzisiaj działo. Zacząłem więc wydzwaniać po kolegach, że usłyszeć jakieś informacje. Serwisy radiowe sprawiają wrażenie, jakby idioci przygotowywali je dla ludzi, których mają za głupszych od siebie.
Gdzieś przed Częstochową przeczytałem, że Sienkiewicz zajął miejsce Makowskiego. To historia z morałem, ale muszę ją podać zgodnie z chronologią pozyskiwania przeze mnie na jej temat wiedzy.
Był więc Makowski dyrektorem Instytutu Obywatelskiego. Katował bliźnich swoją publicystyką lajkowaną przez Konrada Niklewicza.
Makowskiego wybrano do śląskiego Sejmiku. Z tego, co słyszałem to mimo iż startował z pierwszego miejsca wszedł jako drugi. Ciekawa kariera: od niezależnego moralizującego intelektualisty do partyjnego spadochroniarza. Teraz już jest chyba nikt nie będzie zamawiał jego analiz.

Sienkiewicz. Człowiek służb, sprywatyzowany, który wszedł do rządu. W rządzie bił się o pierwsze miejsce w konkursie na bohatera największej liczby memów z Radosławem Sikorskim. Człowiek służb, Minister Spraw Wewnętrznych, dał się nagrać szajce kelnerów. Co ciekawe – to, co mówił na nagraniach było zadziwiająco rozsądne. Stracił funkcję. Ogłosił (ponoć), że wraca do biznesu, bo się musi odkuć finansowo. Udzielił wywiadu, w którym polemizował z własnymi tezami z kelnerskich nagrań. No i nagle wraca na partyjną synekurę. Znaczy – biznes najwyraźniej przestał być zainteresowany jego analizami.
No i kiedy wyjeżdżałem z Częstochowy, usłyszałem, że wg oświadczenia majątkowego radny Makowski na stanowisku dyrektora think tanku Platformy zarobił w zeszłym roku 248324,82 zł.
Do tego miał służbowe mieszkanie. Najpierw w alejach Ujazdowskich, później gdzieś koło Placyku.
Wniosek taki, że nie ma się co nabijać z synekury Sienkiewicza. Bo zarabiać może więcej, niż będąc ministrem. No i drugi, bo przy okazji usłyszałem, że Makowski był dużo ważniejszą osobą niż mi się wydawało (na swoje usprawiedliwienie mam, że wydawało mi się, iż ważni ludzie nie jeżdżą po pijaku na rowerze, jeżeli jeszcze można za to iść do więzienia), i bardzo ciekawe, co Platforma z nim zrobi. Bo źli ludzie mówią, że Makowski bardzo dużo wie o tym, jak partia działa. A za dietę radnego raczej się nie utrzyma.
Wszystko co napisałem, to nie jest efekt moich przemyśleń, tylko rozmów telefonicznych z pięcioma ludźmi z różnych środowisk. Rozmowy odbywały się od Częstochowy do Opola i jeszcze we Wrocławiu. Nie mogę napisać z kim. I to jest zła informacja, bo gdybym napisał – tekst byłby bardziej interesujący.

3. W Opolu jest ulica Obrońców Stalingradu. Ciekawe ilu członków rodzin mieszkańców okolicy zginęło w starciu z nimi.
Pojechałem tam do drukarni, żeby odebrać książki. Podawanie wielkości bagażnika w litrach to ściema. Wody się nie da nalać, bo wycieknie. A większość rzeczy ma wymiary, które nie pozwalają wypełnić litrażu. Różne patenty służące ułatwianiu zapakowania XC70 są niezłe. Ładowność też. W ogóle – tu się pewnie powtarzam – XC70 to najfajniejsze volvo, ze wszystkich z którymi miałem do czynienia. Po tym, jak zapakowaliśmy samochód porozmawiałem chwilę z panem drukarzem. Miałem rozmawiać przez chwilę, wyszło z godzinę. Pan drukarz specjalizuje się w obsłudze niekompetentnych zleceniodawców. Znaczy – ktoś coś zamawia. Nie bardzo wie co. Nie bardzo wie na kiedy i jak. Pan drukarz wymyśla to wszystko i jakoś tak robi, żeby wyszło. I do tego o wszystkich zleceniodawcach mówi właściwie same dobre rzeczy.
W Polsce umarł szacunek do rzemiosła. Ludziom się wydaje, że mogą wszystko. Zero pokory.
Zaprojektować album, gazetę – żaden problem. Przygotować do druku? Natychmiast. Robiłeś to kiedyś? Nie, a co?
Ale czego chcieć, jeżeli się widzi według jakiego klucza obsadzane są najważniejsze stanowiska w Państwie.

Parę dni temu Staszek z Volvo opowiadał o reeksporcie. Czyli o tym, jak firmy motoryzacyjne poprawiają sobie wyniki sprzedaży wysyłając samochody z powrotem na Zachód. Jadąc w tym kierunku autostradą A4 widziałem to na własne oczy. Niestety nie potrafię ogarnąć na czym polega tego logika. I to jest zła informacja.

***
Redaktor Pawlak mówi, że wiedziała co to jest WKP(b), tylko nas nie zrozumiała. Udowodniłaby to, gdyby wiedziała jak brzmi отчество Бухарина.

wtorek, 10 lutego 2015

10 lutego 2015


1. Pisanie Negatywów rano jest bez sensu. Zanim się człowiek obejrzy jest już po południu.
Więc pewnie przeleciało mi wiele wątków, które by można tu poruszyć. I to jest zła informacja.

Redaktor Piasecki w rozkoszny sposób udaje idiotę. Albo nie udaje. Choć to mało prawdopodobne. Może wydaje mu się, że to, że jest znanym, szanowanym dziennikarzem nie wiąże się z żadną odpowiedzialnością. I to też jest zła informacja.

Zadzwonił mechanik, że niestety wydechu w BMW nie da się zaspawać, że trzeba kupić nowy. Przypomniało mi się dlaczego omijałem tego mechanika. Ostatnio, kiedy do niego przyjeżdżałem, to każda rzecz, za która na początku miałem zapłacić 100, w końcu kosztowała 500. Mechanik wygląda identycznie jak redaktor Lizut, tylko zawsze ma w uchu słuchawkę.


2. Spotkałem się w Krakenie z dyrektorem Ołdakowskim. Rozmawialiśmy o motoryzacji. Później o polityce. Rozmawialiśmy też o red. Mazurku. Dyrektor czuje do Redaktora słabość, bo ten co jakiś czas wystawia go do walki o stanowisko prezydenta stolicy. Muszę pamiętać, żeby co jakiś czas powiedzieć coś takiego Dyrektorowi, bo mu się takie drobne przyjemności należą.
Przyszła do nas redaktor Pawlak. Próbowaliśmy z dyrektorem Ołdakowskim rozweselić redaktor Pawlak na wiele sposobów, ale bez specjalnych efektów. Redaktor Pawlak nie wiedziała co to jest WKP(b). I to jest zła informacja.
Dostałem od dyrektora Ołdakowskiego kalendarz Gromu. Grom jest naszym dobrem narodowym i musimy o Grom dbać. Opowiedziałem dwie dykteryjki o gen. Polko. Jedną, która stawiała go w nie najlepszym świetle, drugą – wręcz przeciwnie. Dyr. Ołdakowski się właściwie żadną nie zrewanżował. A źli ludzie mówią o nim, że „cieknie jak Kamiński”. Źli ludzie zawsze przesadzają.

3. Wieczorem kontynuowaliśmy oglądanie „Banshee”. Bożenie się serial coraz mniej podobał, dla mnie był ok. Ale jednak po „House of Cards” czy „True Detective” nic już nie będzie takie jak dawniej. Bożena po scenie, w której bohater postanowił się za siebie wziąć i przez parę miesięcy karceru ostro ćwiczył zasugerowała, że mógłbym na przykład robić pompki. Ja postanowiłem, że się z tym jeszcze chwilę wstrzymam, bo jeżeli wszystko będzie szło w tym kierunku, w którym zmierza, to wkrótce, jeżeli się położę na brzuchu i będę głęboko oddychał – będzie to wyglądać jak pompki.
Jadę rano do Wrocławia. Z Wrocławia jest poseł PO, który przepraszał wczoraj wyborców za głosowanie przeciwko podniesieniu kwoty wolnej od podatku.
Przed wyborami do sejmu strasznie dużo posłów PO będzie przepraszać wyborców za rożne rzeczy. I to jest zła informacja. Bo takie przeprosiny są raczej psu na budę.  

poniedziałek, 9 lutego 2015

9 lutego 2015


1. Zaspałem na „Kawę na ławę”. Wstałem na końcówkę „Loży prasowej”. Nie zapamiętałem z niej niczego, poza wrażeniem, że goście byli bardziej dobrani niż zwykle.
Później obejrzeliśmy „The Big Country”, bardziej znany jako „Biały kanion”. Jeszcze bardziej znany z muzyki, która każdy słyszał, choć niekoniecznie wie, że to z tego filmu.
Ważna scena, w której ojciec (w imię zasad) odstrzeliwuje swojego (niezbyt udanego) syna. Zasady ważna rzecz.

