piątek, 11 października 2024

10 października 2024


1. Coś mi się śniło, ale nie pamiętam co. I to jest zła informacja, bo ostatnio sny miewam bardzo interesujące. W każdym razie się wyspałem. 
Panowie z Międzyrzecza skończyli pogłębianie stawków. Jest pięknie, tyle że w stawku większym nie ma wody. 


2. Profesor Sadurski namówił mnie, zabawnym w sumie tweetem, do przeczytania wywiadu dyplomowanego symetrysty Sroczyńskiego z Marcinem Szwedem z fundacji helsińskiej. Tu link.
Później dyskusja na temat tego rzeczonego wywiadu pomiędzy EasyRiderem a sędzią Przymusińskim, doprowadziła mnie do tego, bym się ze wszechświatem podzielił następującym pomysłem na sensacyjną książkę:
Grupa właścicieli wielkich banków zarabia gigantyczne pieniądze na niezbyt legalnych umowach kredytowych. Zdają sobie z tego sprawę, wydają więc duże pieniądze na lobbing i propagandę. Duże pieniądze biorą fachowcy, więc udaje się zablokować wszystkie pomysły na polityczne rozwiązanie problemu. Jednocześnie upowszechnia się w społeczeństwie myśl, że gdyby banki zaczęły oddawać nielegalnie zarobione pieniądze, to by nastąpił koniec świata, upadek gospodarki, potop i jeszcze by – excusez le mot – pierdolnął meteoryt. Idzie więc dla banków dobrze. Ale niestety pojawia się kłopot. W sprawie zaczynajà się odzywać sądy. Powoli, bo do szybkich nie należą, ale nie po myśli banków. Do wyroków jeszcze daleko, ale można się spodziewać, jakie będą, zwłaszcza, że w sprawie odzywa się nie po myśli banków europejskie sądownictwo. Banki przerażone. Zaczynają tworzyć rezerwy na wypłatę odszkodowań, niektóre nawet zwijajà działalność w kraju. Wtedy najczarniejszy charakter, zły i brzydki lobbysta mówi: zaraz, spokojnie, mam pomysł. Skoro na wyroki nie możemy mieć wpływu, doprowadźmy do tego, żeby było tak, jakby ich nie było. Korzystajmy z tego, że władza zrobiła burdel w sądownictwie. Powiększmy ten burdel. Niech się wszyscy zastanawiają, czy wyrok wydał sędzia, czy nie sędzia. 
– To niemożliwe – mówią banki – jak kto chcesz zrobić? 
– Nie chcecie tego wiedzieć, was powinien obchodzić tylko skutek – odpowiada lobbysta, pisząc na kartce ile to będzie kosztować.
Lobbysta wynajmuje grupę prawniczych autorytetów. Wspiera działalność różnych organizacji. Aktywnie wpływa na publikowane w mediach treści. 

Nie mam pomysłu na zakończenie, ale fachowiec sobie raczej poradzi.

Ktoś, kto by taką książkę napisał zarobiłby pewnie spore pieniądze, gdyż spiskowe teorie dziejów bardzo są popularne.

Na spacerze z pieskiem znaleźliśmy kilka podgrzybków i trochę więcej kań.

3. Odwiozłem Tośkę na pociąg do Frankfurtu. Kontroli na granicy nie było, nie licząc łypiących znad rozpylaczy policjantów płci obojga. 
W Getränke Hoffmann uciąłem sobie miłą pogawędkę z panią, która tam pracuje. O Niemcach, którzy w sumie są dziwni, a mimo to w Niemczech żyję się dość łatwo.
Marques De Borba, za które w Biedrze płaciłem dwadzieścia parę złotych kosztuje tu dziesięć euro. Bez centa. 


 

czwartek, 10 października 2024

9 października 2024

 


1. Kraków, na dłuższą metę, jest dla mnie wykańczający. Obudziłem się z przekonaniem, że jeszcze jeden wieczór w cesarsko-królewskim, stołecznym mieście to wykituję.

2. Spakowałem walizeczkę i porzuciłem hotelowy pokój. Walizeczkę zawlokłem do Żonglerki, gdzie zjadłem jajecznicę na bułgarską modłę, rozmawiałem z profesorem pobliskiej ASP o wojskowych kurtkach, których już nie ma takich jak kiedyś, a mąż koleżanki mojej z podstawówki przekonywał mnie, że byliśmy razem na nartach, co prawdą nie jest, gdyż na narty nie jeżdżę od kiedy się połamałem zjeżdżając drugi raz w życiu i spędziłem po tym parę miesięcy w gipsie, co w sumie mi nie przeszkadza w niczym, gdyż jak chcę się napić w górach, to piję w górach nie tłumacząc, że jadę na narty. 
Później pojechałem na Podgórz. Uberem, którego kierowca puszczał polski rap i umawiał się z kolegą na kupowanie biletów na mecz Cracovii, chyba z Kolejorzem. 
Swoją drogą, aplikacja wyznaczyła trasę tak sprytnie, że, by dotrzeć na plac Bohaterów Getta, Wisłę przekraczałem trzy razy. Po ciekawym spotkaniu z interesującym człowiekiem udałem się na Karmelicką, gdzie czekał na mnie rodzony ojciec. Z nim pojechałem najpierw na plac na Stawach po kwiatki, później do Żonglerki po walizkę, później do Stryjostwa. A stamtąd na lotnisko. Z przygodami, gdyż jazda przez Kraków jest bardziej staniem niż jazdą. Ważne, że się udało zdążyć. 

3. Samolot wystartował z opóźnieniem. Lądując zmienił zdanie i odszedł na drugi krąg. W końcu wylądował w przeciwnym kierunku, niż zaczynał za pierwszym razem. Ciekawe to było doświadczenie. 
Później się okazało, że samolot do Zielonej to nie wiadomo, o której wyleci. To była dobra informacja, gdyż znaczyło to, iż będzie czas na przełożenie mojej walizeczki, i nie będzie mi jej musiał jakiś pan przywozić z Poznania. 
Samolot w końcu wystartował z godzinnym opóźnieniem. Nie było to jednak dotkliwe. 
Jadąc z lotniska minęliśmy dwie sarny i zająca. Zające nie są specjalnie często spotykane.

Piesek, z radości, że wróciłem, zaczął jeść kanapę. I to jest zła informacja. 


środa, 9 października 2024

8 października 2024




1. Drugie z kolei śniadanie w Żonglerce. Szkoła przemysłowa żeńska, w której dziś mieści się ASP wyglądała porządnie na tle niebieskiego nieba. Nie byłem w stanie do końca ogarnąć na czym polegało spięcie właściciela z jednym ze stałych wydawać by się mogło Żonglerki gościem. Gość coś dzień wcześniej nawywijał. Dziś się próbował z całej sytuacji tłumaczyć. Nie do końca wiem, czy skutecznie. I to jest zła informacja.

