poniedziałek, 18 stycznia 2021

17 stycznia 2021


 1. Coraz częściej niestety dzieje się tak, że w głowie gra mi jakaś piosenka. Nie jest to raczej związane z jakimś wszczepionym we mnie czipem, gdyż sobie wszczepiennej sytuacji nie przypominam, choć to właściwie nic nie znaczy. 

No więc wstałem i z trudnych do określenia powodów zaczęło mi się śpiewać w głowie „Orlątko”. Kawałkami. 

Z prawdziwym karabinem
U pierwszych stałem czat
O, nie płacz nad swym synem,
Że za Ojczyznę padł!”

Do tego niekoniecznie w kolejności

„Ta krew, co z piersi broczy,
Ta krew – to za nasz Lwów!
Ja biłem się tak samo
Jak starsi – mamo, chwal!
Tylko mi ciebie, mamo,
Tylko mi Polski żal!”


Śpiewa to człowiekowi w głowie, człowiek – chcąc nie chcąc – zaczyna się zastanawiać nad tym, co mu się śpiewa. Choć zdaje sobie sprawę z tego, że lepiej się nad tego rodzajem liryki nie zastanawiać, bo jeżeli – nie daj Boże – z tego zastanawiania wyjdą jakieś rozsądne wnioski, to kresowa mafia rzuci się człowiekowi do gardła. I to jest zła informacja, bo IMHO trudno Lwów nazywać kresami.
Dzieło Or-Ota poznałem byłem w harcerstwie. I – o ile dobrze pamiętam – nie bardzo wiedziałem, przed kim podmiot liryczny Lwowa bronił 

Baczność za Lwów! Cel! Pal!

Pewnie mi się wydawało, że przed komunistami. Co jednak prawdą nie było. 

2. „Orlątko” na miękko przeszło w „Malowanych”, a konkretnie fragment:

Nauczyli nas galopem lecieć,
Na paradach w barwnych strojach stać,
I po stogach zbędne robić dzieci.
Tylko nikt nas nie nauczył,
Jak przed śmiercią wiać.


Stanęła mi przed oczami scena, gdy grupa dwunastolatków z zaangażowaniem wartym lepszej sprawy śpiewała o zbędnych dzieciach robionych po stogach. Harcerstwo zostawia niezapomniane wspomnienia. 

Dziś na ścianach szable pordzewiałe,
Dawnych czasów niepotrzebna broń.
Tylko czasem ktoś zalawszy pałę,
Udowadnia cztery nogi
Miał ułański koń.


Nie pamiętam, kto jest autorem tej piosenki. I to jest zła informacja. Cóż, mam wrażenie, że tak jak „Orlątko” większość śpiewa „Malowanych” bez specjalnego zrozumie treści. 

3. Kiedy poszedłem po drewno w głowie Nick Cave zaczął mi śpiewać cover „By the time I get to Phoenix”.

By the time I get to Phoenix, she'll be rising
She'll find the note I left hanging on her door
She'll laugh when she reads the part that says
I'm leaving 'cause I've left that girl so many time before


Złą informacją jest, że chyba jednak wolę, gdy w głowie śpiewa mi ktoś po angielsku. 




niedziela, 17 stycznia 2021

16 stycznia 2021


 

1. Osiągnąłem taki poziom degrengolady, że zapomniałem podciągnąć ciężarki w faszystowskim zegarze no i biedaczek stanął. Koło czwartej nad ranem. I to jest zła informacja, bo nie ma ci on sekundnika i ciężko trafić tak, by zaczynał bić kiedy trzeba.
Śnieg jest. Niestety go nie przybywa. Jest też mróz. Na naszym przydomowym betonie jest półcentymetrowa warstwa lodu przysypana śniegiem. Można wywinąć orła. 

2. Długo sobie nie mogłem przypomnieć, jaki serial – poza „The Crown” mieliśmy obejrzeć, bo kiedy się pojawił męczyliśmy „The Americans”. Ale sobie w końcu przypomniałem. No i od śniadania oglądaliśmy „The Undoing”. Od śniadania do końca. Z przerwą na naniesienie opału. Kiedy oglądaliśmy pomyślałem, że właściwie można łatwo rozpoznać, czy serial jest HBO, Amazonu czy Appla. I nie chodzi mi o logo w rogu ekranu. Najtrudniej mi chyba rozpoznawać produkcję Netfliksa. 
The Undoing” jest jakoś typowym serialem HBO. Złą informacją jest, że z nieco rozczarowującym zakończeniem.

3. Kocio spał cały dzień. Wstał. Wyszedł. Wrócił. Znowu wyszedł. Wrócił. Zjadł. Padł i śpi. 
Kupiłem książkę prof. Żerki. „Stosunki polsko-niemieckie 1938–1939”. Nie, żebym się dotąd jakoś specjalnie fascynował stosunkami polsko-niemieckimi w latach 1938–1939. Dotarło do mnie, że każdy, kto profesora Żerkę kojarzy powinien mieć jego książki. Ta przyszła w kopercie z pieczątką „Instytut Zachodni im. Zygmunta Wojciechowskiego 61-854 Poznań, ul. Mostowa nr 27A”. 
Nazwa: Instytut Zachodni przypomina mi od zawsze – a przynajmniej od prawie czterdziestu lat – dykteryjkę, którą opowiadała ciocia Bogusia, kuzynka mojej matki. 
Otóż ciocia Bogusia była numizmatykiem [dziś pewnie by była numizmatyczką, ale mówimy o latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku]. No i była na jakiś zjeździe, sympozjum czy czymś takim. No i na tym czymś najpierw występował ktoś z Instytutu Zachodniego, po nim jakiś Słowak. I rzeczony Słowak prelekcję swoją zaczął od nawiązania, do instytucji, której przedstawicielem był jego przedmówca. Powiedział, że u nich jeszcze instytutów od takich spraw nie ma. [Jeżeli ktoś nie wie o co chodzi, niech poprosi Googla, by mu przetłumaczył słowo „zachod” ze słowackiego na polski].
Mnie to wciąż śmieszy. Jestem raczej prostym człowiekiem i śmieszą mnie prostackie żarty. I to jest zła informacja. 








piątek, 15 stycznia 2021

15 stycznia 2021


 1. Za oknem biało. Od razu się zrobiło jaśniej. 

PiS to Europa Wschodnia, PO – Europa Zachodnia – powtarzał u Mazurka Schetyna.
Za trzecim chyba razem Mazurek nie wytrzymał: Ja bym prędzej powiedział, że wy to raczej jesteście Europa południowa, konkretnie Włochy. Piękny klimat i co siódmy zaszczepiony poza kolejnością.
Wymieniłem baterię w iPhone SE. Kolejne zarobione przez niewydanie pieniądze. Sześć śrubek było wielkości takiej, że właściwie ich nie widziałem. Przyjdzie znowu wymienić okulary. I to jest zła informacja, bo w sklepie przy Mysiej nie handlują już prefabrykowanymi po 150 zł, o wyglądzie dziesięć razy droższych.

