czwartek, 7 stycznia 2021

6 stycznia 2021


1. Jeszcze było ciemno, kiedy obudził mnie pisk upeesów. Zabrali prąd – jak to się w okolicy mówi. Upeesy piszczały. Okazało się, że tylko jeden ma wyłącznik pisku. A jest ich kilka. Pierwszy w piwnicy zasila routery. Drugi piec CO, trzeci – komputer Bożeny, czwarty – router na parterze. Ostatni nabytek, piąty – nie zasila lodówki. Jest strasznie wielki, ciężki, ma w środku z osiem akumulatorów. Niestety, kiedy jest włączony jego wentylator strasznie hałasuje. Więc go odpinamy, kiedy jesteśmy w domu. Podłączyłem go. Na panelu lodówki zaczął migać jakiś błąd. Więc go wyłączyłem. Pomyślałem, że lepiej go zachować do pieca CO niż miałby zasilać nieczynną lodówkę. Później – na wszelki wypadek dołożyłem do kominków. Bez prądu piec CO nie działa, więc dom się szybko może wychłodzić. Korzystając z tego, że routery działały wszedłem na stronę ENEI, zarejestrowałem się dzięki czemu będę dostawał mejle o planowych wyłączeniach. No i znalazłem informację, że jest awaria prawie w całej gminie. Trwa od szóstej z kawałkiem i trwać będzie do dziewiątej trzydzieści. Postanowiłem więc zbadać kwestię awarii lodówki. Forum elektroda.pl jak zwykle stanęło na wysokości zadania. Typowa sytuacja po nagłym wyłączeniu prądu. Trzeba włączyć zasilanie i zaczekać. Zniknie. Podłączyłem więc upeesa. Lodówka się uruchomiła bez błędu. Po chwili prąd wrócił. 
Poszedłem więc spać. I zamiast wstać rano, wstałem o jedenastej. I to jest zła informacja, bo lepiej wstawać wcześnie.
Kolega mój, który lat temu kilka rozpoczął pracę w energetyce za pierwszą chyba pensję kupił sobie agregat – uwierzył w nadciągający blackout. Mam taki sam plan. 

2. Pana Edwarda pierwszy raz zobaczyłem na Marszu Żywych w kwietniu 2018 roku. Szedł w odprasowanym pasiaku z biało-czerwoną flagą. Taką, co to według niektórych nie można wnosić na teren obozu. 
Drugi raz – pierwszego września 2019 na placu Piłsudskiego. W tym samym pasiaku siedział na wózku przed trybuną. Parę godzin później szybko gasiłem kryzys przy Zamku Królewskim. Pan Edward powinien wchodzić dołem, od Arkad Kubickiego, przyjechał od góry, próbował wejść od strony Pizza Hut. Młodzi SOP-owcy wysyłali go na dół, nie było nikogo z Kancelarii, kto by mógł podjąć decyzję. Pan Edward był mocno rozsierdzony. Ktoś mnie wydzwonił, znalazłem dowodzącego oficera i problem się szybko rozwiązał. 
Później, na skutek pewnego zbiegu okoliczności pan Edward znalazł się na trasie wychodzących ze spotkania delegacji. Siedział w pasiaku jako wyrzut sumienia dla niektórych. Niektórzy przywódcy Państw wychodząc mu się kłaniali. Niesamowita sytuacja, z której pan Edward nic sobie nie robił. Chciał tylko zamienić parę słów z Prezydentem. Polskim Prezydentem. 
Później, na dole, w Arkadach czekaliśmy dłuższą chwilę na samochód, który miał go odwieźć do hotelu. Rozmawialiśmy o przedwojennym Krakowie. Trochę o polityce. Trochę o życiu. 
Później spotkaliśmy się dwa razy w Nowym Jorku, później jeszcze w Warszawie. Pan Edward wiele razy do mnie dzwonił. Czasem, żeby coś załatwić – najwyraźniej po sytuacji na Zamku uwierzył w moją sprawczość. Czasem, żeby złożyć mi życzenia, ostatnio na przykład z okazji Świąt Bożego Narodzenia. Życzenia zdrowia, bo zdrowie jest najważniejsze. Czasem, żeby chwilę po polsku porozmawiać. Po polsku, o Polsce. Naszła mnie właśnie taka konstatacja, że chyba nie znam nikogo, kto o Polsce by mówił z taką emocją jak pan Edward. 
Dziś pan Edward Mosberg skończył 95 lat. Zadzwoniłem do niego z życzeniami. Skończyło się jak zwykle. Bardzo szybko to on życzył mnie i mojej rodzinie zdrowia i bożego błogosławieństwa. Bo zdrowie jest najważniejsze. 

Ech, nie jestem dobry w składaniu życzeń. I to jest zła informacja, bo przez te prawie 50 lat mógłbym się już nauczyć.


3. Przez popołudnie bawiliśmy się klockami. Lego wypuściło zestawy mozajek. Bożena znalazła pod choinką Marylin Monroe Warhola. Dziwne, że nie wymyślili tego wcześniej. Wyszedł naprawdę ładny przedmiot. Zaraz pewnie wypuszczą wersję kolekcjonerską, która będzie dużo większa i trochę bardziej skomplikowana. I to jest zła informacja, bo pewnie będzie kosztować worek pieniędzy. 


 

środa, 6 stycznia 2021

5 stycznia 2021


 

1. No więc Kocio wychodzi. Na ogół wraca o rozsądnej porze. Ustawiłem kamerę, żeby nie chodzić co chwilę sprawdzać, czy nie siedzi pod drzwiami. Złą informacją jest, że czasem nie wraca o rozsądnej porze, a my nie mamy serca trzymać go na zewnątrz. Siedzimy więc wtedy i męczymy seriale. 

