1. Napisałem na TT, że „Do CPK, atomu, spławnych rzek, portu kontenerowego, dochodzi właśnie produkcja polskiej amunicji 155 mm”. Ależ emocje ten tweet rozpętał. Ludzie są jednak dziwni.
Spotkałem się z przedstawicielem miejscowego samorządu. Czuć niepokój związany z nowymi pomysłami ich finansowania. Usłyszałem, że Janosikowe nie ma być dzielone algorytmem, tylko ręcznie przez rząd. A to przecież PiS takie rzeczy miał wymyślać.
2. Piątek w Krakowie. Jechałem na lotnisko słuchając śniadaniówki w Zero. Pani jedna mówiła o czytaniu audiobooków. I tytułowała (dwa razy) Dębskiego profesorem.
Dębski jest niby „visiting professor” w Natolinie. Ale nie wiem czy to się liczy.
Na wjeździe do Nowego Kramska, w którym jest terminal lotniska w Babimoście, które nazywa się Port Lotniczy Zielona Góra, stały zrobione ze słomianych balotów świnie. Z napisem „Zamiast na szynki, idziemy na dożynki”.
Ojciec przyjechał po mnie do Balic. Pojechaliśmy coś zjeść do Kryspinowa, do knajpy, która chyba jest tam od zawsze. Ojciec skonstatował, że kiedyś o tej porze (było chwilę przed południem) wszyscy pili by piwo. A teraz nikt. Pojawił się wtedy jeden. Duch jednak do końca nie ginie.
Później pojechaliśmy na kawę do Zwisu. Ze dwadzieścia pięć lat temu udał mi aforyzm o krakowskim rynku: „Zwis to syf, ale gdzie indziej to obciach”. Wciąż jest aktualny.
Ojciec zauważył, że z plant przegnano ptaki i już na głowy nie srają. Wielki to zaiste sukces miejskich władz.
Spotkałem się z redaktorem Muchą. Wyjaśnił mi, że publikowane na Twitterze zdjęcie redaktora Rachonia z Donaldem Trumpem i J.D. Vancem nie zostało zrobione w gabinecie figur woskowych.
Znam ludzi, którzy by za takie zdjęcie zabili. Znaczy, nie zabiliby, bo jednak brakło by im odwagi.
3. Specjalnie dla prof. Żerki wrzucam wątek, który umieściłem byłem na Twitterze. Z drobnymi poprawkami, gdyż zauważyłem kilka błędów.
Niemiłościwie panujący premier ogłosił na Kampus Polska, że „Do następnych wyborów większości w Sejmie w sprawie dostępu do praw kobiet nie będzie”. Innymi słowy, że w kwestii dopuszczalności aborcji nic się nie zmieni.
Donald Tusk stwierdził fakt, który wcześniej potwierdził Trybunał Konstytucyjny w dwóch wersjach: pani magister Przyłębskiej i pana doktora habilitowanego Zolla. Aby złagodzić w Polsce przepisy dotyczące aborcji, trzeba zmienić Konstytucję. Inaczej się tego zrobić nie da.
Nie da się tego zrobić demonstrując na ulicach. Niezależnie od tego, czy na ulice wyjdzie dwadzieścia, czy dwadzieścia tysięcy kobiet. Nie da się tego osiągnąć sondażem telefonicznym, nawet jeśli za zmianami wypowie się czterysta osiemdziesiąt z tysiąca obdzwonionych respondentów.
Nie da się tego zrobić ustawą, nie tylko dlatego, że trudno będzie dla takiej ustawy znaleźć większość. Nawet gdyby odpowiednią część opozycji pozbawić immunitetów i pozamykać w aresztach, albo przynajmniej na chwilę głosowania w toaletach i windach, i taka ustawa przeszła przez Parlament, to jeszcze jest Prezydent.
A nawet gdyby Prezydent ją podpisał, to jest Trybunał Konstytucyjny, który zdania nie zmieni, bo Konstytucja jest jaka jest. Reklamacje w tej sprawie należy kierować do Aleksandra Kwaśniewskiego.
Aby zmienić Konstytucję, potrzebna jest odpowiednia większość. Nie ma jej Donald Tusk. Nie ma także większości koniecznej do przełamania prezydenckiego weta, choć zachowuje się, jakby ją miał. Zasadniczo ma on w ogóle problem z liczbą głosów, gdyż wyborów nie wygrał, a jego koalicjanci nie są tak karni, jak bywali kiedyś.
Reasumując: aborcja w kampanii wyborczej miała przysłużyć się odsunięciu Prawa i Sprawiedliwości od władzy. Tylko i wyłącznie. No i się przysłużyła. I co? I nic. Mamy temat na następną kampanię wyborczą, kiedy znowu padną obietnice rozwiązania tego palącego problemu kobiet. Obietnice pozbawione pokrycia jak ostatnio, gdyż wciąż nie będzie szans na konstytucyjną większość. W międzyczasie o aborcji mówić będzie jedynie Lewica, która uważa pewnie, że aborcja to jest jej własny temat, który daje jej, Lewicy, szansę na funkcjonowanie w polskiej polityce. Temat. I tyle. Bo nie problem do rozwiązania. Gdyby Lewica, a konkretnie siostry z Lewicy, chciały problem rozwiązać, to zaczęłyby działać w sposób, jaki podpowiadają działacze z Polskiego Stronnictwa Ludowego.