2. Zadzwonił kupiec beemek. Gdzieś musi pojechać, więc po samochody przyjedzie później. Trudno, co robić. 
Pojechaliśmy do Świebodzina, bo pan od mebli spod Gorzowa nie oddzwaniał. Plan był, by pojechać za Gorzów, by popaść oczy zimą a przy okazji sprawdzić, czy pan do mebli nia ma czegoś, co nam jest koniecznie potrzebne, choć jeszcze o tym nie wiemy. Skończyło się na Lidlu, w którym na moich ulubionych przemysłowych półkach pustki. Za to pojawił się szpinak ze śmietaną, za to nie ma podpałki. I to jest zła informacja, bo bez podpałki jest słabo. 

3. Mam jeszcze jeden techniczny sukces. Poza wymianą baterii w iPhone. Otóż udało mi się na dobre uruchomić system chińskich czujników temperatury, wilgotności i ciśnienia. I takie gniazdko, które sprawdza ile zużywa prądu. W tym przypadku panel podczerwieni. Na razie 3,4 kWh. 
Złą informacją jest, że nie udało mi się doprowadzić do porozumienia gniazdka z czujnikiem temperatury. Tak, by jedno sterowało drugim bez mojego udziału. Gdy zarządzałem kilkudziesięcioosobowym zespołem ludzkim to bardzo lubiłem delegować. 

Podjęliśmy kolegialnie decyzję, że Kocio jest zdrowy. Więc gdy chciał – został więc wypuszczony na mróz. Chyba mu się nie podobało.

14 stycznia 2020


 1. Wciąż Warszawa. Wieczorem dałem się namówić na niejechanie: śniegiem sypnęło, pełne zwierza bory i pełno zbójców na drodze. 

Tym razem wstałem za wcześnie. Mimo iż położyłem się za późno. I to jest zła informacja. Wlazłem do wanny, żeby się obudzić. Odsłuchałem Mazurka, co nie było łatwe, bo minister Kurtyka brzmiał jak z blaszanej studni. Nie wiem, czy gdziekolwiek istnieje blaszana studnia, ale gdyby istniała, to dźwięk, jaki by wydawał trzymany w niej minister Kurtyka byłby prawdopodobnie właśnie taki. Przy szerokim kadrze widać było, że w gabinecie ministra Kurtyki flagi ustawione są niezgodnie z precedencją. Gdyby ktoś nie wiedział, w jakiej kolejności ustawiać flagi – polecam się pamięci. Przez ostatnie lata Protokół Dyplomatyczny MSZ z uporem wartym lepszej sprawy tłumaczył mi to na tyle skutecznie, że zapamiętałem.

2. Odwiedził mnie dziennikarz portalu. Nie dość, że nie napiszę którego, to nie napiszę również jakiego, bo przyszedł towarzysko. Po latach odkrywam na nowo możliwość towarzyskich spotkań z dziennikarzami. Zrobiłem mu kawę. Podałem w kubku jednej z telewizji. Rozmawialiśmy. W przerwie zadzwonił do niego pan z serwisu francuskiej marki, do którego wstawił swój dwuletni samochód. Wstawił w celu apdejtowania komputera. No i dlatego, że się czekendżin świecił. Czekendżin się świecił, bo przyszła pora na przegląd. Jeżeli się przeglądu nie zrobi i czekendżin się będzie dalej świecił, to silnik przejdzie w tryb awaryjny i straci moc – mówił pan z serwisu. Nie mógł błędu skasować, bez zrobienia serwisu. Zrobienie serwisu – 2000 zł.
Jakże się cieszę, że nie mam dwuletniego francuskiego samochodu. Gdybym miał – to bym się musiał nauczyć kasować błędy komputera. Wymienić olej to już potrafię. Choć nie wiem, czy francuscy inżynierowie nie stworzyli procedury, według której do wymiany oleju trzeba samochód odwrócić do góry kołami. Bo inaczej dlaczego ma to kosztować 2000 zł?
No więc rozmawialiśmy. W końcu dziennikarz portalu poszedł. Po chwili zadzwonił z pytaniem, czy nie zostawił rękawiczek. Skórzanych. Nie zostawił. Przy okazji zauważyłem, że nie wypił też kawy. Kubek jednej z telewizji najwyraźniej zadziałał odstręczająco. 
Po sukcesie z Kartą pojazdu postanowiłem poszukać zewnętrznego napędu Superdrive do Macbooka. Ostatni raz widziałem go z siedem lat temu. Po pół godzinie brakło mi determinacji. I to jest zła informacja. 

3. Robiło się już ciemno, kiedy ruszałem. Zwykle, kiedy nie wyjadę wieczorem, by wyjechać rano – wyjeżdżam wieczorem dnia następnego. I to jest zła informacja. 
Może nie byłe jeszcze bardzo ciemno, ale jeśli się wsiada do samochodu nie odśnieżywszy go zawczasu, w środku jasno nie jest. Globalne ocieplenie wygnało z audi drapaczki, więc ruszyłem licząc, że z czasem się ten śniegolód roztopi. Za Łodzią kupiłem na Orlenie odmrażacz do szyb. Trochę pomógł. Poddałem się za Koninem. Zjechałem z autostrady zatankować i skorzystałem z myjni. I to był dobry pomysł. Wyszło na to, że wzrok jednak aż tak mi się nie popsuł. 

Wieczorem obejrzeliśmy dwa odcinki netfliksowego „Lupina”. Oj chciałbym, żeby Netflix zrobił „Krzyżaków”. Ciekawe, kto by zagrał Zawiszę Czarnego. 
Jestem dziadersem.  

czwartek, 14 stycznia 2021

13 stycznia 2021


1. Wciąż Warszawa. Zaśnieżona. Wstałem za późno, gdyż położyłem się za późno spać. Nie zjadłem więc śniadania. I to jest zła informacja. Kiedy poprzednim razem nie zjadłem śniadania – o włos źle się to nie skończyło. Oj, bardzo źle. 
Odbyłem serię spotkań i znowu, dzień skończył się przed czasem. Ledwo zdążyłem do zoologicznego przy Hożej, żeby kupić Kociowi jedzenie, które mu kiedyś smakowało. 

