poniedziałek, 12 lutego 2024

11 lutego 2024


1. Poranną publicystykę zdominował Trump. Wzburzenie, jakie spowodował, było zdecydowanie warte lepszej sprawy. Bo to przez cały czas jest rozmowa o tym samym. Nasi dziennikarze, a zwłaszcza politycy nie potrafią tego ogarnąć. A może potrafią, tylko nie widzą w tym interesu.

Co powiedział Trump? To samo, co mówi od ośmiu przynajmniej lat. Czyli, że uważa, iż wszyscy członkowie NATO muszą wypełniać zobowiązania. To powoduje histeryczną reakcję krajów, które zobowiązań nie wypełniają. Europejskie kraje, w tym do niedawna Polska, żyły w przekonaniu, że sama obecność w Pakcie rozwiązuje wszystkie problemy związane z bezpieczeństwem. A skoro problemy są rozwiązane, to po co w bezpieczeństwo inwestować. W pewnym momencie się okazało, że historia się wcale nie skończyła i Rosja jest realnym zagrożeniem. Europejskie kraje, zwłaszcza jeden na literkę N (nie Norwegia), postanowiła nie dopuszczać tego do siebie. I robić z Rosją interesy jak gdyby nigdy nic. No i wtedy objawił się Trump, który popatrzył na wszystko świeżym okiem i stwierdził, że coś jest nie tak. Że Unia Europejska z jednej strony konkuruje gospodarczo z USA, a z drugiej jej członkowskie kraje nie wydają na obronność pieniędzy do wydawania których się zobowiązały. Nie wydają, bo czują się bezpiecznie. A czują się bezpiecznie, bo na obronność pieniądze wydają Stany Zjednoczone. Kiedy Trump zaczął głośno mówić, że to nie jest w porządku, usłyszeliśmy, że niszczy NATO, jest nieodpowiedzialny etc. Trump z tych pokrzykiwań nie specjalnie sobie coś robił. Tylko zaczął punktować kraj na literkę N., że inwestując w rurociągi, będzie pompował pieniądze w Rosję, a Rosja te pieniądze wyda na zbrojenia, więc Stany będą musiały wydawać na zbrojenia więcej. Wtedy zaczęliśmy słyszeć, że jest prorosyjski. Kiedy Trump ogłosił, że zmniejszy liczbę amerykańskich żołnierzy stacjonujących w kraju na N., słyszeliśmy, że pozbawia Europę obrony. Kiedy zwiększał liczbę żołnierzy amerykańskich w Polsce, że prowokuje Rosję. 
Trudno pewnie będzie w to uwierzyć, ale dzięki tym nieodpowiedzialnym, prorosyjskim etc. działaniom Trumpa Europa jest bezpieczniejsza, gdyż jest więcej Amerykanów na wschodniej flance, a stara Europa powoli zwiększa wydatki na obronność. 

Nikt chyba głośno nie powiedział, że Trumpowi, gdy mówił, że Stany nie będą bronić państw, które nie płacą, nie chodzi o to, żeby te państwa płaciły Ameryce, jemu chodzi, żeby wydawały te pieniądze (zgodnie ze zobowiązaniami) na własną obronność. Śmiesznie brzmią komentarze polityków, na przykład takiej pani Biejat, która mówi, że w związku ze słowami Trumpa powinniśmy włączać się w budowę europejskiej armii. Jakiej armii? Przecież Trumpowi właśnie chodzi i to, że europejska obronność leży i kwiczy. A Komisja Europejska zajmuje się wpływem wojskowości na poziom CO2, projektem ekologicznej armii. 

Wrócił z urlopu pan premier i napisał na Twitterze, że słowa Trumpa powinny być tematem Rady Gabinetowej. Ładnie się ten jego tweet zestawia z poprzednim, tym w którym obrażał republikańskich senatorów.

Stultorum infinitus est numerus. I to jest zła informacja. 

2. Rozpoznałem listwę, znalazłem przewód ją zasilający. Dłużej zajęło mi poszukiwanie płaskiej siedemnastki. Odkręciłem, zakręciłem (rozrusznikiem) nie leciało. Odpiąłem komputer gazowy. Zakręciłem (rozrusznikiem) poleciało. Ale jakoś mało. Postanowiłem pojechać po paliwo. Ale się okazało, że akumulator w Lawinie ma 9 voltów. Więc go ładuję. Może do rana się uda. Pojadę do miasta, zamówię akumulator, kupię paliwo, naładuję akumulator w audi, może się coś pozytywnego wydarzy. Złą informacją jest, że jakoś w to nie wierzę. 

3. Bo jeszcze padał deszcz. Cały czas. Poszliśmy z pieskiem. Pieska wzięło na kopanie. On kopał, ja stałem, deszcz padał. Piesek miał to gdzieś, gdyż ma dobrze wymyślone futerko. Mnie przemokła czapeczka i spodnie, na odcinku między kurtą a butami. Z dwugodzinnego spaceru kopanie zajęło połowę czasu. 
Gryzelda” to nie „Narcos” i to jest zła informacja. 

niedziela, 11 lutego 2024

10 lutego 2024


 

1. Po tygodniach walki udało mi się uruchomić Pro. Mniej więcej wszystko działa. Co jest jakimś sukcesem, gdyż poruszałem się po omacku. Ostatni problem polegał na tym, że nie chciał startować z wrażego dysku NVMe. Musiałem więc wsadzić normalny dysk SSD i na nim zainstalować to coś OpenCore. W każdym razie piętnastoletni komputer całkiem sprawnie sobie radzi. 
Złą informacją jest, że walka z trzema właściwie komputerami zaowocowała strasznym syfem w pokoju, z którego – w moim tempie – wychodził będę pewnie z pół roku. 

2. Co wyszło w komputerach, nie idzie w motoryzacji. Akumulator Lawiny, po szesnastu godzinach ładowania, wciąż bierze 10 Amperów prądu. Co nie świadczy o nim najlepiej. Audi wciąż nie pali. Zauważyłem, że nie słychać pompy paliwa. Chciałem się do niej dobrać, ale się okazało, że na drodze stoi zbiornik LPG, którego wyciąganie, jak na razie, przekracza moje kompetencje. Z drugiej strony, Kamil poradził mi, żebym sprawdził, czy jest paliwo w listwie. Zajmę się tym jutro. Złą informacją jest, że nie wiem jak właściwie ta listwa wygląda i czy jest do niej jakiś dostęp.

3. „Oppenheimer”. Bardzo porządny film (Na pewno lepszy niż „Barbie”). Swoją drogą o amerykańskich komunistach wiedzę zwykle czerpiemy z hollywoodzkich wyciskaczy łez o powojennym polowaniu. Wyciskaczy łez, bo robionych z punktu widzenia polowania ofiar, które co prawda chodziły na spotkania partii komunistycznej, ale to było dawno. 
Ciekawe, czy jest jakiś film, który pokazuje realny rozmiar infiltracji Stanów przez sowiecką agenturę. Może Joseph McCarthy wcale nie był takim świrem. Albo był, tyle że jego wariactwo uratowało Stany przed upadkiem. Albo taką degrengoladą, jaką widzimy w naszych czasach.

Dwadzieścia lat temu, przy okazji robienia serii książeczek o II wojnie światowej, dowiedziałem się, że jeden z funkcjonariuszy, który przesłuchiwał polskich oficerów nim zginęli w Katyniu, prowadził później przez jakiś czas Rosenbergów. 

Bardzo porządny ten „Oppenheimer”, w przeciwieństwie do serialu „Halo”, który na moje nieszczęście zacząłem oglądać. I znowu jest trzecia w nocy. I to jest zła informacja, bo znowu przez pół dnia będę chodził nieprzytomny,

sobota, 10 lutego 2024

9 lutego 2024


1. Zawsze jak mam wstać wcześnie, nie śpię. Znaczy śpię, tylko się co chwilę budzę i sprawdzam która jest godzina. I potem nie mogę zasnąć. Aż budzę się na jakieś czterdzieści minut przed budzikiem i się poddaję. Ale zamiast wstawać, sprawdzam, co się ciekawego wydarzyło. No i wciągnął mnie wykład o historii, jaki Putin wygłosił do Carlsona i jego milionów widzów. Wiem, że to uchodzić może za przykład reductio ad Putinum, ale świetnie się zgrał z tym w czasie nasz kochany premier, atakując republikańskich senatorów. 
Stało się coś złego, bo Bóg wie ilu widzów, usłyszało o tym, że Polska współpracowała z Hitlerem i trudno od nich wymagać, żeby podeszli do tych słów krytycznie. A bardzo podobne jest, że im się to złożyło z tamtym dyplomatolskim tweetem. Nie ma co szydzić z Amerykanów, że nie znają historii naszej części Europy, kto z nas wie na przykład skąd się wzięło teksaskie hasło „come and take it”. Powinniśmy jakoś do tych ludzi dotrzeć, a w dyplomacji historycznej zbyt mocni nie jesteśmy. Najlepiej by było, gdyby ktoś sprawny wystąpił szybko u nieszczęsnego Carlsona. Kłopot polega na tym, że nie widać nikogo, kto by się starał, a i tak pewnie gdyby się udało, to głównym tematem rozmowy nie byłby pakt Ribbentrop-Mołotow, tylko nieszczęsny tweet. Ogólnie jest słabo. I to jest zła informacja.

2. No więc z tego wszystkiego wyszedłem z domu późno. No i się okazało, że audi rzuciło palenie. Mam podejrzenie, że to przez stare paliwo. Coś się z tą benzyną dzieje, że jak za długo postoi, to się robi problem. A to paliwo jeszcze z obajtkowej zniżki wakacyjnej. No więc audi nie chciało zapalić. Przeniosłem się do Lawiny. No i jeszcze cały cały czas padało coś zimnego i mokrego. Dojechałem za Kije i dogoniłem kolumnę oflagowanych traktorów. Przed Sulechowem kolumna połączyła się z inną i skręciła na starą drogę do Zielonej przez Cigacice. Udało mi się do sądu zdążyć na minutę przed terminem rozprawy. Po chwili się okazało, że rozprawy nie będzie. Z powodów proceduralnych. Wygrał współoskarżony kolega, któremu rolnicy zablokowali drogę koło domu. Następna rozprawa w kwietniu.
Tyle moje, że posłuchałem sobie rozmów karnistów, o tym, że reformy Ziobry (kodeksowe) wywróciły wszystko do góry nogami, nadając – z tego, co zrozumiałem, przedziwne uprawnienia prokuratorom. Przykład anegdotyczny: świadek oskarża kogoś, że kogoś innego porwał, zawiózł do lasu, zabił i zakopał, prowadzi do lasu i wskazuje miejsce, gdzie zwłoki leżą. Okazuję się, że nie leżą. A nawet nigdy nie było w tym miejscu kopane. Co robi prokurator? Oskarża o porwanie. Innych dowodów, niż słowa świadka nie ma. 
Nie wiem, jak się sprawa skończyła, ale mogę sobie łatwo wyobrazić, po uniewinnieniu oskarżonego, konferencję orłów z Ministerstwa Sprawiedliwości, podczas której opowiadają, że z sędziami trzeba w końcu zrobić porządek, bo wypuszczają bandytów. A, no i oczywiście, że porządku nie ma przez hamulcowego z pałacu przy Krakowskim. 

