czwartek, 9 kwietnia 2015

8 kwietnia 2015




1. No i po świętach. W „Newsweeku” nazywanym przez jednego z pracowników tej redakcji „Postępowcem Polskim” podejrzanie mało antypisowski tekst o SKOK-ach. Może dlatego, że z Krzymowskim pisał go red. Cieśla, który zbyt długo funkcjonuje na rynku, żeby iść w hunwejbinizm jak jego co poniektórzy koledzy.
Dalej wywiad z ministrem Kamińskim. Nie przeczytałem. Ale się przez chwilę zastanawiałem dlaczego o dlaczego z nim akurat rozmawiać o Smoleńsku.
Wszystko się wyjaśniło rano. Najpierw tekst o nowych stenogramach na stronie RMF. Chwilę później w radio min. Kamiński, który nie znał oczywiście treści. Oczywiście. Ale musiał ukończyć sześć kursów szybkiego czytania, bo tylko rzucił przed wejściem do studia okiem, a już mógł z tezami dyskutować.
Ministra zostawmy. Robi to, za co bierze pieniądze. W stylu, dla którego został – jak rozumiem – został wybrany.
Zajmijmy się radiem RMF, które najpierw puściło mocny tekst, później – kiedy prokuratura zarzuciła manipulowanie treścią („Dla przykładu podam, że materiał ten zawiera przedstawienie dwóch wypowiedzi bezpośrednio po sobie, nadając im określony kontekst, w sytuacji gdy w stenogramie biegłych pomiędzy tymi wypowiedziami znajduje się dodatkowo kilka innych wypowiedzi.”) powieszono na stronie cały stenogram.
Ci, którym się chciało go przeczytać mogli zauważyć, że się zupełnie nie trzyma kupy. Bo raczej mało prawdopodobne by większość rozmów w kabinie pozbawiona była logicznego sensu.
Biegli (jak się później okazało – biegły) się upiera, że wszystkie dźwięki pochodzą z kabiny.
Wystarczy to wziąć w nawias – i nagle rozmowy w kabinie nabierają sensu. Niestety w ten sposób upadła by większość sensacyjnych tez. Tez tak chętnie podjętych przez zagraniczne media.
Wygląda na to, że prokuratura nie publikowała tych stenogramów, gdyż miała wobec ich mieszane uczucia. Na dziennikarzy RMF wszyscy się rzucili. Ci, się zaczęli bronić.
Złą informacją jest, że robili to w stylu Sylwestra Latkowskiego.

Jak zauważył – nie powiem kto, bo wystarczająco dużo mówi ryzykownych rzeczy pod nazwiskiem – czasy takie, że puszczanie wrzutek jest normalne, czyli jeśli nie RMF, to puściłaby konkurencja. Ale dodawanie do tego jakiejś ideologii jest żenujące.

2. W połowie dnia zadzwonił do mnie kolega, który zupełnie nie ma nic wspólnego z polityką. Znaczy się nie interesuje. Chyba nawet „Kropki nad I” nie ogląda. Powiedział, że od rana w telewizji te stenogramy. I, że to zupełnie jak w „Służbach Specjalnych”. Jak z „przekaziorem”.
Jak zauważył kiedy indziej cytowany wcześniej nie powiem kto – to fascynujące, że „Służby Specjalne” współprodukowała TVP Juliusza Brauna.

Choć może mam wyjaśnienie dlaczego tak mało w tym filmie słychać. Ktoś w ostatniej chwili zobaczył, co się święci i postanowił ratować co się da. Sprawdziłem. Nie nazywa się Artymowicz. I to jest zła informacja – bo gdyby to nazwisko mignęło w napisach końcowych – wszystko by było jasne.

3. Chińska pilarka spalinowa z Tesco odpaliła od razu. Pociąłem trochę akacji i od razu zrobiło się ciepło.
Fakty TVN grzały stenogramy. Dla czystości przekazu pominięto znak zapytania, który biegły postawił przy literkach określających gen. Błasika. Czyli było tak: w ekspertyzie, do której najwyraźniej niezbyt przekonana jest Prokuratura, biegły przypisuje słowa gen. Błasikowi zaznaczając, że nie jest pewny, że to mówi gen. Błasik. A w materiale red. Skórzyńskiego jest to sprzedane jako fakt.
Rozumiem, że nikt normalny nie będzie tego sprawdzał. No, może jedynie pani generałowa. Ale kto ją tam będzie traktował poważnie. Zresztą nawet jak by się zaczęła awanturować, to i tak wszyscy pomyślą, że po prostu nie daje złego słowa na męża powiedzieć.

Po raz trzeci zacytuję nie powiem kogo: to niesamowite, że prywatnie – rozsądni i mili ludzie, zawodowo – nie czują żadnej odpowiedzialności za to, co robią. 
I to jest generalnie zła informacja.  

środa, 8 kwietnia 2015

7 kwietnia 2015


1. Przyśnił mi się dyrektor Ołdakowski. Z tym, że jako świeżo mianowany szef Instytutu Pamięci Narodowej. Knuliśmy więc. W coraz więcej osób, bo ciągle ktoś przychodził. W końcu przyszła jakaś pani z IPN-u i powiedziała, że się trzeba czymś zająć. No i padło na mnie. Ale już nie zapamiętałem o co chodziło. O jakieś ekshumacje chyba. Tak, czy inaczej dla IPN nie popracowałem, bo się obudziłem.
Policja zaczęła ogłaszać świąteczne statystyki. Ludzie zaczęli więc załamywać ręce nad staropolskim zwyczajem jeżdżenia po pijaku. Ciekawym ilu z ujawnionych nietrzeźwych kierujących to tacy na początki kaca, z 0,28 promila.
Wciąż mnie fascynuje jak to się dzieje, że im bardziej barbarzyński kraj tym mniejszy dopuszczalny poziom alkoholu we krwi.
Mam wrażenie, że polska Policja koncentruje się na – niech mi Jacek Kotarbiński wybaczy to uproszenie – marketingu. I to jest zła informacja. Że wynajęto firmę, która zbadała jakie tematy są najbardziej nośne społecznie. Że wyszli pijani kierowcy i piraci drogowi. Więc rozpoczęto przeciw nim krucjatę, która sprowadza się do walki o wskaźniki. Dzięki temu oszczędza się fundusze, bo taniej zrobić blokadę drogi i kazać dmuchać wszystkim przejeżdżającym. Niż patrolować ulice w poszukiwaniu naprawdę niebezpiecznych. A wiadomo, że się zawsze trafi jakiegoś, który już zapomniał, że pił przed snem. Co prawda w większości krajów zachodniej Europy mógłby normalnie jechać to nic, bo w statystyce ktoś, kto przekracza bardzo skądinąd niski limit o setne promila wygląda w statystykach jak ktoś, kto z czterema promilami wbija się w przystanek.
Ciekawe czy kiedyś w akcji „trzeźwy poranek” udało się zatrzymać kogoś naprawdę pijanego.
Podobnie jest z walką z piractwem. Łatwiej z krzaków łapać kogoś, kto na końcu zabudowanego ma 70 niż ścigać naprawdę niebezpiecznych kolesi.

