niedziela, 22 marca 2015

21 marca 2015



1. Redaktor Kuźniar, za którym nie przepadam strzelił sobie z bazooki w stopę. Kopanie leżącego jest łatwe ale uchodzi za niezbyt honorowe. Więc zamiast pisać o red. Kuźniarze napiszę historyjkę z lat osiemdziesiątych.
Otóż byłem wtedy w Górach Sowich i razem z grupą znajomych – przepraszam za określenie – penetrowaliśmy niemieckie instalacje kompleksu Riese. Równolegle z nami po okolicy jeździła ekipa TVP, która kręciła na temat Riese jakiś reportaż. Myśmy jeździli busem marki UAZ. Oni roburem. Robur nie wszędzie mógł wjechać. W przeciwieństwie do UAZ-a. No i jakoś tak wyszło, że zaczęliśmy jeździć razem. Albo UAZ-em, kiedy było bardziej off-roadowo. Albo roburem – po asfalcie. No i kiedyś jedziemy sobie roburem. Wjeżdżamy do jakiejś wsi. Dźwiękowiec z kamerzystą ordynują zatrzymanie robura koło sklepu. Kierowca staje. Widzę, że operator bierze kamerę, dźwiękowiec nagrę i mikrofon i wchodzą do sklepu. Wchodzę za nimi. Pani sklepowa widząc kamerę zrobiła się cała czerwona. Operator postawił kamerę na podłodze. Zamówili z dźwiękowcem po piwie. Piją. To były czasy, kiedy jeszcze ze sklepów nikt pijących nie gonił. 
Piją. 
Wypili połowę. 
Dźwiękowiec patrzy na zawartość butelki pod światło. 
Mówi do sklepowej: widzi pani, tu jakieś męty pływają. Wypiłem mniej niż połowę. Proszę wymienić mi na inne. 
Operator robi to samo. 
Sklepowa podaje im nowe butelki. 
Piją. 
Wypili połowę. 
Tym razem operator patrzy na zawartość butelki pod światło. 
Mówi do sklepowej: widzi pani, tu jakieś męty pływają. Wypiłem mniej niż połowę. Proszę wymienić mi na inne. 
Dźwiękowiec robi to samo.
Wypili po osiem piw. 
Znaczy osiem razy pół. Piliby dalej, ale się piwo skończyło. Na koniec powiedzieli, że zasadniczo sklepowa powinna im oddać pieniądze, ale niech będzie ich strata.
Operator zabrał kamerę. Wrócili do robura. I powiedzieli, że można ruszać.
Wydawało mi się, że takie numery to tylko w TVP trzydzieści lat temu. Ale się najwyraźniej pomyliłem. I to jest zła informacja.

2. W TVN24 wystąpiła para turystów, która przeżyła zamach w Tunezji. Opowiedzieli, że wbrew temu, co słyszeliśmy od pani Premier i pana MSZ – polskie służby konsularne wcale im nie pomagały.
Z ludźmi na lotnisku rozmawiał „Fakt”: „–Koleżanka z wycieczki wiedziała, że mąż został postrzelony i czekała na informacje. Przez 24 godziny o niczym jej nie informowano! – skarży się pan Piotr, który przeżył zamach w Tunezji. Przeraża go to, jak została potraktowana jego znajoma. – Ambasador raczył przyjechać na godzinę przed naszym odlotem do Polski. Był uśmiechnięty, zadowolony, świetnie się bawił! Tej dziewczynie, która była zapłakana, powiedział wtedy »niestety, pani mąż nie żyje«. To skandal, ten człowiek nie powinien być ambasadorem! – oburza się.
Pan MSZ oświadczył, że Państwo zdało egzamin w tej sytuacji egzamin. I to jest zła informacja


3. Na stronie ASZdziennika pojawiają się reklamy. Prowadzi to do dość zabawnych sytuacji. Człowiek czyta: „Citroëny z bogatym pakietem wyposażenia élite!” i się zaczyna profilaktycznie śmiać. A to jednak prawda, a nie ASZdziennik.

Nie mogąc się otrząsnąć po lekturze tekstu w „Newsweeku” porozmawiałem z krakowskimi znajomymi. No i się okazało, że autorzy już drugim zdaniu mijają się z prawdą. Piszą „P. to jeden z niewielu dawnych kolegów, który na sam dźwięk nazwiska Duda nie rzuca słuchawką”. Otóż fakty są takie, że słuchawkami rzucano nie na dźwięk nazwiska „Duda”, tylko na dźwięk tytułu „Newsweek”. I to jedno.
Drugie: usłyszałem w jaki ponoć sposób uzyskano oświadczenie syna teścia Kandydata. Jeżeli się to potwierdzi, to będzie kolejne przegięcie.
A już za chwilę niedzielny wieczór. I to jest zła informacja, bo to może eskalować.  

sobota, 21 marca 2015

20 marca 2015


1. Kiedy się kładłem spać liczba polskich ofiar zamachu w Tunezji wynosiła siedem. Kiedy się obudziłem spadła do jednej, by po jakimś czasie urosnąć do dwóch. [By w końcu dojść do trzech. W Bogu nadzieja, że na tym się zatrzymać]. Piszę w tak obcesowy sposób, bo dlaczego mam się zachowywać lepiej niż najważniejsze osoby w Państwie.
Pan Prezydent, którego sztab dzień wcześniej ogłosił przerwę w kampanii od rana błyszczał w mediach. Kolega Rybitzki poszedł na Żurawią, żeby zobaczyć jak wygląda zawieszona kampania. No i się okazało, że wygląda zupełnie jak niezawieszona.
Coś jak głodówka rotacyjna posła Boniego.
Zadzwonił pan od Bilsteinów. Udało się je naprawić. Będę musiał w poniedziałek wziąć Bożenie auto i znowu się udać w labirynt uliczek o logicznie niezwiązanych nazwach. Wygląda na to, że Suburban będzie w końcu gotowy. Nie wiem tylko jak tę jego gotowość sfinansuję. I to jest zła informacja.

2. W TVN24 wystąpił Stephen Mull. Oglądanie Jego Ekscelencji zawsze poprawia mi humor. To, o czym mówi dowodzi, że nie wszystko naszym tytanom od polityki zagranicznej udało się zepsuć.
Pod Warszawą rozstawiła się bateria Patriotów. I to jest bardzo dobra informacja.

Swoją drogą ciekawe, kiedy di polskich polityków dotrze, że amerykańscy żołnierze mogą być u nas ciągle nie będąc stale. Pewnie nie szybko. I to jest zła informacja.

1979 roku w domu kultury na krakowskim osiedlu Piaski Nowe była wystawa poświęcona rocznicy wybuchu II wojny światowej. Wśród eksponatów był kajet jakiegoś pana, który czterdzieści lat wcześniej był pewnie trochę starszy niż ja trzydzieści pięć lat temu. Pan ten mieszkał na Piaskach. Ze wzgórza, na którym później wybudowano osiedle obserwował walki samolotów nad Krakowem. Obserwował i szkicował. Miał talent.
Do naszkicowania pojedynku rakiety Patriot z Iskanderem aż takiego talentu nie trzeba.

3. U red. Olejnik wystąpił prof. Balcerowicz. Trochę przykro było słuchać jak polityk wygrywa z profesorem. Komunikat Duda odpowiada za to, że podatnicy stracili trzy i pół miliarda jest jednak na poziomie dziadka Waldemara.
Choć właściwie nie ma się czemu dziwić. Obaj panowie zainwestowali strasznie dużo w projekt III RP.
Wręcz zabawny był moment, w którym red. Olejnik próbowała tłumaczyć profesorowi, że za większość strat odpowiadają SKOK-i wołomińskie, które z PiS-em nie mają nic wspólnego. Profesor zaczął tłumaczyć, że to nie ma znaczenia, bo SKOK-i to zło.

Redaktor Piasecki napisał na Twitterze: „Co by nie powiedzieć – zablokowanie ustawy dającej KNFowi nadzór nad SKOKami okazało się drogim błędem.”
Jestem cichym wielbicielem red. Piaseckiego. Uważam, że ma talent. Potrafi szybko ripostować i nie pozwala rozmówcom wchodzić sobie na głowę.
Niestety ciągle popełnia błąd polegający na tym, że traktuje media społecznościowe niezbyt poważnie. Zapomina, że nie jest jednym z miliarda twitterowiczów, że jest redaktorem Piaseckim, którego (prawie) codziennie można posłuchać w radio, a w piątek obejrzeć w telewizorze. A zapominając dość lekko sobie waży słowa.