Prawie zablokowała mnie demonstracja rolników. Policjant w cywilu o dobrym sercu pozwolił mi w ostatniej chwili wyjechać zamkniętą już ulicą Bohaterów Westerplatte. 
Swoją drogą pomysł, że Westerplatte miałoby wrócić do miasta Gdańska to jednak jakieś przegięcie. Byłem tam na chwilę przed nacjonalizacją, było tam trochę jak na poniemieckim cmentarzu u nas na wsi. Z tą różnicą, że u nas nikt tam nie chodzi imprezować, więc nie było tyle pustych flaszek.

Byłem zobaczyć Suburbana. Pan znowu miał logiczne wytłumaczenie, dlaczego się za niego nie zabrał. Gość wygląda i mówi jak biały człowiek, więc mam do niego podobne zaufanie, jak niektórzy do potencjalnych pozapartyjnych kandydatów na stanowisko prezydenta. Mam dzwonić we środę. Może się coś wtedy zmieni. Złą informacją jest, że Lawina też ma jakiś problem z paleniem, tylko, że w jej przypadku albo coś jest nie tak z rozrusznikiem, albo akumulator się żegna. 

3. Piesek ma szelki. Takie z idiotycznym napisem, jak te psy służbowe. I smycz, co się zwija. Z dnia na dzień coraz bardziej zaczyna łapać o co chodzi z jej pięciometrowym zasięgiem. Złą informacją jest, że przejął decydowanie dokąd idziemy. Jak mu nie pasuje, to się kładzie. I leży. Na razie wytrzymałem dwadzieścia minut. 

Polski akcent w „Masters of the Air”, dobrze, że Apple TV nie jest popularne wśród – excusez le mot – psychoprawicy, bo by były już ogólnopolskie protesty.





 

piątek, 9 lutego 2024

8 lutego 2024


 1. Maciek Wąsik powiedział, że w więziennej bibliotece nie było Sienkiewicza. Był za to Wołoszański, i że może to jakoś wyjaśniać wyniki wyborów w więzieniach. 

Od paru dni zastanawia mnie dlaczego Wąsik z Kamińskim wciąż są nazywani przestępcami. Dla jednej połowy zainteresowanej tematem części bliźnich jako ułaskawieni w 2015 roku przestępcami nie są. Druga połowa uznaje ułaskawienie z 2024. Wyraźnie zapisano tam zatarcie wyroku. Czyli, z punktu widzenia prawa, wyroku nie ma, więc nie można ich nazywać przestępcami, a wciąż się nazywa. Robią to również państwowi funkcjonariusze. Wąsik z Kamińskim mogliby za to właściwie pozywać. Karnie. Z 212. Złą informacją jest, że większość pozwanych ma immunitet.


2. Premier Donald Tusk napisał tweet:

Dear Republican Senators of America. Ronald Reagan, who helped millions of us to win back our freedom and independence, must be turning in his grave today. Shame on you.

Odpisał mu Elbridge Colby:

As America faces deep strategic, economic, and immigration problems, many Americans are wondering whether staying engaged abroad is worth it. I argue it is, albeit more selectively and shifting to a partnership rather than dependency model. 
Here we have the leader of a country that values NATO more than any and is directly threatened by Russia. It proclaims the importance of America's commitment to NATO. Such moralistic haranguing seems almost designed to alienate Americans.
This is especially bizarre as Poland is a model in shifting to a more self-reliant approach to its security given its rising defense spending. But moralistic, lofty attacks on the representatives of a great fraction of Americans clouds that otherwise sterling message. 

Honestly, this kind of rhetoric is almost perfectly pitched to undercut NATO rather than put it on a sustainable footing in a new and changed world. 

"Shame on you! You're terrible people!" Also: "Could you please risk nuclear war to help defend us?" Does that work?


Elbridge Colby jest typowany na doradcę ds. obrony następnego prezydenta USA. 
Później w tej sprawie zaczęli się odzywać amerykańscy senatorowie. I komentatorzy. Nie tylko amerykańscy.


Przedziwną zaiste politykę transatlantycką prowadzi nasz rząd. Amerykańska Polonia nie jest wcale tak zwarta i gotowa, by głosować, jak jej polski premier każe. Nie mamy więc żadnego wpływu na wynik amerykańskich wyborów. Pozostaje nam na ten wynik czekać i utrzymywać dobre stosunki niezależnie od ich wyniku. 
A u nas ministrowie przyjmują inspekcje ambasadora Brzezińskiego, Departament Stanu z dnia na dzień odwołuje spotkanie ministra Sikorskiego z sekretarzem Blinkenem, a jednocześnie premier pozwala sobie na obsztorcowywanie amerykańskich senatorów. Nie dość, że w mało dyplomatyczny, to jeszcze niezbyt mądry sposób. Bo w stosunkach transatlantyckich, rolą polskiego rządu nie jest reprezentowanie interesów Niemiec, tylko interesów Polski, a one jednak nie są tożsame. Wbrew temu, co się większości ludzi wydaje, Trump, swoimi zapowiedziami wycofania się z Europy, wcale NATO nie osłabia. On mówi po prostu, że bezpieczeństwo jednej z największych światowych gospodarek nie może być zapewniane wyłącznie na koszt amerykańskiego podatnika. Co Trump chce osiągnąć? Żeby Niemcy (i reszta krajów NATO) zaczęła się wywiązywać ze swoich zobowiązań. Czyli wzmacniać własną obronę. Czy w polskim interesie jest, żeby Niemcy wydawali więcej na obronność? No jest. Czy Niemcy chcą wydawać więcej na obronność? Nie chcą. Wolą, żeby wydawali Amerykanie. Zła informacją jest, że mało kto to rozumie. 

Swoją drogą chciałbym, żeby Meller poprosił pisarza Żulczyka o skomentowanie tuskowego tweeta. 


3. Rano jadę na rozprawę do Zielonej Góry. 212 K.K. Za felieton, co jest w sumie zabawne. 
Złą informacją jest, że rozprawa jest o 9:00, muszę więc wyjechać o 8:00, wstać odpowiednio wcześniej. A jest już po drugiej. 


czwartek, 8 lutego 2024

7 lutego 2024


1. Pół Twittera (przynajmniej mojej bańki) szydzi z ambasadora Stanów Zjednoczonych i jego aktywności polegającej na fotografowaniu się z kolejnymi ministrami. Połowa z tej połowy bardziej szydzi z ministrów, którzy pana ambasadora przyjmują. Pan ambasador wyszedł z roli, a ministrowie, miast delikatnie pomagać mu do roli wrócić, jeszcze bardziej go nakręcają. I to jest zła informacja. Bo się to w złym kierunku zmierza. Ministrów objeżdża już nie tylko ambasador, ale również jego nowa partnerka życiowa. Trudno powiedzieć w jakim charakterze. Swoją drogą, opowiadał mi pewien niedoszły dyplomata, iż podczas szkolenia usłyszał, że będąc na placówce nie powinien się wiązać z obywatelkami (bądź obywatelami) kraju, w którym jest akredytowany. Ale tak naszych dyplomatów uczą, z amerykańskimi pewnie jest inaczej. 
Ambasador lata po ministerstwach, a jednocześnie ministrowi Sikorskiemu w ostatniej chwili odwołują wizytę. Nie ma przypadków. Są znaki. 

2. Nie zauważyłem momentu, w którym gen. Andrzejczak powiedział, że po wybuchu wojny nie zaktualizowaliśmy przepisów dotyczących strącania wlatujących na polski teren rakiet. I to jest zła informacja. Nie to, że nie zauważyłem, tylko to, że powiedział. Bo są zaktualizowane. Swoją drogą bardzo tę aktualizację zaangażowany był gen. Piotrowski, dziwne więc, że Szef Sztabu to przeoczył. Powtórzę po raz kolejny: z emerytowanymi generałami dzieje się coś dziwnego. 

3. Debata w sprawie CPK. Słuchałem końcówki. Wysłucham od początku. Panowie profesorowie, ci, co to nie chcą CPK, pletli duby smalone. Na przykład, że wojsko nie potrzebuje lotnisk, bo może używać drogowych odcinków lotniskowych. Już widzę Galaxy lądujące na autostradzie. Szkoda gadać. Złą informacją jest, że skoro mimo realnego braku argumentów przeciw CPK, wciąż trwają dyskusje, znaczyć może, ze CPK nie powstanie, bo nie o argumenty tu chodzi. 

 

środa, 7 lutego 2024

6 lutego 2024


1. Wieje. Wieje. No wieje i rozwiewa mnie. Niby ciepło, bo osiem stopni w lutym to jednak ciepło. Z drugiej strony wieje i czasem pada. A jak wieje i pada, to zimno. 
Czekam na mrowie przesyłek. Tych, które od dawna być już tu powinny – nie ma. Przychodzą inne wcześniej. Wrażenie można odnieść, jakby był trzeci tydzień grudnia. A nie jest i to jest w sumie zła informacja, bo bym wolał, żeby zaraz były Święta.


2. Od dwóch tygodni walczę z komputerem. Jeśli chodzi o samochody i komputery jestem zwolennikiem idei zero waste. Czyli staram się używać je jak najdłużej. Komputer to Mac Pro z 2009 roku. Z wymienionym procesorem, załadowany RAM-em, z dyskiem NV-coś tam. Chodził sobie bardzo dobrze, póki nie kupiłem trzeciego monitora. Monitor okazał się nie do końca sprawny. I to jest zła informacja. Od momentu, w którym monitor ten podłączyłem, komputer zwariował. Przestał widzieć dyski. Znaczy widzi je, ale nie montuje. Próbowałem różnych sposobów. Wypinałem. Przypinałem. Wyciągałem dyski z innych komputerów. Nie pomogło. Na koniec, kiedy po przekopaniu połowy domu znalazłem systemowe DVD i też nie pomogło, dałem sobie spokój. W czwartek przyjedzie do mnie taki sam i z dwóch może się uda zrobić coś działającego.
Przy okazji poszukiwania czegoś, co rozwiąże problem, na jednym ze starych komputerów trafiłem na dysk z backupem Negatywów z 2015 i 2016 roku. To nawet ciekawe sobie pewne rzeczy odświeżyć. Odkryłem na przykład, że minister senior Kolarski, który wtedy był jeszcze druhem podsekretarzem założył się o flaszkę wina z redaktor Kądzińską, że Donald Tusk nie odzyska władzy w Polsce. Najwyraźniej przegrał. W sumie to też bym się wtedy tak zakładał. Ważne, że się nie założyłem. 