2. „Noc żywych Żydów” niespecjalnie mnie wciąga. Ale walczę.
Wpadł sąsiad Tomek ze swoim warszawskim szwagrem. Wypili piwo. Tomek postanowił, że zrobi wolny wtorek. Zacząl obdzwaniać pracowników, żeby mieli jeszcze w poniedziałek jakiś z wolnego wtorku pożytek.
Przyjechała po Tomka żona z młodszym synem, który najpierw się mnie przestraszył, później łypał, na koniec zasnął. Po doświadczeniu z wynajętym w Ołoboku mieszkaniem zmienili zdanie – będą budować parterowy dom. Ale nie wiadomo jeszcze kiedy. I to jest zła informacja.

3. Wieczorem grzebiąc w sieci przeczytałem, że fejsbukowe „Co na to Bronek” jest oficjalnie finansowane przez Komitet Wyborczy. „Hosmówki z Hanną” przynajmniej przez jakiś czas udawały inicjatywę obywatelską. No i były o niebo lepsze niż ten nowy fanpejdż.
Mam narastające wrażenie, że w tej kampanii padnie rekord zmarnowanych pieniędzy. I to jest zła informacja.

Od pięciu numerów „Newsweeka” liczę ile razy w edytorialu red. Lisa pojawia się nazwisko Duda. Liczba się stabilizuje.



wtorek, 7 kwietnia 2015

6 kwietnia 2015


1. Wydawało mi się, że w Wielkanoc „Kawy na ławę” nie będzie. A tu taka niespodzianka. Tweet red. Kolanki o tym, że Cymański śpiewa zastał mnie podczas zbierania sił, by wyjść z domu i pojechać po matkę. Proces przerwałem i udałem się do telewizora. W każdym razie nie było posła Szejnfelda.

Nie doczekałem do końca. Wsiadłem w japoński samochód z Holandii z berlińską rejestracją i pojechałem do Boryszyna. Coś mnie tknęło i wybrałem trasę przez Świebodzin. Ołobok pełen ludzi wracających z kościoła. W Lubogórze dwóch młodych ludzi reperowało A4 kombi. Przepraszam: Avant. Kawałek dalej znad karczowiska świebodzińskich sadów wystawał świetlisty Chrystus. Którego po chwili zasłonił elewator Al-Samer. Od razu przypomniały mi się „Służby Specjalne”.
W Świebodzinie, przy ul. gen. Świerczewskiego wisiał – wydawać by się mogło – wyblakły plakat kandydata Jarubasa. Trochę dziwny. Nieostre postaci w tle sugerowały raczej coś związanego z prywatną służbą zdrowia. Klinika geriatryczna Wybierzmy Przyszłość.
Przy cmentarzu ruch był jak na Marszałkowskiej. Zatrzymałem się, żeby kupić świeczki. Czyli o to chodziło z tą jazdą przez Świebodzin.
Pierwsza miejscowość za Świebodzinem to chyba Ługów. Tu też trafiłem na koniec mszy. W Lubrzy płyty nagrywa Kazik. W studio, które ponoć jest syna właściciela Portu 2000 – parkingu dka TIR-ów. Z hotelem, ZOO, boiskiem, dwiema stacjami benzynowymi etc. Dwa lata temu wyważałem tam koła Suburbana. Równolegle oponę zmieniał jakiś Białorusin. To było chwilę po „Marszu szmat”. Widział migawki w telewizorze na jakiejś stacji. Nie był w stanie zrozumieć o co chodzi. Tak go to nurtowało, że wszystkich pytał o co chodzi, ale nikt nie był mu w stanie tego wyjaśnić.
Stanąłem przy cmentarzu w Boryszynie, żeby zapalić babci świeczkę. Cmentarz był pełen małych niebieskich kwiatków. Strach było chodzić, żeby nie zadeptać. Niezłe miejsce sobie babcia wybrała. Choć właściwie bardziej nam, niż sobie. Kolega mój, którego nazwiska teraz nie wymienię powiedział kiedyś (w kontekście burdelu ze smoleńskimi zwłokami), że jemu jako katolikowi zasadniczo wszystko jest jedno, czy jego szczątki by były pomylone czy nie. Bo – jako katolik – nie przywiązuje zbyt dużego znaczenia do prochu, w jaki się obróci. Ważne, żeby jakiś nagrobek był, by się rodzina miała przy czym spotkać. Ja tam mimo wszystko uważam, że obowiązkiem Państwa jest w takiej sytuacji dopilnować, by pomyłek nie było.

Po drodze matka mi opowiedziała, że w Luksemburgu ludzie po sześćdziesiątce nie płacą za publiczną komunikację.
Ulubiona szopa Bożeny (koło gorzelni w Staropolu) zaczęła się rozpadać. I to jest zła informacja.

2. Człowiek nieobdarowany łaską wiary ma w Wielkanoc ciężko. Na rozum – to naprawdę ważne święto, ale bez ładunku ducha nie ma sensu. I to jest zła informacja.
Szczerze zazdroszczę ludziom, którzy potrafią to święto naprawdę przeżyć.
Przez cały dzień miałem z tyłu głowy piosenkę Kyle'a z pierwszej serii „South Park” – „It's hard to be a Jew on Christmas”
Przez większość świątecznego śniadania trwała walka psychologiczna pomiędzy kotami a psem. Miśka, która – poniekąd słusznie – uważa, że należy jej się miejsce na stole nie mogła się zdecydować na opuszczenie kociej reduty pod piecem. Kiedy się w końcu podjęła decyzję i przeniosła się na moje kolana – dzieliła uwagę na to co się działo na stole i pod stołem. Czyli powarkiwała na psa, który z tych jej powarkiwań nie robił sobie zbyt wiele.
Raz doszło do bezpośredniego spięcia. Z tym, że i Miśka i pies nie mogli uzyskać na podłodze odpowiedniej trakcji i skończyło się tylko na hałasie.

Odwoziliśmy matkę większą grupą, bo dziewczyny koniecznie chciały zobaczyć Maine Coony. Wracając oglądaliśmy ptaki. Chyba jastrzębia. I czaple. Mam wrażenie, że ptaków jest teraz więcej niż kiedyś. Ale może chodzić o to, że kiedyś siedziałem w mieście brukowanym gołebiami.

3. Z tego wszystkiego zacząłem czytać „Noc żywych Żydów” Igora Ostachowicza. Czytałem, przypomniały mi się opowieści o premierze inscenizacji. I przypomniał mi się Dyzma. I to jest zła informacja.



poniedziałek, 6 kwietnia 2015

5 kwietnia 2015


1. Przeczytałem w newsletterze „Press”, że „LaVie” kończy żywot. I to jest zła informacja, bo im więcej magazynów tym lepiej.

