piątek, 4 października 2024

3 października 2024


1. Znowu byłem w Gminie. Pan Wójt tym razem z geopolityki przeszedł na politykę krajową. Konkretnie na kwestie praworządności. Podzielił się ze mną swoim przekonaniem na temat powodów różnych decyzji Głowy Państwa. Mówił to z takim przekonaniem, jakby świadkiem był rozmów pomiędzy Prezesem a Prezydentem. Wybiłem go nieco z tej pewności, przypominając weto do ustawy o Regionalnych Izbach Obrachunkowych. 
Następna rozmowa najwcześniej w czwartek. 

Cała Polska, a przynajmniej ta część, którą algorytm wyświetla mi na tajmlajnie, zajmuje się mieszkaniem państwa Myrchów. Póki nie zaczniemy posłom płacić odpowiednich pieniędzy, tak się będzie co chwilę działo. 
Parę lat temu, były dyrektor biura jednego z posłów (dziś dyplomaty), gdy rozmawialiśmy o kilometrówkach, westchnął, że gdyby nie one, to by nie było z czego zapłacić pracownikom biura. Uważam, że posłów powinno być mniej. Niech ich nawet będzie tylu, co senatorów (a senatorów niech na przykład będzie tylu, ile jest województw), ale płaćmy im tak, jak się płaci europosłom. Robotę mają przecież ważniejszą. 

Nikt mnie też nie namówi to ganienia rządu za kupowanie samochodów. Choć lepszym pomysłem jest wynajem. 


2. Od ponad miesiąca grupa uzbrojonych w trzy koparki (w tym jedną bardzo dużą) panów pogłębia za unijne pieniądze nasze poniemieckie przeciwpożarowe stawki. Panowie najpierw przepompowali wodę ze stawku mniejszego do stawku większego. Wykoparkowali szlam z dna, wypalowali brzegi, wysypali je później kamyczkami rozciągając wcześniej takie coś, co utrudnia im osypywanie. Przepompowali wodę ze stawu większego, do stawu mniejszego i zaczęli w większym robić to samo, co wcześniej robili w mniejszym. W większym trwa to dłużej, niż trwało w mniejszym, co jest jakoś logiczne, gdyż mniejszy jest mniejszy. 
W każdym razie chodzę codziennie popatrzeć, jak panom idzie. Parę dni temu, kiedy wdałem się z jednym z panów w dyskusję o tym, co to jest to szare, co z dna wydłubują (glina), (którą muszą wydłubać, bo mogła stracić swoje gliniane właściwości), piesek postanowił zobaczyć z kim rozmawiam i oparł się przednimi łapami o płot. No i jak się oparł, to płot poleciał. Płot jest z betonowych prefabrykatów. Ma z pięćdziesiąt lat. Kawałek płotu poleciał, ale nie do końca, gdyż zatrzymał go go obrastający winobluszcz. Kupiłem odpowiedniej wielkości trytytki i postanowiłem dziś wracając z Gminy, ten odpadnięty kawałek przyczepić. Podjechałem Lawiną. Przedarłem się przez błoto, które panowie od stawków narobili. Zacząłem przyczepiać. No i się okazało, że się nie da, że odpadnięty kawałek jest zdezintegrowany. A jeszcze, przy próbie przypinania, odpadł ten kawałek zupełnie. Płot więc w tym miejscu zaczął pełnić funkcję wyłącznie symboliczną. A ta nie musi wcale zniechęcić pieska do tego, by zrobił to, co mu się czasem zdarza gdy zauważy otwartą bramę. Pojechałem więc w te pędy do miasta i w Mrówce kupiłem dwa kawałki ogrodzenia z zielonego drutu. Za pomocą kupionych wcześniej tryrytek połączyłem kawałki zielono-drucianego ogrodzenia z ogrodzeniem betonowym. Nie wygląda to najlepiej. Ale działa. W przyszłym roku zarośnie, gdyż winobluszcz pewnie będzie zachwycony. 

3. Dziś grzybów nie było. Były tylko ślady po grzybiarzach. 

 

czwartek, 3 października 2024

2 października 2024

1. Zielonogórska prokuratura ogłosiła wczoraj, że zabiera się za – jakiś czas temu najsłynniejszego Lubuszanina – Łukasza Mejzę. Konkretnie, za jego immunitet. Chodzi o oświadczenia majątkowe. Od razu mi się przypomniała sprawa nowakowego zegarka. Żeby nie zajmować się poważnymi rzeczami, jakie Nowak nawywijał, wzięto się za zegarek. 
Przy odrobinie samozaparcia, można by się przyczepić do oświadczeń majątkowych pewnie z osiemdziesięciu procent ludzi, którzy je składają. Na przykład do niejakiego wiceministra Kiepury, który rano występował dziś u Mazurka. Oświadczył on w oświadczeniu, że jego 150-metrowy dom wart jest 350 tys. złotych. Jak zauważył Mazurek – nie ma domów wartych takich pieniądzy. Inna sprawa, skąd oświadczający ma wiedzieć, ile warta jest jego nieruchomość, jeżeli jej albo właśnie nie kupił, albo nie sprzedaje. 
No więc mam podejrzenia, że Mejze ścigają za oświadczenie, żeby go nie ścigać za coś innego. Na przykład za Lubuskie Bony Wsparcia (czy jak się to tam nie nazywało). Gdyby się za to zabrać, to bu się okazało, że nie tylko Mejza był ich beneficjentem. Urząd Marszałkowski szeroko sypał wtedy kasą. Na projekty, wśród których nauka tańca przez internet nie była jakimś specjalnym ewenementem. 
W każdym razie PiS za Mejzą stanął murem (za mur robił Mariusz Błaszczak). Najwyraźniej zależy im na tym, żeby pozostali przy nich wyłącznie najwierniejsi wyborcy. 

2. Byłem znów w Gminie. Znów rozmawiałem z Wójtem o geopolityce. Tym razem z naciskiem na krajową jej wersję. Tym razem posłużyłem się cytatami z Radka Sikorskiego. 
Usłyszałem kolejną historię o wyżej wzmiankowanym Mejzie. Jak pojechał na zjazd Kół Gospodyń Wiejskich. Zaczepiał tam panie, gwarantując dotacje z fundacji jakiejś spółki Skarbu Państwa. Chyba Enei. Jego asystent miał na miejscu pomagać wypełniać wnioski. Wypłata kilka dni później.
Wszyscy znamy dowcip o sikaniu do basenu z trampoliny. W tym przypadku można odnieść wrażenie, że nie o sikanie chodzi, tylko do tego basenu z trampoliny excusez le mot sranie.
Usłyszałem, że chcą i u nas budować wiatraki. Daleko od wsi. Jeżeli je zbudują, będą występować na zdjęciach, które co dzień na spacerze robię pieskowi. 

3. Wieczorem wierciłem dziury. Miały być dwie, a wyszły cztery. Dziury na kołki, w których umocowane są śruby mocujące stalowy profil, na którym będzie wisieć wyciągarka, która ułatwi mi życie. Istnieje oczywiście szansa, że obciążona wyciągarka urwie się razem z tym profilem i spadnie z wysokości drugiego piętra. I albo mnie życia pozbawi, albo mi życie utrudni. Insz Allah. 

Późniejszym wieczorem piesek porwał pół kilo mielonego mięsa, kupionego specjalnie, by karmić koty. Nie dał sobie tego mięsa odebrać i zeżarł je, sukcesywnie wyciągając z opakowania. Jutro będę musiał jechać kupić następne, które – istnieje spora szansa – też porwie, bo to dzisiejsze było w tym tygodniu drugie. 




