piątek, 20 lipca 2018

19 lipca 2018





Z życia urlopowanego urzędnika centralnej administracji.

1. Kiedy człowiek nie wyjedzie wieczorem, wyjeżdża tak, by dojechać na wieczór. I to jest zła informacja.
Moim najwyraźniej nieziszczalnym marzeniem jest doprowadzić do tego, żebyśmy na wieś wyjeżdżali bez żadnego pakowania. Czytaj: bez wręcz wielogodzinnego kursowania trzecie piętro – parter – trzecie piętro.
Do mieszkania pod nami wprowadzała się jakaś pani. Rodzaj mebli mógłby świadczyć o tym, że nie będzie używać mieszkania biurowo. W ten sposób naszej części kamienicy coraz bliżej do biurowca.

W mieszkaniu pod nami mieszkała jakaś pani z anglojęzycznym panem, który zastukał pewnego wieczoru przerażony wodą lejącą się z naszego balkonu. Nie mogłem sobie przypomnieć słowa plants, ale jakoś mój pinglish chyba zrozumiał. Panią zawsze spotykałem z kabinową walizką. Z wyjątkiem jednego razu. Otóż na była na imprezie zorganizowanej w warszawskim Westinie przez amerykańską ambasadę w ichni wieczór wyborczy. Impreza była fascynująca – personel ambasady świętował zwycięstwo pani Clinton. Przynajmniej do momentu, kiedy wyszliśmy. Później ponoć było dziwnie. No i wtedy wpadliśmy na siebie z panią sąsiadką z dołu.
Większość wieczoru spędziliśmy z państwem Parysami.
Wydaje mi się, że dziś mało kto się orientuje w rozmiarach działań szefa gabinetu politycznego MSZ.

Przeprowadzkę wvykonywała firma, której nazwy nie zapamiętałem. A szkoda, bo jej pracownicy byli ujmująco uprzejmi. Kiedy przyszło nam do wyjeżdżania, a firmowy furgon blokował wyjazd, zasugerowano nam, by wyjeżdżać z bramy tyłem. Słusznie. Wyjeżdżałem przodem i musiałem pojechać kawałek pod prąd, bo nie udało mi się złożyć. Gdybym wyjechał tyłem – byłoby mi łatwiej.

2. Pojechaliśmy do Jacka do Japan Sport Service w poszukiwaniu kluczy do mieszkania. W JSS stoi beemka. Stoi, bo przed Bożym Ciałem woda zalała silnik. Wyglądało to tak: wróciliśmy ze wsi, na której przełożyłem hamulce z 750. Wracało się świetnie, bo wcześniej założyliśmy świeżo kupione koreańskie opony Nexen, które okazały się dużo, dużo lepsze od niewiele tańszych opon chińskich. Wróciliśmy. Na podwórku, kiedy zgasiłem silnik – zagotował się płyn w chłodnicy. Następnego dnia auto stało. Dzień później Bożena chciała pojechać do pracy. Wyjechała z bramy, beemka stanęła i już się jej nie udało odpalić.
Laweciarz zawiózł ją do Jacka. Dzień później zadzwonił, że po wykręceniu świec z cylindrów zaczęła lecieć woda.
Postanowiłem, że remont auta zacznę od blacharki. I że chwilę po Bożym Ciele do blacharza beemkę zawlokę.
Wciąż stoi u Jacka. I to jest zła sytuacja.

Przyjechaliśmy. Akumulator się rozładował, więc proces otwierania drzwi wymagał użycia zewnętrznego źródła prądu.

3. Jeździmy audi A8. Proces jej kupowania jeszcze opiszę. Jeździ się dobrze.
A2 Warszawa–Łódź to już permanentny korek. Już nie pamiętam, czy odpowiada za to pan Grabarczyk, czy pan Nowak. I to jest zła informacja.

Sąsiedzi prawie się wybrukowali. Skończyli by wcześniej, gdyby im nie brakło polbruku. Teraz będą czekać parę tygodni. I to jest zła informacja.
Kiedy przyjechaliśmy wielka wywrotka zrzucała zylion ton ziemi. Ziemię tę rozrzuci w weekend sąsiad Tomek używając pożyczonej od jakiegoś kolegi maszyny. Robił to samo w weekend poprzedni. Opowiadał, że proces uczenia się maszyny chwilę zajął ale już sobie dobrze radzi. Właściwie nić dziwnego, bo zdecydowanie jest zaradny.
Polbruku brakło na dojazd do przyszłej wiaty. Koło domu jest spory wybrukowany plac. Synowie Tomka jeżdżą na nim w kółko na rowerach. Z kolegami. Prawda jest taka, że kawałek równego, utwardzonego placu na wsi jest w ich sytuacji podobnie pożądany jak trawnik w mieście.

środa, 20 września 2017

19 września 2017



1. Poniedziałek nie jest tak dotkliwy, kiedy się jest na urlopie. Przyjemnie napisać czasem tak mądre zdanie.
Mazurek rozmawiał z Hofmanem. Bożena nie lubi Hofmana. Liczyła na to, że Mazurek Hofmana rozjedzie. A tu nic. Mazurek pozwalał Hofmanowi mówić. Była więc nieusatysfakcjonowana. Mnie tam się wydawało, że Mazurek miał plan i go zrealizował. Znaczy – Hofman powiedział to, na czym Mazurkowi zależało.
A tak w ogóle, to wygląda na to, że Mazurek się wciąż nie może rozkręcić. I to jest zła informacja. Wyjechał na chyba kwartał do tej Afryki, wrócił, a tu się w międzyczasie urodziła zupełnie nowa rzeczywistość.

2. Kurier przywiózł lusterko lewe do beemki. Było tak. Przyjeżdżamy w zeszły czwartek. Późno. Brama otwarta, lecz niewystarczająco. Nie chciało mi się wysiadać, więc postanowiłem delikatnie trącić bramę autem. No i trąciłem. Tak ledwo co. Lusterkiem. No i od tego ledwo co trącenia lusterko odpadło. Zamówiłem od razu na Allegro. No i przyszło. Bez wkładu. Za to w dobrym kolorze. Najpierw trzeba było wyjąć wkład ze starego. Od pewnego czasu większość napraw samochodowych wykonuję na podstawie Youtube. Czyli zadaję pytanie: Jak zrobić coś tam. I wyskakuje mi milion filmów, gdzie jakiś pan robi to coś tam. No i robię tak, jak on. Tylko wolniej, bo on ćwiczył przed nagraniem. No więc tak samo zrobiłem i tym razem. Wyskoczył mi jakiś podejrzany koleś, który wg opisu zajmuje się 'detailingiem'. Swag TV. Coś było z tym filmikiem nie tak, ale zacząłem robić to, co on zrobił, choć niekoniecznie pokazał to na filmie. Czyli wyrywać wkład siłowo. Wyrywałem, aż szkło pękło. I to jest zła informacja. Udało mi się wkład wyciągnąć. Wtedy zauważyłem, że inżynierowie BMW zaprojektowali pierścień, który obracając można odblokować wkład. Odblokowany łatwo wychodzi. Nic na siłę.
Kiedy mi się zdarza dzielić wiedzą dotyczącą Sieci, na ogół mówię na początku, że do wszelkich informacji należy podchodzić z rezerwą, bo łatwo można się dać wkręcić. Strasznie jestem mądry. Co nie?

