środa, 20 maja 2020

18 maja 2020



1. 7:30. Da się wytrzymać.
Borys Budka u Mazurka, w związku z setną rocznicą urodzin Ojca Świętego wspominał jego wadowickie kazanie o kremówkach. Od dobrych piętnastu minut próbuję to jakoś błyskotliwie skomentować, ale chyba nic z tego nie będzie. I to jest zła informacja.

2. Ruszyłem do Warszawy, co samo z siebie jest złą informacją. Jechałem przez Sulechów, Kargową, Kopanicę – czyli od południa. Droga niby ładna, ale jedzie się powoli. Za Wolsztynem zboczyłem do wulkanizatora. Wyważyć koła. Przejeździły sezon, przeleżały zimę, no i miałem wrażenie, że przy prędkości między 80 a 100 trochę wibrują. Do tego wulkanizator miał maszynkę do serwisowania klimatyzacji. No i jeszcze od paru miesięcy woziłem w bagażniku komplet czujników ciśnienia, które wożone w bagażniku nie działały tak, jak by działały zamontowane w kołach.
Człowiek nazywany przez pracowników młodym szefem (w odróżnieniu od szefa, który był najwyraźniej młodego szefa ojcem) najpierw dwoma urządzeniami sprawdził czujniki i stwierdził, że się do niczego nie nadają, co jest złą informacją, bo na Allegro wydałem na nie trzy stówy. Młody szef wyjaśnił mi, jak takie czujniki działają – jest w nich bateria, która po paru latach zdycha i nie da jej się wymienić, więc kupowanie używanych wiąże się z ryzykiem. No i, że nowe kosztują 150 za sztukę. Więc gdybym nie kombinował, miałbym już dwa. Ale nic by mi to nie dało, bo trzeba cztery. Albo pięć. Bo rezerwa też powinna mieć. Później wyważono mi koła. No i niestety okazało się, że nie przypadkiem nie miały napisane na bokach Continental (miały być continentalami, tylko tańszymi bo sprzedawanymi pod inną nazwą). Pan wyważacz powiedział zmartwiony, że mają bicie i nic więcej z tym nie zrobi. Że będzie lepiej, ale lepiej będzie kupować porządne opony.
Później inny pan miał się zająć klimatyzacją. Zdziwił się, że poprzedni raz serwisowałem ją rok temu, bo klienci zwykle przyjeżdżają kiedy przestaje działać. Czyli więcej niż po roku. Niestety się okazało, że nie ma odpowiedniej przejściówki.
I że porozmawia z młodym szefem, żeby taką przejściówkę zamówił. Kiedy będę przejeżdżał następnym razem – wpadnę sprawdzić. Generalnie w zakładzie było miło, czysto i profesjonalnie. Słowem – Wielkopolska.
Dojechałem do S5 z S5 skręciłem na 92 i przez Wrześnię, Słupcę i Władysławów wjechałem na A2. W Słupcy zatankowałem gaz i umyłem auto. Kiedy wyjeżdżałem z myjni zaczęło padać. I dobrze, bo myjnia niespecjalnie samochód domyła.

3. W Warszawie padało bardziej. Obowiązki zawodowe wyciągnęły mnie na Wał Miedzeszyński. Wracałem tym Wałem do domu. Zmęczony właściwie bardzo. Nagle przed nosem ktoś mi zmienił światło z zielonego na czerwone. Chwilę zajęło, nim do mnie dotarł sens tej zmiany. W końcu ostro zahamowałem. Zmieściłem się jakoś tak, jak miałem się zmieścić. Światło zmieniło się na zielone. Ruszając rzuciłem okiem w lusterko i zobaczyłem saaba, który – nie żeby stał w poprzek ulicy, ale pod kontem circa 45 stopni. Albo miał gorsze hamulce, albo zagapił się jeszcze bardziej niż ja.

Zanim dojechałem do domu, stanąłem pod Krakenem, żeby zobaczyć, jak wygląda w wersji poluzowano-pandemicznej. Było sporo gości. Większość rozkosznie pijana. Częściowo alkoholem, częściowo radością, że znowu będą mogli spędzać wieczory w tym samym miejscu, co zwykle przed pandemią.

Netflix udostępnił kolejny sezon „South Parku”. Kiedy skończyłem pisać zrobiło się tak późno, że nie udało mi się obejrzeć nawet jednego odcinka. I to jest zła informacja, bo „South Park” pełni ważną rolę w moim życiu.

wtorek, 19 maja 2020

17 maja 2020


1. 8:30. Więc może jednak nie ma planu. 
W Woronicza17 poseł Kropiwnicki wdał się w przegadywankę z red. Klarenbachem na temat zbierania podpisów pod kandydaturą Raphaela Trzaskowskiego. Wynikło z niej, że zbierają,, bo nie jest to zabronione. Równolegle, w Śniadaniu w Polsat News bliżej mi nie znany poseł Platformy zarzekał się, że nie zbierają, a każdy, kto mówi, że zbierają – kłamie. 
Napisałem o tym na Twitterze. Tweet zrobił taką karierę, że na koniec „Loży prasowej” zacytowała go red. Rigamonti.
„Loża prasowa” sama z siebie była dość nietypowa. Przerwano ją na konferencję Raphaela Trzaskowskiego. Konferencji nie widziałem. „Lożę” zacząłem ją oglądać dopiero po przerwie. Wyglądało jak zwykle. Redaktor Wroński lekko się od nowego kandydata Platformy dystansował, red. Wołek był zachwycony i wtedy nagle Piotr Trudnowski wybuchł był oburzeniem, że niezależnie od tego, co się sądzi o TVP, to nie można bez komentarza zostawić atak polityka na dziennikarzy (z tego, co zrozumiałem Raphael Trzaskowski zamiast odpowiedzieć na niewygodne mu, lecz merytoryczne pytanie TVP Info – powiedział, że za dwa miesiące wszystkich wyrzuci z pracy). Wsparła go red. Rigamonti, która później przejechała się po kandydacie wskazując na pewien podobieństwo pomiędzy obietnicami, które zaczął składać, a tymi, które złożył półtora roku temu, a których – jak dotychczas – nie spełnił. Znaczy w tę niedzielę „Loża prasowa” nie była „Salonem dziennikarskim” tyle, że odwrotnie. 

Wcześniej zauważyłem, że redaktorowi Witwickiemu zaczyna brakować cierpliwości. Gdyby miał przycisk do wyłączania mikrofonu mijającym się z prawdą, nie odpowiadającym na pytania gościom – pewnie by go używał. Nie ma go. I to jest zła informacja. Bo program – nawet w dwóch trzecich milczący mógłby być bardziej wartościowy. Choć właściwie – dla większej atrakcyjności, zamiast przycisku wyciszającego, mógłby mieć trąbkę – w typie znienawidzonych przeze mnie wuwuzeli.
Ale co ja się tam znam.
Red. Piasecki wyraził oburzenie poziomem TVP Info. Na antenie. Znajomi moi z TVN24 zazwyczaj robią to w rozmowach prywatnych. Pytam wtedy, o jakiś program redaktor Olejnik, w którym dyskutowała o niezaistniałych wydarzeniach. Odpowiadają wtedy zwykle, że nie widzieli, bo nie oglądają swojej stacji. Swoją drogą większość znanych mi pracowników TVN24 bardzo pilnuje, by rozdzielać życie zawodowe od prywatnego. Wypada im chyba zazdrościć.