2. Zajęliśmy się z Józką układaniem podłogi w dużym pokoju na górze. Robimy to już chyba trzeci rok. Układanie parkietu to satysfakcjonująca praca. Niestety ostatnio mam problem z motywacją. Muszę coś z tym zrobić, bo z roku na rok coraz więcej rzeczy mnie boli następnego dnia. I to jest zła informacja. Zostało nam jakieś 25 metrów. Za pierwszym razem, z pięć lat temu ułożyłem tyle w ciągu jednego dnia.
Po południu przyjechała Berenika. Koleżanka Józki. Przywiozła psa. Pies jest sympatyczny, średniej wielkości, z wielkimi uszami. Z tych, co wszyscy lubią. Prawie wszyscy. Nasze koty niekoniecznie. Problem z tych komunikacyjnych.
Efekt był taki, że koty zaczęły wydawać dźwięki, które by można nazwać zawodzeniem. Choć niekoniecznie, bo zawodzenie chyba polega na zmianie częstotliwości.
Doszło do dwóch zwarć. Z tym, że drugie nie było międzygatunkowe – z tego napięcia koty zaczęły się tłuc wewnętrznie.
Ciekawe co będzie, kiedy w końcu sprawimy sobie psa. Ponoć jeżeli będzie odpowiednio młody, to koty go nauczą, że machanie ogonem nie musi znaczyć radości.

3. Wieczorem przeczytałem tweet pana od pogody z TVN, że bociany nie przyleciały, bo jest zbyt zimno. Tydzień temu widziałem cztery bociany między Skąpem a Kijami. W poniedziałek jednego w gnieździe w Ołoboku. Później jeszcze dwa na polu kawałek dalej. Mój ulubiony wydawca widział dwa pod Giżyckiem. I jak tu wierzyć telewizji.

Redaktor Michnik napisał list do papieża Franciszka. W sprawie ks. Lemańskiego. Napisał razem z red. Mikołajewskim. W liście ks. Lemański opisany jest jako człowiek skromny i prosty.
Nawet, jeżeli ks. Lemański kiedykolwiek był skromny i prosty, to już nie jest. Zrobiła to gazeta, której red. Michnik – przynajmniej tytularnie – jest naczelnym.

Nie wiem, o której z tych informacji napisać, że to zła wiadomość. Bo i to, że informacje ludzi, którzy się zajmują pogodą w telewizji są często z dupy wzięte i to, że redaktor Michnik, któremu się nie udało stworzyć własnego kościoła, chce rozwalić katolicki – to oczywistość. Więc może ta konstatacja jest złą wiadomością.  

niedziela, 5 kwietnia 2015

4 kwietnia 2015




1. Rano usłyszałem o co chodziło Monice Olejnik, kiedy coś sugerowała w związku z młodością pana Joachima. Otóż jakiś czas temu „Nie” coś tam o panu Joachimie napisało dość oszczędnie gospodarując prawdą. Redaktor Olejnik do tego nawiązała. Pan Joachim przypomniał źródło. Redaktor Olejnik zdążyła już zapomnieć o czym mówiła, więc się obraziła.
Chciałbym, żeby powstał dziennik, albo chociaż serwis, który by na bieżąco zajmował się takimi sprawami. Gwiazda mediów coś niejasnego rzuca. Następnego dnia pogłębiony materiał.
Szybko jednak raczej nie powstanie. I to jest zła informacja.

2. Po śniadaniu wsiedliśmy do jednego z ostatnich niefrancuskich nissanów i pojechaliśmy z Józką S3 do Międzyrzecza. Pogoda była w porządku, więc klasztor w Paradyżu wyglądał pięknie. Józka chciała, żeby sąsiad Tomek coś dla niej zrobił. No i trzeba było wymienić olej w nissanie. Sąsiad Tomek zaprowadził nas do mechanika, który był tak ujmująco uprzejmy, że mógłby być bohaterem filmu Barei. Ni chodzi o to, że był śmieszny. Raczej ta jego uprzejmość była zupełnie abstrakcyjna.
Sąsiad Tomek używając swoich pracowników i plazmę zrobił sobie łódkę z aluminium. Płaskodenną. Z elektrycznym silnikiem. Łódki się rejestruje. Kosztuje to kilkanaście złotych. Ważne, że nie trzeba na razie im robić corocznych przeglądów.
Mechanik oddając samochód opowiadał, że do samochodu ładuje rower, jedzie do Kostrzynia, pod Biedronką zostawia samochód i z rowerem wsiada do kolejki do Berlina. Bo w Berlinie z samochodem tylko kłopot. Pomysł jeżdżenia na kawę do Berlina z rowerem też jest dla mnie abstrakcyjny.
Waracając przejechaliśmy przez Boryczyn. Matka ma dwie kotki rasy Maine Coon. Taki kot to łapę ma jak mały Cygan nogę.
W Lidlu Châteauneuf-du-Pape w promocji po 19,90. Ale nie było kiszonych ogórków. I to jest zła informacja.

3. Wieczorem obserwowałem w którą stronę dryfuje dyskusja o polowaniach prezydenta Komorowskiego. Jak zauważył redaktor Gmyz – mamy powtórkę z dziadka z Wehrmachtu. Nie chodziło o to, że Donald Tusk miał dziadka w Wehrmachcie. Chodziło o to, że skłamał, mówiąc, że to nie miał. Podobnie jest z polowaniami pana Prezydenta. Nie chodzi o to, czy łowiectwo jest dobre czy złe. Chodzi o to, że kłamstwo jest złe.

No i w końcu obejrzałem „Służby Specjalne” nie jest to wybitne kino. Ale historie – przednie. Nie udało mi się powiązać z rzeczywistością tej jatki, która w filmie miała miejsce na chyba Łotwie. Pan Irakijczyk od handlu zbożem chyba ma się wciąż dobrze – w Świebodzinie działa jego elewator.
Muszę ten film zobaczyć jeszcze raz, bo jakość dźwięku jest tak zła, że prawdopodobnie nie złapałem 30% treści. I to jest zła informacja. 

sobota, 4 kwietnia 2015

3 kwietnia 2015


1. Rano w wannie przeczytałem, że wzywani na ćwiczenia rezerwiści, którzy są na umowach śmieciowych mogą z ćwiczeń nie mieć dokąd wracać, nie chroni ich prawo – tak jak to robi z etatowcami.
Można odnieść wrażenie, że Państwo przez cały czas wierzy, że wszyscy pracują na etatach, że obowiązuje prawo pracy. I to jest zła informacja. Stąd pomysły, że przez gmeranie właśnie w prawie pracy więcej ludzi będzie się decydować na dzieci.

Ogłoszone zostało, że pan Napieralski tworzy nową partię. Pisałem o tym parę tygodni temu. Nikt się nie zainteresował. A kiedy napisałem dwa słowa o 300polityce – wszyscy się ekscytowali. Wniosek z tego jeden. A w zasadzie dwa. Lewica nie ma przyszłości. 300Polityka – wręcz przeciwnie.