 

wtorek, 1 października 2024

1 października 2024


1. No więc o północy zakończyła swój trzyletni ponad żywot moja umowa z Polska Press. I to jest w sumie dobra informacja, gdyż przez ostatnie trzy miesiące nic prawie nie robiłem. A przez ostatni miesiąc, chyba nic nie robiłem zupełnie, gdyż się udałem na wewnętrzny urlop, który zasadniczo przeszedł mi na oglądaniu serialu „Lost”. Wielkim sukcesem było odkrycie, że na komputerze Netflix można oglądać przyspieszony. Zwłaszcza x1,25, gdyż 1,5 robi już problem z dźwiękiem. 

W przerwie urlopu poleciałem ze dwa razy do Warszawy. Bywało nawet bardziej niż zwykle interesująco. 
Kolejni ludzie ostrzegają, że nowy sposób finansowania samorządów zakończy się armagedonem. Nie wszystkich samorządów, rzecz jasna. Tych poniżej 100 tys. mieszkańców. Ale jak się okazuje wśród nich, też nie wszystkich. Usłyszałem na przykład historię, że jednak budujemy CPK. Znaczy, nie tyle budujemy, bo inwestycja realizowana jest metodą na Gazoport (krok do przodu, trzy kroki do tyłu), ale zaczęliśmy wydawać pieniądze. Otóż CPK zaczął sponsorować samorządy. Tu dotacja na szpital, tam dotacja na szkołę. Konkretne samorządy. Jakiś dziennikarz by się mógł nad tym pochylić. Bo może w ten sposób wycisza się protesty przeciw nowemu sposobowi finansowania samorządów. Albo realizuje inne cele. 

Na razie nikt głośno nie krzyczy w sprawie Janosikowego, które ma przestać być dzielone algorytmem, a zamiast tego trafiać w całości do budżetu państwa i być dzielone po uważaniu. 

Algorytm był bezduszny. Bez serca. Pan premier serce ma. Na pytanie, co ma w tym sercu, każdy sobie odpowie sam. 

Brałem też udział w serii interesujących dyskusji dotyczących przyszłorocznych wyborów prezydenckich. Z naciskiem na potencjalnych kandydatów. Wynikło z nich, że Tusk albo wystawi się sam, albo wystawi Sikorskiego, bo Trzaskowskiego na pewno nie. Powinienem zapisać całą teorię z uzasadnieniem, bo jest bardzo interesująca. Zrobię to, gdy się rozkręcę. Pewnie chwilę mi zejdzie. I to jest zła informacja. 

2. Przez wewnętrzny urlop nie komentowałem rzeczywistości, a ta jest przecież bardzo interesująca.
Minister Bodnar postanowił, że sędziowie, którzy mieli do czynienia z wadliwą (w jego mniemaniu) KRS, nie są sędziami. Jest w tym jakaś logika. Ciekawe, czy się ona tyczy sędziów, którzy mieli do czynienia z wadliwą (w mniemaniu Trybunału Konstytucyjnego – tego prawidłowego) KRS sprzed 2012 roku. I później też. 

Z orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego wynika, że niektóre przepisy dotyczące procedury wyboru oraz kadencji członków Krajowej Rady Sądownictwa (KRS) były niezgodne z konstytucją. Trybunał wskazał, że różnicowanie procedur wyborczych dla sędziów różnych sądów oraz indywidualne traktowanie kadencji wybranych członków KRS naruszało zasady równości i niezależności sędziów, co jest niezgodne z art. 187 Konstytucji. 
Orzeczenia Trybunału wskazywały przede wszystkim na potrzebę zmiany przepisów i procedur, aby zapewnić zgodność z Konstytucją. W praktyce oznaczało to, że przepisy te wymagały dostosowania do konstytucyjnych standardów, aby zagwarantować, że wybór członków KRS odbywa się zgodnie z prawem


Profesor Bodnar pewnie sobie zdaje z tego sprawę. Minister Bodnar czuje jednak na karku lufę przystawianą mu przez premiera Tuska. I idzie na całość. 
Zaraz się okaże, nie nie ma w Polsce żadnego prawidłowo powołanego sędziego. Ale po co nam sędziowie, skoro mamy rację. 

Jakże śmiesznie dziś brzmią niegdysiejsze płacze nad trójpodziałem władzy. 

Co zrobił PiS z nieszczęsnym Ziobrą? Doprowadził do tego, że część członków KRS wybierał spośród sędziów Sejm. Co robi niemiłościwie panująca nam władza? Decyduje (po usłyszeniu wyroku), który sędzia może jest sędzią, a który sędzią nie jest. 

3. Pierwszy dzień nowego etapu życia, przeszedł mi na załatwianiu sprawy urzędowej w Gminie. Nie do końca skutecznie, choć jestem na dobrej drodze. Przy okazji musiałem wysłuchać kilkunastominutowego monologu Wójta, który postanowił się podzielić ze mną swoimi poglądami na geopolitykę. Poglądy mamy na ten temat różne, ale czy nam to w czymś przeszkadza?

Spacerując z psem znalazłem dwa całkiem porządne prawdziwki. Jeden nawet nie dotknięty grzybożernym robakiem. 
A w ogóle jest zimno i mokro. Powinienem więc przestać chodzić w crocsach. I to jest zła informacja. 


 

niedziela, 25 sierpnia 2024

22–24.08.24


 1. Napisałem na TT, że „Do CPK, atomu, spławnych rzek, portu kontenerowego, dochodzi właśnie produkcja polskiej amunicji 155 mm”. Ależ emocje ten tweet rozpętał. Ludzie są jednak dziwni.

Spotkałem się z przedstawicielem miejscowego samorządu. Czuć niepokój związany z nowymi pomysłami ich finansowania. Usłyszałem, że Janosikowe nie ma być dzielone algorytmem, tylko ręcznie przez rząd. A to przecież PiS takie rzeczy miał wymyślać.

2. Piątek w Krakowie. Jechałem na lotnisko słuchając śniadaniówki w Zero. Pani jedna mówiła o czytaniu audiobooków. I tytułowała (dwa razy) Dębskiego profesorem. 
Dębski jest niby „visiting professor” w Natolinie. Ale nie wiem czy to się liczy. 
Na wjeździe do Nowego Kramska, w którym jest terminal lotniska w Babimoście, które nazywa się Port Lotniczy Zielona Góra, stały zrobione ze słomianych balotów świnie. Z napisem „Zamiast na szynki, idziemy na dożynki”. 

Ojciec przyjechał po mnie do Balic. Pojechaliśmy coś zjeść do Kryspinowa, do knajpy, która chyba jest tam od zawsze. Ojciec skonstatował, że kiedyś o tej porze (było chwilę przed południem) wszyscy pili by piwo. A teraz nikt. Pojawił się wtedy jeden. Duch jednak do końca nie ginie. 
Później pojechaliśmy na kawę do Zwisu. Ze dwadzieścia pięć lat temu udał mi aforyzm o krakowskim rynku: „Zwis to syf, ale gdzie indziej to obciach”. Wciąż jest aktualny.

Ojciec zauważył, że z plant przegnano ptaki i już na głowy nie srają. Wielki to zaiste sukces miejskich władz. 

Spotkałem się z redaktorem Muchą. Wyjaśnił mi, że publikowane na Twitterze zdjęcie redaktora Rachonia z Donaldem Trumpem i J.D. Vancem nie zostało zrobione w gabinecie figur woskowych.
Znam ludzi, którzy by za takie zdjęcie zabili. Znaczy, nie zabiliby, bo jednak brakło by im odwagi. 