2. Generalnie to polecam Żonglerkę. Oczywiście polecam dla właściciela, który zasadniczo nie jest właścicielem, a właściwie ojcem właścicielek. Nie jestem do końca pewien, czy aby moja słabość do rzeczonego właściciela bierze się stąd, że wspominając, sprowadza mnie do licealnych czasów. 

Może tak oczywiście być, choć nawet, gdyby tak było, nie ma to specjalnego znaczenia, gdyż w Żonglerce czuję się bardziej niż dobrze.
Podobnie jak Żonglerkę polecam Zbitą Szybkę przy Zwierzynieckiej. Wymieniono mi tam baterię w komputerze, co zdecydowanie odsuwa czas wymianu komputera na – zupełnie mi niepotrzebny – nowszy.

3. Wieczorem, w Dekafencji spotkałem się z Easy Riderem, nadredaktorem Muchą i tym profesorem od tej książki o Miłoszu, co to jej jeszcze nie ma, ale i tak wszyscy ją chwalą. Profesor, nazywany przez nadredaktora Muchę profesorkiem, fascynował się moimi, odziedziczonymi po prapradziadku poglądami na rozgraniczenie Półwsia Zwierzynieckiego ze Zwierzyńcem i Salwatorem.


W ciągu wieczora całego nagabywany w kwestii barów z paniami w negliżu byłem sześć razy. Nie mogę tego dodać do liczby zaczepek z wczoraj, gdyż wszyscy tę liczbę zapomnieli. I to jest zła informacja. 


 

wtorek, 8 października 2024

7 sierpnia 2024


1. Zjadłem śniadanie w Żonglerce, która powoli przechodzi w tryb jesienno zimowy. Z Syrokomli udałem się w okolice Peweksu przy 18 stycznia. Tak właściwie, to nie ma już ani Peweksu, ani 18 Stycznia. Są w naszych sercach. 
Szedłem zu Fuß. Przez park Jordana. Poprzednio, przez park Jordana szedłem ze trzydzieści lat temu. Albo nawet więcej. Park jest mniejszy niż kiedyś. Postawiono nowe biusty, w – niekiedy – zaskakującej konfiguracji. Generał Andres, spod zmarszczonych brwi, patrzy na poetę Herberta. Ten z kolei skromnie spuszcza wzrok. 
Inny poeta, Kochanowski, ma doklejony nos. Zrobiony z dużo mniej szlachetnego materiału. Na terenie AGH, od strony Czarnowiejskiej obok parowozu stoi wagon. Nie mogę sobie przypomnieć, czy zawsze tak stał. I to jest zła informacja. 

2. Wracając do ciekawostek z ubiegłego weekendu – od naocznego świadka usłyszałem, że jedna z gwiazd bardzo dziś postępowego tygodnika w podstawówce kierowała kołem TPPR. Nie napiszę ani kto, ani co to jest TPPR, bo by to było za bardzo śmieszne. 

3. Wieczorem kolegą Arkiem i kolegą Kubą chodziliśmy po mięście. I po Kazimierzu. Po Kazimierzu, gdyż kolega Kuba tam mieszka. I tam go odprowadziliśmy. Gdyż ma na rano do pracy. Kiedy go już odprowadziliśmy, zjedliśmy po zapiekance od Endziora i poszliśmy na Wolnicę do Psa. W Psie siadł koło nas łysy człowiek. Siadł i zaczął monologować: kurwa, suka, kurwa, suka, kurwa, suka, kurwa, suka. I tak jeszcze parę razy. Później się przesiadł. Później się przesiadł jeszcze raz. Później wstał, podszedł do nas i zapytał, gdzie jest kibel. Nie byliśmy natenczas w stanie mu odpowiedzieć, gdyż w to wcielenie Psa odwiedziliśmy po raz pierwszy. Chyba sobie poradził bez naszej pomocy. 
Wracając przez Rynek znów zaczęliśmy być nagabywani przez naganiaczy do barów toples etc. Przypomniało mi się, jak trzydzieści parę lat temu, w pasażu Hetmańskim, bawiłem się brzydko pozwalając zabrać wolne krzesło dziesiątej osobie, która o wolne krzesło pytała. Wymyśliłem, że by można się zabawić w sposób taki, żeby się dać zagonić 153 naganiaczowi, który poleci bar toples, pole dancing, striptiz z pierwszym drinkiem za pół ceny. Pomysł miał dwie wady. Po pierwsze by trzeba było do 153 liczyć, po drugie by trzeba tam pójść. Więc nic z tego raczej nie będzie. 


 

poniedziałek, 7 października 2024

6 października 2024


1. Dwa tygodnie temu minęła druga rocznica śmierci Edwarda Mosberga. Tu LINK do tekstu, który napisałem po jego śmierci. 
Dziś usłyszałem kolejną o nim historię.
Pan Edward zadzwonił do Głowy Państwa, by zaprosić go na Marsz Żywych. Użył argumentu, że może być to jego ostatni Marsz, więc Głowa Państwa nie miał specjalnego wyboru. 
W Oświęcimiu pan Edward występował, jak zwykle, w pasiaku. W pasiakach występowała też jego rodzina. Z różnicą taką, że pasiak pana Edwarda był spłowiały, pasiaki rodziny – nie. 
Głowa Państwa zapytał pana Edwarda, o te pasiaki rodziny. Pan Edward odpowiedział, że kupił materiał na nie. W Niemczech. Bo w Niemczech wciąż ten materiał w magazynach mają.

2. Z koleżeńskiego spotkania, do Krakowa wiózł mnie kolega Grzela. W sumie było nas czterech. Kolega Grzela w pełni sił, choć jednak, po wcześniejszych weekendowych dokonaniach zmarnowany. Gdzieś, przed Kielcami zaczęliśmy z kolegami dwoma, bez kolegi Grzeli, gdyż z jednej strony prowadził, z drugiej był zmarnowany, rozmawiać o polityce i geopolityce. I im bardziej się angażowaliśmy w tę rozmowę, im głośniej się wymienialiśmy argumentami, tym bardziej kolega Grzela był zmarnowany. W końcu poprosił byśmy rozmawiać przestali. I włączył muzykę. Miła pani śpiewała w miły sposób covery. Jednak okazaliśmy się głusi. I na prośbę kolegi Grzeli. I na muzykę. Gdy nas wysadzał, wyglądało na to, że nas nienawidzi. Mamy nadzieję, że przejdzie mu, nim się spotkamy następnym razem.

3. Wieczorem, z kolegą Arkiem, którym wcześniej gnębiliśmy kolegę Grzelę, udaliśmy się do miasta, by kontynuować dyskusje o polityce i geopolityce. Rozmowy zeszły jednak na zupełnie inny temat. Gdy błąkaliśmy się w okolicach krakowskiego Rynku, ciągle zaczepiał nas ktoś, kto chciał wskazać drogę do najbliższego baru ze stripteasem. Potwornie wyprowadzało to z równowagi kolegę Arka. Nie ma się czemu dziwić. W sumie, zaczepiła nas ze dwadzieścia osób. Prezydenta Majchrowskiego już nie ma, a Kraków wciąż taki sam. I to jest zła informacja. 