2. Poszedłem do tramwaju. Pod Forum, który teraz nazywa się jakoś inaczej. W tramwaju przeczytałem zapis rozmowy red. Piaseckiego z posłem Hofmanem. Poseł Hofman bardzo się teraz stara.
Wsiadłem w beemkę i unikając skrętów w lewo dojechałem na Grochów, do warsztatu, który ma ją zrobić. Usłyszałem, że do tego, żeby siódemkę tak wymiąć trzeba sporej siły, więc nie wiadomo, co słychać pod błotnikiem. I to jest zła informacja.
Przyjechał po mnie brat swoim SVX. Przypomniało mi się, że jechałem tym autem na Top Gear Live. I, że nie była to jakaś specjalnie interesująca impreza. [http://marcin.kedryna.salon24.pl/535752,57-000-zadowolonych-obywateli]

3. Zapakowaliśmy co się dało do Suburbana i ruszyliśmy na zachód. Niestety dość szybko się okazało, że przedwcześnie ogłosiłem zakończenie jego remontu. Nie zapinał się overdrive. Jechałem więc całą drogę z prędkością około 90 km/godz. Na początku zatrzymywaliśmy się na każdej stacji benzynowej, bo dolewałem oleju do skrzyni. Padał śnieg. Padał deszcz. Świeciło słońce. Nie świeciło słońce. Dojechałem wykończony. Nie mogę sobie wyobrazić jak działa automatyczna skrzynia biegów, więc nie wiem jak wygląda proces jej się psucia. Więc nie wiem, kiedy samochód nie będzie już w stanie jechać. A jeżeli się czegoś obawiam przez zbyt długi czas – zaczynają mnie boleć plecy. I to jest zła informacja.

Korzystałem kiedyś z usług mechanika, który twierdził, że był wiceministrem obrony w rządzie Jana Olszewskiego. Potrafił na jednym wdechu powiedzieć, że rebuild [remont] skrzyni biegów musi kosztować 7000 zł, i że kiedyś udało mu się zrobić go w półtorej godziny, a części konieczne kosztują około $200. Niezła stawka.
Przestałem do niego jeździć, kiedy chciał koniecznie remontować mi skrzynię za 7000. Skrzynię, jak się okazało w pełni sprawną. Problem polegał na tym, że nie docisnął wtyczki w sterującym komputerze. Tak właściwie żałuję, że się na ten remont nie zdecydowałem. Po remoncie, z niedociśniętą wtyczką skrzynia działałaby tak samo. A on coś by musiał wymyślić. Ciekawe co. I za ile. Na pewno nie byłoby to tanie. W każdym razie bardzo przyjemnie rozmawiało się z nim o polityce.


piątek, 3 kwietnia 2015

2 kwietnia 2015





1.Prima Aprilis. Nie przepadam.
Poranek i przedpołudnie zeszły mi na obserwowaniu redakcji na kandydata Dudę czytającego Tweety. Od polskiej polityki oderwał mnie mechanik Jacek, który zadzwonił, żeby powiedzieć, że akumulator w Suburbanie zakończył żywot. I to była zła informacja.

2. Amerykanie używają innych akumulatorów. Innych kształtem. Z innym rodzajem klem. A przede wszystkim o innych właściwościach. Chodzi o to, że prąd, który podają w momencie uruchamiania samochodu jest zdecydowanie większy niż ten, który dają normalne akumulatory. Dość szybko odnalazłem firmę w Pruszkowie, gdzie kupowałem przed chyba sześciu laty poprzedni akumulator. Okazało się, że tym razem dość łatwo tam dojechać, bo w międzyczasie zbudowano autostradę i zjazd z niej rzut beretem od siedziby firmy.

Zacząłem szukać kogoś, kto mnie do Pruszkowa dowiezie, bądź pożyczy mi jakieś auto. Bez efektu. Czas płynął. Zrobiło się w końcu na tyle nerwowo, że wsiadłem w rozbitą beemkę, która właściwie skręcała tylko w jedną stronę (przy skręcie w lewo błotnik szlifował oponę). Udało mi się zdążyć przed zamknięciem sklepu. Na miejscu było bardzo miło i profesjonalnie. Niestety, cena jaką przyszło mi zapłacić była tak dotkliwa, że właściwie odebrała mi całą przyjemność obcowania z tak miłymi i profesjonalnymi sprzedawcami. I to jest zła informacja, gdyż wydawanie pieniędzy na porządne rzeczy powinno dostarczać satysfakcję.

3. Dojechałem do mechanika Jacka starannie unikając skrętów w lewo. Mechanik Jacek zakładał miskę olejową do silnika, który będzie napędzał budowaną od zera Suprę. Opowiedział mi o problemach z wiązką, która zasadniczo się różni w zależności od wersji samochodu. A jako że składana od podstaw Supra jest składana chyba z trzech rożnych – rodzi to problemy. Samochód będzie miał z 600 koni. No i będzie jak nowy – każdy jego element zostanie dotknięty i obejrzany. A mimo to będzie kosztował ułamek ceny nowego auta o podobnych właściwościach.

No i ztego wszystkiego nie odwiedziłem dyrektora Ołdakowskiego. I to jest zła informacja, bo dziewczyny miały zwiedzić Muzeum, a ja miałem poknuć. A jak wiedzą wtajemniczeni – knucie z dyrektorem Ołdakowskim to bardzo przyjemna sprawa.  

czwartek, 2 kwietnia 2015

1 kwietnia 2015


1. Zupełnie nie pamiętam poranka. Jednak kręcenie kilometrów jest jest męczące.
Tyle, że Bożena powiedziała, że w Rokitnicy spadł śnieg i jest biało.
Koło południa wsiadłem w samochód i pojechałem najpierw do Reduty (która wbrew pozorom nie jest w miejscu reduty Ordona), żeby wypłacić pieniądze. Później do mechanika Jacka, żeby mu zapłacić za czynności wykonane z Suburbanem. A na koniec do BMW, żeby oddać Active Tourera.
Przy okazji zobaczyłem nową jedynkę. Jest ładniejsza. Nikt jej z tyłu już nie pomyli z hyundaiem (oczywiście – póki nie wypuszczą nowego hyundaia, który znowu będzie dziwnie podobny)

2. Szedłem sobie spokojnie Wołoską, kiedy zadzwoniła Józka. Powiedziała, że jakiś zły człowiek walnął w nią w alejach Niepodległości. Właściwie nie wiem, kto w kogo walnął. Ważne, że jego wina. Ale to wszystko to zła informacja, bo trzeba się będzie beemką zajmować. A Bożena potrzebuje jej, żeby dojeżdżać do pracy. Boję się, że będę musiał znaleźć jakiegoś prawnika od odszkodowań. Dwudziestosześcioletnie E32 dla ubezpieczyciela pewnie jest warte tyle, co złom. Dla nas to auto jest warte dużo więcej.

3. Wieczorem w Krakenie złapała mnie afera „Faktu” dotycząca matki kandydata Dudy. Za bardzo się tu zachwycałem nad rzetelnością tego dziennika. Dostali od – jak słyszę ponoć – osobiście Wiplera film. Puściliby go. Opisali. Nie miałbym pretensji. Ale nie wystarczyło. Musieli napisać, że kandydat namawiał matkę na łamanie prawa. No i że prowadzenie kampanii na uczelni jest zabronione. Nie jest. Zabronione jest w szkołach. 'Szkoły wyższe' ustawowo 'szkołami' nie są. Tak jak 'studenci' nie są 'uczniami'. Więc akurat tu złamania prawa nie ma. Nie przedstawili też żadnego dowodu, że Kandydat namawiał matkę na zbieranie podpisów podczas zajęć.
Tak ich chwalę. Tak bronię. A oni tak się zachowują.
Chyba zbyt blisko Newsweeka się ich redakcja mieści i fluidy przez klimatyzację przechodzą.