3. Kosiłem słuchając komisji ministra Jakiego. Kamienica koło Beirutu wraca do Miasta. Chyba nie wróci tam już naprawiacz radyj samochodowych Wiesiek. A szkoda. Kosiłem, aż spadł mi klinowy pasek. Kiedy próbowałem założyć, okazało się, że wyprowadziło się łożysko osi, do której przymocowane jest koło pasowe. [Dzieje się tak mniej-więcej co pięć lat]. Poszedłem do Józka, ojca sąsiada Tomka. Przerabiał pług z cztero na pięcioskibowy. Popatrzył na ośkę, popatrzył na koło pasowe. Zauważył, że założyłem złe łożyska, bo z metalowymi osłonami. A powinny być z plastikowymi, bo mogą pracować w trudnych warunkach. Albo wytoczy nową oś, albo będzie napawać starą. I założy mocniejsze łożyska. Ale to potrwa, więc tym razem nici z koszenia. Kosiarką. Kosić więc będę kosą, którą Józek mi nieco stuningował.

Sąsiad Gienek wyciągnął mnie na grzyby. Jechaliśmy jego bzykiem – japońskim klasycznym motorem. Mam wrażenie, że pierwszy raz w życiu byłem pasażerem motocykla. Ciekawe doświadczenie. Ciekawie też musieliśmy wyglądać. Grzyby dopiero się zaczynają. I to jest zła informacja. Znaleźliśmy trochę prawdziwków, mało podgrzybków, garść kurek i cztery sowy/kanie. Te ostatnie na kulochwycie drugiej strzelnicy. Przez lata żyłem w przekonaniu, że strzelnica jest jedna. Teraz się dowiedziałem, że były dwie. Ta druga mniejsza, w dużo gorszym stanie.
Ciekawe, czego jeszcze w tym lesie nie widziałem.


wtorek, 19 września 2017

18 września 2017




1. Niedziela, więc poranek przed telewizorem. Zawsze kiedy chcę coś napisać o którejś z pań z Nowoczesnej muszę sprawdzać jak się pisze jej nazwisko. Joanna Scheuring-Wielgus. Google translator twierdzi, że Scheuring to po holendersku rozdarcie, ale kto by mu tam wierzył.
Pani poseł śniadała w Radiu Zet. Zdecydowanie mniej jadła niż mówiła.
W pewnym momencie powiedziała, że Nowoczesnej udaje się czasem „strzelić gola w bramkę”. Jakże się cieszę, że nie znam angielskiego, bo strzelanie gola kojarzy mi się wyłącznie z futbolem. A w tym przypadku bramki, jakie sobie mogę przypomnieć były samobójcze.
Nowoczesna komunikacyjnie coraz częściej przypomina mi Samoobronę. I to jest zła informacja, bo to jednak uproszczenie, a za Samoobroną jednak szła jakaś idea.

2. Nastoletni dekoder Cyfry zaczął się excuse le mot pierdolić. I to jest zła informacja. Znaczy przestaje działać w najmniej odpowiednich momentach. Na przykład w apogeum dyskusji „Kawy na ławę”.
Dzięki temu przypomniało mi się, że się da słuchać TVN24 w Internecie. W Polsce. Kiedyś mieliśmy na wsi Internet z satelity. Wtedy się TVN24 słuchać nie dało, bo adres IP, jaki mieliśmy był belgijski. Cóż, imperialne ambicje można realizować w różny sposób.

Właściwie cała niedziela zeszła mi na nie wiem czym. Na pewno asystowałem przy sadzeniu winobluszczu. Ale trudno mi sobie przypomnieć bym robił coś innego.
Piliśmy piwo u sąsiadów na podwórku. Jolka opowiedziała, że oglądała prezydenckie dożynki i przez chwilę wypatrywała mnie w otoczeniu Głowy Państwa. Przez tę chwilę, po której dotarło do niej, że nie może mnie być tam, skoro jestem tu.

3. Wieczorem oglądałem film „Olimp w ogniu”. I to jest zła informacja, bo ten film głupi był już wcześniej. Z obecnym doświadczeniem wiem, że film ten jest jeszcze głupszy. I do tego źle zrobiony.


poniedziałek, 18 września 2017

17 września 2017



1. Przyśnił mi się król Stanów Zjednoczonych. Państwowa wizyta. Wszystko się logicznie trzymało kupy do momentu, kiedy zauważyłem, że konni gwardziści z honorowej asysty ubrani byli w stroje przypominające… no właśnie… jakiś czas temu chodził po Sieci filmik chyba z Irlandii o dwóch panach ubranych stroje sugerujące, że niesieni są na barana przez jakieś ichnie skrzaty. Kto widział, wie o co chodzi. Kto nie widział – pewnie nie zrozumie, bo jakoś brakuje mi pomysłu jak to opisać. W każdym razie wcześniej śnił mi się pojazd, który przypominał powóz silnikowy Gottlieba Daimlera. Wyposażony w nowoczesną elektronikę, zamaskowaną w bardzo kulturalny sposób.
No i gwardziści, którzy wskakując na konie machali przymocowanymi do mundurów dodatkowymi nogami. No i przez te machające nogi dotarło do mnie, że sympatyczny dziad w czerwonym mundurze, który mi się przyśnił wcześniej nie może być królem USA, bo tam króla nie ma.

Monarcha wziąć się musiał z wieczornej rozmowy, ze Szwedką, którą Józka przywiozła na wieś. Szwedka do instytucji monarchii podchodziła sceptycznie. Podobnie jak do Norwegów. Król jej nie pasował, bo robi błędy ortograficzne i jest drogi. Do Norwegów ma zaś stosunek postkolonialny. Bardzo podobny do tego, jaki niektóry nasi rodacy do państw orientalnie ościennych.

Szwedka jest artystką. W naszej stołówce robi pomnik, który stanie gdzieś w Finlandii z okazji stulecia jej niepodległości. Stołówka po latach nabiera nowego życia. Szwedce się na wsi podoba. Bardziej niż w Nowym Jorku. Bo w Nowym Jorku jakość życia jest zdecydowanie niższa niż by powinna wynikać z ceny. W Szwecji za to jest zbyt cicho. Kultywowanie ciszy, to w Szwecji niby religia.

W każdym razie się nie wyspałem. I to jest zła informacja.

2. Przeczytałem Mazurka z Kosiniakiem-Kamyszem. Nowe PSL jednak się różni od starego. Kosiniak-Kamysz ojciec jest dyrektorem szpitala im. Dietla w Krakowie. Jego Kuzynka jest wicedyrektorem. Kosiniak-Kamysz podkreślił, że kuzynka bardzo daleka. Później opisywał pewne swoje z pracy w szpitalu doświadczenie. Z opisu się można było domyśleć, że chodzi o szpital im. Dietla. Stare PSL było dumne z tego, że wspiera rodziny. Własne rodziny. Nowe – jakoś specjalnie się tym nie chwali.
W Plusie-minusie red. Witwicki przeprowadził wywiad z jakimś młodzieńcem ogarniającym internety Nowoczesnej. Muszę przyznać, że red. Witwicki był bezwzględny, co mi nie do końca pasuje do człowieka, który się nazywa jak bohater „Transformersów”.
Mam nadzieję, że Plusa-minusa nie czytają mój kolega, który dwa lata temu się zastanawiał nad głosowaniem na Nowoczesną. Po lekturze tego wywiadu by się mógł chcieć ze wstydu własną pięścią zabić.
Kawałek dalej był wywiad z Kazikiem. W nim: „jak może istnieć kolektyw, który nie potrafi na siebie patrzyć”. Kazik „boleje z powodu braku wywiadów Roberta Mazurka”. Ja tam Mazurka czytam w der Dzienniku. Boleję z powodu tego, że Mazurek odchodząc zabrał najwyraźniej korektę. I to jest zła informacja.