Redaktor Lis przyczepił się do polszczyzny Andrzeja Dudy. Z akcentowaniem dyskutować nie będę, bo zrobili to już inni. Zabawniejsza jest kwestia rusycyzmów:
Pan Duda nie zostanie prezydentem, ale być może w najbliższych trzech miesiącach nauczy się unikać okropnych rusycyzmów.
Całe życie słyszałem, że „się” po polsku pisze przed czasownikiem. W Warszawie inaczej. Cóż, w Warszawie się mieszka „na” ulicy (i pije herbatę w szklankach).
I, o ile „się” za czasownikiem weszło do języka, to „się” na końcu zdanie – to błąd. Okropny rusycyzm. Red. Lis – perfekcjonista – pewnie ze trzy razy czytał swój tekst, żeby wyłapać wszystkie ryzykowne językowo momenty. Не получилось. Przepraszam, niestety się nie udało.
Albo jak napisał pan Tomasz – „Nie udało się”.

Gdybym był prawdziwym dziennikarzem to bym kiedyś napisał duży tekst o Tomaszu Lisie.
Zacząłbym o tej historii:
Kilkanaście lat temu (sprawdziłbym kiedy). Stadion Falubazu, to najważniejsze miejsce w Zielonej Górze, zwłaszcza kiedy odbywa się na nim mecz. A to był mecz ważny (chyba ze Stalą Gorzów – śmiertelnym wrogiem Falubazu i tej części województwa, które jest na południe od A2). Stadion pełen. Napięcie sięga zenitu. Wszyscy czekają na start. Konferansjer krzyczy: Drodzy państwo, mamy specjalnego gościa, przyjechał do nas z Warszawy specjalnie na ten mecz, syn ziemi zielonogórskiej reeeedaaaaaltooooor Toooooomaaaaaasz Liiiiiiiiiiiiis.
Na co cały (CAŁY) stadion ryknął: wyyypieeerrrrdaaaalaaaaj, wyyyypieeerrrrdaaalaaaj.

Nie jestem prawdziwym dziennikarzem, raczej tego tekstu nie napiszę. I to jest zła informacja.

2. Redaktor Mazurek uważa, że się nie awanturował w Krakenie. Po namyśle – muszę się z nim zgodzić. Redaktor Mazurek inteligentny człowiek mieszka w Warszawie na tyle długo, że najwyraźniej zauważył pewną prawidłowość, która została tu jeszcze z czasów, kiedy było to prowincjonalne miasto wielkiego, azjatyckiego imperium. Otóż w Warszawie ludzie, którzy dobitnie artykułują czego chcą są traktowani z większym szacunkiem.

Napisałem Tweeta, że stworzone przez red. Warzechę porównanie porsche vs polonez jest idealne do zastosowania w czasie ciszy wyborczej. Ludzie, którzy mają jakieś przecieki z exit polls nie mogą ich ujawniać otwartym tekstem. Piszą więc o cenach pistacji i pomidorów. 10 maja może więc będziemy komentować wyścigi samochodowe.
Polonez. Klepany. Redaktor Kulczycki, puścił w świat wersję, że red. Warzecha mówił o traktorze. Nie potrafi zapamiętać paru słów – widzę szanse na jego karierę w otoczeniu premier Kopacz.
Na Balu Dziennikarzy spotkałem Pawła Rabieja. Wyrażał się o pani Premier bez entuzjazmu. I skoro Paweł Rabiej, którego interesy tak związane są ze Spółkami Skarbu Państwa mówi o pani Premier bez entuzjazmu (będąc do tego dwa metry od ministra Kamińskiego) – to coś jest na rzeczy. Nie mogę sobie przypomnieć użytego określenia – roztrzęsiona baba? Rozhisteryzowana baba? Więc, żeby nie pomylić piszę, że: bez entuzjazmu.


Mój ulubiony rzecznik TVP napisał na fejsie zgryźliwy komentarz o tym, jak cieszą go kiepskie wyniki TV Republika. To może akurat świadczyć wyłącznie o jego braku profesjonalizmu, bo metodologia badań nie bardzo daje prawo, do wyciągania takich wniosków. Gorzej było później. Jakaś jego znajoma zauważyła, że nieładnie jest cieszyć się z niepowodzeń bliźnich. Na co pan Jacek odpowiedział: „Jesteś pewna, że to bliźni? Bo ja wątpię…

Jeżeli to nie jest „mowa nienawiści” to jak to nazwać?
Jacek Rakowiecki jest rzecznikiem publicznej telewizji. Znaczy: dostaje publiczne pieniądze. I to jest zła informacja.

3. Pojechaliśmy do Castoramy kupić Bożenie płytę na biurko. W Castoramie nie chcieli już przyciąć. Pojechaliśmy do Leroya Tam przycięto. W Volvo jest chyba specjalny dział zajmujący się projektowaniem składania siedzeń. Umieszczona w oparciu siatka, która po rozciągnięciu oddziela ładunek od kierowcy – szacun.
Po powrocie do domu zaczęliśmy oglądać „Banshee”. Zgodnie z sugestią dyrektora Ołdakowskiego, któremu się pomylił Cadillac z Chevroletem. Zdarza się w najlepszych rodzinach. Ważne, że to wszystko GM.
Serial ok. Choć nie tak dobry, jak by mógł być. I to jest zła informacja.  


niedziela, 8 lutego 2015

8 lutego 2015


1. Trzy negatywy mnie wykończą. Pisałem do bladego świtu, a chwilę później musiałem wstać. Wpadłem po kolegę Zbroję i pojechaliśmy do ATM na Wał Miedzeszyński, na konwencję PiS-u.
Pisowców były tłumy. Samochody, autobusy. Nie bardzo więc było gdzie zaparkować. Żałowałem, że nie mam S-klasy czy czarnej A8. Na bezczela bym się władował przez szlaban. Crosscountrość XC70 dała za to szansę na zaparkowanie w pewnym nie do końca oczywistym miejscu.
Przed wejściem tłum, w środku tłum, w barku tłum. Wyszliśmy na zewnątrz. Przyjechał Dudobus. Autosan. Z Polski. Na Dudobusie napis: Przyszłość ma na imię Polska. Stojący obok znany, choć wciąż młody publicysta przeczytał, pochwalił. Zapytałem –A przeszłość jak ma na imię? –Platforma – odpowiedział. Po czym poprosił, żebym go nie cytował. Później jeszcze raz o tym przypomniał i powiedział, że będzie moim dłużnikiem. No to jest.

Nie będę pisał o samej konwencji. Bo, co mam napisać?
Konferansjer mnie – excusez le mot – wkurwiał. Aktor Zelnik mówił zbyt długo (ale nie ma się czemu dziwić, skoro występował przed większą publicznością, niż w sumie przez ostatnie trzy lata). Król Stalowej Woli miał coś z księdza. Pan Siara walił suchary. Jakości przemówienia pani Szydło nie byłem w stanie docenić (choć starszy analityk Szacki coś mówił, że było – jak na nią – bardzo dobre). Ale wszystko, jako całość, wyszło bardzo dobrze. A przemówienie Andrzeja Dudy – było wybitne. A jak się do tego dołoży atmosferę, która panowała na sali – człowiek miał wrażenie, że bierze udział w czymś, co zdarza się raz, dwa razy w życiu.
Niesamowite było też to, co się działo na Twitterze. Moim ulubionym hejterom PiS-u kończyły się argumenty. Ze dwóch nawet pochwaliło przemówienie.

Złą informacją jest, że – i uwaga, tu nie chodzi o partyjną nawalankę – od pięciu lat Prezydentem jest człowiek zupełnie pozbawiony idei. Nie próbujący niczego z Polską zrobić, bo co jakiś (długi) czas ogłaszane pomysły są raczej karykaturalne.
No i nie można mówić, że konstytucja nie pozwala Prezydentowi na robienie czegokolwiek konkretnego – pastor Gauck, którego władza jest dużo, dużo mniejsza – przemówieniem w rocznicę wyzwolenia Auschwitz potrząsnął Niemcami. Powiedział parę słów i już.