W nocy próbowałem przez chwilę oglądać odcinek „Służb Specjalnych” niestety za dźwięk odpowiadał jakiś nasz rodak, więc nic nie mogłem ze ścieżki dialogowej zrozumieć. I to jest zła informacja.    

środa, 1 kwietnia 2015

31 marca 2015


1. Nie pamiętam, żeby kiedyś tak wiało, że ciąg w piecu gasił zapałkę.
Wygląda na to, że wszystkie świąteczne choinki dały radę. Równia, która została w miejscu górki niestety zaczęła rodzić kamienie, zobaczymy jak da sobie z nimi radę kosiarka.

Ale i tak najpierw trzeba zasiać trawę. I to jest zła informacja, bo pogoda zdecydowanie do siania się nie nadaje.

2. Właściwie przypadkiem włączyłem telewizor. Zobaczyłem pana sędziego odczytującego wyrok na szefów CBA. Młody sędzia postanowił uporządkować pewne kwestie ustrojowe. Raczej nieskutecznie, ale ma już plus osiem do fejmu.
Oddzwonił nie powiem kto, bo jeszcze mu kłopotów narobię. Pytam, jak skomentuje wyrok. Nie wiedział jaki jest. Nie zgadł. Myślał, że jakaś grzywna. Usłyszał. Zamilkł. Później powiedział parę rzeczy, których nie powtórzę. Kiedy się nieco uspokoił, zauważył, że tu się dzieją takie rzeczy, a w publicznej telewizji idą „Służby Specjalne”.
Swoją drogą ciekawe ilu młodych ludzi wyłapie, że film jest o WSI. Tym WSI.
Padał deszcz, świeciło słońce, była tęcza. Ale tylko przez chwilkę. I to jest zła informacja.

3. Wieczorem z dziewczynami ruszyliśmy do Warszawy. Z ciekawostek – zgubiłem się we Wrześni. Ale dzięki temu pokazałem dziewczynom pomnik wrzesińskich dzieci. Niech się uczą.
Sześć litrów spalania przy średniej prędkości 110 to dla mnie świetny wynik. Przez dobre dwa tygodnie będę się jeszcze zachwycał Active Tourerem. To ostatnio drugie BMW, na temat którego tak szybko zmieniłem zdanie.
Niemcy mają jednak wprowadzić autostradowe winienty. Dziesięciodniowa będzie kosztować mniej-więcej tyle, co przejazd z Jordanowa (skrzyżowanie z S3) do Gołusek (prawie Poznania). Żyjemy w bardzo bogatym kraju. Inaczej by nas nie było stać na płacenie takich pieniędzy.
Na razie za chyba 120 złotych możemy sobie kupić urządzenie do automatycznego płacenia na bramkach. W promocji. Za 50 złotych z tej kwoty można będzie sobie jeździć.
Chętnie bym przeczytał duży tekst o polskich autostradach. O Stalexporcie, Autostradzie Wielkopolskiej, tej trzeciej firmie. O tym ile to kosztowało. I ile kosztować będzie. I kto nas w to wszystko wpuścił. Chętnie bym przeczytał, ale pewnie nikomu się nie będzie chciało pisać. I to jest zła informacja.

W nocy, w telewizji zobaczyłem kawałek serialu „Glina”. Młody Stuhr, gdyby trochę urósł i przytył byłby podobny do posła Mastalerka.

wtorek, 31 marca 2015

30 marca 2015


1. Zmiana czasu to ponoć jednak niemiecki wynalazek. Cóż, nie jest to jedyny niemiecki pomysł, gdyby się nie sprawdził. Wstałem o trudno powiedzieć której godzinie, bo robiłem to na raty. Ale jak tylko wstałem, to ruszyłem w drogę.
Kawałek przed skrzyżowaniem z drogą na Międzylesie stawiają wiertnię. Ze dwadzieścia lat temu zwiedzałem taką instalację. Wtedy się dowiedziałem, że wieża wiertnicza to wiertnia.
Przy obiedzie panowie wiertacze wspominali lata siedemdziesiąte, kiedy w okolice każdej budowanej instalacji któryś z nich musiał wysyłać alimenty. Ale, że zarabiali tyle, że właściwie tego nie zauważali. Dziś raczej tak nie jest.
Kawałek przed Kijami zobaczyłem najpierw przechadzającego się po polu bociana, później dwa lądujące. Wiosna panie sierżancie.

Dojeżdżając do wiaduktu nad S3 zobaczyłem przejeżdżającego Strykera. Później jeszcze ze dwa dziwne pojazdy i samochód Żandarmerii.
Na S3 wjeżdżałem za Sulechowem. Wjazd blokowało czarne chyba mondeo z kogutem. Odjechało, gdy amerykańska kolumna przejechała. Jechaliśmy za nimi aż za zjazd na Raculę. Zjechali wtedy na Orlen. Nie pozwalają się wyprzedzać pewnie po tym, jak jakiś pan przydzwonił gdzieś pod Lublinem w Humvee, bo się zagapił.

S3 w porządku. Niestety się kończy. DK3 w sumie też nie jest najgorsza. Minąłem słynny w pewnych kręgach Aquapark w Polkowicach. Postawiony jeszcz przed unijnymi pieniędzmi. Chyba w Polkowicach była przed laty najtasza na trasie z Krakowa stacja benzynowa. Chodzi mi po głowie nazwa PolMiedźTrans. Ale nie jestem pewien.
A Lubinie jest słusznej wielkości antykomunistyczny mural. Skręciłem na Legnicę. Kawałek za miastem w krzakach stały kolejne Strykery. Później na każdym ze skrzyżowań był radiowóz. Kolumna zmierzała w stronę czeskiej granicy. I to jest zła informacja. Amerykanie by mogli zrobić przed wyjazdem jeszcze ze 48 kółek po Polsce.

2. Nie wiem na czym to polega ale A4 jest zupełnie inna niż A2. Jeżdżą nią inne samochody w inny sposób. Miejscami są nawet całkiem ciekawe widoki. Do Krakowa dojechałem chwilę przed godziną, o której byłem umówiony. Połaziłem więc sobie chwilę po rynku. Od strony Szewskiej kiermasz. Na scenie kapele ludowe. Pod Adasiem grupa brejkdensowców. Można ocipieć.
Obowiązki wyrzuciły mnie na Płaszów. Za tory. Powstaje tam dziwny wiadukt. Wysoki. Z dołu wygląda, że wąski, więc pewnie na tramwaj. Bardzo to będzie widokowy.
Wieczorem porzuciłem auto na Studenckiej i poszedłem na rynek coś zjeść. Na Szewskiej pani proponowała piwo za sześć złotych. Widziałem bramkę, którą straciła polska reprezentacja. Byłem w Poznaniu na meczu Irlandia Włochy. Irlandczycy ładnie śpiewają. Mają takie swoje: nic się nie stało. Choć w ich przypadku, to bardziej – stało się i to nas tylko wzmacnia.
Chwilę przed północą ruszyłem z powrotem. I to jest zła informacja. Zostałby człowiek na noc. Wypił piwa po sześć złotych. Może by się przekonał do dzisiejszej wersji Krakowa.