2. Za sprawą Kocia dooglądaliśmy do końca „The Americans”. Bożena z narastającym obrzydzeniem patrzyła na to, co robiła Elisabeth/Надежда. Później z narastającym obrzydzeniem patrzyła na mnie, tłumaczącego dlaczego Elisabeth/Надежда robi to co robi. Na koniec skonstatowała, że moje ostatnie lata pracy nie pozostały bez wpływu no moje widzenie świata. Trudno jej nie przyznać racji. I to jest zła informacja. 

3. Wczoraj jeszcze, kiedy parzyło się w stronę lasu, pomiędzy domem Gienka a domem Tomka, pole powoli przechodziło w mgłę. Ledwie było widać kontur – stojącej na józkowym polu (na którym wcześniej rosła soja) – maszyny do zbierania ziemniaków. Później zaśnieżone pole przechodziło bezgranicznie w niebo. Miałem przez moment pomysł, żeby pójść w tę mgłę, do miejsca, w którym by mnie otoczyła. Brakło mi determinacji. Takie miejsce by być mogło dopiero za dębniakiem. 
Dziś horyzont wrócił na swoje miejsce. Zobaczymy na jak długo. 

Przez cały dzień śnieg powoli zamieniał się w błoto. Wdziałem gumofilce i obszedłem posesję. Sąsiedzi z Poznania, ci od agroturystyki jakiś czas temu ścinali topole. Znaczy ekipa jakaś ścinała. Znaczy zaczęła i przestała, bo się ryzyko pojawiło, że pozrywają linie energetyczne. Obchodząc posesję zauważyłem, że zanim przestała ścinać – rozwaliła nam płot. I jest to zła informacja, bo jak brzydki by ten płot i jak betonowy nie był, to jednak dobrze wypełniał swoją funkcję. 

Na resztkach śniegu widać było dziesiątki śladów jakichś niezbyt dużych stworzeń. Najwyraźniej nocami życie przy stołówce wre. Może to w nim bierze nocami udział Kocio.


poniedziałek, 4 stycznia 2021

4 stycznia 2021


 

1. Kocia znudziły szprotki. I to jest zła informacja. Z tych nudów znowu wyszedł w ciemności. 

2. Po sukcesie w branży motoryzacyjnej (no dobra, zapowiedzi sukcesu), postanowiłem sprawdzić sił w branży, która ma zdecydowanie większą przyszłość. Budowlance. A konkretniej – zostać elektrykiem. Dwa nowe gniazdka, wyrycie dziur na przewody, puszki, nowy bezpiecznik w szafce. Ze trzy stówki bym zapłacił. Nie zapłacę, więc jakbym zarobił. A czasy ciężkie. 
Wyciąłem dziury na puszki, wyryłem bruzdy na kable. Zacząłem podłączać. Elektryka prąd nie tyka, więc nie wyłączyłem zasilania szafki. Bóg czuwał. Podłączyłem. Przeżyłem. Zacząłem odkurzać (odkurzaczem, co to go udało mi się naprawić przed Świętami – zawiesiła się szczotka) wywaliło bezpiecznik. Inny, więc to nie moje przeróbki. Porządne zwarcie się zrobiło. Po pół godzinnych poszukiwaniach znalazłem. Otóż odkurzacz (o nielegalnej dziś mocy – o dzięki ci Unio Europejska) podłączony był do przedłużacza, który podłączony był do przedłużacza, który wpięty był do UPS-a, który podpięty był do gniazdka kablem, który się zjarał. Kabel dziwnie cienki. Chiński, choć to żadna informacja, bo dziś wszystkie kable są chińskie. Wymieniłem kabel na porządny. Stare applowskie zasilanie, takie zielono-niebieskie. Chyba z czasów zielonych G3. Zaczęło działać. Żeby niepotrzebnie nie męczyć UPS-a przepiąłem odkurzacz i młotowiertarkę do pierwszego zamontowanego przeze mnie gniazdka. Żeby działały – włączyłem prąd. Od tego gniazdka kabel miał iść do drugiego. Zacząłem go przeciągać. Skutecznie. Na koniec dotknąłem niezaizolowanego oczywiście – elektryka prąd nie tyka – przewodu. Ręka mnie boli do tej pory. Wyłączyłem prąd, zamontowałem gniazdko, włączyłem. Sprzątnąłem. Wszystko działa. 
Teraz będę musiał tylko rozrobić Bożenie klej gipsowy do płyt, którym zaklei bruzdy. Murarza–tynkarza ze mnie raczej nie będzie. Nie mam cierpliwości. Glazury się też nie nauczę układać. I to jest zła informacja, bo jako uniwersalny budowlaniec miałbym pewną przyszłość. Szkoda. Już to widzę, mieszam coś tam w wiadrze i konwersuję z zleceniodawczynią. –Pani kierowniczko, w takim Białym Domu, to stolarka nie jest najlepsza. Listwy podłogowe ze sporymi szparami. Za to u prezydenta Kazachstanu wszystko na wysoki połysk

3. Od niedzielnego poranka – bez jakiegoś specjalnego zaangażowania – obserwuję dyskusję „Polska nie poradziła sobie ze szczepieniami”. 
Dziś nieoceniony Konkret24 wrzucił tabelę, z której wynika, że byliśmy 3. w UE i 10. na świecie miejscu, jeśli chodzi o liczbę zaszczepionych. 

I teraz zasadniczo ważna rzecz 
Czy doczekam Ligę Mistrzów wygra Legia albo Lech

A czy ja doczekam czasów, kiedy dziennikarze będą natychmiast gasić takie kretyńskie przekazy?