3. Przyszedł w końcu pilot do telewizora. Przywiezienie go ze Świdnicy zajęło Inpostowi dziesięć dni. Gdyby człowiek był odpowiedniego charakteru, to by Inpost bojkotował. I nie w związku z jakością usług, tylko sposobem traktowania przez firmę kurierów, bo to woła o pomstę do nieba. Człowiek odpowiedniego charakteru nie ma. I to jest zła informacja. Zresztą twórca firmy jest odznaczany, więc może tak ma być. 

Dębski z Andrzejczakiem jednak mnie wynudzili. Być może dlatego, że wiem o tym, iż obaj mają dużo interesujących rzeczy do powiedzenia, więc nie muszę przez dwie godziny słuchać o tym, co będą mówić w przyszłości. Zobaczymy za tydzień. 





 

wtorek, 6 lutego 2024

5 lutego 2024


1. Prokuratura wznowiła ponoć śledztwo w sprawie tzw. Wież Kaczyńskiego. Przypomniało mi się, jak „Gazeta” opisała pierwszy raz sprawę, zapowiadając to jako aferę, która zmiecie PiS. 
Akurat tego dnia nawiedziła mnie, w moim pałacowym pokoiku przedstawicielka bardzo poważnej agencji prasowej. Przedstawicielka kanadyjskiej Polonii, która wróciła do kraju ojców. Po wymianie serii uprzejmości, przeszła do tematu, który ją poważnie nurtował. – Proszę pana, nikt mi tego nie jest w stanie w biurze wyjaśnić o co w tej aferze z Kaczyńskim chodzi. Ja pracowałam rok w Brukseli, więc wiem, że Kaczyński to taki Orban, tylko mniej groźny, może mi pan wyjaśnić o co w tej aferze chodzi, że on chciał biurowiec wybudować? – zapytała patrząc na mnie wielkimi niebieskimi oczami. Po tych paru latach w Polsce nie zadaje już takich pytań. I to jest zła informacja.

2. Dosłuchałem do końca rozmowę z Andrzejczakiem. Muszę przyznać, że rozwalił mnie mówiąc o „Zielonej Granicy”, że mu nie przeszkadza, bo tam mowa nie o wojsku, tylko o Straży Granicznej. Gdyby nie to zdanie, byłoby bardzo rozsądnie. Film to film. To jak z wczorajszym „Equalizerem” jakoś nie słyszałem, żeby ktoś się we Włoszech oflagowywał w związku z tym, że w filmie włoska policja jest skorumpowana, a wszystkim rządzi mafia. Mamy w Polsce zadziwiającą predylekcję do zajmowania się pierdołami. I to jest zła informacja.


3. Słuchałem wywiadu Sroczyńskiego z Przydaczem. Sroczyńskiego miałem za mądrego gościa, nie mogę więc zrozumieć w jaki sposób wyciągnął logiczny wniosek: skoro prof. Pawłowicz wypisuje idiotyczne tweety, to nie jest niezależnym sędzią TK. Prawda jest taka, że gdyby prof. Pawłowicz słuchała sugestii z matki partii, to by swoje konto na Twitterze zlikwidowała, gdyż jej socjalmediowa publicystyka – delikatnie mówiąc – nie służy sprawie.
Przydacz się od tweetów pani Profesor (bez specjalnego zaangażowania) odcinał. Powiedział, że korzysta z wolności słowa i ponosi za to odpowiedzialność. Pani Profesor usłyszała i wyraziła sprzeciw na Twitterze. Ciekawe, czy Sroczyński wyciągnął z tego jakieś wnioski. 
W sumie wątpię. I to jest zła informacja.

poniedziałek, 5 lutego 2024

4 lutego 2024


1. Z „Kawą na ławę” wygrało „Trzecie śniadanie” Mellera. Na początku było właściwie śmiesznie, bo goście za wszelką cenę udowadniali, że nie przeszli na PiS-owską stronę. Dla niektórych ich wielbicieli występowanie w kanale Stanowskiego to najzwyklejsza zdrada, która kara musi być unfollowem, jeżeli nie wytarzaniem w smole, pierzu i wygnaniem z miasta. Później dyskusja utrzymywała poziom Karoliny Korwin-Piotrowskiej. Interesujące były badania, które przyniósł Marcin Duma, niestety Meller średnio sprawdził się jako autor pytań. 


Generalnie wyszedł TVN. Ito do kwadratu, bo goście bardzo chcieli podkreślać swoją koszerność. Kiedyś, dawno temu, pytałem Mellera, dlaczego nie zaprasza kogoś spoza towarzystwa wzajemnej adoracji, odpowiedział, że mu oglądalność spada i się stacja burzy. Teraz ma szansę na innego widza. No i stacja sprawia wrażenie nieco bardziej otwartej. Mam więc nadzieję, że doczekam programu, w którym dyskusja o prezydencie nie będzie licytacją, dla kogo jest większym debilem.

Złą informacją jest, że nie wiadomo czy doczekam w jakimś realnym czasie. 

2. Przez cały dzień, rzecz jasna z przerwami, słuchałem wczorajszej rozmowy z generałem bezprzymiotnikowym rezerwy. Skąd generał bezprzymiotnikowy? Otóż mamy w wojsku cztery stopnie generalskie: generał jednogwiazdkowy – brygady; generał dwugwiazdkowy – dywizji; generał trzygwiazdkowy – broni; generał czterogwiazdkowy – bez przymiotnika, po prostu generał. I takim właśnie był Rajmund Andrzejczak. Znaczy jest. W rezerwie. 

Rozmowa uaktywniła groupies (obu płci), które to groupies zaczęły wzdychać, że marzy im się pozapartyjny prezydent i że Rajmund byłby świetny. Mam dla nich złą wiadomość. Napisaliśmy sobie w taki sposób konstytucję, że prezydent powinien być politykiem. I to najlepiej z własnym mocnym partyjnym zapleczem. Bez takiego zaplecza, jedyne właściwie co może robić, to blokowanie inicjatyw sejmowej większości, bo jeżeli z sejmową większością mu po drodze, robi się z niego tej większości notariusz. 
Złą informacją jest, że nie chce mi się teraz tego dokładnie wyjaśniać, ale naprawdę mam jakąś wiedzę na ten temat, bo się z bliska naoglądałem prezydenta, który bardziej niż politykiem jest prawnikiem. Bardziej żołnierz niż polityk, to może być coś jeszcze gorszego. 

3. „Masters of the Air” coraz lepsi, choć wciąż gorsi niż „Kompania braci”. „Stróżowie Prawa. Bass Reeves” – jakże się cieszę, że się już skończyli. Na koniec wieczoru obejrzeliśmy trzecią część „The Equalizer”. To, gdzie Denzel Washington gra emerytowanego zabójcę z CIA, który niby stary, a wciąż potrafi zabić czymkolwiek, parę osób naraz, ale tylko złych. Tym razem wszystko z pięknymi włoskimi plenerami. Washington w tym filmie bardzo jest podobny do Andrzeja Hrechorowicza. Andrzej ma wiele umiejętności, ale chyba tak nie potrafi mordować złych ludzi. I to jest zła informacja. Bo dobrze czasem znać kogoś z takimi umiejętnościami. 

niedziela, 4 lutego 2024

3 lutego 2024


 

1. Spałem – wstyd się przyznać – do południa. Być może dlatego, że mi się przyśniło, iż byłem na imprezie zorganizowanej przez amerykańską ambasadę. W realu ambasada mnie nie zaprasza, z drugiej strony, nawet gdyby mnie zapraszała, to nie jestem pewien, czy bym z tych zaproszeń korzystał. No więc śniło mi się, że wszedłem na imprezę i się po niej plątałem, pamiętając, że przecież nikt mnie nie zapraszał, a nawet gdyby mnie zaprosił, to bym raczej nie przyszedł. Czyli śnił mi się dyskomfort. Na imprezie było dużo dzieci, poprzebieranych w różne dziwne stroje. Dzieci śpiewały piosenki. Chyba po hebrajsku. No i na koniec imprezy otwarto sklep. Trochę jak PX (sklep ze wszystkim w amerykańskiej wojskowej bazie). Ludzie ustawili się w kolejce. Stanąłem i ja, bo się nam wczoraj skończyła amerykańska aspiryna, którą kupiłem, gdy byłem w Waszyngtonie w czerwcu. Złą informacją jest, że nim doszedłem do lady, się obudziłem, więc nie kupiłem tej aspiryny. A bardzo by się przydała. 

2. Odwinąłem sobie prof. Lewickiego z piątku. Lubię go słuchać. Z dziesięć lat temu zrobiliśmy z nim, razem z kolegą Kaplą, wywiad do „Malemena”. Rzuciłem ostatnio okiem – miejscami wciąż aktualny. 
Później słuchałem „Śniadania w Trójce”. Michał Kobosko to jakaś potworna postać. Efekt medialnych szkoleń. Potrafi w czasie kilku minut diametralnie zmienić zdanie, ale mówi w taki sposób, że nikt tego nie zauważa, a większość słuchaczy fascynuje się jego elokwencją i inteligencją. 
Chyba Halicki oburzył się, gdy red. Michniewicz, cytując fragmenty wczorajszego wywiadu, użyła nazwy Kanał Zero. Ależ ten projekt niektórych boli. Swoją drogą, jeszcze nikt nie połączył kropek i znalazł koronny dowód na podejrzaną proweniencję Kanału. Otóż Kanał ma sponsorów. Reklama jednego z nich wisi na budynku przy Srebrnej. Tej SREBRNEJ. Jak to wyjdzie, to się nie podniosą. 

Złą informacją jest, że „Mazurek i Stanowski” byli gorsi niż liczyłem. Choć parę dowcipów było naprawdę niezłych. 

3. W związku z ważnym gościem, który nas nawiedził, generała bezprzymiotnikowego słucham dopiero teraz. Mówi mądrze. Jak na razie słuchało go kilkaset tysięcy ludzi. Istnieje spora szansa na to, że w ich głowach coś zasieje. Może się oczywiście natrząsać z tego, że pierwszy żołnierz RP został youtuberem, ale wygląda na to, że w ten sposób zrobi dużo dobrego – jak by to nie brzmiało – dla Polski.
Złą informacją jest, że audycja zaczęła się od jakiegoś smętnego gościa w BMW. Trybut firmie, która pożycza samochód można wypłacać w bardziej wyszukany sposób. 








Gdyby się komuś nudziło, niżej nasz wywiad z profesorem Lewickim, z wiosny 2013 roku: 


Demokracja epoki kamienia łupanego

Grzegorz Kapla: Co kilkadziesiąt lat ludzkość staje w obliczu konieczności zupełnego przewartościowania poglądów, wartości, sposobu mylenia. Sytuacja abolicyjna zmusiła Amerykanów ale i świat do zupełnego przewartościowania, dlatego, że zanim została podjęta nikt nie był sobie w stanie wyobrazić jakie da skutki. 