2. Spędzający wiele czasu na przeglądaniu Internetu na pewno znają tę historię:

„Szanowni Państwo w raporcie z wypadku jako przyczynę wypadku podałem: »Próba samodzielnego wykonywania pracy«.
W liście stwierdziliście Państwo, że powinienem podać pełniejsze wyjaśnienia. Sądzę, że poniższe szczegóły będą wystarczające.
Z zawodu jestem murarzem. W dniu wypadku pracowałem sam na dachu nowego trzypiętrowego budynku. Kiedy skończyłem pracę stwierdziłem, że mam na dachu porozrzucane ok. 150 cegieł. Zdecydowałem nie nosić ich na dół pojedynczo, lecz spuścić je na dół w beczce używając do tego celu liny na bloku przytwierdzonym do ściany na trzecim piętrze budynku. Po zabezpieczeniu liny na dole, wszedłem na dach i zawiesiłem na niej beczkę załadowaną cegłami. Potem zszedłem na dół i odwiązałem linę, ale następnie trzymając ją mocno zacząłem powoli opuszczać cały ciężar w dół. W raporcie o wypadku wspomniałem, że ważę 80kg. Możecie się Państwo wyobrazić jak dużo było moje zaskoczenie, nagłym szarpnięciem do góry, że straciłem orientację, nie puściłem jednak liny. Nie muszę dodawać, że ruszyłem do góry w raczej szybkim tempie po ścianie budynku. W połowie drugiego piętra po raz pierwszy spotkałem opadającą z góry beczkę. To tłumaczy pęknięta czaszkę i złamany obojczyk. Zwolniłem trochę z powodu beczki, ale kontynuowałem gwałtowne ciąganie nie zatrzymując się, aż palce mojej prawej ręki nie weszły w blok. Na szczęście pozostałem przytomny i byłem w stanie nadal trzymać mocno linę, pomimo bólu i ran. W tym samym czasie beczka z cegłami uderzyła o ziemię. W wyniku uderzenia jej dno pękło, a zawartość wypadła. Pozbawiona cegieł beczka ważyła tylko 25kg. Przypomnę, że ja ważę 80kg. Więc w tej sytuacji zacząłem gwałtownie opadać. W połowie drugiego piętra po raz drugi spotkałem się z beczką, która wznosiła się do góry. W efekcie mam popękane kostki i rany szarpane nóg. Spotkanie to opóźniło mój upadek na tyle, że odniosłem mniej obrażeń przy upadku na stos cegieł. Złamanie tylko trzech żeber. Z przykrością muszę stwierdzić, że gdy leżałem obolały na cegłach, nie mogłem wstać, ani się poruszyć, a ponad to przestałem trzeźwo myśleć, puściłem linę. Pusta beczka ważąca więcej niż lina, spadła na dół i połamała mi nogi.
Mam nadzieję, że udzieliłem Państwu wyczerpujących odpowiedzi potrzebnych do zakończenia postępowania w mojej sprawie.
Teraz już Państwo zapewne rozumieją w jakich okolicznościach wydarzył się mój wypadek.“
Jestem prawie pewny, że bohater tej historii nie jest już murarzem. Trafił na kierownicze stanowisko w Polskim Radio.
Złą informacją jest, że to wielce prawdopodobne.
3. Dotarło do mnie, że maszyna do zbierania trawy pracuje pod złym kątem. Ucho w kosiarce, do którego się ją przyczepia jest za wysoko, przez co zbiornik na trawę często szoruje po ziemi. Z pomocą sąsiada Tomka dokonaliśmy modyfikacji. Znaczy – on dokonywał, ja patrzyłem. Przyciąłem szpilki – gwintowane pręty, które wcale nie przypominają szpilek. W poprawnej pozycji maszyna do zbierania zaczęła lepiej zbierać. Na tyle lepiej, że zamiast leżeć przed telewizorem (taki był plan) wykosiłem łąkę między stołówką a grabem. Zanim zacząłem kosić – zwijałem wąż. Wypadła mi przy tym z ucha słuchawka. Poprzednią zgubiłem rok temu, w motelu w Houston, w którym spaliśmy, kiedy deszcz zalał lotnisko. Amerykańskim motelu jak z filmów. Od tego czasu zawsze kiedy widzę w filmie amerykański motelowy pokój – przypomina mi się jak tam śmierdzi. Następnego dnia kupowałem słuchawkę w sklepie Apple przy Union Square w San Francisco. Wszedłem w na moment przed zamknięciem, ale się nade mną zlitowali. Najwyraźniej rozpoznali we mnie użytkownika komputera Classic II (w 1992 roku). W Rokitnicy nie ma sklepu Apple. W Świebodzinie też. Musiałem więc słuchawkę w trawie znaleźć. Udało się na chwilę po tym, kiedy postanowiłem pożyczyć od sąsiada Tomka wykrywacz metalu. Ciekawe, czy ktoś pracuje nad aplikacją, która używając jakoś używając BlueTooth pomaga oszukać zgubioną słuchawkę.

Wieczorem zadzwonił bezprzewodowo dzwonek. Objawił się stolarz. Powiedział, że zgubił telefon, więc nie mógł zadzwonić z informacją, że jego pracownik nie podołał. I że musi sam przyjść zmontować konstrukcję tarasu. I że zrobi to we wtorek, kiedy wróci z Niemiec.

Późniejszym wieczorem kończyliśmy oglądać „The Morning Show”. No i muszę przyznać, że to świetny film. Poza sceną finałową, która jest całkowicie niewiarygodna. Jennifer Aniston to jednak nie jest wybitna aktorka. I to jest zła informacja.

Bożena w przedostatnim odcinku zauważyła Marię Szarapową – poniekąd zauważyła ją z myślą o docencie Gibonie. 




poniedziałek, 18 maja 2020

16 maja 2020


1. 6:30. Zacząłem się zastanawiać, czy nie ma w tym aby jakiegoś większego planu. Coś mnie budzi, żebym coś zrobił. Czymś się zajął. Kolega mój pisarz kryminałów Miłoszewski, zanim został pisarzem kryminałów Miłoszewskim, jako zwykły Miłoszewski wstawał co dzień bladym świtem i pisał ćwiczył pisanie. W sumie, to też bym chciał zostać pisarzem kryminałów. Albo lepiej politycznych książek sensacyjnych. Tyle, że nie bardzo mogę. Wyobraźnie mam – przyznam nieskromnie – niezłą. Problem polega na tym, że w każdej wymyślonej przeze mnie postaci czytelnicy szukaliby kogoś prawdziwego. I to jest zła sytuacja. Nie mógłbym na przykład napisać… Mniejsza z tym. Nie mógłbym.