2. Po wszystkim namówiłem grupkę krakowskich PiS-owców na piwo w Krakenie. Kolega Krzysztof był pod dużym wrażeniem pań. Kierownik krakowskich PiS-owców. Mój osobisty radny miejski (ze Zwierzyńca)(a dokładniej: z Półwsia)(jeśli wiecie o co chodzi) ściągnął do Krakena red. Mazurka.
Redaktor Mazurek okazał się dokładnie taki, jak sobie go wyobrażałem. Socjopata. Egocentryk. Awanturował się przy barze. Awanturował się przy stoliku. Było super. Nie powiedziałem mu, że miewam (ze dwa razy miałem) związane z nim koszmary senne. Tak jak ludziom się śni, że muszą zdać maturę albo nago biegają po mieście, mnie się śni, że red. Mazurkowi udzielam wywiadu.
Grupa PiS-owców wróciła do Krakowa, myśmy pogadali. Redaktor Mazurek nie wierzy w sukces Andrzeja Dudy, bo uważa, że PiS go zniszczy. Chyba wcześniej uważał, że Duda jest zbyt słabym kandydatem. Ale chyba konwencja coś zmieniła. Ale chyba nie jestem pewien. I to jest zła informacja.
Redaktor Mazurek ściągnął z kolei starszego analityka Szackiego. Ale z nim już niestety nie mogłem porozmawiać, bo się musieliśmy rozejść.

3. Z moim ulubionym wydawcą poszliśmy na Bal Dziennikarzy. Mój ulubiony wydawca wpadł na idiotyczny pomysł, by na miejscu być o dwudziestej. Więc – tak właściwie, to ledwo się zdążyłem przebrać.
Bal Dziennikarzy to niestety żenująca impreza. Nie wiem, z czego to wynika. Chyba z tego, że wszyscy są za bardzo z siebie zadowoleni.
Najgorsze było to, że ciągle koło mnie przechodził minister Kamiński. I za każdym razem przechodził mnie dreszcz. Może to wynikało z tego, że w złym miejscu stałem. Najpierw blisko nas stał pan Palikot z małżonką. Razem z reżyserem Trelińskim i artystką Herbuś. Przyszła 300polityka i zaczęła się z Palikotem ściskać. Znaczy, to Palikot się raczej zaczął ściskać z 300polityką. Później zaczął stopniowo napływać TVN. Więc z Palikotem stał redaktor Morozowski. Palikot, ze swoimi gośćmi siadł gdzieś przy stoliku, wtedy się pojawili minister Kamiński z mecenasem Giertychem. Ci musieli mieć tańsze bilety, bo imprezowali na stojąco. Stali albo z TVN-em, albo z 300polityką.
Występowała artystka Bem, ale nic nie było słychać, poza hałasem. Później był zespół, który chyba się składał z przedstawicieli mediów. W loterii wizytówkowej niczego nie wygrałem. Nie wziąłem też udziału w licytacji. Ponad tysiąc zapłacił prezes Edipresse za weekend w prezydenckim zameczku w Wiśle. Dużo drożej kosztował dzień na planie filmu Agnieszki Holland.
Redaktor Słomczyński przyznał, że nie czyta trzech negatywów, bo są zbyt negatywne. To jest dobra informacja, bo nie będzie mu przykro czytać, co sądzę o „Faktach”.
Z niewiadomych przyczyn wygłosił oświadczenie, że nie miał nic wspólnego z sobotnim ich wydaniem. Na Twitterze podobnież odcinała się do materiału red. Sobieniowskiego red. Hytrek-Prosiecka. Więc chyba coś jest na rzeczy. Sam red. Sobieniowski wzbudzał we mnie podobny dreszcz jak minister Kamiński. Ciekawe z czego to wynika.
„Faktów” nie widziałem. Obejrzałem za to rozmowę red. Kulczyckiego z dr Maliszewskim i red. Warzechą. Dr Maliszewski swoje analizy opiera o panel Ariadna, na którym z uporem wartym lepszej sprawy odpowiadam na pytania. Pytania dość często idiotyczne. Dość często piszę nieprawdę. Później słucham co dr Maliszewski opowiada. Socjologia to pseudonauka.
Ale zostawmy Ariadnę. Jakim trzeba być – przepraszam za wyrażenie – zjebem, żeby dr. Maliszewskiego pytać o politykę międzynarodową. Tak jak to zrobił red. Kulczycki.
Tu taka ciekawostka. Ludzie z TVN prywatnie (w znakomitej większości) są sympatyczni, da się z nimi normalnie porozmawiać. Z kolei ci z tymi z TVPInfo – niekoniecznie. Ciekawe z czego to wynika.

Znowu się nie wyśpię. I to jest zła informacja.

sobota, 7 lutego 2015

7 lutego 2015


1. Z wanny wyciągnął mnie kurier, który przywiózł używane przednie amortyzatory do Suburbana – niegdyś żółte bilsteiny.
Pojechałem do Białołęki, gdzie jest firma zajmująca się regeneracją takich amortyzatorów. Bardzo miły pan najpierw się zmartwił, że są za bardzo skorodowane, później powiedział, że to wcale nie musi znaczyć, że nie będą działać. Nawet, jeżeli cylinder nie będzie do końca szczelny to i tak wciąż będzie bilstein. Do tego ustawiony na polskie drogi. A to ma naprawdę duże znaczenie.

Z pomocą Krzysztofa zawiozłem BMW do mechanika na Pragę. Ma zaspawać dziury w wydechu. Mechanik z Pragi kiedyś się mieścił obok szpitala przy Szaserów. Teraz jest przy Mińskiej. Poznałem go szukając miejsca, które napełni mi w jakiś upał klimatyzację na poczekaniu, a nie za tydzień. Jest generalnie w porządku. Choć kiedyś trzymał Suburbana przez dwa tygodnie, bo nie mógł zaspawać skraplacza do tylnej klimatyzacji.

Krzysztof docenił kierownicę w XC70. Wielkość też. I linię. Silnik był dla niego za słaby. Dokładnie o 30 koni. Ja tam nie narzekam. Gadałem wcześniej ze Staszkiem. Mówił, że XC70 kupuje specyficzny typ klientów. Którym niekoniecznie zależy na szybkim starcie spod świateł.

W Beirucie jest nowe piwo. Nazywa się „Dawne”. I jest bardzo dobre. Z browaru Konstancin (z siedzibą w Kamionce). Swoją drogą dla porządku mogliby nieco zmodyfikować nazwę – na Konstancin Wielkopolski.
Bardzo przyjemne piwo. To pierwsza warka. Ciekawe jakie jest butelkowe. I czy następne też będą takie.

Z Beirutu poszedłem do apteki, gdzie ustaliliśmy z panią farmaceutką, że taniej niż płacić za wizytę u specjalisty, który może konkretnie ten lek, o który chodziło, będzie kupić go na 100%. Zwłaszcza, że istnieje jego tańszy o 30 zł odpowiednik.

W Faster Dogu Pawełek zastanawiał się kim i dlaczego jest Lidia Popiel. Nie udało mi się mu pomóc. I to jest zła informacja.

2. Przez to cale kręcenie się po mieście nie widziałem konwencji PO. I przemówień pani Premier i pana Prezydenta. I to jest zła informacja.
Pana Prezydenta słuchał kolega Zbroja. Usłyszał, że „Stadion Narodowy jest dziełem ludzi Platformy”. To dobrze, że pan Prezydent zaczyna kampanię od wyznania grzechów swojej formacji.

3. Wieczorem kolega Jerzy wspaniałomyślnie podrzucił mi Galaxy S5. Niestety tablet jako telefon nie do końca zdaje egzamin. I to jest zła informacja. W Krakenie pojawił się jeszcze dyrektor Zydel. Porozmawialiśmy chwilę o telewizjach śniadaniowych, w których dyrektor Zydel mniej może bywać, bo ma na głowie całe miasto.

Wróciłem do domu na samą końcówkę występu pana Prezydenta w „Faktach po Faktach”. Bożena powiedziała, że niewiele straciłem. Słuchałem piąte przez dziesiąte prof. Buzka w „Piaskiem po oczach”. Pan profesor używał czasownika „włanczać”. Cóż, jest honorowym obywatelem Lublińca, Piekar Śląskich, Rudy Śląskiej, Rybnika, Gliwic, Gdyni, Puław, Warszawy, Ostrowa Wielkopolskiego i Zabrza, więc chyba sobie może na to pozwolić.

W konkursie Blog Roku 2014, w kategorii, w której startuję najwięcej SMS-ów jak na razie zebrał Matka Kurka. Jurorem w tej kategorii jest Kamil Durczok. Ciekawe jak Onet z tego wybrnie.




piątek, 6 lutego 2015

6 lutego 2015


1. Wsiadłem do metra. W związku z szeroko rozumianym zagrożeniem terrorystycznym robię to niechętnie. W metrze jedna pani czytała „Rzeczpospolitą”, jakiś pan „Gazetę Polską”, inny „08/15” Kirsta. Młody człowiek Hobbita. Jeszcze dwie osoby jakieś inne książki. Więc z tym czytaniem nie jest aż tak źle, jak się czyta gdzieniegdzie. Szkoda, że tak mało mamy metra.