Mogę se pomarzyć a ty się śmiej
Kto ostatni ten się śmieje więc śmiać się chciej
Czy to jeszcze dzisiaj do państwa nie dotarło
Najlepszy bramkarz to jest Bogusław Wyparło


Cytaty z „Plam na słońcu” Kazika


Mogę se pomarzyć. I to jest zła informacja. 

niedziela, 3 stycznia 2021

3 stycznia 2021


1. Na początku marca pojechałem do Końskich. Beemką. Z Końskich do Chęcin. Z Chęcin do Warszawy. Znaczy kawałek przejechałem. W Warszawie, przy pomniku Lotnika beemka się zagotowała. Dotoczyłem się na Orlen (za Skrą). Tam przez dobrą godzinę ją odpowietrzałem. Stamtąd pojechałem na chwilę do p.p. Zybertowiczów, później do domu. Następnego dnia rano – do Pałacu. Dojechałem, znowu się zagotowała i już się jej nie udało odpalić – woda w cylindrach. 
Stała biedaczka na Krakowskim z pół roku, później emerytowany BOR-owik Ryba – człowiek, którego ręka jest wielkości dwóch moich – przywiózł mi ją na wieś. Stanęła pod domem. I stała. A ja nie mogłem znaleźć w sobie energii, żeby ją wepchnąć pod dach. I to jest zła informacja, bo się zaczęła degradować. 
Nie wiem, czy to w związku z Nowym Rokiem, czy nową drogą życia, naszła mnie myśl, że raczej nic z nią nie zrobię i biedaczka zgnije. A była z nami 15 lat. Ze trzysta tysięcy nią przejechaliśmy. No i postanowiłem ją sprzedać. Razem z 750, która stoi od jakichś czterech lat tyle, że pod dachem. 

2. Zmajstrowałem ogłoszenie na OLX. Zapłaciłem ze 30 złotych. Nawet zdjęcia zrobiłem, choć się ściemniało. 
Oglądanie „Wojen samochodowych” idiotycznego na pierwszy rzut oka programu na TVN Turbo, ma jednak jakiś sens. Dwóch panów, jeden bardziej, drugi mniej denerwujący kupują samochody, później je cyzelują, na koniec sprzedają. Ten, który więcej zarobi – wygrywa. Przez cały program słyszymy ich monologi. Później dyskusje z kontrahentami przerywane monologami, w których tłumaczą swoje sprzedażowe strategie.

Przydało mi się to, gdyż łatwiej mi było przebrnąć przez dziesiątki pytań, którymi mnie zarzucono. –Ile za jedną? –Sprzedaję dwie. –A za jedną ile? –A jaka cena ostateczna
W końcu odezwał się pan Adrian. Chciał przyjechać o 9 rano. Udało mi się go przemówić na południe. 
W nocy spadł śnieg. Później też padał. Przyjechał 730d z tych nowszych. Na letnich oponach. Z okolic Gorzowa przyjechał. Opowiadał, że na S3 po rowach leżą samochody. Zima zaskoczyła drogowców. I kierowców. Powiedział, że ma trzy E32: 730, 740 i 750. Od razu było widać, że chce mieć ich pięć. Opowiedziałem mu o wszystkich przypadłościach beemek. Wszystkich, o których pamiętałem. Nie robiło to na nim specjalnego wrażenia. Chciał je kupić. No i kupił. Znaczy prawie, bo się okazało, że ich dokumenty są w Warszawie. Wpłacił więc zaliczkę, a ja muszę polecieć do Warszawy i je znaleźć. I to jest zła informacja, bo się tylko domyślam, gdzie mogą być. Pan Adrian miał drobny problem z wydostaniem się od nas. Letnie opony. Kiedyś były całoroczne i komu to przeszkadzało. 

3. Śnieg padał cały dzień. Pojechaliśmy na chwilę do Świebodzina. Ni kawałka czarnego asfaltu. Jestem już w takim wieku, że mogę sobie pozwolić na jeżdżenie jak dziad, więc podróż nam chwilę zajęła.

Kocio chyba nie przepada za śniegiem. Dlaczego więc natura uczyniła go białym? Nikt mu na to pytanie raczej nie odpowie. I to jest zła informacja. 


Nie chce mi się komentować afery szczepionkowej. Zacytuję więc Roberta Mazurka, który skonstatował kiedyś, że głupsi od dziennikarzy są tylko aktorzy. Kiedy jedni zaczynają bronić drugich chwilami robi się nawet śmiesznie. 
Ale coś czuję, że naprawdę śmiesznie będzie, kiedy poznamy całą listę.


 

 

sobota, 2 stycznia 2021

2 stycznia 2020


 1. Więc jak już napisałem – Kocio zwykle śpi. Robi to w najdziwniejszych pozach. Zupełnie jakby był bohaterem kreskówki o leniwym kocie. Zdarza mu się też jeść. Na początku naszej znajomości zjadł na raz chyba z kilogram lidlowskiej kiełbasy grillowej. Później przestała mu smakować. Teraz w ogóle je mało. Przestają mu najwyraźniej smakować kolejne nasze propozycje. I to jest zła informacja Dziwne kocie żarcie z Rossmanna jadł z przyjemnością jakiś miesiąc. Później wyłącznie wylizywał sos. Choć właściwie się okazało, że do jedzenia potrzebuje człowieka. Trzeba nad nim stać i mówić, żeby zjadł jeszcze kawałek. Mówić, a właściwie pokazywać palcem. Z perspektywy widać, że nie tylko on się zachowuje, jakby był bohaterem kreskówki o leniwym kocie. My też.