Razem z red. Pieńkowskim zaczęliśmy z red. Piaseckim dyskutować. No i z tej dyskusji wyszło, że nikomu się nie chce czytać Konstytucji. A nawet jak ktoś już zacznie tę Konstytucję czytać, to czasem trudno ją zrozumieć.

Ale od początku. Szeroko rozumiana Platforma od kilku dni podnosi zarzut, że prezydent Kaczyński wysyłając ustawę podporządkowującą SKOK-i nadzorowi KNF do Trybunału Konstytucyjnego zablokował ją powodując wielkie straty.
Chwytliwy tekst. Prezydent Kaczyński nie żyje. Bronić swojej decyzji nie może. Podaje się od razu kwotę 3 500 000 000 zł. I od razu robi się z tego największa afera polityczno-finansowa Polski.

Od czego jest Prezydent? Prezydent jest od pilnowania Konstytucji (art. 126)
Na biurko Prezydenta trafiają ustawy. Prezydent może je podpisać. Wtedy wchodzą w życie. Może je zawetować – wtedy wracają do sejmu. Może je też odesłać do Trybunału Konstytucyjnego w celu sprawdzenia ich zgodności z Konstytucją.

Prezydent ustawy podpisuje, kiedy nie ma do nich zastrzeżeń. Wetuje – kiedy ma na to ochotę. Co się dzieje, kiedy ma podejrzenia, że coś w ustawie nie jest zgodne z konstytucją? Wysyła taką ustawę do Trybunału Konstytucyjnego. I dopóki z tego Trybunału ustawa nie wróci – nie może jej podpisać.
Czy Prezydent może ustawę podpisać i później odesłać do Trybunału? Nie, gdyż może podpisywać ustawy o których konstytucyjności jest przekonany. Jest przecież strażnikiem Konstytucji (art. 126)
Czy Prezydent może podpisać ustawę częściowo? Nie, nie może.

Co zrobił prezydent Kaczyński? Ustawę o SKOK-ach wysłał do Trybunału. Co zrobił Trybunał? Stwierdził niekonstytucyjność kilku jej zapisów. [Więc trudno zarzucić prezydentowi Kaczyńskiemu, że oszukał wszystkich wysyłając dobrą ustawę do Trybunału, żeby ją zablokować]

Co by zrobił prezydent Kaczyński, gdyby jej nie wysłał do Trybunału Konstytucyjnego?
Złamałby Konstytucję.

Pamiętacie OFE i to, że Kancelaria Prezydenta Komorowskiego odmawiała udostępnienia opinii, na podstawie których prezydent Komorowski zdecydował się podpisać ustawę mimo wielu głosów, że jest niekonstytucyjna? Dlaczego odmawiała? Bo gdyby się okazało, że jest w nich coś, co by mogło świadczyć o niekonstytucyjności ustawy byłby to dowód na złamanie prawa przez prezydenta Komorowskiego.

Słowo „konstytucja” pada tu więcej razy niż „Duda” we wstępniakach red. Lisa.

Zła informacją jest, że dziennikarzom nie chce się zadzwonić do jakiegoś prawnika, który o Konstytucji ma pojęcie. I powtarzają spin wymyślony pewnie przez ministra Kamińskiego, bo któż inny by wpadł na tak łatwy do wywrócenia pomysł. Po telefonie do prawnika by można sprawdzić kto z posłów odpowiadał sprzeczne z Konstytucją fragmenty ustawy o SKOK-ach. Zaprosić go do studia i zapytać jak się czuje mając na sumieniu te 3500000000 zł.
Tylko lepiej nie mówić, że stracili te pieniądze prości podatnicy, bo to też nie jest takie proste.  

piątek, 20 marca 2015

19 marca 2015


1. Czasem przychodzi na człowieka taki dzień, że cztery piwa wypite dzień wcześniej działają gorzej niż flaszka single caska poprawiona szampanem. Albo odwrotnie. Najpierw szampan, (później trochę czerwonego wina), na koniec butelka single cask. Jeżeli dołożymy do tego kilkutygodniowe niedosypianie… No dobra piszę to wszystko, żeby usprawiedliwić, że przez większość dnia nie żyłem, więc nie bardzo mam co opisywać. Przysypiałem słuchając „Kariery Nikodema Dyzmy” czytanej dla Dwójki przez Jerzego Bończaka.
Bończak zawsze będzie dla mnie Homkiem z „Lata Muminków”. „Oni są zupełnie inni niż ja. Potrafią czuć, widzą kolory i słyszą dźwięki, ale co czują, widzą i słyszą i dlaczego, to ich nic nie obchodzi. Na przykład zupełnie ich nie interesuje, dlaczego wiruje podłoga”.
Sam „Dyzma” jakoś przerażający.
Przy Łuckiej – ulicy, przy której na początku książki mieszka Dyzma był „Ozon”. Bliżej Żelaznej.
Dzisiaj na imprezach nie nosi się fraków. Smokingów niestety też. Jak mnie będzie stać obstaluję sobie smoking u mistrza Ossolińskiego. Niestety nie wygląda na to, żeby mnie było stać w jakimś realnym czasie. I to jest zła informacja.

2. Wstałem i od razu się okazało, że w Tunezji strzelano do turystów. I to jest zła informacja. Z bełkotu informacyjnego, którym uraczyły mnie telewizje jedyną konkretną rzeczą, której się dowiedziałem, to to, że tunezyjskie siły specjalne używają karabinków Steyr AUG. Zaprojektowanych z sześćdziesiąt lat temu, które do dziś wyglądają dość futurystycznie. Mam wrażenie, że występowały w jakimś dziejącym się w głębokim kosmosie SF jako broń przyszłości.
Oglądając przez godzinę zapętlone te same obrazki mogłem się dokładnie przyjrzeć Tunezyjczykom celującym ze tych karabinków w trudno powiedzieć czego kierunku.
Jakże się cieszę, że nie pracuję w telewizji informacyjnej.

3. Wyszedłem do apteki, by kupić mieszaninę paracetamolu, kodeiny i kofeiny sprzedawaną pod nazwą Solpadeine. (Gdyby to ode mnie zależało dołożyłbym więcej kodeiny) Pierwszą dawkę przyjąłem jeszcze w aptece i od razu zrobiło mi się lepiej. Poszedłem do Faster Doga, gdzie nie zauważyłem, że zrobili porządki i przemeblowanie. Znaczy udałem, że zauważyłem, a zauważyłem, kiedy mi pokazywali co zmienili. A zmienili sporo. Na zapleczu (w kuchni) chyba nigdy nie było takiego porządku. Do tego Pawełek na klatce schodowej wkręcił porządną energooszczędną świetlówkę. Ciekawe kiedy ktoś ją wykręci.
Pożaliłem się Pawełkowi, że mi się koszula Pedletona niemożebnie skurczyła. Pawełek popatrzył na metkę i przeczytał, że jak byk tam stoi, żeby nie prać, tylko czyścić chemicznie.
Cóż, ja nie przeczytałem. I to jest zła informacja. Choć Bożena jest zadowolona.

Wróciłem do domu. Nie słyszałem jak marszałek Sikorski ogłaszał żałobę narodową. To niesamowite, że on wciąż ma wielbicieli uważających, że to mąż opatrznościowy. Nie słyszałem, bo rozmawiałem z moim bardzo ważnym na rynku magazynów kolegą. Powiedział, że niesprawiedliwie się czepiam polskiego „Esquire”. Kiedy chciałem dyskutować o pierwszym numerze okazało się, że nie wziął go do ręki. Nie widział sensu.
Redaktor Pertyński zacytował mi kiedyś jakiegoś pana (chyba) z Forda, który powiedział, że zbudowanie złego i dobrego samochodu kosztuje tyle samo. Ja uważam, że z magazynami jest podobnie. Mój ważny kolega – że nie. Mój ważny kolega ma zdecydowanie większe ode mnie doświadczenie. Ale ja i tak pozostanę przy własnym zdaniu.  

czwartek, 19 marca 2015

18 marca 2015


1. Po pierwsze wczorajszy kwiatek to nie krokus. Trwa dyskusja na temat tego, czy to krokus, zawilec czy przylaszczka.
Zadzwonił pan od bilsteinów. Nie udało się ich w prosty sposób rozebrać. I to jest zła informacja. Trzeba zrobić to siłowo, co będzie się wiązać z uszkodzeniem tzw. modułów. Nie wiem co to jest. Kosztuje 100 złotych.

