środa, 25 lutego 2015

25 lutego 2015



1. Co za beznadziejny dzień. W związku z tym, że się zajmowałem działalnością zarobkową do jakiejś piątej rano wstałem nieprzytomny. Nieprzytomny zjadłem śniadanie. I nieprzytomny zrobiłem ileś tam rzeczy. Właściwie pierwsza rzecz którą pamiętam to to, że wyszedłem na pole. Zrobiłem zdjęcie przytartemu przez Bożenę zderzakowi w białym Yarisie. Jakiś zły człowiek zaparkował pod Bacio – nie bójmy się tego określenia – po rosyjsku. Więc za którąś próbą wyjazdu z bramy przytarła. Rada Języka Polskiego powinna zakazać nazywania dzisiejszych zderzaków zderzakami. Kiedyś zderzak służył do tego, żeby samochód mógł bez nieodwracalnych uszkodzeń przetrwać spotkanie z innym samochodem, drzewem, murem, latarnią, czy czym tam jeszcze. Oczywiście przy zachowaniu pewnych warunków. Dzisiaj zderzaki rozpadają się na widok przeszkody. Ze wszystkich nowych samochodów, którymi przez ostatnie lata jeździłem – jedynym, który miał prawdziwy zderzak był mercedes klasy G. I to jest zła informacja, bo znaczy to, że posiadanie nowego auta z prawdziwym zderzakiem jest poza zasięgiem większości Polaków.

Właścicielka Yarisa okazała się pracownicą Marquarda. 

Po tym, kiedy reklamowa komisja etyki nie dopatrzyła się niczego złego w pomyśle, żeby red. Zientarski udawał eksperta, w udających audycje reklamach uważam, że należy wywierać presję na Toyotę. Swoją drogą ciekawe jak na tak nieoczywisty etycznie pomysł zapatruje się centrala firmy.
Na razie mam zamiar odradzać wszystkim zakup nowych toyot, bo skoro nie przeszkadza im oszustwo w reklamie – tak samo może być z jakością wykonania auta.

2. No więc zrobiłem zdjęcie. Wpadłem do Beirutu, żeby zobaczyć jak wygląda z Krzysztofem w Izraelu. (Na razie wygląda dobrze). Z Beirutu poszedłem do Faster Doga zobaczyć jak wyglądają właściciele po powrocie z Berlina z show roomu G-Stara. Wyglądali, jak ludzie, którzy w nocy przyjechali samochodem z Berlina. Kolekcja zimowa G-Stara ponoć bardzo dobra. Miejmy nadzieje, że zanim przyjedzie nie wybuchnie wojna.
Pawełek zasypiał. Ja jedną ręką dyskutowałem z wychwalanym przez Eryka Mistewicza panem Wimmerem. On twierdził, że wg unijnych statystyk w Niemczech jest dwa razy drożej niż w Polsce. Ja odpowiadałem, że kiedy byłem ostatnio, to ropa była tańsza, w Lidlu ceny były porównywalne, wino tańsze, samochody, RTV, w porównywalnych cenach, on mi na to, że nie mam racji, bo statystyki unijne mówią, że jest dwa razy drożej. Pawełek przyznał, że od czasu, kiedy G-Star wycofał się z Polski obowiązują ich ceny niemieckie – ciut niższe. Nie ma to oczywiście znaczenia, bo unijne statystyki mówią, że w Niemczech jest dwa razy drożej.
W podobny sposób pan Wimmer uzasadnia, że w Polsce jest świetnie. Przyklaskują mu w tym Konrad Niklewicz z Waldemarem Kuczyńskim. Statystyka jest najważniejsza. Zwłaszcza unijna.
Pawełek trochę zasypiał. Narzekał, że nie zostali dzień dłużej. Bo i wcześniejszej nocy za bardzo nie przespał, bo oglądał Oscary. Nie porozmawialiśmy o „Idzie”, bo musiałem wrócić do domu, żeby przekazać światowej sławy artystce tytoń, który jakiś czas temu przywiozła dla niej Józka.
Przypomniało mi się, że obejrzałem rano konferencję prasową Jarosława Kaczyńskiego. Ze dwa razy naprawdę śmiesznie zażartował.
O, przypomniało mi się, że umówiłem się na test mercedesa Vito w wersji Towos. Znaczy w przypadku Vito raczej się to nie będzie nazywać Towos, tylko jakoś z angielska. Ale słowo Towos przypomina mi dzieciństwo.
Sprawność działu PR Mercedesa wciąż mnie zadziwia. I to jest zła informacja, bo powinienem się już przyzwyczaić.

3. Poseł Zalewski – wydawać by się mogło – rozsądny człowiek powiedział w TVP Info, że „chodzi o to, aby kandydat Andrej Duda upodobnił się do Komorowskiego po to, aby odebrać mu zwolenników”. Ciekawe jak by to miało być zrealizowane. Przez lobotomię?

Z kandydatem Dudą wywiad zamieściła gazeta.pl. Nieautoryzowany. Szkoda, że nieautoryzowany, bo gdyby kandydat Duda wywiad przed drukiem przeczytał, to mógłby poprawić dziennikarza piszącego, że Stary Sącz leży w Beskidzie Żywieckim. A tak jakieś dziecko przeczyta, utrwali sobie, dostanie w szkole niedostateczną ocenę i będzie mu przykro. Redaktorzy gazeta.pl (o ile tacy istnieją) powinni sprawdzać, co wypisują ich dziennikarze, bo to źle, kiedy dzieciom jest smutno.

Miałem przez chwilę ambicję, żeby wrzucać codziennie jakiś ciekawy fragment książki „Zwykły polski los”. Jest tak interesująca, że na razie trudno coś wybrać – a nie można chyba wrzucić całej w odcinkach. Dziś wpadł mi w oczy kawałek, w którym kolega bohatera kupił „autentyczny pistolet”, który później zmienia się w rewolwer. To musi być cud, bo przecież ktoś, kto tak jak bohater zna się na wojskowości wie, że pistolet i rewolwer to nie to samo.

W każdym razie się dowiedziałem, że gdyby nie młotek, którym ojciec kolegi, który kupił pistolet rozbił rewolwer to bohater by mógł zastrzelić na Obozowej milicjanta, a wtedy jego życie by się mogło inaczej potoczyć. I prezydentem mógłby być na przykład Radosław Sikorski. I to by dopiero była zła informacja.
A tak złą jest, że Monika Olejnik wystąpiła drugi raz w tych samych spodniach, a Męskie Blogerki Modowe zauważyły to ze sporym opóźnieniem.


wtorek, 24 lutego 2015

24 lutego 2015


1. W łaskawości swojej zacytował mnie redaktor naczelny tygodnika „Wprost”. W edytorialu. Niestety bez nazwiska, więc nie ma +10 do fejmu.
„»Ja w magazynach dla kobiet naczytałem się takich materiałów. Anonimowe bohaterki, anonimowi napastnicy. W godzinę można napisać« – skomentował na Twitterze jeden z dziennikarzy. Cóż, w takim razie gratuluję pismom, z którymi współpracował.
Zastanówmy się czego gratulować moim poprzednim miejscom pracy może red. Latkowski. Sarkastycznie gratulować.
Jakież z mojego postu musiał wyciągnąć wnioski? Albo, że czytam wyłącznie magazyny, w których pracuję. Albo nawet, że tylko te, które sam piszę.
Jakież my tego możemy wyciągnąć wnioski? Albo że sądzi po sobie. Albo zawsze wyciąga wnioski, które potrzebne mu są do tezy. To drugie jest dużo bardziej prawdopodobne.
Cóż, przy okazji zauważyłem, że użyłem jakieś potwornej: „Ja w magazynach dla kobiet naczytałem się…”. A pozwalam sobie szydzić z języka innych, dużo ważniejszych ode mnie osób. No i to jest zła informacja.

2. Zapisano mnie do fejsbukowej grupy Ludzie SE. Grupy grupującej grupę pracowników „Super Expressu” z początków jego historii.
Ciekawy zbieg okoliczności, bo posty z grupy zaczęły mi wyskakiwać w podobnym czasie jak komentarze do sprawy Durczoka. A ojciec i matka Superaka to taki wypisz-wymaluj Durczok. Tylko drobniejszy. Nie słyszałem też, żeby Durczok posuwał się do rękoczynów. No i chyba najważniejsza różnica – Durczok się znał na robieniu mediów, ten drugi – tak sobie. Co przez jakiś czas czyniło z niego medialnego Antymidasa.
No więc na grupie Ludzie SE pojawiają się opisy jak rzeczony człowiek się awanturował, jak opierdalał, jak wyzywał od takich czy owakich. Wszyscy (prawie) są zachwyceni.

Ludzie, którzy zaczynali pracę w mediach dwadzieścia parę lat temu byli przyzwyczajeni do paru rzeczy. Wśród nich do tego, że szef darł mordę. Dobrze, jeżeli był fachowcem – niestety często bywał idiotą.
Ja tam średnio wspominam moją pracę w Superaku. Najważniejszym doświadczeniem, które strasznie mnie zadziwiło to, że kiedy przyjechałem do centrali w Warszawie na tygodniową praktykę odkryłem, że 80% energii ludzie w stolicy zużywają na ukrywanie własnej niekompetencji. Dziś mi to już tak nie przeszkadza, jak 20 lat temu. I to jest zła informacja.

Pani profesor Grabowska postanowiła stanąć w obronie honoru kierowanego przez nią CBOS-u. Jeżeli w podobny sposób ośrodek robi badania – nic dziwnego, że się nie sprawdzają.