Interesuje nas ten moment w historii. Co jakiś czas się z nim stykamy. I teraz może stykamy się z nim znowu. W związku z dyskusją na temat związków partnerskich.

Chwilę temu mówiono, że doszliśmy do końca historii, że już nie będzie żadnych zmian, że nadchodzi powszechna szczęśliwość, a tu po siedmiu wiekach papież abdykuje. 

Są symptomy tego, że znowu jesteśmy w czasie zmiany. I o tym chcielibyśmy porozmawiać.


Marcin Kędryna: A tak w ogóle, to oglądał pan „Lincolna” 


Zbigniew Lewicki: Tak, tak. Oczywiście.


GK: I to jest nasz punkt wyjścia. Bo taka sytuacja jest tam pokazana.


ZL: Może zacznę od tego, że abolicja w Stanach Zjednoczonych nie była początkiem procesu, była końcem procesu, ponieważ państwa europejskie wcześniej odrzuciły niewolnictwo. 

Czyli to było wydarzenie niezwykle ważne w historii Stanów Zjednoczonych, choć nie najważniejsze w tym czasie ale niekoniecznie w skali świata. Można powiedzieć, że to był koniec niewolnictwa w świecie cywilizowanym.

To pierwsza sprawa. Druga sprawa, film oczywiście mija się z prawdą. Lincoln jest bohaterem narodowym Stanów. Ludzie mają go kochać. Pokazuje się go jako człowieka, który walczy o zniesienie niewolnictwa, w rzeczywistości są jego znane i często cytowane stwierdzenia: „Moim celem jest jedność państwa. Jeżeli mógłbym ją ocalić nie uwalniając żadnego niewolnika, to zrobiłbym to. Gdybym mógł ją ocalić uwalniając wszystkich niewolników, zrobiłbym to. Gdybym mógł ją ocalić uwalniając niektórych niewolników, zrobiłbym to.”

Lincoln nie był abolicjonistą. On nie był zwolennikiem niewolnictwa. Ale absolutnie do głowy nie przychodziła mu równość ras. To było dla niego nie do pomyślenia. 

Niewolnictwo uważał za niestosowne. Natomiast nie był to walczący abolicjonista. 

To, co wtedy działo się w Stanach, to właściwie dwie kwestie. Pierwsza, to było zderzenie dwóch kultur. Kultury Północy z kulturą Południa. 

Kultura Południa oparta na rolnictwie. Oparta na niewolnictwie. Niepasująca do drugiej połowy XIX wieku. 

Mało się o tym mówi, ale niewolnictwo było ekonomicznie deficytowe. Wbrew temu, co nam się mówi, że to jest taka tania siła robocza – to droga siła robocza. 

Niewolnik na dzisiejsze pieniądze kosztował tyle, co samochód. Są samochody lepsze, gorsze, używane, nowe, itd. Ale to był samochód. Duży wydatek. Kupno dziesięciu, stu, tysiąca niewolników to był ogromny wydatek. Nikogo właściwie nie było stać. Plantatorzy się zadłużali. Oni byli ciągle w długach, ponieważ niewolnik kosztował. Jak się kupuje samochód, to – że tak powiem brutalnie – trzeba o niego dbać. Nikt normalny nie bierze bejsbola i swojego samochodu nie rozwala. Ubranie, wyżywienie, lekarze, to wszystko kosztowało. Zyski, jakie niewolnik generował zbierając bawełnę w najlepszym razie zbliżały się do kosztów, jakie trzeba było na niego ponosić. Tyle tylko, że południe nie miało innej możliwości. Nie umiało zachowywać się inaczej. Powiększali plantacje, bo tylko ucieczka do przodu dawała jakieś szanse. I byli koszmarnie zadłużeni. 

No i kultura Północy. Kultura przemysłu, nowej rewolucji, pracy najemnej, gdzie traktowano murzynów zresztą dużo gorzej niż na plantacjach. Nie byli niczyją własnością, więc nikt o nich nie dbał. 

Proszę pamiętać, że pomiędzy Północą a Południem nie było granicy fizycznej. Murzyni, gdyby chcieli – mogliby uciekać. Ta ich ścigano, ale łapano niewielu. Uciekały jednostki. Na ogół motywowane to było sytuacją z wyjątkowo sadystycznym nadzorcą – bo i tacy byli. Nadzorcy, a nie właściciele, bo nadzorca jak się wyżywał, to nic na tym nie tracił. To nie był jego majątek. Do tego jeszcze jakieś tragedie osobiste, podziały rodzin, ale to były jednostki. 

Nie było powstań murzyńskich. Było jedno lokalne malutkie Nata Turnera [1831 w Wirginii]. Dziś mówimy o wolności, oczywiście jest to nadzwyczajna wartość. Ale nie ma żadnego dowodu na to, że dziewiętnastowieczni niewolnicy w Ameryce rozumieli pojęcie wolności i byli gotowi dla niej…


GK: Zginąć


ZL: Dokładnie!.

Lincoln chciał zachować jedność państwa, które było podzielone na dwie części pod każdym względem. Poziomu życia, rodzaju gospodarki, podejścia do sprawy niewolnictwa też, ale to była pochodna sprawy gospodarki. I na tym mu zależało. 

Proklamacja Lincolna [trzeba wyjaśnić] wykluczała wszystkie tereny będące pod kontrolą Północy. W tej proklamacji jest wyraźnie powiedziane, czego ona dotyczy. Dotyczy tamtych terenów. Rejony będące pod kontrolą północy, gdzie jeszcze było niewolnictwo zostały z niej wykluczone. To było działanie na pokonanie ekonomiczne południa, a nie na to, żeby robić jakiś wielki czyn humanitarny. Czy to był przełom?

Jeszcze jedną rzecz muszę dodać. Gdyby Południe nie rozpoczęło wojny (najpierw secesja, potem wojna), to w konstytucji amerykańskiej, w zgodzie z amerykańską konstytucją nie dało się znieść niewolnictwa. Bo w amerykańskiej konstytucji nie było słowa o niewolnictwie. Więc trzeba było zrobić poprawkę. A do tego potrzebna była zgoda 3/4 stanów – taki jest przepis. W całej Unii razem z Południem nigdy by nie było 3/4. 

Gdyby nie secesja Południa – niewolnictwo prawdopodobnie by trwało do Pierwszej Wojny Światowej. Bo nie było legalnej możliwości.

To wszystko wygląda inaczej niż nam pokazują.


GK: Niż ta legenda.


ZL: Niż ta legenda. 



GK: ale kiedyś to przewartościowanie musiało nastąpić. Musieliśmy uznać, że rasy są równe. 


ZL: Ale wtedy nie uznano, że rasy są równe. To było tylko uwolnienie niewolników. Zrównanie ras nastąpiło dopiero w ostatnich dwudziestu, trzydziestu latach. 

Proszę pamiętać, że po wyzwoleniu niewolników, po Wojnie Secesyjnej weszły Czarne Kodeksy, weszły rozmaite inne przepisy zgodnie z którymi niewolnicy na Południu nie byli formalnie niewolnikami, ale faktycznie nie mieli żadnych praw obywatelskich. Nie mogli głosować, nie mogli posiadać broni i wiele innych rzeczy. Lokalne przepisy. Stanowe i lokalne. Sprawa się zawiesiła na następne sto lat. Ruszyła dopiero w latach sześćdziesiątych XX wieku. Martin Luther King, ten cały ruch…


GK: Studenci…


ZL: Studenci, Johnson z ustawodastwem antydyskrymnacyjnym. Po tym, to już poszło. Ale tamten okres zmitologizowano niezwykle. Amerykanie mają problem z niewolnictwem. To coś wstydliwego, ale próbują pokazać, że wcale nie było tak źle – mieliśmy bohatera. To zupełnie jak z Kościuszką w polskiej historii. Superbohater. A tak naprawdę, to on ani w polskiej historii ani tym bardziej w amerykańskiej specjalnego znaczenia nie ma. To jest mit. Może i ładny mit.

Przykro mi bardzo, że to idzie wbrew temu co pan mówi…


GK: wbrew pozorom nie. Kultura ludzka zbudowana jest nie na prawdzie, tylko na mitach


ZL: to prawda


GK: Mity są potrzebne


ZL: To prawda. My sobie budujemy historię do naszych potrzeb. Szukamy tych bohaterów, którzy nam pasują do dzisiejszych potrzeb, odrzucamy tych którzy nam nie pasują. Choć wówczas mogło być zupełnie inaczej. 


MK: A gdyby poszukać podobieństw pomiędzy Stanami Zjednoczonymi w połowie XIX wieku, a dzisiejszą sytuacją w Unii Europejskiej. To może brzmieć trochę naiwnie…


ZL: nie, nie, ja często robię takie porównanie. Koledzy mnie za to bardzo krytykują, mówiąc, że formalnie biorąc tamto to jedno państwo… Pamiętajmy o tym, o czym się w Polsce zapomina. „State” to jest po angielsku państwo. Trzynaście niezależnych państw połączyła się w unię. Potem dołączały się inne państwa. Zresztą w tym znaczeniu słowo „stan” występuje w polszczyźnie: Pakistan, Lechistan, tylko zapomnieliśmy o tym. 

Do dzisiaj wszystkie stany mają wszelkie atrybuty państwowości. Mają granice, mają konstytucje i inne ustawy, mają władze, natomiast zdecydowały się oddać politykę zagraniczną i pare innych rzeczy. Jeżeli się pan przeprowadza ze stanu do stanu musi pan zrobić nowe prawo jazdy. Pomiędzy stanami przestępców się ekstraduje. To są państwa. W tym sensie Unia Europejska da się porównać do Stanów. Z tą różnicą, że tamten proces następował powoli i ze wstrząsami. Wojna Secesyjna była największym wstrząsem. Były inne wstrząsy wcześniejsze, bo nie wszystkim to odpowiadało. Do dzisiaj nie wszystkim odpowiada.

Natomiast my w Europie robiliśmy to wszystko na chybcika. Na wariata, na już, na wczoraj. Łączymy się, wspólne to, wspólne tamto, nie było momentu refleksji. A może nie… Wielka Brytania mówi: a może nie… w innych krajach: a może to Euro, to nie o to chodzi.

To jest naturalny proces, który tam też nastąpił. Tam też były momenty, kiedy poszczególne stany mówiły: chcemy mieć prawo nie stosować na swój terytorium ustaw przyjętych przez kongres. Tak jest do dzisiaj. Małżeństwa homoseksualne są zawierane w jednych stanach a w innych nie są. 

Odrębność jest potrzebna. Refleksja jest potrzebna. Czasami nawet bunt jest potrzebny. 