Dziurawa autostrada z Krakowa do Katowic kosztuje 20 złotych. Kulczyk ma przynajmniej lepszą jakość nawierzchni. Przez Śląsk (Górny) jechałem za karetką próbując sobie przypomnieć, czy można wyprzedzić pojazd uprzywilejowany. Autostrada miała cztery pasy. Środkiem karetka. Ja za nią. W końcu, kiedy karetka zjechała do prawej krawędzi minąłem ją dużym łukiem.
Uwaga, będzie oświadczenie BMW 218d Acitve Tourer to wybitny samochód.
Dość szybko dojechałem przed Legnicę, gdzie skręcilem w kierunku DK3. Po drodze minąłem śpiącego na drodze dzika i grupę saren. Chcąc nieco skrócić zgubiłem się w Sulechowie.
W okolicy nowobudowanej wiertni spod kół uciekł mi średniej wielkości dzik. Mniejszy niż ten który spał w okolicach Legnicy.
Na wsi strasznie wiało. I to jest zła informacja. Kiedy tak wieje, to w domu jest zimno, bo wyciąga ciepło przez kominy.



poniedziałek, 30 marca 2015

29 marca 2015


1. Dzień bez polityki. Dzień w samochodzie. Po śniadaniu zapakowawszy auto ruszyliśmy na zachód. Pogoda zasadniczo była w porządku. Miejscami padało, miejscami wiał wiatr, miejscami było niesamowite światło. Powinienem zacząć ćwiczyć opisy przyrody, bo na starość budzi się we mnie dziwna wrażliwość. Marzy mi się impresjonistyczny obraz przedstawiający widok z okna jadącego na zachód po betonowym odcinku A2. Sosnowe lasy, dziwne niebo. Tylko samochody mi jakoś do kompozycji nie pasują.

Przednionapędowe BMW może i z wierzchu przypomina nieco dalekowschodnie wynalazki, w środku wciąż jest jednak jak normalne BMW. Może HUD, który wyświetla na wysuwanej szybce może się kojarzyć z francuską motoryzacją. Choć tylko trochę, bo już treść wyświetlana jest zdecydowanie w bawarskim stylu. Podmuchy wiatru może trochę było czuć. Ale poza tym wszystko było w porządku. Active Tourer to chyba najbardziej uniwersalne z tanich BMW. Przy tempomacie ustawionym na ustawowe 150 km/godz. spalanie oscylowało wokół siedmiu litrów ropy.

Parę tygodni temu pisałem do magazynu „Connected” o elektronicznych systemach w samochodach. Przy okazji sporo się dowiedziałem. Chciałem się po drodze trochę pobawić, niestety się okazało, że z Note4 się to nie uda. I to jest zła informacja.

2. Cały dom śmierdzi myszami. Myszy w szufladach, szafkach, łazience. Na zlewie, pod zlewem, w zmywarce. Boję się wejść do biblioteki, by sprawdzić jak się ma kolekcja Spiegli. Mam wizję, że myszy wydrążyły sobie labirynt korytarzy w warstwie styropianu, która jest pod ogrzewaniem podłogowym.
Złą informacją jest, że nie potrafię w sobie wzbudzić żadnych morderczych instynktów. Zresztą mam dziwne wrażenie, że koty mają na domowe myszy – excuse le mot – wyjebane. Co jest dziwne, bo na te z pola polowały bez litości.

3. U sąsiadów chyba wszystko w porządku. Karol w czasie palenia Marzanny grał na tamburynie. Opowiadał, że w Przełazach spaliła się stodoła z sianem, żaglówką i przyczepą. Podpaliło ją jakieś dziecko, które bawiło się zapałkami. A jak się rozpaliło za bardzo, to próbowało zadeptać ogień. Aż mu się noga zapaliła. Karol się nie bawi zapałkami, bo się boi. Palenia Marzanny się nie bał, bo podpalała ją pani.

Okazało się, że się popsuł tuner NC+. Nie wypuszcza z siebie sygnału HDMI. I to jest zła informacja, bo w ten sposób Męskie Blogerki Modowe są odcięte od outfitów polityków odwiedzających panią Monikę.  

niedziela, 29 marca 2015

28 marca 2015


1. Włączyłem telewizor w połowie konferencji wojskowych prokuratorów. Nie mogłem sobie przypomnieć, czy ten, który przemawiał, to był ten, który zawsze miał szpanerskie okulary. Jeżeli to był ten, to tym razem te okulary były mniej szpanerskie niż zwykle.
Później miała być konferencja pana Macierewicza.
Na miejscu szeroko rozumianego PiS-u zachowałbym się jak przed laty jakiś pan mecenas sugerował co niedzielę w TokFM poszkodowanym w wypadkach motoryzacyjnych. Przyjął bezsporne.
Jeździliśmy na Koło. Włączałem TokFM i albo była pani do zwierząt, która się nazywała jak pan o Zwierzyńca. Swoją drogą ile trzeba mieć lat, żeby pamiętać „Zwierzyniec”. Albo program, w którym jakiś adwokat tłumaczył jak należy wyciągać należne pieniądze od firm ubezpieczeniowych. Ludzie dzwonili, on tłumaczył. Zaczynał od zwrotu, że trzeba przyjąć proponowane przez ubezpieczyciela pieniądze jako „część bezsporną”. Później wyrywać resztę.
Wyobraziłem sobie konferencję pana Macierewicza. Wychodzi, wita się, oświadcza: Prokuratura oskarżyła kontrolerów? Super. Bardzo się cieszymy. Czekamy, aż zgodzi się zresztą tez mojego zespołu. Żegna się. Wychodzi.
Konferencji pana Macierewicza nie mogłem już słuchać bo musiałem wyjść. I to jest zła informacja. Wyglądała ponoć zupełnie inaczej niż sobie ją wyobraziłem, ale była ciekawa.

2. Z moim ulubionym Wydawcą pojechaliśmy na Wiejską do „Pracowni Czasu” – miejsca, które miewa tak wielki wpływ na życie polityczne w naszym kraju.
Tym razem rozmawialiśmy o zegarkach, których żaden polski polityk na pewno sobie nie kupi, bo w rubryczce w oświadczeniu majątkowym nie ma tyle miejsca, żeby się zmieściło odpowiednio zer. Choć właściwie na papierze by się te zera zmieściły. Gorzej z horyzontami.
Firma Jaquet Droz, która od połowy XVIII wieku produkuje automatony (zasadniczo po polsku powinno się je nazywać automatami, ale gdybym tak napisał nie oddałbym wyjątkowości produktów tej firmy) zrobiła zegarek z ptaszkiem. Ptaszek otwiera dzióbek, macha skrzydełkami i się obraca. Do tego świergoce. Zegarek jest ręczny. Ptaszek ma chyba centymetr długości od dzióbka do ogonka. Wszystko jest mechaniczne. I ptaszek i ni to miechy, ni to gwizdki, którymi ptaszek ćwierka. Myślę sobie, że moja ś.p. babcia by oszalała, gdyby ten zegarek zobaczyła.
Zegarek kosztuje $500000. Gdyby mnie było stać, to bym sobie taki kupił. Coś porządnego by po mnie zostało.
Rozmawialiśmy o emaliowaniu. Ponoć na całym świecie istnieją tylko dwie firmy, które robią porządne emaliowane tarcze do zegarków. I nie chodzi tu o emalie typu garnek, tylko kolorowe obrazki wypalane wielostopniowo w różnych temperaturach.
Na Wiejskiej spotkałem Lwa Rywina. Myślałem, że zniknął. A jest. Nie wygląda zbyt dobrze. Jeździ land roverem. Ciekawe, czy spisał wspomnienia. Chętnie bym się dowiedział o co wtedy chodziło. Wbrew pozorom od tamtej afery Polska zmieniła się na gorsze. I to jest zła informacja.