Przeczytałem na stronie TVN Warszawa, że organizacja dnia otwartego zamkniętej linii metra kosztował 435500 zł. Muszę przyznać, że to dobrze wydane pieniądze, bo część obywateli naszego kraju wierzy, że druga linia warszawskiego metra działa. Przecież w telewizji pokazali, jak pani Premier z panią Prezydent jechały. Dyrektor Zydel (jak powszechnie wiadomo) do Ratusza przyszedł z reklamy. Z agencji, która odpowiada za spoty udające programy informacyjne, w których red. Zientarski udaje dziennikarza, który opisuje samochody udające dobre.
Agencja ta przygotowywała kampanię promocyjną programu in vitro. Tego, w którym można urodzić cudze dziecko, które nie jest cudze, bo przepisów nie dostosowano do rzeczywistości, która przez wprowadzenie tego programu się diametralnie zmieniała.
Rozmawiałem kiedyś z pewnym kolegą o tym programie. Uważał, że to świetny pomysł Platformy na poprawę notowań, bo bezpłodność to wielki problem Polaków. Zaczęliśmy liczyć i wyszło, że nie aż tak wielki. Bo 15%, których dotyczy to nie jest ogół mieszkańców Polski, tylko par w wieku 25–45 lat. Jeżeli odejmie się połowę, która z powodów światopoglądowych na pewno się na in vitro nie zdecyduje, to się okaże, że większym realnie problemem jest niemożność znalezienia przedszkola. Cóż, kolega to lewicujący trydziestoparolatek z Warszawy. Singiel.

Z metra wysiadłem na Wilanowskiej. Przy wyjściu stał pan z psem. Na kurtce miał naszywkę: Ochrona Metra – Przewodnik Psa. Przesiadłem się do autobusu jadącego w stronę Piaseczna. W autobusie czytało zdecydowanie mniej pasażerów. Za to prawie wszyscy mieli w uszach słuchawki. Dojechałem do Domu Volvo, gdzie pani na recepcji chciała ukryć przede mną Staszka. Prawie jej się udało. Prawie.
Ucięliśmy sobie ze Staszkiem miłą pogawędkę o importowaniu samochodów. Wyszło z niej, że minister Biernat swojego Evoque mógł kupić naprawdę tanio. Są sytuacje, w których dealerowi opłaca się sprzedać samochód poniżej kosztów. Ale nie będę się na ten temat teraz rozpisywał.
Pawełek z Faster Doga by się ucieszył, bo usłyszałem o kilku patentach, które robią koncerny, żeby poprawiać wyniki w tabelkach. Pasowałoby to do jego teorii o końcu naszego świata.

Pawełek to wybitny fotograf. Namawiam go, żeby przy okazji Faster Doga uruchomił działalność polegającą na wykonywaniu drogich i pięknych zdjęć do dokumentów. Większość dokumetowych fotografów robi taką fuszerkę, że klientki waliłyby drzwiami i oknem. Choć niekoniecznie, bo zakratowane. Na razie do koncepcji Pawełek podchodzi z ograniczonym zainteresowaniem. I to jest zła informacja.

Staszek przepowiada, że Volvo będzie mieć kolejny rok sukcesów. I bardzo dobrze. Ludzie jeżdżący volvo są z siebie zadowoleni. Im więcej zadowolonych ludzi tym lepiej.

Szef CBA powinien zostać honorowym ambasadorem marki Range Rover. Za utrwalanie w społeczeństwie przekonania, że mały SUV jest „luksusowym samochodem terenowym”.

A poważnie: używanie CBA do wewnątrzpartyjnych rozgrywek to jednak przegięcie.

2. Odebrałem XC70 D5. Chyba najbardziej volvowate ze wszystkich volvo. Duże kombi w kształcie volvo. Długo czekałem na możliwość nim pojeżdżenia. Jechałem sobie spokojnie obwodnicą z prędkością 80 km/godz. patrząc, jak samochód nagradza mnie za ekonomiczną jazdę wyświetlając dziwny znaczek na tablicy rozdzielczej. Wyprzedzali mnie dziwni ludzie w normalnych samochodach typu dwudziestoletnia Corsa, patrząc z wyższością, bądź brakiem zrozumienia. No bo jak można nie korzystać z maksymalnych możliwości, jakie daje droga szybkiego ruchu. Szczerze mówiąc – miałem ich spojrzenia gdzieś, gdyż im nigdy raczej się nie zdarzyło zbliżyć do 300 km/godz.
Dojechałem do Muzeum Powstania Warszawskiego. Sprawdziwszy wcześniej, że 158kW D5 radzi sobie całkiem nieźle z pozorną krowiastością auta.

Muzealny strażnik próbował mnie wziąć sposobem, bo gdy powiedziałem, że ja do dyrektora. Zapytał: Którego? Nie zbił mnie z pantałyku.

Dyrektor Ołdakowski zastanawiał się do kogo najbardziej podobny jest minister Kamiński. Mnie wyszło, że ze wszystkich propozycji najbardziej to chyba do tego lorda-eunucha z „Gry o tron”.

Później dyrektor Ołdakowski przedstawił mnie swojemu zastępcy. Ale wcześniej przeprowadziliśmy rozmowę, której struktura przypominała zabawę dziecięcą – mówi się słowo, następny mówi słowo zaczynające się na ostatnią literę poprzedniego itd. Tylko, że w naszej sytuacji to były raczej całe zdania.
Od Michała Kamińskiego do dzikiej świni przeszliśmy wbrew pozorom dość długą drogą.
No i później przyszedł dr Gawin. I rozmowa nieco się uporządkowała.
Wyobrażam sobie jak wygląda kiedy obaj panowie dyrektorzy siedzą tam i knują.

Jeszcze później przyszła pani, która ma A5 (dwulitrowego diesla) i była kierowniczką kierownika z mojej poprzedniej pracy (ona kierowniczką była gdzie indziej – nie tam, gdzie ja miałem swojego kierownika). Co ciekawe na temat rzeczonego miała bardzo podobne do mnie zdanie.

Przyszedłem na pół godziny, wyszedłem po godzinach czterech. Wycyganiłem „Miasto ruin” niestety na Blue Ray-u. Czyli w technologii, która zanim na dobre zdążyła się spopularyzować już okazała się pozbawiona sensu. Będę musiał kupić odtwarzacz i to jest zła informacja.

3. Wróciłem do domu. Monika Olejnik do spółki z Ryszardem Kaliszem jeździła po Zbigniewie Ziobrze.
No i z tego wszystkiego poczułem, że niestety zaraza mnie rozbiera i naprawdę nie mam siły iść na imprezę urodzinową Marcina Klimkowskiego. I to jest zła informacja, bo dyskusje z nim dostarczają mi wiele radości.




czwartek, 5 lutego 2015

5 lutego 2015




1. Od paru dni ciągle słyszę, że przytyłem. I to jest zła informacja. Chyba zrobię telefoniczny sondaż. Zadzwonię na sto losowo wybranych numerów i zapytam, czy to prawda. Odpowiedzi „nie wiem” nie będzie można udzielić.
Pojechałem rano do sklepu z zegarkami, który miał duży wpływ na polską politykę w zeszłym roku. Tym razem słuchałem o zegarkach firmy Cuervo y Sobrinos. Cuervo to kruk. (Żeby nie było niedomówień.) Choć akurat w tym przypadku, to nazwisko. 
Tak się nazywał otwarty w 1882 roku, w Hawanie sklep. Sklep dał początek marce. Marce niegdyś bardzo popularnej. Później niestety przyszedł brodacz w zielonym i wszystko szlag trafił. 
Niemal pół wieku później pewien człowiek markę reaktywował. Otworzył nawet sklep w Hawanie. Niestety – obok tego historycznego, w którym sprzedaje się teraz używane ubrania.
Zegarki to ogólnie ciekawy temat. Zwłaszcza, kiedy się nie ma o nich pojęcia

2. Wpadłem do Faster Doga, gdzie się dowiedziałem, że BMW nie zaprosiło mnie na śniadanie prasowe. Może to i dobrze, bo bym się mógł zacząć dopytywać, czy wiadomo z czego wynikała niestabilność 4 GranCoupe.
Ostatnio coraz częściej z testowymi samochodami bywa coś nie tak. Niestety nie ma zwyczaju, żeby w sytuacji, kiedy coś takiego zgłaszam – szły do serwisu na poważny przegląd. I to jest zła informacja. Bo nie wiem, czy to, że na przykład audi TT o mały włos nie wyleciałem na pewnym zakręcie, który innymi samochodami pokonywałem z większą prędkością wynika z tego, że któryś z kolegów dziennikarzy motoryzacyjnych wcześniej coś w zawieszeniu uszkodził, czy to auto tak ma. (W co trudno mi uwierzyć, po tym, co widziałem na prezentacji).

