piątek, 23 października 2015

23 października 2015





1. Jestem na wsi. I to jest dobra wiadomość. Bycie na wsi to świetny pretekst do niepisania o mnóstwie rzeczy. Choć o kelnerze napiszę. Na kolacji (może to protokolarnie był obiad) wydanej przez Króla Belgów kelner zrzucił mi na plecy tacę ciastek. Normalna sprawa w slapstickowych komediach. Kiedy wybierał je spomiędzy moich pleców a oparcia krzesła rozsądnie zauważył, że całe szczęście, że nie było kremu. Będąc świadom ewentualnych skojarzeń z prozą Dołęgi Mostowicza, więc jakoś łatwo mi było odpuścić. I tak miałem oddać smoking do czyszczenia. Jednak, kiedy się okazało, że krem jednak był poprosiłem o wezwanie menadżera. Przyszli z nieszczęsnym kelnerem. Wielokrotnie przepraszali. Odpowiedziałem, że zależy mi nie tyle na przeprosinach, co rozwiązaniu problemu. Menadżer obiecał, że następnego dnia przyjedzie, odbierze itd. Nie przyjechał. Firma się nazywa Belvedere. Odradzam korzystanie z usług, bo jedzenie też – średnie.
[W końcu odebrali, ale wymagało to telefonu pewnego bardzo ważnego, choć niekoniecznie powszechnie znanego człowieka. Wniosek – nie jestem wystarczająco ważnym człowiekiem, żeby być poważnie traktowanym przez Belvedere i to jest zła informacja]

2. W domu są myszy. Mnóstwo myszy. Myszy mają wadę. Robią smród. Nie wiem, czy same śmierdzą, ale miejsce gdzie jest ich dużo – śmierdzi. Nawet, kiedy jest dużym domem. Naprawdę dużym. Smród być może bierze się z tego, że myszy chodząc defekują. Zupełnie jak konie, z tym, że mysze odchody wyglądają zupełnie inaczej. I nie chodzi wyłącznie o to, że są mniejsze. Końskie trudno pomylić z kminkiem. Zresztą trudno końskie znaleźć w kuchennej szufladzie. Zwłaszcza zamkniętej.
Przyjechaliśmy z kotami. Koty zaczęły na myszy polować. Z różnym skutkiem. Z różnym, czyli również efektywnie. Kot Pawełek, kiedy mysz złapie zjada jej głowę. Nie wiem, czy inne koty też. Jeżeli tak jest – może stąd się wzięły filmy o zombie.
Generalnie większa część rodziny jest po stronie kotów. Czasem mam wrażenie, że przekracza to granice kulturalnego kibicowania. No i mam z tym problem. Bo jest mi tych myszy żal.
Zwłaszcza tej, która lubi siedzieć w zmywarce.
Chyba w zeszłym roku dotarło do mnie jak nieciekawe życie mają myszy. Cały świat ma zamiar je zeżreć. Poza ludźmi, którzy mordują je choć ich nie jedzą. No więc jakoś strasznie mi żal myszy. Choć nie wynika to z bezwarunkowo dobrego serca, bo na przykład takiej pani premier Kopacz to wcale mi nie jest żal.

Jakiś czas temu byliśmy z Panem Kolegą Druhem Podsekretarzem Wojtkiem na spotkaniu promującym nową książkę Literata Goćka. Literat Gociek przysłał mi egzemplarz autorski z dedykacją. Jeszcze zanim zacząłem czytać pomyślałem, że nie będzie mi się teraz wypadać wyzłośliwiać. Książki z dedykacją to poważna sprawa. Chyba, że się jest jak pewien redaktor, którego nazwisko pominę. Znalazłem kiedyś koło śmietnika w redakcji, którą kierował zadedykowaną mu książkę „Co z tą Polską” Tomasza Lisa. Mógłbym dać ją Literatowi Goćkowi – mógłby udawać, że to on był tym Piotrem. Swoją drogą ciekawe, czy za parę tygodni redaktor Lis, z redaktorem, który pogardził nie będą razem tworzyć jakiegoś naprawdę niepokornego medium.

Literat Gociek pisze o – jak to pięknie wymyślił Tęgi Łeb – Odchodzącej Partii Władzy. Ciekawe, czy Literat Gociek wiedział o spisku Jana Rokity i profesora Geremka, który miał doprowadzić do wykorzystania środków Platformy do wzmocnienia śp. Unii Wolności.

Trochę czasu mi zajmie, zanim tę książkę przeczytam – literaturę faktu czytam wyłącznie na wsi, na której bywam teraz rzadko. I to jest zła informacja.

