środa, 16 października 2024

15 października 2025


1. Budzik zadzwonił, jak jeszcze było czarno. Dwa razy sprawdzałem, czy mu się coś nie pomyliło. Jednak nie. Po chwili wstały ranne zorze. 
Na lotnisku tłum. I tradycyjnie, najostrzejsza w kraju kontrola bezpieczeństwa. Tłum taki, że aż podstawili dłuższego embraera. 
Zacząłem czytać nowego Mellera. Dość szybko łzy mi zaczęły z oczu ciec, gdyż z początku jest to powieść pokoleniowa. Bohater jest co prawda o cztery lata ode mnie starszy, ale jakąś część doświadczeń dzielimy. Na przykład wiemy, to był Patentex Oval.

2. W Krakowie minąłem się z ojcem. Ja wychodziłem rękawem, on czekał parę bramek dalej, na podwózkę do samolotu, który go zawiezie na zimowisko do Hiszpanii. 
Mazurek rozmawiał z jakimś Suchoniem od Hołowni. Strata czasu. Nie miał nic do powiedzenia. Ciekawe chyba było tylko jak tłumaczył, że co prawda pani Myrchowa popełniła to samo przestępstwo, za które ścigany jest Mejza, ale to się nie liczy, bo Mejza jest zły, a Myrchowa dobra.

3. W autobusie do Balic przeżyłem wzruszającą chwilę. Otóż z automatem biletowym walczyła Azjatka. Poległa, gdyż automat przyjmował wyłącznie monety. Wzruszające było nie to, że poległa, tylko, że para, na oko starszych ode mnie nieco ludzi, kupiła jej ten bilet. W sumie, to sam bym to zrobił, ale też nie miałem gotówki. Świetny to w sumie pomysł – wysyłać na lotniskową trasę autobus, w którym biletowy automat nie honoruje kart kredytowych. 

Jak latać z Krakowa, to we wtorek po południu. O godzinie 17:00 do kontroli bezpieczeństwa przystępowało raptem ze dwadzieścia osób. Samolot do Warszawy wystartował bez opóźnienia. Co się przez dobre pięć razy nie zdarzyło.
Podobnie samolot do Zielonej Góry. Wystartował o czasie.

Wieczorem odsłuchałem „Taniec z ministrami” Kanału Zero. Często w sumie spotykana sytuacja, kiedy uczestnicy lepiej się bawią niż widzowie. 





 

wtorek, 15 października 2024

14 października 2024


1. Śniło mi się, że chodzę po Pałacu Prezydenckim, który bardziej przypomina królewski pałac w Oslo. I ja wiedziałem, że tam nie powinienem być, i wszyscy wokół też to wiedzieli, ale nikt tego głośno nie powiedział. Kiedy spotkałem Marcina Kunstettera (swoją drogą, jedną z ofiar poprzedniej szefowej KPRP) obudził mnie telefon. Jakaś pani zadzwoniła do jakiegoś Marcina, żeby mu powiedzieć, że nie działa aplikacja, jaką jej zainstalował. 
Myślałem nawet później, żeby do Kunstettera zadzwonić i zapytać, co u niego słychać, ale nie ma m do niego telefonu. Znaczy: jedyny, jaki mam, to kancelaryjny, który przestał być aktualny. 

2. Pojechałem do Bogdańca. A najpierw na pocztę. Poczta wymaga pisania ręką. Nie jest to dla mnie komfortowa sytuacja. Pojechałem do Bogdańca, gdzie ma swą siedzibę mój dostawca AGD. Od ponad dekady kupuję używane produkty firmy Miele u pana z ulicy Kościelnej. Drugiego od ronda. Bo dwóch tam, koło siebie taki sprzęt sprzedaje. Pan jest bardzo dobrym sprzedawcą, dba o klienta również po zakupie. Ma tylko jedną wadę. Trudno się z nim skontaktować. No więc przyjechałem na miejsce. Wszedłem na podwórko. Stało kilka świeżo zapakowanych sprzętów, nie do końca rozładowane Ducato, a na środku spał pies. Konkretnie: suka. Człowieka nie było żadnego. Próbowałem się dodzwonić. Nieskutecznie. Po dwudziestu minutach pojawił się pracownik. Jemu się udało do szefa dodzwonić. 
Przyjechałem po suszarkę do prania. Na pomysł zakupu suszarki do prania wpadłem u kolegi Wrony w Waszyngtonie (szeroko rozumianym, gdyż był to nie tyle Waszyngton, co miejscowość, w której mieszkali bohaterowie „The Americans”). Zobaczyłem, jak to działa i bardzo to się mojej osobie spodobało, zwłaszcza, że w zimie, jak człowiek pranie suszy w łazience, to się robi wilgotno, bo wentylacja u nas słaba.
Namówiono mnie na wersję z pompą ciepła i polskim menu. Tak naprawdę to chodziło nie tyle o polskie menu, co o liczbę przycisków. Wziąłem taką, która miała najwięcej i największy wyświetlacz. Pracownik nie miał takiej siły jak szef i nie potrafił sam żonglować pralkami. Musiałem mu pomagać, co nie było proste. 
Z Bogdańca, przez Gorzów, gdzie się spotkałem z jednym kolegą, z którym byliśmy kiedyś na wiecu Donalda Tuska, pojechałem do Różanek. W Różankach kupiłem skrzynię na drewno i miedziane coś, co może być donicą, albo pojemnikiem na coś niezbyt sypkiego, gdyż ma na środku to coś dziurę. 
Wróciłem do domu. Poszedłem na spacer z pieskiem, który przez te wszystkie godziny, kiedy mnie nie było, był stosunkowo grzeczny. Rozszarpał tylko jedną poduszkę. Po drodze zebrałem kanię, którą znaleźliśmy dwa dni temu. Urosła. 
Kiedy wróciłem, z pomocą sąsiada Gienka wywlekliśmy suszarkę na piętro. Wyprałem specjalnie na tę okazję zbierane pranie i wysuszyłem w suszarce. Było dokładnie tak, jak sobie wymarzyłem. 
Złą informacją jest, że trzeba czyścić jakieś filtry i wylewać wodę. 