 

niedziela, 6 października 2024

5 października 2024

 1. Legenda miejska głosi, że generał Gruba, który, nim został szefem WUSW w Krakowie, kierował takim urzędem w Katowicach, akurat po 13 grudnia 1981 roku, pił tylko raz w roku. Z towarzyszami z lasu, gdyż jako stary bezpieczniak, pić mógł tylko z osobami, do których miał pełne zaufanie. A jak już pił, to pił bardzo, gdyż następną okazję miał mieć dopiero po roku. 


Ja piję niż generał częściej, pale i tak, gdy piję z moimi towarzyszami z lasu, też piję bardzo. Co efektuje trudnymi porankami. I to jest zła informacja. 

Dzień postanowiłem zacząć od piwa bezalkoholowego. Wypiłem jedno. Zacząłem pić drugie. W połowie zdałem sobie sprawę z tego, że jednak nie jest bezalkoholowe. 
W życiu nie ma przypadków, są znaki. 

2. Pośród dyskusji politycznych pojawiła się koncepcja, w jaki sposób rozwiązać problem obozu Prawa i Sprawiedliwości z brakiem odpowiedniego kandydata w przyszłorocznych wyborach prezydenckich. Otóż Andrzej Duda powinien przestać się identyfikować jako mężczyzna. Następnie przeprowadzić sądową procedurę zmiany płci. Z nowym imieniem i nowym peselem byłby nową osobą. Mógłby więc wystartować w wyborach prezydenckich. 
Jedynym minusem tego planu jest to, że istnieje szansa, że przez chwilę, po sądowej procedurze zmiany płci, czyli zniknięciu Andrzeja Dudy, funkcję prezydenta pełnić by mógł Szymon Hołownia. 

3. Prawie nie ma grzybów. I to jest zła informacja. Zwykle były. 







sobota, 5 października 2024

4 października 2024


1. Śniło mi się, że zostałem nauczycielem WF-u. W czasie studniówek. W ramach integrowania się z młodzieżą, zapytałem, kiedy się było trzeba urodzić, żeby mieć studniówkę. Usłyszałem, że w 2000 roku. Znaczy, że śnił mi się rok 2017. Albo 2018. Do końca nie jestem pewien. Później do snu przebił się dzwoniący trzy razy zegar. Obudziwszy się sprawdziłem. Dzwonił razy pięć.A wstać musiałem o szóstej. 
W końcu wstałem. Po drodze na lotnisko, wpadliśmy do gminy, żeby nieskutecznie sprawdzić, czy wysłane w przeddzień dokumenty są ok.

2. W samolocie zacząłem słuchać rozmowy Stanowskiego z sędzią Kapińskim. Mój Boże, przywraca on (sędzia Kapiński) wiarę w polskie sądownictwo.
Gdyby ktoś nie widział, tu link: https://www.youtube.com/watch?v=MRaXoTsw_L8
Czasy mamy excusez le mot pojebane, głosy rozsądku warte są tyle, co ich twórcy ważą. W złocie.

3. Warszawa piękna jak zwykle. Tak w ogóle, to mam nowe okulary. Polecam Aga Optyk, Świebodzin. Mogłem więc przeczytać, że człowiek siedzący przede mną w pociągu z Okęcia, szukał konwersji do AR 15. Nie wyglądał na terrorystę, więc nie zacząłem się zastanawiać kogo o tym poinformować. Jestem rasistą. Mimo iż noszę koszulkę z napisem, iż nie jestem rasistą, gdyż nienawidzę wszystkich w taki sam sposób.
Byłem w Faster Dog, do którego zapraszano jest w najbliższy czwartek.

Nie napiszę, kto przyłożył się do tego, że jestem w miejscu, gdzie jestem, gdyż osoba ta stwierdziła, że to zdementuje.
W każdym razie jestem w rzadko spotykany sposób, wśród ludzi, których zna ponad czterdzieści lat, w co trudno jest uwierzyć. I to jest zła informacja. 





 

piątek, 4 października 2024

3 października 2024


1. Znowu byłem w Gminie. Pan Wójt tym razem z geopolityki przeszedł na politykę krajową. Konkretnie na kwestie praworządności. Podzielił się ze mną swoim przekonaniem na temat powodów różnych decyzji Głowy Państwa. Mówił to z takim przekonaniem, jakby świadkiem był rozmów pomiędzy Prezesem a Prezydentem. Wybiłem go nieco z tej pewności, przypominając weto do ustawy o Regionalnych Izbach Obrachunkowych. 
Następna rozmowa najwcześniej w czwartek. 

Cała Polska, a przynajmniej ta część, którą algorytm wyświetla mi na tajmlajnie, zajmuje się mieszkaniem państwa Myrchów. Póki nie zaczniemy posłom płacić odpowiednich pieniędzy, tak się będzie co chwilę działo. 
Parę lat temu, były dyrektor biura jednego z posłów (dziś dyplomaty), gdy rozmawialiśmy o kilometrówkach, westchnął, że gdyby nie one, to by nie było z czego zapłacić pracownikom biura. Uważam, że posłów powinno być mniej. Niech ich nawet będzie tylu, co senatorów (a senatorów niech na przykład będzie tylu, ile jest województw), ale płaćmy im tak, jak się płaci europosłom. Robotę mają przecież ważniejszą. 

Nikt mnie też nie namówi to ganienia rządu za kupowanie samochodów. Choć lepszym pomysłem jest wynajem. 