Beirut/Kraken do hamburgera z tuńczykiem dodaje frytki z batatów. Właśnie się dowiedziałem, że batat to tak naprawdę wilec ziemniaczany. 
Cóż, nazwa: frytki z wilców – nie brzmi najlepiej marketingowo. 
Wilec ziemniaczany to jakiś kuzyn naszego powoju. 
Na Krakowskim Przedmieściu i Nowym Świecie – króluje grzaniec. Osobiście nie jestem wielbicielem. Kojarzy mi się z kacem. W punktach sprzedaży tłum się kłębi. Przy Domu Bez Kantów wystawiono nawet stoliki z gazowymi ogrzewaczami. 
W Świebodzinie w poniedziałek zdejmowano z latarni świąteczne iluminacje. Warszawa wciąż świętuje. Bogatemu wszystko wolno. 

2. Skończyła się bateria w dzwonku do drzwi. Wyszedłem kupić baterie AAA. Mam wrażenie, że kiedyś takich baterii nie było. Nie pamiętam jak się nazywały w wersji z literą R. AA to były R6. Grubsze, do radia Major, które stało w kuchni, to były R14. Z bateriami bywało krucho, kiedy się kończyły, radio zaczynało – excuse le mot – pierdzieć. Wtedy wkładało się je na chwilę do piekarnika i działały przez parę dni dłużej. Radio Major na stole w kuchni. Trójka – rano, Głos Ameryki – wieczorem. Pełen pluralizm. 
Baterie AAA kupiłem w Carrefourze przy Hożej. Naprzeciwko sklepu stał kontener pełny dębowego, świeżo zerwanego parkietu. Parkietu nie klejonego po warszawsku jakąś smołą, tylko przybijanego gwoźdźmi. Jak w Krakowie. Parkietu, który jeżeli się zniszczy, jeżeli się już nie da przecyklinować, można zdjąć, odwrócić i jeszcze raz ułożyć. Przeżył taki parkiet wojną, komunę, trzydzieści lat wolnej Polski, w końcu ktoś postanowił go wymienić. Ciekawe na co. Może na hiszpańskie (czy włoskie?) płytki, jak u nas w kamienicy. 
Gdybym miał duże auto, to bym podjechał naładował tego parkietu po dach, mimo iż zrywany był barbarzyńsko – coś by można z niego zrobić. Złą informacją jest, że nie mam dużego auta. 

3. Osiem lat temu zmarł Marek Eminowicz mój również nauczyciel historii z liceum. Przypominał mi się ostatnio, przy słuchaniu Jasienicy. (Słuchamy audiobooków przed snem). Odkryłem, że Stary (ja nie nie jestem z grupy, która go nazywała Eminem) często mówił Jasienicą. 
Kiedy dziś zauważyłem, że to już osiem lat – przypomniał mi się pogrzeb. Salwa honorowa. I dwie starsze panie – najwyraźniej emerytowane nauczycielki, które tę salwę skomentowały: „nawet po śmierci nie ma wstydu”. 
Coś w tym jest. Stary raczej nie miał wstydu. Ale naprawdę nikomu rozsądnemu to nie przeszkadzało. Dziś niestety byłoby inaczej. I to jest zła informacja. 



środa, 13 stycznia 2021

12 stycznia 2021

 


1. No więc wstałem nie tak wcześnie jak chciałem. I to jest zła informacja. Wstałem i szukałem papierów BMW. Konkretnie: Karty pojazdu. Szukałem do południa. Bezskutecznie. 

2. Pod koniec wczorajszej podróży zauważyłem, że silnik przestał równo pracować. Przyjechałem więc do Jacka. Akurat kończył jakiegoś chevroleta. Komputer oczywiście nie wykazał wypadania zapłonów. Stanęło na tym, że trzeba wyciągnąć świece. Przy okazji się okazało, że z auta leci ciurkiem płyn chłodniczy. Nie było widać skąd. Nie było widać, bo strzelił trójnik nad zbiornikiem wyrównawczym. Przykryty osłoną. Strzelił, a potem rozpadł się w rękach. A mógł to zrobić na autostradzie, sto kilometrów do Warszawy. Porządny bawarski trójnik. 
Jacek był w Zakopanem. Stoki zamknięte. Kolejka na Kasprowy działa. A dlaczego działa? Bo jej właścicielem jest Macierewicz. Albo ktoś z rodziny. Górale tak mówią. 
Próbowałem tłumaczyć, że to mało prawdopodobne. Złą informacją jest, że chyba nie byłem wystarczająco wiarygodny. 
Czwarty cylinder po lewej stronie. Świeca wymieniona. Silnik znowu pracuje równo. 
Na drugim kanale stał Skyline. Przyjechał od blacharza. Właśnie się składa kuty silnik. Zapytałem, czy da się przełożyć kierownicę na lewą stronę. Jacek popatrzył na mnie jak na bluźniercę. Byle jaki Skyline kosztuje już ponoć 50 tys. dolarów. 

3. Wieczorem dalej szukałem. W miejscach, gdzie szukałem wcześniej. I innych. Szukałem, szukałem no i w końcu znalazłem. W teczce, która leżała pod jadalnym talerzem. Talerz w 2016 roku przywiozłem ze Stanów. Kazimierz Marcinkiewicz próbował nimi handlować. Trochę wziął od niego ambasador Schnepf. 

Złą informacją jest, że ostatnio, kiedy przyjeżdżam do Warszawy realizuję mniej–więcej 30% założonego planu. 




 

wtorek, 12 stycznia 2021

11 stycznia 2021

 


1. Kocio od rana był bardzo zdrowym kotem. W mojej szczerej opinii kocio wcześniej cierpiał na Weltschmerz. Brak pełnej miski bardzo szybko Kocia uleczył. 