3. Odsłuchałem początek Ground Zero. Panowie Łysi tłumaczyli, o co chodziło w wileńskich słowach o bombardowaniu Petersburga. Dobrze tłumaczyli. Jeżeli chcemy, żeby Amerykanie zareagowali w sytuacji, w której ktoś obcy postawi stopę na polskiej ziemi, my musimy zareagować, gdy ktoś obcy postawi stopę na ziemi naszych sojuszników. Na tym polega NATO. A żeby każdy obcy, który rozważa postawienie stopy, poważnie się nad tym zastanowił, musimy twardo mówić, co się stanie, jak to zrobi. I nie jest to jakieś wywoływanie wilka z lasu. To ma służyć odstraszaniu – wywieraniu presji, by tej stopy nie postawił. 
To, że tylu wydawać by się mogło, mądrych ludzi nie potrafi tego zrozumieć, to jest zła informacja. 


Wygląda na to, że jutro niemiłosiernie panujący nam premier zdelegalizuje Komisję Wenecką.



 

niedziela, 13 października 2024

13 października 2024

 


1. Ustawiłem sobie budzik na dziewiątą, gdyż o dziewiątej trzydzieści mieli przyjść panowie budowniczowie kominków.
Obudziło mnie o po ósmej, konkretnie obudziła mnie wichura. Pożytek z tego był taki, że mogłem wpuścić panów budowniczych kominków gdyż przyjechali wcześniej. A dobrze się stało. Że przyjechali wcześniej to dobrze, bo gdyby przyjechali później, to by nie dojechali, bo się na drogę ze Skąpego wywróciła akacja. 
Piesek wyje słysząc strażacką syrenę. Zawył więc, gdy nasi miejscowi Ochotnicy zwoływali się, na akcję usuwania drzewa. 
Ze słonecznej soboty, zrobiła się deszczowo-wietrzna niedziela. Z przebłyskami słońca. 
Popadało, więc przybyło trochę wody w stawku. Wciąż zbyt mało, by przykryć dno. 

2. Słuchałem ostatniego Śniadanie Mellera. Nic mnie jakoś specjalnie nie zaskoczyło. No może poza zadziwiającą, po takim już czasie, wiarą w aferę Pegazusa.
Najwyraźniej to, co o niej napisałem w lutym, w „Dzienniku Polskim”, wciąż jest aktualne.
Tu LINK
Złą informacją jest, że popełniłem błąd nazywając Pegazusa Pegasusem. 

Przypomniał mi się opisywany tu młodzieniec, którego parę miesięcy temu spotkałem w ogródku, jednej z moich trzech ulubionych warszawskich knajp „San Escobar”. Pijany w trzy – excusez le mot – dupy, opowiadał, że jest ofiarą Pegazusa, bo jest Silnym Razem i mu się telefon zawiesza. Rozmawiał o tym z MECENASEM i MECENAS mu powiedział, że musiał być ofiarą Pegazusa, no i MECENAS go w tej sprawie teraz reprezentuje, ale nie wie co robi, więc musi do niego zadzwonić. Ja zamiast zapytać ile MECENAS bierze za reprezentowanie, próbowałem mu tłumaczyć, że Pegazus nie służy do zawieszania telefonów Silnym Razem. 

Co tam jeszcze, w tym Śniadaniu było? 