Ministerstwo Obrony Narodowej wrzuciło na Twittera zdjęcie uroczystości z okazji 70. rocznicy walk o Kołobrzeg i Zaślubin Polski z Morzem. Na zdjęciu widać prezydenta Komorowskiego w kościele.
Zdziwiłem się, gdyż pamiętałem, że zaślubin Polski z morzem dokonał generał Haller w lutym 1920 w Pucku. Od 1920 do 2015 roku upłynęło więcej niż 70 lat. Później sobie przypomniałem, że za komuny wykreślono gen. Hallera zastępując go jakimś kapralem, który wrzucił obrączkę w 1945 (chyba nawet taka scena była w „Czterech Pancernych”). Zresztą czytałem gdzieś, że ta sytuacja nie miała miejsca, tylko zostało wymyślona później przez komunistyczną propagandę.
Jeżeli pan Prezydent nie przestanie być panem Prezydentem być może w sierpniu będzie świętował 101 rocznicę bitwy pod Grunwaldem.

2. Razem z kolegą Grzegorzem pojechaliśmy do Victorii porozmawiać z synem „Złotego Ułana”. Ale najpierw zostaliśmy zatrzymani przez kontrolerów biletów. Stałem jak debil z biletem w ręce, bo kasownik był w trybie „tylko karta” [Teraz już rozumiem co to znaczy]. Kontroler najpierw przysłuchiwał się naszej z Grzegorzem na temat kasownika rozmowie, później nas złapał. Wynegocjowałem najpierw, żebyśmy mogli dojechać na interesujący nas przystanek. Później ja oskarżyłem pana kontrolera, że specjalnie zablokował kasownik, by utrudnić nam skasowanie. A kolega Grzegorz wykonał atak z pozycji pryncypialnych powołując się na konstytucyjne prawa. Trwało to chwilę. Kiedy odmówiłem podania miejsca pracy, a kolega Grzegorz sfotografował wielokrotnie legitymację pana kontrolera ten się poddał. Oddał mi dowód, odwrócił się na pięcie i poszedł. Jego tolerancja na świrów najwyraźniej się wyczerpała.
Żeby nie było, że moje tłumaczenia, że nie miałem zamiaru oszukać Miasta Stołecznego nie były ściemą – osobiście zniszczyłem nieskasowany bilet.

Zasiedliśmy w lobby Victorii czekając na pana Jana. Jakoś nie myśleliśmy ani o „07 zgłoś się”, ani o zamachu na Abu Daouda. W końcu przyszedł pan Jan i zaczął opowiadać. Rozmawiał zasadniczo kolega Grzegorz. Mnie się było trudno w tę rozmowę wcinać. Ale chyba świat na tym dużo nie stracił. Pan Jan znany jest w Polsce z ufundowania pomnika „Złotego ułana” w Kałuszynie. Pan Jan jest majętnym człowiekiem. Prze lata był światowym potentatem w produkcji pocztówek ze zdjęciami gwiazd. Mówi, że wydrukował ich z miliard. I – jak na jednej nie ma zbyt dużego zarobku, to na miliardzie już się trochę zbierze. Poza zdjęciami gwiazd (najwięcej zarobił na di Caprio) pan Jan inwestował w nieruchomości. Zbudował klasycystyczny pałac w stylu stanisławowskim. I ćwiczy balet. Wystawił w swoim pałacu „Jezioro łabędzie”, w którym zatańczył. Generalnie ma chłop fantazję. I pieniądze na jej realizowanie. Choć chłop nie jest chyba odpowiednim określeniem, bo krew pan Jan ma błękitną.
Teraz chce wybudować łuk triumfalny. Z okazji setnej rocznicy bitwy warszawskiej. Ciut wyższy od tego paryskiego. Na łuku pięciometrowy Marszałek wskazujący ręką na wschód. Łuk z białego marmuru. Takiego, jak ten, z którego zbudowano Tadź Mahal. Marmuru o właściwościach granitu.

Uważam, że to zajebisty pomysł. Jak spotkam prezydenta obywatela Jóźwiaka – będę lobbował. Prezydentowi Obywatelowi ponoć zawdzięczamy maszt z flagą przed Arkadią, więc może się da namówić. Sytuacja czysta – pan Jan płaci za wszystko.
Jeśli Miasto nie będzie współpracować, to łuk mógłby powstać pod Radzyminem.

Pan Jan ma zamiar w przyszłym tygodniu wyzwać na pojedynek przywódcę brytyjskiej prawicy, który w sposób niepochlebny wypowiada się o Polakach pracujących z Zjednoczonym Królestwie. Kolega Grzegorz zapytał pana Jana, czy potrafi fechtować. Pan Jan odpowiedział, że nie ale się nauczy. I to jest zła informacja, bo jeżeli zasiecze brytyjskiego polityka to pewnie trafi do więzienia i z triumfalnego łuku będą nici.

3. Wybraliśmy się z kolegą Rybitzkim na biforek przed TweetUpem z Kandydatem Dudą. Do knajpy, która się chyba nazywała Warszawska. Ale głowy nie dam. Kolega Rybitzki poleca piwa produkowane w browarach pana Jakubiaka. Ja chyba wielbicielem nie jestem.
TweetUp był w Trzeciej Wazie, która chyba pisze się przez V. Kandydat Duda idąc w ślady ambasadora Mulla zebrał grupę ludzi, która by normalnie miała małe szanse się spotkać. Nie było posła Błaszczaka. I to jest zła informacja. Sztabowi kandydata Dudy znowu się udał bardzo śmieszny numer. Koło południa na 300polityce ukazał się tekst, w którym dwóch anonimowych spindoktorów Platformy mówiło, że PiS nie jest w stanie narzucać własnej narracji. Z godzinę później pojawił się trzeci tweet posła Błaszczaka. Pojawił się i przykrył wszystko. I konferencję pani Premier o zmianach w systemie podatkowym. I wizytę Prezydenta na Pomorzu.
Kiedy PO próbuje coś robić w temacie „Social Media” kończy się jak ze stroną naszprezydent.pl.

środa, 18 marca 2015

17 marca 2015


1. Platforma Obywatelska wyciągnęła za śmietnika projekt przepisów, wedle których mandat za fotoradar płaciłby właściciel samochodu – Państwo nie szukałoby sprawcy wykroczenia. Wyciągnęła ze śmietnika, do którego wrzucił te przepisy Trybunał Konstytucyjny. Przed laty. Trybunał, do którego wysłał je prezydent Kaczyński.
Dzisiaj prezydent nazywa się Komorowski, więc mała szansa, żeby zrobił to samo. Znaczy też je do Trybunału wysłał. I to jest zła informacja.

2. Umówiłem się z kolegą pod empikiem przy rondzie de de Gaulle’a. Więc znowu przeszedłem pod biurem komitetu wyborczego Bronisława Komorowskiego. Panowie robotnicy przyklejali do okna folię z napisem „Wybierz zgodę i bezpieczeństwo”. Szło im to opornie. W środku, za oknem jakaś pani jadła coś z plastikowej tacki. Na zewnątrz nie było pana, który zbierał podpisy. Zebrali 250 tys. Zasadniczo PKW sprawdza pierwsze 100 tys., więc następne można wpisać z palca, więc nie trzeba przed biurem zaczepiać ludzi. Interesujące ile podpisów zbierze PSL i dlaczego nie 50 milionów.
Wcześniej, przy Hożej widziałem jakieś kwiatki. Chyba przebiśniegi.
Dotarłem pod empik. Kolega zadzwonił, że się spóźni. Oglądałem sobie ludzi przechodzących przez rondo. I pięciu policjantów pod palmą. Jeden nawet miał motocykl.
Zacząłem się bawić moją nową zabawką. Note4. Ćwiczę się w pisaniu (rysikiem) tak, by działało rozpoznawanie pisma. [początek wczorajszych Negatywów tak zapisałem] jest to o tyle trudne, że od paru lat zasadniczo ręcznie nic nie piszę.
Szło mi całkiem nieźle dopóki nie przyszła cygańska orkiestra dęta i zaczęła grać. Pisanie, pilnowanie by przy tym nie wystawiać języka i niesłuchanie cygańskich dętych blaszanych naraz to dla mnie już zbyt wiele. I to jest zła informacja.