3. Specjalnie dla prof. Żerki wrzucam wątek, który umieściłem byłem na Twitterze. Z drobnymi poprawkami, gdyż zauważyłem kilka błędów. 


Niemiłościwie panujący premier ogłosił na Kampus Polska, że „Do następnych wyborów większości w Sejmie w sprawie dostępu do praw kobiet nie będzie”. Innymi słowy, że w kwestii dopuszczalności aborcji nic się nie zmieni.

Donald Tusk stwierdził fakt, który wcześniej potwierdził Trybunał Konstytucyjny w dwóch wersjach: pani magister Przyłębskiej i pana doktora habilitowanego Zolla. Aby złagodzić w Polsce przepisy dotyczące aborcji, trzeba zmienić Konstytucję. Inaczej się tego zrobić nie da.

Nie da się tego zrobić demonstrując na ulicach. Niezależnie od tego, czy na ulice wyjdzie dwadzieścia, czy dwadzieścia tysięcy kobiet. Nie da się tego osiągnąć sondażem telefonicznym, nawet jeśli za zmianami wypowie się czterysta osiemdziesiąt z tysiąca obdzwonionych respondentów.

Nie da się tego zrobić ustawą, nie tylko dlatego, że trudno będzie dla takiej ustawy znaleźć większość. Nawet gdyby odpowiednią część opozycji pozbawić immunitetów i pozamykać w aresztach, albo przynajmniej na chwilę głosowania w toaletach i windach, i taka ustawa przeszła przez Parlament, to jeszcze jest Prezydent.

A nawet gdyby Prezydent ją podpisał, to jest Trybunał Konstytucyjny, który zdania nie zmieni, bo Konstytucja jest jaka jest. Reklamacje w tej sprawie należy kierować do Aleksandra Kwaśniewskiego.

Aby zmienić Konstytucję, potrzebna jest odpowiednia większość. Nie ma jej Donald Tusk. Nie ma także większości koniecznej do przełamania prezydenckiego weta, choć zachowuje się, jakby ją miał. Zasadniczo ma on w ogóle problem z liczbą głosów, gdyż wyborów nie wygrał, a jego koalicjanci nie są tak karni, jak bywali kiedyś.

Reasumując: aborcja w kampanii wyborczej miała przysłużyć się odsunięciu Prawa i Sprawiedliwości od władzy. Tylko i wyłącznie. No i się przysłużyła. I co? I nic. Mamy temat na następną kampanię wyborczą, kiedy znowu padną obietnice rozwiązania tego palącego problemu kobiet. Obietnice pozbawione pokrycia jak ostatnio, gdyż wciąż nie będzie szans na konstytucyjną większość. W międzyczasie o aborcji mówić będzie jedynie Lewica, która uważa pewnie, że aborcja to jest jej własny temat, który daje jej, Lewicy, szansę na funkcjonowanie w polskiej polityce. Temat. I tyle. Bo nie problem do rozwiązania. Gdyby Lewica, a konkretnie siostry z Lewicy, chciały problem rozwiązać, to zaczęłyby działać w sposób, jaki podpowiadają działacze z Polskiego Stronnictwa Ludowego.

Sprawa wygląda tak. Jak zauważyłem wcześniej, mamy w Polsce Konstytucję. Mamy także ustawę, która dopuszcza przerywanie ciąży w konkretnych przypadkach: gdy ciąża jest skutkiem przestępstwa, oraz gdy zagraża życiu i zdrowiu kobiety. Z tym Trybunał Konstytucyjny nie ma problemu.

Nasłuchaliśmy się oczywiście opowieści o „piekle kobiet”, jakie spowodował Trybunał Konstytucyjny. Problem polega na tym, że nie jest tak do końca, jak słyszeliśmy. Większość tragedii, o których słyszeliśmy, była efektem błędów medycznych.

Co radzi adwokat lekarzowi, który doprowadził pacjentkę do śmierci? Że ma się przyznać, że zapomniał, zaspał, zapił, pomylił się? Nie sądzę. Raczej będzie go wysyłać przed kamery telewizji, by mówił, że działał na niego efekt mrożący wyroku Trybunału Konstytucyjnego.

Czy ktoś z telewizji sprawdzi, ilu lekarzy w Polsce skazano za usunięcie ciąży? Albo inaczej zapytam, czy jeżeli okaże się, że od dawna żadnego lekarza w Polsce nie skazano za usunięcie ciąży, to czy o tym na antenie powie? Nie sądzę. Ale może jestem uprzedzony.

Od grudnia nie rządzi już nami antykobiecy rząd Prawa i Sprawiedliwości. Rządzi nami uśmiechnięty rząd, w którym za prokuraturę odpowiada pan Bodnar, a za zdrowie pani Leszczyna.

Zwracają na to uwagę w kontekście aborcji panowie z Polskiego Stronnictwa Ludowego. Dlaczego więc siostry z Lewicy nie żądają od pani Leszczyny, by ta pracowała nad tym, aby legalna, według obowiązującego prawa, aborcja była łatwa w przeprowadzeniu?
Nie chodzi tu o łamanie klauzuli sumienia, która jest gwarantowana w prawie europejskim, więc nie ma co wierzyć ludziom obiecującym, że ją usuną. Chodzi o na przykład stworzenie sieci państwowych klinik, w których zabiegi byłyby przeprowadzane. Gdzie wcześniej pacjentki miałyby łatwy dostęp do specjalistów. Na przykład psychiatrów. Depresja to także choroba, czy ryzyko jej zaostrzenia nie jest wystarczającą przesłanką do zabiegu?

Rząd, a konkretnie minister Leszczyna, ma odpowiednie środki w rękach. Dlaczego nic z tym nie robi? Dlaczego nie walczą o to siostry z Lewicy? Najwyraźniej nie widzą w tym politycznego interesu.

Na koniec przypomnę tekst sprzed ćwierć wieku. Pod koniec grudnia 1999 roku, w Dzienniku Polskim ukazał się artykuł Wojciecha Czuchnowskiego, wtedy jeszcze walecznego prawicowca, pod tytułem „Urna z agentami”. 
Artykuł opisywał działania Służby Bezpieczeństwa związane z wyborami czwartego czerwca 1989 roku. „Sprawa obiektowa Urna osiemdziesiąt dziewięć” rozpoczęła się w czasie trwania rozmów Okrągłego Stołu, a zakończyła w grudniu 1989 roku, już za rządów premiera Mazowieckiego. Jeszcze przed objęciem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych przez solidarnościowego ministra Krzysztofa Kozłowskiego. 16 maja pułkownik Jerzy Podolski, naczelnik Wydziału Pierwszego Departamentu Trzeciego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, działając z polecenia generała Krzysztofa Majchrowskiego, rozesłał po całym kraju „
zestaw przykładowych pytań, jakie należy zadawać kandydatom opozycji w toku kampanii wyborczej”.
Pułkownik zalecał, by kandydatów opozycji jak najczęściej pytać na wyborczych spotkaniach między innymi o stosunek do aborcji. W Ministerstwie Spraw Wewnętrznych doskonale wiedziano, że temat aborcji jest trudny, może powodować kontrowersje, a nieumiejętne odpowiedzi kandydatów wzbudzą nieufność wyborców.
Czuchnowski pisał dwadzieścia pięć lat temu: „
Paradoksalnie pytania pułkownika, już po wyborach, zaczęły żyć własnym życiem w kolejnych kampaniach. Poruszana w nich niewygodna problematyka pojawia się do dzisiaj regularnie na spotkaniach z politykami.
Pułkownik Podolski – gdyby dziś wciąż żył – pewnie nie mógłby uwierzyć, jak skuteczne się okazały jego pomysły.