Unia Europejska jest tworzona z ogromną szybkością w sytuacji braku wspólnoty językowej.


GK: I kulturowej


ZL: I kulturowej. I historycznej. I jakiejkolwiek innej. A język jest tym, co sprawia, że Ameryka jest jednym państwem.


GK: Chrześcijaństwo jest tym, co powinno łączyć Europę gdzieś u zarania…


ZL: Chrześcijaństwo jest podzielone na protestantyzm i katolicyzm. Gdybyśmy wszyscy byli protestantami bądź katolikami na pewno byłoby łatwiej, ale ta walka. Ale ta walka pomiędzy Rzymem a Londynem czy Canterbury, jest rzeczywistą walką. Niby chrześcijańskie ruchy a nie mogą się wcale dogadać. Nawet anglikanizm, który jest prawie identyczny z katolicyzmem poza dogmatem o nieomylności papieża też się nie może dogadać. To nie jest takie proste. 


GK: Łączy nas tylko strach przed wojną?


ZL: Nie. Łączy nas zachłyśnięcie ideą. Że będziemy silniejsi, jak będziemy jednością. No i niewątpliwie łączą nad korzyści ekonomiczne. 


MK: W Stanach, przed Wojną Secesyjną był ekonomiczny konflikt pomiędzy Północą a Południem? Konkurencja?


ZL: To był konflikt filozofii państwa. Czy ma być nowoczesne jak Północ – przemysł, potencjał, coraz szybszy rozwój, czy ma pozostać państwem agrarnym.


GK: czyli tak naprawdę chodziło o rewolucję kapitalistyczną, przemysłową?


ZL: Tak, to był ostateczny etap amerykańskiej rewolucji kapitalistycznej, która przesądziła o tym, że Stany nie poszły w kierunku wykorzystywania ogromnych zasobów ziemskich, choć do dzisiaj produkują mnóstwo żywności. W gruncie rzeczy model południowy wyglądał tak: produkujemy bawełnę, sprzedajemy ją, a pieniądze wydajemy. Nie budujemy przemysłu, nie rozwijamy edukacji, nie rozwijamy niczego, bo nas stać na zakup wszystkiego. 


GK: Lincoln wiedział, że trzeba pójść w kierunku rozwoju nowoczesnego.


ZL: Tak, on wiedział, na czym polega budowanie nowoczesnego państwa. Ale absolutnie nie zależało mu na wojnie. Wolałby to zrobić bez wojny i nie on tę wojnę rozpoczął. On do tej wojny został przymuszony przez zupełnie irracjonalne postępowanie grupy – bo nawet nie całego Południa. Grupy południowców. 

To z ich strony były kwestie ambicjonalne. Pytanie brzmiało, czy model amerykański polega na powszechności niewolnictwa i wyjątkach od tego, czy polega na powszechności wolności i wyjątkach od tego na południu.

Południe nie chciało być traktowane jako gorsze. Jako – ci dzicy ludzie z południa. Te chamy, które mają niewolników.


GK: Ameryka „B”


ZL: Dokładnie. A poza tym – i to jest zupełnie niezwykły fakt. Ale fakt. Niebywała popularność „Chaty wuja Toma”. Książka, panowie czytali, o tym biednym niewolniku… Autorka nigdy nie była na Południu. Ona nie miała pojęcia jak wyglądało życie na południu. Ale napisała super-hiper-bestseller, w którym nagle ci murzyni dostali imiona. Wcześniej – to byli niewolnicy. Kto to jest niewolnik? Nie wiem. Ale Tom, czy jakaś inna…


GK: Dostał osobowość


ZL: No właśnie. Bity, zabijany, źle traktowany… ludzie płakali czytając. To był taki superharlequin. Ludzie się zaczytywali. Dorośli, wykształceni mężczyźni. Nagle zaczęto postrzegać Południe jako krainę dziką. A południowcy byłi bardzo, bardzo dumni. To był naprawdę naród, znaczy półnaród z wielką kulturą i wielkim poczuciem dumy. To widać w „Przeminęło z wiatrem”, to była taka szlachta, arystokracja państwowa, a północ to byli nuworysze. I nagle ci nuworysze mówią nam, szlachetnym południowcom, że jesteśmy prymitywne chamy. To my nie chcemy z nimi. My nie chcemy z nimi wspólnego państwa mieć. 


GK: To bardzo podobne do dzisiejszej dyskusji o miejscu Polski w Unii Europejskiej…


ZL: Tak, jak najbardziej. Mamy różne kultury. Kto ma dominować? Czy Niemcy mają dominować? Czy Polska, czy katolicyzm, czy wartości chrześcijańskie…


GK: Czy to nasze, szlacheckie, wewnętrzne…


ZL: Przekonanie, że jesteśmy najwspanialsi. Może nie jesteśmy najbardziej rozwinięci, ale mamy w sobie coś takiego…


GK: Mamy coś, co mieli południowcy…


ZL: Dokładnie. To porównanie jest jak najbardziej uzasadnione. 


GK: Powstrzymaliśmy Turków pod Wiedniem, Bolszewików w 1920, mamy prawo…


ZL: No i w Jałcie nas skrzywdzili, w związku z czym należy nam się zadośćuczynienie. Bez nas by Europa nie istniała. 


GK: Nie rozumiemy, dlaczego Europa tego nie dostrzega. 

A dlaczego tego nie dostrzega?


ZL: Z tym, to różnie bywa. Pracowałem w MSZ w latach dziewięćdziesiątych. I byłem na rozmowie Wałęsy u Clintona w sprawie rozszerzenia NATO. To była najbardziej decydująca rozmowa. 1993 rok. Tam miała zostać podjęta decyzja. 

Wałęsa na tym spotkaniu opowiadał Clintonowi o krzywdzie Polski. O Jałcie, o zdradzie Zachodu. Wydawać by się mogło, że rozmowa powinna wyglądać inaczej, że Wałęsa powinien pokazywać Polskę jako lidera przemian, poważnego partnera, a on o tym, jacy jesteśmy poszkodowani. Kiedy się spotkanie skończyło, myślałem, że Wałęsa przegrał przyszłość Polski. 

Jak wiemy nastąpiło rozszerzenie. Później Amerykanie wydrukowali takie studia: jak powstawała decyzja o rozszerzaniu NATO. Fascynująca rzecz. Jak to się dzieje w biurokracji, że powstaje tak ważna decyzja. I ja tam czytam, w dziewięćdziesiątym trzecim roku polska delegacja odwiedziła Clintona w Białym Domu, Wałęsa opowiadał, Polacy wyszli, Clinton powiedział do swoich współpracowników: W tej chwili podjąłem decyzję – rozszerzamy NATO. On to kupił. On to kupił w tłumaczeniu.

Bo nie chodziło o to, że Wałęsa ma tę swoją magiczną frazę. Clintona przekonała treść.

Więc są takie momenty, że to działa. W Europie gorzej.


Mnie ta sytuacja nauczyła pokory. Można być świadkiem historii i jej nie rozumieć. Nie dostrzec tego, co się dzieje.


GK: Ale to był przełomowy moment.


ZL: Wiem, ja byłem tam, siedziałem pomiędzy prezydentami, tłumaczyłem i nie zrozumiałem, co się dzieje. To dobra nauczka na przyszłość.

Świadek historii wcale nie jest kimś, kto musi zrozumieć, co się dzieje. Dopiero po jakimś czasie inne elementy to sprawiają.


Mamy takie poczucie. I czasami to się sprawdza.

W Europie jest troszeczkę inaczej. W Europie wszyscy są, jakby to powiedzieć, bardziej cyniczni. Amerykanie są jednak bardzo uczuciowi.Clinton był bardzo uczuciowym prezydentem. W Ameryce przywódcy są uczuciowi. Działają na zasadzie pewnych emocji. 


GK: No tak, ale myśmy marzyli o technokratach, którymi nie będą miotały te ideologiczne namiętności.


ZL: Dla nas to nie jest dobre, bo my nie jesteśmy do tego przygotowani jako Polacy. My nie jesteśmy przygotowani do rozmów na poziomie wyrafinowania zawodowego, my tylko potrafimy działać na poziomie emocji. Raz lepiej, raz gorzej. Jak wejdziemy na ten sam tor z rozmówcą, to super. Natomiast Anglicy, Niemcy, Francuzi nie wchodzą z nami w relacje na takim poziomie. Może pani Merkel, która ma w sobie pozostałość komunizmu, która sprawia, że pewne rzeczy ona odbiera inaczej, niż wszyscy inni, którzy patrzą na nas, jak na jakichś prostaczków, którzy jeszcze nie dorośli do XXI wieku, bo żyją mitami wieku XIX.


MK: Czy istnieje po stronie Unii, Komisji Europejskiej siła, która będzie mieć siłę Lincolna? Która postanowi dla naszego dobra nas zreformować?


ZL: Ale oni nam dają ogromne pieniądze w tym celu, oni nam dają szalone pieniądze, po to, żebyśmy…


GK: Ale Lincoln dał im mit założycielski…


MK: Pozbawił ich dumę siły, która wynika z gospodarki…


ZL: Ale nie pozbawił ich siły, która wynikała z pamięci. U Faulknera to widać. Dwa, trzy pokolenia później, Faulkner to opisuje – Południe, które ciągle żyje Wojną Secesyjną. To ich dziadkowie walczyli. A oni ciągle przeżywają te bitwy. Oni ciągle je toczą.


GK: Oni są do nas podobni.


MK: Wciąż na samochodach mają naklejki z flagami Konfederacji. 


ZL: Tak, oni dalej tym żyli, to była dla nich rzeczywistość. Oni do nas byli podobni.


MK: Kiedy Południe doszło do siebie gospodarczo po wojnie Secesyjnej?


ZL: Południe ruszyło gospodarczo, gdy zaczął się ruch migracyjny w Stanach. Kiedy ludzie z pieniędzmi zaczęli jechać na południe. To były siedemdziesiąte lata.

Południe ruszyło, bo nagle pojawiła się moda na to, żeby zostawić to zimno, ten deszcz, ten śnieg i pojechać na południe. Zaczęły tam powstawać wielkie osiedla dla emerytów, z wielkimi pieniędzmi, to przyciągało usługi, i w tej chwili Południe jest bogatsze w ogólnej skali, bo Północ jest mniej atrakcyjna. Tam zostali robotnicy, imigranci. 

Południe nigdy nie przyjmowało imigrantów. Ci, co przyjeżdżali do Ameryki z Europy, to zawsze przyjeżdżali na północ. Południe ich nie chciało. To jest bardzo homogeniczna społeczność. Do dzisiaj. Poza Florydą i, powiedzmy Nowym Meksykiem. Jeżeli się pojedzie do Luisiany, Georgii czy Missisipi – żadnych murzynów, żadnych Żydów, żadnych katolików, europejczyków, nikogo z północy. 