Pojechaliśmy jednak do weterynarza. Doktor-Ukrainiec-Weterynarz pobrał od kocia krew – to Kocio zniósł ze stoickim spokojem, mimo iż w tym celu ogolono mu elektryczną maszynką kawałek łapy. Później był zastrzyk. Tu już Kocio zaprotestował. Doktor-Ukrainiec-Weterynarz wciąż zwracając się do niego per dziecko – serdecznie Kocia przeprosił. Później patrząc mu głęboko w oczy, wyjaśnił, że następne dawki antybiotyku będzie dostawał w tabletkach i ważne jest, żeby tych tabletek nie wypluwał, tylko na pewno w całości połykał. Kocio słuchał w skupieniu. Czy wziął sobie to do serca – dowiemy się przy pierwszej dawce. 
Doktor-Ukrainiec-Weterynarz mówił to z akcentem, który już poprzednim razem wydał mi się znajomy. Teraz dotarło do mnie, że brzmiał zupełnie jak mój dziadek Machl [na zdjęciu]. Z dziadziem-Tadziem niestety nie miałem zbyt wielu kontaktów. Ostatni raz widzieliśmy się u niego w domu. Mieszkał gdzieś na Olszy. Pojechaliśmy tam z matką pożyczoną skodą Favorit – wiem, że to pozbawiona znaczenia informacja, ważne, że piliśmy spod stołu wódkę, ukrywając to przed dziadka żoną. On był coraz bardziej na twarzy czerwony, jego żona – co chwilę pod różnym pretekstem wchodząca – coraz bardziej – excuse le mot – wkurwiona. Im bardziej żona dziadka była – excuse le mot – wkurwiona, tym większą radość z całej sytuacji miał dziadek. 
Ale wróćmy do naszych baranów: akcent dziadzia–Tadzia był tożsamy z akcentem jego kolegi Wiktora Zina. No i w ten sposób mówi Doktor-Ukrainiec-Weterynarz. Złą informacją jest, że dziś mało kto wie kim był profesor Zin i w jaki sposób mówił. 

2. Musiałem pojechać do Warszawy. I to jest naprawdę zła informacja. 

3. Od pewnego czasu narasta we mnie potrzeba zakupu samochodu. Użytkowego. Po powrocie z Teksasu byłem przekonany, że musi to być Silverado. Od powrotu z Teksasu upłynęło już – Bogu dzięki – tyle czasu, że już wiem, że musi to być pick-up ale nie musi to być Silverado. No i pewnego dnia dotarło do mnie, że General Motors specjalnie dla mnie wymyślił coś, co się nazywa Avalanche. 
No i kiedy ruszyłem do Warszawy zadzwoniłem do pana z okolic Łodzi, który Avalanche sprzedaje, że chciałbym go obejrzeć. Chevroleta. Nie pana. 
No i przyjechałem. I obejrzałem. 

Dojechałem do Warszawy. Znalazłem 80% papierów beemek. Złą informacją jest, że odszukanie pozostałych 20% nie będzie łatwe. 


poniedziałek, 11 stycznia 2021

10 stycznia 2021


 

1. No więc rano pojechaliśmy do Sulechowa. Na drodze żywego ducha. Może ze dwa samochody. Za to pod lecznicą kilka samochodów i kolejka. Jak kiedyś do mięsnego – zauważył pan, który przyszedł z żoną i kotem. Ja tam sobie nie przypominam, żeby kiedyś ludzie do mięsnego stali ze zwierzętami na rękach. 
Pan, który przyszedł z żoną i kotem próbował pokazywać na telefonie jakieś filmy. Ona słusznie zauważyła, że to iż ktoś mu coś wysłał nie jest wystarczającym powodem do tego, by musiała to coś oglądać. 
Żona od tego pana stwierdziła, że Kocio ma piękne oczy. Pan stwierdził, że też uszy. Nam się udało wejść do środka, gdzie zmierzono Kociowi temperaturę i dano zastrzyk. Temperaturę miał w porządku. Jutro mamy go zawieźć do Świebodzina. Wygłodzonego, bo będzie mu pobierana krew. I to jest zła informacja, bo jest wystarczająco zły z powodu aresztu domowego. 

2. Przez cały dzień oglądaliśmy „The Crown”. Skutecznie. Mamy to już z głowy. Złą informacją jest, że serial tak mnie odmóżdżył, że nie mam pomysłu co o nim napisać. Że twórcy filmu nie przepadali za Margaret Thatcher? Że Diana była nieszczęśliwą idiotką? Swoją drogą ciekaw jestem, jak bym ten film odbierał, gdybym zupełnie nic nie wiedział o tamtych czasach. 

3. Przed Świętami obejrzałem na Netfliksie „The Liberator”. Chyba po drugim odcinku dotarło do mnie, że to historia oddziału, który 29 kwietnia 1945 roku wyzwolił więźniów obozu w Dachau. 
Napisałem o tej historii w 68 jej rocznicę. Miałem nadzieję, że ktoś zrobi o tym film. Zrobił Netflix. Muszę przyznać, że na finał czekałem z pewną ekscytacją. 
Przez wszystkie odcinki serialu autorzy próbowali nas przygotować na Dachau. 
Niestety poprawność polityczna zmusiła autorów serialu do pominięcia ponad pięciuset zastrzelonych przy tej okazji SS-manów. W XXI wieku nie wypada pokazać Natywnego (Rdzennego?) Amerykanina, porucznika Jacka Bushyheada który z cekaemu rozwala 346 jeńców. 
Czasy mamy takie, że prawda historyczna z aktualnie obowiązującą poprawnością przegrywa. I to jest zła informacja. 

Niżej wrzucam tamten tekst.





29 kwietnia 1945 r. dowodzony przez ppłk. Feliksa L. Sparksa 3. batalion ze 157. pułku piechoty 45. dywizji piechoty amerykańskiej 7. Armii wyzwolił obóz koncentracyjny w Dachau niedaleko Monachium. „Wyzwolił” to chyba nie jest najlepsze określenie, gdyż Dachau, podobnie jak Monachium, leży w Bawarii, kraju należącym do Niemiec. Obóz został raczej zajęty. Wyzwoleni – więźniowie. Ci, którym oczywiście udało się przeżyć.

Dzień wcześniej dowodzący obozem (i wszystkimi jego filiami) SS-Obersturmbannführer Martin Weiss, zrobił coś, co niezbyt przystoi niemieckiemu oficerowi. Razem grupą kolegów (niem. Kollegen) wziął i zwiał.

Na wiele mu się to nie zdało, bo rok później został przez Amerykanów powieszony.

Herr, a właściwie: Parteigenosse Weiss, to interesująca postać. Był komendantem obozów w Neuengamme, Majdanku i Dachau. I o ile w Majdanku nie odróżniał się specjalnie od reszty komendantów, w Dachau uchodził za jednego z bardziej ludzkich. Cóż, pobyt na Wschodzie specjalnie niemieckim menadżerom nie służy. Nawet dziś.

Warto pamiętać o jeszcze jednej sprawie. W kwietniu 1945 r. Himmler wydał rozkaz o zniszczeniu obozów podległych Weissowi (czyt. wymordowaniu więźniów i usunięciu śladów po nich i po obozach). Weiss tego rozkazu nie wykonał. Być może dzięki temu kilku z nas żyje dziś na tym świecie.