2. Sobota, więc nie spodziewałem się stolarza. Więc tym razem mnie nie zawiódł. Przyjechał za to sympatyczny młody człowiek od fotowoltaiki. Oplem. Obeszliśmy działkę. Moja pierwsza propozycja miejsca na panele odpadła. Drugą był dach stołówki. Odpadł, gdyż najpierw by było trzeba wykonać jego remont. Trzecia – miejsce przy płocie za stołówką, w którym kiedyś rosły śliwki, ale przyszli źli ludzie i je wycieli. Śliwki – co prawda – próbują rosnąć znowu, ale to już nie takie jak kiedyś.
Na panele namówił mnie dawno temu Piotr Woźny, jeden z ciekawszych ludzi, których poznałem w ciągu ostatnich pięciu lat. Kiedy go poznawałem zajmował się internetyzowaniem szkół w miejscach zapomnianych przez poprzednią władzę. Później zajął się smogiem. „Czystym powietrzem”, „Ulgą termomodernizacyjną”. No i jest bardzo sprawny.
Sympatyczny młody człowiek od fotowoltaiki polatał dronem i stwierdził, że trzecie miejsce może być. Trzeba tam będzie zrobić porządek i to jest nie lada wyzwanie.
Złą informacją jest, że sympatyczny młody człowiek od fotowoltaiki przyjechał – jak na Wielkopolanina przystało – minutę przed czasem. A ja – jak na Małopolanina przystało – liczyłem, że przyjedzie ze dwadzieścia minut spóźniony. Więc nie zdążyłem zjeść jajecznicy na pomidorach. Znaczy – zjadłem, jak pojechał. Odgrzewaną. A to już nie to.

3. Założyłem pasek klinowy łączący silnik z kołem napędzającym pasek kosiska. No i kosiarka po dwóch latach przerwy zaczęła kosić. Znaczy – nie tak do końca, bo nie naostrzyłem noży. A miałem je na wierzchu. I to jest zła informacja, bo żeby je naostrzyć muszę odkręcić kosisko, zdjąć pasek, odwrócić kosisko, wyciągnąć szlifierkę, naostrzyć noże, odwrócić kosisko, przykręcić kosisko i założyć pasek.
Odkryłem dlaczego kosiarki nie uruchamia kluczyk. Po prostu do stacyjki nie dochodzi prąd. Cała instalacja składa się z sześciu przewodów, jednego bezpiecznika, stacyjki, przekaźnika i włącznika światła. Naprawienie jej powinno być w zasięgu moich możliwości. Bądź co bądź w latach osiemdziesiątych ukończyłem szkołę podstawową. Ciekawe czy w gimnazjach były zajęcia praktyczno-techniczne.





sobota, 16 maja 2020

15 maja 2020


1. 8:30 czyli sukces.
Żadnych śladów działań stolarza. To zła informacja.

2. Raphael Trzaskowski został kandydatem Platformy. Mogę oglądać tę sytuację z różnych punktów widzenia, bo mój Twitter jest dość pisowski, Facebook zdecydowanie zaś antypisowski. Jednak nic ciekawego nie przeczytałem.
Na wieść o decyzji zadzwoniła do mnie koleżanka. Niezbyt – że tak powiem – pisowska. Z propozycją antyraphaelowego spotu. Żeby przyjechać na jej podwórko i pokazać jak wygląda śmietnik. (śmieci nie wywożą, ale za to jest drogo) –Jeżeli ktoś nie kocha Warszawy, to trudno oczekiwać, że będzie kochać Polskę – powiedziała. Złą informacją jest, że się nie zajmuję kampanią, więc z pomysłu nie skorzystam.
Zastanawiam się tylko, jak na nasze warszawskie opłaty wpłynie moja predylekcja do długotrwałych codziennych kąpieli.

3. Rąbałem drzewo. Całe moje przedrokitnickie życie byłem przekonany, że drzewo to rośnie, a jak się je zetnie – staje się drewnem. Tu się nauczyłem, że drzewo staje się drewnem po obróbce w tartaku. Chyba. W każdym razie po ścięciu i pocięciu w klocki wciąż jest drzewem. Rąbanie szło mi lepiej niż ostatnio. Jeszcze parę dni i sobie całkiem przypomnę o co chodzi.

Sąsiad Gienek ze swym zięciem Tomkiem pojechali na ryby. A, że żadna nie miała zamiaru brać, wrócili. A jak wrócili – wyciągnęli mnie z domu, bym z nimi wypił piwo. Chwilę wcześniej, zbiegiem okoliczności się okazało, że sąsiad Gienek jest krewnym Ważnego Urzędnika z KPRM-u. Otóż Ważny ten Urzędnik z KPRM-u kończąc rozmowę powiedział, że w wakacje wybierze się do swojego krewnego księdza, który jest proboszczem ze trzydzieści kilometrów ode mnie. Przypomniało mi się, że ten proboszcz, to wujek Gienka. Zresztą poznałem go w Pałacu, bo jeden z jego kościołów to Pomnik Historii. Ważny Urzędnik z KPRM-u Gienka nie do końca kojarzył, ale za to kojarzył gienkowego kuzyna z Przełaz.
Inny sąsiad jest z kolei krewnym byłego ministra, który teraz jest prezesem ważnej strategicznie spółki. A w Rokitnicy żyje z trzysta dusz.

Wróciłem do oglądania „The Morning Show”, który – jak pisałem wczoraj – okazał się serialem bardziej o #MeToo niż o telewizji.
Osobiście do #MeToo mam stosunek niejednoznaczny. Trafiłem do mediów prawie trzydzieści lat temu. Wtedy romanse biurowe były codziennością. Jestem w stanie wymienić kilka nazwisk redaktorów naczelnych (nazwisk powszechnie znanych), którzy – bardziej lub mniej – wykorzystując swoją pozycję romansowali ze swoimi pracownicami specjalnie się z tym nie kryjąc. Raz nie mogłem wyjść z toalety, gdyż za drzwiami redaktor naczelny obłapiał pracownicę,, nie sprawdziwszy wcześniej, czy w łazience nikogo nie ma.
Takie rzeczy się nie tyle zdarzały, co raczej – działy. I myślę sobie, że to było złe.
Z drugiej strony pamiętam, że kiedy wybuchło #MeToo, dziewczyna, z którą przez chwilę pracowałem (dużo później) w innej redakcji, napisała, że nareszcie coś się zmieni, że nie może nie będzie musiała znosić zaczepek, i coś tam jeszcze. Przypomniało mi się, że jak przyszła do nas do pracy, dość szybko związała się z sekretarzem redakcji (starszym od niej). I to zdecydowanie nie była jego inicjatywa. No i też związek nie przetrwał próby czasu.
Więc osobiście do #MeToo mam stosunek niejednoznaczny.

Pies Dyzio, wilczarz – zakończył swój psi żywot. I to jest zła informacja.
Ponoć otruty. Sąsiedzkie trucie psów to jest jakaś aberracja.