3. Wracając wpadłem na chwilę do Faster Doga. Jakoś tak wyszło, że rozmowa zeszła na temat zespołu Bronsky Beat. Pawełek pognał do samochodu, by przynieść płytę, którą kupił w Brighton. Patrycja ma z nią nienajlepsze wspomnienia, bo Pawełek kupiwszy odpalił ją w samochodzie i z otwartymi oknami toczyli się po mieście. Patrycja chyba nie lubi być brana za chłopca.

Wieczorem odwoziłem brata na jego wieś, żeby pożyczyć komputer. Ostatnio zawsze jak jadę w stronę Konstancina leje. I to jest zła informacja, bo nie lubię używać wycieraczek.   

sobota, 28 marca 2015

27 marca 2015


1. Przez Polskę jadą dragoni. Znaczy amerykańska kawaleria w Strykerach. Czteroosiowych transporterach opancerzonych. Stryker pochodzi od kanadyjskiego LAV III, który pochodzi od szwajcarskiej Piranhy. Istnieje legenda, że wszystkie ośmiokołowce pochodzą od Pumy czyli Sd.Kfz.234. Nie wiedziałem, że wieże do Pumy robiła stocznia w Schichau-Werke w Elblągu.
Dziś w miejscu stoczni jest Zamech. Ma to jakiś sens, bo zanim się nie przekopie mierzei produkty stoczni by nie mogły wypłynąć w morze, więc nie miałyby sensu. Chyba, że by były wieżami do transporterów opancerzonych.

No więc Amerykanie w Strykerach jadą przez Polskę i to jest bardzo dobra informacja, bo im więcej ludzi ich zobaczy, tym mniej będzie powtarzać pierdoły, że Amerykanów w Polsce nie ma.
Jadą przez wsie, miasteczka i miasta. Wieść gminna niesie, że poprzednim razem tak ja teraz byli fetowani 70 lat temu. Ale wtedy chyba nie mieli ośmiokołowych transporterów opancerzonych.
Niestety nie przyjechali ze swym sprzętem przez Warszawę. Bez ciężkiego sprzętu odwiedzili Muzeum Powstania Warszawskiego. I to (że zrobili to bez Strykerów) to zła informacja, bo nieźle by na Okopowej ta kolumna wyglądała.

2. Pojechałem do na Wołowską do BMW. Najpierw chciałem jechać tramwajem, ale sobie przypomniałem, że rozebrali tory, więc wsiadłem w metro. I piechotą przez Woronicza dotarłem na miejsce. Po wieżowcu TVP została kupa kamieni.

Siedziałem przez chwilę w holu kontemplując 6 Gran Coupe, Jak już w tym miejscu podkreślałem wiele razy – mam nadzieję, że gdy wystrój holu przestanie być aktualny BMW Vertriebs GmbH uszczęśliwi mnie tym obrazkiem.
Poza tym, żeby się ponapawać, przyjechałem do BMW odebrać 2 Active Tourera. To chyba najbardziej hejtowany samochód BMW w historii. Hejtowany za to, że ma napęd na przód. I wygląda trochę tak, jak by chciały wyglądać samochody z Korei.
Jeśli chodzi o napęd na przód, to zdążyliśmy się przekonać, że inżynierowie z BMW świetnie sobie z tym radzą – niech mi ktoś powie, że MINI się źle prowadzi. A jeśli o wygląd… no nie wiem. To prawda. Znam wiele ładniejszych beemek ale z drugiej strony wyobraźmy sobie kogoś, kogo kręcą takie kształty. Wcześniej nie mógł sobie kupić takiego BMW. Teraz może. I to za całkiem – jak na BMW – nieduże pieniądze.

3. Od dłuższego czasu Bożena wywierała na mnie presję, żebym jej załatwił bilet na Lupę (Warszawskie Spotkania Teatralne). Zacząłem więc przeć na dyrektora Zydla – skoro jest tak ważnym dyrektorem, to musi załatwić.
Najpierw nie był pewien, czy mu się uda, ale w końcu zadzwonił, że mieć będzie. Mieli iść razem, ale kiedy przyszło co do czego – tłumacząc się ważnymi obowiązkami z tego się wycofał. Odebraliśmy bilety. Przez moje niepozbieranie Bożena ruszyła spóźniona – spektakl w ATM przy Wale Miedzeszyńskim. Spóźnienie narastało. Właściwie zostałem telefonicznie zdekapitowany. Spóźnienie narastało. Do dekapitacji doszło łamanie kołem. Spóźnienie narastało. Dojechała. I się okazało, że bilety są na 2 kwietnia. Jaki jest z tego wniosek? Prosty. Jeżeli dyrektor Centrum Komunikacji Społecznej Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy coś wam komunikuje – lepiej to dokładnie sprawdzić, bo inaczej można zrobić niepotrzebnie kilkanaście kilometrów w korkach.
Informacja, że to nie ten dzień zastała mnie w drodze do sklepu „Perełka” przy Pięknej, która chyba jest Koszykową. Kupuję tam (między innymi) kabanosy dębowe dla kotów. Cztery kawałki. Sprzedające panie patrzą na mnie dziwnie, bo to są najtańsze kabanosy i chyba nikt inny ich nie kupuje. I właśnie kiedy te kabanosy kupowałem stanął koło mnie red. Knapik. I później mnie prześladował. Przy stoisku z warzywami. I przy kasie. Na koniec życzył mi powodzenia. Nie wiem jak mam to interpretować. Może jest w tym jakiś podtekst, którego nie ogarniam. I to jest zła informacja.



piątek, 27 marca 2015

26 marca 2015


1. W końcu udało mi się spać do ataku bożenowego budzika. Nie, żebym się jakoś specjalnie wyspał, ale zasadniczo nie powinienem narzekać.