3. Zmarła pani Iwaszkiewiczowa, teściowa sąsiada Gienka. I to jest zła informacja. Do końca życia będę pamiętał jej opowieść o życiu towarzyskim okolicznych księży. No i inne. O tym, co się tu działo po wojnie. Dobrze, że mogliśmy ją poznać. Gdybyśmy przyjechali te dziesięć lat później – moglibyśmy się minąć. Tak, jak z jej mężem.  

poniedziałek, 28 września 2015

28 września 2015


1. Po raz pierwszy od czasów niepamiętnych zrobiłem coś, co wcześniej było moją codziennością – zaspałem. Nie na tyle, żeby nie zdążyć na „Kawę na ławę”. W roli posła Szejnfelda wystąpił minister Tomczyk.
Rzeczony na koniec programu wykonał numer, przez który nie wypada się na niego wyzłośliwiać. I to jest zła informacja, bo mógłbym zapełnić złośliwościami sporą część Internetu.

2. Kiedy w weekend nic nie robię, robię się głodny. W parę godzin zjadłem więcej niż przez ostatni tydzień. I to jest zła informacja.
Kolega minister Wojciech odczytał na Łączce list PAD. Bardzo ładnie odczytał. Aż za ładnie – nie popełnił czytając pewnego językowego błędu, który PAD zawsze popełnia, więc dla niektórych mogło to brzmieć niezbyt wiarygodnie. Znakomita większość rodaków tego błędu nie zauważa, więc tych niektórych pewnie nie było zbyt wielu.
W każdym razie wyszło godnie, co nie do końca było w smak kilku osobom. Ludzie są dziwni.

3. Wieczorem z kolegą ministrem Wojciechem udaliśmy się na spotkanie z Interesującym Człowiekiem. Czego się dowiedzieliśmy – to nasze. Mnie zafascynowało, że nad spłuczką napisane zostało – z krakowska napiszę – flizami: flush here. Interesujący Człowiek nie ma najwyraźniej zaufania do swoich anglojęzycznych gości. 
Podczas drogi o mały włos nie wlazłem na pasach pod auto. Oburzony tłumaczyłem koledze ministrowi Wojtkowi, że Sejm uchwalił parę dni temu zmianę przepisów i że teraz pieszy ma pierwszeństwo. Kolega minister Wojtek przypomniał mi, że istnieje coś takiego jak vacatio legis. I to jest zła informacja.  

niedziela, 27 września 2015

27 września 2015




1. Wstałem zbyt wcześnie. Wlazłem więc do wanny. W wannie, jak to w wannie wessał mnie Twitter. Tajmlajn przeżywał materiał kolegi redaktora Wójcika o tym, że PAD się spotkał w czwartkowy wieczór z Jarosławem Kaczyńskim. Kolega Redaktor użył pewnej liczby przymiotników, jakie przystoją jego periodykowi [muszę chyba na jakiś czas przestać pisać, bo przekraczam właśnie pewną granicę formalną]. Przymiotniki te przysłoniły niektórym właściwą treść. I to jest zła informacja.
Mój ulubiony redaktor naczelny tygodnika, który jako jedyny wyłamuje się z trendu wpływów reklamowych, walnął – delikatnie mówiąc – niezbyt rozsądnego tweeta. Wieść gminna niesie, że kontem rzeczonego pana zajmuje się pani, która staje na głowie, żeby nieco te tweety przyszlifować. Jej pryncypał wciąż nie ogarnia nowych mediów

2. W Makro już stoją znicze. Jeszcze tydzień i pojawią się ozdoby choinkowe. Pory roku w Makro zmieniają się szybciej niż w supermarketach. Niechęć do poznawania nazw warszawskich ulic kosztowała mnie pół godziny. Zamknięto Niemcewicza. Po drodze były informacje, ale nic mi nie mówiły. Więc razem z setką innych kierowców zwiedzałem Ochotę. Złą informacją jest, że zamiast szukać swojej drogi jechałem za stadem.
Przez część dnia pani Premier walczyła z hejtem. Na choroby autoimmunologiczne podaje się chyba sterydy.
  
3. Wieczorem wpadłem na chwilę do Muzeum Powstania na imprezę z okazji zamknięcia „Pokoju na lato” [właściwie to chyba pretensjonalna nazwa]. Tu powinienem się po raz kolejny zachwycić kulturotwórczą rolą Muzeum. Ale to by było zbyt oczywiste.
Później oglądaliśmy „The Casual Vacancy” nazwane nie wiedzieć czemu „Trafnym wyborem”. Pani J. K. Rowling potrafi. Serial warto obejrzeć choćby dlatego że jest ładny. Finał może na niektórych działać depresyjnie. I to jest zła informacja.