Zdjąłem z kosiarki plandekę. Wylazło spod niej mnóstwo robactwa. Robaki najwyraźniej nie lubią, kiedy im pada na czułki. Trawa pod kosiarką zbielała. Kiedyś usłyszałem, że włosy to nie trawnik. Ale chodziło o to, że nie rosną równiej od strzyżenia, a nie, że siwieją od czapki. Wykosiłem trochę parku, ale bez specjalnej przyjemności, bo nie mogłem znaleźć odpowiedniego rytmu.
Zabrałem się więc za sprzątanie gałęzi. Z nieco lepszym skutkiem.

3. Pojechaliśmy do Świebodzina po Józkę. Na stacji stał niemiecki pociąg pełen volkswagenów. Niemiecki pociąg. Niemiecka lokomotywa, niemieckie wagony. Na wagonach volkswageny. Polskie, bo pociąg z Poznania do Niemiec. Niemiecki maszynista przyglądał się beemce. Był w takim wieku, że mógł kiedyś o takiej marzyć. Choć chyba niekonicznie, bo mam wrażenie, że Niemcy marzą o samochodach, które są w ich zasięgu.
Na drugim peronie trzech młodych ludzi komórką nagrywało chyba raperski teledysk. Jeden w kominiarce mocno gestykulował. Obok wjeżdżał pociąg. Później gestykulował inny. Bez kominiarki. Pociąg pojechał, wrócili na pierwszy peron podziemnym przejściem. Raperzy legaliści.

Beemka po wymianie przewodów paliwowych i hamulcowych zaczęła ciec z hydrauliki. I to jest zła informacja, bo miałem nadzieję, że przez chwilę będzie z nią spokój.  

poniedziałek, 4 września 2017

3 września 2017



1. Przyśniła mi się reforma edukacji. Znaczy, jej skutki. Znaczy, że w odrodzonej Szkole Podstawowej nr 33 rozmawiałem z ciałem pedagogicznym. O odrodzeniu. Szkoły. Szczerze mówiąc nie pamiętam, co mówili. W każdym razie nie był to opisywany w literaturze sen o powrocie do szkoły i zdawaniu matury.
Z podstawówki nie mam jakichś traumatycznych wspomnień. Poza tymi, których nie mam zamiaru sobie przypominać.
Dni parę temu, już nie pamietam dlaczego, wygooglowałem trzydziestkę trójkę. Stąd wiem, że reforma edukacji zaowocowała jej odrodzeniem. Jest strona internetowa. Jest lista nauczycieli. Po trzydziestu latach wciąż pracuje dwoje. Nowak od wuefu. I pani Lampa od plastyki. Dziś też od ZPT. Marek Nowak co rano sprawiał wrażenie człowieka wczorajszego. A może tylko tak się nam wydawało. A może dziś tak to pamiętam. A może to jakiś rodzaj projekcji. W każdym razie wuefista Nowak dobrze mi się kojarzy.
Z panią Lampą jest inaczej. To jedno z tych traumatycznych wspomnień, których nie miałem sobie przypominać. Ale sobie przypomniałem. Pamiętam, że nie pamiętam, która to była klasa. Piąta? Szósta? Pani Lampa była młodą, ambitną nauczycielką. Plastyka miała nie być rysunkami, co nam raczej nie pasowało.
No więc na lekcji plastyki jakoś rozrabiałem. Pamiętam, że nie pamiętam, co robiłem i w jakim towarzystwie. Pamiętam, że pani Lampa zapytała mnie w pewnym momencie: „Kędryna, z czego się śmiejesz?”. Znaczy, że pewnie się z czegoś śmiałem. Może to był jakiś z prześladujących mnie dowcipów z podstawówki, którymi dziś prześladuję współpracowników, a zwłaszcza Druha Podsekretarza, który chodził do innej podstawówki i większości z nich nie zna. No więc pamiętam, że pani Lampa mnie zapytała. Ja, uchachany wstałem. I postanowiłem błysnąć ripostą. Rozejrzałem się po klasie. I odpowiedziałem wymieniając pierwszą rzecz na jakiej spoczął mój wzrok: „Z lampy”. Cisza, jaka zapadła na sali uzmysłowiła mi, że coś jest nie tak. Popatrzyłem na panią Lampę i zrozumiałem co.
Dziś, kiedy coś palnę różnica jest taka, że dociera to do mnie w tzw. czasie rzeczywistym. Rozpoczynam próby rozwiązywania problemu nim zdąży wybrzmieć.
W każdym razie, kiedy mi się tamta sytuacja przypomina przechodzi mnie dreszcz.

Na stronie internetowej szkoły nie ma zakładki „znani absolwenci”. I to jest zła informacja. Bo to poważne niedopatrzenie. I w tym przypadku nie chodzi mi o Katarzynę Kolendę, Jana Rokitę czy Andrzeja Dudę. Tylko o moją osobę.

2. Narodowe czytanie. Zapomniałem „Wesele”. I to jest zła informacja. Człowiek pamięta trzy na krzyż cytaty i wydaje mu się, że skoro prawie trzydzieści lat temu czytał, to ma ogarnięte. A tu nagle słyszy czytany dramat. I choć słyszy zasadniczo tylko przez chwilę, to dociera do człowieka, że to na wielu poziomach arcydzieło.
Kraków – małe miasto. Na początku dwudziestego wieku był jeszcze mniejszy. Kościół Mariacki, w środku tego małego miasta, był parafialnym Bronowic – wsi pod tym małym miastem.
I co niedzielę, na Rynek zajeżdżały furmanki z Bronowic wiozące ubranych w najlepsze stroje Bronowic mieszkańców. Furmanki mijały przedstawicieli krakowskiej inteligencji, wychodzących właśnie półprzytomnie z okolicznych knajp, gdyż wtedy rolę piąteczka pełniła sobota. Bronowiczanie musieli robić wtedy za Marsjan.

Rano, w Trójce politycy też czytali. Na głosy. Dla dialogu Pana Młodego – w tej roli marszałek Brudziński z Młodą Panną – poseł Lubnauer, warto było wstać o świcie.

3. Wieczorem oglądaliśmy pół „Narcos”. Wciąż świetne. Po śmierci Escobara widać poważniejszy stosunek do osobistej ochrony. Przedstawiciel Norte del Valle Cartel jeździ w trzy Land Cruisery.
Sympatyczny skąd-inąd inżynier – szef ochrony Cali używa telefonu Sony CMD-Z1. W 1995 roku. Czyli na dwa lata przed premierą. I to jest zła informacja, bo pewnie takich niedoróbek jest w serialu więcej.


piątek, 1 września 2017

31 sierpnia 2017



1. Dyrektor Zydel stawał przez prawie miesiąc na wysokości zadania, chroniąc naszą balkonową zieleń przez wyschnięciem. Rośliny przeżyły sierpień. Złą informacją jest, że część z nich już swoją świetność przeżyła. Wśród nich słonecznik z nasion słonecznika sprzed hotelu Druha Podsekretarza.
Ikeowska oliwka dziwnie się rozrosła. Tracąc swój, że tak powiem – pokrój. Gałęzie zaczęły rosnąć w różne strony, a przede wszystkim w stronę światła. Są rozbieżne opinie na temat tego, czy należy w stronę światła iść. Rośliny – w tym przypadku oliwka – ma na ten temat bardzo jednoznaczne zdanie.
Przed wyjazdem dostałem od Michała wagę, która mu nie pasowała, bo się nie chciała łączyć z iPhone. Wlazłem rano na wagę i wyszło, że schudłem ze trzy kilo. A może dwa. Bo tak do końca nie pamiętam, ile ważyłem poprzednio.