3. Oglądałem na Polsat News urywek „To był dzień” z Jatrzębowskim i Majewskim. Interesujący widok. Naczelny tabloidu, który raczej znany jest z poszukiwania granic, ocenia moralnie reportera śledczego teoretycznie poważnego tygodnika.
To właściwie bardzo zabawne. „Bandyta Latkowski” stara się tłumaczyć, że znaczenie ma to, co robi dziś, teraz – ujawnianie prawdy. Jeżeli coś takiego samego próbuje robić redaktor naczelny dziennika, który puścił Matkę Madzi w bikini na koniu – ten argument ma nie działa, bo jak naczelny tabloidu może mówić prawdę.

To jeszcze bardziej zabawne, bo za Matkę Madzi na koniu chyba najbardziej odpowiada TVN24. Bo jeżeli teoretycznie poważna telewizja informacyjna informuje na żółtym pasku o tym, że Matka Madzi zjadła śniadanie, to co pozostaje tabloidowi.

Chciałbym żeby w Polsce było choć jedno poważne medium. Poważne, czyli takie, żeby funkcjonowało w zgodzie ze sztuką. Żeby można było mieć zaufanie do tego, co się tam przeczyta, obejrzy czy usłyszy. Coraz mniej wierzę, że kiedyś coś takiego powstanie.

Zacząłem czytać „Zwykły Polski Los”. I to jest zła informacja.  

poniedziałek, 23 lutego 2015

23 lutego 2015


1. Nie wstałem na „Kawę na Ławę” znaczy, właściwie wstałem, ale postanowiłem obejrzeć powtórkę. Później była „Lożę prasową” oglądałem jednym okiem. Przy odrobinie złośliwości można wyciągnąć wniosek, że skład gości wynika z tego, jak szeroko rozumiana władza radziła sobie w zeszłym tygodniu. Jeżeli zaproszono redaktorów: Wrońskiego, Wołka, Czarneckiego i Stankiewicza – znaczy, że władza radziła sobie słabo.
I to, że tę prawidłowość widać to zła informacja.

2. Parę dni temu nie powiem kto zadzwonił do mnie, i opowiedział, że widział lądującego na Okęciu Rusłana. Sprawdził na najważniejszym narzędziu każdego nowoczesnego mężczyzny – aplikacji Flightradar – ani śladu. Pomyślał więc, że to samolot na jakiejś tajnej misji. A jako, że się stara dobrze myśleć o Polsce i polskich władzach, to wyciągnął wniosek, że Rusłan przyleciał po broń dla Ukraińców. Że nic o tym nie wiemy, bo nie ma takiej potrzeby, a rządzą nami odpowiedzialni, porządni ludzie. No i postanowił do mnie zadzwonić, żeby się radością podzielić.
Powiedziałem, że wszystko super, tylko dlaczego tajne przerzuty broni miałyby się odbywać przez Okęcie. Nie powiem kto bez namysłu odpowiedział, że Rusłan jest tak wielki, że gdzie indziej nie może wylądować.
Niestety Rusłan może lądować na innych lotniskach w Polsce. I to jest zła informacja, bo też bym wolał, żeby historia nie powiem kogo była prawdziwa.

Flightradar jest bardzo przydatną aplikacją. Stoi sobie człowiek na ganku, widzi że leci samolot, sprawdza i wie, że to z Londynu do Bangkoku. Zaraz potem leci następny. Z Warszawy do Berlina. Chwila przerwy i znowu coś na Daleki Wschód. Przez cały dzień można mieć zajęcie.
Człowiek się czuje jak kontroler ruchu lotniczego.

Kiedyś na wieś przyleciał kontroler ruchu lotniczego, ówczesny narzeczony koleżanki Józki ze studiów. Przyleciała z nim odpowiedzialność. Wielka odpowiedzialność. Usiadł za stołem i zaczął o tej odpowiedzialności opowiadać. Pięknie opowiadał. O zmęczeniu. O odpowiedzialności. O świadomości. O trudnościach. O tym, że człowiek nie jest w stanie prowadzić naraz więcej niż 10 (15?) samolotów. Że po paru godzinach pracy człowiek jest wycieńczony. Pięknie opowiadał. Mimo iż zdecydowanie nie był w moim typie byłbym jego.
Byłbym. Ale sobie nagle przypomniałem człowieka, z którym pracowałem u Janusza Palikota w faszystowskim tygodniku „Ozon”. Opowiedział mi in był kiedyś o swojej służbie w Ludowym Wojsku Polskim. A konkretnie w Marynarce Wojennej na stanowisku operatora radaru. Mówił, że był w tym niezły, więc wojsko przeżył nieźle. Że za wykrycie NATO-wskiego samolotu szpiegowskiego dostawał urlop. A latało ich sporo. Ale, że były też trudniejsze momenty. Ćwiczenia Układu Warszawskiego, kiedy trzeba było ogarnąć ze 100 obiektów. Samolotów, śmigłowców, rakiet, okrętów. –Kiedy szedłem coś zjeść, po kilkunastu godzinach siedzenia przy ekranie, w zupie widziałem znaczniki.
Pod koniec służby przyjechał ktoś z Okęcia szukać ludzi do pracy. Niezłe pieniądze, nawet mieszkania dawali. Kolega się nie zdecydował. –Umarłbym z nudów. Cywilny samolot po prostej lata, ze stałą prędkością. Nie to, co myśliwiec bombardujący.

Jak ja się wtedy strasznie zacząłem śmiać. Oczywiście wewnętrznie, żeby gościa nie urazić.

3. Jaś Kapela. Właściwie nic więcej nie trzeba pisać.

Ale napiszę, bo to śmieszne.
Komentując zatrzymanie człowieka, który pod mostem Gdańskim palił ognisko napisał, że „spalenie Mostu Łazienkowskiego jest oczywiście efektem antyspołecznej polityki miasta i władzy, która nie zapewnia bezdomnym innych możliwości ogrzania się zimą oraz pozwala na sytuacje, że ochroniarze pracują na umowach śmieciowych na zmianach 24h.

A co jest śmieszne? Człowiek związany z „Krytyką Polityczną” mówiący o „umowach śmieciowych”

Jaś Kapela ma wiele wspólnego z panią poseł Ligią Krajewską. Nie napiszę co, bo znowu ktoś nie przeczyta dokładnie i wyciągnie jakieś dziwne wnioski. Bo tym razem nie chodzi mi o cechy, tylko znajomych.

Jednym ze znajomych Jasia Kapeli, który robi to, o czym nie napiszę – jest dyrektor Zydel.

Koledzy z pracy zaczęli ponoć dyrektora Zydla określać „ucho Jóźwiaka”. I to jest zła informacja. Źle świadczy o poziomie intelektualnym warszawskich urzędników, bo dla prezydenta obywatela Jóźwiaka wierny dyrektor Zydel jest uchem. Ale też okiem, ramieniem, i – jeśli będzie trzeba – nogą.

Wg 300polityki na plakatach Bronisława Komorowskiego ma być napisane „Nasz Prezydent”. To dziwne, że liderzy Platformy Obywatelskiej postanowili wydać tyle pieniędzy, żeby przypomnieć, że pan Komorowski jest ich człowiekiem.


PS.
Nie wiem, czy to ma jakieś znaczenie ale to 200 wpis.  

niedziela, 22 lutego 2015

22 lutego 2015


1. Eryk Mistewicz napisał przerażający tekst. http://wszystkoconajwazniejsze.pl/eryk-mistewicz-w-kazdych-wyborach-startuje-jakis-coluche-do-czasu/
Opisał historię francuskiego komika, który w 1981 roku wystartował w prezydenckich wyborach. Okazało się, że Naród ma zamiar na niego głosować. Ale od czego są struktury Państwa. Najpierw odcięto go od mediów – nie pomogło. Później z użyciem służb i zaprzyjaźnionych dziennikarzy próbowano skompromitować – nie pomogło. Odstrzelono więc jego przyjaciela. Pomogło. Francja zawsze miała w sobie coś, co mnie brzydziło. Trudno mi określić co, bo się nad tym nie zastanawiałem. Jakiś specyficzny rodzaj zepsucia. Wszyscy zgadzają się na to, że tam, tak do końca nie ma ani równości, ani wolności, ani braterstwa. Choć wciąż się na te hasła trafia.
We Francję zapatrzony był prof. Geremek.
I inni mężowie opatrznościowi Unii Demokratycznej, która zasadniczo tak była demokratyczna, jak Platforma Obywatelska jest obywatelska. We Francji elity, które dzierżą demokratyczną władzę to przynajmniej charakteryzują się jako-takim wykształceniem. Mężowie opatrznościowi Unii Demokratycznej charakteryzowali się trudno powiedzieć czym. Przekonaniem, że władza demokratyczna się im należy, bo są elitą elit. Prezydent Komorowski garściami czerpie z tej tradycji. I to jest zła informacja, bo znaczy, że się niczego z upadku tej partii nie nauczył.

Doktor Flis przeprowadził na Salonie24 analizę, z której wynika, że prezydent Komorowski może przegrać drugą turę. Źli ludzie mówią, że analizy dr. Flisa nie są zbyt wiele warte. Dużo większe znaczenie ma, że dr Flis zdecydował się napisać taki wniosek.