2. Od ponad miesiąca grupa uzbrojonych w trzy koparki (w tym jedną bardzo dużą) panów pogłębia za unijne pieniądze nasze poniemieckie przeciwpożarowe stawki. Panowie najpierw przepompowali wodę ze stawku mniejszego do stawku większego. Wykoparkowali szlam z dna, wypalowali brzegi, wysypali je później kamyczkami rozciągając wcześniej takie coś, co utrudnia im osypywanie. Przepompowali wodę ze stawu większego, do stawu mniejszego i zaczęli w większym robić to samo, co wcześniej robili w mniejszym. W większym trwa to dłużej, niż trwało w mniejszym, co jest jakoś logiczne, gdyż mniejszy jest mniejszy. 
W każdym razie chodzę codziennie popatrzeć, jak panom idzie. Parę dni temu, kiedy wdałem się z jednym z panów w dyskusję o tym, co to jest to szare, co z dna wydłubują (glina), (którą muszą wydłubać, bo mogła stracić swoje gliniane właściwości), piesek postanowił zobaczyć z kim rozmawiam i oparł się przednimi łapami o płot. No i jak się oparł, to płot poleciał. Płot jest z betonowych prefabrykatów. Ma z pięćdziesiąt lat. Kawałek płotu poleciał, ale nie do końca, gdyż zatrzymał go go obrastający winobluszcz. Kupiłem odpowiedniej wielkości trytytki i postanowiłem dziś wracając z Gminy, ten odpadnięty kawałek przyczepić. Podjechałem Lawiną. Przedarłem się przez błoto, które panowie od stawków narobili. Zacząłem przyczepiać. No i się okazało, że się nie da, że odpadnięty kawałek jest zdezintegrowany. A jeszcze, przy próbie przypinania, odpadł ten kawałek zupełnie. Płot więc w tym miejscu zaczął pełnić funkcję wyłącznie symboliczną. A ta nie musi wcale zniechęcić pieska do tego, by zrobił to, co mu się czasem zdarza gdy zauważy otwartą bramę. Pojechałem więc w te pędy do miasta i w Mrówce kupiłem dwa kawałki ogrodzenia z zielonego drutu. Za pomocą kupionych wcześniej tryrytek połączyłem kawałki zielono-drucianego ogrodzenia z ogrodzeniem betonowym. Nie wygląda to najlepiej. Ale działa. W przyszłym roku zarośnie, gdyż winobluszcz pewnie będzie zachwycony. 

3. Dziś grzybów nie było. Były tylko ślady po grzybiarzach. 

 

czwartek, 3 października 2024

2 października 2024

1. Zielonogórska prokuratura ogłosiła wczoraj, że zabiera się za – jakiś czas temu najsłynniejszego Lubuszanina – Łukasza Mejzę. Konkretnie, za jego immunitet. Chodzi o oświadczenia majątkowe. Od razu mi się przypomniała sprawa nowakowego zegarka. Żeby nie zajmować się poważnymi rzeczami, jakie Nowak nawywijał, wzięto się za zegarek. 
Przy odrobinie samozaparcia, można by się przyczepić do oświadczeń majątkowych pewnie z osiemdziesięciu procent ludzi, którzy je składają. Na przykład do niejakiego wiceministra Kiepury, który rano występował dziś u Mazurka. Oświadczył on w oświadczeniu, że jego 150-metrowy dom wart jest 350 tys. złotych. Jak zauważył Mazurek – nie ma domów wartych takich pieniądzy. Inna sprawa, skąd oświadczający ma wiedzieć, ile warta jest jego nieruchomość, jeżeli jej albo właśnie nie kupił, albo nie sprzedaje. 
No więc mam podejrzenia, że Mejze ścigają za oświadczenie, żeby go nie ścigać za coś innego. Na przykład za Lubuskie Bony Wsparcia (czy jak się to tam nie nazywało). Gdyby się za to zabrać, to bu się okazało, że nie tylko Mejza był ich beneficjentem. Urząd Marszałkowski szeroko sypał wtedy kasą. Na projekty, wśród których nauka tańca przez internet nie była jakimś specjalnym ewenementem. 
W każdym razie PiS za Mejzą stanął murem (za mur robił Mariusz Błaszczak). Najwyraźniej zależy im na tym, żeby pozostali przy nich wyłącznie najwierniejsi wyborcy. 

2. Byłem znów w Gminie. Znów rozmawiałem z Wójtem o geopolityce. Tym razem z naciskiem na krajową jej wersję. Tym razem posłużyłem się cytatami z Radka Sikorskiego. 
Usłyszałem kolejną historię o wyżej wzmiankowanym Mejzie. Jak pojechał na zjazd Kół Gospodyń Wiejskich. Zaczepiał tam panie, gwarantując dotacje z fundacji jakiejś spółki Skarbu Państwa. Chyba Enei. Jego asystent miał na miejscu pomagać wypełniać wnioski. Wypłata kilka dni później.
Wszyscy znamy dowcip o sikaniu do basenu z trampoliny. W tym przypadku można odnieść wrażenie, że nie o sikanie chodzi, tylko do tego basenu z trampoliny excusez le mot sranie.
Usłyszałem, że chcą i u nas budować wiatraki. Daleko od wsi. Jeżeli je zbudują, będą występować na zdjęciach, które co dzień na spacerze robię pieskowi. 

3. Wieczorem wierciłem dziury. Miały być dwie, a wyszły cztery. Dziury na kołki, w których umocowane są śruby mocujące stalowy profil, na którym będzie wisieć wyciągarka, która ułatwi mi życie. Istnieje oczywiście szansa, że obciążona wyciągarka urwie się razem z tym profilem i spadnie z wysokości drugiego piętra. I albo mnie życia pozbawi, albo mi życie utrudni. Insz Allah. 

Późniejszym wieczorem piesek porwał pół kilo mielonego mięsa, kupionego specjalnie, by karmić koty. Nie dał sobie tego mięsa odebrać i zeżarł je, sukcesywnie wyciągając z opakowania. Jutro będę musiał jechać kupić następne, które – istnieje spora szansa – też porwie, bo to dzisiejsze było w tym tygodniu drugie. 




 

wtorek, 1 października 2024

1 października 2024


1. No więc o północy zakończyła swój trzyletni ponad żywot moja umowa z Polska Press. I to jest w sumie dobra informacja, gdyż przez ostatnie trzy miesiące nic prawie nie robiłem. A przez ostatni miesiąc, chyba nic nie robiłem zupełnie, gdyż się udałem na wewnętrzny urlop, który zasadniczo przeszedł mi na oglądaniu serialu „Lost”. Wielkim sukcesem było odkrycie, że na komputerze Netflix można oglądać przyspieszony. Zwłaszcza x1,25, gdyż 1,5 robi już problem z dźwiękiem. 

W przerwie urlopu poleciałem ze dwa razy do Warszawy. Bywało nawet bardziej niż zwykle interesująco. 
Kolejni ludzie ostrzegają, że nowy sposób finansowania samorządów zakończy się armagedonem. Nie wszystkich samorządów, rzecz jasna. Tych poniżej 100 tys. mieszkańców. Ale jak się okazuje wśród nich, też nie wszystkich. Usłyszałem na przykład historię, że jednak budujemy CPK. Znaczy, nie tyle budujemy, bo inwestycja realizowana jest metodą na Gazoport (krok do przodu, trzy kroki do tyłu), ale zaczęliśmy wydawać pieniądze. Otóż CPK zaczął sponsorować samorządy. Tu dotacja na szpital, tam dotacja na szkołę. Konkretne samorządy. Jakiś dziennikarz by się mógł nad tym pochylić. Bo może w ten sposób wycisza się protesty przeciw nowemu sposobowi finansowania samorządów. Albo realizuje inne cele. 

Na razie nikt głośno nie krzyczy w sprawie Janosikowego, które ma przestać być dzielone algorytmem, a zamiast tego trafiać w całości do budżetu państwa i być dzielone po uważaniu. 

Algorytm był bezduszny. Bez serca. Pan premier serce ma. Na pytanie, co ma w tym sercu, każdy sobie odpowie sam. 