2. Kocio zapałał miłością do wędzonych szprotek. A przynajmniej zaczął je jeść. Zjadł próbną partię, więc musiałem pojechać do Tesco po nowy zapas. Jechałem przez Skąpe. Mgła w lesie. Droga przez las jest dziurawa i wąska tak, że by minąć samochód nadjeżdżający z przeciwka trzeba zjechać na jeszcze bardziej dziurawe pobocze. Nic nie było widać, więc każdy zjazd na pobocze wiązał się z zatrzymaniem. 
Na skrzyżowaniu z drogą do Międzylesia, przy moście, przy którym co jakiś czas wpada do wody samochód, którego pasażerowie tracą życie, a na moście stawiane są świeczki – stał radiowóz. Niestety nie miał włączonych kogutów. I to jest zła informacja, bo diodowe niebieskie lampy w takiej mgle dają niesamowite wrażenie. 
Między Skąpem a Radoszynem minąłem nieoświetlonego rowerzystę. Настоящий герой. Naprawdę nie wiem skąd wiedział jak w tej mgle jechać. 
W Świebodzinie mgła była jeszcze bardziej. Spod Tesco nie było widać Chrystusa. 

W środku ludzie kupowali sztuczne choinki. Najpierw pomyślałem, że kupują unici, ale potem zauważyłem, że jest 75% przecena. No i jak na Ukraińców – raczej mówili z minimalnym akcentem. Przynajmniej ci, którzy ze sztuczną choinką stali koło mnie w kolejce do kasy. 


W Lidlu można kupić bruzdownice. Miesiąc temu bym taką kupił, teraz wiem, że młot udarowy z wapiennym tynkiem daje sobie radę, więc nie wydałem kolejnych trzech stówek.


3. Zaczął się rok Lema. Jeśli mam być szczery – łatwo przyswajam tylko „Bajki Robotów”. Mam nawet kilka, które zrobiły na mnie tak duże wrażenie w dzieciństwie, że przez lata całe je sobie opowiadałem. Kiedy po tych całych latach do nich wróciłem, okazało się, że w oryginale brzmią nieco inaczej. 

Bożena czyta „Summa Technologiae”. We wstępie znalazła cytat opisujący powieść Olafa Stapledona, w której ludzkość przez dwa miliardy lat walczy z Marsjanami. „Marsjanie, rodzaj wirusów, zdolnych do łączenia się w na poły galaretkowate »chmury rozumne« – zaatakowali Ziemię. Ludzie walczyli z inwazją długo, nie wiedząc, że mają do czynienia z inteligentną formą życia, a nie z kosmicznym kataklizmem. Alternatywa »zwycięstwo lub klęska« nie spełnia się. Po wiekach walk wirusy uległy zmianom tak dogłębnym, że weszły w skład plazmy dziedzicznej człowieka, i tak wytworzyła się nowa odmiana Homo Sapiens.

Kocio już nie chce wieczorem wychodzić z domu. Może wziął urlop od obowiązków. Może presja sylwestrowej artylerii wymogła na nim zmianę stylu życia? Nie wiem. I to jest zła informacja. 

piątek, 1 stycznia 2021

1 stycznia 2021



1. Mamy w domu bezobjawową mysz. Normalnie myszy zostawiają ślady. Gryzą co popadnie. Dobierają się do zapasów. Z tym dałoby się jakoś żyć. Większym problemem jest to, że – excuse le mot – srają. Srają kiedy idą, srają, kiedy stoją, srają kiedy gryzą, srają kiedy jedzą, no i srają kiedy srają. 
Zwykłe myszy. 
Z myszą bezobjawową jest tak, że nie dość, że nie wykazuje determinacji w próbach dostania się do szafek z jedzeniem, to jeszcze nie widać specjalnych śladów tego, że sra. No i właśnie taką mysz mamy.
O tym, że istnieje – świadczyły rzadkie z nią spotkania. Tu gdzieś wystawiła łeb, tam gdzieś przemknęła. W końcu dała się poznać jako wielbicielka zmywarki. Nie jest to pierwsza mysz, która miała tę słabość. Poprzednia przypłaciła ją życiem. I to jest zła informacja. Teraz przed każdym puszczeniem zmywarki muszę sprawdzać, czy ta nowa, bezobjawowa na pewno zdążyła czmychnąć. 

2. Być może, na bezobjawowość myszy ma jakiś wpływ istnienie kota. Kot objawił się w józkowej soi. W wakacje. Nie jest typowym przedstawicielem lokalnych kotów podwórkowych – jest cały biały. Z niebieskimi oczami. Znaczy biały jest tylko wtedy, gdy się dokładnie umyje. Niedomyty robi się nieco żółtawy. 
Kot miał mieć na imię Edek. Zaprotestowali sąsiedzi. Zastał więc Konstantym, a dokładniej – Kociem. Kocio jest zupełnie inny niż nasze poprzednie koty. Przede wszystkim śpi. A jak śpi, to robi to z tak dużym zaangażowaniem, że właściwie by go można było ukraść. W końcu wstaje i żąda by go wypuścić za zewnątrz. Zwykle jest już po dwudziestej pierwszej. W drzwiach stacza walkę ze sobą – wszystko w nim protestuje przeciw wychodzeniu na chłód – ale w końcu znika na kilka (w porywach i dziesięć) kwadransów. Wraca zwykle brudny. Czasem ze śladami przebytych walk. W nocy jednak nie wszystkie koty są czarne. I to jest zła informacja. 

3. Kocio leży teraz w kupie papierów, w które owinięta była karafka w kształcie ryby. Radziecka karafka. Z Allegro. Kupiłem ją razem ze świebodzińskim Chrystusem, który nie dość, że brzydki okazał się jeszcze do tego mały. Kupiłem też nieco poobijaną tackę upamiętniającą Royal Wedding z 1981 roku. I kilka peerelowskich odznaczeń, które mam zamiar wręczać kolegom, gdy tylko będą odpowiednie okazje.
Tacka upamiętniająca Royal Wedding z 1981 roku przypomina o tym, że jeszcze nie obejrzeliśmy czwartej serii „The Crown”. Nie chcę oglądać dwóch seriali naraz, a teraz męczymy „The Americans”. Kończymy piątą serię. Więc przed nami jest szósta. I to jest zła informacja. 