3. Sformatowałem sobie dysk, na którym wcześniej zbierałem wszystkie seriale i filmy do obejrzenia.I to jest zła informacja. Drugi raz w życiu zrobiłem coś takiego. W związku z tym zaczęliśmy oglądać drugą serię „Znudzonego na śmierć”. I to właściwie strasznie śmieszny film. Zasadniczo cieszę się, że nie jestem nowojorskim trzydziestolatkiem. [jeżeli życie nowojorskich trzydziestolatków jest wypadkową seriali „Znudzony na śmierć”, „Dziewczyny” i „CSI New York”]

wtorek, 17 marca 2015

16 marca 2015



1. Wystarczył jeden apel do red. Rymanowskiego i już miejsce posta Szejnfelda zajął pan Protasiewicz. I niech ktoś powie, że nie jestem opiniotwórczy.
Pojawił się też prof. Nałęcz wystylizowany na Sony'ego z Miami Vice.
W programie najlepsze były utarczki Sony-Nałęcz vs cerise-pink-V-neck-sweater-Czarzasty. Spięcia Sony-Nałęcz vs (nie mogę sobie darować) Breivik miały mniej finezji. Za to kończyły się liczeniem. Prof. Nałęcz to jednak inna waga.
Wybitnie zniesmaczył mnie minister Sawicki. Najpierw pomyślałem, że to dobrze, że występuje. Że więcej ludzi zobaczy z kim mamy do czynienia. Ale szybko do mnie dotarło, że elektorat pana ministra raczej TVN24 nie ogląda. Więc z mojego niesmaku nie było żadnego pożytku. I to jest zła informacja.

2. Tematy „Kawy na ławę” i „Loży prasowej” przypomniały mi tekst, które red. Czuchnowski napisał w grudniu 1999 roku, czyli w czasie, kiedy jeszcze się tak nie brzydził ubeckimi kwitami, jak dziś. Red. Czuchnowskiego poznałem 11 grudnia 1991 r., więc pamiętam go z czasów, kiedy był innym człowiekiem. A może takim samym, tylko okoliczności, w których funkcjonował były inne. Nie wiem. Są dwie szkoły. Jedna mówi, że ludzie się nie zmieniają. Wolę tę drugą.
O okolicznościach poznania red. Czuchnowskiego napiszę kiedy indziej.
Otóż w grudniu 1999 roku napisał był on o „Sprawie obiektowej Urna 89” – czyli o operacji Służby Bezpieczeństwa, która się zająć wyborami w 1989 r.
Przez te kilkanaście lat, które upłynęły od czasu, kiedy przeczytałem ten tekst pamiętałem jedno. Że na spotkania z kandydatami OKP, SB wysyłała swoich agentów i funkcjonariuszy. Mieli tam zadawać niewygodne pytania. Na przykład o stosunek do aborcji.
Mija powoli 26 lat od tego czasu. Służby Bezpieczeństwa już nie ma. A metody jakby zostały.
I to jest zła informacja.

3. „Newsweek” przeszedł sam siebie. Duda się zapisał do Unii Wolności, bo jego teść jest Żydem-polakożercą.
Redaktor Lis łamie kolejną konwencję. Po tym, kiedy poważnego informacyjnego tygodnika informacyjny wypełnił treściami typu „yollow”, teraz do – bądź co bądź mejnstrimu –zaciąga retorykę z fanzinów spod znaku hakenkreutza.
Ja tam osobiście nie mam nic przeciwko grzebaniu ludziom w metrykach. Ale wolałbym, żeby to miało jakąś logikę. Tu nie ma. I to jest zła informacja.

Jakoś jestem w stanie sobie wyobrazić skąd takie wzmożenie u red. Lisa. Nie rozumiem jego pracowników. Jeżeli wszystko będzie szło w takim kierunku, to za jakieś trzy tygodnie uzbroi ich i wyśle na ulicę w celu ustrzelenia kandydata PiS.




Tu link do tekstu red. Czuchnowskiego. Czytając go część (młodsza) tzw. „prawicy” się może zdziwić. Mam nadzieję, że nikt nie podrzuci go do „Gazety” – bo jeszcze ktoś przeczyta i Wojtka wyrzucą. A wtedy już chyba nigdzie nie znajdzie pracy.
http://www.dziennikpolski24.pl/artykul/2310060,urna-z-agentami,id,t.html

poniedziałek, 16 marca 2015

15 marca 2015


1. Śniło mi się, że rozpoczynałem polityczną karierę. Na czym miało to polegać – nie pamiętam. W każdym razie dobrze się zapowiadało. No i byłem na jakiejś imprezie. I te impreza była w jakimś chyba kasynie, bo był tam jednoręki bandyta. I na tym bandycie wygrałem mnóstwo pieniędzy. Kilkadziesiąt tysięcy. Dolarów. Dostałem je w worku. Ale kiedy je dostałem zmieniały się w urządzenia głośnomówiące. Nie wiedzieć czemu z logo Mercedesa. Wyszedłem z imprezy. Wsiadłem do auta. Jadę. Skręcam. Jakoś za szybko. Trochę mnie wynosi. Przycieram trzy auta. Delikatnie. I nagle do mnie dociera, że przecież jestem pod wpływem, bo na tej imprezie przecież wody nie piłem. Czyli z kariery politycznej nici. Przez chwilę się zastanawiałem, czy nie próbować jakoś kombinować, ale stwierdziłem, że to bez sensu i się obudziłem. A, że była dziewiąta, a ja się położyłem po piątej – to była zła informacja.

2. Jak już doszedłem do siebie jak grom z jasnego nieba spadła na mnie informacja, że kandydat Duda był w Unii Wolności. Ten fakt byłby jeszcze jakoś znieść ale się okazało, że był Duda jednym z dwojga członków koło Podgórze-Zachód.
Otóż, jak był łaskaw powiedzieć mój osobisty radny miejski: Podgórze to austriacka Nowa Huta.
Podgórze zbudowali Austriacy po pierwszym rozbiorze. Nazwano je Josefstadt – na cześć Józefa II. Nazwa długo się nie utrzymała. Plany by nowe miasto konkurowały z Krakowem też na długo nie starczyły. W każdym razie do Krakowa włączono je dopiero 100 lat temu.
Generalnie – kulturalni ludzie na Podgórz nie chodzili.
A tu się okazuje, że kandydat Duda tworzył jakąś strukturę. Nie wiem, czy sobie z tym faktem dam radę. I to jest zła informacja.

3. Ambasador Mull podrzucił na Twitterze informację, że do końca miesiąca w Polsce pojawi się bateria Patriotów. I to jest bardzo dobra informacja. Poza tym do końca roku będą się pojawiać bliżej nieokreślone ilości sprzętu wraz z obsługą. W infrastrukturę będą inwestowane zaś określone – bardzo konkretne kwoty pieniędzy.

Pojechałem do Castoramy kupić brykiety. Niby wiosna, a jednak zimno. W Castoramie – wiosna. Można kupić grabie Fiskarsa w promocji. W Lidlu, w czekoladowych królikach czuć Wielkanoc.
Wróciłem. Dooglądaliśmy do końca najpierw trzecią serię „Banshee” – Bożena uważa, że z trzech najlepszą. I trzecią serię „House of Cards” – Bożena uważa, że najgorszą.
HOUSE OF CARDS. UWAGA SPOJLER!
Bożena zauważyła, że Underwood zdziadział. Mnie się wydaję, że przerósł go urząd. Ogarniał partyjną nawalankę. Z geopolityką nie dał sobie rady. Jak to skonstatowałem, od razu pomyślałem o Donaldzie Tusku, który z ligi okręgowej trafił do tej mistrzów. I się nie sprawdził. Mimo iż akurat to jego funkcja polega na pilnowaniu żyrandola. Cóż, to też trzeba potrafić.