Tradycyjnie rozmawialiśmy z Pawełkiem o zbliżającym się wielkimi krokami końcu świata. Tym razem tematem przewodnim były telewizory. A konkretniej – wyimaginowana konieczność wymiany telewizora na nowy. Co dwa lata. Rozmowa, jak ze ślepym o kolorach. Bo Pawełek zadowolony jest ze swojego, który ma chyba z siedem lat. I w ogóle nie jest telewizorami zainteresowany.
Od jakichś czterech lat obserwuję jak telewizory się zmieniają. Poza ślepą uliczką, jaką było 3D większość nowych rozwiązań jest naprawdę niezła. Od czterech dni mam 48 calowego Samsunga UHD. Jakość obrazu jest wybitna. Zwłaszcza, że większość 'kontentu' który oglądam jest przynajmniej cztery razy mniejszej rozdzielczości niż sam telewizor.

Telewizor miał być przykładem sprzętu, który wymieniamy częściej, niż kiedyś, bo to narzucają nam złe koncerny. Ja tam obserwuję inny trend – raczej chodzi o to, żeby człowiek, który wydał już worek pieniędzy mógł jak najdłużej być zadowolony. Stąd z jednej strony coraz bardziej minimalistyczny design. Z drugiej patenty typu Evolution Kit – możliwość wymiany tego, co się najszybciej w telewizorze starzeje – elektroniki.
Pawełka nie przekonałem. Podobnie jak on nie przekonał mnie do tego, że samochód musi być dieslem i móc brodzić w półtorametrowej wodzie.

Jakiś czas temu mieli dostawę Stetsonów. Mało co zostało, bo odwiedził ich artysta telewizyjny Piróg i kupił sobie cztery. A mówią, że homoseksualiści mają w Polsce źle.
Urządził plebiscyt na Instagramie. Wrzucił zdjęcia w różnych kapeluszach, które zrobił mu Pawełek, a komentujący wybrali, w których mu było najlepiej. A, że było mu najlepiej we wszystkich – wziął wszystkie cztery.
No dobra, nie wziął zielonego, ale to nie był Stetson.

Mnie udało się wynaleźć kapelusz przeciwdeszczowy Stetsona. Konkretnie: wynalazłem go w pudełku, do którego zapakowano melonik.

3. U Moniki Olejnik wystąpił nowy poseł Platformy Obywatelskiej. Powiedział, że „wszyscy musimy dmuchać w jedną trąbę, żeby nie podpalić tej Polski”.
Człowiek, który zatrzymał Anglię, został człowiekiem, który zatrzymał mandat. 
(Jak na Twitterze napisał @szanter)

Miałem nadzieję, że mi się uda położyć przed pierwszą. No i się nie udało. I to jest zła informacja.  


środa, 4 lutego 2015

4 lutego 2015


1. Kolega Grzegorz przysłał SMS z Moskwy. Napisał, że gazety piszą o tym, że Duma zażąda od Niemiec reparacji wojennych wartości $16000000000 (na 9 maja 1945).
Ciekawe.
Cały dzień wszyscy się ekscytowali ministrem Schetyną i jego osobistą wojną z całą Rosją. Jak o tym słuchałem naszło mnie wrażenie, że pan Ministra tak zafascynowało, że teraz rzuci sobie od niechcenia jakieś zdanie, a tu całe 140-milionowe państwo zaczyna komentować. Może nie całe państwo, ale w telewizorze wrażenie takie, jakby całe.
No więc minister rzuca te zdania. A niektórzy się boją, że w rewanżu Rosja rzuci atomówkę. I to jest zła informacja. Bo raczej nie rzuci. W każdym razie (tak przeczuwam) nasza polityka zagraniczna nabierze rumieńców. Po ministrze, który się realizował napierdalając na opozycję w telewizorze i się obżerając za publiczne pieniądze, mamy takiego, który wewnątrzpartyjne sprawy rozwiązuje na forum międzynarodowym. Bo raczej nie chodzi o to, że chciał sprawdzić czy rzeczywiście kiedy ебать тигра to jest и смешно, и страшно.


2. Prokuratura umorzyła sprawę zatrzymania w Gorzowie pana z tłuczkiem. Pan z tłuczkiem, jak przy okazji się dowiedzieliśmy miał na imię Ramzes. I był niepoczytalny. Zważywszy kwestię imienia można podejrzewać, że jest to w jego rodzinie dziedziczne. W sprawie chodziło nie tyle o pana Ramzesa, co zatrzymujących go policjantów, którzy wystrzelili we wszystkie strony świata ze dwadzieścia pocisków. Ostatni pani policjantka wystrzeliła już po tym, jak pan Ramzes padł. Prosto pod swoje nogi. Dobrze, że nikt nie zginął.
Prokuratura stwierdziła, że policjanci mogli użyć broni. Sposób, w jaki to zrobili Prokuratury nie zainteresował. I to jest zła informacja. Uzbrojony człowiek, który nie potrafi się bronią posługiwać jest bardziej niebezpieczny od niepoczytalnego człowieka z tłuczkiem do mięsa, na potrzeby sprawy nazywanym białą bronią.

3. Muszę kiedyś zapytać jakiegoś neurologa czy istnieją choroby, które uszkadzają ten fragment mózgu, który odpowiada za rozumienie słów. Pani premier Kopacz miała konferencję prasową. Koleżanka Kolenda metodą „na Rachonia” trzy razy próbowała uzyskać odpowiedź na swoje pytanie. Bez efektu. Resztę konferencji streścił w jednym wpisie starszy analityk Szacki:
„–Pani premier, kto będzie szefem GIODO?
  –Nie.”

Wieczorem poszedłem do Krakena spotkać się z Bartkiem Żukiem, kolegą Wojciechem, wydawcą Marcinem i jego ekipą. Było bardzo interesująco. Dowiedziałem się na przykład w jaki sposób osiąga się sukces w sprzedaży telefonów operatorom. Trzeba zejść z ceny i dorzucić do marketingu. Pojawił się kolega Zbroja, który stał się ofiarą agresywnego marketingu Miasta Krakowa. Znaczy: miał za pieniądze zrobić ileś tam rzeczy w związku z jakąś imprezą w nowo otwartej hali widowiskowej. Miasto Kraków postanowiło zrobić to dla klienta kolegi Zbroi samo i za darmo. Przecież nie po to buduje się halę widowiskową, żeby na niej zarabiać. Kolega Zbroja więc też nie zarobi. I to jest zła informacja.
W Krakenie pojawił się nasz sąsiad z parteru. Strasznie dużo ludzi się z nim witało. Sąsiad mieszka od dobrych kilku lat w mieszkaniu, w którym wcześniej mieszkał pijak. Kiedyś w Śródmieściu mieszkało strasznie dużo pijaków. Mieszkania poszły w górę. Pijacy znikli. Sąsiad ma okno nad naszym miejscem parkingowym. Parę lat temu jadąc na Wielkanoc zostawiliśmy tam BMW Bożeny. Włączyliśmy autoalarm. I przez tydzień co pół godziny samochód wył (uszkodzony był czujnik na akumulatorze pod kanapą). Sąsiad to jakoś przeżył. I chyba nas nie nienawidzi, bo nawet pierwszy mówi Dzień dobry.
Swoją drogą samochód wył przez tydzień, po czym odpalił bez problemu. Bawarscy inżynierowie wyposażając E32 w 90Ah akumulator wiedzieli co robią.



wtorek, 3 lutego 2015

3 lutego 2015


1. Stołeczna „Wyborcza” ogłosiła, że od dziś będzie zamazywać „treść reklamowych szmat”, czyli
wielkoformatowych reklam wiszących w mieście. Na zdjęciu zamazała wszystkie reklamy z wyjątkiem tej na tramwaju. Reklamy na warszawskich środkach komunikacji i przystankach sprzedaje firma AMS. AMS chwali się na plakatach, że już wkrótce postawi 1580 nowych wiat, na których będzie można umieszczać reklamy. Firma AMS należy do spółki Agora, właściciela „Wyborczej”.
Chłopcy ze Stołka zatracili resztki wstydu. I to jest zła informacja.

2. Od kilku dni nie używam smartfonu. I jest to ciekawe doświadczenie. Nie jest tak, że nie dzwonię. Po prostu używam do dzwonienia ośmiocalowego tabletu Samsunga. Od kiedy pojawił się na rynku duży iPhone nie wygląda to irracjonalnie tylko ekstrawagancko.
Żeby nie było niedomówień – nie mam zamiaru tu szydzić z dużych smartfonów. Są lepsze niż małe, bo są większe.
Tablet połączyłem ze smartwatchem. Więc albo mówię do ręki, albo do ośmiocalowego tabletu.
Na dłuższą metę przykładanie ośmiocalowego tabletu do ucha nie jest zbyt wygodne. Ale znalazłem coś, co ze dwa lata temu na konferencji rozdawało otomoto.pl – słuchawkę w kształcie słuchawki telefonicznej. Rozważałem rozmawianie za jej pomocą na ulicy. Ale chyba jeszcze nie czas. Jeszcze brak mi odwagi. I to jest zła informacja.