14 maja 2020



1. 6:30. Przez chwilę miałem nadzieję, że chodzi o wschód słońca, czyli że jak wyjadę na zachód, to będzie mnie wstawać później. Idea okazała się chybioną. I to jest zła informacja.

2. Koło siódmej przyszedł ktoś od stolarza, coś zrobił przy tarasie i poszedł. I to jest zła informacja, gdyż wedle pierwszej (ustnej, co prawda) umowy, inwestycja winna już być zakończona.

Przyjechał bezprzewodowy dzwonek. Z kamerą HD. Działa.

3. Co rano (za wyjątkiem sobót i niedziel) do śniadania słuchamy Mazurka. Tym razem, miast słuchać rozmowy z ministrem Szumowskim, wybraliśmy Mazurka ze Stanowskim. Ze środowego wieczoru. Złą informacją było to, że rozmowa trwała dwie godziny. Dobrą, że warto było ich prze te dwie godziny słuchać.

Dzień zszedł mi na wykonywaniu różnych nie do końca sensownych czynności. Czynności, które udało mi się na tyle wyprzeć, że trudno mi je teraz wymienić.

Przyjechał gminny hydraulik, przywiózł podwodomierz uzbrojony w zestaw śrubunków i redukcji. Zamontował i zażądał 200 złotych, tłumacząc, że musiał jeździć by śrubunki i redukcje kupić. Nauka musi kosztować. Następnym razem sam po śrubunki i redukcje pojadę i oszczędzę odpowiednią pieniędzy ilość.

„The Morning Show” okazał się filmem o #MeToo. Nie mam siły dziś o tym pisać. Może zdecyduję się jutro. 

piątek, 15 maja 2020

13 maja 2020



1. 6:30. I to jest zła informacja.

Jeszcze zanim się zdążyłem dobrze obudzić – zaczął dzwonić telefon. Jak zaczął, nie mógł przestać. Skończył po 21:00. Dwa razy musiałem ładować słuchawki. Plusy takie, że mimo takiej sobie średniej prędkości – jazda mi się nie dłużyła. Minusy – właściwie nic z drogi nie pamiętam. Na pierwszym Orlenie za Strykowem nie dość, że był płyn odkażający, to jeszcze orlenowa pani namawiała mnie, bym go kupił. Nieskutecznie. 

Pojawiły się informacje, że kandydatka Kidawa-Błońska ma już nie być kandydatką Kidawą-Błońską. Kandydatem ma zostać prezydent Trzaskowski. Można odnieść wrażenie, że kampanię prowadzi ci on już od dłuższego czasu. No i że jest to kampania z pomysłem. Warszawa to ponad milion głosów. Grubo ponad. Prezydent Trzaskowski od wielu miesięcy pracuje nad tym, by wszyscy mieszkańcy Warszawy rzucili się do urn i zagłosowali za tym, by go z funkcji prezydenta miasta usunąć.

2. Chwilę po tym, jak dojechaliśmy na polu za Leśniczym wylądował śmigłowiec LPR-u. (Ciekawe, czy tylko mnie ten skrót się kojarzy z partią Romana Giertycha z czasów, kiedy co poniektórzy czytelnicy „Gazety Wyborczej” pokrzykiwali „Giertych do wora, wór do jeziora”.)
Śmigłowiec stał na polu, na drodze stały wóz bojowy OSP i karetka pogotowia. W karetce ktoś bawił się syreną. Ale przestał. Po czym znowu się bawił. I przestał.
Śmigłowiec przyleciał po pewną sąsiadkę. Ale stan jej się poprawił i odleciał bez niej.

Stolarz zabrał się za taras. Znaczy, na razie oczyścił sobie plac i przyniósł dwie belki. Nie wygląda to oszałamiająco. Miejmy nadzieję, że z czasem prace przyspieszą.

Po drodze z paczkomatu wyciągnęliśmy Apple TV. Nie było łatwo, bo nadawca źle wpisał mój numer telefonu.
Kupiłem Apple TV, żeby obejrzeć „The Morning Show”. Bożena wypatrzyła gdzieś recenzję. Mnie po analizie wyszło, że najprostszym sposobem, by obejrzeć serial na telewizorze będzie zakup używanego Apple TV. Skonfigurowałem, odpaliłem i muszę przyznać, że chyba jednak wolę Chromecasta.
Zasubskrybowałem. No i się okazało, że w abonamencie jest pięć filmów na krzyż. A za resztę trzeba ekstra płacić. I to jest zła informacja, bo najwyraźniej prawdziwe są pogłoski, że nowym pomysłem Apple na biznes jest monetyzowanie miłości miłośników marki.
Serial dobrze się zapowiada. Nigdy nie pracowałem w newsowej telewizji. I pewnie dlatego ekscytują mnie filmy o telewizyjnych redakcjach. Z tego, co pamiętam największe wrażenie zrobił na mnie „Newsroom”. Pierwszoodcinkowy wykład bohatera. No i odcinek o tym, jak siedzą w samolocie i nie mają jak się podzielić newsem o Osamie. „The Morning Show” się dobrze zapowiada. Ale już to napisałem.

3. Kolega wyleciał z roboty. I to jest zła informacja. Uczciwy gość. Przez prawie dwa lata prowadził nierówną walkę z systemem (zasadniczo powinienem napisać – układem, ale to słowo zmieniło znaczenie). No i system jednak niestety wygrał. 



środa, 13 maja 2020

12 maja 2020


1. 6:30. Czyli jeszcze gorzej. Zwłaszcza, że im wcześniej wstaję, tym później wychodzę z domu.
Do pracy jechałem elektryczną hulajnogą. Niby ruch mniejszy, a rachunek wyższy. I to jest zła informacja.

2. Pałac wciąż stoi. Okrągły Stół zepchnięto pod ściany, by zrobić miejsce dla drukarek 3D, które drukują przyłbice. W godzinach pracy doglądają je urzędnicy, później funkcjonariusze SOP. Piszę „funkcjonariusze”, gdyż nie wszyscy są oficerami. Niestety różnica ta jest trudno dostrzegalna dla tłumaczy list dialogowych.
W najważniejszym sekretariacie kraju wsparłem obsługę w walce z termometrem bezdotykowym, który z niewiadomych powodów postanowił podawać temperaturę w stopniach Fahrenheita. Przyrodnia siostra mojej śp. babci większość życia przeżyła w Gdańsku. Gdańsku Oliwie konkretnie. Przy ulicy Podhalańskiej. Swoją drogą, co trzeba mieć w głowie, żeby ulicę 700 km od tatrzańskich hal nazwać „podhalańską”. Byłem u cioci Krysi na wakacjach w sierpniu 1980 roku i nie mogłem przeboleć, że przez strajk nie mogę przepłynąć wodolotem na Hel. Znaczy, moja matka mówiła, że nie można. Ale dziś, kiedy jestem w wieku potencjalnego ojca mojej matki w roku 1980, podejrzewam, że ściemniała, bo wolała jeździć pod Stocznię, by na własne oczy obserwować historię, niż płynąć z ośmiolatkiem i pięciolatkiem wodolotem na Hel. W każdym razie chodzi mi o to, że moje związki z Gdańskiem nie są tak bliskie, bym preferował skalę Fahrenheita nad skalą Celsiusza. Ale to wcale nie znaczy, bym miał jakieś szczególe związki z Uppsalą, miastem rodzinnym tego drugiego. No, może tyle, że w „Potopie” słowo „Uppsala” było hasłem Szwedów oblegających Częstochowę. (Odzewem była korona). (Niby Uppsala, ale w książce przez jedno „p”).
No więc trzeba było od Fahrenheita wrócić do Celsiusza. Pełen wiary we własną inteligencję próbowałem ten problem jakoś rozgryźć. Nieskutecznie. W końcu pani Sekretarka znalazła instrukcję obsługi najpierw czeską (jednak się nie udało). Później angielską (tym razem był sukces).