2. Pałac stoi. Barierek nie ma. Są za to rusztowania. Mam poważne podejrzenia, że figury na attyce remontuje firma, która siedzibę ma w mieszkaniu ś.p. pani Bodeckiej. Naszej z piętra sąsiadki, której co czas jakiś pomagałem nastawić tuner Cyfrowego Polsatu. Ludzie z firmy chyba sobie z tunerem radzą, bo nie proszą o pomoc. Figury na attyce alegoryczne, więc lepiej, żeby były w dobrym stanie, bo alegoria bez nosa może być alegorią czegoś innego, niż ta z nosem.
Jakoś się za Pałacem stęskniłem. Pałac za mną chyba niekoniecznie. Wydaje mi się, że kiedyś ktoś wymyśli urządzenie, które będzie w stanie odczytywać pamięć zapisaną w ścianach. Wiele rzeczy Pałac będzie w stanie opowiedzieć. I nie koniecznie chodzi o to, kto przed laty po pijaku kogo na rowerze po Kolumnowej woził. To raczej historia nieprawdziwa, bo jakoś trudno sobie wyobrazić mecenasa Kalisza na rowerze wiozącego kogoś na ramie.
Wiem, kto w moim pokoju siedział bezpośrednio przede mną. Ciekaw jestem bardzo, kto siedział przed wojną, kiedy w Pałacu urzędował Premier Rzeczypospolitej.
Na środku tzw. pola [małego dziedzińca] siedziała ziemniaczana stonka. Ciekawe skąd się wzięła.

Odnalazły się lampy do Suburbana. Przywiózł je na wieś kurier. I to dobra informacja. Zła, że nie przywiózł ich dzień wcześniej, bo trochę czasu potrwa, nim je założę.

3. Razem z prominentnym dziennikarzem ogólnopolskiego dziennika spacerowaliśmy chwilę po Warszawie. Redaktor jest absolwentem mojego liceum. Ciekawe, że dziś w polityce nie ma zbyt wielu mojego liceum absolwentów. Zdecydowanie więcej jest ich w mediach.
Redaktor opowiedział mi o tekście Liliany Sonik z „Dziennika Polskiego”. Tekście o tym, że Kraków umiera. Że powoli się staje w najgorszym tego słowa znaczeniu kurortem wabiącym byle czym. Parę dni temu podobnie pisał na fejsie Wojtek Mucha. Że to wszystko efekt polityki prof. Majchrowskiego. Turystyka über alles.
Ostatnim razem byliśmy w Krakowie na otwarciu wystawy #Dziedzictwo w Muzeum Narodowym. Wystawę należy obejrzeć, bo jest dobra.
Spaliśmy na Podgórzu. Niby trochę wstyd, ale za to spokój. [Dla człowieka z Półwsia – Podgórz, to jednak coś, jak Nowa Huta] Byliśmy wieczorem na Kazimierzy, w okolicach placu Żydowskiego. Wieczorem późnym, goniono nas ze wszystkich knajp, gdzie usiłowaliśmy coś zjeść. W końcu siedliśmy w jakimś gastronomicznym kombinacie przy Estery. Przez cały czas mijały nas grupy średnio trzeźwej zagranicznej młodzieży. Duże grupy. Ale z tego, co słyszę małe przy tych, które rządzą na w okolicach Rynku.
Centrum Krakowa wypełnione się staje tanimi hostelami, byle jakimi knajpami i klubami gogo. I tłumami średniozamożnych zagranicznych turystów. To wszystko zamiast krakowian.

Wydawało mi się, że najgorszą rzeczą, jaka zostanie po rządach prof. Majchrowskiego to Mitoraj przy wieży Ratuszowej. Nie doceniłem potencjału. I to jest zła informacja. 

Wieczorem, już po kolacji wlazłem na wagę i wyszło, że wcale nie schudłem. Może to i dobrze, bo wcale się schudnąć nie starałem.

czwartek, 31 sierpnia 2017

30 sierpnia 2017


1. Dzień wyjazdu jest dniem straconym. I to jest zła informacja. Tym razem wyjeżdżałem dwa dni. I to jest informacja gorsza.
W poniedziałek wieczorem się okazało, że muszę jechać do apteki. Beemka jeździ w trybie awaryjnym – nie przekracza dwóch tysięcy obrotów. Znaczy – rozpędza się powoli. A jeżeli już, to do prędkości 70 km/godz. Ma to swoje plusy. Można obserwować przyrodę. Akurat w tym przypadku nie miało to specjalnego znaczenia, bo było już ciemno.
Z niewiadomych przyczyn dostępne w Sieci informacje o dyżurujących w Świebodzinie aptekach dotyczyły lat 2007–2012. Pojechałem więc do pierwszej apteki – koło której można stanąć – jaka mi do głowy przyszła. Znaczy na rondo Wileńskie. Objechałem je dwa razy, bo na miejscu się okazało, że wbrew temu, co mi się wydawało zatrzymać się nie da. Gdzieś się na moment przytuliłem na awaryjnych. Przeczytałem, że dyżuruje apteka przy Kilińskiego. Po drugiej stronie Rynku, znaczy – placu Jana Pawła II, bo Rynek, to plac targowy. Gdzie indziej. Przy aptece nie było jak stanąć. Przy Głogowskiej też nie. Stanąłem na Wałowej. Przeszedłem Głogowską na róg Kilińskiego. Do apteki. Kiliński musiał trwały ślad odcisnąć w historii Świebodzina. Ulicę ma tak blisko Rynku, przepraszam, placu Jana Pawła II. Ulica Żymierskiego jest teraz Sukienniczą, choć nikt nie zmienił tabliczek. Google też do końca nie jest przekonany, jaka to ulica. Jest w stanie w jednym oknie pisać starą, w drugim nową nazwę. Trudno.
Przed wojną Głowackiego nazywała się Herrenstrasse. Głogowska zaś – Głogowska.
W BZ-WBK przy Głogowskiej nie działały bankomaty. Na ekranach wyświetlały duży znak „STOP”.
Wracając, płoszyłem lisy albo jenoty. Sąsiad Gienek w lesie spotkał ostatnio wilka. Ja tam wilka widziałem parę lat temu w Bieszczadach. Niezły widok. A jeszcze do niedawna wilka złapać można było tylko siadając na ziemi.

2. We wtorek rano pojawił się komunikat CBOS „Oceny działalności parlamentu i prezydenta”. Badanie CAPI [cokolwiek by to miało znaczyć] 17–24 sierpnia 2017.
Od dobrych paru lat twierdzę, że socjologia to paranauka. A badanie na grupie 1009 osób, mówi co ankieterowi odpowiedziało 1009 osób. Pani dr Fedyszak-Radziejowska, dyrektor Zydel i miliony innych ludzi ma na ten temat inne zdanie. Więc wyjątkowo mogę się zgodzić, że wyniki tego badania mają znaczenie. Do wyborów prawie trzy lata.

Wyniki PAD [+/-/?] 65/28/7 – znaczy rekordowo dobre. Od lipca Przybyło 10 dobrych. Ubyło 7 złych i 3 niezdecydowanych.
Wyborcy [deklarujący głosowanie w następnych wyborach] PiS – 97/2/1. Kukiz'15 71/25/4. PO – 32/60/8. N. – 24/71/6. Ci, co nie wiedzą, czy zagłosują – 71/18/11. Niegłosujący 53/31/16.
Ci, którzy głosowali w wyborach prezydenckich: na PAD – 88/9/4; na PBK – 31/63/6; niegłosujący 59/30/12.