2. Kandydat Duda wygłosił pogadankę na temat polityki bezpieczeństwa i spraw międzynarodowych. Żeby ta pogadanka była jakoś specjalnie rewolucyjna – to nie powiem. Była w każdym razie wygłoszona z głowy, bez analogowych, bądź cyfrowych pomagaczy.
Pogadankę samą przykrył jakiś mędrzec ze sztabu prezydenta Komorowskiego, który ją zaczął komentować na Twitterze. Zaczął od tego, że większość rzeczy, o których mówił kandydat Duda, to prezydent Komorowski wcześniej wymyślił. Później się rozkręcił pisząc coraz mniej składnie i z coraz większą liczbą błędów. No i wyszło, że po pierwsze – skoro kandydat Duda na wiele spraw z dziedziny obronności ma podobne zdanie jak prezydent Komorowski, to trudno będzie mówić, że jest nieodpowiedzialny, czy że się nie zna; po drugie – skoro na oficjalnym koncie Prezydenta pojawia się kilkadziesiąt komentarzy do przemówienia kandydata Dudy, to znaczy, że nie ma powodów do tego, żeby już teraz się nie odbyła debata tych dwóch panów.

W każdym razie wygłąda na to, że wiadomo kogo w drugiej turze poprze pan Komorowski.

Później na drugim koncie pana Prezydenta pojawiły się zdjęcia z jego kampanijnej wizyty w kotlinie Kłodzkiej. Na jednym z nich był tłum, nad tłumem zapisane na tekturach hasła: „Żadamy S8 z Wrocławia do granicy”, „DK8 droga śmierci”, „Droga S8 szansą dla regionu”. Zdjęcie zostało podpisane: „Komitet poparcia w Kłodzku. Dziękuję za poparcie.”

Znaczy mistrzów od prezydenckiego Twittera jest kilku. I to jest zła informacja.

3. Pojechałem na zakupy do Makro. Z pojawienia się baranków można wnosić, że wielkimi krokami zbliża się Wielkanoc.
Tradycyjnie kupiłem mrożonego tuńczyka. Obok zobaczyłem kartony z napisem „panga sum”. Od razu pomyśłałem – ego panga sum. Nie mogłem sobie przypomnieć, czy ego jest konieczne. Panga sum, czy ego panga. Nie pamiętam. I to jest zła informacja.
W Faktach TVN ni słowa o pogadance kandydata Dudy. Ni słowa o Twitterowej wpadce prezydenta Komorowskiego.
O tym drugim napisał za to korespondent „Financial Times”. Nie umie się chłopak zachować.



sobota, 21 lutego 2015

21 lutego 2015


1. Kiedyś mi się wydawało, że różnica pomiędzy dziennikarzem a blogerem polega na tym, że ten pierwszy musi swoją pracę wykonywać zgodnie ze sztuką. A blogera – nie. Czasy mamy takie, że pojęcie sztuki nabrało nowych znaczeń. Choć raczej zatraciło znaczenia stare.
Po ludzku: nie ma żadnych powodów, żebym miał opory związane z zapisywaniem czegokolwiek, co usłyszę. I to jest zła informacja.

Po pierwsze usłyszałem, że Gremi w osobie pana Hajdarowicz negocjuje zakup „Dziennika – Gazety Prawnej”. Parę godzin później usłyszałem, że Infor w osobie pana Pieńkowskiego negocjuje zakup zakup „Rzeczpospolitej”. To drugie jest jednak bardziej prawdopodobne. Małe szanse, żeby pan Pieńkowski uzyskał podobne warunki, jak wtedy, kiedy przejmował Der Dziennik. O ile się nie mylę zapłacił był za ten tytuł –10 milionów euro (to przed 10 to minus).

Pracujący w „Dzienniku” kolega opowiadał mi skądinąd fascynującą dykteryjkę o zachowaniu niektórych dziennikarzy (również społeczno-ekonomicznych) w momencie zmiany właściciela tytułu. Otóż zarabiający Springerowskie pieniądze, uprawnieni do trzymiesięcznego wypowiedzenia, godzili się na przejście do Inforu na gorsze warunki finansowe, po czym byli zwalniani z miesięcznym wypowiedzeniem. Dziennikarze piszący udzielający rad, jak się zachować na rynku pracy.

Dlaczego informacji, która jest poniżej nie zachowałem dla siebie?
Chodzi o człowieka, który ocenia i piętnuje dwulicowość, wydaje werdykty dotyczące innych osób, komentuje najważniejsze wydarzenia, Przez lata stał się autorytetem dla wielu młodych dziennikarzy. Obowiązują go nieco inne standardy niż gwiazdy rocka. Jego środowisko, środowisko mediów, obowiązują pewne reguły. (dalej mi się nie chce tego przepisywać)
Otóż usłyszałem, że redaktor Latkowski ma romans z podległą mu pracownicą. Niby się z tym kryje, ale świat jest mały, więc są też świadkowie.
Choć może to, z czym ci świadkowie mieli do czynienia to tylko poszlaki. Może wnioski, które z tych poszlak wyciągnęli są oparte o wadliwą logikę, spaczoną przez zwykłą niechęć. Bo przecież nieprawdopodobne jest, żeby red. Latkowski był takim idiotą.
Cóż, nie mogłem tego zachować dla siebie. Mam nadzieję, że jakieś medium zbada tę sprawę i wynikami śledztwa sukcesywnie się podzieli z opinią publiczną.

2. Poszedłem na piwo z kolegą Rybitzkim. Poszedłem bez grosza przy duszy. I to jest zła informacja. Kolega Rybitzki opowiedział mi o pierwszym forum blogerów w Gdańsku, na którym był w ekipie Salonu24. Ja byłem w Gdańsku rok później. I wiele słyszałem o tym, co ekipa Salonu24 tam wyprawiała. Cóż, nie usłyszałem wszystkiego.
Siedzieliśmy i plotkowali. Jak na mężczyzn przystało. Później dołączyła do nas narzeczona Rybitzkiego, która pracuje w internetowym Cosmo.
Pewna moja koleżanka była w Cosmo (analogowym) fotoedytorką. Była, Bo tę pracę rzuciła. Powiedziała, że co roku przychodzi miesiąc, w którym magazyn publikuje tekst o seksie analnym, a ona musi znaleźć do tego jakieś ilustracyjne zdjęcie. Po paru takich latach nie wytrzymała. Rozmawialiśmy o tym na skrzyżowaniu Wilczej i Poznańskiej. Przechodzący obok pan dziwnie na nas popatrzył, kiedy usłyszał, że ona rzuca pracę bo ma dość seksu analnego.
W Cosmo elektronicznym ponoć nie ma takich problemów.

3. Nie wiadomo kto, czyli chyba PiS zrobił śmieszny filmik z Panem Prezydentem. O tym, że Pan Prezydent niemożebnie nudzi, a jak nie nudzi, to mija się z prawdą.
Pan Prezydent wystąpił później w programie pani redaktor Pieńkowskiej. Uszom nie mogłem uwierzyć, kiedy powiedział, że Ukraina nie jest w NATO, bo nie chciała. Smaczków było więcej.
Uważam, że PiS marnuje pieniądze robiąc śmieszne filmy o panu Komorowskim. Wystarczyło by, gdyby rozsyłał linki do z nim wywiadów.

Wieczorem w Beiruto–Krakenie odbywała się impreza pożegnalna Krzysztofa, który na jakiś miesiąc leci z rodziną do Izraela. I to jest zła informacja, bo kto mi będzie teraz co dzień stawiał kawę.


piątek, 20 lutego 2015

20 lutego 2015



1. Śniło mi się, że dostałem amerykańską wizę. W postaci naklejki, którą sam sobie miałem wkleić do paszportu. No i już miałem wklejać, kiedy się okazało, że to nie ja, tylko jakiś Janusz. Z wąsami. Nie zdążyłem się dowiedzieć, czy jednak to ja jestem tym Januszem z wąsami, czy też przyśniła mi się pomyłka, bo zadzwonił kierowca z Gazpolu.
Na wsi obok domu stoi baniak na Liquefied Petroleum Gas służący zimą do utrzymywania w domu dodatniej temperatury (kiedy nas nie ma). Przez cały rok (kiedy jesteśmy) do podgrzewania wody użytkowej. Zbiornik trzeba napełniać. Co jakiś czas przyjeżdża cysterna. Niekiedy o jakiejś niechrześcijańskiej porze. Jeżeli kierowca jest był wcześniej – potrafi sobie poradzić bez asysty. Tym razem był po raz pierwszy. Zadzwoniłem do sąsiada Gienka, który był już w pracy, ale zadzwonił do swojej żony Jolki, którą wyciągnął z łóżka. Wcześniej kierowców Gazpolu brała na siebie Kamila, Jolki córka, ale wyprowadziła się do Ołoboku.
Mój dług u sąsiadów rośnie. I to jest zła informacja, bo nie wiem jak się odwdzięczę.

2. Jacek Żakowski objawił się nagle światu jako specjalista od zegarków:
Trzeba kompletnie upaść na głowę, żeby kupować zegarek za 37 tys. złotych. To kompletnie dyskredytuje człowieka jako kandydata na wysoki urząd państwowy, bo oznacza, że ma coś pod kopułą.
Módlmy się, żeby nikt nie powiedział panu Jackowi ile kosztują drogie zegarki. Jeszcze by mu jakaś żyłka pękła a po takiej stracie Polska by się nie podniosła.