Ważne dyskusje polityczne odbywały się „na polu” – czyli bocznym dziedzińcu, gdzie wychodzi się na papierosa. Wychodzi się „na pole”, a nie „na dwór” przez szacunek dla krakowskiej mniejszości w Pałacu. Nazwa zresztą została rozpropagowana przez rodowitych warszawiaków, którzy wrócili do stolicy po wieloletnich studiach w Krakowie. No więc odbywały się „na polu”. Teraz zaczęły się odbywać przy pingpongu. W podziemiach Pałacu stoi stół. Koledzy to odkryli i by porozmawiać, schodzą pograć. Co jest dla mnie złą informacją, bo mało jest rodzajów ludzkiej działalności, na którą mam taką alergię jak na uprawianie tenisa stołowego.

Mieliśmy wyjechać z Warszawy wieczorem. Zbyt późno wyszedłem z roboty. Nie wyjechaliśmy. I to jest zła informacja, bo w Warszawie słabo się pisze Negatywy. 

11 maja 2020



1. I znowu 7:30. Jak z zegarkiem w ręku. Jak tak dalej pójdzie, to się już nigdy nie wyśpię. I to jest zła informacja.

2. Uczestniczyłem w ważnej telekonferencji. Później przyszło dwóch gminnych hydraulików, by wymienić wodomierz. Na taki, który radiowo łączy się z urządzeniem, które nosi inkasent. Ma to w naszym wypadku głębszy sens, gdyż zdarza nam się nie widzieć inkasenta przez prawie rok. Mam wrażenie, że już u nas kiedyś byli. Jeden – ważniejszy – mniejszy, lecz szerszy. Drugi wyższy lecz chudszy. Nie mogli odkręcić. W końcu odkręcili. Później, kiedy zakręcili okazało się, że cieknie. Wyższy lecz chudszy skonstatował, że pewnie dlatego wcześniej mniejszy lecz szerszy założył dwie uszczelki (doszli wcześniej do tego, że mniejszy lecz szerszy montował poprzednio wodomierz). Kiedy założyli dwie uszczelki przestało ciec. We czwartek przyjadą założyć drugi wodomierz. Podwodomierz. Opłata za ścieki liczona jest na podstawie zużycia wody. Jeżeli się używa wody do podlewania – nie trafia ona do ścieków. W związku z tym powinno się za nią płacić inaczej. Woda nie trafiająca do ścieków jest warta 1/3 wody zwykłej. I to jest zła informacja, gdyż mieliśmy jeden licznik, więc za całą wodę płaciliśmy pełną stawkę. Gdybyśmy mieli podlicznik mierzący zużycie wody, która do ścieków nie trafi – by się tę wodę odliczało.

3. Zrobiło się zimno. Ruszyliśmy na nasze nieszczęście do Warszawy. Kiedy wyjeżdżaliśmy było osiem stopni. Kiedy wjeżdżaliśmy do Warszawy było dwadzieścia trzy. Nie bez satysfakcji opowiadałem kolegom z pracy, że zimność idzie moim śladem. Nie kłamałem. I to jest zła informacja.

wtorek, 12 maja 2020

10 maja 2020


1. Jak krótko bym nie spał, jak bym nie spał źle – zrywa mnie ostatnio o 7:30. I to jest zła informacja, bo człowiek w czasie pandemii powinien się wysypiać.
Wszystko mnie bolało, od przerzucania drewna – jednak wiek robi swoje.

2. Nasza mysz utorowała sobie drogę do szafki z jedzeniem. W tym przypadku utorowała – znaczy wygryzła. Dziurę w mojej prowizorycznej blokadzie. Dobrała się do mojej koreańskiej zupki. Bez specjalnego zaangażowania. Przegryzła opakowanie nadgryzła makaron i tyle. Z większym zaangażowaniem dobrała się do plastikowego pudełka z pestkami dyni. Przegryzła i wlazła do środka. I to zła informacja. Przyjdzie wszystko wyrzucić.
Wysunąłem szafkę i przykręciłem kawał deski – teraz przegryzać się będzie ruski rok.

Oglądałem niedzielną publicystykę. Właściwie jednym okiem. Skończyło się na tym, że zasnąłem przy Loży prasowej. Nie wiem więc jak bardzo zażarta była dyskusja pomiędzy
Renatą Grochal i Jackiem Żakowskim. I które z nich uważało, że to źle, że się wybory nie odbywają w terminie, a które, że to bardzo źle, że się wybory nie odbywają w terminie. Ja tam osobiście uważam, że to źle, bo już bym wolał, żeby było po wyborach.

3. Żeby nie przespać całego dnia przed telewizorem – zwlokłem się przed dom. I dotarło do mnie, że Renata stoi wyładowana drewnem. No i że wypadałoby ją rozładować, bo sąsiad Tomek może chcieć ją do czegoś użyć. No i przypomniało mi się, że przed ułożeniem trzeba by co większe klocki porąbać. Więc po raz pierwszy od jakichś pięciu lat zabrałem się za rąbanie. Ech, jaka to by była przyjemna czynność, żeby nie to, że tak jest męcząca. Jakże przyjemne jest to uczucie panowania nad materią (w moim przypadku dość złudne, bo nigdy do końca nie wiem w co trafię). Parę pniaczków udało mi się porąbać. Z niemałą pomocą Bożeny rozładowaliśmy samochód (prawda wyglądała tak – kiedy ja się bawiłem siekierą – ona rozładowywała). Później się okazało, że nie mam już na nic siły. Do tego nie wiadomo skąd zaczął wiać zimny wiatr.

Wieczorem na TV Puls trafiłem na film „12 Strong”, z rok temu widziałem kawałek tego filmu w samolocie United Airlines, teraz udało mi się dooglądać do końca. Historia (prawdziwa) amerykańskiego oddziału, który po WTC w Afganistanie nawiązuje współpracę z dowodzącym częścią Sojuszu Północnego generałem Dostumem. Współpracę, która prowadzi do odbicia Mazar-i Szarif. Film porządnie zrobiony. Złą informacją jest, że twórcom nie udało się dobrze pokazać szarży. Kawaleryjskiej szarży. A to był – jak na razie – ostatni przypadek, kiedy amerykańscy żołnierze atakowali konno. 