Wrzuciłem wynik na Twittera. Zaszumiało. Hardkorowa prawica zaczęła wypisywać, że to nie możliwe, bo wszyscy ich znajomi poczuli się po wetach zdradzeni o poranku. Red. Czarnecki, przypomniał, że PBK „był i popularny i miał zaufanie wysokie i to jeszcze w marcu 2015”. Problem polega na tym, że to nie był sondaż dotyczący zaufania, tylko ocena działalności. Czyli coś trudne do porównywania, bo PBK robił inne rzeczy niż PAD. Delikatnie mówiąc.
Ktoś napisał, że dwa procent wyborców PiS, oceniające źle – to przez takich ludzi, jak ja. No i nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Bo to dwa procent.
Ryszard Petru tym 24%, które oceniają dobrze, chyba zabroni na N. głosować.
Marszałek Borowski się zastanawiał, czy 97% to dobrze, czy źle. Zostawię to tak i się nie będę wyzłośliwiał. Bo mi się już nie chce.

Po raz kolejny się okazuje, że Twitterowe i Facebookowe tajmlajny nie do końca oddają rzeczywistość. Podobnie jak zaangażowane media. Przywiązując do nich zbyt dużą wagą można się zdziwić. I to jest zła informacja, bo siedzenie w informacyjnym silosie jest takie wygodne.

3. Mieliśmy wyjechać po południu. Wyjechaliśmy po 22. Już prawie w Warszawie skończył się gaz. Postanowiłem zatankować na taniej stacji przy Leclercu w okolicy ronda Dudajewa. Gaz tam jest tańszy na ogól o 20 groszy. A to przy 100 litrach robi 20 złotych. A to przy gazie po 1,80 robi ponad dziesięć litrów. A to przy oszczędnej jeździe daje 50 kilometrów. A to w mojej obecnej sytuacji robi dwa dni jeżdżenia. Okazało się, że na rondzie z alei Jerozolimskich nie da się skręcić, bo remontują drogę. Skręciłem wcześniej. Przed Microsoftem. Okazało się, że od tej strony też się nie da wjechać. Udało się od Jutrzenki [od strony torów]. Na stację wjechałem nie do końca po drodze – wszystko było zablokowane. Na stacji drzemał pan sprzedawca. Kibic Legii. Wydaje mi się, że tam sami kibice Legii pracują. Stała właściwie otoczona barierkami. Więc prawdopodobnie byłem jedynym klientem przez całą noc. Myślałem, że mi się ud znaleźć inną drogę wyjazdu – bezskutecznie.
Wróciłem po śladach. Wcześniej, jadąc słuchaliśmy „Jądra ciemności”. Ech, Conrad opisałby to kręcenie się po częściowo zablokowanych uliczkach w naprawdę ciekawy sposób. Mnie w Warszawie jednak się strasznie ciężko pisze. I to jest zła informacja.
Ważne, że do domu dojechaliśmy przed świtem.

wtorek, 29 sierpnia 2017

28 sierpnia 2017



1. Mimo kacowej pogody udało się wstać rześko. Chwilę po mnie w kuchni pojawił się Profesor. Nieco nieskładnie zacząłem przygotowywać śniadanie. Później Bożena. Przyszła i wyraziła pretensje, że śniadanie nieprzygotowane. Profesor wziął mnie w obronę: –Śniadanie może niegotowe, ale za to rozwiązaliśmy dwa geopolityczne problemy. To prawda, rozmawialiśmy o polityce. Złą informacją jest, że raczej byliśmy na etapie diagnozowania problemów, a nie ich rozwiązywania.

2. Po śniadaniu wsiedliśmy do auta i pojechali do Świebodzina, by odwieźć Profesora z Jasiem na stację. Przed wyjazdem sprawdziłem w mojej ulubionej aplikacji Infopasażer, czy pociąg aby nie jest opóźniony, bo gdyby był, to byśmy mogli jeszcze jedną herbatę wypić. Jechał zgodnie z rozkładem. Dojechaliśmy do Świebodzina. I stanęli przed przejazdem kolejowym. Na którym właśnie się zatrzymywał pociąg towarowy. My stoimy, pociąg stoi, towarowy, czas płynie. Zbliża się pora odjazdu pociągu profesorskiego. My stoimy, pociąg stoi, czas płynie. Objechać się nie da, bo ulica Cegielniana, którą się i przejazd i korki w mieście omija, jest w remoncie.
My stoimy. Pociąg rusza. Najpierw – powoli – jak żółw – ociężale. Zaczęliśmy się zastanawiać, co będzie, jeśli wagonów jeszcze ze czterdzieści będzie. Nie zdążyliśmy sprawy omówić, bo się okazało, że wagon, który stał na przejeździe był zasadniczo przedostatni. Pociąg przejechał. Szlaban zamknięty. Zaczęliśmy się zastanawiać, co będzie, jeśli szlaban zamknięty będzie czekał na następny – czyli profesorski – pociąg. Nie zdążyliśmy sprawy omówić, bo szlaban został podniesiony. Dojechaliśmy na stację na pięć minut przed odjazdem profesorskiego pociągu. Poszedłem z Profesorem i Jasiem na peron. Rozmawiamy sobie miło. A tu nagle z głośników, że pociąg opóźniony o pięćdziesiąt minut. Patrzę w moją ulubioną aplikację Infopasażer, a w niej widzę, że pociąg o czasie odjechał ze Świebodzina. A nie odjechał. Porozmawialiśmy jeszcze chwilę. Pożegnałem się. Idę w stronę poniemieckiego podziemnego przejścia. Widzę panią, która już do tego przejścia ma zacząć schodzić, a tu krzyczy do niej przez okno pan kolejarz z nastawni. Krzyczy, żeby nie szła, bo ten pociąg, to będzie jednak za kwadrans, nie za pięćdziesiąt minut.
Sprawdziłem później w mojej ulubionej aplikacji Infopasażer – przyjechał opóźniony o minut dwadzieścia. Ciekawe ilu ludzi uwierzyło w komunikat o prawie godzinnym spóźnieniu i się na ten pociąg spóźniło.
Moja ulubiona aplikacja Infopasażer ściemnia. I to jest zła informacja.

W Świebodzinie ktoś chce oddać w dobre ręce 11-miesięcznego kota. Wywiesił ogłoszenia ze zdjęciem. Kot bardzo kontaktowy. Lubi spać na kolanach. A kiedy wstanie z kolan korzysta z kuwety. Albo je spokojnie karmę dla dorosłych kotów. Biały kot. Plamy na głowie i ogonie.

3. Pojechaliśmy do kantoru przy Orlenie, na którym trzy lata temu tankowałem przez czterdzieści minut gaz, bo tłum ludzi kupował hot-dogi.
Później przez Wilkowo, Borów i Ołobok do domu. Nie wiem po raz który zauważyłem jak duże jest Wilkowskie jezioro.
W domu Michał tuningował swoją Micrę. Ja próbowałem reanimować beemkę. Z takim sobie skutkiem. Pojechaliśmy z Michałem do Skąpego, żeby kupić jarzyny na zupę. Pierwszy raz byłem w skąpskim markecie Dino. Przy stoisku z warzywami zamiast foliowych worków, ktoś powiesił rękawiczki. Plastikowe. Zanim znalazłem worki [Właściwie – woreczki], zacząłem wpychać do rękawiczki marchewki. Z pięć to by i weszło.
W kolejce do kasy za nami stał pan w motocyklowym ubraniu BMW. Kupował chyba piwa, takie duże, w plastikowych butelkach. Wsadził je późnej do metalowych skrzynek przymocowanych do motocykla BMW, który stał pod sklepem.
Michał kiedyś wkręcił w windzie dwie ważne panie z korporacji, w której pracuje. Wyjaśnił, ze pan, który z windy wysiadł, a ubrany od stóp do głowy w motocyklowe skórzane wdzianko, wcale nie ma motoru. Tylko się tak ubiera, żeby trochę błysnąć. Pan był kiedyś wielką gwiazdą polskiego projektowania graficznego. Dziś już nie jest o nim tak głośno. Wtedy nie miał chyba motoru.