Kot na początku naszej znajomości łapał myszy. Łapał, przynosił i zjadał. W całości. Czasem zostawiał centymetrowy kawałek ogona. Później przestał przynosić. 
Myszą bezobjawową zainteresowany jest w bardzo ograniczony sposób. Może to i dobrze, bo gdyby jej zabrakło, na jej miejscu mogłaby się pojawić mysz z pełnym spektrum objawów. 

 

niedziela, 14 czerwca 2020

13 czerwca 2020


1. Zaczęło się od tego, że było gorąco. Siedziałem mając za plecami otwarte na park okno. Gorący wiatr pchał się do domu. Z lasu słychać było palbę. Jakaś grupa najwyraźniej trenowała z zaangażowaniem na poniemieckiej strzelnicy. Strzelnica porządna. Ze słusznym kulochwytem – na szczycie ziemnego wału stoi gruby mur z porządnej cegły. Jest kanał, by obsługa mogła bezpiecznie zmieniać tarcze. Przyznać muszę, że nie widziałem takiej strzelnicy w żadnej z naszych jednostek wojskowych.
W lesie jest jeszcze jedna strzelnica. W gorszym stanie. Czołgowa. W bazie w Ciborzu przed wrześniem '39 stacjonowały czołgi Waffen-SS. Chyba jeszcze chwilę potrwa, nim ktoś postanowi ją uruchomić.

Poczytałem trochę twórczości czołowych polskich komentatorów politycznych. Kiedyś mnie śmieszyła, kiedyś denerwowała. Teraz nie budzi już żadnych emocji. I to jest zła informacja.

2. Zanosiło się na burzę. Znaczy – ktoś usłyszał, że burza będzie. No i było duszno. Postanowiłem użyć nowych drzwi od stołówki – wprowadziłem przez nie audi do środka. Drzwi szerokie. Miejsce jest. Jak się trochę w środku uprzątnie – będzie można ćwiczyć plac przed egzaminem na prawo jazdy.

Nad lasem latał śmigłowiec. Ponoć poszukiwał uciekinierkę ze psychiatryka w Ciborzu. Nie było go widać. Później zagłuszyły go dźwięki nadchodzącej burzy. U nas zwykle wieje z zachodu. Jak wieje ze wschodu – źle to się zwykle kończy. A cały dzień flaga łopotała w innym niż zwykle kierunku. I to była zła informacja.
Pozamykałem okna. Siedziałem gapiąc się w komputer. Nagle coś walnęło w okno za mną. Okno jest jakieś osiem metrów nad ziemią, więc nie zdarza się to często. Kiedy się odwróciłem oczom mym ukazał się istny armagedon.
Wiatr wywijał drzewami jak chciał. Deszcz leciał równolegle do ziemi. Leciał do środka przez zamknięte okno. Okno, którego zresztą gdybym nie trzymał – wpadłoby do środka. Trwało to kilkanaście minut. Kiedy się skończyło można było zacząć szacować straty. Przede wszystkim została połowa ze stojącej naprzeciw domu lipy, którą niemieccy ogrodnicy pięknie poprowadzili. Połowa, która grzmotnęła w ziemię skasowała pięknie rosnący od siedmiu lat platan. Kawał pnia jednej z lip stojących obok wjazdu zburzyło kawał płotu, wywróciło latarnię i zerwało ze słupów światłowód. Kawał gałęzi zniszczył rynnę. W parku mnóstwo połamanych konarów.
Na wsi komuś zdjęło dach z garażu, stara lipa obok kościoła przechyliła się na drogę – wyrwało jej część korzeni. Przed leśniczym zrobiło się bajoro, które z jednej strony zaczęło się wlewać do parku, z drugiej – zalało stolarnię.

3. Zaczęły przyjeżdżać straże pożarne. Najpierw ochotnicze, później pojawiła się państwowa. Ochotnicze nowymi samochodami. W całej wsi zaczęły brzmieć piły. Pień, który spadł na wjazd miał w środku pszczoły. I to jest podwójnie zła informacja. Po pierwsze – szkoda pszczół, po drugie – trudno będzie coś z nim zrobić. Sąsiedzi pomogli w uprzątaniu. Przyjechał jeden ładowarką i udrożnił wjazd. Kawałek z pszczołami leży między wjazdem a przystankiem. Może się gdzieś przeprowadzą.
Strażacy wycinali lipę obok kościoła. Z podnośnika, od góry, po kawałku. Do północy. 

9–12 czerwca 2020


Wtorek-środa-czwartek–piątek
Jest tak wspaniale, że trudno znaleźć trzy negatywy dziennie. Choć może raczej czas na to, by je spisać.

1. Wezwany do tablicy prof. Żerko wrzucił zmontowane przez kogoś na YouTube co lepsze kawałki programu „Poligon”. Nie było tam niestety zapamiętanej przeze mnie wersji czołówki. Za to YouTube zaczął mi wyświetlać Dzienniki Telewizyjne z roku 1984. Ciekawe doświadczenie. Dotarło do mnie, skąd u niektórych moich kolegów wola walki o to, by media za każdym razem odnotowywały ich obecność w pozbawionych większego znaczenia wydarzeniach. Z dzieciństwa. O problemach działów ekonomicznych przedsiębiorstw rozmawiano na spotkaniu Mariana Woźniaka z kierownictwem Stowarzyszenia Księgowych w Polsce. 

Dotarło do mnie, że jestem dziś starszy niż ludzie, którzy wtedy byli w mojej ówczesnej świadomości starzy. I to nie jest dobra informacja. 