Jestem na tyle stary, że pamiętam czasy sprzed ustawy antyaborcyjnej. Więc wiem, że aborcja to nic dobrego. Ale uważam, że cyniczne wykorzystywanie jej w polityce jest jeszcze gorsze.
Wygląda na to, że tzw. prawami kobiet bardziej zajmują się dziś starsi panowie z PSL-u niż dziewczyny i chłopcy z Lewicy i KO. 




Na zdjęciu miały być słomiane świnie w Nowym Kramsku. Było jednak ciemno, a ja za szybko jechałem. 

czwartek, 22 sierpnia 2024

18–21 sierpnia 2024


 

1. Wyobraziłem sobie Krasowskiego piszącego „Klucz do Kaczyńskiego”. Obok klawiatury ma lusterko. I po każdym akapicie mówi do tego lusterka: Nieźle napisałem, co? A lusterko odpowiada mu: Jesteś wspaniały! I Krasowski pisze następny akapit. Kończy, mówi do lusterka: Nieźle napisałem, co? A lusterko odpowiada mu: Jesteś wspaniały! I Krasowski pisze następny akapit i mówi do lusterka: Nieźle napisałem, co? A lusterko odpowiada mu: Jesteś wspaniały! I Krasowski pisze następny akapit. W pewnym momencie przerywa pisanie. Starczy. Następne akapity będą w kolejnym dziele. Równie wybitnym.

W każdym razie pozycję tę skończyłem. I generalnie ją polecam. Z powodów krajoznawczych. By zobaczyć, z czego się bierze przekonanie naszych krajan, którzy po jej lekturze uważają, że teraz już rozumieją polską politykę.

2. Zadzwonił pracownik od naprawiacza skrzyń z Zielonej Góry, że Suburban jest gotowy. Zaśpiewał przy tym niezłą cenę. Naprawiacz pewnie dlatego osobiście nie zadzwonił. Za to się dowiedziałem, że nie naprawili klimatyzacji. 

Obejrzałem „Trzecie Śniadanie”. Było o Igrzyskach w 2044. I o EURO 2012. Ludzie z Warszawy wciąż uważają, że gdyby nie Euro, Polska by się nie rozwinęła i nie byłoby dróg szybkiego ruchu i autostrad. Nie chce mi się sprawdzać, ale wydaje mi się, że wciąż nie są zbudowane wszystkie drogi, które miały w 2012 roku powstać. 
Na czas powstały stadiony. Ale czy ich powstanie, zmieniło coś w polskiej piłce? 
Rozmawiano też o Magdzie od szpiega Gonzaleza, która całkiem niedawno pojawiała się na konferencjach organizowanych przez Kancelarię Premiera. I to jest ciekawe, bo nie każdy do KPRM może wejść, bo jest to obiekt chroniony. Zwykle jest tak: organizator konferencji zbiera listę zainteresowanych udziałem osób. Wysyła do SOP. SOP sprawdza na tzw. bębnie. Osoba z zarzutem pomocnictwa w szpiegostwie raczej się zaświeci na czerwono. SOP więc mówi, że takiej osoby nie powinno być. Ale ostateczna decyzja należy do organizatora. Ktoś więc podjął decyzję by pani Magda od szpiega Gonzaleza do KPRM wchodziła. Ciekawe kto, a ciekawsze dlaczego. 

3. Przyśniło mi się byłe kierownictwo PISM-u, które zaprosiło mnie do Stanów. Tylko miałem być za godzinę na lotnisku. Lecieć miałem Finnairem. Problem polegał na tym, że nie mogłem znaleźć walizki, którą ktoś przeniósł z jednej szatni do drugiej. No więc miotam się po jakimś dziwnym centrum konferencyjnym. Walizki nie ma. A tu nagle pojawia się wraz z orszakiem Głowa Państwa. – Marcin – mówi – To bardzo ważne. Zapamiętaj. Formoza.
No i tę Formozę powtarza kilka razy. A potem się obudziłem. Więc nie wiem, jak wyglądają w środku samoloty Finnair. 
Przez pół dnia się zastanawiałem, co mi ta moja podświadomość chciała przez tę Formozę powiedzieć. Że Chińczycy Ludowi zaatakują Tajwan?

Wieczorem się okazało, że Stanowski, jak zresztą parę osób wcześniej (na przykład prof. Bajka – który zdecydowanie nie jest PiS-owcem), rozniósł ONET-owy tekst o amunicji 155. 
Próbował mu się odwinąć autor tekstu, Jacek Harłukowicz. Nie wyszło. 

Ciekawe, czy wybuchnie kolejna dyskusja o dziennikarstwie. A konkretnie, czy jest nim przepisywanie bez weryfikacji materiałów, które się dostaje od tzw. źródeł. Od dekad obserwuję takich mistrzów żurnalistyki. Kiedyś dostawali faksy. Teraz pewnie ktoś im coś podrzuca na Signalu, czy innym Telegramie. Dostawali i dokładnie przepisywali. Gdyby przepisali niedokładnie, to by się źródło mogło obrazić i nie wysłać następnego materiału. 
Mistrzowie ci żurnalistyki dostają dziennikarskie nagrody, chodzą w chwale, patrząc na innych z góry. Nie zdają sobie sprawy, że ich źródła drą z nich bekę. I czasem świadomie wpuszczają ich na miny. 



sobota, 17 sierpnia 2024

12–17 sierpnia 2024


1. Czytam w końcu „Klucz do Kaczyńskiego”. Jestem w połowie. Na początek dwie konstatacje. Po pierwsze, to książka bardziej o Krasowkim niż o Kaczyńskim. Po drugie, autor najwyraźniej przeczytał „Transnaród”. Każdy powinien przeczytać „Transnaród”.

2. Defilada. W bardzo porządnym, zeszłorocznym stylu. Czyli bez dziadów z dzidami i ludzi przebranych za powstańców warszawskich. 
Sprzęt jak w zeszłym roku. Coś tam przybyło. Wyjątkowo brzydki pojazd Kleszcz. Koreańskie czołgi są głośniejsze od Abramsów i Leopardów. Pożegnalny przelot Mi-24. Mam nadzieję, że te nasze ostatnie rychło trafią na Ukrainę. No i Apache. Zrobiła się awantura, że Kosiniak pierś do medali wystawia, a zasługa Błaszczaka. Niby prawda, ale po zmianie władzy po mieście chodziła plotka, że nowy rząd uwali umowę z Amerykanami, bo łatwo to można było zrobić, a piniędzy nie ma i nie będzie. I chyba coś było na rzeczy. No i Kosiniak ten kontrakt wybronił, więc trochę chwały mu się należy. 
Swoją drogą bardzo ładne miał przemówienie. Czego nie można powiedzieć o przemówieniu, które było później. Tuskowi tematy patriotyczno-historyczno-wojskowe po prostu nie leżą.