Pan Jacek jest dumny z tego, że pani premier Kopacz odmówiła przyjęcia tytułu „Człowieka roku Wprost”. To właściwie strasznie śmieszne. Nie to, że pan Jacek jest dumny. Ale to, że bezkompromisowy tygodnik postanowił ten tytuł pani Kopacz wręczyć.
Swoją drogą warto pamiętać, że pan Lisiecki utracił tytuł największego psuja polskich mediów nie za sprawą własnych działań, tylko dlatego, że odebrał mu go pan Hajdarowicz.

„Wprost” pokazał zdjęcie zrobione ponoć dwa tygodnie przed tym, jak jego śledczy weszli do niesławnego apartamentu. Na zdjęciu widać talerzyk, co mam być dowodem, że talerzyk nie został w ciągu dwóch tygodni przyniesiony.
To właściwie śmieszne, że chcąc zwiększyć wiarygodność historii wykazano manipulację w tekście. Otóż „pusta butelka po luksusowej wódce” na zdjęciu okazała się flaszką po Baczewskim. Jeżeli ktoś podkręca pierdoły, to co dopiero robi z poważnymi rzeczami.

Mam gulę na „Wprost” za aferę taśmową. Zaangażowałem się wtedy w ich obronę, co utrudniło życie mnie ale też innym ludziom (w tym miejscu powinienem pozdrowić Olafa – ale historia jest zbyt hermetyczna, żeby wyjaśniać kim jest Olaf i o co w niej chodzi). 
Cóż, jak następnym razem ABW będzie robić najazd na „Wprost” pojadę tam protestować z dużym niesmakiem.

3. Do Warszawy przyjechał premier Orban. Polska polityka zagraniczna jest coraz bardziej przerażająca. I to jest zła informacja.
Pani premier odczytująca z kartki, co powiedziała panu Orbanowi w cztery oczy – niezapomniany widok. Ciekawe, czy tę kartkę miała ze sobą podczas rozmów, bo jeżeli nie – współczuję osobie, która tłumaczyła potok myśli pani Kopacz na węgierski. Wieczorem, w „Kropce nad I” treścią kartki pani Premier zachwycał się prof. Nałęcz. Zachwycał się tak bardzo, jakby był treści tej kartki autorem.
W „Kropce” miała miejsce inna ciekawa sytuacja. Drugim gościem był Kurski (nie ten z Gazety). Otóż kiedy Kurskiego wyciszano, żeby nie mógł przeszkadzać prof. Nałęczowi. Profesora zaś Nałęcza, kiedy mógł przeszkadzać Kurskiemu nie wyciszano wcale.

Ale wcześniej wpadłem do Faster Doga zobaczyć indianski koc firmy Pike Brothers. W sklepie było mrowie gości. Wśród nich restauratorka opisana przez recenzenta Nowaka. Znaczy opisana była nie tyle restauratorka, co restauracja. Hiszpańska. Vis a vis Teatru Narodowego. Recenzent Nowak opisał restaurację źle. Restauratorka nie mogła zrozumieć, jak to jest, że mu nie smakowało, a zjadł tak dużo. Do tego, żeby w 2015 roku można się przejmować złą recenzją w Gazecie, trzeba chyba nie mieć żadnych problemów.



czwartek, 19 lutego 2015

19 lutego 2015


1. Kandydat Duda miał konferencję prasową. Uczepiła się go dziennikarka wysłana przez swojego wydawcę z zadaniem wykazania kandydatowi Dudzie, że jest zakłamany, gdyż z jednej strony żąda debaty z prezydentem Komorowskim, z drugiej bojkotuje posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Kandydat Duda wyjaśnił, że na Radę zaproszony nie był, nie jest też Rady członkiem, więc raczej nie ma o czym mówić. Dziennikarka nie przyjmowała tych argumentów i próbowała dociskać powtarzając pytanie. Ten jej wydawca roku musi być jakiś straszny człowiek.
Ci, którzy się zajmują tak ostatnio modnym wykrywaniem mobingu w mediach powinni zacząć analizować konferencje prasowe, bo to, że dziennikarki tak często robią z siebie idiotki może wynikać, z tego, jak traktują je ich szefowie.
Nie pamiętałem, że BBN jest przy Karowej. Oglądając w telewizorze przyjeżdżających polityków przypomniało mi się, jak na Karowej o mały włos nie rozwaliłem BMW i3. Znaczy właśnie nie o mały włos, bo mam wrażenie, że i3 lepiej pokonuje śliskie zakręty niż niejedno sportowe auto.
W majowy – tym razem niezbyt długi – weekend będę jeździł i3 z prądniczką. Mam zamiar przejechać nim na wieś – ponad 400 kilometrów.
Gdyby się ktoś zastanawiał nad zakupem elektrycznego samochodu powinien wiedzieć, że OC płaci się jak od malucha – czyli najniższą stawkę. Swoją drogą nie mogę zrozumieć jaka logika wiąże wysokość OC z pojemnością silnika. I to jest zła informacja.

2. W TVN24 wystąpił szef Rządowego Centrum Bezpieczeństwa Janusz Skulich. Rozmowa dotyczyła pożaru mostu Łazienkowskiego, który – jak się w międzyczasie okazało – będzie naprawiany przez przynajmniej dwa lata za jedyne 500 000 000 złotych.

Pan Skulich tłumaczył nie bardzo mogącej uwierzyć w to, co słyszy dziennikarce, że właściwie nic się nie stało. No i że nie ma sensu tworzyć planów na wypadek pożarów mostów. Bo są mało prawdopodobne. No i że nie ma co opowiadać o jakichś wydumanych zagrożeniach, bo pan Prezydent powiedział, że jesteśmy bezpieczni.
Coś mówił o mikrofonach przypinanych w stacjach telewizyjnych. Że jedne przypinają dwa, drugie – jeden. I, że te, które przypinają jeden uważają, że to, iż się mikrofon zepsuje jest mało prawdopodobne.
Od początku rządów Platformy Obywatelskiej tyle się wydarzyło nieprawdopodobnych rzeczy, że nie wiem, czy bym nie przerzucił patrolu Straży Miejskiej pilnującego Tęczy pod most Poniatowskiego.
Janusz Skulich to ten słynny strażak od Kuźni Raciborskiej, powodzi w Raciborzu i zawalonej hali w Katowicach. Cóż, strażacy bardziej niż od im zapobiegania są od gaszenia pożarów.

Ze dwie stacje telewizyjne wpadły na pomysł sprawdzenia zabezpieczeń innych warszawskich mostów. W Ratuszu usłyszały, że wszystko jest ok. Reporterzy pojechali więc w pole, żeby zobaczyć jak bardzo jest ok. No i odkryli, że most Gdański jeden z poziomów ma drewniany (nawierzchnia jest drewniana), nie ma monitoringu, i, że właściwie można sobie zrobić ognisko.
Może Prezydentowi Obywatelowi Jóźwiakowi po prostu gaszenie mostów się spodobało?
Kutry straży pożarnej ponoć wciąż czekają na wiosnę. I to jest zła informacja.

3. Redaktor Olejnik nie zapytała ministra Kamińskiego o to, która jest godzina. I to jest zła informacja. Minister Nowak złożył apelację. Zegarek ministra Kamińskiego jest argumentem za tym, żeby apelacja była skuteczna.

Pan prezydent Komorowski powiedział, że jesteśmy prymusem w wydatkach na obronę wśród krajów NATO. Słowo „prymus” najwyraźniej kojarzy się panu Prezydentowi ze maszynką do gotowania.
Prymus jest tylko jeden. My – być może – w przyszłym roku załapiemy się do pierwszej piątki. Uważam, że niechęć pana Komorowskiego do prowadzenia kampanii to – wbrew pozorom bardzo dobra koncepcja.

środa, 18 lutego 2015

18 lutego 2015


1. Pojechałem metrem na stację Wierzbno. Jeździłem tam do redakcji projektu tygodnika „Tygodnik”, a później do Telewizora. Tym razem odwieźć papiery do księgowych Bożeny. Mieszą się oni w jakimś Instytucie ze szlabanem i ochroniarzem. Kiedy przyjeżdżałem autem zawsze podnosili szlaban bez pytania. Tym razem musiałem wyjaśniać po co i do kogo. Piesi są podejrzani. Beverly Hills normalnie.
Szedłem później Woronicza. Z wysokiego budynku ledwo co zostało. Przypomniała mi się grupowa wizyta w gabinecie prezesa natenczas Urbańskiego. I, że zostałem wtedy pochwalony za to, że wiedziałem, że nie było polskich oddziałów Waffen SS.
Ciekawe co będzie w miejscu starych budynków TVP i jak będą wyglądać te apartamentowce i kto wcześniej ten teren przejmie.
Rano rozmawiałem z red. Pertyńskim o „Uwikłaniu” Miłoszewskiego. Uważa, że kol. Miłoszewski jest grafomanem.
Przy okazji się dowiedziałem, że red. Pertyński w wieku lat pięciu był się nauczył czytać i dość wcześnie czytał o marksizmie. Dlatego uważa, że „Trylogia” byłaby świetną powieścią przygodową, gdyby nie religijna fiksacja autora. Jutro pewnie red. Pertyński napisze, że coś pomyliłem, ale teraz jakoś tak to, co mówił pamiętam.

Tak w ogóle to szedłem do BMW przy Wołoskiej. Zanim dotarłem usłyszałem przez telefon kolejną teorię dotyczącą tekstów „Wprost”. Bardziej prawdopodobną, niż ta o zemście otoczenia pani Premier. Niestety stawiająca wydawcę „Wprost” w tak złym świetle, że jej nie powtórzę, bo nie jestem przecież dziennikarzem śledczym.