3. Zadzwonił do mnie kolega Olszański i powiedział, że nie rozumie moich zachwytów nad panem Czarzastym. Że nie można zapominać o udziale pana Czarzastego w sprawie Rywina i tak dalej. Próbowałem się tłumaczyć, że lubię sprawność pana Czarzastego w telewizyjnych przegadywankach. Kolega Olszański argumentu nie przyjął. I to jest zła informacja. Bo może to prawda, że chodzi jedynie o to, że lubię słuchać, jak pan Czarzasty przysrywa deputowanemu Szejnfeldowi. Swoją drogą – mój wczorajszy tweet o tym, że chciałbym poznać jego wyborcę wciąż żyje.



poniedziałek, 2 lutego 2015

2 lutego 2015



1. Bożena mnie obudziła mówiąc, że zaraz „Kawa na ławę”. Udałem, że tego nie usłyszałem. Niestety powtórzyła to jeszcze kilka razy. Wstałem i zobaczyłem, że pan Czarzasty kupił sobie różowy sweterek. Pan Siwiec za to wystąpił w złowróżbnej czerni. Jak rozumiem kolory wybrali w związku z kandydatami swoich ugrupowań.
Chciałbym poznać kogoś, kto głosował na posła Szejnfelda. Był on kandydował w Wielkopolsce. Ja tam Wielkopolan mam za rozsądnych ludzi. Jeżeli w eurowyborach głosowali na niego, by się go pozbyć z Polski – popełnili błąd. Europoseł w Brukseli (czy Strasburgu) spędza tylko trzy dni w tygodniu.
Muszę przyznać, że punktów nabił sobie u mnie rzecznik Mastalerek, który w pewny momencie westchnął, że chyba nie może już przychodzić do tego programu, bo coraz częściej może się podpisać pod słowami pana Czarzastego.
Cóż, gdyby rzecznik Mastalerek nie próbował ciągle stać się lepszym Hofmanem – byłby naprawdę niezły. Niestety od Hofmana nie może się uwolnić. I to jest zła informacja. Może potrzeba egzorcysty?

W „Loży prasowej” wystąpił redaktor Majewski w nowej stylizacji. Czyżby inwestował w karierę telewizyjnego komentatora?

2. W BMW Bożeny przestały działać spryskiwacze. Znaczy płyn jest, pompa się kręci, ale nic na szybę nie leci. I to jest zła informacja. Powinienem przejrzeć przewody. Niestety częściowo są schowane pod wygłuszeniem klapy silnika.
Pojechaliśmy najpierw do Castoramy, gdzie można kupić różne sprzęty ogrodnicze z 30% rabatem. Później do Makro, gdzie – jeżeli zbierze się jakieś punkty, można kupić z rabatem kieliszki. A na koniec do Lidla, gdzie w promocji był wędzony łosoś. Po drodze do domu zatankowaliśmy LPG. Gaz po 1,95 bardzo dobrze wygląda.

Musiałem pójść do apteki, żeby kupić termometr. Było już późno, więc trafiłem do całodobowej na Placyk. Od kiedy Unia Europejska zakazała termometrów rtęciowych można kupić średnio działające alkoholowe, bądź elektroniczne każdy za wielokrotność ceny rtęciowych.
Powinienem zabezpieczyć odpowiedni zapas zawczasu, a teraz, kiedy bym próbował przemycić zza granicy, to mnie może Straż Graniczna złapać, jak jakąś panią w Medyce, której teraz grozi parę lat więzienia.


3. „В шаббат ничего делать нельзя, но воевать можно”. To cytat z jednego z obrońców , który zrobił mi wieczór. Jak parę miesięcy powiedział mój kolega Oleg – Ukraina to taki kraj, gdzie faszyści chronią synagogi. Żydzi zaś, w szabat strzelają z karabinów maszynowych do rosyjskich antyfaszystów.
Złą informacją jest, że tak wielu ludzi w Polsce nawet nie stara się zrozumieć, że to, co się tam dzieje jest dla nas, tu w Polsce bardzo, bardzo ważne.

niedziela, 1 lutego 2015

1 lutego 2015


1. Dawno temu Bożena przywiozła mi z Czech chiński zegar ścienny z Matką Boską. 
Przez większość czasu był wyłączony ale parę dni temu coś mnie naszło i go uruchomiłem. Niestety od siódmej do dwudziestej trzeciej, o pełnej godzinie, ze skrzeczącego głośnika wygrywał najpierw Big Bena, a później melodyjkę. Jedną z kilku. 
Rozpoznałem wśród nich tę z „Blaszanego bębenka”, choć nie było łatwo, bo głośniczek skrzeczy potwornie.
No więc kiedy, koło czwartej kładłem się spać, mając świadomość, że zegar zaraz zacznie skrzeczeć udało mi się (nie bardzo wiem jak) to skrzeczenie wyłączyć.
W związku z tym spaliśmy do południa.
Przegrzebując telewizyjne kanały trafiłem na drugą połowę filmu „Exodus”. Paul Newman jako żydowski bojownik walczy o izraelskie państwo najpierw z Brytyjczykami, później ze sterowanymi przez byłych faszystów Palestyńczykami.
O tym, że Niemcy pozostawili niezatarty po sobie ślad na Bliskim Wschodzie pisał kolega Jakub nie tak dawno temu we „Wproście”.
Była w filmie jedna niezła scena. Pod oblężony żydowski sierociniec podjeżdża kilkanaście ciężarówek. W nocy. Ktoś tam pyta dowódcę odsieczy – skąd ich aż tylu? Ten odpowiada, że tylko dwóch na samochód, ale wrażenie robią odpowiednie.
Napisałbym „Żydy pany” ale mało kto złapie ten wysofistykowany dowcip. I to jest zła informacja.

2. Oglądałem samą końcówkę „Śniadania mistrzów”. Nie wiem skąd Meller bierze energię do rozmawiania z tymi głupkami.
Artysta Mleczko oddawał Krym Rosji. Sekundował mu w tym taki łysy pisarz, który znany jest ze związku z aktorką, która wynajmuje mieszkanie koledze Zbroi. Był jeszcze muzyk rockowy od „Nie wierzę politykom”, ale od muzyków rockowych w tym wieku trudno wymagać jasności umysłu. Jedyny z gości, który był się dystansował od towarzystwa to pisarz Żulczyk. A jeżeli Żulczyk wychodzi na najrozsądniejszego gościa, to łatwo sobie wyobrazić co się tam działo. I to nie jest dobra informacja.

3. Polskie Stronnictwo Ludowe wystawi swojego kandydata w wyborach prezydenckich. Będzie to Honorowy Obywatel Pińczowa, pan Jarubas.
Nazwa Pińczów kojarzy mi się z grą w brydża. Ś.p. prof. Eminowicz zwykł mawiać „w Pińczowie dnieje”, gdy ktoś się zbyt długo zastanawiał.
W „Faktach po Faktach” kandydaturę pana Jarubasa komentował pan Protasiewicz. Trzeźwy. Pan Protasiewicz powinien jak najdłużej być na antenie. Nie robi wtedy głupot.

Przeczytałem, że Hienę Roku 2014 dostali Stasiński z Czuchnowskim. I jak temu pierwszemu należy się ona jak psu kość, to Czuchnowskiemu – nie. Czuchnowski ostatnio się parę razy zachował. I zrobił to „na łamach” przeciw sporej części swoich kolegów i czytelników.