Sprawa wygląda tak. Jak zauważyłem wcześniej, mamy w Polsce Konstytucję. Mamy także ustawę, która dopuszcza przerywanie ciąży w konkretnych przypadkach: gdy ciąża jest skutkiem przestępstwa, oraz gdy zagraża życiu i zdrowiu kobiety. Z tym Trybunał Konstytucyjny nie ma problemu.
Nasłuchaliśmy się oczywiście opowieści o „piekle kobiet”, jakie spowodował Trybunał Konstytucyjny. Problem polega na tym, że nie jest tak do końca, jak słyszeliśmy. Większość tragedii, o których słyszeliśmy, była efektem błędów medycznych.
Co radzi adwokat lekarzowi, który doprowadził pacjentkę do śmierci? Że ma się przyznać, że zapomniał, zaspał, zapił, pomylił się? Nie sądzę. Raczej będzie go wysyłać przed kamery telewizji, by mówił, że działał na niego efekt mrożący wyroku Trybunału Konstytucyjnego.
Czy ktoś z telewizji sprawdzi, ilu lekarzy w Polsce skazano za usunięcie ciąży? Albo inaczej zapytam, czy jeżeli okaże się, że od dawna żadnego lekarza w Polsce nie skazano za usunięcie ciąży, to czy o tym na antenie powie? Nie sądzę. Ale może jestem uprzedzony.
Od grudnia nie rządzi już nami antykobiecy rząd Prawa i Sprawiedliwości. Rządzi nami uśmiechnięty rząd, w którym za prokuraturę odpowiada pan Bodnar, a za zdrowie pani Leszczyna.
Zwracają na to uwagę w kontekście aborcji panowie z Polskiego Stronnictwa Ludowego. Dlaczego więc siostry z Lewicy nie żądają od pani Leszczyny, by ta pracowała nad tym, aby legalna, według obowiązującego prawa, aborcja była łatwa w przeprowadzeniu?
Nie chodzi tu o łamanie klauzuli sumienia, która jest gwarantowana w prawie europejskim, więc nie ma co wierzyć ludziom obiecującym, że ją usuną. Chodzi o na przykład stworzenie sieci państwowych klinik, w których zabiegi byłyby przeprowadzane. Gdzie wcześniej pacjentki miałyby łatwy dostęp do specjalistów. Na przykład psychiatrów. Depresja to także choroba, czy ryzyko jej zaostrzenia nie jest wystarczającą przesłanką do zabiegu?
Rząd, a konkretnie minister Leszczyna, ma odpowiednie środki w rękach. Dlaczego nic z tym nie robi? Dlaczego nie walczą o to siostry z Lewicy? Najwyraźniej nie widzą w tym politycznego interesu.
Na koniec przypomnę tekst sprzed ćwierć wieku. Pod koniec grudnia 1999 roku, w Dzienniku Polskim ukazał się artykuł Wojciecha Czuchnowskiego, wtedy jeszcze walecznego prawicowca, pod tytułem „Urna z agentami”.
Artykuł opisywał działania Służby Bezpieczeństwa związane z wyborami czwartego czerwca 1989 roku. „Sprawa obiektowa Urna osiemdziesiąt dziewięć” rozpoczęła się w czasie trwania rozmów Okrągłego Stołu, a zakończyła w grudniu 1989 roku, już za rządów premiera Mazowieckiego. Jeszcze przed objęciem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych przez solidarnościowego ministra Krzysztofa Kozłowskiego. 16 maja pułkownik Jerzy Podolski, naczelnik Wydziału Pierwszego Departamentu Trzeciego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, działając z polecenia generała Krzysztofa Majchrowskiego, rozesłał po całym kraju „zestaw przykładowych pytań, jakie należy zadawać kandydatom opozycji w toku kampanii wyborczej”.
Pułkownik zalecał, by kandydatów opozycji jak najczęściej pytać na wyborczych spotkaniach między innymi o stosunek do aborcji. W Ministerstwie Spraw Wewnętrznych doskonale wiedziano, że temat aborcji jest trudny, może powodować kontrowersje, a nieumiejętne odpowiedzi kandydatów wzbudzą nieufność wyborców.
Czuchnowski pisał dwadzieścia pięć lat temu: „Paradoksalnie pytania pułkownika, już po wyborach, zaczęły żyć własnym życiem w kolejnych kampaniach. Poruszana w nich niewygodna problematyka pojawia się do dzisiaj regularnie na spotkaniach z politykami.”
Pułkownik Podolski – gdyby dziś wciąż żył – pewnie nie mógłby uwierzyć, jak skuteczne się okazały jego pomysły.
Jestem na tyle stary, że pamiętam czasy sprzed ustawy antyaborcyjnej. Więc wiem, że aborcja to nic dobrego. Ale uważam, że cyniczne wykorzystywanie jej w polityce jest jeszcze gorsze.
Wygląda na to, że tzw. prawami kobiet bardziej zajmują się dziś starsi panowie z PSL-u niż dziewczyny i chłopcy z Lewicy i KO.
Na zdjęciu miały być słomiane świnie w Nowym Kramsku. Było jednak ciemno, a ja za szybko jechałem.