środa, 16 września 2015

16 września 2015


7–8 września

1. W Poniedziałek wylądowaliśmy w Krakowie. W Warszawie lało. W Krakowie wręcz przeciwnie. Z Balic trafiliśmy do hotelu postawionego w miejscu parkingu, na którym Francuz (chyba z Korsyki) zastrzelił Andrzeja Zauchę. Trzymałem na tym parkingu Taunusa. Rocznik 1975. Dojeżdżałem nim do pracy. Piechotą 350 metrów, samochodem 1200. 
Samochodu już nie ma, więc nieistnienie parkingu mi aż tak bardzo nie przeszkadza. Zresztą nie mieszkam już przy Syrokomli. Chyba, że w hotelu. 
Z okna widok miałem na budynek Biprocenwapu. Swoją drogą ciekawe czym ta firma się teraz zajmuje. Pewnie wynajmem powierzchni biurowej. 
Ze dwadzieścia pięć lat temu na części parkingu był autokomis. Stało tam porsche 924, które chciałem przez chwilę mieć. Może i dobrze, że się nie udało. Zresztą jakoś specjalnie się nie starałem.
I to jest zła wiadomość, Bo może gdybym się wcześniej zaczął starać – wszystko by było lepiej.



2. Udałem się do kolegi Krzysztofa znanego w pewnych kręgach jako Mistrz Bronisław.  W tak zwanym międzyczasie urodziła mu się dwójka dzieci. Wciąż ma jeden z najbardziej krakowskich widoków jakie mogę sobie wyobrazić.
Później z kolegą Jankiem udaliśmy się do Pięknego Psa. Trzeciego. Który chyba najwięcej wspólnego ma z pierwszym. Trochę „Dziady”. Albo pierwszy odcinek „Czterdziestolatka”. Przemazujący się ludzie, których nie widziałem ze dwadzieścia pięć lat. 
Kiwi mówiący: dziadek, tylko tego nie spierdolcie, choć ponoć głosował i głosować będzie na Platformę. Wielka ci odpowiedzialność na nas spoczywa. 

Później poszliśmy na Sławkowską, gdzie ktoś reaktywował Free Pub. Nie dajcie się zwieść – jest tam zupełnie inaczej niż w oryginalnym. Za to w Dekafencji jest jak zwykle. 
Wieczór przyjemny. Nie tak hardkorowy jak drzewiej bywało. 

Cóż, widać symptomy starości. I to nie jest dobra informacja

3. Pojechaliśmy do Krynicy. Po drodze widziałem krowę. Zapomniałem jak duże jest to zwierzę. Leżała koło stacji benzynowej i żuła. Na stacji dwóch panów odkurzało mercedesy obrendowane firmą – partnerem polskiego Davos. Swoją drogą, skoro polskiego, to raczej Dawos.

Spędziliśmy tam parę godzin. Złą informacją jest, że język macedoński jest jednak zbyt trudny, nie rozumiałem przemowy macedońskiego prezydenta, a sprawiał wrażenie niezłego mówcy.

Wracaliśmy Viano, którego kierowca (pan Sławek) słucha RMF-u. Przypomniało mi się, że dwadzieścia lat temu wieczorem zamiast przerywanej reklamami nawalanki radio nadawało niezłą polityczną publicystykę. I komu to przeszkadzało?



czwartek, 10 września 2015

4 września 2015


1. Tydzień rozpocząłem w Pendolino. Chwalić Boga nie urwały się żadne drzwi, spóźnienie też się zmieściło w granicach rozsądku.
Niestety dzieliłem wagon z rodakiem z Austrii, który rozmawiał sam ze sobą. Najpierw o tym, że chyba nie pójdzie do restauracyjnego, później o zniżkach na bilety w Austrii i Polsce, o wiedeńskich basenach, do których można chodzić tylko rano, bo później dzieci sikają, a przez cały czas rzucał obelgi w kierunku czterech siedzących przy klubowym stole œśniadych jegomościów. Nie mówił tylko, kiedy jadł. A zjadł chyba z kilo boczku, który pokroił na plasterki.

Na gdańskim dworcu spotkałem ministra Siemoniaka. Nie było w tym nic dziwnego, bo wcześniej spotkałem go na Centralnym. Podróż koleją skraca czas.

Pod kościołem św. Brygidy dowiedziałem się, że w BMW750 na pewno nie zepsuł się potencjometr pedału gazu, bo nie jest to potencjometr, tylko silnik krokowy (cokolwiek by to miało znaczyć). Psuje się komputer
Od eemeli. Od upału.

Twórcy ekspozycji ECS czerpali garściami z Muzeum Powstania. Garście jednak nie były wystarczająco duże.
Pozostałości Stoczni nie robią dobrego wrażenia. I to nie jest dobra informacja.

Nad plebanią św. Brygidy unosi się duch księdza Prałata.
Poznałem Arcybiskupa. Przymierzyłem jego czapkę. Spoko. Tylko kolor niezbyt twarzowy.

2. Po dwóch godzinach snu pojechaliśmy na Westerplatte. Było ciemno, ale tylko przez chwilę. Kiedy zrobiło się jaśniej zauważyłem napis: Nigdy więcej wojny. Uwielbiam tę poetykę. Przypomina mi dzieciństwo.
Plotka kuluarowa głosiła, że pani #PEK się spóźni. Kuluary zastanawiały się, czy w związku z tym nie nastąpi lokalne przesunięcie godziny 4:45. Plotka kuluarowa okazała się zaprzeczyć. [jak inaczej zapisać jednym słowem nie potwierdzić?]
Po raz chyba trzydziesty dziewiąty napiszę, że #PAD przywitał panią #PEK zasadniczo w jedyny możliwy w sytuacji oczekiwania na syreny sposób. Później, po składaniu kwiatów, pani #PEK wybrała taką trajektorię, by się z #PAD nie spotkać.