Swoją drogą liczba dwanaście jest bardzo popularna w amerykańskiej kinematografii. Szkoda, że nikt przy tłumaczeniu tytułów nie używa klasycznego słowa „tuzin”. „Tuzin małp”. „Tuzin gniewnych ludzi”… 

poniedziałek, 11 maja 2020

9 maja 2020


1. Urodziny nie są moim ulubionym dniem w roku. Zdecydowanie wolę czas je poprzedzający. Zresztą podobnie mam ze świętami – kiedy już się zaczną to wiadomo, że zaraz się skończą. I to jest zła informacja.
Rok temu świętowałem w trasie między San Francisco a Reno. Dwa lata temu zorganizowałem imprezę w Beirucie. Trzy lata temu – nie pamiętam, Cztery – w Kanadzie, pięć – w ciszy wyborczej, osiem w barze Tektura – tym, którego miejsce zajął Kraken. Wtedy kolega z harcerstwa ofiarował mi książkę z dedykacją Jarosława Kaczyńskiego. To była pierwsza taką dedykacja. Drugą dostałem już osobiście. W „Porozumieniu przeciw monowładzy” książce, dzięki której – muszę przyznać – sporo zrozumiałem z dzisiejszej rzeczywistości.
W międzyczasie była jeszcze jedna impreza. Urządziłem proszony obiad. Głównym daniem były krewetki z pomidorami. W pewnym momencie się okazało, że osiemdziesiąt (około) procent męskiej części gości zadziwiająco długo na balkonie pali papierosy (w tej grupie również kilku niepalących). Wyszedłem na balkon, by sprawdzić co się dzieje. Wszyscy w milczeniu podglądali sąsiadkę z przeciwka.To właściwie połowa historii. Drugiej nie napiszę. I to jest zła informacja.

2. Przyjechał Piotr z kolegą swoim Mrówą i Dyziem. Dyzio to wilczarz – chart irlandzki. Wilczarz, czyli pies na wilki. Naprawdę wielki pies. Dyzio jest młody, sprawia wrażenie nie do końca pozbieranego. No i jest chartem. Piotr opowiadał, jak rzucił się w pogoń za sarną, dogonił ją (nie był to dla niego jakiś specjalny problem) przewrócił, po czym dokładnie wylizał i porzucił. Sarna wstała i poszła w swoją drogę. Pewnie nie opowiadała kolegom, co ją spotkało, bo i wstyd, i pewnie by nie uwierzyli.
Dyzio się wyraźnie nudził. Brakowało mu kogoś do zabawy. W końcu zaległ w trawie i zaczął drzemać.
Nie wiedzieć czemu przypomniał mi się „Dreamcatcher” Kinga i Duddits z jego niepasowaniem do świata i jednym celem życia. (Najstarszy Analityk Szacki powinien wiedzie o co mi chodzi, bo zawsze występuje z kolekcją książek Kinga w tle.) Więc z Dyziem jest tak samo. Jego wielkość, potencjalna krótkość życia, chorowitość, niepozbieranie straci znaczenie, kiedy się pojawi wilk zły. Dyzio stanie się wtedy sobą i sprawi mu łomot.

Zasadniczo, to Piotr przyjechał by zobaczyć co udało mi się odkuć w stodoło-stołówce. Ale kiedy już zobaczył, namówił mnie, byśmy się zajęli zbieraniem drewna zalegającego przy płocie. Pocięciem i zbieraniem. Wydawało mi się, że to będą resztki po ściętej rok temu suchej sośnie i parę kawałków akacji. Wyszło tyle, że musiałem pożyczyć od sąsiada Tomka Renatę, której skrzynię w całościśmy zapełnili. I to jest zła informacja, bo wciąż to czuję, W rękach, plecach, nogach. Zajmowanie się drzewem lepsze efekty daje niż siłownia. (Zgaduję bo nigdy z siłownią nie miałem na poważnie do czynienia).

3. Pisarz Piątek odkrył, że przy Baltic Pipe będzie pracować ta sama firma, która pracowała przy Nord Stream 2. W sumie, to powinienem napisać Tomasz Piątek bajkopisarz z Pruszkowa. Wciąż przeżywam lekturę ostatniego jego dzieła tego autora. Dzieła poświęconego Prezydentowi. Głupie to strasznie i byle jak zrobione. Gdyby się znalazł jakiś adwokat – mógłbym pozwać bajkopisarza z Pruszkowa Piątka i jego wydawcę. Wydałem na to dzieło ze cztery dychy, a autorom (jako drugi występuje właściciel wydawnictwa Marcin Celiński) nie chciało się nawet sprawdzić kiedy ogłoszono decyzję o starcie w wyborach.
W każdym razie tylko jedna firma dysponuje technologią układania podmorskich rurociągów. I ta firma przestała układać Nord Stream, za to zacznie układać Baltic Pipe. Obawiam się, że nie jestem w stanie wymyślić jakie wnioski z tego wyciągnie bajkopisarz z Pruszkowa Piątek. I to jest zła informacja, bo mam się za człowieka o szerokich horyzontach.

sobota, 9 maja 2020

8 maja 2020


1. Brytyjski Ambasador z okazji 75. rocznicy zakończenia II Wojny Światowej, dla upamiętnienia polsko-brytyjskiej przyjaźni wykutej we wspólnej walce przeciwko tyranii – wciągnął na maszt przy ambasadzie polską flagę. Bardzo ładny gest.
Natychmiast rzucono mu się do gardła wypominając Jałtę, wrzesień, defiladę zwycięstwa. Wśród tych, którzy się rzucili sporo było codziennych zwolenników normalizacji stosunków z naszym wschodnim sąsiadem. Coś w tym może być. Sąsiad ten wiele razy nas najeżdżał, mordował, wywoził na Syberię, okradał ale nie przypominam sobie, żeby nas kiedykolwiek zdradził. Raczej zawsze zachowywał się w łatwy do przewidzenia sposób.

Jadwiga Emilewicz rozmawiała rano w telewizorze z Waszym Krzyśkiem. Kiedy tylko zaczęła mówić rzeczy niepasujące do założeń wywiadu – jakość połączenia spadła na tyle, że trzeba było przerwać rozmowę. Kiedyś pandemia się skończy, skończą się rozmowy przez Skype. Ciekawe jak wtedy rozwiązywany będzie problem rozmówców mówiących rzeczy niepasujące do założeń. 
Pierwszy od dawna słoneczny dzień, więc od rana nad wsią zaczął się unosić szum kosiarek. 
Wiedziony odruchem standym też zabrałem się za koszenie. Ale nie wykosiłem tyle ile bym chciał, bo trawa urosła za bardzo. I to jest zła informacja.