Gdy Weiss zniknął, dowództwo przejął SS-Obersturmführer o wyraźnie germańskim nazwisku: Skodzensky. Jego kariera nie trwała zbyt długo, 29 kwietnia podczas porannego apelu wydał rozkaz o poddaniu obozu. Chwilę przed jedenastą wyszedł na spotkanie Amerykanów. Legenda głosi, że wziął sobie do towarzystwa znającego angielski więźnia. Ppor. William P. Walsh, któremu Skodzensky się poddał, wręczył więźniowi pistolet maszynowy i zaproponował by ten zrobił ze Skodzenskym na co ma ochotę. Więźnia namawiać nie było trzeba. Skodzensky – najniższy stopniem komendant obozu koncentracyjnego w Dachau stał się również najkrócej żyjącym.

Amerykanie mogli być rozdrażnieni. Wcześniej na bocznicy prowadzącej do obozu natknęli się na pociąg z 5000 więźniów z Buchenwaldu. Martwych, bądź w agonii (ale ci w mniejszości). Wcześniej pewnie coś słyszeli o obozach koncentracyjnych, ale prawda raczej nie mieściła się im w głowach.

 Po 11 wkroczyli na teren obozu. Dość szybko znaleźli komorę gazową. Pełną zwłok. Podobnie jak pomieszczenia obok. 30 minut później rozstrzelali 122 esesmanów. Równocześnie więźniowie używając czego popadnie (łopat, kilofów etc.) zaczęli wymierzać sprawiedliwość strażnikom i kapo.

Około południa ppłk. Sparksowi udało się na chwilę przywrócić spokój. Na chwilę, bo amerykański żołnierz, któremu wydało się, że grupa Niemców próbuje uciec zastrzelił 12 z nich z cekaemu.

O 12:25 do obozu przyjechał gen. Henning Linden razem z wycieczką korespondentów wojennych. Sytuacja się uspokoiła, ale przed 13 doszło do gwałtownej wymiany zdań pomiędzy nim a Sparksem, w wyniku której generał wyjechał.

O 14:45 rozstrzelano pozostałych jeńców. Por. Jack Bushyhead osobiście z cekaemu zastrzelił 346.

Po 18 do obozu wkroczył 1. batalion 157. pułku, który ostatecznie przywrócił porządek.

 W sumie w Dachau 29 kwietnia 1945 r. zginęło 560 członków SS.

Amerykańska prokuratura wojskowa przeprowadziła śledztwo. Raport jednoznacznie wykazywał odpowiedzialność US Army za masakrę. Zalecał postawienie płk. Sparksa przed sądem wojennym. Sprzeciwił się temu gen. Patton. Raport utajniono.

Żołnierze płk. Sparksa złamali prawo wojenne, ale robiąc to przywrócili wiarę w sprawiedliwość 30 tysiącom wyzwolonych 29 kwietnia 1945 r. więźniów Dachau. Nie wiem ilu z nich umarło w ciągu kilku następnych tygodni.

 

Dlaczego o tym piszę? Kilka dni temu właściwie przypadkiem pojechałem do Dachau. Byłem pod Monachium na prezentacji nowych modeli BMW (M6 Gran Coupe, to może być kolejny najlepszy samochód, którym w życiu jechałem) i zamiast pobijać rekordy prędkości na autostradzie skręciłem w drogę, która zaprowadziła mnie do obozu. Po powrocie przeczytałem o tej historii. Od razu przypomniała mi wyrok w sprawie masakry w grudniu 1970 r. „Pobicie ze skutkiem śmiertelnym”. Pobicie za pomocą broni pancernej, śmigłowców i karabinków automatycznych.

Może szkoda, że dwadzieścia parę lat temu nie wyzwolili nas żołnierze płk. Sparksa.


niedziela, 10 stycznia 2021

9 stycznia 2021

 


1. Śniło mi się, że czekam w kolejce do wojskowego dentysty. Jednostka była gdzieś przy Wołoskiej. Czekam razem z grupą żołnierzy i widzę, że są przerażeni. Zza drzwi słychać pisk wiertarki. Zęby mnie bolą ale coraz bardziej nie chcę tam być. Przerażenie żołnierzy powoli przechodzi na mnie. Z tego strachu tak mi ciśnienie skoczyło, że aż się obudziłem. Rano. A umówiliśmy się, że będziemy świętować sobotę przez spanie do południa. 
Muszę przyznać, że to w związku z dentystą zacząłem sobie uświadamiać własną śmiertelność. Lat temu ponad dwadzieścia usłyszałem, że człowiek nie powinien żyć dłużej niż lat czterdzieści. Tak został zaplanowany. Gdyby było inaczej – zmieniałby zęby więcej razy. Tak jak robią to gatunki planowane długowieczniej. 
Dziś ludzkość dysponuje techniką, która rozwiązuje ten problem. Niestety nie jest ona tania. Można sobie zaordynować nowy garnitur zębów, zapłacić za to kilkuletnie zarobki i zaraz po wyjściu z kliniki dostać w łeb źle umocowaną dachówką. I jedyny pożytek z tego może być taki, że o ile człowieka nie skremują – za tysiące lat jakiś archeolog stwierdzi, że ludzkość w XXI wieku potrafiła implantować sztuczne zęby. Z drugiej strony można później z nowymi zębami przeżyć pół wieku. Problemy pierwszego świata są czasem bardzo dotkliwe. I to jest zła informacja. 

2. Pan Kocio jest chory. Nie leży w łóżeczku. Kucał czterema nogami na kanapie. Kiedy wstałem, zupełnie się tym nie zainteresował. Otworzył niechętnie oko, gdy metr od niego, mocno hałaśliwym odkurzaczem czyściłem kominek. 
Bożena wywarła presję. Pojechaliśmy do Świebodzina do weterynarza. Przyjął nas świetnie mówiący po polsku Ukrainiec. Kocio ma gorączkę. Coś słychać w oskrzelach. Do tego oszczędza tylną lewą nogę. Dostał antybiotyk i niesterydowy przeciwzapalny. Doktor-Ukrainiec-Weterynarz zwracał się do Kocia per dziecko. Na koniec wyraził ubolewanie, że nie będziemy mogli go wieczorem wypuszczać. No i zaprosił w niedzielę na zastrzyk. Do Sulechowa. Na dziesiątą. I to jest zła informacja, bo miałem ambicję w końcu przestać oglądać niedzielną publicystykę z własnej nieprzymuszonej woli. A tak nie obejrzę, bo nie będę mógł. 
Zastrzyk pomógł. Kiedy wybiła jedenasta, Kocio bardzo chciał wyjść. 