Przypomniało mi się, że trzydzieści lat wcześniej byłem zmartwiony, bo przez strajk nie mogłem popłynąć wodolotem na Hel.
Cierpliwość bywa nagradzana. Motorówka, którą płynęliśmy na Hel była szybsza niż wodolot. I nie była radziecka.

Nie zobaczyłem baterii, z której admirał Unrug nie pozwolił ostrzelać Grand Hotelu. I to jest zła informacja. Swoją drogą ciekawe, czy Grand Hotel by został odbudowany.

3. Dwa dni później było Jastrzębie. Jechaliśmy przez Tarnowskie Góry, bo pan kierowca ustawił chyba nawigację na najkrótszą trasę. Za karę prawie trafił dzika.
Dowiedziałem się, dlaczego na strażackich wozach wisi napis „Protest”. Chcę więcej zarabiać. Nie mieli podwyżki od chyba pięciu lat. I to nie jest dobra informacja. Strażacy powinni dobrze zarabiać.

Potem jeszcze byliśmy w Kielcach. Cale życie marzyłem, żeby zobaczyć targi. Motorówka, Kielce – tydzień zrealizowanych pragnień.




czwartek, 3 września 2015

30 sierpnia 2015


1. Tydzień sponsorowała literka „N” wie Deutschland. Zuerst (czy jak się tam to pisze) poznałem człowieka, który do niedawna miał lepszą brodę ode mnie. Nie dość, że bujniejszą, to jeszcze siwo-rudą. Później gdzieś przeczytałem, że trwa dyskusja, czy to on jest najważniejszą postacią w niemieckich mediach, czy jego szef. Szefa nie poznałem. 
Później poznałem magistra lingwistyki stosowanej, z którym spędziłem dwa prawie całe dni.
Dauerhaften Frieden. Później Siedmiogrodzianina, który został przez Słońce Karpat oddany Vaterlandowi w piętnastym roku życia. Przy okazji poznałem klątwę, która ciąży nad wywiadami dla FAZ. Podjąłem też wewnętrzne zobowiązanie, że tę klątwę zdejmę.
Po autoryzacji ostatniego wywiadu, wracając do domu zauważyłem, że myślę po niemiecku. Złą informacją jest, że myśli moje nie były zbyt skomplikowane. Dauerhaften Frieden.

2. Lubię Berlin. Nie lubię Tegel. Tegel jest brzydkie i nudne. Takie gierkowskie, tylko trochę lepsze. Lubię Berlin. Lubię prezydenta Gaucka. Podoba mi się jak wypełnia rolę Gewissen des Volkes.
Tegel w wersji wojskowej sprawia wrażenie mniej dotkliwego. Może dlatego, że jest się tu krócej.
Przy Bramie Brandenburskiej od strony Czterech Pancernych jest Adlon – inny Kempinski. Jakby fajniejszy. Pałac Bellevue nazywany z niewiadomych przyczyn zamkiem, (po niemiecku z wiadomych) przypomina trochę nasz Pałac. Ma lepszy park i gorsze malarstwo. 
Mundury niemieckich oddziałów reprezentacyjnych wyglądają trochę tak, jakby ktoś za wszelką cenę chciał zepsuć robotę mistrza Hugona. I to jest zła informacja.

3. Kiedy zrobiłem swoje, udałem się na Hauptbahnhof by wsiąść do pociągu do Frankfurt (Oder). Maszyna do sprzedawania biletów chciała ode mnie  dziewięć euro i trochę centów, nie podobała jej się moja karta. Bankomat wypłacił dwadzieścia. Maszyna nie chciała dwudziestu. Chciała co najwyżej dziesięć. Udało mi się z pomocą miłej rodziny rozmienić. Pociąg był piętrowy, cichy i 100 kilometrów przejechał w niecałą godzinę. Jak nie przymierzając pendolino.
Na dworcu kupiłem sobie Die Welt. Zapomniałem, że dzienniki kosztują w Niemczech dziesięć złotych. Przyjechał po mnie brat swoim SVX-em. Umyty wygląda dużo lepiej. Na wsi nowe porządki. Dziewczyny pomalowały korytarz na dole. Po latach dopuszczona do użytku została sypialnia Bożeny.
W te wakacje na wsi spędziłem w porywach z pięć dni. I to jest zła informacja. Pocieszam się tylko, że nie ma grzybów.