2. Środa. Rano zmokłem na Spokojnej. Trochę. Wysiadłem z auta, kiedy zaczęło lać. Ale to nie był specjalny problem. Impreza odbywała się w miejscu, które red. Mazurek upodobał sobie do organizacji imprez towarzyskich. Za dnia jest tam trochę inaczej. Wieczorem nie ma tylu dzieci.
„Karta rodziny”. Kiedy tylko padły słowa o „Ideologii LGBT” wiedziałem, że przykryją całą resztę. Że się zaraz rzucą postępowe media. Rzucą – ramię w ramię – wraz z przedstawicielami klasy politycznej. Jazgot będzie taki, że nikt już nie usłyszy o co tak naprawdę chodzi. I to jest zła informacja. Odezwą się wszyscy zawodowi obrońcy uciśnionych. Setki ludzi zmienią sobie awatary na tęczowe. Homofobia stanie się tematem kampanii. 

Mierzi mnie wykorzystywanie mniejszości seksualnych w rozgrywkach politycznych. Mierzi podgrzewanie do nich niechęci w imię politycznych interesów. Czymże innym było wrzucanie tematu małżeństw czy adopcji. Wprowadzenie małżeństw jednopłciowych wymagałoby zmiany Konstytucji. Czego nie da się zrobić w sytuacji, kiedy większość społeczeństwa nie chce o tym słyszeć. Po co więc podrzucanie tego tematu? Po to, by podgrzać atmosferę. Dlaczego zamiast wymyślać „Kartę LGBT” nie przygotowali projektu ustawy o osobie najbliższej? Dlatego, że nie chodzi o rozwiązanie problemu, tylko o emocje. O podkręcenie podziałów.

Po południu pojechaliśmy do Wielunia. Miło zobaczyć to miasto za dnia – nie przed świtem. Rada Miasta postanowiła uhonorować Prezydenta tytułem honorowego obywatela. Uroczystość miała miejsce w kinie Syrena. Później był więc na rynku. Przez którego większą część kilkuosobowa grupa ukrywająca się pod parasolami piwnego ogródka gwizdkami wyrażała dezaprobatę. Przeczytałem później na stronie TVN24, że Prezydent otrzymał tytuł wbrew mieszkańcom. Autor pominął informację, że tych mieszkańców było dziewięciu.

3. Czwartek. Droga na zachód. Nie spieszyło się nam, więc pojechaliśmy drogą nr 92. Kawałek przed Koninem urodził się pomysł, by skręcić do Lichenia. Poprzednio w Licheniu byliśmy prawie dwadzieścia lat temu. Jeszcze się budował. Złą informacją jest, że przez lata obrósł turystyczno-pielgrzymkową infrastrukturą.
Stołówka ma już nowe drzwi. Są na tyle fajne, że przyjdzie zrobić jeszcze jedne.

Piątek. Pojechałem dobić klimatyzację. Do pana, który zajmuje się serwisowaniem diesli. Wynikł pewien problem techniczny. Znaleźliśmy nie to przyłącze, co trzeba, Nie dało się do niego podłączyć z powodu braku przejściówki – było ono nie takie, jak być powinno. W końcu pan, który zajmuje się serwisowaniem diesli zamówił przejściówkę i zaprosił mnie na poniedziałek. Już miałem wyjeżdżać, kiedy się znalazło właściwe przyłącze – wypełzło z fałdy czasu, w której musiało być, bo nie możliwe, żeśmy go nie zauważyli.
Z panem, który zajmuje się serwisowaniem diesli rozmawialiśmy o podróżowaniu. Wybiera się z rodziną na Florydę na wakacje. Chciałby, żeby CPK był już gotowy. Teraz lata z Berlina. A wolałby z Polski. Był lepszy w udowadnianiu sensowności CPK niż prezes Wild u Mazurka.
Wariują mi klapy nawiewów. Więc klima nie działa jak powinna. Pan, który zajmuje się serwisowaniem diesli polecił mi elektryka w sąsiedniej miejscowości. Podjechałem tam i zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Pan elektryk jest drogi, robi powoli, nie da się z nim umówić na termin – trzeba zostawić samochód w kolejce. Oczekiwanie i naprawa mogą trwać nawet kilka tygodni. Z krótkiej rozmowy wyniosłem wrażenie, że samochód na pewno zostanie naprawiony.

Stolarz narzekając na upał skończył taras.

Wieczorem sąsiedzi robili grilla. Przyjechał ich kuzyn czołgista. Jego Leopard wylądował w Wesołej. Teraz strzela z T72. Nie spytałem go, czy powiedzenie „przejebane jak w ruskim czołgu” nabrało dla niego jakiegoś nowego znaczenia.





wtorek, 9 czerwca 2020

7–8 czerwca 2020



1. Niedziela mi zupełnie wypadła. I to jest chyba zła informacja.

2. Babimost. Choć właściwie bardziej Nowe Kramsko. Żyłem – jak to zwykł mówić mój były kolega – w mylnym błędzie. Wydawało mi się, że lotnisko jest poniemieckie. Okazało się, że jest z lat pięćdziesiątych. A dokładniej z drugiej połowy lat pięćdziesiątych. Lotnisko wojskowe, po którym zostały obsypane ziemią hangary i pomalowany przez jakiegoś domorosłego artystę Lim przy wjeździe,
Po tygodniu pracy port lotniczy Zielona Góra-Babimost wyraźnie się rozkręca. Uruchomiono stoisko spożywcze. Za ladą stało dziewczę. Stało cały czas, mimo iż za mojej świadomości nikt się nią nie zainteresował. Łatwo sobie dopowiedzieć historię – zły kapitalista zabronił jej siadać –Jak zobaczę, że siedzisz z głową w telefonie, to zobaczysz.
Chwilę po mnie wparował lokalny senator partii opozycyjnej. Przywitał się z wszystkimi – jak na bywalca przystało. Później przez chwilę szeptał w kącie, za stoiskiem spożywczym z jakimiś dwoma panami. Jednym starszym, drugim młodszym. Jeszcze poźniej zniesmaczony tym, że pani sprawdzająca karty pokładowe poprosiła go o dokument tożsamości, tłumaczył, że zebrali 30 tys. podpisów.
Lot spokojny, niestety chmury nisko, nie mogłem więc bawić się w rozpoznawanie Polski z lotu ptaka.
Przespacerowałem się z Okęcia cywilnego na wojskowe. No i polecieliśmy Casą do miejscowości, której nazwy nie mogę zapamiętać. W każdym razie, blisko niej stoi w polu koń trojański. Stoi i wygląda dość irracjonalnie.
W Ustce, korzystając z chwili przerwy – obleciałem cztery sklepy z pamiątkami w poszukiwaniu paluszków AAA. W czasach mojej młodości paluszki nazywały się R6, ale były to te paluszki, które dziś nazywają się AA. Tych AAA wcale nie było. Podobnie w Ustce. Zupełnie, jak za komuny. Były tylko AA. Czyli niegdysiejsze R6. Niedostępność paluszków AAA bardzo śmieszyła moich kolegów. Nie wiem dlaczego.
Baterie potrzebowałem do słuchawek. Słuchawki – aktywnie wyciszające hałas w samolocie. Casa jest bardzo fajna. Ale nie jest cicha. Brak baterii – to zła informacja.