3. Jedynym skutkiem obejrzenia „Greenland” jest utwierdzenie mnie w chęci budowy schronu. Postanowiłem dwa razy do roku grać w Eurojackpot. Kiedy wygram – obstaluję schron, że ho ho.

W końcu zaczęliśmy oglądać czwartą serię „The Crown”. Gillian Anderson mówi jako Margaret Thatcher z identyczną manierą, jak pani ambasador Anders. Ciekawe, czy to pani Anders stara się mówić jak pani Thatcher, czy to panienki z pewnej klasy mówiły w ten sposób. 

W końcu zacząłem czytać „Miasto noży” Wojtka Muchy. Dostałem już dawno temu książkę z dedykacją, Niestety ktoś ją sobie pożyczył i najwyraźniej analizuje literka po literce. Kupiłem więc e-booka. 
Wojtek ma pewne miejsce w mojej wonder-redakcji, która pewnie już nie powstanie, bo żadnego wydawcy by na nią nie było dziś stać.
Książka dobra, widać ile autor włożył energii w odtworzenie rzeczywistości sprzed ćwierćwiecza. Złą informacją jest to, że bardzo nie dał rady tej książki redaktor. Choć w tym zdaniu zauważą to krakowianie. Ci z Krakowa, nie z podkrakowskich osiedli: „Dzielnicowym totemem, widocznym znakiem władzy Pasów była akacja, rosnąca na rogu ulic Retoryki i Smoleńsk.”

piątek, 8 stycznia 2021

8 stycznia 2021


 1. Rano przez chmury widać było słońce. Mam wrażenie, że to po raz pierwszy w tym roku. 


Mamy w domu niedokończone ogrzewanie podłogowe. Od piętnastu prawie lat. Otóż cały układ został podzielony na kilka obwodów. Każdy z tych obwodów zaczyna się od zaworu, który miał puszczać tam wodę, kiedy termostat w konkretnym pomieszczeniu na to mu pozwoli. Zawory pracują na jakimś nietypowym napięciu. Brakuje transformatorów, które by to napięcie zapewniały. Nie ma też termostatów. Więc układ działa w całości. Albo nie. W zależności, co mu mówi sterownik pieca. Ma to pewnie wiele minusów. Większości z nich nie udało mi się rozpoznać. Wiem o jednym: podłogówką nie da się nagrzać łazienki. Gdyby to wszystko działało – piec mógłby grzać wyłącznie łazienkę. Teraz nie może. Łazienka jest na rogu domu. Jej najdłuższa ściana przez czterdzieści lat była zawilgacana przez niezbyt mądrze zrobiony dach. Teraz ściana schnie. Robi to jednak w swoim tempie. W łazience poza podłogówką pod płytkami jest jeszcze mata elektryczna. Niestety o zbyt małej mocy. Znaczy w łazience przez lata było w zimie zimno. 
Już nie jest. Zmotywowany przez Bożenę kupiłem panel co to grzeje podczerwienią. Robi to zadziwiająco skutecznie. Niepokojąco wręcz skutecznie. Na tyle niepokojąco, że zamówiłem watomierz – takie coś, co mierzy zużycie prądu. Założona we wrześniu fotowoltaika narobiła już co prawda cysternę prądu, ale zawsze lepiej wiedzieć co i jak. 
Złą informacją jest, że muszę ten panel jakoś zamontować. A wiązać się to będzie z koniecznością przewiercenia fliz. Choć może tu, od 1945 roku są to raczej płytki. 

2. Pojechaliśmy do miasta. Do paczkomatu. Paczkomaty są super, choć wolałbym nie musieć za każdym razem po przesyłkę przejeżdżać trzydziestu kilometrów. 
Poszliśmy do Lidla. Nie ma szpinaku mrożonego ze śmietaną. I to jest zła informacja. Choć gorszą jest brak podpałki, do której przyzwyczaiłem się tak, że nie bardzo sobie wyobrażam bez niej poranków. 
Tłum ludzi. Byłem świadkiem budującej sytuacji. W kolejce do sąsiedniej kasy ktoś zwrócił uwagę na brak dystansu. Po chwili cała kolejka dyskutowała o odpowiedzialności, sytuacji epidemicznej w sąsiednich Niemczech (mój mąż pracuje).
Z Lidla pojechaliśmy do Tesco. Po chleb, wiejski. Bardzo dobrze się mrozi, a po rozmrożeniu jest jak świeży. No i niestety chleba nie było. Jakiś tescowy pan powiedział, że będzie za pół godziny. Błąkaliśmy się po sklepie przez pół godziny. 

Przypomniała mi się dykteryjka, którą opowiadał mój były kolega Skoczylas. Pod koniec komuny oprowadzał po Krakowie amerykańskiego żurnalistę. Weszli do delikatesów – Skoczylas coś chciał kupić. Stanął więc w kolejce i stał. I stał. Amerykański żurnalista był coraz bardziej rozdrażniony. Na koniec wypalił – już wolałbym coś kupić niż tak długo być w sklepie. 

Przez te pół godziny nawrzucałem do kosza mnóstwo niepotrzebnych rzeczy. W końcu chleb się pojawił. Po zapłaceniu okazało się że część niepotrzebnych rzeczy wcale nie była w promocji, jak to często w świebodzińskim Tesco bywa. 

Wracaliśmy przez Skąpe. Niby było już ciemno, ale ta ciemność nieba miała dziwnie fioletowy odcień.

3. A, no i w Tesco nie było szprotek. Kocio niby już za nimi nie przepada ale i tak je jadł. Więc to zła informacja. 

czwartek, 7 stycznia 2021

7 stycznia 2021


 

1. Uwielbiam praktykować kuchenną politologię. Przez ostatnie lata nie wypadało się mi tym dzielić ze światem. Teraz chyba mogę. Wczorajsza rewolucja amerykańska nie zrobiła na mnie specjalnego wrażenia. Cztery lata temu zwycięstwo Donalda Trumpa zmotywowało tłumy wyborców, przepraszam: wyborczyń pani Clintonowej do wyjścia na ulicę i robienia – excuse le mot – bydła podczas prezydenckiej inauguracji. Po przegranej Donald Trump chciał, żeby jego następcy też inauguracja niezbyt wyszła. Zaczął więc podkręcać swoich wyznawców. Jednak świat 2021 to nie to samo, co świat 2017. W międzyczasie wydarzyło się Black Live Matter. Wyznawcy Trumpa przez wiele miesięcy zeszłego roku oglądali w swoich telewizorach przekraczanie kolejnych granic, z którego to przekraczania nic nie wynikało. Więc w świadomości kilkuset z nich granice zostały na tyle przesunięte, że sprofanowali pomnik demokracji (Republiki), jakim jest Kapitol. Skoro można było bezcześcić pomniki bohaterów tej demokracji (Republiki) i nic się nie działo, to dlaczego mieli się jakoś obcinać. Demokracja (Republika) dała sobie radę. Za cztery lata też sobie poradzi. Nie wiemy jeszcze z czym. I to jest zła informacja. 
Kurcze, jestem dziadersem. I jestem z tego kurcze dumny. 