Jacek Nizinkiewicz podkreślał, że myrchowanie nie jest nielegalne. Ciekawe, czy myśli, że jeżeli powtórzy to odpowiednią liczbę razy, to się w społeczeństwie utrwali. Podobnie jak to, że rozdawanie wozów strażackich jest złodziejstwem.
Nazwał też Jacka Siewierę generałem. 
Jacek jest podpułkownikiem, a w mojej świadomości jeszcze nie do końca został majorem. 

No i na koniec ubawiła mnie powszechna wśród zgromadzonych zgoda. Zgoda w kwestii tego, że PDT nie będzie chciał, by Sikorski startował na prezydenta, bo gdyby wygrał, to by nie był sterowalny. Bo Rafał Trzaskowski oczywiście sterowalny by był. Ech…

3. Panowie skończyli kominek. Odpaliliśmy kontrolnie. Działa. Przyjadą w następny weekend. Poprawiać po mnie mój.
Powinienem się jednak koncentrować na tym, co potrafię robić. Czyli, w sumie, na nie wiem czym.

Spacerując z pieskiem znalazłem dwa prawdziwki. Duże. W miejscu, gdzie ich wczoraj nie było. 

Skończyłem „Lostów”. Powinni za to przyznawać jakieś odznaczenie. Albo przynajmniej sprawność, jak w harcerstwie. Nie mam jednak pomysłu, na czym by ją trzeba wyszywać.


Napisałem na Twitterze, że „nie podoba mi się ani #GiertychDebil, ani #CzopekDonalda. Uważam, że można te same emocje wyrazić innymi słowami.”  Mam wrażenie, że niewiele osób zdało sobie sprawę z tego, że to trolling. 



12 października 2024


1. Nie oglądałem ani jednej z dzisiejszych konwencji. Nie wiem więc, czy PDT faktycznie rozpoczął werbalne przygotowania do POLEXIT-u. Wiem, że PiS wykonał Anschluß Suwerennej Polski. Ma to jakiś sens, bo i tak, każde – excuzez le mot – gówno, jakie robili Ziobryści i tak klejono PiS-owi.
Nie obejrzałem też meczu w piłkę nożną. Nawet nie wiem, jak się skończył. Ale chyba nie najlepiej. 
Wiem za to, że drużyna, w której gra starszy syn kolegi mojego Arka, wygrała mecz, ale dopiero po karnych, choć sprawiedliwiej by było, gdyby mecz przegrała. Ale sprawiedliwość nie jest ostatnio specjalnie popularna, do czego już by się można było przyzwyczaić, ale to wciąż nie jest dobra informacja. 

2. Od rana dwóch sympatycznych panów kontynuowało rozpoczętą w zeszły weekend budowę kominka na drugim piętrze. Bardzo porządnie to robią.
Zwykle pracują Niemczech. I mają tam dużo roboty, bo nikt tam nie wpadł na pomysł wprowadzenia zakazu palenia drewnem. Pilnuje się tylko, by wkłady kominkowe miały odpowiednie certyfikaty.
Kominek bez certyfikatu, od kominka z certyfikatem, różni się wyłącznie posiadaniem certyfikatu, bo konstrukcyjnie są bardziej niż podobne. 
Efekt jest taki, że Niemcy wymieniają porządne wkłady bez certyfikatów, na mniej porządne wkładu polskiej produkcji. Za to z certyfikatem. 

Przesadziłem dwie borówki amerykańskie. Bardzo z ich strony miło, że mają tak płytkie korzenie. Musiałem je podleć, więc musiałem nalać wody do beczki, a skoro już zacząłem lać, to postanowiłem nalać również trochę wody do stawu, żeby sprawdzić, czy przy jego przebudowie, panowie z Międzyrzecza nie popsuli czegoś z rurą, która odprowadza do niego wodę z naszej burzówki. Nie popsuli. Woda płynie. Złą informacją jest, że by się staw napełnił, musiałbym wodę  lać do Świąt.

3. Sąsiad Gienek powiedział, że jest już po grzybach. Coś w tym musi być, gdyż idąc z pieskiem znaleźliśmy tylko dwie kanie. Jedną, małą, zostawiłem na jutro. Opowieści o tym, że zobaczony grzyb przestaje rosnąć, mają tyle wspólnego z prawdą, co z legalnością ma powołanie prokuratora Korneluka. 