Kiedyś na stacji benzynowej do mnie podszedł facet – ty, z Nowego Jorku jesteś – na zasadzie, powiem, że tak – dostanę w mordę, powiem, że nie dostanę w mordę. 

Powiedziałem, że samochód z wypożyczalni. –A. chyba, że tak. 

Ale to było ewidentne. Chciał mi dać w mordę, bo zobaczył, że samochód był z Nowego Jorku. 


GK: Powiedzmy jeszcze o tej przemianie mentalnej, kulturowej rozpoczętej przez koniec niewolnictwa. Powiedział pan, ze ona trwała sto lat. 


ZL: To nie była jednorazowa przemiana. Na północy nic się nie zmieniło. Na północy czarni byli nadal tanią siłą roboczą, wykorzystywaną w najbardziej brutalny sposób…


GK: Ale potem był Martin Luther King, 


ZL: Dopiero sto lat później…


GK: Dopiero sto lat później, więc ten proces trwał… 


ZL: Przez prawie sto lat nic się nie działo. Dopiero w latach pięćdziesiątych, formalnie Sąd Najwyższy zniósł segregację w szkołach. I zniósł to bez klauzuli wykonalności, więc to jeszcze długo trwało. 

W sześćdziesiątych latach ruch biernego oporu Martina Luthera Kinga. Jeszcze wcześniej Truman zniósł segregację w armii. To był ważny krok, w czasie Wojny Koreańskiej już były oddziały mieszane. 

W 1946 roku, pierwszy czarnoskóry zawodnik w baseballu. Obrzucano go wyzwiskami, koledzy go nie tolerowali, kibice go wygwizdywali, ale był. Potem było ich więcej.

Krok po kroku. Trzeba powiedzieć, że Ameryka zrobiła nieprawdopodobny postęp w ciągu dwóch pokoleń. W latach sześćdziesiątych, to było nie do pomyślenia – czarny prezydent. W latach osiemdziesiątych też. I nagle – ja byłem przekonany, że Obama przegra. To jest ogromny postęp.

Ja jeszcze w dziewięćdziesiątych latach byłem w Waszyngtonie – to jest wbrew pozorom miasto południowe. Prowadzałem się tam z czarną dziewczyną. To nie było przyjemne. Wtedy dopiero człowiek czuje te spojrzenia, złośliwe komentarze, te jakieś takie potrącenia, niby się wydaje – co mnie to obchodzi. Ale jak się to poczuje na własnej skórze, zaczyna być problem. Ona mi wtedy powiedziała piękne zdanie: Słuchaj, gdybyś się zdecydował tu wyemigrować, znasz dobrze język, znasz kulturę, znasz historię, zajmie ci pięć lat i będziesz Amerykaninem, a ja zawszę będę murzynką. 


GK: A teraz dalej tak jest?


ZL: Tego panu nie powiem. Na pewno się rasizmu nie wyeliminuje z umysłów ludzi. W żadnym kraju. Są ludzie, którzy są rasistami, są tacy, którzy nie są rasistami. Natomiast dzisiaj nie ma mowy o rasizmie instytucjonalnym. Tu Amerykanie byli ogromnie skuteczni. W wyeliminowaniu języka nienawiści i języka upokorzenia z dyskursu publicznego. To ogromne osiągnięcie. 


GK: U nich się udało, u nas wręcz przeciwnie. Dwadzieścia lat temu, mimo iż dyskutowaliśmy o poważniejszych niż dziś sprawach, to język był…


ZL: Język był bardziej zakamuflowany. Jeszcze w '68 roku mówiło się o syjonistach, nie o Żydach. Syjoniści do Syjamu – te słynne napisy [śmiech].

Tak, u nas się to uwolniło, bo u nas jest to pierwszy moment demokracji. Ja się temu nie dziwię. Ludzie muszą w pierwszym odruchu wykipieć. A potem państwo powinno brać to pod kontrolę. Mamy słabe państwo – to jest inna sprawa. Powinno mówić – tak nie wolno, tego nie wolno, to jest niedopuszczalne, na to się nie można zgodzić, u nas tego nie ma…


GK: Dlatego każda dyskusja u nas jest taka trudna.


ZL: Tak, ponieważ nie ma autorytetu, który by narzucał reguły dyskursu publicznego. 


GK: Był papież kiedyś…


ZL: Ale jego się słuchało, gdy mówił to co się chciało słyszeć. Ilu katolików używa środków antykoncepcyjnych? Prawie wszyscy. On wyraźnie mówił, że nie wolno, ale co on tam wie na ten temat. Ja wiem lepiej. Nie mam zamiaru się zarażać, albo robić dziecko tylko dlatego, że papież coś tam mówi. No bez przesady. 


MK: Za to kremówki wszyscy jedli


ZL: My jesteśmy na tym etapie, bardzo trudnym, w którym przez demokrację rozumiemy prawo wszystkich do myślenia tak jak my. Każdy z nas tak rozumie demokrację. Masz prawo myśleć jak ja. Dopiero po tym musi nastąpić to prawdziwe rozumienie demokracji, którego się oczekuje. Prawdziwa tolerancja. Akceptuję twój punkt widzenia, choć się z nim nie zgadzam. I nie będę cię z tego powodu wyzywał, tępił szykanował. Ale do tego musi upłynąć czas. Ja to liczę na dwa pokolenia.


GK: Dwa pokolenia już minęły.


ZL: No nie, od wolności – ja jeszcze żyję. Dwa pokolenia nie w sensie dwudziestu lat. Wszyscy z nas, którzy funkcjonują z jakimś autorytetem ciągle niosą ten bagaż. 

Musi się pojawić prawdziwy autorytet państwowy, mit. Nie mamy mitu założycielskiego. Waszyngton, który był fatalnym dowódcą wojskowym, ale w micie uchodzi za twórcę państwa i zwycięzcę. I Lincoln, który wcale nie kochał niewolników, ale uchodzi za tego, który przemienił państwo. 


GK: Ale mamy Wałęsę


ZL: Jego opluliśmy tak, że już gorzej nie można. To tak, jakby Lincolnowi wyciągać, że on powiedział że uważa czarnych za rasę gorszą. On tak powiedział, ale nie to Amerykanie mu pamiętają. Pamiętają mu trzynastą poprawkę do konstytucji. 


GK: No, mamy jeszcze Solidarność. Dziesięć milionów ludzi…


MK: W partii też były miliony…


ZL: Dwa.

Solidarności też nie mamy. Opluliśmy wszystko. 


Potrzebujemy kogoś, kto będzie wyznaczał co wolno, co nie wolno. Siłą autorytetu.


Prezydent Stanów Zjednoczonych, kimkolwiek jest. Jest postrzegany jako osoba, która właśnie taką rolę pełni. To było u Reagana szczególnie widoczne. Ale nie tylko. To człowiek, który wyznacza pewne standardy, od którego się oczekuje przywództwa symbolicznego. Nie tego, że od będzie zmieniał ustawy, rządził, dekrety. On to robi, ale to drobna sprawa.

On ma być godny, ma się zachowywać jak należy, ma być wzorem dla dzieci, w szkołach się o tym uczy. Nie podważa się autorytetu.


GK: U nas komuniści potrafili takie autorytety budować.


ZL: Potrafili. Czy to był jakiś bezdenny facet – na ogół tacy byli. Bezdennie głupi. Gomułka, czy inni. Ale to były postaci…


GK: Budowano ten mit


ZL: To działało. Jak Stalin umarł – byłem wtedy dzieckiem. Ludzie płakali. Płakali nie dlatego, że musieli, tylko dlatego, że umarł bóg. Przez małe „b” ale jednak. A w tej chwili, jakby ktoś umarł. Od Tuska, przez Macierewicza po Wałęsę – to kto by płakał? Jedni by płakali, drudzy by pluli.


Jak papież zmarł, to płakaliśmy wszyscy. To był ostatni raz.


MK: Ale następnego dnia pojawili się ludzie w koszulkach „Nie płakałem po papieżu”


ZL: Ale w większości płakaliśmy. To był ostatni taki człowiek.


GK: Pańska diagnoza jest mało optymistyczna. 


ZL: My w tej chwili poprzez Internet, media, jesteśmy wszyscy szalenie niecierpliwi. Uważamy, że zmiany powinny następować z dnia na dzień. Najlepiej z minuty na minutę. Włączamy Internet i już się ma coś dziać.


GK: Czekamy na żółty pasek na ekranie


ZL: Coś się musi zacząć dziać. Nie dzieje się? Nuda. A historia dzieje się w pokoleniach. Stuleciach. I to, co dziś postrzegamy jako brak procesu może się okazać, że tak nie jest. Że z późniejszej perspektywy tu się coś zaczęło.


GK: Tak jak podczas spotkania Clinton–Wałęsa


ZL: Dokładnie. 


GK: Czyli dyskusja o związkach partnerskich, przed którą stoi nasze społeczeństwo też może już coś zmieniać?


ZL: Wprowadzenie prawa do tego, żeby ludzie żyli tak jak chcą – bo to do tego się sprowadza, jest absolutnie kluczowe dla przyszłości. Nie mam cienia wątpliwości. To rzeczywiście jest walka starego z nowym. To nie chodzi o to, czy jesteśmy za, czy przeciw małżeństwom homoseksualnym. Tu chodzi o związki partnerskie. 


GK: Tak, jak pan powiedział – chodzi o to, żeby każdy mógł żyć tak, jak chce.


ZL: I ludzie to robią. Kiedy byłem młodym człowiekiem, to w Warszawie z trudem, z najwyższym trudem, można było mieszkać z dziewczyną bez ślubu. Poza Warszawą nie było takiej opcji. Rodzina by nie pozwoliła. Sąsiedzi by nie pozwolili. Milicja by przyszła. 

Nie mógł się pan zameldować w hotelu, jak były dwa różne nazwiska. Nie tylko w Polsce. W Europie. Polskie małżeństwa miały problemy przez końcówki -ski -ska. Dla niektórych urzędników to były różne nazwiska.

A za życia jednego człowieka to się zmieniło. W tej chwili mieszkanie bez ślubu jest rzeczą do której nikt kompletnie nie przywiązuje żadnej wagi. Ie tylko w Warszawie. Wszędzie. Dzieci ze związków pozamałżeńskich nie są tępione w szkole. Nie są wytykane palcami. Ta zmiana się dokonała. Natomiast tutaj nie nadąża państwo. I to jest dla mnie dramat. Państwo, które powinno wyznaczać drogę, okazuje się zupełnie nie nadążać za zmianami społecznymi, które ogromna większość społeczeństwa dawno już zaakceptowała. 


MK: Rozmawiałem z pewnym posłem. Dlaczego z powodów humanitarnych nie poprzecie okrojonej wersji tej ustawy? On na to –żyjesz w wolnym związku. Zarejestrował byś się? Ja na to – nie. On: Zrobiliśmy badania, 90% ludzi żyjących w wolnych związkach by się nie rejestrowało. 