2. Opozycyjny przekaz o tym, że leżymy w kwestii szczepień zastąpiony został opowieścią, że kiedy PiS przegra wybory, to będzie jak w Stanach. 
Będzie miasteczko namiotowe przed Sejmem, demonstracje próbujące się do Sejmu wedrzeć, w Sejmie totalna opozycyjna obstrukcja? 
Ech wiąż się nie mogę oderwać od bieżącej polityki i to jest zła informacja. 

3. Obejrzeliśmy „Tenet” Nolana. Bożena wykazała się wielką mądrością i wywarła na mnie presję, przez którą zamiast kupić film na apple.tv, wypożyczyłem go, oszczędzając kilkadziesiąt złotych. Bożena nie jest wielbicielką „Incepcji”, mnie się „Incepcja” nawet podobała. 
Tenet” nie daje rady. I to jest zła informacja. Bo przez moment ręka mi zadrżała – mogłem wybrać „Greenland”. Oboje lubimy Butlera.

6 stycznia 2021


1. Jeszcze było ciemno, kiedy obudził mnie pisk upeesów. Zabrali prąd – jak to się w okolicy mówi. Upeesy piszczały. Okazało się, że tylko jeden ma wyłącznik pisku. A jest ich kilka. Pierwszy w piwnicy zasila routery. Drugi piec CO, trzeci – komputer Bożeny, czwarty – router na parterze. Ostatni nabytek, piąty – nie zasila lodówki. Jest strasznie wielki, ciężki, ma w środku z osiem akumulatorów. Niestety, kiedy jest włączony jego wentylator strasznie hałasuje. Więc go odpinamy, kiedy jesteśmy w domu. Podłączyłem go. Na panelu lodówki zaczął migać jakiś błąd. Więc go wyłączyłem. Pomyślałem, że lepiej go zachować do pieca CO niż miałby zasilać nieczynną lodówkę. Później – na wszelki wypadek dołożyłem do kominków. Bez prądu piec CO nie działa, więc dom się szybko może wychłodzić. Korzystając z tego, że routery działały wszedłem na stronę ENEI, zarejestrowałem się dzięki czemu będę dostawał mejle o planowych wyłączeniach. No i znalazłem informację, że jest awaria prawie w całej gminie. Trwa od szóstej z kawałkiem i trwać będzie do dziewiątej trzydzieści. Postanowiłem więc zbadać kwestię awarii lodówki. Forum elektroda.pl jak zwykle stanęło na wysokości zadania. Typowa sytuacja po nagłym wyłączeniu prądu. Trzeba włączyć zasilanie i zaczekać. Zniknie. Podłączyłem więc upeesa. Lodówka się uruchomiła bez błędu. Po chwili prąd wrócił. 
Poszedłem więc spać. I zamiast wstać rano, wstałem o jedenastej. I to jest zła informacja, bo lepiej wstawać wcześnie.
Kolega mój, który lat temu kilka rozpoczął pracę w energetyce za pierwszą chyba pensję kupił sobie agregat – uwierzył w nadciągający blackout. Mam taki sam plan. 

2. Pana Edwarda pierwszy raz zobaczyłem na Marszu Żywych w kwietniu 2018 roku. Szedł w odprasowanym pasiaku z biało-czerwoną flagą. Taką, co to według niektórych nie można wnosić na teren obozu. 
Drugi raz – pierwszego września 2019 na placu Piłsudskiego. W tym samym pasiaku siedział na wózku przed trybuną. Parę godzin później szybko gasiłem kryzys przy Zamku Królewskim. Pan Edward powinien wchodzić dołem, od Arkad Kubickiego, przyjechał od góry, próbował wejść od strony Pizza Hut. Młodzi SOP-owcy wysyłali go na dół, nie było nikogo z Kancelarii, kto by mógł podjąć decyzję. Pan Edward był mocno rozsierdzony. Ktoś mnie wydzwonił, znalazłem dowodzącego oficera i problem się szybko rozwiązał. 
Później, na skutek pewnego zbiegu okoliczności pan Edward znalazł się na trasie wychodzących ze spotkania delegacji. Siedział w pasiaku jako wyrzut sumienia dla niektórych. Niektórzy przywódcy Państw wychodząc mu się kłaniali. Niesamowita sytuacja, z której pan Edward nic sobie nie robił. Chciał tylko zamienić parę słów z Prezydentem. Polskim Prezydentem. 
Później, na dole, w Arkadach czekaliśmy dłuższą chwilę na samochód, który miał go odwieźć do hotelu. Rozmawialiśmy o przedwojennym Krakowie. Trochę o polityce. Trochę o życiu. 
Później spotkaliśmy się dwa razy w Nowym Jorku, później jeszcze w Warszawie. Pan Edward wiele razy do mnie dzwonił. Czasem, żeby coś załatwić – najwyraźniej po sytuacji na Zamku uwierzył w moją sprawczość. Czasem, żeby złożyć mi życzenia, ostatnio na przykład z okazji Świąt Bożego Narodzenia. Życzenia zdrowia, bo zdrowie jest najważniejsze. Czasem, żeby chwilę po polsku porozmawiać. Po polsku, o Polsce. Naszła mnie właśnie taka konstatacja, że chyba nie znam nikogo, kto o Polsce by mówił z taką emocją jak pan Edward. 
Dziś pan Edward Mosberg skończył 95 lat. Zadzwoniłem do niego z życzeniami. Skończyło się jak zwykle. Bardzo szybko to on życzył mnie i mojej rodzinie zdrowia i bożego błogosławieństwa. Bo zdrowie jest najważniejsze. 

Ech, nie jestem dobry w składaniu życzeń. I to jest zła informacja, bo przez te prawie 50 lat mógłbym się już nauczyć.


3. Przez popołudnie bawiliśmy się klockami. Lego wypuściło zestawy mozajek. Bożena znalazła pod choinką Marylin Monroe Warhola. Dziwne, że nie wymyślili tego wcześniej. Wyszedł naprawdę ładny przedmiot. Zaraz pewnie wypuszczą wersję kolekcjonerską, która będzie dużo większa i trochę bardziej skomplikowana. I to jest zła informacja, bo pewnie będzie kosztować worek pieniędzy. 