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

23 sierpnia 2015


1. 22 sierpnia. Obudziła mnie noga. Własna. Prawa. Boląca zupełnie bez sensu. Wstałem. Okazało się, że chodzić nie mogę zupełnie. I to jest zła informacja. Dokuśtykałem do wanny. W wannie było trochę lepiej, ale po dwóch godzinach dotarło do mnie, że dalsze moczenie nie ma przyszłości. Dokuśtykałem na kanapę. Obejrzałem dwa odcinki Simpsonów.
W pewnym momencie człowiek przestaje się identyfikować z Bartem. Zaczyna z Homerem. Moment ten przychodzi niespodziewanie i nazywa się dorosłość.

Pamiętam jeden odcinek, przy którym płakałem rzewnymi łzami. Odcinek o tym, dlaczego nie ma w domu żadnego zdjęcia tej najmłodszej. Otóż Homer spłacił kredyt na dom. Rzucił (spektakularnie) pracę w elektrowni. Zatrudnił się w kręgielni jako sprzątacz i był naprawdę szczęśliwy. Wtedy się okazało, że Marge jest w ciąży. I z wyliczeń wyszło, że braknie im pieniędzy. Homer musiał więc zrezygnować z dającej mu szczęście pracy, posypać głowę popiołem i wrócić do elektrowni. Cierpiał strasznie, ale nie miał wyboru. Ostatnia scena pokazywała Homera w miejscu jego znienawidzonej pracy. Wszystkie ściany były wyklejone zdjęciami jego najmłodszej córki.

2. Przeczytałem list od ZUS-u. Po 23 latach pracy (większość na umowach śmieciowych) moja emerytura może wynieść 343,64 zł (z uwzględnieniem hipotetycznej kwoty składek). Na dziś wynosi 76,77 zł.
Obejrzeliśmy film o Mellu Brooksie. Bożena zauważyła, że Williams panią Doubtfire grał ochmistrzynią z „Młodego Frankensteina”.
Przy śniadaniu oglądaliśmy najpierw film o gigantycznych aligatorach, które strzelały kolcami z ogona. Później przeszliśmy na „Pół żartem, pół serio”. Wciąż bardzo śmieszny film.
Potem chyba spałem, bo nic nie pamiętam.
W końcu noga trochę mnie przestała boleć. Pojechaliśmy kupić coś do jedzenia. I to jest zła wiadomość, bo zrobiły się z tego zbyt duże zakupy. Ale komplet kluczy na pewno się przyda.

3. Wieczorem w Krakenie spotkaliśmy się z red. Roderykiem. Było miło, aż nie zaczepił go jakiś głupek. Zadowolony z siebie. Red. Roderyk zaczął głupkowi nawet logicznie odpowiadać, ale głupek był za bardzo zadowolony z siebie, by usłyszeć, co red. Roderyk do niego mówi.
Stultorum infinitus est numerus. I to jest zła informacja.



wtorek, 18 sierpnia 2015

17 sierpnia 2015




1. 16 sierpnia. Wstałem zbyt rano. Nie wiem jak wyłączyć wewnętrzny budzik. I to jest zła informacja. W parku się okazało, że schną posadzone przez nas drzewa. Poza jednym platanem, który rośnie, że ho ho.
Zrobiono porządek po nieszczęsnej wichurze. Drzewa (tak się nazywa drewno) mamy sporo. Niestety w miejscu, które z niemałym trudem po wielu latach udało się uporządkować znów leży wielka kupa gałęzi.

2. Pogadałem chwilę z sąsiadami. Rozmawialiśmy o garniturach. Sąsiad Tomek kupił sobie traktorek-kosiarkę. W cenie garnituru Zegnii. Przeczytałem w jakimś tygodniku, że Donald Tusk nosił garnitury tylko do trzeciego czyszczenia. Kosiarka-traktorek powinna starczyć na dłużej.
Przez śniadanie nie oglądałem przedpołudniowych programów politycznych. Dopiero zobaczyłem kawałek „Loży prasowej”. Redaktor Morozowski tak bardzo oderwał się od rzeczywistości, że można było odnieść wrażenie, że redaktor Wroński broni przed nim #PAD-a. I to nie tyle politycznie, co zdroworozsądkowo.
Redaktora Morozowskiego spotkałem parę dni wcześniej pod Krakenem. Szedł razem z kol. Beresiem. Gdybym był złośliwy, to bym zażartował, że ustalali przekazy. Redaktor Morozowski w realu wygląda na dużo młodszego niż w telewizorze. Kolega Bereś jak wygląda – wiedzą wszyscy zainteresowani. Jest przystojniejszy od ministra Kamińskiego. Pewnie dlatego się z nim czasem pokazuje.
Naprawiłem kosiarkę. Znaczy – założyłem pasek. Przejechałem kilkanaście metrów pasek spadł. I to jest zła informacja, bo jest tak zjechany, że trzeba będzie kupić nowy, a ja oczywiście nie zapisałem sobie jego długości.