ZL: Z tego nic nie wynika. Ja chcę mieć prawo do zarejestrowania się, jeżeli będę miał taką ochotę. Gdyby nakazano rejestracji, to by było jeszcze gorzej. Natomiast teraz jest zakaz tej rejestracji. Ja chcę mieć po prostu możliwość.

To nie jest dobry argument. To jest argument abstrakcyjny. 

Co ja zrobię za pół roku? A co, jeżeli mnie dziewczyna poprosi, będzie chciała, będzie kwestia spadku albo wizyty w szpitalu. 


GK: Człowiek nie jest w stanie takiej sytuacji zrozumieć dopóki go nie dotknie


MK: Wracając do Lincolna. W filmie podczas dyskusji o trzynastej poprawce pada argument, jeżeli dzisiaj damy im wolność, jutro będą chcieli prawa głosu.


ZL: To bardzo współczesny argument. Ameryce zajęło to sto lat. 


MK: Czyli u nas sto lat, po wprowadzeniu związków partnerskich będzie trwało aż geje będą mogli adoptować dzieci?


ZL: Może nie sto lat, ale to będzie trwało. Tak jak utrudniono wtedy, tak i utrudni się to teraz. Może nie sto lat, bo życie przyspieszyło…


GK: Wczoraj przyspieszyło niezwykle. Po 700 latach papież abdykował


ZL: Tak, ale dla mnie to jest wydarzenie medialne. Żadne inne.


GK: to też jest jakaś zmiana, symptom


ZL: No tak, Jan Paweł II tego nie brał pod uwagę, bo to jest inne rozumienie kościoła. Roli papieża. Ma pan rację. Pytanie brzmi: kim jest emerytowany papież? Jeżeli patrzymy na to z punktu widzenia kościoła wąsko rozumianego, jest to następca św. Piotra. Osoba, która cieszy się specjalną pozycją nie tylko jako głowa kościoła…


GK: czy w dalszym ciągu jego oświadczenie jest wolą papieża?


ZL: No niby nie. Formalnie nie, z drugiej strony on nie przestał być tym wyznaczonym przez Boga, 


GK: Pomazańcem Ducha Świętego


ZL: Nie przestał być. To ciekawe pytanie. 

Benedykt zrobił ten duży krok – odszedł na rzecz realnego świata. On powiedział: Jestem zmęczonym starym człowiekiem i dlatego nie jestem w stanie tego robić. Jan Paweł II, który był w dużo gorszym fizycznym stanie uznał, że jest to niemożliwe, że pomazaniec boży musi pełnić tę funkcję do końca.


GK: I to jest rewolucja.


ZL: to prawda. 


MK: Z drugiej strony w momencie tworzenia prawa kanonicznego dopuszczono taką możliwość. Konstytucja, na której kościół jest zbudowany zadziałała


ZL: Ale to, że papież stał się bardziej człowiekiem to rewolucja. Może tego nie doceniłem, ale przekonał mnie pan.


GK: Z czego wynika trudność, że społeczeństwo już zaakceptowało przemiany, a politycy nie są w stanie sobie z tym poradzić.


ZL: Niedojrzałość klasy politycznej. Przypadkowość klasy politycznej. Do polskiego parlamentu (zresztą nie tylko polskiego) dostają się ludzie, którzy nie mają do tego żadnego przygotowania. Nie wszyscy oczywiście, ale większość. Żadnej legitymacji profesjonalnej. Przy tej ordynacji wyborczej – listach partyjnych, chodzi o to, kto lepiej żyje z szefem. Ci ludzie się nie sprawdzają w wyborach. Przy wyborach jednomandatowych trzeba się znacznie bardziej napracować. Teraz wystarczy raz pojechać na jakiś więc. Machnąć ręką. Ludzie głosują na PO, a ja jestem wysoko na liście, więc się załapię. 

Dostają się ludzie przypadkowi. Bez wykształcenia. Bez przygotowania. Lizusy. Ludzie z połamanymi kręgosłupami. 


GK: Na jakim etapie jest nasz parlamentaryzm?


ZL: Kamienia łupanego.


GK: Czyli jest gorzej niż w czasach Lincolna w Stanach?


ZL: Gorzej, jeśli chodzi o świadomość polityczną. U nas wybrańcy partii głosują tak, jak im każe partia. Tam jednak każdy myślał samodzielnie.


GK: Rodzi się pytanie kto nami rządzi?


ZL: Nie wiem. Myślę, że nikt konkretny. Jak nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo, że chodzi o pieniądze.

Byłem świadkiem uchwalania kilku ustaw. W sejmie widać kompletną nieświadomość posłów i bardzo sprytne działania lobbystów. To nawet nie chodzi o przekupstwo, tylko o nieświadomość posłów tego co robią. Zamienimy jedno słowo na drugie, jedno słowo. A ono zmienia zupełnie sens regulacji prawnej. A poseł nie wie ani przed zmianą, ani po. Nie wie co robi. Brak profesjonalizmu jest najgorszy w polskim parlamentaryzmie.

sobota, 3 lutego 2024

2 lutego 2024


1. Mieliśmy rano spotkanie z władzą samorządową. Pan Wójt opowiedział dykteryjkę o tym, jak za poprzedniej Platformy, brał udział w spotkaniu jakiejś organizacji zrzeszającej samorządowców. Przygotowano rezolucję wzywającą władze państwowe do wypłacania przez jakiś czas pięniędzy odchodzącym ze stanowisk samorządowcom (bo tak jest w Niemczech), oraz wyrażającą protest przeciwko planom ograniczenia liczby kadencji. Rezolucję przegłosowano. Tylko pan Wójt był przeciw. Więc się na niego rzucono. Odpowiedział, że jedynym efektem rezolucji będą głosy wyborców, że samorządowcy chcą pieniędzy za nic i żeby mogli kraść dłużej. Trudno panu Wójtowi odmówić racji. I to jest zła informacja. 

2. Dzwoni kurier. Pyta, czy mogę przyjechać do Skąpego pod Dino. 6,2 kilometra. Mówię mu, że niekoniecznie. Naciska. Albo żebym przekierował na paczkomat i przyjechał kiedy będę mógł. Tłumaczę mu, że nie po to zapłaciłem za przesyłkę kurierską a dostawę do paczkomatu miałbym za darmo, żebym teraz rezygnował. Był niepocieszony. Powiedziałem, że przeżyję jeżeli przesyłka dotrze do mnie w poniedziałek. I tak był niepocieszony. Ale chwilę później dostałem mejla, że nie było mnie w domu, więc druga próba doręczenia będzie w poniedziałek.
W paczce jest pilot do telewizora. Piesek zaczął ostatnio piloty zjadać. Najpierw zjadł pilota do przystawki Google TV. Nie był to aż taki problem, bo w jakiś czarodziejski sposób z przystawką komunikuje się telewizor i całością można sterować jego pilotem. Potem piesek zjadł pilota do telewizora. I nie był to aż taki problem, bo miałem drugi (od mało używanego telewizora, który stoi teraz u mnie w pokoju). Zamówiłem wtedy na Allegro, żeby mieć rozwiązanie, gdyby piesek zjadł jeszcze jeden. Allegro miewa ostatnio jakiś systemowy problem z firmą kurierską, choć raczej problem ma firma kurierska, gdyż z niewiadomych przyczyn, przesyłki do mnie wysyła gdzieś pod Gdańsk. Dzwoni później stamtąd kurier, że nie może mnie znaleźć. Ja mu mówię, że nic dziwnego. Później, po dwóch, trzech dniach, przesyłka trafia do mnie. Chyba, że nie. Jak – na razie – tym razem. 
Złą informacją jest, że piesek zaczął się rano dobierać do tego drugiego pilota. Póki co, nieskutecznie. Zadziwiająco wysokiej ten pilot jest jakości. 

3. Obejrzeliśmy rodzinnie wywiad na Kanale Zero. Bożena skomentowała, że Andrzej był jak Kwaśniewski. Mogę do tego dodać, że jak Kwaśniewski, tyle że niepijący, więc nie ma szans na to, żeby przesadził z fajnością. 
Było dokładnie tak, jak się spodziewałem. Paręset – jak na razie – tysięcy ludzi mogło zobaczyć, że prezydent wygląda i zachowuje się zupełnie inaczej, niż byli przekonani. 
Tak, nie podobał mi się lapsus o Krymie. 

Ale moja wrażliwość na ukraińskie sprawy jest większa, niż krajowa średnia. 

Ciekawe w sumie, kto z polityków zdecyduje się na występ w Kanale Zero. W Tuska nie wierzę. Raczej to będzie Hołownia. I to jest zła informacja, bo będzie to nudne jak flaki z olejem. Chyba, że panowie się merytorycznie przygotują, nie pozwolą mu gwiazdorzyć i pojadą go po linii konstytucyjnej. 

Jutro pewnie będę oglądał generała bezprzymiotnikowego. Jeżeli będzie można dzwonić, to może nawet spróbuję, bo mam parę pytań.


 

piątek, 2 lutego 2024

1 lutego 2024


1. Rano naszła mnie konstatacja, że kiedyś marzyło mi się, by zostać senatorem. Później zdarzało mi się bywać w Senacie. Niezbyt wiele razy. Ale wystarczyło, bym zrozumiał, że nie chcę tam być. Rozwiewanie marzeń w ten sposób nie jest fajne. Człowiek dziękuje Bogu, że się nie spełniło. I zostaje bez odpowiedzi na pytanie, kim by chciał zostać, jak dorośnie. I to jest w sumie zła informacja.
Byłem w mieście, żeby psu kupić pastylkę na robaki. Po drodze powiesił mi się telefon. Po raz pierwszy od tak niepamiętnych czasów, że nie wiedziałem, jak go zrestartować (vol. up, vol. down, i do skutku trzymać sleep). Mogłem tylko odbierać rozmowy. Nie mogłem płacić, używać lojalnościowych aplikacji i robić tego wszystkiego, co bez przerwy robię z telefonem. Dobrze, że przy sobie miałem normalną kartę. Jak w późnych latach dziewięćdziesiątych, z niezapłaconym rachunkiem.

Przyjechała pani behawiorystka. Siedziała z pięć godzin. Najmniej zajmowała się psem. Bardziej koncentrowała się na nas. Słuchając, co opowiadamy, nie do końca panowała nad mimiką. Im dłużej rozmowa trwała, tym mniej była miła. Choć w sumie się starała. Pojechała zostawiając mnie z przekonaniem, że narobiłem psu nieodwracalnych krzywd. I chyba ktoś powinien mnie zastrzelić.

2. Wystartował Kanał Zero. Pierwszy program był ciężki do zniesienia. I to była zła informacja, do momentu, kiedy sobie zracjonalizowałem, że na takich formatach Stanowski zbudował popularność, dzięki której mógł później robić rzeczy, które mnie zaczęły interesować. 