Później Arkady Kubickiego. Pierwsza z serii ostatnich takich imprez. W bardzo radosny sposób schlałem się niefiltrowanym lagerem. Ciekawi nieobecni, ciekawi obecni. Na przykład Radosław Sikorski szwendający się z pełnym nienawiści wzrokiem. Jak za najlepszych czasów państwo Żerkowie oraz docent Gibon. 
Był też Mateusz Morawiecki, do którego ustawiła się w pewnym momencie kolejka zainteresowanych wspólnym zdjęciem. 
Imprezę udało się zamknąć, jak za dawnych czasów.
Później udałem się na Pragę, gdzie z moim kolegą Grzegorzem, z użyciem narzędzi nowoczesnej łączności, prowadziliśmy rozmowy transatlantyckie. Kolega Grzegorz, słomiany wdowiec, wzruszył mnie przygotowując na moje przyjście zestaw przekąsek, sporą część z nich przesypując z plastiku do naczyń. 
Później, gdy już wróciłem na europejską stronę Wisły, z załogą „Noli” wylądowaliśmy w „San Escobar”, gdzie zaczepił mnie człowiek, mówiąc, że jestem bardzo podobny do Marcina Kędryny. Jestem. Nie da się tego ukryć. 

3. Z tego wszystkiego, cały piątek byłem nieprzytomny. Ale nie na tyle, żeby nie zauważyć premierowej deklaracji o podjęciu starań mających na celu organizację Igrzysk Olimpijskich. 

Uważam, że wielkie imprezy sportowe to zło.
To samo uważałem, gdy o organizacji Igrzysk mówił Andrzej Duda. Rozwala mnie argument: dlaczego chcemy organizować Igrzyska? Dlatego, żeby pokazać, iż możemy je zorganizować. 
Po doświadczeniu Euro2012 – mogliśmy tę samą infrastrukturę transportową zbudować bez pretekstu Mistrzostw, bez budowy wciąż generujących koszty stadionów. Po doświadczeniu Igrzysk Europejskich, które jakoś specjalnie nie wypromowały Krakowa, po doświadczeniach iluś krajów, które na organizacji wielkich imprez sportowych popłynęły. 
Podobne zdanie mam o imprezach typu Expo. Z bliska widziałem w Kazachstanie. Nie polecam. Ani zwiedzać, ani organizować. Chyba, że się jest dyktatorem i się ma taki kaprys.

Jak słyszę ludzi, którzy mówią, że przy okazji Igrzysk zbudujemy CPK i energetykę jądrową, to się zastanawiam, czy wszyscy mamy po dwanaście lat i nie rozumiemy tego, że do budowy energetyki jądrowej i CPK nie potrzebujemy pretekstu. 

Chyba, że chodzi o to, że takie imprezy służą do łatwego przepompowywania publicznej kasy do prywatnych kieszeni. Są do tego świetnym pretekstem 

Swoją drogą ile się nasłuchałem od samorządowców (*niekoniecznie PiS-owskich, właściwie wcale nie PiS-owskich), o tym jak beznadziejnym z ich punktu widzenia pomysłem są Orliki. 
Dawno temu minister kultury tłumaczył, że filharmonię można wybudować w każdym mieście. Tylko trudno ją będzie później finansować. Z Orlikami było podobnie. Kiedyś to może opiszę. 



poniedziałek, 12 sierpnia 2024

9–11 sierpnia 2024


1. Przeczytałem: „nadawca Radia ZET nie zamierza podjąć żadnych działań w sprawie prawomocnego skazania dziennikarza stacji Radosława Grucy za naruszenie nietykalności cielesnej i znieważenie policjanta. – Istotne dla mnie wtedy było – i jest nadal Ļ że czyn, za który Radek został skazany w żaden sposób nie podważa jego wiarygodności jako dziennikarza ani kompetencji zawodowych – mówi Wirtualnemedia.pl Łukasz Sawala, redaktor naczelny portalu rozgłośni.”

Najwyraźniej mniej był wiarygodny dla sądu. O ile dobrze pamiętam – coś tam opowiadał o policyjnym spisku. 


Po wielkim sukcesie MSZ na Islandii, pora na Nigerię. Ambasadora ściągnięto do Warszawy. Nie wysłano jeszcze nawet nowego szefa placówki. A akurat kilku naszych współobywateli coś tam powywijało. I nie bardzo się ma kto nimi zająć, bo w tej części Afryki przywiązuje się wagę do pozorów i z szeregowym pracownikiem ambasady nikt nie chce rozmawiać. 



2. Nie mam niestety zbyt dużej praktyki w dyskusjach przed kamerami. Pewne argumenty wpadają mi do głowy dopiero po zakończeniu nagrania. Po rozmowie o „kradzionych przez PiS pieniądzach” w ostatnim „Śniadaniu Mellera” przypomniała mi się pewna historia. 

Redaktor Burzyńska, jako przykład kradzieży publicznych pieniędzy podała finansowanie z Funduszu Sprawiedliwości zakupów wozów strażackich dla OSP. Nie będę tu przytaczał całej dyskusji. Mogą ją sobie Państwo obejrzeć. https://www.youtube.com/watch?v=py2cTyYDPNQ&t=694s

Po nagraniu dotarło do mnie, że właściwie, na potrzeby dyskusji, mogłem się zgodzić z pomysłem, że zarządzanie publicznymi pieniędzmi w sposób dyktowany interesem politycznym jest zawsze godne potępienia. I przypomnieć historię z 2013 roku. 

Otóż w 2013 roku, warszawskie ruchy miejskie postanowiły doprowadzić do odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz z funkcji prezydenta Warszawy. Nie będę się na ten temat rozpisywał, ale niechęć do pani prezydent była w Warszawie dość powszechna. Istniała więc spora szansa, że referendum doprowadzi do jej usunięcia.

Prezydent Warszawy to bardzo ważna funkcja. Nie tylko z powodów prestiżowych. Istnieją na przykład europejskie państwa, które mają budżet mniejszy niż nasza stolica. Platforma Obywatelska zaangażowała się więc w obronę HGW. 

Jednym z elementów obrony było zaangażowanie premiera Tuska w budowę obwodnicy Warszawy. Rząd postanowił ją sfinansować przesuwając pieniądze m.in. z budowy drogi ekspresowej S3. 

S3 to transportowy kręgosłup zachodniej Polski. Łączy Czechy z portem w Szczecinie. Nie chce mi się rozpisywać, jak ważna jest to droga. Wystarczy, że napiszę, iż nim powstała,do Szczecina najszybciej było jeździć przez Berlin. 

No więc rząd przesunął finansowanie z S3 na obwodnicę Warszawy. Dla komentatorów oczywiste było wtedy, że zrobił to w związku z referendum, czyli zrobione to zostało w celu politycznym. I kosztowało to więcej niż nawet kilkadziesiąt wozów strażackich, bo kwota była dziesięciocyfrowa. 

Jeżeli więc prokuratura ściga za finansowanie strażackich wozów, to pewnie ci uczciwi prokuratorzy, o których z takim przekonaniem mówił profesor Wasilewski, prowadzą śledztwo w sprawie publicznych miliardów zaangażowanych w obronę HGW. 

Przez przesuwanie funduszy S3 powstała z dekadę później.


3. Byłem znowu na Kole. Tym razem ruch był większy. 













 

piątek, 9 sierpnia 2024

7–8 sierpnia 2024





1. Równo dekadę temu opublikowałem pierwsze 3 Negatywy.

https://www.3neg.pl/2014/08/moj-drogi-kolega-grzegorz-kapla-pewnego.html

Sporo się od tego czasu zmieniło. Na przykład, z rodziny naprzeciwko został ojciec, który w międzyczasie był ministrem. Mam wrażenie, że teraz rzadziej wywiesza flagę. 
Negatywy przestały być codzienne. Wpisów, wliczając ten, jest 1241. 