Koło północy pod domem zaczęły wybuchać petardy. Wyszedłem na balkon, żeby zobaczyć co się dzieje. Ulicą szedł młodzieniec i podpalał i rzucał. Wróciłem po telefon, żeby wezwać policję. Kiedy znowu wyszedłem na balkon zobaczyłem jak z miotaczem petard rozmawia dwóch panów. Usłyszałem, jak któryś mówi „nie będziesz tego więcej robił?”. Po chwili się rozeszli. Miotacz do znienawidzonej przeze mnie „Warki”, panowie do fiata Bravo. Czyli dobrze zgadywałem, że to policjanci. Pomyślałem, że to dobrze, że mu wytłumaczyli zamiast go zwijać.
Fiat odjechał. Po chwili miotacz wyszedł z „Warki” i znowu zaczął miotać. Jestem jednak zbyt łatwowierny. I to jest zła informacja.

niedziela, 15 marca 2015

14 marca 2015




1. Co ja właściwie wczoraj robiłem? Byłem na Nowym Świecie. Szedłem przez Żurawią. Obejrzałem przez okna biuro komitetu Komorowskiego. Na zewnątrz pan zbierał podpisy. Nie miał pustej kartki.
Pod Empikiem spotkałem koleżankę Rachoń, z którą ponarzekaliśmy chwilę na beznadziejność otaczającej nas rzeczywistości. To, czym się okazał „Esquire”. I na inne rzeczy. Dowiedziałem się dlaczego koleżanka Rachoń nie została szpiegiem. Ale nie mogę o tym napisać – z oczywistych względów.
Zauważyłem wyborcę Bronisława Komorowskiego. Był wystylizowany, z brodą, w niezłym płaszczu, z kotylionem. Szedł najpierw w jedną stronę z parasolem i panią (też miała kotylion). Wracał sam. Bez parasola, na którym namalowany był chyba sowi łeb. 

W Empiku kupiłem magazyn „Lavie”. Obejrzałem. Nie chciało mi się czytać. Na pierwszy rzut oka wariacja niegdysiejszego „Melemena”. Przygotowana bez zrozumienia źródła. Najśmieszniejsze jest to, że i tak „Lavie” jest lepsze niż „Esquire”. I to jest zła informacja.

2. Od czterech dni zbieram się, żeby napisać o in vitro. Niby wszystko mam przemyślane ale wciąż mi brakuje energii. Choć może bardziej niż energii, dostępu do raportów Kantar Media. A konkretnie informacji o tym ile kosztowała kampania promująca w telewizji program in vitro.
Teoretycznie mógłbym napisać prośbę o udostępnienie tej informacji do KPRM. Ale nie wiem jak to się robi. I to jest zła informacja.

3. HOUSE OF CARDS. UWAGA SPOJLER! W nie pamiętam już którym odcinku HoC, reporterka pisze tekst o prezydenturze i prezydencie. Ostry tekst. Przynosi go do redakcji. Tam słyszy, że jest zbyt jednostronny. I że mogą go opublikować jako felieton (nie mam specjalnego zaufania do tłumaczenia, a nie usłyszałem co tam jest w oryginale). Tylko jeżeli to zrobią, to ona przestanie być reporterką. I nie będzie już miała do tego powrotu.
Ciekawe ilu kolegów dziennikarzy zrozumiało na czym polega problem.

Na wtorkowym Tweetupie będę mógł zapytać. I to prawdopodobnie nie jest dobra informacja.

sobota, 14 marca 2015

13 marca 2015



1. Parę dni temu przeczytałem kawałek książki (w budowie) kolegi Olszańskiego. Pojawił się tam budynek na rogu Oczki i Chałubińskiego. Na Oczki byłem raz w życiu z kolegą Zegarkiem w jakimś klubie studenckim na piwie. No i pamiętałem, że przy Oczki jest Instytut Medycyny Sądowej. Bo w paru kryminałach rzeczony Instytut występował.

Budynek na rogu Oczki i Chałubińskiego okazał się dowództwem Korpusu Ochrony Pogranicza, zajętym po wojnie przez Informację Wojskową.
Z nazwą K.O.P. pierwszy raz się zetknąłem ze trzydzieści lat temu, czytając o obronie Węgierskiej Górki. Nie pamiętam, chyba jakiś miejscowy ówcześnie chłopiec wspominał: idzie sobie przez las, a tu nagle przejeżdża na koniach dwóch żołnierzy z RKM-ami. Po chwili widzi, jak drogą w dolinie idzie 7 (Bawarska) Dywizja Piechoty. Idzie powoli i się rozgląda. Aż tu nagle z lasu odzywają się RKM–y. 7 (Bawarska) Dywizja Piechoty zalega w rowach. Po jakimś czasie rozstawia moździerze i zaczyna grzać po zboczach nie wiedząc, że w międzyczasie ci dwaj z RKM-ami wsiedli na konie i pojechali dalej.
Ci dwaj właśnie byli z K.O.P.-u i zatrzymali na godzinę całą 7 (Bawarską) Dywizję Piechoty.
Korpus Ochrony Pogranicza to jedna z niewielu rzeczy z dziedziny obronności, jaka się nam przed wojną naprawdę udała.
No dobra. Udało nam się jeszcze ufortyfikować Westerplatte. No i jeszcze stworzyć szkolnictwo lotnicze. No i parę projektów broni. Nie kontynuuję bo się z tego zrobi litania taka, jak w „Żywocie Briana”. Swoją drogą zastanawiam się, czy ta scena zrobiła na mnie największe wrażenie, czy rzymski patrol poprawiający błąd ortograficzny w antyrzymskim napisie. ROMANES ITE DOMUM. Nie wiem, czy to dobrze napisałem. I to jest zła informacja.

2. Poszedłem na prezentację nowego telefonu HTC.
One M9. Bardzo ładny. Chińczycy (Ci prawdziwi. Z Tajwanu) potrafią robić porządne rzeczy. 

Impreza odbywała się w apartamencie Karoliny Wozniacki. Dwudzieste któreś piętro. Niezły widok na Pałac Kultury. Ale chyba za ten widok nie zapłaciłbym tylu pieniędzy.
Na początku jakaś pani z warszawskiej ASP plotła jakieś potworne herezje. Pani teoretycznie znała się na użytkowej, ale kiedy przechodziła do kwestii historyczno-technicznych to plotła takie androny, że aż musiałem się napić. Niestety z alkoholi był tylko niby szampan.

Przypomniała mi się tzw. najgorzej zorganizowana impreza ever. W Londynie. Już kiedyś o niej zacząłem pisać, bo zostawiła w mojej pamięci niezatarty ślad.
Więc najpierw jakimiś tanimi liniami wysłali nas do Luton. Normalnie na takich imprezach dziennikarzy niańczy ktoś z PR. Tym razem – nie. Więc na tym Luton nagle się okazało, że nie bardzo wiadomo co robić. Błąkałem się w tłumie rodaków, którzy zrezygnowali z dobrodziejstw zielonej wyspy Donalda Tuska. Wypatrzył mnie jakiś dziennikarz, który mnie zapamiętał z jakiejś imprezy. Błąkaliśmy się we dwóch. W końcu we trzech. Wpadliśmy na pana, który w ręce miał kartkę „miss Minta + 3 others”. Tak wyszło że miss Minta akurat na tę imprezę nie leciała. Ale znaliśmy jej nazwisko. Udało się od pana z karteczką uzyskać informację, że chodzi o HTC. Pan zawiózł nas do bardzo ładnego hotelu z lat trzydziestych, gdzie bardzo nas poproszono, żebyśmy byli za kwadrans gotowi na dole w lobby, bo trzeba będzie zaraz ruszać.
Zanim znalazłem pokój przeżyłem bardzo interesujące doświadczenie. Usłyszałem jak pani menadżer rozmawia w paniami pokojówkami. Po polsku. Z tym, że polski nie był ojczystą mową tej pani menadżer. Przebrałem się, zjechałem do lobby. I w tłumie dziennikarzy z całego świata stałem czterdzieści minut. Później zaprowadzono nas do autobusów. Zanim autobusy ruszyły upłynęło kolejne czterdzieści minut. Architektura Regents Park jest urokliwa. Autobusy ruszyły. Zawiozły nas na miejsce. Tam na wpuszczenie czekaliśmy kolejne czterdzieści minut. Może dłużej. Wpuścili nas. Śniadania nie zjadłem. W samolocie nie zjadłem. Więc z głodu rzuciłem się na niby szampana, którego podawano. Czekaliśmy na rozpoczęcie imprezy licząc, że coś do jedzenia dadzą. Dawali tylko niby szampana. Impreza się zaczęła. Usłyszeliśmy co mieliśmy usłyszeć. Zobaczyliśmy, co mieliśmy zobaczyć. Pojawiły się panie z jedzeniem. Które się niestety okazało jakimiś krakersami z czymś tam. Cóż było robić – wciąż piłem tego niby szampana. Wbiłem się nawet na chwilę do części dla VIP–ów. Ale tam krakersy wcale nie były większe. No i był ten sam niby szampan. Transportu do hotelu jeszcze nie było. Bo mieliśmy czekać na Lady Gagę. Która miała przyjść. Później. No i z tej rozpaczy i z tego niby szampana postanowiłem zjechać na poręczy, jak to przed laty robiłem codziennie w krakowskim Free Pubie. Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Zapomniałem niestety, że we Free Pubie zjeżdżałem żeby się napić – trzeźwy. Tym razem było inaczej. Więc spadłem z poręczy i złamałem sobie rękę. Ale na tyle delikatnie, że łaziłem ze złamaną później jeszcze parę dni.
Namówiłem grupę, żebyśmy poszli do hotelu piechotą. Nie czekając na to później, kiedy ma przyjść Lady Gaga. Pomysł był niezły, żeby nie to, że plan jest w innej skali, i że mamy do przejścia spory kawałek. A jeżeli to tego dodamy przystanki w kilku pubach, to wyszedł trzygodzinny spacer. Jakieś dwie godziny po tym, jak się położyłem spać zadzwoniła recepcja, że czeka na mnie shuttle na lotnisko, którą ktoś z agencji zapomniał odwołać. Kiedy udało mi się panu z recepcji wyjaśnić, że nigdzie nie jadę zaczął mnie przepraszać tak wyszukanymi zwrotami, że już nic nie zrozumiałem. Ale ja to nic. Miss Minta (ta, której z nami nie było) dostała SMS, że czeka na nią shuttle.
Następnego dnia rano zauważyłem wzruszającą scenkę, jak kelnerka – Polka, wprowadza trochę bokiem, na śniadanie naszych rodaków – małżeństwo z dziećmi – ubrani jak stróż w Boże Ciało. Sadza ich z boku, żeby się za bardzo w oczy nie rzucali. I instruuje jak się mają zachować.
A się mówi, że u Polaków na emigracji za grosz solidarności nie ma.