Sąsiad Tomek jest coraz bardziej sfrustrowany budową. Tym, że wciąż trwa. Układa panele. W ramach odreagowania w jednym z bardziej skończonych pokoi uruchomił sprzęt audio. Bardzo głośno.
Rano, przed śniadaniem słuchaliśmy przez chwilę Woronicza 17. Jednym uchem. Było bardzo hałaśliwie. Wyłączyłem i zrobiło się bardzo przyjemnie cicho.

Nim wyłączyłem rozmawiano o niesławnym wywiadzie Borysa Budki.
Przypomniało mi się, jak minister jednego z poprzednich rządów powiedział mnie i koledze Kapli, że gdyby, jak mu obiecano został ministrem obrony to by nie było Smoleńska. Później wyciął to w autoryzacji.
Dziennikarze z obcych krajów nie są w stanie zrozumieć, jak polityk może coś mówić i później to całkowicie przerabiać. Bo skoro taki jest politykiem, to chyba wie, co mówi.
Złą informacją jest, że likwidacja autoryzacji nie zdałaby egzaminu. Bo niejeden raz widziałem, co nasi dziennikarze potrafią zrobić z usłyszanym – wydawać by się mogło – prostym zdaniem.



poniedziałek, 28 sierpnia 2017

27 sierpnia 2017


1. Pojechaliśmy na grzyby. Ja, Profesor i Jaś. Profesor twierdził, że żaden z niego zbieracz. Jaś też nie miał raczej praktyki. Grzybów niewiele. Kurki – tam, gdzie zwykle. Jakiś pojedynczy podgrzybek. Pokazałem panom strzelnicę. Dawno tu nie byłem. Zauważyliśmy, że jak na polskie warunki ma bardzo długie tory [czy jak się tam to nazywa]. Betonowy kanał dla zmieniaczy tarcz też nie jest zbyt często spotykany.
Mam nadzieję, że kiedyś stanie się coś takiego, że Lasy Państwowe przekażą komuś ten teren i ten ktoś strzelnicę na nowo uruchomi. I będzie można sobie strzelać. Z różnych rzeczy do strzelania. W Dębniaku nie było śladu prawdziwków, w rydzowym miejscu – rydzów. Za to były dwa gigantyczne maślaki. Rydzowe miejsce zarosło. I to jest zła informacja, bo trudno się tam chodzi. Trudniej niż dwa lata temu.

2. Przypomniało mi się, że od paru miesięcy nie wiadomo po co płacę za Showmax. Przybyło trochę niezbyt pociągających polskich filmów. Ale też starych seriali. Na przykład „Jerycho”. Przypomniało mi się, że kiedyś nie dooglądałem go do końca. Zacząłem więc oglądać przygotowując obiad. Ładnie filmowane krajobrazy, sympatyczni bohaterowie, niby wszystko w porządku, ale powoli zaczęło mi się przypominać, że tego rodzaju seriale sprzed dekady są na dłuższą metę nudne. Dla oszczędności czasu wystarczy znaleźć w Internecie skrócony opis fabuły odcinków. I to jest zła informacja, bo już myślałem, że sobie znalazłem sposób na podróże.

Burmistrza Jercha gra Rajmond Tusk z HoC.

3. Kurek było trochę za mało jak na sos dla dziesięciu osób. Dołożyłem więc trzy sowy/kanie. I to był dobry pomysł. Jeśli las pozwoli – muszę przetestować sos z samych sów/kań.
Biesiadowanie z Profesorem było bardzo przyjemne. Próbowałem go namówić,
by napisał jeden z Negatywów. Tym razem odmówił. I to jest zła informacja. Może zrobi to następnym razem.  

niedziela, 27 sierpnia 2017

26 sierpnia 2017



1. Pokrajzegowałem wszystko drewno, jakie leżało koło domu. To, czego krajzega nie mogła ruszyć pociąłem ketenzegą z Lidla. Nie chciało mi się ułożyć pociętych pniaczków. I ich nie ułożyłem. I to jest zła informacja, bo jednak nie jest dobrze nie kończyć roboty.
Zadzwonił mechanik, że beemka jest do odbioru. Wymienione przewody paliwowe i hamulcowe. 1600 zł do zapłaty.

2. Bycie świeżym prezydentem zachodnioeuropejskiego kraju o odwiecznych mocarstwowych ambicjach jest jednak skomplikowane. Ma niby człowiek pałac w bardzo popularnym mieście, gwardzistów w białych portkach i złotych kaskach z pióropuszami. Media przez miesiące piszą, że jest wspaniały, tłumy wiwatują, dzieci kwiaty rzucają. Publicyści wszystkich krajów łączą się w bólu, pisząc, że potrzeba ich krajom kogoś takiego, jak ty.
A tu nagle się okazuje, że kiedy przychodzi do konkretów – nie jest tak prosto. Dzwoni się do środkowoeuropejskiego kraju, w którym ponoć psy tyłem szczekają i na pewno są białe niedźwiedzie. I mówi, że nie przyjedzie tam, póki kraj ten nie kupi produktów naszych zbrojeniowych fabryk. A ci, miast przybiec z kwiatami i kupić i mnóstwo helikopterów i okrętów podwodnych i rakiet przeciwokrętowych i takich innych rakiet, których jeszcze nie ma i nie wiadomo, kiedy będą – wszystko za podwójną wartość. I podziękować, że mogą kupować w naszych sieciach handlowych i rozmawiać przez naszą sieć telefoniczną i obiecać, że będą wyłącznie kupować nasze samochody zamiast niemieckich. I przeprosić, że u nich pracownicy pracują za mniej pieniędzy niż u nas. I oni, zamiast zrobić to wszystko – nie robią nic.
Zachowują się, jakby się zupełnie nie bali tego, że się na nich obrazimy.
I co? I nie wiadomo, co z tym zrobić.

Strasznie dużo ludzi jest złych na prezydenta Macrona. A tak naprawdę powinno im być go żal. Ludziom brakuje wrażliwości. I to jest zła informacja.

3. Jadąc do Świebodzina na stację, po prof. Zybertowicza, dotarło do mnie, że nie znam żeńskiej formy słowa Pers. Jedna z koleżanek Mileny, które gościmy jest córka irańskiej matki. Więc jest… Persjanką. Albo Persyjką. Chyba wolę Persjankę.
Byliśmy w Lidlu. Piąteczek, więc gęsto. Pojechaliśmy do Grene. Chyba jest już po żniwach, bo czynne jest teraz tylko do siedemnastej.

Pojechaliśmy odebrać beemkę. No i się okazało, że 1600 zł, to nie całość. Wcześniej zostawiłem 700 zaliczki. Pan mechanik zasugerował, że auto od spodu gnije. I to jest zła informacja.


Pamiętam, że w podstawówce, podczas zajęć przygotowujących do wyboru zawodu usłyszeliśmy, że jeżeli praca pozwala na poznawanie interesujących ludzi to znaczy, że jest dobra. Utrwaliło się mi to. Więc z tego powodu doceniam moją pracę.