SDP ma jakiś problem. Z jednej strony nie przyjmują Pereiry, z drugiej – zaliczają taką wtopę. Najgorsze, że osłabia to wydźwięk „Hieny” dla Stasińskiego. A to bardzo zła informacja.

sobota, 31 stycznia 2015

31 stycznia 2015


1. Od kilku dni obserwuję ogólne wzmożenie na temat prof. Rzeplińskiego. Wzmożenie zwłaszcza wśród ludzi, którzy uważają się za lewicowców. Wzmożenie związane z tym, że prof. Rzepliński otrzymał medal Pro Ecclesia et Pontifice. Medal jak sama nazwa wskazuje – watykański.
Medalem tym odznaczono więcej Polaków. Wśród nich są Tomasz Arabski, Paweł Adamowicz, Jacek Karnowski, Wojciech Szczurek. Kiedy się patrzy na listę, widać że żeby się na ten medal załapać, trzeba być księdzem-społecznikiem, działaczką pro-life, prezydentem z Trójmiasta, politykiem związanym z PO. Są też jacyś architekci i muzycy.
Generalnie medal wygląda na przyznawany kurtuazyjnie, a nie za jakieś specjalne zasługi dla innego państwa, jak nazywany jest w tym kontekście Watykan.
Nie przepadam za prof. Rzeplińskim. Nic osobistego. Byłem na kilku rozprawach Trybunału Konstytucyjnego, którego jest prezesem. Warto się przejść, żeby sobie wyrobić zdanie na temat najważniejszego Trybunału w Polsce.
Ale nie o to chodzi. Chwilę po pierwszej turze wyborów samorządowych prof. Rzepliński powiedział, że ludzie, którzy mieli problem z ogarnięciem „listy zbroszurowanej” byli analfabetami. I wtedy jakoś różni moi bliżsi, bądź dalsi lewicowi znajomi nie protestowali. Jak później zauważył prof. Osiatyński w Polska konstytucja gwarantuje prawo wyborcze również niepiśmiennym.
Ani młoda polska lewica, ani media się tym nie zainteresowały. Wolą grzać medal. I to jest zła informacja.

2. Przeczytałem tekst Eryka Mistewicza „Ta polityka prowadzi donikąd”, który opublikował swoim ulubionym portalu.
Autor pisze, że daleki jest „od oskarżania mediów, dziennikarzy, jak lubią czynić politycy opozycji i związani z nimi czy też popierający ich dziennikarze.
Tu się nie zgadzam zupełnie. Po pierwsze: media ponoszą całkowitą odpowiedzialność za własne spsienie. Ktoś zamienił TVN24 z telewizji informacyjnej w kanał kabaretowo-sensacyjny.
Ktoś z „Newsweeka” zrobił magazyn yellow? Politycy?
Taka sama sytuacja jest w mediach „niepokornych”: Oni mają swoją Monikę Olejnik, my będziemy mieć swoją. Nasza co prawda jest gorsza, ale głośniej krzyczy.
Więc (po drugie) krytyka mediów i dziennikarzy nie musi wynikać ze związków z opozycją.
W innym miejscu pan Eryk pisze:
Każde przełączenie się z serii głównych programów informacyjnych polskich stacji telewizyjnych na dziennik France2 o godz. 20.00 jest jak przełączenie się na inny świat. Jak wzięcie oddechu. Jak przejście ze świata, w którym główne wydanie serwisu informacyjnego rozpoczyna kradzież traktora do świata, w którym rozpoczyna go relacja ze szczytu w Davos.

Mam nadzieję, że wszyscy wiedzą, że chodzi o traktor, który w obecności Policji, Bogu ducha winnemu rolnikowi ukradł Komornik. (Asesor, ale to bez znaczenia).
Wbrew pozorom to była równie ważna informacja jak ta o Davos. Media, jako czwarta władza – muszą patrzeć na ręce trzem pozostałym. Tu mieliśmy wyraźny przykład tego, że ta sądownicza nie tyle nie działa, co jest zupełnie skorumpowana (w pierwotnym tego słowa znaczeniu). To, że telewizja to pokazała, to dobrze. Źle, że nie potrafiła wyjaśnić problemu widzowi. Zajęła się emocjami. Płaczącym rolnikiem, uciekającym komornikiem, zamiast pokazać że problem jest systemowy. Zresztą parę dni później, kiedy jeden z producentów ciągników (John Deere?) pożyczył rolnikowi maszynę ogłoszono koniec problemu.

Pod resztą słów pana Eryka mogę się podpisać. I to jest zła informacja, bo czasem bym wolał, żeby było lepiej niż mi się wydaje.

Włączyłem telewizor na „Tak jest” Gośćmi redaktora Morozowskiego byli dr Sasnal i pan przewodniczący Muzułmańskiego Związku Religijnego – gmina Warszawa.
Morozowski: Dlaczego Michelle Obama bez chusty na głowie w kraju arabskim wywołuje oburzenie wśród muzułmanów?
Goście patrzą na siebie…
Pan muzułmanin: Nie wiem…
Pani doktor: Nie, no zaraz, jakie oburzenie?
Pan muzułmanin: Nie sądzę, żeby w ogóle było jakiekolwiek oburzenie…
Morozowski: Czytałem to w internecie… yyy, że yyy… bardzo wielu… yyy… przedstawicieli Islamu było tym oburzonych.
Nie ma jak publicystyka w TVN24. Cała prawda, całą dobę.

3. Reżyser Treliński zawiózł do Metropolitan Annę Netrebko i Walerija Giergijewa. Ona oficjalnie wspiera Noworosję, on – aneksję Krymu. Ciekawe jak będzie się z tego tłumaczyć pani minister Omiljanowska, która, w sporej części zafundowała z naszych pieniędzy wycieczkę reżysera Trelińskiego. Pewnie się nie będzie tłumaczyć. 
I to jest zła informacja.  

piątek, 30 stycznia 2015

30 stycznia 2015



1. Zamontowałem koledze Grzegorzowi akumulator. I wymyśliłem, że najlepszym sposobem na srające z drzewa ptaki będzie plandeka. Jak na jedno styczniowe południe – sporo sukcesów.
Poszedłem do Beirutu, gdzie tak właściwie czekał na mnie Krzysztof. Nie, żebyśmy się umawiali, ale kiedy przyszedłem powiedział , że właśnie o mnie myślał.
Porozmawialiśmy chwilę o rocznicy wyzwolenia Auschwitz. Dyrektora Cywińskiego zna z pracy w Instytucie Adama Mickiewicza i zasadniczo ma o nim dobre zdanie. Jego wpadkę usprawiedliwiał w prosty sposób. Im większa impreza – tym większy bałagan. Im później, tym więcej idiotycznych telefonów z żądaniami zaproszeń. Irracjonalnych próśb ekip telewizyjnych, dziwnie zachowujących się gości. I, że czasem trudno wytrzymać.
Odpowiedziałem, że skoro tak się dzieje przy każdej dużej imprezie, to dyrektor Cywiński powinien był się do tego przygotować. Bo przecież sytuacja go nie zaskoczyła. Więc jeżeli nie dał sobie z tym napięciem rady, to może powinien zajmować się czymś innym.
W Krakenie zmienił się szef kuchni. Przetestowano na mnie zupę rybną. Zdała egzamin aż za dobrze. Znaczy – było jej wręcz zbyt dużo.
Zupę rybną stosował kolega Zbroja na kaca. Teraz nie stosuje, bo ponoć nie pije. I to jest zła informacja. Krzysztof przypomniał sobie, że jeszcze nie dawno kac był czymś z kolegą Zbroją związanym nierozerwalnie. Znaczy: kolega Zbroja albo miał kaca, albo pracował nad tym, żeby kaca mieć. Tertium non datur.

2. Wpadłem do Faster doga. Właściciele wrócili z Berlina. Będą mieć w sklepie kolejną markę butów, które zbudowały Amerykę. Chippewa. Trochę tańsza niż Frye.
Chippewa to jedna z nazw indiańśkiego plemienia zamieszkującego okolice Wielkich Jezior. W Polsce bardziej znanego jako Odżibwejowie.
Rozmawialiśmy o Niemczech. Pawełek oświadczył, że nigdy by nie pojechał tam na wakacje. Wymieniał różne niemieckie miasta, które zna. Skończył na Frankfurcie nad Odrą, w którym dwadzieścia lat temu Policja najpierw prawie rozebrała mu suzuki Grand Vitarę, a później zatrzymała go za brak zielonej karty. Z kajdankami, tłumaczem, przesłuchaniem. Wyszedł obronną ręką, ponoć pomogło mu, że wtedy pracował dla Axel Springer AG. Pozwolono mu wrócić do Polski, by wykupić polisę. Nie pamięta jednak, gdzie we Frankfurcie jest siedziba policji. I to jest zła informacja.