Ty razem nie wypiłem zbyt wiele. I niczego sobie nie złamałem. Choć kiedy pani z ASP powiedziała, że w przyszłości samochody będą podłączone do Internetu i że taki concept car pokazało BMW na targach w Barcelonie, byłem gotów coś złamać.

Wyparłem nazwisko tej pani. I to jest zła informacja, bo nie mogę przed nią konkretnie ostrzegać. Więc ostrzegam ogólnie – zniechęcajcie dzieci, które myślą o warszawskiej ASP. Jeszcze by mogły na tę panią trafić. 


3. HOUSE OF CARDS. UWAGA SPOJLER.
Obejrzeliśmy dwa odcinki HoC. Niestety Rosja w serialu tak jest podobna do Rosji, Polska do Polski z serialu „Ekipa”. I to jest zła informacja.  

piątek, 13 marca 2015

12 marca 2015


1. Odwiozłem Bożenę do pracy. Wziąłem jej BMW i pojechałem zawieźć do serwisu amortyzatory, przez które dzień wcześniej kurier wyciągnął mnie z wanny. Po raz pierwszy w życiu zauważyłem fort Śliwickiego. Znaczy zauważyłem coś fortecznego, a potem sprawdziłem i się okazało, że to fort Śliwickiego. Znaczy to, co po nim zostało.
Jeden amortyzator działał bardziej niż drugi, ale pan z serwisu kazał się póki co nie przejmować. 

Zanim wróciłem do miasta pojeździłem chwilę po Henrykowie (tak się ta okolica nazywa – jeżeli wierzyć tabliczkom na domach). Nie wiem kto wymyślał tam nazwy ulic. I jakim kluczem się kierował. Z Uczniowskiej skręciłem w Podróżniczą, Później w Drożdżową, Pasieki, Skuterową. Znowu w Podróżniczą. Minąłem Krokwi. Podróżnicza zmieniła się w 15 Sierpnia. Skręciłem w Fortel, później w Żywiczną. Żywiczna zmieniła się w Uczniowską. W końcu Drogową dojechałem do Modlińskiej. Ale właściwie nie wiem po co to piszę. Może tu po prostu tak się nazywa ulice. I jest to jakiś rodzaj zemsty na przyjezdnych. Za to, że przyjeżdżają i… przyjeżdżają.
Słyszałem legendę, że polskie nazwy miejscowości w Lubuskiem były dobierane tak, żeby amerykańscy komandosi za chińskiego boga nie mogli się połapać gdzie są. Nazwy się powtarzały, różniły tylko jedną literą. Albo dwoma. Ale to chyba nieprawda.
Nazwy nadawał Instytut Zachodni na podstawie badań jakichś prehistorycznych dokumentów. Swoją drogą ciekawe ile w tym znajdowaniu słowiańskości było ściemy.
Babcia mi opowiadała, że jakąś miejscowość na z Bismarcksfelde przemianowano na Świniary. Ale to wcześniej, w 1918 roku. Pod Gnieznem.
Jak skończę z amortyzatorami do Suburbana będę się musiał zająć tymi z BMW, bo się prawy tylny tłucze. I to jest zła informacja.

2. Nie chciało mi się wyłazić na trzecie piętro, więc poszedłem się przejść. Tak w stronę Filtrów. Przy alejach Niepodległości stoi naprawdę niezła architektura. Marcin Meller opowiadał, że Saakaszwili w średnio demokratyczny sposób przebudował Tbilisi. Wybudował ponoć sporo porządnych budowli państwowych. I że budynki publiczne działają państwowotwórczo. Jakoś to widać w alejach Niepodległości.
Nasze Państwo buduje stadiony i akwaparki. I to jest zła informacja.

3. U Moniki Olejnik wystąpił były poseł Kurski z byłym ministrem Drzewieckim. Myślałem, że nic w „Kropce nad I” mnie nie zaskoczy, ale Drzewiecki wypowiadający się na tematy prawno-moralne – muszę powiedzieć, że zrobił na mnie wrażenie.
Swoją drogą bezczelność chyba ministra Kamińskiego (bo kogoż innego?) jest niewiarygodna. Partia, która rządzi od prawie ośmiu lat. Zarzuca partii opozycyjnej, że nie doprowadziła do zwiększenia kontroli nad SKOK-ami. Przygotowuje co prawda ustawę, ale ustawę uwala Trybunał Konstytucyjny, za co wini nie autorów ustawy, tylko kogoś, kto wykazał przed Trybunałem niekonstytucyjność. No i na koniec wysyła do telewizji skompromitowanego na kilku poziomach gościa. Wysyła, żeby wykazywał jak zła jest opozycja. Ciekawe co by było, gdyby nagle cały PiS znikł. Na kogo by próbowano zrzucić winę.
Były poseł Kurski radził sobie całkiem nieźle. Doprowadził byłego ministra Drzewieckiego do tego, że spod florydzkiego brązu opalenizny zaczęła wychodzić czerwień. Niestety w momencie, kiedy Drzewiecki zaczął mówić o smerfie Marudzie, nie wypomniał mu „dzikiego kraju” – jak były minister raczył nazwać naszą ojczyznę. I to nie „U Sowy”, tylko na Florydzie. I nie do ukrytego mikrofonu, tylko kamery TVN. No i to jest zła informacja.


czwartek, 12 marca 2015

11 marca 2015


1. Cztery minuty po tym, jak wszedłem do wanny zadzwonił kurier. Przyniósł przednie amortyzatory do Suburbana i zażądał za nie pieniędzy. Niewiele się zastanawiając wyrzuciłem go, gdyż wcześniej przelałem za nie pieniądze, a poza tym miały przyjechać nie tu, tylko na Pragę do firmy, która miała je doprowadzić do stanu idealnego.
Kurier poszedł. Ja dodzwoniłem się do sprzedawcy, który mnie przeprosił „bo mu się źle kliknęło”, zacząłem więc ścigać kuriera. Najpierw elektronicznie – za pomocą strony WWW, później telefonicznie, a na koniec analogowo – na piechotę. Skutecznie.
Złą informacją jest, że z tego wszystkiego nie wróciłem do wanny. A w wannie jakoś lepiej zbieram myśli.

Usłyszałem za to, że po Pomorzu krąży poseł Napieralski. Krąży i buduje struktury nowej lewicowej partii. Sekunduje mu w tym prezydent Biedroń. A kciuki trzyma grupa młodzieży eseldowskiej, która nie dała się porwać czarowi pani dr Ogórek.
My tu słuchamy, wywiadów z Leszkiem Millerem, a tam powstaje Zjednoczona Lewica Ziem Odzyskanych. Albo krócej – Lewica Piastowska.