Przyjechał mój brat. Niby po to, żeby zabrać reczy, których nie chciało mu się wieźć pociągiem. A realnie po to, żeby się z prof. Zybertowiczem spotkać. Jest wszakże jego psychofanem.

sobota, 26 sierpnia 2017

25 sierpnia 2017


1. Lampy do Suburbana wciąż są In Transit. I to jest zła informacja, bo w najlepszym wypadku miały być już wczoraj. W najgorszym – za tydzień. Czyli za późno.
Zderzak po zdjęciu z podnośnika wygląda na trochę wyprostowany. A może nie wygląda, tylko się mi tak wydaje.

Żona Radosława Sikorskiego udzieliła wywiadu Rzepie. Rzepa wykroiła lead: „Jeżeli wasz kraj nie będzie przestrzegać demokracji i zasad państwa prawa, przestanie być częścią tej samej cywilizacji co Zachód. W razie zagrożenia ze strony Rosji USA mogą nie przyjść Polsce z pomocą – mówi Jędrzejowi Bieleckiemu znana amerykańska publicystka.”
Wasz kraj – mówi polska [od 2013 roku] obywatelka.
W każdym razie, gdy spotkam Demokrację, to ją przestrzegę. Przed ludźmi, którzy źle znoszą wyniki demokratycznych wyborów.

2. Wydaje mi się, że przez cały dzień ciąłem różne rzeczy krajzegą. Wydaje mi się, że mi się to tylko wydawało, bo efekty nie były zbyt oszałamiające.

Przyjechał pocztowy kurier i przywiózł Bożenie rower. Zapytał ile robię kilometrów miesięcznie. Nie zrozumiałem. Rowerem ile robię, bo on tysiąc.
Składanie roweru było dość proste. Dwa razy musiałem zakładać koło przednie, bo nie przykręciłem wachlarza. Właściwie, to nie wiem, dlaczego rowerowy błotnik nazywa się wachlarzem. Później nie mogłem znaleźć śruby mocującej siodełko. Po kwadransie poszukiwań się okazało, że jest na miejscu, tylko jej nie zauważyłem. I to jest zła informacja, bo ostatnio parę razy zdarzyło mi się szukać okularów, które miałem na głowie [nad okularami, które miałem na nosie].

3. Postanowiłem się przejechać Suburbanem. Zrobiłem kółko Ołobok – Borów – Wilkowo – Lubrza – Boryszyn – Zarzyń –Pieski – Międzyrzecz – S3 – Świebodzin – Ołobok. W Zarzyniu w indyczej fermie stał samochód wyładowany indykami. Strasznie to jednak duże ptaki. Choć może to były gęsi. I ferma gęsia. W Borowie leją asfalt. Porządny, szeroki, na dwa auta. Kiedy wyleją – nic już nie będzie jak dawniej. Borów będzie wyasfaltowaną enklawą na niedoasfaltowanej drodze z Ołoboku do Wilkowa.
Bożena pomalowała drzwi balkonowe. Bohatersko z drabiny. Mimo lęku wysokości.
Ja tam nie lubię malować. I to jest zła informacja, bo gdybym lubił to bym mógł zostać na przykład malarzem.


piątek, 25 sierpnia 2017

24 sierpnia 2017


1. Wstałem i wpadłem na pomysł, jak spróbować wyprostować tylny zderzak w Suburbanie. Jeszcze przed śniadaniem pomysł zrealizowałem. Znaczy wyjąłem podnośnik, przyniosłem pieniek i podnośnikiem postawionym na pieńku podniosłem Suburbana za zderzak. Znaczy zderzak podparty podnośnikiem wrócił do swojej oryginalnej pozycji. Złą informacją jest, że nie ma pewności, czy w takiej pozycji bez podnośnika pozostanie.

Gazeta ograniczyła prawo komentowania swoich tekstów. Mogą to robić tylko czytelnicy, którzy zapłacili abonament. Od pewnego czasu twierdzę, że Agora kopiuje pomysł biznesowy red. Sakiewicza. Pomysł polegający na stworzeniu niezbyt dużej grupy czytelników o dość radykalnych poglądach i dostarczaniu jej odpowiednio radykalnych treści, tak by się ta grupa w swych radykalnych poglądach utwierdzała, wzmacniając swoje przywiązanie do medium.
Pomysł, by komentowanie wymagało opłacenia abonamentu to spora modyfikacja. Odważna. Jak rozumiem – chodzi o to, by czytelnicy mieli wrażenie, że cały świat myśli jak oni – mało prawdopodobne, by ktoś, kto ma inne niż Gazeta spojrzenie na świat chciał płacić za możliwość komentowania.
Jak na razie większość pomysłów Agory zbliżała jej część wydawniczą do upadku. Trudno uwierzyć, by z tym było inaczej.

2. Kontynuowałem cięcie krzaków. Niezbyt długo kontynuowałem, bo z jednej strony na drodze stanęły mi owocujące jeżyny. Z drugiej – zostały krzaki o pniach tak grubych, że łatwo było sobie wyobrazić, iż za rok będą jeszcze grubsze, czyli po ścięciu więcej będzie z nich pożytku.
Zabrałem się za czyszczenie bidetu. Częściowo skutecznie. Częściowo nieskutecznie. Robotnicy montujący bidet – excusez le mot – ujebali go cementem, który strach drapać, bo się może bidet porysować. Złą informacją jest, że co na bidet nie spojrzę w głowie zaczyna mi śpiwać Michael Jackson piosenkę „Beat it”. O to jest do wytrzymania trudne.

3. W parku, koło domu wyrósł podgrzybek. Niezbyt foremny, ale zawsze.
Strasznie luźny się zrobił pasek w krajzedze. Postanowiłem go naciągnąć. Zrealizowałem nawet to postanowienie. I to jest zła informacja, bo naciągnięty pasek wykręcił koło pasowe z silnika. I spadł. I nie było sensu go zakładać. Bo znowu by wykręcił. I spadł. Trzeba więc było tuningować.
Józek, ojciec sąsiada Tomka przejechał z walizkową spawarką i przychwycił koło pasowe.
Przy okazji zauważył, że koło pasowe na osi piły zamontowane jest w niechrześcijański sposób i bije. Znaczy – ma bicie. Umówiliśmy się, że przed wyjazdem przywlokę mu krajzegę, by w wolnych chwilach zrobił z nią porządek. Jak zrobi – będzie porządna. Będzie też dużo droższa niż zakładałem.
I to jest zła informacja.

Sąsiad Tomek układa panele. Od dwóch dni. Nie będę się z niego nabijał, choć straszył, że jak się zaweźmie, to w dzień skończy. Cóż, nie miał się jak zawziąć, bo ciągle mu ktoś przeszkadzał. Ludzie to jednak nie mają serca.








czwartek, 24 sierpnia 2017

23 sierpnia 2017


1. Przypomniał mi się dowcip. Carska Rosja. W przedziale pociągu z Moskwy do Petersburga jedzie dwóch obywateli. Rozmawiają. Zeszło na politykę. Wojnę Rosyjsko-Japońską. Rosyjskie klęski. Zaczęli niepochlebnie się wyrażać o carze Mikołaju. Na to do przedziału wpada żandarm i krzyczy, że ich aresztuje za obrazę majestatu. Jeden z obywateli – cwańszy – zaczął tłumaczyć, że rozmawiali o czarze niemieckim, a nie rosyjskim. Na co żandarm ryknął: Молчи, который царь дурак мы лучше знаем!
[Żeby nie było niedomówień – przypomniał mi się z powodów zupełnie niepolitycznych]

Wziąłem do ręki kupiony w Mrówce egzemplarz świebodzińskiego tygodnika „Dzień za dniem”.
„Dzień za dniem” to chyba jedyna gazeta [papierowa], jaką kupuję. Jeśli gdzieś zauważę.
Tygodnik jakiś czas temu został wchłonięty przez Polska Press [dawniej Polskapresse] czyli grupę wydawniczą z Pasawy. Przejęcie nie wpłynęło specjalnie na jakość tekstów. Mam wrażenie, że nawet skład redakcji się nie zmienił. Naczelną została żona naczelnego, albo coś w tym rodzaju.
Wbrew temu, co mówię głośno powodem kupowania tygodnika nie jest chęć wspierania prasy lokalnej. Kupuję dla nagłówków, które w znakomitej większości są nie do ogarnięcia.
No więc wziąłem do ręki kupiony w Mrówce egzemplarz świebodzińskiego tygodnika „Dzień za dniem”. I wciąż się od niego nie mogę oderwać. I to jest zła informacja.