3. W „Czarno na białym” rozmawiano o szatanie i egzorcyzmach. Miałem wrażenie, że red. Morozowski nie do końca łapał o czym do niego mówią goście. Teolog i filozof. Albo obaj to byli księża, albo jeden był, a drugi był byłym.
Mnie się przypomniało, jak kilka lat temu byłem kierowcą ojca Bashobory. Jadąc z Łodzi pod Szczecinek wpadliśmy na obiad do klasztoru gdzieś za Poznaniem. Po obiedzie wylądowaliśmy w pokoju rekreacyjnym. Fotele, stereo, ekspres do kawy. Siedzimy, jeden z gospodarzy, niewysoki, trochę grubawy ksiądz zaczął narzekać, że ostatnio opętania się zrobiły strasznie modne. Przytaknęła mu siostra Tomasza (takie imię, nie chodzi o to, że jej brat miał na imię Tomasz)(choć mógł oczywiście mieć).
–No tak, teraz na dziesięć osób, to może dwie są naprawdę opętane. Wszystko przez te filmy.
Na co ksiądz:
–Ale też trzeba uważać, bo się można pomylić. Ostatnio taką historię miałem. Przyszła do mnie dziewczyna i mówi, że wywołała diabła. Ja jej powiedziałem, żeby na mszę wpadła, zdrowasiek parę zmówiła i wszystko będzie dobrze. Myślałem, że to jakaś dziewczyńska histeria.
Parę dni później idę do sklepu po mięso, tu niedaleko. No i sklepowa do mnie, proszę księdza, a ksiądz wie, co się stało? No i mi opowiada.
No bo tu u nas, to zagłębie narkotykowe jest. Stąd się do Poznania narkotyki wozi. No i dwóch takich od narkotyków, tej dziewczynie coś dali, no i ją potem jakoś brzydko wykorzystali. No i ona tego demona wezwała, żeby się zemścił.
I jeden z nich szedł z kolegą koło torów. I jak pociąg tez z Krakowa 17:15 szedł, to rzucił piwo, co je niósł i na tory wskoczył. A parę dni później tego drugiego znaleźli powieszonego na dziesięciometrowej sośnie. A z tej strony, co wisiał to wszystkie gałęzie i kora oderwane były. Nawet mnie policjant później pytał, czy nie wiem co to mogło być, to mu odpowiedziałem, że nie wiem, bo co mu miałem powiedzieć? Że to diabeł? Przecież by nie uwierzył.
A ta dziewczyna, to codziennie po tym, jak krakowski pociąg przejedzie, to tory w tym miejscu liże.

Ksiądz opowiadał to takim tonem, jakby mechanik o odkręcaniu zapieczonej śruby. Swoją drogą – był przekonany, że słuchają go wyłącznie ludzi zawodowo związani z walką ze złym.
Generalnie klimat bardziej niż „Egzorcystę” klimat przypominał „Nocną straż”.

Później w „Tak jest” wystąpił Jerzy Dziewulski. Tym razem jako specjalista od resocjalizacji. I to jest zła informacja.

czwartek, 29 stycznia 2015

29 stycznia 2015


1. Nie wstałem na śniadanie. Na dobre obudził mnie dopiero kolega Podłoga. Zadzwonił, żeby się podzielić plotkami, na temat naszego – niegdyś wspólnego – miejsca pracy. Magazyn został sprzedany. Panu, którego chyba ze dwa razy w życiu widziałem, który raczej nie ma specjalnego doświadczenia w kwestiach wydawniczych, ale wśród bliskich ma kogoś, kto się tym zajmuje.
Nabywca ponoć upierał się, żeby naczelnym został poprzedni naczelny. Nie wiem z jakim skutkiem.
Też bym chciał, żeby ktoś kiedyś uzależniał przyszłość jakiegoś projektu od mojej w nim obecności. Na razie się nie zanosi. I to jest zła informacja.

2. Zadzwonił kolega Grzegorz. W jego srebrnej strzale padł akumulator. No i nie bardzo miał energię, by to jakoś ogarnąć. Przyjechał po mnie saabem Magdaleny. Wziąłem klucze, wziąłem prostownik i pojechaliśmy na Żoliborz. Ktoś, kto projektował sposób mocowania akumulatora w pierwszej Megane powinien w piekle odkręcać zapieczone śruby.
Akumulator okazał się martwy. Pojechaliśmy więc do Arkadii, by kupić nowy. 

Kolega Grzegorz zaparkował blisko wejścia blisko Carrefoura. Znaleźliśmy akumulatory, wybraliśmy odpowiedni, kolega Grzegorz zapłacił i poszedł do samochodu, by zanieść akumulator nowy i przynieść stary, by odzyskać 10 zł kaucję. 
Ja, korzystając z okazji postanowiłem wejść do Citibanku, by wpłacić pewną ilość obcej waluty, jaką od paru miesięcy nosiłem w kieszeni, by uchronić ją przed zniszczeniem przez wypranie, porwanie, wytarcie etc.
Duże pomieszczenie, na środku stół z czterema stanowiskami (interesujące są wbudowane w blat applowskie klawiatury, podłączone do chyba pecetów). I wciśnięte w róg stanowisko pełniące rolę kasy. Stanowiska puste. Do kasy kolejka. Kolejka utrudniająca dostęp do bankomatów. Znaczy projektował jakiś mistrz. 
Pani obsługiwała dwóch mówiących nieco krzywym angielskim panów o semickiej urodzie. Trwało to. Trwało. Trwało i trwało. Po jakimś czasie z dziwnych drzwi wyszedł pan i zaprosił stojącą przede mną panią do pomieszczenia za szklanymi drzwiami.
W kolejce za mną stanął jakiś rodak dalekowschodniego pochodzenia, który chciał wpłacić worek pieniędzy. Zobaczył jak sytuacja wygląda i zaczął ten worek pieniędzy wpychać do wpłatomatu (na raz nie więcej niż 50 banknotów).
Przyszła moja kolej. Okazało się, że karta słabo przechodzi przez czytnik. Za którymś razem zadziałała. Pani wzięła ode mnie dewizy, coś zrobiła w komputerze i się okazało, że coś zrobiła wbrew systemowi. Wezwała drugą panią. I coś zaczęły kombinować. 
Wezwana pani patrzyła na mnie jakby mnie chciała udusić. Ale może przesadzam. Może tylko nie jest zadowolona ze swojego życia osobistego. Zaproponowano mi coś do picia. Odmówiłem. 
Widząc, że rzecz będzie jeszcze trwać postanowiłem z pomocą innej pani wymienić kartę na nową. Skoro stara nie działa tak jak powinna, a ja jestem w oddziale – dlaczego nie skorzystać z okazji.
Ta inna pani próbowała mi tłumaczyć, że operacja kosztować będzie 20 złotych, kiedy zaprotestowałem, że w życiu nie zapłaciłem za wymianę karty, powiedziała, że w takim razie, jeżeli mi się naliczy, to żebym reklamował. Miała jakiś problem z moim dowodem osobisty, ale z inną panią jakoś go rozwiązały. Coś tam podpisałem i się okazało, że musimy czekać, aż pani o morderczym spojrzeniu, która przyszła ratować panią przy kasie skończy ją ratować i coś tam autoryzuje. To trwało. 
Porozmawialiśmy z panią od karty o podróżach i pracy. Pani od karty powiedziała, że praca związana z podróżowaniem jest super. Odpowiedziałem jej, że na pierwszy rzut oka – tak, ale pod koniec trzeciej godziny czekania na następny samolot we Frankfurcie można zmienić zdanie. I że też ma super pracę, bo wciąż poznaje nowych ludzi, do tego nie może zapominać o prestiżu, jaki jest związany z jej pracodawcą. Czasem bywam złym człowiekiem i to nie jest dobra informacja.
Udało się w końcu rozwiązać dewizowy problem. Udało się wycisnąć kartę. Wszystko zajęło prawie godzinę. Kolega Grzegorz przez ten czas przejrzał dokładnie cały numer „Elle”. Zdziwiony zauważył, że w środku są tylko dwa teksty do przeczytania.

3. PiS ustami rzecznika Mastalerka zażądał dymisji dyrektora Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau, w związku z niezaproszeniem rodziny rtm. Pileckiego. Ktoś na Twitterze zauważył rozsądnie, że po takim żądaniu dyrektor na pewno nie zostanie zdymisjonowany.
A należy mu się to jak psu kość. Bo nawet jeżeli niewysłanie zaproszenia było efektem wszechświatowego spisku, to sposób, w jaki się z tego tłumaczył był dyskredytujący i dyrektora i jego ewentualnych zleceniodawców.
Mam wrażenie, że mamy tu do czynienia z typowym w Polsce przypadkiem oderwania od rzeczywistości. Pad dyrektor ma wybitne zasługi. Udało mu się zgromadzić fundusz, który uniezależnia przyszłość muzeum od decyzji polskich polityków. Jest postacią znaną w świecie. Odwiedzają go nie byle jacy goście. Zna języki, jeździ na motorze, jest supergościem.
Nagle ktoś go pyta napastliwie, o coś, co go osobiście nie interesuje. Więc niech się cieszą, że nie odpowiedział jeszcze bardziej obcesowo.
Ludzie w Polsce bardzo łatwo zapominają, co to służba publiczna. I to jest zła informacja.

Dyrektor Zydel, który udał się służbowo do miasta Berlin, kupił mi na Hauptbahnhof „Berliner Zeitung”. Jakoś niedługo ma na wieś przyjechać wycieczka niemieckich gimnazjalistów, ja gazetę wcześniej oprawię i powieszę w jakimś widocznym miejscu. Niech im się utrwala.