2. Wczoraj obudził mnie naprawiacz skrzyń biegów z Zielonej. Obudził słowami: Rok Suburbana. Pomyślałem, że zadzwonił, by powiedzieć, że Suburban już rok u niego stoi, jednak chodziło mu o rok produkcji. Znaczy, coś zaczął robić. Znaczy, naprawiacz skrzyń biegów z Ursusa, jak zapowiedział, opieprzył naprawiacza skrzyń biegów z Zielonej i przyniosło to skutek. 

Bardzo ładnie rozszedł się na Twitterze wątek, na który przerobiłem poprzednie Negatywy. Tak ładnie, że chwilę po jego wrzuceniu zadzwoniono z zaproszeniem do niedzielnego Mellera. 
Jednej rzeczy nie napisałem: bohater „Millenium” poszedł siedzieć, bo go wystawił informator. Dla sądu nie było to wystarczające usprawiedliwienie. 

Walnąłem się w rezerwacji samolotu. W nazwisku własnym. Literka nie taka. Zdzwoniłem do Lotu, poprawili. Na koniec usłyszałem, że poprawka jest darmowa, ale muszę zapłacić sześćdziesiąt złotych. Konkretnie: sześćdziesiąt cztery z groszami. Ciekawe, co by było, gdyby poprawka była płatna.


3. À propos sądów. Wyrok w pierwszej instancji to nie koniec mojego doświadczenia z wymiarem sprawiedliwości. Nasz szanowny mecenas powiedział, że wpłynęła apelacja.

Wysłuchałem, co Twardoch ma do powiedzenia na temat Powstania. I mam mieszane uczucia. O ile rozumiem go, gdy mówi, że Ślązakom należy się własna historia i własna pamięć, to nie rozumiem, skąd jego przekonanie, że zna się na Powstaniu. Zna się i jest nosicielem jedynej racji. 

środa, 7 sierpnia 2024

6 sierpnia 2024


1. Najbardziej moją osobę zadziwiły głosy, że Stanowski wykazując hipokryzję mediów robi źle. Abstrahując od tego, że wykazanie hipokryzji mediów było skutkiem ubocznym wkręcenia Stonogi, sam pomysł, by głośno mówić, że wykazywanie prawdy jest złe, jest dość odważny. 

Najpierw zebrany wątek Bianki Mikołajewskiej:
„Wczoraj, gdy pojawiło się nagranie z rzekomego kolegium Kanału Zero, rozmawialiśmy z @M_Jaloszewski o tym, że to musi być jakaś ustawka. Niemożliwe żeby 5 lat po kompromitacji T. Machały, który tłumaczył na kolegium WP dlaczego dziennikarze mają nie pisać o M. Sprawiedliwości, ktoś powtórzył to niemal 1:1. Wypowiadając wszystkie te frazy, które tak pięknie nadają się do cytowania. I na dodatek, by to wszystko trafiło akurat w ręce Z. Stonogi. Oboje uznaliśmy, że jeśli to sam K. Stanowski spreparował tę historię, sprawa jest może nawet poważniejsza, niż gdyby nagranie było prawdziwe. Bo to jest już historia o tym, czy w dobie wszechogarniającej dezinformacji, gdy za naszą granicą toczy się wojna, ludzie cieszący się milionami widzów i odsłon, tworzący media informacyjne (a takim jest w części Kanał Zero) mają prawo robić eksperymenty wiarygodności innych mediów i osób publicznych. Zaczynając z innej strony: Nie ma silniejszej broni niż informacja i bardziej bezbronnych ludzi, niż pozbawieni wiarygodnych informacji. Ogromne wysiłki wszelakiej propagandy skupiają się od lat na tym, by niepotwierdzonymi informacjami siać zamęt i niepewność, by ludzie nie wierzyli już nikomu i w nic. Zwłaszcza, by nie ufali mediom i dziennikarzom. Eksperyment KS to kolejna w ostatnim czasie w mediach społecznościowych akcja, która – chcąc, nie chcąc – idzie w tym samym kierunku. Ktoś może powiedzieć: «po co nam zaufanie do mediów i osób publicznych, które publikują fejki nie potwierdzając ich prawdziwości?» I trudno z tym dyskutować. Tyle, że taki eksperyment osłabia wiarygodność WSZYSTKICH dziennikarzy, także tych, którzy codziennie starają się nie dać nabrać rozmaitym manipulatorom, dezinformatorom i fejkotwórcom. Ktoś powie: «może media i dziennikarze czegoś się dzięki temu nauczą i wyjdą z tego mocniejsze, a ludzie dzięki temu zaczną bardziej im wierzyć». Niestety, jak na razie, to tak nie działa.”

Obawiam się, że w Polsce mamy problem ze WSZYSTKIMI dziennikarzami. Któryś raz z kolei powtórzę myśl, którą prawie dekadę temu wygłosił, pracujący wówczas w „Newsweeku” Wojtek Cieśla. Powiedział, że dla połowy czytelników to, co napisze jest prawdą, bo napisze to w „Newsweeku”, a dla drugiej nie jest prawdą, bo napisze to w „Newsweeku”, więc jego praca dziennikarza śledczego traci sens, bo w ten sposób drugorzędnym się staje, czy to, co napisze, jest prawdą, czy nie. 
Otóż nasze gwiazdy dziennikarstwa świetnie się w tej sytuacji odnalazły. Wychodzą naprzeciw potrzebom czytelników. Czytelnicy ich za to kochają. Nie za pisanie prawdy, tylko za wychodzenie im naprzeciw. Efekt jest taki, że jak któryś napisze coś, co nie pasuje kochającym go czytelnikom, kończy się to internetowym linczem. Bo czytelnik nie kocha za rzetelność, wiarygodność, profesjonalizm, tylko za pisanie tego, co czytelnikowi pasuje. 

Pani Bianka napisała, że eksperyment Stanowskiego „osłabia wiarygodność WSZYSTKICH dziennikarzy”. Czy aby na pewno? Mnie się wydaje, że nie osłabia wiarygodności Kanału Zero. Wręcz przeciwnie. Wzmacnia ją. 

Tweet Marcina Kędzierskiego:
„Stanowski jest geniuszem mediów społecznościowych. Sęk w tym, że kompromitując «tradycyjne media» wzmacnia procesy, które w ogóle zabijają debatę publiczną. To taki trochę szatański plan – nie zawsze dobro (pokazanie hipokryzji mediów – nikt nie będzie płakać) prowadzi do dobra.”

Ewangelia ma nieco inne zdanie na ten temat, mianowicie i świętego Jana napisane jest: Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli.”


2. „Tradycyjne media” i ich pracownicy żyją w przekonaniu, że nie ma odpowiedzialności za słowo. Muszą też mieć jakoś zredefiniowane znaczenie słowa „wiarygodność”. Jeżeli utytułowany dziennikarz, bez najmniejszej próby weryfikacji podaje dalej film, udostępniony przez Zbigniewa Stonogę, człowieka o wiarygodności (w znaczeniu słownikowym) mocno dyskusyjnej, to skąd mam wiedzieć, że jego następny materiał, który będzie opisywał jakieś bardzo ważne sprawy, powstał z zachowaniem warsztatu. Skąd mam wiedzieć, czy ktoś utytułowanego dziennikarza nie wkręcił?