Ciekawe co z tego wyniknie. Jako PiS-owski symetrysta, w ramach solidarności z symetrystami platformianymi, będę oglądał Mellera. Na pewno będę też oglądał Dębskiego z Andrzejczakiem. Ten pierwszy musi mnie zwykle wyrzucać z gabinetu, gdyż zwykle mówi tak interesujące rzeczy, że mógłbym z nim gadać godzinami. Zobaczymy, jak będzie z bezprzymiotnikowym generałem rezerwy. Polskiej generalicji w cywilu zwykle – excusez le mot – odpierdala. Jedynym znanym mi osobiście wyjątkiem jest – jak na razie – Kraszewski. Bezprzymiotnikowemu odbiło chwilę wcześniej, zobaczymy co z tego wyniknie. Swoją drogą teorię moją na ten temat umieścić muszę we wspomnieniach. 

Jutrzejszy wywiad z Głową Państwa wzbudził poruszenie. Niektórzy poruszeni dzwonili do mnie, by wyrazić swoje oburzenie. Ja tam się nie burzę, gdyż się pewnie okaże, że rozmowa zrobi zasięgi porównywalne do tych, jakie by miała przeprowadzona w tzw. normalnej telewizji. Ma też szanse trafić do ludzi, którzy by takiej rozmowy w tzw. normalnej telewizji nie obejrzeli. 



Naprawdę się cieszę, że w końcu, po siedmiu latach prezydent porozmawia z Mazurkiem. Poprzednio rozmawiali w Jerozolimie. Całkiem nieźle pamiętam, dlaczego wyszła tak, jak wyszła. We wspomnieniach napisać muszę, dlaczego z dystansem podchodzę do ekscytacji ludzi widzących wielką karierę przed Markiem Magierowskim.


3. „Barbie”. Przespałem połowę. Z myślą, że nie wszystko, czego nie rozumiem musi być głupie. Złą informacją jest, że to, iż nie musi, nie musi znaczyć, że głupie nie jest. 


 

czwartek, 1 lutego 2024

31 stycznia 2024

Od miesiąca piszę Negatywy. Łatwo nie jest.

1. Odpuściłem sobie słuchanie Pawła Zalewskiego. Zbyt wiele razy komentowałem jego wpisy na Twitterze linkiem do youtubowego filmu „Jedzmy banany”. Ktoś mógłby zebrać w telewizyjnym studio grupę wyborców Trzeciej Drogi, prezentować im desygnowanych przez tę partię członków rządu, pytać, czy na pewno o to im chodziło i nagrywać reakcje. Złą informacją jest, że pewnie trudno by było zebrać taką grupę, gdyż – co prawda to dowód anegdotyczny, ale takie lubię najbardziej – znam dwóch wyborców TD, którzy od pewnego czasu opowiadają, że nie głosowali. 

2. Byłem w Mordorze. Z człowiekiem, który nie wiem, kim jest, ale zawsze mnie zagaduje, odbyłem korytarzową pogawędkę na temat talentów Jerzego Urbana, widać korporacja próbuje się przygotować do nowych czasów.
Z Mordoru pojechałem do Organu Konstytucyjnego. W Organie zjadłem pół paczki słonych paluszków, wypiłem dwa pomidorowe soki i usłyszałem, że jutro rada nadzorcza „Orlenu” odwoła Daniela Obajtka z funkcji prezesa. 
Z Organu Konstytucyjnego, pojechałem do prywatnej spółki z branży zbrojeniowej, gdzie w przerwach w negocjowaniu poważnego kontraktu, generał Kraszewski udzielił mi wywiadu. Rozmowa bardzo interesująca, choć mam wrażenie, że mówiłem więcej niż on. Jarek uważa, że wojny nie będzie, ale i tak się musimy do niej poważnie przygotowywać. A na razie marnujemy czas. I to jest zła informacja. Dobrą jest, że widzi jakąś szansę dla Ukrainy, co nie jest dziś specjalnie popularne. 
O podpisaniu budżetu przeczytałem w tramwaju, gdzieś na wysokości Ogrodu Saskiego. Jeżeli miałbym mieć jakieś zdanie na ten temat, to: podpis był oczywisty, a odesłanie do TK to dzisiejsza wersja katońskiego „Ceterum censeo Carthaginem esse delendam”. Niby pozbawione znaczenia, a jednak w sumie Kartaginę w końcu zrównano z ziemią. 

3. Ruszyliśmy na wieś. Józka prowadziła, ja męczyłem komentarz do piątkowej gazety. Postaliśmy sobie na wysokości Bolimowa ze czterdzieści minut. Chyba zapalił się TiR. Bliźni, karnie utworzyli korytarz życia. W sumie jechaliśmy z pięć godzin. Można było spokojnie zrezygnować z autostrady. Trasa zajęłaby podobny czas, a w kieszeni by została stówka. A właściwie sto dziesięć, bo jeżeli człowiek na wysokości Słupcy zjedzie z A2, żeby zatankować (stacja z rozsądnymi cenami jest zaraz koło zjazdu), za powrót trzeba zapłacić 12 złotych. Jest to rozbój w biały dzień, bo już raz się za przejazd zapłaciło. Złą informacją jest, że nikogo to nie interesuje. Nikt z tym nie zrobi porządku. 

 


środa, 31 stycznia 2024

30 stycznia 2024


1. Nie zdecydowałem się na słuchanie Tajnera u Mazurka. Przypomniała mi się za to historia z jakichś skoków w Zakopanem, kiedy w namiocie Lotosu rzeczony trener, dzielił się doświadczeniem życiowym z jednym z moich kancelaryjnych kolegów. Opiszę to kiedyś we wspomnieniach. Złą informacją jest to, jak wysoki jednak poziom osiągnęła moja autocenzura. Kiedyś bym tę historię opowiadał na prawo i lewo. 


2. Amerykański ambasador zaprasza w czwartek na imprezę pod hasłem: „Celebrating Renewal in Poland: a Reception to Honor the New Parliament”.
Ekscelencja jest żywym dowodem na to, że nie tylko PiS-owski reżim nie miewał ręki do ambasadorskich nominacji, że zdarza się to również towarzyszom amerykańskim. Kiedyś we wspomnieniach opiszę, zasłyszane od bezpośrednich świadków, historie o jego występach. Historie właściwie niewiarygodne, choć z czasem, przez samego ekscelencję, uwiarygadniane. 
Przy stole, przy którym teraz siedzę, usłyszałem, jak MSZ szukał sposobu, by rozwiązać problem z jego obywatelstwem – zupełnie inaczej to brzmiało, niż to, co pisali w mediach specjaliści od polityki zagranicznej. I o tym, jak w końcu jakiś geniusz (tym razem to nie sarkazm) wynalazł umowę między PRL a Czechosłowacką Republiką Socjalistyczną, dzięki której udało się ten problem rozwiązać. 
Zamieszczony niżej opis stosunków polsko-amerykańskich to moja osobista opinia, zbudowana na podstawie rozmów z ludźmi stąd i stamtąd oraz własnych obserwacji. Nie zapraszam do dyskusji. 
Po radości, która zapanowała w Waszyngtonie 15 października ubiegłego roku, przyszła refleksja, że po zmianie władzy, sytuacja w Polsce się zmienia i że niekoniecznie będzie tak, że interesy robi się łatwo, tyle że z fajniejszymi partnerami, gdyż fajniejsi partnerzy mają swoich kolegów, z którymi mogą woleć robić interesy. Do tego przecięte zostaną budowane przez lata bezpośrednie połączenia pomiędzy ludźmi i instytucjami. Spora część transoceanicznej komunikacji odbywała się bez udziału ambasady. Ludzie po prostu do siebie dzwonili i załatwiali sprawy. Teraz się to miało zmienić. Później pojawiły się wyraźne sygnały, że z amerykańskimi interesami może wcale nie być dobrze. Dyskusje o lokalizacji elektrowni jądrowych, wizyty Francuzów, dziwne sygnały w sprawie kontraktów zbrojeniowych. Ekscelencja uspokajał. Tłumaczył, że wszystko jest w porządku, bo przecież już dawno nawiązał kontakty z nową władzą. Centrala cisnęła. Stąd jego obchód i zdjęcia, które ministrowie robili sobie jak z gubernatorem. Niestety, coś musiało nie pyknąć. Zdjęcia nie wystarczyły. Ekscelencja postanowił więc szukać sojuszy wśród parlamentarzystów. Organizuje czwartkowe spotkanie. Nikt mu nie powiedział, że polski parlament mniej ma do gadania, niż parlament amerykański. Nasi posłowie przyjdą, zjedzą, zrobią sobie zdjęcia, które wrzucą na fejsa. I tyle z tego będzie dobrego, gdyż nowa władza ma inny pomysł na sojusze, niż miał ancien régime.

I to jest zła informacja, bo IMHO tylko towarzysze amerykańscy mogą realnie pomóc nam w sprawach bezpieczeństwa. 
Towarzyszy amerykańskich wziąłem od jednego z wiceministrów, zatrudnionego jeszcze za poprzedniego ministrowania męża pani Applebaum (tak mówi się o naszym ministrze za oceanem). O tym, jak go (wiceministra) poznałem, kiedyś napiszę we wspomnieniach.

Napisałem o tym – oczywiście krócej – na Twitterze. Wyznawcy obecnej władzy wylali na mnie wiadra pomyj. Nie skarżę się, gdyż właściwie nieźle się ubawiłem. Nie zauważyli, że wystawiam nowemu rządowi laurkę, miało nie być murzyńskości i nie ma murzyńskości, mimo iż Ekscelencja rozdaje paciorki i lusterka. 

3. Za Koninem montują na A2 odcinkowy pomiar prędkości. Jak żyję, nie widziałem tam żadnego wypadku, a jeżdżę tą drogą od kiedy powstała, ostatnio bardzo nawet często. Chciałbym wierzyć, że ustawianie fotoradarów (i odcinkowych pomiarów prędkości) służyć ma poprawie bezpieczeństwa, a nie zmniejszaniu dziury budżetowej. Chciałbym, a nie wierzę. I to jest zła informacja. 

Ubawiłem się słuchając twitterowego pokoju, prorazemkowych lewicowców. Jeden, znany z imienia i nazwiska, powiedział, że ma nadzieję – mimo iż nienawidzi PiS-u – że komisja ds Pegasusa w żaden sposób nie zbuduje Krzysztofa Brejzy, gdyż to nie jest dobry człowiek. 
Nie jest to dobry człowiek, powiedział z użyciem słów powszechnie uważanych za obelżywe. I nie było to tylko jedno zdanie.
Smaczków zresztą było wiele. Najważniejsza była nadzieja na to, że gdy już Tusk wchłonie Nową Lewicę z przyległościami, z Razem powstanie porządna lewicowa partia.