Pod BMW wpadłem na Kamila, który odbierał od jakiegoś bliżej mi nie znanego dziennikarza X5. Wjechaliśmy do garażu przed myjnię i porozmawialiśmy chwilę o geopolityce. Na górze dostałem kawę, wyżebrałem kajecik i długopis Mini. I podzielono się ze mną sporą dawką informacji o BMW Connected Drive.
Najciekawsza historia, to o panu, któremu uprowadzono F15 (jak w języku BMW nazywa się teraz X5). Pan zadzwonił do BMW i zapytał, czy jakoś mogą pomóc.
W BMW odpowiedziano, że BMW nie ma możliwości namierzyć samochodu, ale zasadniczo możliwości takie ma Bundeskriminalamt w Wiesbaden. Nieutulony w żalu właściciel uprowadzonego auta wywarł więc presję na polską Policję, by ta z Bundeskrimnalamt się skontaktowała. Tak się stało. No i szybko się okazało, że samochód stoi kilka kilometrów od domu właściciela. Porywacze użyli specjalnych urządzeń, które miały uniemożliwić wykrycie auta. Cóż, Bundeskriminalamt zdalnie dał sobie z tymi urządzeniami radę.

Ponoć wciąż się nie da odpalić samochodu zdalnie (jak w „Szklanej Pułapce) ale, jeżeli człowiek przekona pracownika infolinii, ten może auto otworzyć.

W Genewie pokażą nowe 6 GranCoupe. Złą informacją jest, że mnie w Genewie nie będzie. Dobrą, że skoro będzie nowe 6 GranCoupe, to będą musieli chyba zapdejtować zdjęcie z holu. I może mi się uda je stare wycyganić.

2. Idąc z powrotem do metra usłyszałem, że Centrum Informacyjne Rządu najpierw poinformowało, że gdzieś, pod Tomaszowem odbędzie się wyjazdowe posiedzenie Rządu. Później, że konferencja pani premier Kopacz i wicepremiera Siemioniaka. A kiedy na miejsce zdążyły już dojechać wszystkie wozy transmisyjne – ogłoszono, że konferencja będzie jednak w Kancelarii, w alejach Ujazdowskich. I jak tu nie kochać ministra Kamińskiego. Walka z deficytem budżetowym przez zwiększanie wpływów z akcyzy od bezsensu spalonego paliwa. Pomysł interesujący, ale niezbyt dopracowany.


Po drodze do domu wpadłem do Faster Doga. Pawełek chce kupić mini Clubmana. W tym roku wyjdzie nowa wersja, więc używane powinny potanieć. Pani Bąbałowa dostała kajecik Mini. Pawełek zaczął protestować, że też chce używając dość dziwnego argumentu „ja też mam cycki”. Dałem mu więc długopis Mini.
Wypatrzył Clubmana z brązowymi skórzanymi siedzeniami. Ładnego. Małżonce się kolor foteli nie spodobał. Bardzo się nie spodobał. Pawełek zapytał mnie więc, czy nie mógłbym rozwinąć w sobie homoseksualnego pierwiastka, bo mielibyśmy szanse stworzyć naprawdę świetny związek – tak wiele nas łączy. Zastanawiałem się nad tym przez chwilę. Jednak się okazało, że chyba nic z tego nie będzie, bo ja uważam, że samochód powinien mieć automatyczną skrzynię, a Pawełek, że manualną. A to chyba większy problem niż kolor tapicerki.
W każdym razie zaczęliśmy się umawiać, że kiedy (za dwa tygodnie) będę jeździł Cooperem SD zrobimy sesję. Męskie Blogerki Modowe w mini.

Pawełek zastanawia się nad tym, czy nie ograniczyć obecności Religion w sklepie. I to jest zła informacja. Dla tych, którzy ubrania Religion lubią oczywiście. Dla mnie ważne, że ma zostać linia Black, ta, na którą mnie nie stać. Chyba, że jest promocja.

3. Wieczorem przeleciałem przez Krakena. W środku byli kolega Zbroja i radny (do niedawna dyrektor) Makowski. Osobno, mimo iż się jeszcze nie tak dawno kolegowali.

Po miesięcznej walce z NC+ udało się Bożenie obniżyć cenę o 60%. Walka polegała na nieodbieraniu telefonów. A potrafili zadzwonić i 30 razy dziennie. Ważne, że Męskie Blogerki Modowe będą mogły oglądać „Kropkę nad I”. A reszta rodziny „Grę o Tron”. Choć właściwie póki mamy UHD Samsunga, filmy właściwie można oglądać bez dostępu do sygnału TV. Przez cały czas jestem pod wrażeniem pilota, który działa jak wskaźnik laserowy. Zamiast męczącego klikania w strzałki, bądź nibydżojstik kierujemy pilot w stronę telewizora, na ekranie pojawia się punkt, który ruszając pilotem (całym) przesuwamy. Ciekawe, co wymyślą w przyszłym roku.

Oglądaliśmy przez chwilę program o literaturze na TVRepublika. Naczelny Frondy (LUX – nie mylić z fronda.pl czy „Fronda Grzegorza Górnego”) rozmawiał z kol. Goćkiem o książkach dla młodzieży. Panowie nieco nudzili. A w przerwach przechadzała się pani w szortach. Bożena, która obiecuje coś sobie najwyraźniej po programach kulturalnych najpierw się zdenerwowała, później dostała ataku depresji. Na koniec zażądała, żebym z naczelnym Frondy (LUX – nie mylić z fronda.pl czy „Fronda Grzegorza Górnego”) zorganizował spotkanie. I to jest zła informacja, bo jak go spotka, to mu wygarnie, aż mu w pięty pójdzie.




wtorek, 17 lutego 2015

17 lutego 2015




1. Redaktor Majewski napisał w niedzielę na Twitterze: „I g… mnie obchodzi, czy ktoś biega na smyczy po domu. Obchodzi mnie, gdy są akcesoria do ćpania, szamotaniny, policja. I w roli głównej…
To właściwie fascynujące, bo się okazało, że podpisany jest pod tekstem, w którym akcesoriami do ćpania jest talerzyk i zwinięta kartka papieru, szamotanina jest domniemana, a Policja… ustami rzecznika się dziwi (choć to nie w tekście).
Za to na zdjęciach mamy gadżety z taniego sex shopu, jeszcze tańsze pornole i dokumenty na których z niewiadomych przyczyn redakcja zamazała daty.
Tekst nie trzyma się kupy. 
Chciałbym kiedyś usłyszeć, jak redaktorzy Majewski i Latkowski definiują „śledztwo dziennikarskie”. Wydaje mi się, że robią to w dość nowatorski sposób. I to jest zła informacja.

2. Przypomniało mi się, jak ze cztery lata temu w mojej byłej redakcji robiliśmy raporcik o narkotykach. Siedzimy, dyskutujemy – to zajmowało zawsze najwięcej czasu. I nagle ni stąd ni zowąd odzywa się naczelny: –Mieliśmy w TVN szkolenie, co zrobić kiedy zatrzyma cię Policja, a ty masz przy sobie koks.
Udaliśmy, że tego nie słyszymy. I to jest zła informacja, bo wiedzy nigdy dość.

3. Kandydat Duda miał konferencję prasową, na której dziennikarze szeroko rozumianego TVN zastosowali metodę Rachoń 2.0. Czyli nie jeden dziennikarz zadawał to samo pytanie kilka razy, tylko kilku dziennikarzy zadawało pytanie to samo.

Wieczorem u prezydenta Komorowskiego gościła redaktor Olejnik. Prezydent nie ubrał obrączki, ale chyba nie dała się nabrać.
Bożena zauważyła, że pan Prezydent mówi Wałęsą. Ciekawe, czy to Belweder robi coś takiego z człowiekiem. Jeżeli pan Komorowski jeszcze bardziej się upodobni do Wałęsy, to może uzyskać podobny do niego wynik wyborczy.

Boli mnie głowa i dziś więcej nie napiszę. No i to jest zła informacja, bo powinienem.



poniedziałek, 16 lutego 2015

16 lutego 2015


1. W związku z tym, że wczoraj padłem, nim napisałem negatywy obudziłem się na „Kawę na ławę’. Wystąpił w niej kandydat Jarubas. No i dość szybko się dowiedzieliśmy, że kandydat Jarubas nie będzie czarnym koniem tych wyborów. Największe wrażenie zrobiło to na gościach, w studio. Były momenty, że wszyscy wgapiali się w niego jak w postać z innej planety.
Poseł Mastalerek jest coraz lepszy. Niestety póki co nie potrafi opowiadać dowcipów. Powtarzanie pointy nie powoduje, że jest śmieszniejsza.
Pani Nowacka byłaby super, gdyby nie upośledzenie umysłowe, bo cóż innego może powodować jej wiarę w Janusza Palikota. Poseł Gowin, jak to poseł Gowin. Włodzimierz Czarzasty w żółtym sweterku. Szejnfeld próbował opowiadać o zaletach prezydenta Komorowskiego, ale z argumentami był problem. Zresztą jak zauważył starszy analityk Szacki – złą byłoby informacją, gdyby Szejnfeld był dla mnie autorytetem.