3. Naprawiłem w Kaplowozie zderzak. Dziewczyny jakoś go odkurzyły i ruszyliśmy do Warszawy.
Kiedy zjechaliśmy z A2 (na 92, żeby oszczędzić 34 złote) zadzwonił mój brat, któremu na autostradzie wybuchło subaru. Znaczy nie tyle wybuchło, co strzelił wąż łączący chłodnicę z silnikiem (ten górny). Na dwóch stacjach kupiłem 15 litrów najdroższej na świecie wody demineralizowanej, taśmę klejącą i kamizelkę odblaskową. Robiąc dwudziestokilometrowe kółko jakoś do niego dojechaliśmy. Wąż strzelił przy króćcu. Udało się go skrócić. Brakło trochę narzędzi, ale jakoś się udało. Kiedy kończyliśmy przyjechali panowie z obsługi autostrady. Udało nam się uniknąć opachołkowania. Panowie użyczyli nam śrubokrętu, ale dopiero na parkingu, do którego zasugerowali nam przejechanie.
Rozjechaliśmy się na wysokości Konina. Do domu dojechaliśmy przed północą. Michał trochę wcześniej. Układ chłodzenia jego SVX-a zachował szczelność właściwie do końca.
Koty jakoś przeżyły dobę bez człowieka. Podobnie słoneczniki.
Przestawiłem beemkę. Wspomaganie działa bez zarzutu. Gaz niekoniecznie. I to jest zła informacja.  

16 sierpnia 2015



1. 15 sierpnia. Wstałem rano. Pojechałem do Belwederu. Pierwszy raz byłem w środku. Pierwszy raz na pod płotem byłem dwadzieścia parę lat temu, kiedy fotografowałem palenie kukły Bolka.
Belweder jest w porządku. Nie ma zadęcia Pałacu. Jest polsko-dworkowy. Ważne by zapomnieć o dziedzińcu, który jest zbyt duży. I to jest zła informacja.

2. Defilada robiła wrażenie. Zdjęcia psuł jakiś obwieś, który pomagał operatorowi steadicama. Niekompletnie ubrany. Ciągle w kadrze.
Ciekawe, czy jego szef zdaje sobie z tego sprawę. Pewnie nie. I to jest zła informacja.

3. Postanowiłem pojechać na wieś. Ze strony PKP wynikało, że do Świebodzina nie ma już połączenia. Sprawdziłem pociągi do Berlina (myślałem, że wysiądę gdzieś w okolicy) – okazało się, że jest. I staje w Świebodzinie. Na wszelki wypadek zadzwoniłem na infolinię. Pan najpierw powiedział, że pociągu nie ma. Później, że jest. Ale nie ma miejsc. I, że się nie da kupić biletów u konduktora. Jak się wsiądzie bez biletu – płaci się 600 zł kary.
Poszedłem na Centralny. Próbowałem kupić bilet w kasie. Najpierw usłyszałem, że pociągu nie ma. Później, że jest. Ale, że nie można kupić biletu do stacji w Polsce. Chciałem więc kupić do Frankfurtu. No i się nie udało. Usłyszałem, że pociąg w Świebodzinie nie staje. Pan sprzedał mi bilet do Poznania na inny pociąg i kazał biec na peron. Na peronie się okazało, że pociąg odjechał jeszcze nim ten bilet kupiłem. Trafiłem do punktu obsługi podróżnych. Tam usłyszałem, że biletu się kupić w kasie nie da, ale da się kupić u konduktora. Jeżeli są miejsca. No i żebym poszedł do kasy, w której kupiłem bilet do Poznania i zażądał zwrotu pieniędzy. Bo gdzie indziej nie mogę biletu zwrócić, bo napisane na nim było, że płatność kartą, a zapłaciłem gotówką, więc nie mam kwitu z terminala, a bez tego nie da się zrobić zwrotu. Poszedłem, zwróciłem. Usłyszałem raz jeszcze, że pociąg „Kiepura” (tak się nazywa, choć nie ma nic wspólnego z Krynicą) w Świebodzinie nie staje.

Poszwendałem się chwilę po podziemiach. Nie udało mi się nigdzie znaleźć „Plusa-Minusa”. Ani niczego, co by wyglądało na nadające się do jedzenia. Przyjechał pociąg. Zapytałem konduktora, czy sprzeda mi bilet do Świebodzina. Powiedział, że oczywiście, tylko nie może gwarantować miejsca siedzącego. Wsiadłem. Miejsce było.
Pociąg spóźnił się prawie godzinę. I to jest zła informacja.
Choć gorsze jest to, że nie udało mi się opisać całej sytuacji w sposób oddający emocje, które mną targały.