Mam takie hobby, że lubię jeździć z samochodami na przeglądy rejestracyjne. Jeżdżę konkretnie do stacji przy 17 stycznia. To chyba wciąż tereny LOT-u. Chyba, że kolega Mikosz już je sprzedał. Pierwszy raz byłem tam, z właśnie kupowanym Suburbanem. Samochód przyjechał z Krzeszowic i się okazało, że od pół roku nie ma przeglądu. Głupio tak kupować auto bez przeglądu. Zaczęliśmy więc nerwowo szukać stacji. Był wieczór. Na pierwszej, gdzieś w Jankach pan widząc sytuację zaczął wywierać presję w celu pozyskania nienależnej korzyści majątkowej. Pojechaliśmy więc dalej. Pamiętam, że szukałem adresów na Era MDAII pierwszym telefonem produkcji HTC z jakim (bez świadomości, że to HTC) miałem do czynienia. Trafiliśmy na 17 stycznia, do – jak się później dowiedziałem – najdłużej działającej Stacji Kontroli Pojazdów w Warszawie. Było miło i profesjonalnie. Pan diagnosta dokładnie przejrzał auto i wbił w dowód pieczątkę. Ja zapłaciłem za Suburbana i się rozstaliśmy.
Od tego czasu tam jeżdżę. Z przerwą. O ile dobrze zrozumiałem – stacja należała do LOT-u, i kiedy kolega Mikosz zaczął LOT naprawiać – zlikwidował stację. Ale odrodziła się po pewnym czasie. Teraz już chyba nie jest LOT-u. I nie jest najstarsza, bo miała przerwę.

Czekając na moją kolej przejrzałem jakąś średnio aktualną „Rzepę” było w niej o przepisach, jakie chce wprowadzić Platforma Obywatelska, które z powodów ekologicznych uniemożliwiałyby wjazd starszych samochodów do miast. Rzecz wygląda słabo, bo mimo iż twórcy ustawy powołują się na przykład Berlina, zachowują się, jakby nie sprawdzili, jak niemieckie przepisy wyglądają.
Nie tak do końca nie chodzi tam o wiek samochodu, tylko o normę spalin, jaką spełnia. I tak, jak diesel musi się mieścić w Euro4, to benzynowemu wystarczy Euro1.
Niemcy od normy spalin uzależniają wysokość podatku drogowego. Sprawdza się więc czy auto wciąż wypełnia normy takie, jak w momencie pierwszej rejestracji. U nas nie ma to znaczenia.
Ważne, żeby spaliny mieściły się w ogólnej normie.
Nie rozpisując się – jeżeli ustawa wejdzie w wersji opisywanej – większość polskich samochodów nie będzie mogła wjeżdżać do centrów miast. Spełni się marzenie importerów i ludzi z pieniędzmi. Miasta bez korków, z wolnymi miejscami parkingowymi. A jak kogoś nie stać, niech jeździ rowerem. Polska racjonalna.
Lobbujący od lat za taką ustawą importerzy samochodów wierzą, że jeżeli wejdzie w życie – ludzie zaczną kupować nowe samochody. Głupi są. I to jest zła informacja.

2. Bożena poszła do teatru. Dramatycznego, na coś w ramach Warszawskich Spotkań Teatralnych. Zawiozłem ją, chwilę po tym jak wróciłem do domu zadzwonił mój ulubiony wydawca i wyciągnął mnie na knucie do Krakena. Zanim przyszedł zdążyłem wypić piwo słuchając, jak przy sąsiednim stoliku pan tłumaczy pani co to jest Mordor. I gdzie są jego granice. Opowiadał o tysiącach przyjeżdżających eskaemką pracowników korporacji. Bardzo to było poetyckie, ale nie wszystko słyszałem, gdyż był hałas. Przyszedł Wydawca i poknuliśmy chwilę wypijając po dwa piwa. Jak się zaczęliśmy zbierać przyszedł kolega Krzysztof z Żydowskim Księgowym.

Wróciłem do domu i od razu trafiłem na twitterową dyskusję o problemie euro w kampanii.
Dla każdego, kto ma minimalne pojęcie o rzeczywistości polityczno-ekonomicznej oczywiste jest, że praktycznie nie ma szans na wprowadzenie euro w najbliższym czasie. Ale to nie znaczy, że nie ma o czym rozmawiać. IMHO sztab kandydata Dudy popełniał błąd sprowadzając komunikowanie problemu do Bronkosklepu i drożyzny na Słowacji.
Jak zauważył jeden z moich przyjaciół dziennikarzy – Bronkosklep to koncepcja z tej samej parafii, co Kluzik-Rostkowska przebrana za hipiskę tańcząca pod budynkiem telewizji w 2010 roku.
Słowacka drożyzna też jest słaba, bo zawsze można 'metodą Wimera' znaleźć takie dane, z których będzie wynikać, że coś podrożało, coś potaniało, a średnio ceny się nie zmieniły. Można by też – tym razem moją metodą – pojechać do Lidla we Frankfurcie, porównać ceny z tymi w Lidlu w Słubicach i wykazać, że w Niemczech coś tam jest taniej a w Niemczech jest euro.

Od razu muszę napisać, że zarzucanie hipokryzji kandydatowi Dudzie, że sam zarabia w euro, a mówi, że jest przeciwko euro jest tak idiotyczne, że nie warto tego komentować. Nie warto, ale skomentuję. Po pierwsze hipokryzją by było, gdyby teraz forsował wprowadzanie euro. Zarabia w tej walucie naprawdę nieźle i traci wymieniając na złotówki. Nie są to wielkie kwoty, ale piechotą nie chodzą. Po drugie: kandydat Duda właśnie ciężko pracuje na to, żeby niezłe pieniądze w euro zamienić na mniejsze w złotówkach.

Argument, żeśmy się kiedyś na euro zdecydowali też jest słaby, bo przez jedenaście lat zmienił się i świat i my.

Wydaje mi się, że „problem euro” dziś nie sprowadza się do wprowadzania euro, tylko do stosunku do tego wprowadzania.

To, że teraz nie ma specjalnej możliwości wprowadzenia euro nie znaczy, że nie powinien być to temat do rozmowy.
Jest na fejsie strona „Czytałem Fukuyamę dla beki zanim to się zrobiło modne”.
W ciągu ostatnich paru lat stało się tyle – wdawać by się mogło – niemożliwych rzeczy, że obywatele mają pełne prawo zastanawiać się nad planami ewentualnościowymi.
Bo co będzie z euro, jeśli PO z SLD uzyskują w jesiennych wyborach większość konstytucyjną.

[nie wierzę, że to napisałem]
Jak się wtedy zachowa prezydent Komorowski? Będzie przeć do referendum? Chyba niekoniecznie.
W niedzielę po Loży pasowej w TVN24 puszczono dokument. Usłyszałem, że jakieś brytyjskie miasto wprowadziło własną nibywalutę i że to wzmacnia lokalny biznes.
Chciałbym, żeby mi ktoś spróbował to wszystko wyjaśnił. Na razie z jednej strony mam Bronkosklep, z drugiej nieco pogardliwe milczenie przerywane z rzadka oświadczeniami typu – euro jest dobre dla naszego bezpieczeństwa. I to jest zła informacja.

3. Bożena wróciła w stanie upojenia alkoholowego. Sztuka („Red”) była tak zła, że musieli pójść później z naszym przyjacielem Marcinem do jakiejś knajpy i wypić po butelce wina na głowę. 
Moja niechęć do obcowania z polskim teatrem ma głęboki sens. I to jest zła informacja.