W „Loży prasowej” wystąpiła Renata Grochal z Gazety. Razem z Passentem załamywali ręce nad tym, że pani Ogórek się nie wypowiedziała na temat kościoła ani Karty Praw Podstawowych, co przecież spędza sen z powiek polskim lewicowym obywatelom. Pan Passent jest już stary i nie klei rzeczywistości. Pani Grochal tak stara nie jest (zrobiła sobie zresztą specjalnie fryzurę do telewizora), ale też jest odklejona. Jej odklejenie może tłumaczyć wyniki sprzedaży Gazety, która serwuje swoim młodym czytelnikom pierdoły, bo kogo normalnego obchodzi Karta Praw Podstawowych? Romana Kurkiewicza? Wróć! Normalnego miało być.
Właściwie nic by się nie stało, gdybym przespał oba te programy. Nie przespałem i to jest zła informacja.

2. Po raz chyba 25 obejrzałem „Czas Patriotów”. Po raz kolejny z przykrością stwierdzam, że książka dużo lepsza. Nasi amerykańscy znajomi trochę się ze mnie śmiali, że lubię Clancy'ego. Ja bym chciał, żeby światem rządzili ludzie tacy jak Jack Ryan, oni tam w Departamencie Stanu wiedzą, że to mało prawdopodobne. I to jest zła informacja.

3. Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby wczoraj napisać o spiskowej teorii na temat Durczoka. Po tym, co przeczytałem w nocy zaczynam się siebie bać.
A poważnie: „Wprost” wykonało manewr, który jest tak pozbawiony… właśnie nawet trudno mi określić czego… więc niech będzie, że etyki.
Więc najpierw opublikowali tekst o tym, że ktoś (bez nazwiska) molestował kogoś (nez nazwiska), o czym ten molestowany (bez nazwiska) opowiedział. Molestujący (bez nazwiska) został opisany w taki sposób, że wyraźnie zawęził się zbiór osobników płci męskiej, do których należał.

Naród szybko rozpoznał o kogo (bez nazwiska) autorom chodziło. I czekał na następny odcinek.
Śledztwo dziennikarskie trwa, więc pewnie pojawią się jakieś konkrety.
No i najpierw „Wprost” zaczął nęcić. Na naszej okładce pojawi się twarz znanego polskiego dziennikarza. Naród zawył z rozkoszy. Pojawiło się zdjęcie. Kamila Durczoka. Wycie zrobiło się głośniejsze. Zaczęto zbierać drewienka na stos. „Wprost” podkręcał atmosferę jeszcze bardziej informując, że tym razem wydanie elektroniczne będzie dostępne dopiero rano. Nie do końca to wyszło, więc niektórzy mieli już do wydania dostęp. I się okazało, że o molestowaniu przez Durczoka tam nic nie ma. Poza procesowo bezpieczną sugestią, że w poprzednim tekście o Durczoka chodziło.
I to jest zła informacja.

Bo to, co robi „Wprost” to excusez le mot chuj nie dziennikarstwo.

No chyba, że definicję „dziennikarskiego śledztwa” się przejęło od Pawła Smoleńskiego.

niedziela, 15 lutego 2015

15 lutego 2015


1. Mam osobiste źródło spiskowych teorii. Źródło to w moim uniwersum pełni rolę dziesiątego męża z „World War Z”.
No i rzeczonemu źródłu nie pasował materiał „Wprost”. Ten o molestowaniu. Źródło moje – skądinąd słusznie – zwracało uwagę na to, że to ch. nie robota dziennikarska. Źródło przed laty pracowało w kilku redakcjach i ma nie najlepsze zdanie o dziennikarzach, zwłaszcza śledczych. Mówi, że najbardziej na ich pracę wpłynęła rezygnacja z faksów na rzecz mejli. Bo nie trzeba przepisywać, wystarczy przekopiować.
Źródło ma już swoje lata i w związku z tym za grosz nie ma zaufania ani do redaktora naczelnego, ani wydawcy „Wprost”. Miałem w związku z tym kilka poważnych ze źródłem dyskusji w czasie afery taśmowej. Ale o tym przypomnę, jeśli Prokuratura wypełni groźby pana Seremeta.
No więc źródło szukało w sprawie drugiego dna. Dość szybko rozpoznało bohatera i przyniosło teorię związaną z zapleczem kandydatki Ogórek. Nie będę jej tu opisywał, bo jest zbyt skomplikowana. No i dotyczy pewnych faktów, które (jeszcze) nie są powszechnie znane.

Ostatnio źródło przyszło z nową teorią. Mianowicie, że chodziło o przywołanie do porządku bohatera, za sposób w jaki przeprowadził wywiad z panią premier Kopacz.
Pani Premier nie wyszła zbyt korzystnie. A szła w przekonaniu, że będzie super. Do niej nie warto mieć pretensji, ale jej otoczenie zapomniało o tym skąd bohater jest. Zresztą Warszawka nie docenia Ślązaków. Nie rozumie ich. Nie wie, że mogą istnieć wartości, których się nie poświęci w imię kariery.
Wywiad poszedł. Pani Premier wyszła źle. Bardzo źle. Wyszedł profesjonalizm bohatera, który nie atakował, tylko pozwolił się jej kompromitować. A nawet skompromitować.

Otoczenie pani Premier dostrzegło nagle poważny problem. Już wcześniej dziennikarze wypowiadali się o pani Premier niezbyt dobrze. Z tym, że robili to w mediach społecznościowych a nie na wizji. Jeżeli ktoś taki jak bohater pokazuje, że nie jest po stronie rządu – może ruszyć lawina. Postanowili więc pociągnąć za cugle. I nie chodzi o to, że minister Kamiński zadzwonił do redaktora Latkowskiego z poleceniem, tylko ktoś, komuś coś podrzucił. Może z sugestią, że całe miasto mówi. I że ponoć konkurencja się za temat zabiera. „Wprost” puścił. Bez nazwisk. Nazwisko za to od razu pojawiło się w plotkach. Pomysłodawcy całej akcji są z trochę innych czasów – nie docenili więc siły mediów społecznościowych. I poszłoooo.
Sprawcom wcale nie zależało na tym, żeby wykończyć bohatera. (Ale wiadomo jakimi są fachowcami). Może liczyli na to, że dziennikarze zadzwonią do bohatera z prośbą o komentarz. Więc się stąd dowie, że nie powinien brykać. Może nie wierzyli, że tekst się ukaże, bo materiału tam, co kot napłakał.
Cóż, są z innych czasów.

Tu disclaimer: Proszę to traktować jak ASZdziennik. Nie wykonałem żadnej pracy, żeby tę historię zweryfikować. Tekst jest oparty na pojedynczym anonimowym źródle. Do tego o ograniczonej wiarygodności. Napisałem, bo lubię historie.
Nie wiem, co mam zrobić, żeby ktoś przypadkiem nie traktował tego jako opisu faktów. I to jest zła informacja.

Disclaimer 2.: Nie jest moją intencją usprawiedliwianie jakichkolwiek przypadków molestowania kogokolwiek, bądź czegokolwiek przez kogokolwiek.

Disclaimer 3.: „Wprost” generalnie robi dobrą robotę. Mógłby robić ją lepiej.


2. PKP w reklamie TV informuje, że są też inni przewoźnicy kolejowi. Po to, żeby ludzie , że jeżeli w pociągu śmierdzi i jest głośno to musi być właśnie inny. Na przykład TLK. O, nie! TLK to też PKP. Ciekawe ile ta kampania kosztowała. I ile śmierdzących wagonów by można za nią wyremontować.

TVN24 nie dało na żywo transmisji z katowickiej imprezy prezydenta Komorowskiego. Puściło „Drugie Śniadanie Mistrzów”. Marcin Meller robi wspaniałą robotę pokazując jakimi idiotami są polscy celebryci. Ciekawe, czy Bobek Makłowicz prędko się tam znowu pojawi – ze dwa razy wyglądało, że zaraz go szlag trafi..
Swoją drogą kto wie co łączy Makłowicza, prof. Nowaka i mnie?

Po „Śniadaniu” pokazano jak w Katowicach prezydencji miast składają hołd prezydentowi Komorowskiemu. Wyglądało to dość zabawnie. Stali w kolejce, po wyczytywaniu podpisywali się na ścianie (niektórzy kucając) i ściskali z panem Komorowskim. Bożena w tym zobaczyła jakąś scenę z „Ojca Chrzestnego”, ale chyba jest uprzedzona.
Później retransmitowano przemówienie. Niezbyt długie, bo pan Prezydent nie czytał.

Rozbawiły mnie komentarze, że ta impreza to dobry ruch. Prezydenci miast właśnie zaczęli się wycofywać ze swoich wyborczych obietnic. Próba wyprowadzania wniosku, że Komorowski przez nich wsparty jest bardziej obywatelski ma sens tylko wtedy, jeśli tę obywatelskość będziemy rozumieć jak w nazwie PO.
A, no właśnie wg pana Prezydenta tak mamy ją rozumieć. Mam wrażenie, że do pana Komorowskiego jeszcze nie dotarło, że wcale nie będzie mu tak łatwo wygrać.
Na razie sztab prezydenta Komorowskiego zintensyfikował działania na Twitterze. Niestety nie korzystają z doświadczeń gen. Kozieja, który na Twitterze niejedną bitwą stoczył.

Marszałek Jarubas rozpoczął kampanię w „swoim rodzinnym Nowym Korczynie”. Rodzinna to dla pana Jarubasa jest Błotnowola. Ale to drobiazg. Pan Jarubas ogłosił, że chce zakończyć wojnę polsko-polską. Miał jeszcze jakieś hasło na koniec, ale też je gdzieś słyszałem wcześniej. W każdym razie pan Jarubas nie jest nawet panią Ogórek.