Ciekawe kto przeklął polskie koleje. I jak to przekleństwo można zdjąć.


niedziela, 9 sierpnia 2015

3 sierpnia 2015



1. Prawie tydzień opóźnienia. Do tego tyle się w sumie działo, że muszę trochę po łebkach. I to jest zła informacja.

2. Niedziela. Zasadniczo nie miałem zbyt wiele do roboty, co było doświadczeniem dość dziwnym. Tej niby „Kawy na ławę” nie pamiętam. Mam wrażenie, że oglądałem „Lożę prasową”, bo jakoś mam w pamięci obraz kołnierzyka red. Stankiewicza. No i to, że gwizdy w telewizorze są głośniejsze niż w rzeczywistości.
Swoją drogą, skoro na lusterkach wstecznych amerykańskich samochodów pojawia się informacja „Obiekt może się wydawać bliżej niż w rzeczywistości” może by na paskach wyświetlać „Niektóre godne potępienia zachowania są nieco przejaskrawiane”. Złą informacją jest nie tyle, że taki komunikat nie jest wyświetlany, co to, że nawet, gdyby był to by dotyczył tylko niektórych godnych potępienia zachowań.

3. Wieczorem była msza w muzeum Powstania. Przypomniały mi się czasy licealne, kiedy msze u Dominikanów spędzano na zewnątrz kościoła. Tym razem całą mszę przegadałem z red. Gursztynem.

Po mszy odbyło się spotkanie PAD z Powstańcami. Prezydent miał świetne przemówienie. Nadawałem je peryskopem i nie wiem, czy się gdzieś zachowało. I to jest zła informacja, bo jest warte spisania.


wtorek, 4 sierpnia 2015

2 sierpnia 2015


1. Sobota. O moim stanie niech świadczy kilkakrotnie w tym tygodniu powtórzone pytanie: „O której jest Gloria Victis”
W momencie, kiedy wybrzmiewało s docierało do mnie o co pytam i przypominało mi się, że robię to już któryś raz. I to jest zła informacja.
Ale należy zacząć od tego, że był to pierwszy dzień bez wizyty w Komorze. Z jednej strony się wyspałem, z drugiej – już mi zaczęło tej godziny z połową spokoju brakować.

2. Udałem się do pracy. Po drodze spotkałem red. Zerembę, z którym przeprowadziłem kilka bardzo przyjemnych rozmów. Nie zgodziliśmy się tyko w sprawie wpływu Internetu na tradycyjne media, ale nie zdążyłem tego uzasadnić, bo red. Zaremba musiał się udać do obowiązków.
PAD udzielił naprawdę dobrego wywiadu. Ale o tym wszyscy się przekonają za jakiś czas.
Generalnie było to bardzo pożytecznie spędzone sobotnie południe.
Niestety był upał. I to jest zła informacja.

3. No i pierwszy raz w życiu byłem na Powązkach. Muszę przyznać, że wygląda to inaczej niż później słychać w telewizji, w której za to nie było innych żenujących sytuacji, na które spuszczę zasłonę milczenia.
Stałem z dyrektorem Ołdakowskim i jego Habilitowanym Zastępcą. Po wszystkim Habilitowany Zastępca popatrzył z wyższością i zapytał: Macie takie coś w Krakowie? Bąknąłem coś na temat wymarszu Pierwszej Kadrowej – odpowiada się, ale mamy Wawel – przerwał mi.
Później biegaliśmy za PAD po chyba całym cmentarzu. Teraz trafię na Łączkę.

Wieczorem pojechaliśmy na plac Piłsudskiego, na tzw. Śpiewanki. Mocna rzecz. Ze trzydzieści tysięcy ludzi. Czegoś takiego też nie ma w Krakowie. I to jest zła informacja.

Obserwując śpiewającego PAD naszła mnie konstatacja, że ci, którzy próbują go nazywać partyjnym prezydentem są jacyś dziwni. Gdyby był prezydentem partyjnym, to Prezydent Obywatel Jóźwiak raczej by pilnował, by kamera TVP nie łapała go w bezpośredniej PAD bliskości. A było wręcz przeciwnie. Więc niech to będzie dobra wróżba tej prezydentury.




1 sierpnia 2015



1. Piątek. Muszę to podkreślać, bo piszę ze zbyt dużym opóźnieniem. Co jest wciąż bardzo złą informacją.

2. Z opóźnieniem dotarło do mnie, że we czwartek zostałem sprawcą newsa w telewizjach informacyjnych. I to jest zła informacja, bo gdybym wiedział, to bym siedział i oglądał. Poprzednim razem występowałem w programach informacyjnych ze dwadzieścia lat temu. Ale wtedy też się nie oglądałem, bo występowałem na żywo.

3. Dziewczyny pojechały na wieś. Ja zostałem z kotami. Wieczorem w Beirucie kolega kolegi Krzysztofa wznosił toast za dziecko, które mu się urodzi w przyszłym roku. [Tu powinien być cytat z „Misia”, ale go sobie daruję] Odmówiłem picia Pуского Cтандфрта. Od razu usłyszałem, że takie same obiekcje miał kiedyś minister Kamiński.
A tak łatwo o kimś mówić, że jest pozbawiony zasad.