Brałem też udział w serii interesujących dyskusji dotyczących przyszłorocznych wyborów prezydenckich. Z naciskiem na potencjalnych kandydatów. Wynikło z nich, że Tusk albo wystawi się sam, albo wystawi Sikorskiego, bo Trzaskowskiego na pewno nie. Powinienem zapisać całą teorię z uzasadnieniem, bo jest bardzo interesująca. Zrobię to, gdy się rozkręcę. Pewnie chwilę mi zejdzie. I to jest zła informacja. 

2. Przez wewnętrzny urlop nie komentowałem rzeczywistości, a ta jest przecież bardzo interesująca.
Minister Bodnar postanowił, że sędziowie, którzy mieli do czynienia z wadliwą (w jego mniemaniu) KRS, nie są sędziami. Jest w tym jakaś logika. Ciekawe, czy się ona tyczy sędziów, którzy mieli do czynienia z wadliwą (w mniemaniu Trybunału Konstytucyjnego – tego prawidłowego) KRS sprzed 2012 roku. I później też. 

Z orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego wynika, że niektóre przepisy dotyczące procedury wyboru oraz kadencji członków Krajowej Rady Sądownictwa (KRS) były niezgodne z konstytucją. Trybunał wskazał, że różnicowanie procedur wyborczych dla sędziów różnych sądów oraz indywidualne traktowanie kadencji wybranych członków KRS naruszało zasady równości i niezależności sędziów, co jest niezgodne z art. 187 Konstytucji. 
Orzeczenia Trybunału wskazywały przede wszystkim na potrzebę zmiany przepisów i procedur, aby zapewnić zgodność z Konstytucją. W praktyce oznaczało to, że przepisy te wymagały dostosowania do konstytucyjnych standardów, aby zagwarantować, że wybór członków KRS odbywa się zgodnie z prawem


Profesor Bodnar pewnie sobie zdaje z tego sprawę. Minister Bodnar czuje jednak na karku lufę przystawianą mu przez premiera Tuska. I idzie na całość. 
Zaraz się okaże, nie nie ma w Polsce żadnego prawidłowo powołanego sędziego. Ale po co nam sędziowie, skoro mamy rację. 

Jakże śmiesznie dziś brzmią niegdysiejsze płacze nad trójpodziałem władzy. 

Co zrobił PiS z nieszczęsnym Ziobrą? Doprowadził do tego, że część członków KRS wybierał spośród sędziów Sejm. Co robi niemiłościwie panująca nam władza? Decyduje (po usłyszeniu wyroku), który sędzia może jest sędzią, a który sędzią nie jest. 

3. Pierwszy dzień nowego etapu życia, przeszedł mi na załatwianiu sprawy urzędowej w Gminie. Nie do końca skutecznie, choć jestem na dobrej drodze. Przy okazji musiałem wysłuchać kilkunastominutowego monologu Wójta, który postanowił się podzielić ze mną swoimi poglądami na geopolitykę. Poglądy mamy na ten temat różne, ale czy nam to w czymś przeszkadza?

Spacerując z psem znalazłem dwa całkiem porządne prawdziwki. Jeden nawet nie dotknięty grzybożernym robakiem. 
A w ogóle jest zimno i mokro. Powinienem więc przestać chodzić w crocsach. I to jest zła informacja. 


 

niedziela, 25 sierpnia 2024

22–24.08.24


 1. Napisałem na TT, że „Do CPK, atomu, spławnych rzek, portu kontenerowego, dochodzi właśnie produkcja polskiej amunicji 155 mm”. Ależ emocje ten tweet rozpętał. Ludzie są jednak dziwni.

Spotkałem się z przedstawicielem miejscowego samorządu. Czuć niepokój związany z nowymi pomysłami ich finansowania. Usłyszałem, że Janosikowe nie ma być dzielone algorytmem, tylko ręcznie przez rząd. A to przecież PiS takie rzeczy miał wymyślać.

2. Piątek w Krakowie. Jechałem na lotnisko słuchając śniadaniówki w Zero. Pani jedna mówiła o czytaniu audiobooków. I tytułowała (dwa razy) Dębskiego profesorem. 
Dębski jest niby „visiting professor” w Natolinie. Ale nie wiem czy to się liczy. 
Na wjeździe do Nowego Kramska, w którym jest terminal lotniska w Babimoście, które nazywa się Port Lotniczy Zielona Góra, stały zrobione ze słomianych balotów świnie. Z napisem „Zamiast na szynki, idziemy na dożynki”. 

Ojciec przyjechał po mnie do Balic. Pojechaliśmy coś zjeść do Kryspinowa, do knajpy, która chyba jest tam od zawsze. Ojciec skonstatował, że kiedyś o tej porze (było chwilę przed południem) wszyscy pili by piwo. A teraz nikt. Pojawił się wtedy jeden. Duch jednak do końca nie ginie. 
Później pojechaliśmy na kawę do Zwisu. Ze dwadzieścia pięć lat temu udał mi aforyzm o krakowskim rynku: „Zwis to syf, ale gdzie indziej to obciach”. Wciąż jest aktualny.

Ojciec zauważył, że z plant przegnano ptaki i już na głowy nie srają. Wielki to zaiste sukces miejskich władz. 

Spotkałem się z redaktorem Muchą. Wyjaśnił mi, że publikowane na Twitterze zdjęcie redaktora Rachonia z Donaldem Trumpem i J.D. Vancem nie zostało zrobione w gabinecie figur woskowych.
Znam ludzi, którzy by za takie zdjęcie zabili. Znaczy, nie zabiliby, bo jednak brakło by im odwagi. 

3. Specjalnie dla prof. Żerki wrzucam wątek, który umieściłem byłem na Twitterze. Z drobnymi poprawkami, gdyż zauważyłem kilka błędów. 


Niemiłościwie panujący premier ogłosił na Kampus Polska, że „Do następnych wyborów większości w Sejmie w sprawie dostępu do praw kobiet nie będzie”. Innymi słowy, że w kwestii dopuszczalności aborcji nic się nie zmieni.

Donald Tusk stwierdził fakt, który wcześniej potwierdził Trybunał Konstytucyjny w dwóch wersjach: pani magister Przyłębskiej i pana doktora habilitowanego Zolla. Aby złagodzić w Polsce przepisy dotyczące aborcji, trzeba zmienić Konstytucję. Inaczej się tego zrobić nie da.

Nie da się tego zrobić demonstrując na ulicach. Niezależnie od tego, czy na ulice wyjdzie dwadzieścia, czy dwadzieścia tysięcy kobiet. Nie da się tego osiągnąć sondażem telefonicznym, nawet jeśli za zmianami wypowie się czterysta osiemdziesiąt z tysiąca obdzwonionych respondentów.