HISTORIA Poznaj biografię druhny Zofii Kędzierskiej zwaną »Kaczuszką«”


2. Józek, ojciec sąsiada Tomka rozpoczął wykopki. Używa do tego zielonej maszyny ciągnionej przez czerwonego białorusa. Na zielonej maszynie wiezie krewnych, którzy oddzielają ziarna od plew, a konkretnie ziemniaki od nieziemniaków. Maszyna jest ponoć szwajcarska ale nieco przez Józka zmodyfikowana. Ważne, że wykopki nie powodują już bólu pleców, jaki powodowały przez stulecia, od kiedy ziemniaki pojawiły się w naszej okolicy.

WŁOSKI STUNT Paweł Karbownik trzecim jeźdźcem na kole w Italii

Tymczasem w Stanach Zjednoczonych przesyłka [lampy do Suburbana] dotarła na miejsce. Co prawda wg trackingu wylądowała w Cincinnati [Ohio] ale ebay napisał, że jest w Erlanger [Kentucky]. Znaczy ostatnie trzydzieści mil przesyłka pokonała w sobie wiadomy sposób.

Odszedł, choć nikt się tego nie spodziewał

Tymczasem do Rokitnicy dotarła paczka z kosą spalinową chińskiej produkcji reklamowanej przez sprzedawcę jako „oryginalna kosa Polskiej marki John Gardener”, „Proszę uważać na pseudo niemiecki marki podobnych kos z chin” [pisownia oryginalna].
Chwilę zajęły mi jej złożenie. Ale warto się było pomęczyć. Silnik [ponoć sześciokonny] daje radę. W zestawie była widiowa tarcza tnąca. Założyłem i zaatakowałem jeżyny. Zaatakowałem i zwyciężyłem. Złą informacją jest, że kupiłem tę kosę teraz, a nie dwa tygodnie temu. Z tą tarczą w tym czasie zrobiłbym z parku w stylu angielskim – francuski.

Świebodzin Zwłoki mężczyzny zostały znalezione w jego garażu. Nieszczęśliwy traf czy zabójstwo?

Wieczorem pojechaliśmy do Świebodzina do apteki. Kupowałem Solpadeinę. Chciałem duże opakowanie. Usłyszałem, że nie mogę kupić, bo jest limit kodeiny na pacjenta. W Warszawie nie ma. Przypomniało mi się „Pustkowie” czeski serial HBO dziejący się na pograniczu polsko-czeskim. Był tam motyw kupowania w polskich aptekach leków, z których robiono narkotyki.
„Pustkowie” – świetny serial. Przy nim widać, że „Belfer” to jednak cienizna. „Ojciec Mateusz” dla warszawki.
Świński biznes a opór mieszkańców


3. Wieczorem przyjechał Niemiec od Józki. Przywiózł ze sobą Bangladeszanina [nie napiszę „Banglijczyka”, bo mam wrażenie, że nikt nie będzie wiedział o co chodzi].
Bangladesz zawsze mi się będzie kojarzył z legendą miejską, którą opowiadał ojciec pewnego mojego kolegi. Otóż rzecz się działa w Krakowie „na miasteczku [studenckim]” w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych. W kolejce stał jakiś czarnoskóry student z bratniego afrykańskiego kraju, za nim student nasz, polski, z AGH. No i ten nasz zapytał tego czarnoskórego „Bangladesz?” myśląc, jak pewnie sporo wtedy ludzi, którzy nie mogli się jeszcze uczyć w szkole na geografii o położeniu tego, za czasów ich lekcji geografii, jeszcze nieistniejącego państwa, że Bangladesz leży w gdzieś w Afryce. Na to pytanie czarnoskóry wyciągnął rękę popatrzył na nią, by sprawdzić czy jest sucha. „Nie bangla” – odpowiedział.
To właściwie wcale nie jest śmieszne. I to jest zła informacja.

Bangladesz uzyskał niepodległość w 1971 roku. Wcześniej armia pakistańska wymordowała półtora miliona cywilów. Wcześniej pół miliona ludzi zginęło podczas ataku cyklonu Bhola. Później, w 1975 roku zamordowano pierwszego prezydenta Bangladeszu. Razem z prawie całą rodziną i wszystkimi pracownikami jego rezydencji. Prawie całą – przeżyły dwie córki, z których jedna jest teraz premierem. Rodzice naszego Bangliczyka byli w dzień zamachu na obiedzie u prezydenta. Zdążyli wyjść, nim przyszli zamachowcy. Później szybko wyjechać z kraju.

Oj wypadałoby znać historię najnowszą. Przynajmniej tę jej część, która się wydarzyła za świadomości.

Kibicu! Trzymasz kciuki za ich końcowy sukces?

środa, 23 sierpnia 2017

22 sierpnia 2017


1. Wstałem, pognałem do komputera, by się dowiedzieć, że moje lampy do Suburbana są w Illinois. I to jest zła informacja, bo miałem nadzieje, że przesyłka trafi prosto do Tennessee, skąd wyleci do Europy.

2. Pojechaliśmy do Świebodzina, żeby odebrać nowy zestaw berlińskich koleżanek dziewczyn. Tym razem dwie. Typ nieco bardziej orientalny. Pojechaliśmy do Mrówki, gdzie kupiłem lokalny tygodnik. Później do Lidla, gdzie kupiłem elektryczną pilarkę.
Wróciliśmy. Wyjąłem pilarkę z opakowania. Obejrzałem, wyciągnąłem przedłużacz, podpiąłem. Zaczęło padać. Wróciłem do domu. Przestało padać. Podpiąłem przedłużacz. Zacząłem rżnąć. Zaczęło padać. Wróciłem do domu. Przestało padać. Zacząłem rżnąć. Zaczęło padać. Wróciłem do domu. Przestało padać. Zacząłem rżnąć. Zaczęło padać. Wróciłem do domu. Przestało padać. Zacząłem rżnąć. Zaczęło padać. Wróciłem do domu. Dotarło do mnie, że kupiłem urządzenie do wywoływania deszczu. I to jest zła informacja, bo chciałem kupić coś do rżnięcia gałęzi.

3. Wieczorem poszedłem do sąsiadów wypić piwo. Niby było – jak zwykle – fajnie. Ale jednak za zimno. I to jest zła informacja. Piwo, żeby smakować wymaga zmęczenia i zewnętrznej temperatury.
Obejrzeliśmy chyba najlepszy w tej serii odcinek „Gry o tron”. Później, z nudów, film z Clivem Owenem „The International”. Film ze strasznie głupią sceną strzelaniny w nowojorskim Guggenheimie. Można odnieść wrażenie, że nikt nie wie do czego służą pistolety maszynowe. I to jest zła informacja.