3. Oglądaliśmy ćwiczenia z rozwalania celów pływających na morzu. Złą informacją jest, że wojskowe ćwiczenia albo robione są pod media – wyglądają wtedy jak czołówka programu „Poligon”. (Profesor Żerko wraz z docentem Gibonem mogą opowiedzieć urodzonym po roku 90 o co chodzi) Albo są robione na poważnie. I wtedy lecący tak wysoko, że go właściwie nie widać samolot wystrzeliwuje rakietę w kierunku czegoś, coś jest oddalone o 20 kilometrów. Rakieta trafia, na horyzoncie coś chyba widać. Później chyba słychać. Napięcie jak na rybach. A fachowcy mówią, że stało się coś ważnego, bo to pierwszy użycie takiej rakiety. Mnie się wydaje, że taką rakietą w roku dziewięćdziesiątym niszczyłem lotnisko w Radomiu w grze symulującej F-15. A fachowcy mówią, że tamta rakieta różni się literkami w nazwie.

Kiedy wracaliśmy telefon poinformował mnie, że przyjechał stolarz. I coś zaczął robić. Kamera jest pod złym kątem, więc nie wiem co. 

poniedziałek, 8 czerwca 2020

6 czerwca 2020


1. Śniło mi się, że w ramach zawodowych obowiązków zajmuję się lotem na księżyc. Ten rodzaj snu, który śnisz mając pełną świadomość tego, że śnisz. Postanowiłem się obudzić, kiedy się okazało, że muszę rozliczać jakieś faktury – pisać uzasadnienia wydatkowania środków na kwoty rzędu trzydziestu złotych. Złą informacją jest, że już nie pamiętam za co te trzydzieści złotych było.

2. Powiększania drzwi do stołówki ciąg dalszy. Okazało się, że także w takim działaniu ważniejszy jest sposób niż siła. Wystarczyło podkuć najpierw od dołu. Złą informacją jest, że trzeba będzie prawie tydzień czekać na to, aż Punkt Selektywnej Zbiórki Odpadów znowu będzie działał.
Stołówka okazała się być w młodości chlewnią. Betonowe cegły zastosowane przy obramowaniu wjazdu mogą świadczyć o tym, że ta młodość przypadała na czas, kiedy wybory w okolicy wygrywała Narodowosocjalistyczna Niemiecka Partia Robotnicza.

3. Przestawiłem pralkę. Bożena ma ambicje, żeby w tym roku uruchomić łazienkę na piętrze. Niby mało brakuje, ale brakuje od blisko dziesięciu lat. Pralka po przestawieniu zaczęła się awanturować w związku z niskim ciśnieniem wody. Awanturowała się przez jedno pranie. Potem jej przeszło. Złą informacją jest, że nie rozumiem o co chodzi. Ciśnienie samo z siebie się zwiększyło?

Ustawiliśmy duży stół w moim pokoju. Stanęła na nim kolekcja sprzętu komputerowego firmy Apple. Uruchomiłem Quadrę 650. Chciałem ustawić datę – okazało się, że kalendarz kończy się na roku 2019. Najwyraźniej, z perspektywy twórców systemu Mac OS 8.1 jest dziś już po końcu świata. 

niedziela, 7 czerwca 2020

5 czerwca 2020


1. Chwilę po tym, jak zasnąłem (a przynajmniej tak mi się wydawało) zadzwonił dziennikarz chyba portalu TVP z pytaniem, czy to prawda, że Prezydent ułaskawił Janka Śpiewaka. Kiedy – chwilę później – się obudziłem, zauważyłem wiadomość, że Prezydent ułaskawił Janka Śpiewaka, więc oddzwoniłem do tego dziennikarza chyba portalu TVP i potwierdziłem, że Prezydent ułaskawił Janka Śpiewaka.

Pierwszy raz, z bliska oglądałem Śpiewaka w 2014 roku, na wieczorze wyborczym Googla i 300polityki w Charlotcie. Od tego czasu uważam go za юродивого, choć czasem używam na to mniej podniosłych określeń. W każdym razie uważam, że to ułaskawienie było słuszne i sprawiedliwe. W nieszczęsnym systemie prawnym, w jakim żyjemy potrzeby jest czasem, sprzeczny z duchem tego systemu widomy znak istnienia zdroworozsądkowej sprawiedliwości. Złą informacją jest, że nie każdy sobie z tego zdaje sprawę.
2. Obrzydliwy tekst na Onecie. Autor pewnie sam nie wymyślił tytułu, ale najwyraźniej mu nie przeszkadzał. Złą informacją jest, że wciąż mnie dziwi, iż takie teksty są publikowane. W każdym razie, jeśli kiedyś spotkam w jakiejś knajpie Janusza Schwertnera – zgodnie z rozpropagowanym przez Mazurka i Zalewskiego zwyczajem – postawię mu ciepłą wódkę. Do tego też wszystkich namawiam. 