Nie da się tego zrobić ustawą, nie tylko dlatego, że trudno będzie dla takiej ustawy znaleźć większość. Nawet gdyby odpowiednią część opozycji pozbawić immunitetów i pozamykać w aresztach, albo przynajmniej na chwilę głosowania w toaletach i windach, i taka ustawa przeszła przez Parlament, to jeszcze jest Prezydent.

A nawet gdyby Prezydent ją podpisał, to jest Trybunał Konstytucyjny, który zdania nie zmieni, bo Konstytucja jest jaka jest. Reklamacje w tej sprawie należy kierować do Aleksandra Kwaśniewskiego.

Aby zmienić Konstytucję, potrzebna jest odpowiednia większość. Nie ma jej Donald Tusk. Nie ma także większości koniecznej do przełamania prezydenckiego weta, choć zachowuje się, jakby ją miał. Zasadniczo ma on w ogóle problem z liczbą głosów, gdyż wyborów nie wygrał, a jego koalicjanci nie są tak karni, jak bywali kiedyś.

Reasumując: aborcja w kampanii wyborczej miała przysłużyć się odsunięciu Prawa i Sprawiedliwości od władzy. Tylko i wyłącznie. No i się przysłużyła. I co? I nic. Mamy temat na następną kampanię wyborczą, kiedy znowu padną obietnice rozwiązania tego palącego problemu kobiet. Obietnice pozbawione pokrycia jak ostatnio, gdyż wciąż nie będzie szans na konstytucyjną większość. W międzyczasie o aborcji mówić będzie jedynie Lewica, która uważa pewnie, że aborcja to jest jej własny temat, który daje jej, Lewicy, szansę na funkcjonowanie w polskiej polityce. Temat. I tyle. Bo nie problem do rozwiązania. Gdyby Lewica, a konkretnie siostry z Lewicy, chciały problem rozwiązać, to zaczęłyby działać w sposób, jaki podpowiadają działacze z Polskiego Stronnictwa Ludowego.

Sprawa wygląda tak. Jak zauważyłem wcześniej, mamy w Polsce Konstytucję. Mamy także ustawę, która dopuszcza przerywanie ciąży w konkretnych przypadkach: gdy ciąża jest skutkiem przestępstwa, oraz gdy zagraża życiu i zdrowiu kobiety. Z tym Trybunał Konstytucyjny nie ma problemu.

Nasłuchaliśmy się oczywiście opowieści o „piekle kobiet”, jakie spowodował Trybunał Konstytucyjny. Problem polega na tym, że nie jest tak do końca, jak słyszeliśmy. Większość tragedii, o których słyszeliśmy, była efektem błędów medycznych.

Co radzi adwokat lekarzowi, który doprowadził pacjentkę do śmierci? Że ma się przyznać, że zapomniał, zaspał, zapił, pomylił się? Nie sądzę. Raczej będzie go wysyłać przed kamery telewizji, by mówił, że działał na niego efekt mrożący wyroku Trybunału Konstytucyjnego.

Czy ktoś z telewizji sprawdzi, ilu lekarzy w Polsce skazano za usunięcie ciąży? Albo inaczej zapytam, czy jeżeli okaże się, że od dawna żadnego lekarza w Polsce nie skazano za usunięcie ciąży, to czy o tym na antenie powie? Nie sądzę. Ale może jestem uprzedzony.

Od grudnia nie rządzi już nami antykobiecy rząd Prawa i Sprawiedliwości. Rządzi nami uśmiechnięty rząd, w którym za prokuraturę odpowiada pan Bodnar, a za zdrowie pani Leszczyna.

Zwracają na to uwagę w kontekście aborcji panowie z Polskiego Stronnictwa Ludowego. Dlaczego więc siostry z Lewicy nie żądają od pani Leszczyny, by ta pracowała nad tym, aby legalna, według obowiązującego prawa, aborcja była łatwa w przeprowadzeniu?
Nie chodzi tu o łamanie klauzuli sumienia, która jest gwarantowana w prawie europejskim, więc nie ma co wierzyć ludziom obiecującym, że ją usuną. Chodzi o na przykład stworzenie sieci państwowych klinik, w których zabiegi byłyby przeprowadzane. Gdzie wcześniej pacjentki miałyby łatwy dostęp do specjalistów. Na przykład psychiatrów. Depresja to także choroba, czy ryzyko jej zaostrzenia nie jest wystarczającą przesłanką do zabiegu?

Rząd, a konkretnie minister Leszczyna, ma odpowiednie środki w rękach. Dlaczego nic z tym nie robi? Dlaczego nie walczą o to siostry z Lewicy? Najwyraźniej nie widzą w tym politycznego interesu.

Na koniec przypomnę tekst sprzed ćwierć wieku. Pod koniec grudnia 1999 roku, w Dzienniku Polskim ukazał się artykuł Wojciecha Czuchnowskiego, wtedy jeszcze walecznego prawicowca, pod tytułem „Urna z agentami”. 
Artykuł opisywał działania Służby Bezpieczeństwa związane z wyborami czwartego czerwca 1989 roku. „Sprawa obiektowa Urna osiemdziesiąt dziewięć” rozpoczęła się w czasie trwania rozmów Okrągłego Stołu, a zakończyła w grudniu 1989 roku, już za rządów premiera Mazowieckiego. Jeszcze przed objęciem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych przez solidarnościowego ministra Krzysztofa Kozłowskiego. 16 maja pułkownik Jerzy Podolski, naczelnik Wydziału Pierwszego Departamentu Trzeciego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, działając z polecenia generała Krzysztofa Majchrowskiego, rozesłał po całym kraju „
zestaw przykładowych pytań, jakie należy zadawać kandydatom opozycji w toku kampanii wyborczej”.
Pułkownik zalecał, by kandydatów opozycji jak najczęściej pytać na wyborczych spotkaniach między innymi o stosunek do aborcji. W Ministerstwie Spraw Wewnętrznych doskonale wiedziano, że temat aborcji jest trudny, może powodować kontrowersje, a nieumiejętne odpowiedzi kandydatów wzbudzą nieufność wyborców.
Czuchnowski pisał dwadzieścia pięć lat temu: „
Paradoksalnie pytania pułkownika, już po wyborach, zaczęły żyć własnym życiem w kolejnych kampaniach. Poruszana w nich niewygodna problematyka pojawia się do dzisiaj regularnie na spotkaniach z politykami.
Pułkownik Podolski – gdyby dziś wciąż żył – pewnie nie mógłby uwierzyć, jak skuteczne się okazały jego pomysły.

Jestem na tyle stary, że pamiętam czasy sprzed ustawy antyaborcyjnej. Więc wiem, że aborcja to nic dobrego. Ale uważam, że cyniczne wykorzystywanie jej w polityce jest jeszcze gorsze.
Wygląda na to, że tzw. prawami kobiet bardziej zajmują się dziś starsi panowie z PSL-u niż dziewczyny i chłopcy z Lewicy i KO. 