2. Postanowiłem uruchomić młotowiertarkę z Lidla. Nasz największy budynek użytkowy to stodoła przerobiona za środkowego Gierka na stołówkę. Jednym z elementów przebudowy było przemurowanie wjazdów na wejścia. Od kilku lat chodziła za mną koncepcja powrotu do oryginału i doprowadzenia do tego, żeby do stodoło-stołówki dało się wjechać samochodem. 
Chciałem zbić tynk, żeby sprawdzić jak duże szkody wtedy zrobiono. Młotowiertarka dała radę. Dość szybko się okazało, że wjazdy zamurowano byle jak i dość łatwo będzie się dało te przemurowania usunąć. I to jest dobra informacja. Złą jest, że będę musiał wymyślić co zrobić z gruzem. Kiedy człowiek ma do dyspozycji prawie dwa hektary ziemi – trudno podjąć taką decyzję.

Złamałem się, wykorzystałem moje dygnitarstwo i korzystając z pomocy na poziomie ministerialnym dobiłem się do wysoko postawionych przedstawicieli InPostu, w związki z czym odnalazły się wszystkie moje przesyłki z żabą warsztatową lewarkiem warsztatowym 2T na czele. Równo miesiąc po tym, kiedy rzeczoną żabę-lewarek zamówiłem. Mogłem więc zmienić koła, na te z letnimi oponami. Trochę czasu mnie kosztowało znalezienie sposobu na przedłużenie klucza do kół. W końcu użyłem do tego, tego czegoś, co się wkłada w młotowiertarkę, by tym kuć. Muszę sobie jednak kupić jakieś do tego odpowiednie narzędzie.

3. Pojechałem do paczkomatu odebrać pasek do kosiarki i ram do komputera. 16GB. Pierwszy Mac, którego używałem miał osiem tysięcy mniejszą pamięć. Strasznie jestem już stary. Pod paczkomatem stała karetka pogotowia, więc najpierw poszedłem na zakupy. Tym razem nie kupiłem żadnej rzeczy, której przydatność by była dyskusyjna.

Zatankowałem w Tesco jeszcze tańszą benzynę. Nalałem też do kanistra. Podczas płacenia, obsługujący mnie pan zauważył, że przed tankowaniem do kanistra powinienem go poinformować. Ciekawe, czy następnym razem to zrobię.

Wracałem przez Skąpe. Zatrzymałem się przy moście obok którego parę miesięcy zginęła piątka nastolatków. Wylecieli na zakręcie z drogi i wpadli do kanału. To nie były pierwsze ofiary śmiertelne w tym miejscu. Tak jak mi się wydawało, kiedy poprzednim razem tamtędy przejeżdżałem – bariery energochłonne znowu nie są przymocowane do podłoża. Istnieje więc spore prawdopodobieństwo, że kiedy znowu ktoś na drodze od Ciborza będzie sprawdzał jaką prędkość maksymalną może uzyskać jego pojazd i znowu – jak to kilka razy wcześniej bywało – straci panowanie nad samochodem i wyrżnie w te bariery, to pewnie razem z nimi znajdzie się w kanale. I to jest zła informacja.




7 maja 2020


1. Pamiętam z końca lat osiemdziesiątych legendę, że pod Krakowem, w miejscowości Krzywaczka mieści się zaopatrująca całe miasto plantacja marihuany. Człowiek nazywany Krzywaczką miał ją prowadzić u swojej babci. Według legendy robił to całkowicie bezinteresownie. Przypomniało mi się to, bo przyszły zraszacze pulsacyjne metalowe. Niepozorne wielkością, acz skomplikowanie konstrukcyjnie urządzenia, które mogą (każdy z nich) pokryć wodą kilkaset metrów kwadratowych. Przyszły właśnie z podkrakowskiej Krzywaczki. I przypomniały mi tę historię.
Test krzywaczkowych zraszaczy wypadł świetnie. Nie dość, że moczyły odpowiednią powierzchnie, to robiły to w nietuzinkowy sposób. Było po deszczu, więc się nie zdecydowałem na sprawdzenie, jak działają w kaskadzie. I to jest zła informacja. 

2. Uruchomiłem strug (po angielsku planer) Musiałem skrócić nieco okna. Lata temu świebodziński stolarz zamontował nam własnoręcznie wykonane parapety. Materiał najwyraźniej był taki sobie, bo parapety zaczęły żyć własnym życiem. I nie było to życie proste. Pokrzywiło je na tyle, że cieżko było okna otwierać – skrzydła szorowały po parapetach. Zestrugałem (splanowałem) kilka milimetrów i sytuacja wróciła do normy. Złą informacją jest, że nie ma wcale gwarancji, że parapety wybiorą życie w prostocie.

Skręciłem półkę. Zajęło mi to pół godziny mniej. Zostało jeszcze osiem. Jeżeli uda mi się utrzymać krzywą, to ostatnią półkę skręcał będę przez dziewięć minut. 

3. W zupełnie nie wskazującym na taką zawartość pudełku znalazłem swój pierwszy dowód osobisty. Przez dekadę używałem go jako notatnika, większość zapisanych w nim numerów telefonów się zdezaktualizowała, reszta przestała mieć znaczenie. Ale to nie jest aż tak zła informacja. Gorszą jest, ze przyjrzałem się swojemu zdjęciu i muszę przyznać, że wolę wyglądać tak, jak wyglądam trzydzieści lat później. A to jakoś nie pasuje do wszechogarniającego nas kultu młodości. 

piątek, 8 maja 2020

6 maja 2020



1. Powinienem postawić barszcz. Nie zrobiłem tego i to jest zła informacja.

2. W ramach wspierania odmrażania gospodarki pojechaliśmy pod Gorzów, gdzie w stodole należącej kiedyś do książąt von Anhalt mieści się magazyn pana handlującego sprowadzanymi z Danii (chyba) meblami. Stodoła piękna, meble porządne, ceny negocjowalne. Bożena kupiła mi prezent urodzinowy. Nie powiem co, bo to niespodzianka. Przyjedzie razem zresztą zakupów pewnie z tydzień po urodzinach, bo zegarmistrz musi go uruchomić i wyregulować.
Za ścianą pokoju krakowskiego mieszkania mojej babci był zegar. Bijący. Kiedy pradziadek rozbudowywał dom, który przyjął w posagu, dogadał się z sąsiadem i oparł się o jego ścianę. Dlatego słychać było zegar z sąsiedniej kamienicy. No i człowiek zawsze czuł, która jest godzina. Bardziej czuł, niż wiedział. Podobnie mieli ci wszyscy, którzy mieszkali w zasięgu strażaka z wierzy kościoła Mariackiego. Swoją drogą ponoć wciąż żyją ludzie przekonani, że strażak trąbi tylko w południe. Legenda krakowska miejska głosi, że w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku pewien przewodnik zbierał pieniądze od wycieczek, by przekupić strażaka, żeby zatrąbił nie tylko w południe. Zarabiał na tym spore pieniądze ale w końcu wpadł.
Byłem w kiedyś na wieży i widziałem mikrofon philipsa, który zamontowano tam, kiedy Polskie Radio zaczęło transmitować hejnał. Dziewięćdziesiąt trzy lata temu. Złą informacją jest, że właściwie nie jestem pewien, czy radio dalej transmituje hejnał.