Na początku lat 90. Urbanowe „Nie” wkręciło „Wyborczą”. Doprowadziło do tego, że w „Gazecie” ukazał się materiał śledczy o zmyślonym przez Urbana biznesmenie. Nie pamiętam dokładnie, była wtedy jakaś afera z dowiezieniem weteranów na Monte Cassino, Urban wysyłając faksy do „Wyborczej” doprowadził do tego, że nieżyjąca już autorka (swoją drogą patronka nagrody dla dziennikarzy) połączyła tę aferę z przemytem narkotyków. W każdym razie, po tym jak się teksty ukazały, Urban opisał dokładnie, w jaki sposób „Wyborczą” wkręcał, gdzie powinny się zapalić czerwone lampki. 
Historia ta została wyparta, wiadomo Urban to zło, „Wyborcza” to dobro. 
Gdyby nie została wyparta i gdyby była omawiana przez trzydzieści ostatnich lat, może nasi dziennikarze zachowywaliby się inaczej. 


3. Modna przed laty trylogia Stiega Larssona „Millenium”, zaczyna się od tego, że bohater Mikael Blomkvist wychodzi z więzienia, w którym siedział za to, że napisał tekst, którego prawdziwości nie mógł udowodnić przed sądem. W więzieniu. Nie w Rosji. Nie na Białorusi. W Szwecji. U nas tak nie ma. Może i dobrze, bo wiarygodność naszego wymiaru sprawiedliwości podobna jest do wiarygodności naszych mediów. 


 

wtorek, 6 sierpnia 2024

3–5 sierpnia 2024


1. No więc 2. sierpnia, kiedy obudziła mnie po trzech godzinach snu śmieciarka, dotarło do mnie, że się umówiłem na odbiór Lawiny. Przytomny specjalnie nie byłem, ale dotarło do mnie, że do końca imprezy się alkoholizowalem, na koniec, co prawda winem, ale jednak. Udałem się więc grzecznie na komisariat przy Wilczej, gdzie wydmuchałem nic. Pan policjant popatrzył na mnie, jak na wariata, a powinien pochwalić, za obywatelską odpowiedzialność. Wygląda na to, że wciąż mam stalową wątrobę. 

Po przygodzie przy Szaserów, gdzie z niewiadomych przyczyn nie mogłem znaleźć rejestracji rezonansu, ale nie będę się na ten temat rozpisywał, udałem się do Ursusa, gdzie czekała na mnie Lawina. Pan naprawiacz skrzyń, zalecił przez pierwsze dwa tysiące kilometrów nie przekraczać 100 km/godz i 2500 obrotów. No i podzielił się mądrością. Dlaczego amerykańskie skrzynie wytrzymują w Ameryce 300 tys. km, w Europie 120 tys. km, a w Polsce 80 tys. km? Bo w Stanach nikt nie przekracza 120 km/godz. A w Polsce, jak to w Polsce. 


2. W związku z tym, następnego dnia jechałem do domu starą drogą osiem prawie godzin. Ze dwa razy o mało co nie zasnąłem. Za to spaliłem jakieś śladowe ilości paliwa.

Jechałem słuchając „W pustyni i w puszczy”. Gorsze niż „Trylogia”. Ale w sumie niezłe. 
Opis państwa islamskiego w wersji Mahdiego – ponadczasowy. 
Myślałem o Powstańcach Warszawskich. Oni wszyscy wychowani na Sienkiewiczu. I to nie tylko na „Trylogii”:
„– Słuchaj, Stasiu! Śmiercią nie wolno nikomu szafować, ale jeśli ktoś zagrozi twej ojczyźnie, życiu twej matki, siostry lub życiu kobiety, którą ci oddano w opiekę, to pal mu w łeb, ani pytaj, i nie czyń sobie z tego żadnych wyrzutów.”

W poniedziałek pojechałem do Różanek po meble. I witraż. I zegar. Odwiedziłem Murzynowo. Nazwa wciąż niezmieniona. 
Tankowałem przy wjeździe do Gorzowa. Pan pompiarz widząc meble na pace wszedł w dyskusję na temat zbliżającego się końca świata. Wszystko już nie takie, a będzie jeszcze gorsze. 
Zegar okazał się mieś zagięte coś, na czym wici wahadło. Wygląda na to, że udało mi się ten problem rozwiązać.

3. Wieczorem się okazało, że przyszedł w końcu ten dzień, kiedy Stonoga stał się wiarygodny dla gwiazd naszych głównych mediów. 
O Stonodze nie chce mi się pisać. Z filmem, który wrzucił, od razu było widać, że coś jest nie tak. Też mi się nie chce pisać co. W każdym razie ludzie, którzy się mają za poważnych dziennikarzy poszli w to jak w dym. Żyjemy w czasach, kiedy wiarygodność nie jest specjalnie ceniona. 
Ludzie sobie narobili zrzutów. I pewnie, gdy jedna z drugą gwiazda będą publikować efekty swoich dziennikarskich śledztw, ludzie te zrzuty będą wrzucać. A gwiazdy nie będą rozumieć, o co chodzi. 
Bo to takie gwiazdy. 


 

poniedziałek, 5 sierpnia 2024

31 lipca – 2 sierpnia 2024


 1. 80. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. 

Plac Krasińskich. Prezydent Niemiec, Frank-Walter Steinmeier, przeprosił. Nic nowego, gdyż w Niemczech główną funkcją prezydenta jest jeżdżenie po świecie i przepraszanie. 

Nikt – mam wrażenie – nie zauważył, że Steinmeier nie mówił o nazistach, mówił o Niemcach. Można to traktować jako ukłon w naszą stronę, ale równie dobrze możemy to mieć gdzieś. Podobnie jak kolejne przeprosiny. Prezydent zauważył, że Warszawa tak bardzo była zniszczona, a jak pięknie została odbudowana. W domyśle: więc o co chodzi z tymi reparacjami.

Kto nie był na placu Krasińskich małe miał szanse, by się dowiedzieć, że pod koniec przemówienia Steinmeiera część słuchaczy zaczęła krzyczeć: reparacje. Nawet spora część słuchaczy. Okrzyki usłyszeli niemieccy żurnaliści. Ktoś nawet o tym napisał. Ale międzynarodowy skandal jakoś nie wybuchł.

80. rocznica Powstania, a publiczna telewizja nie transmituje. Takie czasy.

Wybory idą. Słychać to było w przemówieniu Rafała Trzaskowskiego. Mówił, jakby to powiedzieć, Dudą. 


2. O tym, jak bardzo wybory idą, mogliśmy się dowiedzieć następnego dnia rano, kiedy pan premier przyjechał do Muzeum i ogłosił, że da 100 milionów na Muzeum rozbudowę. Pokazał tym samym Trzaskowskiemu, że może go skutecznie podgryźć w jego własnym mateczniku. 

Można żartować oczywiście, że rozbudowę konsultować będzie profesor Machcewicz i że chodzi o to, żeby rozszerzyć ekspozycję o część, która pokaże traumatyczne przeżycia Niemców, których przez złych nazistów musieli brać udział w Powstaniu. Ale mi się nie chce. Wolę się zastanawiać, czy te 100 milionów, to te same w części pieniądze, które rok temu obiecał Mateusz Morawiecki. On mówił o 50 milionach, ale wiadomo co z pieniędzmi zrobiła pisowska inflacja. 
A poważnie mówiąc, bez zmiany prawa rząd będzie miał problem z przekazaniem tych pieniędzy. Do 2 października jest jeszcze trochę czasu, więc by można odpowiednią specustawę uchwalić. Bez tego, obawiam się, że Muzeum zobaczy te 100 milionów podobnie, jak zobaczyło 50 od Morawieckiego. 


3. Wybory idą. Miasto zmieniło ustawienie na cmentarzu. Pewnie, by wyczyścić kadry. Żeby Trzaskowski lepiej wyglądał. 
Na cmentarzu pojawił się dawno nie widziany Jacek Kurski. Punktualnie się pojawił.