Na zdjęciu miały być słomiane świnie w Nowym Kramsku. Było jednak ciemno, a ja za szybko jechałem. 

czwartek, 22 sierpnia 2024

18–21 sierpnia 2024


 

1. Wyobraziłem sobie Krasowskiego piszącego „Klucz do Kaczyńskiego”. Obok klawiatury ma lusterko. I po każdym akapicie mówi do tego lusterka: Nieźle napisałem, co? A lusterko odpowiada mu: Jesteś wspaniały! I Krasowski pisze następny akapit. Kończy, mówi do lusterka: Nieźle napisałem, co? A lusterko odpowiada mu: Jesteś wspaniały! I Krasowski pisze następny akapit i mówi do lusterka: Nieźle napisałem, co? A lusterko odpowiada mu: Jesteś wspaniały! I Krasowski pisze następny akapit. W pewnym momencie przerywa pisanie. Starczy. Następne akapity będą w kolejnym dziele. Równie wybitnym.

W każdym razie pozycję tę skończyłem. I generalnie ją polecam. Z powodów krajoznawczych. By zobaczyć, z czego się bierze przekonanie naszych krajan, którzy po jej lekturze uważają, że teraz już rozumieją polską politykę.

2. Zadzwonił pracownik od naprawiacza skrzyń z Zielonej Góry, że Suburban jest gotowy. Zaśpiewał przy tym niezłą cenę. Naprawiacz pewnie dlatego osobiście nie zadzwonił. Za to się dowiedziałem, że nie naprawili klimatyzacji. 

Obejrzałem „Trzecie Śniadanie”. Było o Igrzyskach w 2044. I o EURO 2012. Ludzie z Warszawy wciąż uważają, że gdyby nie Euro, Polska by się nie rozwinęła i nie byłoby dróg szybkiego ruchu i autostrad. Nie chce mi się sprawdzać, ale wydaje mi się, że wciąż nie są zbudowane wszystkie drogi, które miały w 2012 roku powstać. 
Na czas powstały stadiony. Ale czy ich powstanie, zmieniło coś w polskiej piłce? 
Rozmawiano też o Magdzie od szpiega Gonzaleza, która całkiem niedawno pojawiała się na konferencjach organizowanych przez Kancelarię Premiera. I to jest ciekawe, bo nie każdy do KPRM może wejść, bo jest to obiekt chroniony. Zwykle jest tak: organizator konferencji zbiera listę zainteresowanych udziałem osób. Wysyła do SOP. SOP sprawdza na tzw. bębnie. Osoba z zarzutem pomocnictwa w szpiegostwie raczej się zaświeci na czerwono. SOP więc mówi, że takiej osoby nie powinno być. Ale ostateczna decyzja należy do organizatora. Ktoś więc podjął decyzję by pani Magda od szpiega Gonzaleza do KPRM wchodziła. Ciekawe kto, a ciekawsze dlaczego. 

3. Przyśniło mi się byłe kierownictwo PISM-u, które zaprosiło mnie do Stanów. Tylko miałem być za godzinę na lotnisku. Lecieć miałem Finnairem. Problem polegał na tym, że nie mogłem znaleźć walizki, którą ktoś przeniósł z jednej szatni do drugiej. No więc miotam się po jakimś dziwnym centrum konferencyjnym. Walizki nie ma. A tu nagle pojawia się wraz z orszakiem Głowa Państwa. – Marcin – mówi – To bardzo ważne. Zapamiętaj. Formoza.
No i tę Formozę powtarza kilka razy. A potem się obudziłem. Więc nie wiem, jak wyglądają w środku samoloty Finnair. 
Przez pół dnia się zastanawiałem, co mi ta moja podświadomość chciała przez tę Formozę powiedzieć. Że Chińczycy Ludowi zaatakują Tajwan?

Wieczorem się okazało, że Stanowski, jak zresztą parę osób wcześniej (na przykład prof. Bajka – który zdecydowanie nie jest PiS-owcem), rozniósł ONET-owy tekst o amunicji 155. 
Próbował mu się odwinąć autor tekstu, Jacek Harłukowicz. Nie wyszło. 

Ciekawe, czy wybuchnie kolejna dyskusja o dziennikarstwie. A konkretnie, czy jest nim przepisywanie bez weryfikacji materiałów, które się dostaje od tzw. źródeł. Od dekad obserwuję takich mistrzów żurnalistyki. Kiedyś dostawali faksy. Teraz pewnie ktoś im coś podrzuca na Signalu, czy innym Telegramie. Dostawali i dokładnie przepisywali. Gdyby przepisali niedokładnie, to by się źródło mogło obrazić i nie wysłać następnego materiału. 
Mistrzowie ci żurnalistyki dostają dziennikarskie nagrody, chodzą w chwale, patrząc na innych z góry. Nie zdają sobie sprawy, że ich źródła drą z nich bekę. I czasem świadomie wpuszczają ich na miny. 



sobota, 17 sierpnia 2024

12–17 sierpnia 2024


1. Czytam w końcu „Klucz do Kaczyńskiego”. Jestem w połowie. Na początek dwie konstatacje. Po pierwsze, to książka bardziej o Krasowkim niż o Kaczyńskim. Po drugie, autor najwyraźniej przeczytał „Transnaród”. Każdy powinien przeczytać „Transnaród”.

2. Defilada. W bardzo porządnym, zeszłorocznym stylu. Czyli bez dziadów z dzidami i ludzi przebranych za powstańców warszawskich. 
Sprzęt jak w zeszłym roku. Coś tam przybyło. Wyjątkowo brzydki pojazd Kleszcz. Koreańskie czołgi są głośniejsze od Abramsów i Leopardów. Pożegnalny przelot Mi-24. Mam nadzieję, że te nasze ostatnie rychło trafią na Ukrainę. No i Apache. Zrobiła się awantura, że Kosiniak pierś do medali wystawia, a zasługa Błaszczaka. Niby prawda, ale po zmianie władzy po mieście chodziła plotka, że nowy rząd uwali umowę z Amerykanami, bo łatwo to można było zrobić, a piniędzy nie ma i nie będzie. I chyba coś było na rzeczy. No i Kosiniak ten kontrakt wybronił, więc trochę chwały mu się należy. 
Swoją drogą bardzo ładne miał przemówienie. Czego nie można powiedzieć o przemówieniu, które było później. Tuskowi tematy patriotyczno-historyczno-wojskowe po prostu nie leżą.