Spod Gorzowa wracaliśmy na około. Znaczy przez Lubniewice. Bardzo ładne miasto. Z wielkim drzewem i kamieniem upamiętniającym osadników wojskowych. Nie widzieliśmy pałacu, który zagrał w filmie o Wisłockiej. Jest w remoncie. Kupiony ponoć przez Kulczykównę.

3. Wracając wyciągnąłem z paczkomatu dobry zestaw filtrów powietrza do kosiarki i kawałek plastiku osłaniający halogen w audi. Cóż, pobyt obok Lidla zaowocował młotowiertarką i lutownicą. I, choć na obie mam rozsądnie brzmiące uzasadnienia – to jest zła informacja.

Serwisujący (do czasu) Suburbana mechanik samochodowy, który się zarzekał iż był wiceministrem w MON w rządzie Jana Olszewskiego (minister Parys jakoś sobie go nie przypominał) zaraził mnie ceramizerem. Czarodziejską chemią, która niweluje skutki zużycia powierzchni metalowych. Od dziesięciu lat wierzę, że działa. Wierzę, gdyż nie za bardzo mam narzędzia by to sprawdzić. Zwykle kupowałem ceramizer do silnika, tym razem zamówiłem również ten do układów hydraulicznych – wspomagania kierownicy. Proces aplikacji wymagał siedzenia w samochodzie i kręcenia kierownicą w prawo i lewo. Przez dobre 20 minut. Siedziałem i kręciłem patrząc jak dumnie powiewająca polska flaga odbija się podniesionej klapie silnika.

środa, 6 maja 2020

5 maja 2020


1. Ledwo się z łóżka zwlokłem. Najwyraźniej nie mam już zdrowia na takie trasy. I to jest zła informacja. Ech, żeby Lot zaczął latać. Z drugiej strony, gdybym poleciał samolotem, to bym nie wymienił klocków. Musiałbym się na to umawiać w Świebodzinie koło Lidla. Więc pewnie znowu bym nakupił jakichś dziwnych rzeczy, które potem wypadałyby na mnie z półek. Jak na przykład urządzenie do ostrzenia łańcuchów w piłach, którego od dwóch lat nie udało mi się zmontować i uruchomić.

2. Po kilkutygodniowych sugestiach Bożeny przeniosłem się z pracą z kuchni do mojego pokoju na piętro. Pokój zająłem piętnaście lat temu. Dość szybko został wyremontowany i od tego czasu pełni funkcję czegoś, co Niemcy nazywają słowem Abstellraum (od: abstellen – odstawić). Znaczy, kiedy nie wiem, co z czymś zrobić, to to coś odstawiam do mnie do pokoju. Żeby opróżnić biurko, musiałem sobie do niego przebić drogę. Największy problem robiło pudło po piecyku na pellet. Niby tylko tekturowe. Ale jednak ta tektura (jak napisano z boku) is suitable for overseas shipment, więc swoje waży. Trzeba było minąć kolekcję komputerów Apple Macintosh: Quadrę 650, Performę 5300, G4, dwie G5, kilka Powerbooków G3. Monitor aplowski – ten fikuśny [fikuśny? Co to za słowo?!) największy kineskopowy, jaki zrobili. Barco – nieosiągalne marzenie grafika-kolorysty końca lat dziewięćdziesiątych. Kilka bardziej lub mniej niedziałających drukarek, jeszcze jakieś dwa monitory ciekłokrystaliczne, kolekcję tonerów do drukarki, której od dziesięciu lat już nie mam. To był chyba Phaser 750. Trochę dziwnego sprzętu sieciowego – na przykład przegląd modemów do Neostrady. I mnóstwo kabli. Przeróżnych. FireWire 400, 800, 400 na 800, dziwne USB, nawet jakiś ADB.
Pamiętam, jak lat temu z dziesięć integrowałem się z młodymi deweloperami aplikacji mobilnych i na piwie zapytano mnie jak łączyło się sieć LocalTalk. Muszę sprawdzić, bo nie pamiętam, ale chyba Quadrę z Performą można po LocalTalku połączyć. Tylko by trzeba znaleźć transceivery.
O ile dobrze pamiętam, to na Quadrze 650 pracowałem kiedyś w wakacje składając ogłoszenia w Gazecie Krakowskiej. W jednym pokoju z żoną Leszka Maleszki. Miała ci ona taki talent, że materiały spod jej ręki permanentnie buntowały RIP naświetlarki. (Przed chwilą, na dni parę przed moimi czterdziestymi ósmymi urodzinami, pierwszy raz w życiu sprawdziłem skąd nazwa RIP. Otóż to akronim od Raster Image Processor). Ech, to były czasy sprzed technologi PDF. Ważniejszym niż to, że pracowałem z żoną Leszka Maleszki, było to, że pracowałem z kolegą Jankiem Miczyńskim. Choć od tego, że z nim pracowałem, ważniejsze było jak żeśmy razem imprezowali. Redakcja Gazety Krakowskiej mieściła się w budynku Ilustrowanego Kuriera Codziennego. Ale to już zupełnie inna historia.
Półki, które skręcam przeznaczone są na moje komputerowe zbiory. By miały gdzie czekać na czas, kiedy – będąc już na emeryturze – je sprzedam z wielkim zyskiem. Niestety od niedzieli nie skręciłem żadnej. I to jest zła informacja.

3. Im dłużej siedzę na wsi, tym bardziej z inteligencji pracującej zamieniam się w przedstawiciela proletariatu. W poprzek temu procesowi postanowiłem uinteligencnić dom wyposażając do w czujniki temperatury, wilgotności i ciśnienia kompatybilne z HomeKitem Appla. Czujniki – oczywiście chińskie. Walczyłem z nimi przez kilka godzin. Walka była ciężka. Zwycięska po tym, kiedy przeczytałem, że w ustawieniach regionalnych zamiast „Polska” trzeba wpisać „Chiny Kontynentalne”. Cóż, mają chłopaki rozmach. Choć właściwie, kiedy u nas się zabijano nienaostrzonymi kołkami, oni już świętowali milenium państwowości. 
W każdym razie udało mi się system uruchomić. I teraz z zaangażowaniem wartym lepszej sprawy monitoruję temperaturę w czterech pomieszczeniach na piętrze. Temperaturę, która waha się między 16 a 18 stopni Celsjusza. I to jest zła informacja, bo jeszcze nie doszedłem, skąd aż takie różnice. 

Cały dzień było zimno. Chwilę po tym, kiedy zdecydowaliśmy się wyjść na zewnątrz – zaczęło lać. Znaczy: i lało, i świeciło słońce. I po chwili nad domem pojawiła się tęcza. Minister Ardanowski to chyba prorok jakiś Powiedział, że w maju będzie padać i pada. Nawet w słoneczne popołudnie.