Przed snem przespacerowałem się na Placyk. Warszawa w wakacje to bardzo przyjemne miejsce. Złą informacją jest, że trudno się tym cieszyć.  

niedziela, 2 sierpnia 2015

31 lipca 2015




1. Zasadniczo czwartek.
W środku dnia pojechałem po dziewczyny, które na plac Defilad przyjechały jakimś dziwnym autobusem. Na miejscu spotkałem Antoniego – dawno niewidzianego przeze mnie ich ojca. Wyglądał dobrze.
Ledwo się nam udało wepchać bagaże do Kaplowozu. Właściwie nie wiem, co wybrać na złą informację, I to jest zła informacja.

2. W Komorze zacząłem Mastertona. O jakimś majowym bożku. Nie chodzi o konkretny miesiąc, tylko o lud, który był wymarł. W tej historii wymarł wskutek działań rzeczonego bożka.
Arcydziełem ta powieść nie jest. Ale nie ma to specjalnego znaczenia. Pisanie tego rodzaju historii wygląda na niezbyt skomplikowane. I to może być niezły sposób na życie. Muszę to przemyśleć.
To było drugie w moim życiu spotkanie z dziełami Mastertona. Pierwsze – to był poradnik seksualny, który przeczytałem w wieku nastoletnim. A którego pewne fragmenty tak mi się wryły w pamięć, że do dziś je pamiętam. Ale nie będę tu cytował.
Moja babcia zauważywszy co czytam podrzuciła mi któreś z arcydzieł księdza Malińskiego. Nie pamiętam „Zanim powiesz kocham” albo coś podobnego. Nie pamiętam nic z tekstu – znaczy Maliński gorszy niż Masterton.
Przypomniała mi się dykteryjka. Ksiądz Maliński wysłał do Watykanu egzemplarz swojego arcydzieła „Papież i ja”. Ojciec Święty przejrzał i westchnął: Znając Miecia następna część będzie miała tytuł „Ja i papież”. A trzeci – najbardziej rozbudowany tom – „Ja”.
Sprawdziłem, że wśród dzieł księdza nie ma książki pod tym tytułem. I to jest zła informacja. Choć – w związku ze źródłem, z którego tę historyjkę mam – bardziej jest prawdopodobne, że po sugestiach z Watykanu zmieniono tytuł.

3. Razem z Panem Kolegą Wojtkiem i jego znajomym Kubusiem spędziliśmy uroczy wieczór w Krakenie. Było bardzo przyjemnie. Nawet bardziej. Istnieje obawa że nie uda się nam zbyt często powtarzać takich wieczorów. I to jest zła informacja.

sobota, 1 sierpnia 2015

30 lipca 2015


1. Skoro wczoraj był wtorek, to dziś jest środa. I to jest zła informacja (bo piszę w piątek, choć w sobotę bo po północy)

2. No właśnie. Nic nie pamiętam. Na logikę – wysłałem Bożenę do pracy taksówką, bo sam później jeździłem po mieście. Zawiozłem Pana Kolegę Wojtka na Żoliborz. Przy okazji się dowiedziałem, że Marszałkowska przestaje być w pewnym miejscu Marszałkowską i zaczyna być Andersa.
10 lat temu przeczytałem, że przed wojną Marszałkowska kończyła się ślepo. Znaczy, nie tyle ślepo co na Królewskiej. Ale nie to jest ważne. Jadąc z Panem Kolegą Wojtkiem zauważyłem, że się potencjometr gazu zaczął działać – czyli, że samochód zaczął normalnie jeździć. I to by była dobra informacja, gdyby nie to, że po tym, kiedy przez chwilę postał – znowu przestał.
No i potem nie zdążyłem do Komory. I to jest zła informacja.

3. Pojechałem po Bożenę. Po azjatyckiej stronie Wisły pompa od hydrauliki wybrała nową drogę życia. Zamiast zwiększać ciśnienie w układzie, postanowiła zwiększyć ciśnienie oleju we wszechświecie. Cóż, pycha kroczy przed upadkiem. Tę parę litrów oleju rozlanych po praskich ulicach nie dało rady zmienić świata. Do pompy ta prawda musiała dotrzeć, bo strasznie jęczała przy każdym wciśnięciu hamulca, czy ruchu kierownicą.

Porzuciłem beemke u mechanika, u którego stoi beemka Bożeny. I taksówką wróciliśmy do domu. Taksówkarz jadąc oglądał telewizor. I to jest zła informacja, bo nic mnie chyba tak nie wyprowadza z równowagi jak muzyka ze „Świata wg Kiepskich”

Wieczorem pojechałem do kolegi Grzegorza pożyczyć renówkę-kabriolet nazywaną Kaplowozem. Kiedyś, kiedy kolega Grzegorz nie będzie patrzył wymienię mu silnik na dwulitrowy.

Jechałem przez Warszawę z otwartych dachem zastanawiając się, co się jeszcze może wydarzyć. Trzy samochody, trzy nie działają. Suburban bez skrzyni. Beemka Bożeny po bliższym spotkaniu z panem w furgonetce. Rezerwowa 750 bez hydrauliki, z nieprzekonanym do działania gazem.

Już miałem zapłakać nad swym losem, kiedy zaczęło padać.