Później Arkady Kubickiego. Pierwsza z serii ostatnich takich imprez. W bardzo radosny sposób schlałem się niefiltrowanym lagerem. Ciekawi nieobecni, ciekawi obecni. Na przykład Radosław Sikorski szwendający się z pełnym nienawiści wzrokiem. Jak za najlepszych czasów państwo Żerkowie oraz docent Gibon. 
Był też Mateusz Morawiecki, do którego ustawiła się w pewnym momencie kolejka zainteresowanych wspólnym zdjęciem. 
Imprezę udało się zamknąć, jak za dawnych czasów.
Później udałem się na Pragę, gdzie z moim kolegą Grzegorzem, z użyciem narzędzi nowoczesnej łączności, prowadziliśmy rozmowy transatlantyckie. Kolega Grzegorz, słomiany wdowiec, wzruszył mnie przygotowując na moje przyjście zestaw przekąsek, sporą część z nich przesypując z plastiku do naczyń. 
Później, gdy już wróciłem na europejską stronę Wisły, z załogą „Noli” wylądowaliśmy w „San Escobar”, gdzie zaczepił mnie człowiek, mówiąc, że jestem bardzo podobny do Marcina Kędryny. Jestem. Nie da się tego ukryć. 

3. Z tego wszystkiego, cały piątek byłem nieprzytomny. Ale nie na tyle, żeby nie zauważyć premierowej deklaracji o podjęciu starań mających na celu organizację Igrzysk Olimpijskich. 

Uważam, że wielkie imprezy sportowe to zło.
To samo uważałem, gdy o organizacji Igrzysk mówił Andrzej Duda. Rozwala mnie argument: dlaczego chcemy organizować Igrzyska? Dlatego, żeby pokazać, iż możemy je zorganizować. 
Po doświadczeniu Euro2012 – mogliśmy tę samą infrastrukturę transportową zbudować bez pretekstu Mistrzostw, bez budowy wciąż generujących koszty stadionów. Po doświadczeniu Igrzysk Europejskich, które jakoś specjalnie nie wypromowały Krakowa, po doświadczeniach iluś krajów, które na organizacji wielkich imprez sportowych popłynęły. 
Podobne zdanie mam o imprezach typu Expo. Z bliska widziałem w Kazachstanie. Nie polecam. Ani zwiedzać, ani organizować. Chyba, że się jest dyktatorem i się ma taki kaprys.

Jak słyszę ludzi, którzy mówią, że przy okazji Igrzysk zbudujemy CPK i energetykę jądrową, to się zastanawiam, czy wszyscy mamy po dwanaście lat i nie rozumiemy tego, że do budowy energetyki jądrowej i CPK nie potrzebujemy pretekstu. 

Chyba, że chodzi o to, że takie imprezy służą do łatwego przepompowywania publicznej kasy do prywatnych kieszeni. Są do tego świetnym pretekstem 

Swoją drogą ile się nasłuchałem od samorządowców (*niekoniecznie PiS-owskich, właściwie wcale nie PiS-owskich), o tym jak beznadziejnym z ich punktu widzenia pomysłem są Orliki. 
Dawno temu minister kultury tłumaczył, że filharmonię można wybudować w każdym mieście. Tylko trudno ją będzie później finansować. Z Orlikami było podobnie. Kiedyś to może opiszę. 



poniedziałek, 12 sierpnia 2024

9–11 sierpnia 2024


1. Przeczytałem: „nadawca Radia ZET nie zamierza podjąć żadnych działań w sprawie prawomocnego skazania dziennikarza stacji Radosława Grucy za naruszenie nietykalności cielesnej i znieważenie policjanta. – Istotne dla mnie wtedy było – i jest nadal Ļ że czyn, za który Radek został skazany w żaden sposób nie podważa jego wiarygodności jako dziennikarza ani kompetencji zawodowych – mówi Wirtualnemedia.pl Łukasz Sawala, redaktor naczelny portalu rozgłośni.”

Najwyraźniej mniej był wiarygodny dla sądu. O ile dobrze pamiętam – coś tam opowiadał o policyjnym spisku. 


Po wielkim sukcesie MSZ na Islandii, pora na Nigerię. Ambasadora ściągnięto do Warszawy. Nie wysłano jeszcze nawet nowego szefa placówki. A akurat kilku naszych współobywateli coś tam powywijało. I nie bardzo się ma kto nimi zająć, bo w tej części Afryki przywiązuje się wagę do pozorów i z szeregowym pracownikiem ambasady nikt nie chce rozmawiać. 



2. Nie mam niestety zbyt dużej praktyki w dyskusjach przed kamerami. Pewne argumenty wpadają mi do głowy dopiero po zakończeniu nagrania. Po rozmowie o „kradzionych przez PiS pieniądzach” w ostatnim „Śniadaniu Mellera” przypomniała mi się pewna historia. 

Redaktor Burzyńska, jako przykład kradzieży publicznych pieniędzy podała finansowanie z Funduszu Sprawiedliwości zakupów wozów strażackich dla OSP. Nie będę tu przytaczał całej dyskusji. Mogą ją sobie Państwo obejrzeć. https://www.youtube.com/watch?v=py2cTyYDPNQ&t=694s

Po nagraniu dotarło do mnie, że właściwie, na potrzeby dyskusji, mogłem się zgodzić z pomysłem, że zarządzanie publicznymi pieniędzmi w sposób dyktowany interesem politycznym jest zawsze godne potępienia. I przypomnieć historię z 2013 roku. 

Otóż w 2013 roku, warszawskie ruchy miejskie postanowiły doprowadzić do odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz z funkcji prezydenta Warszawy. Nie będę się na ten temat rozpisywał, ale niechęć do pani prezydent była w Warszawie dość powszechna. Istniała więc spora szansa, że referendum doprowadzi do jej usunięcia.

Prezydent Warszawy to bardzo ważna funkcja. Nie tylko z powodów prestiżowych. Istnieją na przykład europejskie państwa, które mają budżet mniejszy niż nasza stolica. Platforma Obywatelska zaangażowała się więc w obronę HGW. 

Jednym z elementów obrony było zaangażowanie premiera Tuska w budowę obwodnicy Warszawy. Rząd postanowił ją sfinansować przesuwając pieniądze m.in. z budowy drogi ekspresowej S3. 

S3 to transportowy kręgosłup zachodniej Polski. Łączy Czechy z portem w Szczecinie. Nie chce mi się rozpisywać, jak ważna jest to droga. Wystarczy, że napiszę, iż nim powstała,do Szczecina najszybciej było jeździć przez Berlin. 

No więc rząd przesunął finansowanie z S3 na obwodnicę Warszawy. Dla komentatorów oczywiste było wtedy, że zrobił to w związku z referendum, czyli zrobione to zostało w celu politycznym. I kosztowało to więcej niż nawet kilkadziesiąt wozów strażackich, bo kwota była dziesięciocyfrowa. 

Jeżeli więc prokuratura ściga za finansowanie strażackich wozów, to pewnie ci uczciwi prokuratorzy, o których z takim przekonaniem mówił profesor Wasilewski, prowadzą śledztwo w sprawie publicznych miliardów zaangażowanych w obronę HGW. 

Przez przesuwanie funduszy S3 powstała z dekadę później.


3. Byłem znowu na Kole. Tym razem ruch był większy.