Pani Ogórek miała przemówienie. Gdybym był warszawską feministką, to bym miał używanie. Nie jestem i to jest zła informacja.

3. Zapalił się most. Nie wiedziałem, że coś takiego może się zdarzyć. Może. I zdarza się po raz drugi. Pierwszy raz ze czterdzieści lat temu. Straż Pożarna ma ponoć specjalne statki gaśnicze. Na zimę wyciągane z wody. Strażacy gasili z jakichś motorówek, które znosił prąd. Odnalazł się wtedy prezydent obywatel Jóźwiak, który w kwadrans załatwił holownik. Jego szefowa jest szychą w rządzącej partii, jest na ty z panią Premier, szkoda, że nie jest tak sprawna jak on. Mogłaby załatwić, żeby następnym razem nie było trzeba improwizować, tylko użyć odpowiedniego sprzętu

Prezydent obywatel Jóźwiak, razem z wiernym dyrektorem Zydlem do rana asystowali przy akcji gaśniczej. Chciałbym kiedyś zobaczyć scenkę, jak po jakiejś akcji usmolony dyrektor Zydel w kurtce z napisem Centrum Zarządzania Kryzysowego wchodzi do Beirutu, podchodzi do baru, coś zamawia, widzi to Krzysztof, podchodzi i mówi do barmana – on the house. Wszyscy patrzą na dyrektora Zydla z wdzięcznością.
Znaczy nie wiem, czy bym chciał. Bo może jeszcze jeden most by został wyłączony na parę miesięcy. Na razie wyłączony jest Łazienkowski. I to jest zła informacja.  


PS.
Ktoś, kto wpadł na pomysł, że źródłem moim jest red. Pawlak chyba nie ma mózgu.

sobota, 14 lutego 2015

14 lutego 2015



1. We czwartek w Rabce poseł Kwiatkowski połamał się na nartach. I to jest zła informacja. Ja się połamałem na oślej łączce w Koninkach chyba w trzeciej klasie podstawówki. Pamiętam, że to właściwie był mój drugi w życiu zjazd. Nogę unieruchomił mi pułkownik Służby Bezpieczeństwa. Znaczy nie tyle unieruchomił, co przywiązał do podudzia deskę w sposób taki, że nic nie unieruchamiała. I to właściwie było strasznie śmieszne. Pułkownik Kantek, to ciekawa postać. Okupację spędził w domu dziecka. Ulubionym gubernatora Franka. Gubernator wpadał, sadzał sobie dzieci na kolanach i dawał im cukierki. Razem z nim przychodzili inni panowie w bardzo eleganckich mundurach i też rozdawali cukierki. Swoją drogą ostatnio zauważyłem ostatnio na nie-powiem-kim spodnie od tego krawca, co mundury tamtych panów obserwowanych przez płk. Kantka za młodu.
No i pewnego dnia panowie w ładnych mundurach wyjechali przegnani przez brudnego żołnierza, który miał karabin na sznurku. Młody płk Kantek wymyślił wtedy, że skoro ten brudny żołnierz z karabinem na sznurku jest silniejszy od panów w ładnych mundurach to się trzeba do niego przyłączyć. No i w ten sposób trzydzieści parę lat później płk Kantek był podpułkownikiem SB i pracował w wydziale łączności WUSW w Krakowie.
Płk. Kantka przypominam nie dlatego, żeby się ponabijać z jego nieumiejętności udzielania pierwszej pomocy, tylko, żeby przypomnieć, że 13 grudnia 1981 roku nie wykonał rozkazu i nie wyłączył wszystkich automatów telefonicznych (budek) w mieście. Chodziło mu o to, że ludzie nie będą mieli jak wezwać pogotowia i ryzykował sporo, bo rozkaz jest rozkaz. Zwłaszcza na wojnie.
Z deską przywiązaną do nogi dowieziono mnie na krakowskie pogotowie. Tam mnie zagipsowano. I w tym gipsie byłem z pół roku. I to nie było fajne. W każdym razie od tego czasu na nartach nie jeżdżę. Oszczędziłem więc mnóstwo czasu i pieniędzy.

2. Więc poseł Kwiatkowski się połamał. No i nie wiem kto pierwszy rzucił hasło, że cały wypadek był ustawką, żeby kandydat Duda mógł być sfotografowany jak pomaga koledze. Ktoś hasło na Twitterze rzucił, PiS-owcy zaczęli protestować. Biedny Kwiatkowski cierpiał w szpitalu.
Gazeta.pl zrobiła materiał o dyskusji na temat tego, czy to ustawka. Nikt oczywiście nie zadzwonił do szpitala, żeby się dowiedzieć o stan Kwiatkowskiego, bo to przecież nie o to chodzi, żeby podać czytelnikom fakty.

Kwiatkowskim zainteresowała się posłanka Ligia Krajewska. W kontekście ustawki oczywiście. Zrobiła to w momencie, w którym już było wiadomo, że ten leży połamany.
Pani Ligii to jest mi czasem żal. Bo nawet teoretycznie zaprzyjaźnieni z nią ludzie za jej plecami mówią, że jest idiotką. Tak, tak, to o was redaktorze Kolanko.

No dobra, ostatnie zdanie to żart. Niesmaczny. Wszyscy wiedzą, że red. Kolanko taki nie jest.

TVN24 puścił materiał, w którym słowo „ustawka” padło chyba ze dwadzieścia razy. I to jest zła informacja. Przepytali na tę okoliczność jakiegoś SLD-owca (tych młodszych nie rozróżniam). On myślał, że pytany jest o jadę Dudy na nartach, z kontekstu wynikało, że o wypadek Kwiatkowskiego. SLD-owiec mówił, że ustawka. Zaczęła się na Twitterze robić zadyma. Odezwał się Konrad Niklewcz. (w podobny jak pani Ligia sposób).


No właśnie. Kontynuując temat Instytutu Obywatelskiego, bo znowu przez telefon usłyszałem jakieś smaczki – Niklewicz był postponowany przez Makowskiego. Jak przestał być ministrem od prezydencji zrobiono z niego zastępce Makowskiego, co Makowskiemu zbytnio nie pasowało. Mobingował go więc sadzając w pokoju z praktykantami. Ministra.
A, no i nowy dyrektor Sienkiewicz podczas przywitania z zespołem użył słowa „podwyżka” więc zespół się w nim zakochał. Dyrektorowi Sienkiewiczowi na miłości zespołu chyba specjalnie nie zależy, bo przecież nikt nie kocha go tak bardzo jak on sam.
Jak tak dalej pójdzie, to będę się finansował prowadząc linię 0700, ludzie będą do mnie dzwonić, żeby się podzielić informacjami na temat polskiej polityki.

W Kancelarii Prezydenta ponoć nastrój jakby ktoś umarł. Na chorobę zakaźną. Prof. Nałęcz omijany jest przez pracowników dużym łukiem. Lubiłem oglądać prof. Nałęcza w czasie komisji Rywina. Teraz nie lubię. Stracił lekkość wypowiedzi, która wtedy go jakoś charakteryzowała.

To co piszę wcale nie musi być prawdą, bo ani w Instytucie, ani w Kancelarii nie byłem. Choć mam blisko. I one (Instytut i Kancelaria) też są od siebie blisko.

Redaktor Durczok z niewiadomych przyczyn wycofał się z sędziowania „Blogu Roku” w kategorii, w której startowałem i w której najwięcej SMS-ów zebrał Matka Kurka. I to jest zła informacja. Gdybym się załapał do półfinału (a chciałem to zrobić, żeby poznać red. Durczoka na gali) – to bym z tym półfinałem został jak Himilsbach z angielskim.

3. Coś jeszcze chciałem napisać i nie pamiętam co. I to jest zła informacja.
Obejrzeliśmy z Bożeną „Amerykańskiego Snajpera”. Mnie się podobał. Bożenie – nie. Mowa wychowawcza ojca bohatera na początku filmu warta wszystkie pieniądze.  

piątek, 13 lutego 2015

13 lutego 2015


1. Niestety musiałem wstać. Nie było to łatwe, bo wróciłem domu koło trzeciej. Ze dwadzieścia kilometrów przed Warszawą musiałem stanąć na chwilę na parkingu, bo już miałem regularne omamy. Gdyby XC70 miało aktywne pilnowanie pasa, to bym się zdrzemnął podczas jazdy. Niestety tylko dzwoniło wyciszając audio. Przez większą część drogi słuchałem „Afgańczyka” Forsytha. Warto. Pal sześć fabułę za to bardzo ładnie nakreślone historyczne tło.
Przed Koninem trzeba było zacząć coś nowego. I padło na „Polactwo” Ziemkiewicza. Czytane przez autora. To właściwie miło obcować z kimś, kto jest jeszcze bardziej zadowolony z siebie niż ja.
W każdym razie wstawało mi się słabo. I to jest zła informacja.