 

środa, 6 stycznia 2021

5 stycznia 2021


 

1. No więc Kocio wychodzi. Na ogół wraca o rozsądnej porze. Ustawiłem kamerę, żeby nie chodzić co chwilę sprawdzać, czy nie siedzi pod drzwiami. Złą informacją jest, że czasem nie wraca o rozsądnej porze, a my nie mamy serca trzymać go na zewnątrz. Siedzimy więc wtedy i męczymy seriale. 

2. Za sprawą Kocia dooglądaliśmy do końca „The Americans”. Bożena z narastającym obrzydzeniem patrzyła na to, co robiła Elisabeth/Надежда. Później z narastającym obrzydzeniem patrzyła na mnie, tłumaczącego dlaczego Elisabeth/Надежда robi to co robi. Na koniec skonstatowała, że moje ostatnie lata pracy nie pozostały bez wpływu no moje widzenie świata. Trudno jej nie przyznać racji. I to jest zła informacja. 

3. Wczoraj jeszcze, kiedy parzyło się w stronę lasu, pomiędzy domem Gienka a domem Tomka, pole powoli przechodziło w mgłę. Ledwie było widać kontur – stojącej na józkowym polu (na którym wcześniej rosła soja) – maszyny do zbierania ziemniaków. Później zaśnieżone pole przechodziło bezgranicznie w niebo. Miałem przez moment pomysł, żeby pójść w tę mgłę, do miejsca, w którym by mnie otoczyła. Brakło mi determinacji. Takie miejsce by być mogło dopiero za dębniakiem. 
Dziś horyzont wrócił na swoje miejsce. Zobaczymy na jak długo. 

Przez cały dzień śnieg powoli zamieniał się w błoto. Wdziałem gumofilce i obszedłem posesję. Sąsiedzi z Poznania, ci od agroturystyki jakiś czas temu ścinali topole. Znaczy ekipa jakaś ścinała. Znaczy zaczęła i przestała, bo się ryzyko pojawiło, że pozrywają linie energetyczne. Obchodząc posesję zauważyłem, że zanim przestała ścinać – rozwaliła nam płot. I jest to zła informacja, bo jak brzydki by ten płot i jak betonowy nie był, to jednak dobrze wypełniał swoją funkcję. 

Na resztkach śniegu widać było dziesiątki śladów jakichś niezbyt dużych stworzeń. Najwyraźniej nocami życie przy stołówce wre. Może to w nim bierze nocami udział Kocio.


poniedziałek, 4 stycznia 2021

4 stycznia 2021


 

1. Kocia znudziły szprotki. I to jest zła informacja. Z tych nudów znowu wyszedł w ciemności. 

2. Po sukcesie w branży motoryzacyjnej (no dobra, zapowiedzi sukcesu), postanowiłem sprawdzić sił w branży, która ma zdecydowanie większą przyszłość. Budowlance. A konkretniej – zostać elektrykiem. Dwa nowe gniazdka, wyrycie dziur na przewody, puszki, nowy bezpiecznik w szafce. Ze trzy stówki bym zapłacił. Nie zapłacę, więc jakbym zarobił. A czasy ciężkie. 
Wyciąłem dziury na puszki, wyryłem bruzdy na kable. Zacząłem podłączać. Elektryka prąd nie tyka, więc nie wyłączyłem zasilania szafki. Bóg czuwał. Podłączyłem. Przeżyłem. Zacząłem odkurzać (odkurzaczem, co to go udało mi się naprawić przed Świętami – zawiesiła się szczotka) wywaliło bezpiecznik. Inny, więc to nie moje przeróbki. Porządne zwarcie się zrobiło. Po pół godzinnych poszukiwaniach znalazłem. Otóż odkurzacz (o nielegalnej dziś mocy – o dzięki ci Unio Europejska) podłączony był do przedłużacza, który podłączony był do przedłużacza, który wpięty był do UPS-a, który podpięty był do gniazdka kablem, który się zjarał. Kabel dziwnie cienki. Chiński, choć to żadna informacja, bo dziś wszystkie kable są chińskie. Wymieniłem kabel na porządny. Stare applowskie zasilanie, takie zielono-niebieskie. Chyba z czasów zielonych G3. Zaczęło działać. Żeby niepotrzebnie nie męczyć UPS-a przepiąłem odkurzacz i młotowiertarkę do pierwszego zamontowanego przeze mnie gniazdka. Żeby działały – włączyłem prąd. Od tego gniazdka kabel miał iść do drugiego. Zacząłem go przeciągać. Skutecznie. Na koniec dotknąłem niezaizolowanego oczywiście – elektryka prąd nie tyka – przewodu. Ręka mnie boli do tej pory. Wyłączyłem prąd, zamontowałem gniazdko, włączyłem. Sprzątnąłem. Wszystko działa. 
Teraz będę musiał tylko rozrobić Bożenie klej gipsowy do płyt, którym zaklei bruzdy. Murarza–tynkarza ze mnie raczej nie będzie. Nie mam cierpliwości. Glazury się też nie nauczę układać. I to jest zła informacja, bo jako uniwersalny budowlaniec miałbym pewną przyszłość. Szkoda. Już to widzę, mieszam coś tam w wiadrze i konwersuję z zleceniodawczynią. –Pani kierowniczko, w takim Białym Domu, to stolarka nie jest najlepsza. Listwy podłogowe ze sporymi szparami. Za to u prezydenta Kazachstanu wszystko na wysoki połysk

3. Od niedzielnego poranka – bez jakiegoś specjalnego zaangażowania – obserwuję dyskusję „Polska nie poradziła sobie ze szczepieniami”. 
Dziś nieoceniony Konkret24 wrzucił tabelę, z której wynika, że byliśmy 3. w UE i 10. na świecie miejscu, jeśli chodzi o liczbę zaszczepionych. 

I teraz zasadniczo ważna rzecz 
Czy doczekam Ligę Mistrzów wygra Legia albo Lech

A czy ja doczekam czasów, kiedy dziennikarze będą natychmiast gasić takie kretyńskie przekazy?

Mogę se pomarzyć a ty się śmiej
Kto ostatni ten się śmieje więc śmiać się chciej
Czy to jeszcze dzisiaj do państwa nie dotarło
Najlepszy bramkarz to jest Bogusław Wyparło


Cytaty z „Plam na słońcu” Kazika


Mogę se pomarzyć. I to jest zła informacja.