Śpiewanki. Najgorsze z tych dziesięciu, w których brałem udział. Można odnieść wrażenie, że Muzeum miało ograniczony wpływ na ich kształt. 

Spektakl w Muzeum. Nie oglądałem. Dwie i pół godziny spędziłem w bardzo dobrym towarzystwie. 


środa, 31 lipca 2024

27–30 lipca 2024


1. Obejrzeliśmy nowy film reżysera „Przekrętu”, którego nazwiska zwykle nie mogę sobie przypomnieć. Tego męża Madonny. Nasze siły translatorskie znowu nie dały sobie rady z tłumaczeniem tytułu. Film naprawdę się mojej osobie podobał. Cywilizowana wersja „Inglourious Basterds”. Bardzo cywilizowana, gdyż z dumą informująca, iż oparta jest o fakty. Daruję sobie jęczenie, że taki film powinien powstać o jakiejś naszej historii. Historie podobnie mamy dobre, nie jesteśmy w stanie nikogo nimi zainteresować. I to jest zła informacja.
Skończyliśmy oglądać serial o Rzymie. Tak, gorszy niż ten HBO. Ale mimo wszystko interesujący. 
Jeżeli komuś brakuje wzruszeń, polecamy „Ambulance”.

2. Warszawa. Znaczy, zanim doleciałem, zacząłem słuchać rozmowy dyrektora Ołdakowskiego z gospodarzami Ground Zero. Polecam. W Warszawie się okazało, że Okopową nie jeżdżą tramwaje. 80. rocznica Powstania. W Muzeum spotkanie z Powstańcami. Dziesiąty raz w tym uczestniczę. We wspomnieniach opisać muszę kwestię wieńca z pierwszego razu. Tym razem interesujący byli nieobecni, których pozdrawiam.

3. Warszawa wieczorem. Poznańska bez wody. Kolejny raz. Dwudziesta druag, młot hydrauliczny wytłukiwujący bruk. To przed Krakeno-Beirutem. Zabawne w sumie, w kontekście sąsiadów awanturujących się, w kwestii ulicznych hałasów. 
Tel Aviv zmienił nazwę na P11 (chyba), a mógł na Gaza. Cieniasy. 
W przyjemnym w sumie wieczorze, miałem traumatyczną przerwę w San Escobar. I nie chodzi o Silnego Razem, który postanowił opowiadać mi o tym, jak inwigilowano go Pegasusem.
Pojawił się człowiek, który koniecznie wszystkim chciał stawiać. Później się okazało, że jest maszynistą, który świeżo walnął w samochód na przejeździe. Powtarzał kilka razy, że trzeba patrzeć do końca. 






 

sobota, 27 lipca 2024

26 lipca 2024


1. Nie jestem specjalnym wielbicielem Terlikowskiego, ale nie mam do niego wielkich pretensji, że nie zapytał Giertycha o Polnord. Nic by ciekawego Giertych nie odpowiedział. Zresztą i tak nic ciekawego nie powiedział. Terlikowski pojawił się w kanale Zero. Nie jest to dla mnie jakaś specjalnie wielka wartość dodana. W ogóle miewam ostatnio mieszane uczucia, co do decyzji personalnych Stanowskiego. Zaczęło się od Wiernikowskiej. Poznałem ją ponad dwadzieścia lat temu. Już wtedy zapaliły mi się czerwone lampki. Późniejsza jej aktywność w mediach społecznościowych ugruntowała we mnie przekonanie, że trzymać się trzeba jak najdalej. 
Nie przepadam też za Joanną Pinkwart. Nigdy nic ciekawego od niej nie usłyszałem. Mam wrażenie, że dzięki moim dwóm rozmówcom więcej wiem niż ona, do tego na pewno lepiej wyciągam wnioski. 
Świetna za to jest Maria Stepan.

2. Byłem w Zielonej. W jednym urzędzie. Byłem też w Makro. I podjechałem do naprawiacza skrzyń biegów. Jednak wciąż ściemnia. I to jest zła informacja. Choć z drugiej strony, gdyby szybko zrobił i miałbym naraz zapłacić za Lawinę i Suburbana, to raczej bym nie dał rady. Podjechałem też zobaczyć, jak sąsiad Tomek ze współpracownikami montują carporty. Porządne te carporty. Chciałbym taki mieć. 

3. Nie oglądałem ceremonii otwarcia igrzysk. Uważam, że masowe imprezy sportowe to zło. Od paru dni oglądamy serial Amazona o Rzymie. Już wtedy sport masowy to było zło, tyle że z tym, iż wtedy tak było, dziś nikt nie dyskutuje. 
Uważam, że masowe imprezy sportowe to zło. Śmieszą mnie ludzie, którzy uważają, że można skutecznie używać sportu do polityki. Nie te czasy. Podobnie zresztą jest z kościołem. Też już politycznie nie działa tak jak kiedyś. 
A o tym, że „Imagine” to komunistyczny manifest wiem od podstawówki, kiedy na angielskim, pan Malita, który później zrobił karierę w amerykańskiej korporacji, postanowił, że będziemy tę piosenkę na polski tłumaczyć.


 

piątek, 26 lipca 2024

24–25 lipca 2024



1. Wracając do „Elegii dla bidoków”. Film wyprodukował Netflix, którego założyciel wpłacił ostatnio worek pieniędzy na kampanię Kamali Harris. Jak to się wszystko ciekawie układa. 

Premier zdymisjonował wiceministra Sługockiego. Moi tutejsi koledzy kręcą nosem, kiedy mówię, że to w sumie porządny facet. No dobrze, niech będzie, że porządny, jak na tutejszą Platformę. Kiedy wybuchła afera gorzowskiego WORD, Sługocki nie próbował wyrzucać ludzi z „Gazety Lubuskiej”, tylko zawiesił w prawach członka Platformy dyrektora WORD-u. 
Sama dymisja jest tak głupia, że właściwie śmieszna. Choć właściwie się nie ma z czego śmiać, po raz kolejny w Stanach wychodzimy na pajaców. 

2. Minister Sikorski powiedział rano w RMF-ie, że Magierowski jest na placówce już sześć lat. A zwyczajowo służba ambasadora trwa lat trzy do czterech. Marek w Waszyngtonie służy od 23 listopada 2021 roku. Sześć lat będzie, jeżeli się zsumuje Waszyngton z Tel Aviwem 
Zawsze mi się wydawało, że limit czterech lat dotyczył konkretnej placówki. Ale jeżeli nie, to dlaczego MSZ, po sześciu latach służby, umawiał się z Markiem na kolejną ambasadę? 
A jak to się wcześniej stało, że ekscelencja Schnepf do Waszyngtonu poleciał prosto z Madrytu? A Marek Prawda służył pod rząd w trzech placówkach? 
Nie trzyma się to wszystko kupy, ale u Radosława Sikorskiego często tak bywa.

3. Marcin Dobski wyciągnął Donaldowi Tuskowi społeczną asystentkę. Urodzoną w Międzyrzeczu Ukrainkę. Rodzice najwyraźniej mieszkali w radzieckim garnizonie, w Kęszycy Leśnej. Przypomniało mi się, że chyba w 1989 roku niosłem zakupy z pekaesu pod bramę garnizonu kobiecie w zaawansowanej ciąży. Istnieje szansa, iż była to matka rzeczonej asystentki. 

W Kęszycy wciąż można obejrzeć pomnik radzieckiego łącznościowca. Barbarzyńcy z IPN-u chcą go zniszczyć, a szkoda, bo to jedna z najbrzydszych rzeźb, jakie widziałem w życiu.