Tak sobie myślę, że chyba brakowałoby mi Leszka Millera, więc raczej pani dr Ogórek wykręci niezły dwucyfrowy wynik i eseldowska młodzież da się porwać jej czarowi. A struktury posła Napieralskiego przestaną od posła Napieralskiego odbierać (przez jakiś czas) telefon.

2. Przez cały dzień walczyłem z pewnym tekstem. Miałem go napisać dwa tygodnie temu. I to jest zła informacja. Skuteczność moja wynosiła mniej-więcej sto znaków na godzinę. Kiedy się zaczęła zwiększać zadzwonił kolega Olszański i wyciągnął mnie na piwo do Parany.
Kolega Olszański pisze książkę. Książka się będzie składać z wywiadów. Mocnych wywiadów. Kolega Olszański potrafi pisać mocne teksty. Być może za mocne jak na poziom warszawskich magazynów. Dwa lata temu zrobił dla „Malemena” „Ocalonych” – rozmowy z ludźmi, którzy przeżyli obozy koncentracyjne. Pamiętam, że jak przyniosłem ten pomysł na kolegium, dwie koleżanki chórem stwierdziły, że nuda. Obie miały dziadków w Auschwitz, dziadkowie zamiast bajek opowiadali im wspomnienia. I – pewnie też przez środowisko, w jakim się wychowały – uważały, że każdy miał dziadka w Auschwitz i każdy zna te historie.
Nie każdy.

3. Przejrzałem nowego „Newsweeka” – pożytki z używania tabletu Samsunga. „Newsweek” i „Rzeczpospolita” za darmo.
Mark Twain napisał kiedyś opowiadanie „Jak kandydowałem na gubernatora”. Ktoś w „Newsweeku” je przeczytał i postanowił je przenieść na polski grunt.
„Z naszych ustaleń wynika, że Jarosław Kaczyński zna tę koncepcję i bierze ją pod uwagę, choć publicznie zapewne będzie się od niej odcinać” – redaktor Krzymowski po tym jak jego źródło zostało wyrzucone z PiS-u zaczął przepisywać z Twaina. Znaczy zaczął wcześniej, w tekście o „Ułaskawieniu wspólnika Dubienieckiego”.
W najnowszym numerze Krzymowskiemu sekunduje red. Pawlicka. Na podstawie rozmów z kilkoma europosłami PO zajęła się nagrodą kandydata Dudy za jakość pracy w Europarlamencie. Jednym z głównych źródeł jest pani Thun, której ten tytuł Duda odebrał.
Opowiadanie Twaina kończy się tym, że wycofuje się on z wyborów. Z kandydatem Dudą tak łatwo nie pójdzie.

Rozumiem, że można mieć poglądy polityczne, rozumiem, że się można bać o pracę, kredyt etc., ale czy to nie jest zbyt ryzykowne stawiać wszystko na jedną kartę, zwłaszcza, że nie jest ona tak mocna jak kiedyś?

O tym, że wydawca nie jest specjalnie zadowolony z Tomasza Lisa słychać było już półtora roku temu. Teraz to niby ucichło, ale nie wiadomo, co się będzie działo po wyborach. .
Chyba się cieszę, że nie jestem dziennikarzem. I to nie jest dobra informacja.  

środa, 11 marca 2015

10 marca 2015



1. Obudziłem się pełen dobrej woli. Cokolwiek by to miało znaczyć. Pojechałem oddać MINI. Nie pojeździłem nim jakoś specjalnie dużo, więc na Wołoską jechałem nieco okrężną drogą. I chciałem przeprosić wszystkich współuczestników ruchu za dziwne manewry, które wykonywałem. Cooper SD przestawiony na tryb sportowy robi z człowiekiem coś dziwnego.
W budynku, w którym się mieści BMW nie działały windy. Starałem więc się bawić Kamila rozmową jak najdłużej, żeby miał pretekst do jak najdłuższego odpoczynku, przed wychodzeniem na 7 piętro. Było to dla mnie łatwe, gdyż rozmowy z Kamilem są zawsze przyjemne, gdyż w geopolitykę zgrabnie wplata tematy motoryzacyjne. Dzięki temu mogę pisząc teksty o samochodach udawać, że mam większe o nich pojęcie. Udawać? Nie! Mam większe o nich pojęcie.

Wracałem do metra ulicą Woronicza. Po wysokim budynku Telewizji (nie pamiętam jaką miał literkę) została kupa gruzu. Swoją drogą to zabawne, że plan prezesa Wildsteina, żeby na Woronicza nie został kamień na kamieniu realizuje prezes Braun. Z tym, że o ile Wildstein chciał na tym gruzowisku coś zbudować, to Braun tylko rozwala. I to jest zła informacja.

2. Dwa razy sprawdziłem plan metra, żeby czegoś nie pomylić i bezpiecznie dojechałem na stację Politechnika. Swoją drogą, kiedy parę dni temu szukałem jarzębiaku ze sklepu przy Pięknej wysłano mnie do monopolowego „przy Politechnice”. Długo nie mogłem zrozumieć gdzie jest ten monopolowy, dopóki do mnie nie dotarło, że „Politechnika” to nie Politechnika, tylko stacja metra.
Na pl. Zbawiciela zobaczyłem redaktora Kurkiewicza z rowerem i exkandydatką Partii Zielonych [to chyba była ona, bo znam ją wyłącznie ze zdjęć] [podkreślam to, że znam ją wyłącznie ze zdjęć, żeby udowodnić, że należę do pewnego rodzaju elity, ale nie będę się nad tym specjalnie rozwodził].
Zastanawiałem się nawet przez chwilę, czy rower i red. Kurkiewicz to zestaw, który wystarczy do poliamorii, ale zobaczyłem kolegę Zbroję, który siedział w Szarlocie.
Ze Zbroją i jego rowerem poszliśmy do Beirutu, gdzie pijąc piwo Dawne patrzyliśmy jak wypiękniała nam Poznańska.
Żeby było idealnie brakuje liści na robiniach. I jeszcze chwilę potrwa zanim się pojawią. I to jest zła informacja.

3. W „Tak jest” oglądałem starcie profesorów. Zwyczajnego z nadzwyczajnym. Zwyczajny był nadzwyczajnie dobry. Nadzwyczajny – zwyczajnie słaby. Aż się zdziwiłem.
Nie posądzałem prof. Glińskiego o taką sprawność. Teraz wyobrażam sobie jak mógł rozjeżdżać niewystarczająco przygotowanych studentów.

Wieczorem u red. Olejnik wystąpili Adam Bielan i mecenas Giertych. Pan Bielan nie powinien grać w pokera. Kiedy mecenas Giertych zamiast jechać po kandydacie PiS zajął się profesorem (nadzwyczajnym) Nałęczem we oczach pana Bielana można było zobaczyć karetę asów.
Później, w „Czarno na białym” oglądałem materiał o sztabach wyborczych kandydatów. Trojga kandydatów. Pan Palikot się nie załapał. Istnieje obawa, że red. Olejnik będzie mu chciała to wynagrodzić w przyszłym tygodniu. I to jest zła informacja.

wtorek, 10 marca 2015

9 marca 1975*





1. Wstałem na „Kawę na ławę”.
Muszę sobie przygotować apel, który w tym miejscu będę wklejał co tydzień: Drogi redaktorze Rymanowski przestańże zapraszać posła Szejnfelda, bo to, że jest idiotą zdążył już udowodnić, a żadnej nowej wiedzy nie wnosi. Niemożliwe jest, że w Platformie Obywatelskiej nie ma już nikogo, kto by potrafił wnieść coś w nasze niedzielne poranki!
Nie sądzę, żeby ten apel na coś się zdał. I to jest zła informacja.

2. Po „Loży Prasowej” (prowadząca miała na sobie czerwone z kołem sterowym) obejrzeliśmy do reszty „Banshee”. Znaczy został nam jeden odcinek. Ten ostatni, którego jeszcze nie wyemitowano.