2. W Volvo wywarłem na Staszku presję, żeby poświęcił mi trochę czasu. 
Staszek liczył chyba na to, że jak mi poopowiada przez chwilę o XC90, to wystarczy. Niedoczekanie. Dobrą informacją jest, że do XC70 można kupić lepsze fotele. Ten, na którym siedziałem działał przez pierwsze sześć godzin. Później było źle. Z drugiej strony znakomita większość użytkowników XC70 nie będzie miała szansy tego sprawdzić. Ale i tak, gdybym musiał sobie kupić jakieś volvo, to byłby ten model. Ale chyba z T6. Choć jednak bardziej odpowiedzialnie byłoby wziąć diesla.
W kwietniu będę jeździł S80. Zostanie mi jeszcze V70 i będę miał zaliczoną pełną ofertę firmy.
Wracałem piechotą. Warto się czasem przejść Puławską. Człowiek szybko rozumie, że gdzie indziej jest tak pięknie.
Puławską jeździły radiowozy. W kolumnach chyba po sto.
Nie było mnie na imprezie „W Sieci” I to jest zła informacja. I nie chodzi o to, że nikt mnie nie zaprosił (i tak bym nie mógł pójść). Ale o to, że nie widziałem jak dyrektor Ołdakowski łapany jest za pośladek przez prominentnego działacza partii opozycyjnej. Postał bym chwilę w świetle pana Dyrektora i może i mnie ktoś by chciał za coś złapać.

3. Wieczorem w „Krakenie” spotkałem się z redaktorem Pereirą. Dowiedziałem się, że nie dość, że jest częściowo z Portugalii, to jeszcze jest trochę z Angoli. No i spokrewniony jest z Tadeuszem Kościuszką. Białorusin.
Red. Pereira powiedział, że pijąc ze mną trochę się czuje, jakby pił z własnym ojcem. I to jest zła informacja, bo myślałem, że stać go na więcej – skoro koniecznie chce mi dać pretekst, bym go opisanł w Trzech Negatywach.

Korzystając z prawie ojcowskiego autorytetu namawiałem go, żeby wywarł na KPRM presję, by pani Premier udzieliła mu wywiadu, jak obiecała jakiś czas temu, czego ja – i tysiące innych ludzi przed odbiornikami – byliśmy świadkami.
Taki wywiad to byłoby coś.  

12 lutego 2015


1. Podwoziłem do szkoły Tośkę. Mają klasowy czat. W rocznicę wyzwolenia Auschwitz napisała tam, że to, iż pod berlińskim pomnikiem ofiar holokaustu nie było specjalnych śladów wskazujących na to, że berlińczycy o tej dacie pamiętają jest słabe.
Koledzy z klasy ją wyśmiali. Szkoła jest imienia Sophie Scholl.
Gdyby Sophie Scholl nie było, ktoś by ją pewnie wymyślił.
Z drugiej strony, w klasie „rdzenni” Niemcy niekoniecznie stanowią większość.

„I nawet jeżeli Holocaust już nie dla wszystkich obywateli zalicza się do zasadniczych elementów niemieckiej tożsamości, tym niemniej w dalszym ciągu aktualne jest stwierdzenie, że nie ma niemieckiej tożsamości bez Auschwitz.”

Koleżeństwo Tośki pewnie woli się koncentrować na Porsche, Die Mannschaft, Reinheitsgebot, braciach Grimm czy Beethovenie. Wszakże ich rodzice nie przyjechali do Niemiec, bo uważali, że najwspanialszym miejscem do życia jest kraj, w którym wymyślono Endlösung.

„Holocaust jako zbrodnia przeciwko ludzkości – zbliżanie się na tej drodze jest również udziałem imigrantów, nawet jeżeli nie czują się oni albo jeszcze nie czują się Niemcami. Ta droga nie jest zawsze łatwa ani oczywista. Niektórzy imigranci sami w swoich krajach pochodzenia cierpieli prześladowania. Niektórzy przybywają z krajów, gdzie powszechny jest antysemityzm i nienawiść wobec Izraela. Tam, gdzie tego typu postawy u imigrantów dochodzą do głosu i określają odbiór aktualnych wydarzeń, musimy im wytrwale przekazywać prawdę historyczną oraz zobowiązywać ich do zachowania wartości obowiązujących w tym społeczeństwie.”

W praktyce wygląda to tak, że dziewczyny wolą nie mówić w szkole, że były w Polsce, bo nauczyciele nie są z tego zadowoleni.

„Pamięć o Holocauście pozostanie sprawą wszystkich obywateli mieszkających w Niemczech. Należy on do historii tego kraju. I pozostanie jako coś specyficznego: Tutaj w Niemczech, gdzie codziennie przechodzimy obok domów, z których deportowano Żydów; tutaj w Niemczech, gdzie zaplanowano i zorganizowano zagładę, tutaj zmory przeszłości są bliżej a odpowiedzialność za teraźniejszość i za przyszłość jest większa i bardziej zobowiązująca niż gdziekolwiek indziej. ”

Wyjeżdżając z Berlina mijałem drogowskazy na Wannsee. Ciekaw jestem ilu współuczestników ruchu drogowego kojarzyło tę nazwę z tym, co ja. Pewnie niewielu. I to jest zła informacja.

[tu całe przemówienie pastora Gaucka:
http://www.bundespraesident.de/SharedDocs/Downloads/DE/Reden/2015/01/150127-Gedenken-Holocaust-polnisch.pdf?__blob=publicationFile]

2. Kilkaset kilometrów trzypasmową autostradą to ciekawe doświadczenie. Płynność ruchu przede wszystkim. Zwyczaj robienia miejsca samochodom zmieniającym pas jest tak oczywisty, że cały proces odbywa się automatycznie. Suwak z przesunięciem.
Dojechałem na miejsce po sześciu godzinach. Załatwiłem, co miałem załatwić. Postanowiłem wracać inną drogą. Najpierw wszedłem do Lidla. Mieli mniejszy wybór win niż w Polsce. No i było trochę taniej. No i chińskie piwa z obniżoną ceną. Jak w Polsce. Jedna rzecz mnie rozbawiła. Przed samymi kasami, tam gdzie gumy do żucie, chusteczki, ibuprom etc. była wódka Gorbatschow w setkach. Strasznie w tych Niemczech muszą łoić.

Jechałem lokalnymi drogami. Prawie na każdym budynku były panele fotowoltaiczne. Były też porozstawiane na polach. W wakacje pewna firma próbowała mnie namówić na to, żebym zamówił u nich taką instalację. Znaczy projekt, oni by przygotowali wniosek o unijne dofinansowanie i po pozytywnym projektu rozpatrzeniu – realizację. Inwestycja się miała zwrócić, bo miały w życie wejść przepisy zmuszające firmy energetyczne do kupowania ekologicznego prądu.
Brzmiało to bardzo interesująco. Trzeba było z góry zapłacić 1000 zł. Zapytałem jaka jest gwarancja otrzymania dotacji, usłyszałem, że duża, tylko się trzeba spieszyć. Dlaczego się trzeba spieszyć? Trzeba się spieszyć, bo budżet jest na jakieś 500 instalacji w Polsce.
W ciągu 30 minut jazdy z prędkością 80 km/godz. widziałem – mam wrażenie – więcej takich instalacji. Przepisy padły w Senacie. Więc dobrze, że nie zainwestowałem 1000 zł w projekt.
Swoją drogą ktoś by się mógł w tę sprawę wgryźć, bo bym się nie zdziwił, gdyby pod pozorem energetyki prosumenckiej ktoś próbował zrobić dobrze właścicielom farm wiatrakowych.

W Osnabrück zatankowałem na stacji pana Gawczyńskiego. Jechałem sobie spokojnie, aż tu nagle widzę napis „Witamy serdecznie”. Więc musiałem stanąć. Kupiłem polskojęzyczną gazetę z Frankfurtu „Info-Tips”wydawaną przez pana Stanislausa Wenglorza, wokalistę rockowego, który współpracował z „Budką Suflera”. Pani sprzedająca na stacji nie mówiła po polsku. I to jest zła informacja, bo już zacząłem czuć nostalgię.

3. Z tej nostalgii wróciłem na autostradę i przeprowadziłem serię rozmów telefonicznych na tematy polityczne. Usłyszałem, że decyzja iż radny Makowski przestanie być dyrektorem Instytutu Obywatelskiego (z pensją 240 tys. rocznie) podjęta została na nerwowym zebraniu zwołanym w sobotni wieczór. Znaczy wieczór nie mógł to być specjalnie późny, bo minister Kamiński pojawił się niezbyt późno na balu. Że – wbrew temu, co mi się wydawało – dyrektor Makowski ciężko pracował tłumacząc różne rzeczy posłom PO, że na przykład przez trzy tygodnie wyjaśniał pani Kluzik-Rostowskiej czym się zajmuje Minister Edukacji. Że dyrektor Makowski na początku nie lubił Konrada Niklewicza, ale później się do niego przekonał, bo pan Niklewicz jeździł po powiatach i spotykał się z lokalnymi działaczami PO i dowiadywał się różnych rzeczy. Że dyr. Makowski należał do elitarnego grona, które znając kandydatkę Zielonych na prezydenta stolicy nie poznało jej bliżej. I, że dyrektor Mężyk był widywany w Łazienkach z ministrem Sienkiewiczem, więc news o tym, że Sienkiewicz zastępuje Makowskiego 300polityka prawdopodobnie dostała od Sienkiewicza. Dużo tych historyjek było, zaczęły mi się mieszać, więc nie będę ich powtarzał. Oczywiście wszystkie mogą być nieprawdziwe.

Przejechałem Odrę. Zatankowałem. Okazało się, że paliwo w Polsce (przy autostradzie) kosztuje więcej niż w Niemczech (poza autostradą).



Zanim przejechałem Odrę zauważyłem na poboczu tablicę z napisem „Autobahn der Freiheit”. Postawienie tej tablicy to wielki sukces polityki zagranicznej prezydenta Komorowskiego.