3. Profesor Gdula indagowany przez Mazurka o akcję „Hiacynt” zasugerował, że mogło chodzić o walkę z epidemią AIDS. Złą informacją jest, że od dobrych dziesięciu minut bezskutecznie szukam słów odpowiednich by to skomentować.

Przez sporą część dnia trwał proces powiększania drzwi do stołówki. To niesamowite właściwie ile gruzu się robi z wydawać by się mogło cienkiej ścianki.
Pan z Punktu Selektywnej Zbiórki Odpadów opowiedział, że ostatnio trafia do niego bardzo dużo kaset wideo. Odwieźliśmy do niego Renatę gruzu. Pewnie będą jeszcze dwie. 

sobota, 6 czerwca 2020

4 czerwca 2020


1. Jakże to dobrze, że gdy przechodziłem we wtorek obok Sejmu, coś mnie tknęło i zaszedłem do biura przepustek i odebrałem czekającą tam na mnie od kilku miesięcy Okresową Kartę Wstępu. Dzięki temu, wszedłem do Sejmu bez zbędnych ceregieli i zdążyłem na przemówienie Premiera.
Dziwnie wyglądają dziennikarze z półtorametrowymi tyczkami za końcu których zatknięte mają mikrofony. Budujący jest ten przykład poważnego traktowania antykowidowych zaleceń. Złą informacją jest, że można odnieść wrażenie, iż poważne traktowanie antykowidowych zaleceń sprowadza się do tego przykładu.

2. Puste Okęcie. Pełne parkujących samolotów. W Babimoście autobus jadący sto metrów do baraku przylotów. Jechaliśmy bardzo ładną trasą do Świebodzina. Mijaliśmy pole, na którym rosło bardzo dużo czegoś fioletowego. Z bliska wyglądało jak chwast, choć na pewno było zasiane.
W Tesco przedchrystusowym jest Inmedio, w którym można kupić tom drugi książki „The governance of China” Xi Jinpinga. Bajkopisarz Piątek powiązałby to z informacją o tym, że w zeszły piątek pobliską S3 przejeżdżał (dwukrotnie!) Prezydent.
Nie zapytałem, czy mieli w sprzedaży tom pierwszy.
W Lidlu pojawił się w końcu olej z winogronowych pestek. Wciąż nie ma szpinaku ze śmietaną. I to jest zła informacja.

3. Urodzinowy zegar chodzi akuratnie. Przybyły nowe meble. Prym wśród nich wiedzie tzw. kredens berliński – dwuipółmetrowy gigant. Złą informacją jest, że mamy przez chwilę więcej mebli, niż pomysłów na ich ustawienie.

piątek, 5 czerwca 2020

3 czerwca 2020



1. Od rana nie czułem się najlepiej. I to jest zła informacja. To musiały być zmiany ciśnienia. Bo i cóż innego?

2. Zadzwoniłem do kolegi mojego do Ameryki, żeby się dowiedzieć jak tam jest. Zobaczyłem go w telewizorze, jak stoi przy hotelu do którego rok temu przyjeżdżałem hulajnogą na piwo. Wyjaśnił, że w miastach rządzonych przez republikanów jest spokój. W miastach rządzonych przez demokratów – nie. Nasza kampania wyborcza przy amerykańskiej to jednak mały pikuś. U nas opozycyjni włodarze mówią, że nie przeprowadzą wyborów, tam zabraniają policji przeciwdziałać plądrowaniu sklepów, albo każą opuścić posterunki. Złą informacją jest, że jeśli awantury w Ameryce potrwają jeszcze trochę, to znajdą się ludzie chcący przenieść je i do nas.

3. Długo byłem dumny z tego, że noga moja nie postała w zrekonstruowanych Koszykach. W końcu dałem się namówić. Dwa lata temu. No i znowu w końcu się dałem namówić. (Wizyty w spożywczaku się nie liczą). Siedzieliśmy na zewnątrz przyjmując destylat Freda Noe. Ruch jak na Marszałkowskiej. W pewnym momencie przetoczył się Marcin Meller. Wyściskał mnie, jakby się cieszył na mój widok. Próbowałem mu powiedzieć, że lubię czytać jego felietony. Niestety nasze stany były niekompatybilne. I to jest zła informacja. Naprawdę lubię je czytać.

czwartek, 4 czerwca 2020

2 czerwca 2020



1. U Mazurka minister Piontkowski. Przez większą część rozmowy musiał się tłumaczyć, dlaczego nie ministerstwo nie zajmuje się czymś, co jest zadaniem samorządów. Niektórzy twierdzą, że Piontkowski to reptilianin. Nie ma dowodów na to, że to nieprawda. Mazurek może żywić niechęć do reptilian. Nie ma dowodów na to, że to nieprawda. I to jest zła informacja, bo osobiste niechęci nie powinny wpływać na dziennikarzy. 

2. Nie jesteśmy zachwyceni biciem urodzinowego zegara. Trochę jest jak miedź brzęcząca lub cymbał brzmiący. Podjechałem na Wiejską, do jedynych znanych mi specjalistów od odmierzania czasu. Usłyszałem, że zasadniczo lepiej zegara nie ruszać, bo bardzo łatwo można doprowadzić do tego, że przestanie działać. I to jest zła informacja. No i szybko przeszliśmy do rozmowy na temat sytuacji w USA.

3. Wieczór zakończyłem w Krakenie. Krzysztof wrócił do Warszawy z dwumiesięcznej kwarantanny na Helu. Było co świętować. I to jest zła informacja.