Napisałbym teraz SPOJLER ALERT, ale po lekturze ostatniego wywiadu red. Mazurka napiszę: UWAGA! PONIŻEJ UMIESZCZONE BĘDĄ WIADOMOŚCI DOTYCZĄCE TREŚCI SERIALU „HOUSE OF CARDS”, JAKIE NIE KAŻDY CHCE PRZECZTAĆ.
Na wszelki wypadek bym napisał, bo jak wczoraj na Twitterze wspomniałem o czymś, co wiadomo po paru minutach oglądania pierwszego odcinka, szybko wyjaśniono mi mój błąd.

Obejrzeliśmy dwa odcinki. Uderzyły mnie dwie sprawy. Pierwsza, że Doug Stamper kupił już w połowie 2014 roku krzywy telewizor Samsunga. Krzywy znaczy Curved. Nie wyglądał na specjalnie fana nowinek technologicznych. Druga – że Frankowi jednak o coś – poza władzą jako-taką – chodzi. No i jeszcze jedno w pierwszym odcinku Prezydent Stanów Zjednoczonych udziela (na żywo) wywiadu w telewizji. Dziennikarz jedzie po nim jak po łysej kobyle. Miejscami szydząc.
Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie takiej sytuacji w Polsce. I to jest zła informacja. Choć może kiedyś ktoś mnie zdziwi. Redaktor Piasecki?

3. Przez cały dzień prezydent Komorowski zwiedzał południe naszego pięknego kraju. Jako że przez cały dzień zajmowały nas seriale nie obserwowałem tej podróży. Docierały do mnie tylko odpryski dyskusji „powiedział o brudnych nogach!”, „kalosze!”, „ciupaga!”.
W końcu, wieczorem obejrzałem co się działo w Nowym Targu i Krakowie. No i jednej rzeczy nie da się panu Prezydentowi odebrać – samozadowolenia. Niestety to samozadowolenie z majestatem nie ma nic wspólnego.
Zauważyłem, że podczas przekrzykiwań wygwizdującym go tłumem panu Prezydentowi zmieniał się głos. Pan Prezydent zyskiwał dziwnej energii. Był w swoim żywiole.
Jakże on musi się nudzić w tym Belwederze.
Jakże smutno wyglądał krakowski obrazek, gdzie pan Prezydent otoczony przez miejscowych rektorów odpowiadał na zaczepki korwinowców.
Oczyma duszy widzę, jak pan Prezydent idąc do Jaszczurów trąca łokciem w bok któregoś z profesorów mówiąc: nieźle im nagadałem, nie?
Impreza w Krakowie była żenująca. I to jest bardzo zła informacja, bo dużo poważnych ludzi zaangażowało w nią autorytet swój i instytucji przez siebie reprezentowanych.

Wolałbym, żeby na Prezydenta Rzeczypospolitej nie porykiwać czy gwizdać. Jest tyle kulturalnych sposobów utrudniania przemówień. Można klaskać, śpiewać pieśni patriotyczne, grupowo recytować poezję romantyczną. „Pana Tadeusza” pan Prezydent zna świetnie. Już go kiedyś czytał.

To, że w gwizdanie w Nowym Targu zamieszana była posłanka PiS to bardzo ciekawa informacja. Gdybym był publicystą 300polityki, bym to skomentował jakoś tak: Skoro w tak – wydawać by się mogło – zwartej i twardą ręką rządzonej partii, w tak ważnym jak wybory prezydenckie momencie, posłanka rozpoczyna, w taki sposób osobistą kampanię wyborczą, to może świadczyć o kryzysie przywództwa w Prawie i Sprawiedliwości.
Ale skoro nie jestem, to skomentuję to cytatem z księgi Koheleta: Stultorum infinitus est numerus.


*Tytuł jest z okazji urodzin mojego brata.

poniedziałek, 9 marca 2015

8 marca 2015


1. Nie akredytowano mnie na konwencji pana Prezydenta. I to jest zła wiadomość, bo w ten sposób nie powstał tekst „Konwencja okiem hejtera”.
Powstanie więc „Konwencja okiem ultrahejtera
Nie bez przyjemności oglądałem nawalankę w socjalmediach. Podstępną zemstę sztabowców PiS za zajęcie przez sztabowców PO domeny jutromanaimiepolska.pl
Zrobiłem sobie własny plakat na naszprezydent.pl, niestety nie zdążyłem go upublicznić, bo po tym jak poseł Tyszkiewicz oficjalnie ogłosił, że strona nie jest oficjalnym ich działaniem – wszystko znikło.
Jak napisał na Twitterze @exen „Whoever came up with this is either a complete moron or a political genius”. Coś mi się wydaje, że to drugie jest raczej mało prawdopodobne.
Później z radością zobaczyłem o tym, że sztabowcy PO pamiętają o „Kubusiu Puchatku” a konkretnie o Prosiaczku. „Go Bron” to chyba nawiązanie do prosiaczkowego dziadka.
Pan Prezydent wjechał na salę autobusem. Z półtorej godziny przebijał się przez tłum. No dobra. Dwadzieścia minut. Widać było, że pan Prezydent ma tradycyjny stosunek do podziału ról w rodzinie. Jego biedna małżonka przebijała się metr za nim.
Zaczęli przemówienia goście. Najpierw o maratonie mówił chodziarz z TVP. Poprzednim razem słuchałem go, kiedy prowadził konferencję dotyczącą cateringu na Narodowym przed Euro2012.
Z przemówienia aktora Pszoniaka nic nie zapamiętałem.
Zdziwiłem się, że nie wyłączono mikrofonu Janowi AP Kaczmarkowi, gdy ten brutalnie zaatakował pana Prezydenta przypominając mu, że ma inicjatywę ustawodawczą. Przemawiała też jakaś dziewczynka, która chciała spotkać pana Prezydenta i jej się udało. Premier Buzek, któremu też się udało. Była też jakaś pani z dzieckiem o imieniu Bronek i startupowiec, którego chyba poznałem kiedyś w Bukovinie. Był też kuzyn pana Sonika i prezydent Majchrowski. Później min. Bartoszewski przyznał, że się wybiera na tamten świat. Na koniec wystąpiła premier Kopacz, której minister Kamiński napisał przemówienie na motywach reklamówki pani Clintonowej. Tej z telefonem. Pani premier atakowała krwiożerczo. A przynajmniej tak się wydawało ministrowi Kamińskiemu. Nie zauważyłem kiedy zasnąłem. Chyba przed Janem AP Kaczmarkiem. W końcu przemówił pan Prezydent. Ciekawe, czy na kartce miał napisane „tutej”.
Przespałem całe przemówienie. Ocknąłem się, kiedy pan Prezydent raczył powiedzieć, że nie stać nas na przypadkowe inwestycje. Przypomniało mi się lotnisko w Radomiu. Ekrany przy autostradach. Zylion Aquaparków. Pendolino. I od tego przypominania znowu zasnąłem.
Przez sen usłyszałem, że KanPrez powstaje program dla wsi. Kiedy otwierałem jedno oko, widziałem, że młodzieży za panem Prezydentem definitywnie skleiły się oczy.
Później ogłoszono hasło. Wybierz skodę i bezpieczeństwo usłyszałem. Ale to jednak nie była prawda.


2. Pan Prezydent wsiadł do szesnastu Bronkobusów. Ja wsiadłem do BMW i pojechałem zatankować. Gaz wciąż zdecydowanie poniżej 2 zł. Benzyna za to nieco podrożała. I to jest zła informacja.
Przeczytałem wywiad red. Mazurka z panią językoznawcą. I chyba będę się starał nie pisać już więcej socjalmedia. No i wiem już jak pisać „michniki, kuronie”.

3. Profesor Nałęcz uważa, że słowo establishment ma znaczenie pejoratywne. I to jest zła informacja, bo to niby prawdziwy profesor. Inny profesor, Śpiewak uważa, że będzie druga tura wyborów. I – co ciekawe – wierzy bardziej niż Andrzej Urbański.
Obejrzeliśmy kolejne odcinki „Banshee”. Trzeci sezon zdecydowanie najlepszy.

A, przypomniało mi się zdanie, które usłyszałem parę dni temu. Chodzę po Warszawie i pytam różnych mądrych ludzi dlaczego wygaszany jest Instytut Zachodni. No i ktoś mi powiedział – chyba żartując – żeby sprawdzić, czy ktoś nie jest zainteresowany nieruchomościami, w których Instytut Zachodni się mieści. Chyba żartując, bo się obaj roześmieliśmy. Ale przypomniały mi się różne historie z miasta Łodzi. Wybory idą. Może się coś zmieni, więc niektóre sprawy trzeba przyspieszać.