Na SkyShowtime pojawiły się cztery kawałki „South Parku”. Niestety nie tak odświeżające, jak kiedyś. Zacząłem oglądać i zasnąłem. 
Nim zasnąłem, ubawił mnie dowcip z przyszłości:
Co odróżnia chrześcijanina od lesbijki?
Absolutnie nic. Są totalnie równi i zasługują na równe traktowanie


 

sobota, 12 października 2024

11 października 2024


1. Śniło mi się, że gdzieś przestałem pracować. Znaczy przyszedłem do pracy. Zarządzałem jakimiś ludźmi. I nikt nie chciał uwierzyć w to, że już nie pracuję, tylko przyszedłem wyciągnąć od kadrowej dokument, że zaliczyłem szkolenie BHP. Kwit był mi potrzebny w jakiejś innej pracy. Nie pamiętam, czy mi się ten kwit udało wyciągnąć i to jest zła informacja, bo gdybym go wyciągnął od tamtej kadrowej i później, jakimś sposobem, przetransponował ze snu na jawę, byłby jak znalazł. 

2. Mieliśmy przesadzać krzaczki. Konkretnie dwie borówki amerykańskie i dwie porzeczki. Wciąż nie wiem, przez jakie ż/rz się pisze „porzeczka”. Chyba się już nigdy nie nauczę. 
Mieliśmy przesadzać, więc pojechaliśmy do miasta kupić coś na kolację. Konkretnie rybę. Najpierw jednak wpadliśmy do Mrówki kupić ziemię. Nie było tam specjalnie fajnie, gdyż pod Mrówką, a konkretnie pod sąsiadującą z Mrówką masarnią stało wuko. Stało i śmierdziało, choć nie tak, jak się zdarza wuko śmierdzieć. Wszystkim niezaznajomionym z nazwą „wuko” wyjaśniam, że chodzi o samochód służący do przetykania kanałów. `
W Lidlu, zasadniczo, nie było nic ciekawego. Kupiliśmy rybę łosoś, która nie była tłusta, za to nie była też tania. 

W skrzynce pocztowej czekał na mnie, kupiony od Chińczyków za sto złotych dron. Na razie wiem, że lata, ale kamera coś słabo kameruje. 
Z pieskiem znaleźliśmy codzienną porcję kań, znanych również jako sówki.

3. Muszę znów zacząć pisać felietony, gdyż tematy leżą na ulicy. Albo w innych miejscach. A sporą ich część już kiedyś opisałem. Na przykład kilometrówki. Dziesięć lat upłynęło, a dziennikarze wciąż nie przeczytali sejmowych przepisów ich dotyczących. Od dziennikarzy – jak powiedział klasyk – głupsi są tylko aktorzy. Więc nie ma się czemu dziwić. 
Za to dziwne jest, że przepisów wciąż nie czytają posłowie. I brną, tak jak brnęli dekadę temu. 



 

piątek, 11 października 2024

10 października 2024


1. Coś mi się śniło, ale nie pamiętam co. I to jest zła informacja, bo ostatnio sny miewam bardzo interesujące. W każdym razie się wyspałem. 
Panowie z Międzyrzecza skończyli pogłębianie stawków. Jest pięknie, tyle że w stawku większym nie ma wody. 


2. Profesor Sadurski namówił mnie, zabawnym w sumie tweetem, do przeczytania wywiadu dyplomowanego symetrysty Sroczyńskiego z Marcinem Szwedem z fundacji helsińskiej. Tu link.
Później dyskusja na temat tego rzeczonego wywiadu pomiędzy EasyRiderem a sędzią Przymusińskim, doprowadziła mnie do tego, bym się ze wszechświatem podzielił następującym pomysłem na sensacyjną książkę:
Grupa właścicieli wielkich banków zarabia gigantyczne pieniądze na niezbyt legalnych umowach kredytowych. Zdają sobie z tego sprawę, wydają więc duże pieniądze na lobbing i propagandę. Duże pieniądze biorą fachowcy, więc udaje się zablokować wszystkie pomysły na polityczne rozwiązanie problemu. Jednocześnie upowszechnia się w społeczeństwie myśl, że gdyby banki zaczęły oddawać nielegalnie zarobione pieniądze, to by nastąpił koniec świata, upadek gospodarki, potop i jeszcze by – excusez le mot – pierdolnął meteoryt. Idzie więc dla banków dobrze. Ale niestety pojawia się kłopot. W sprawie zaczynajà się odzywać sądy. Powoli, bo do szybkich nie należą, ale nie po myśli banków. Do wyroków jeszcze daleko, ale można się spodziewać, jakie będą, zwłaszcza, że w sprawie odzywa się nie po myśli banków europejskie sądownictwo. Banki przerażone. Zaczynają tworzyć rezerwy na wypłatę odszkodowań, niektóre nawet zwijajà działalność w kraju. Wtedy najczarniejszy charakter, zły i brzydki lobbysta mówi: zaraz, spokojnie, mam pomysł. Skoro na wyroki nie możemy mieć wpływu, doprowadźmy do tego, żeby było tak, jakby ich nie było. Korzystajmy z tego, że władza zrobiła burdel w sądownictwie. Powiększmy ten burdel. Niech się wszyscy zastanawiają, czy wyrok wydał sędzia, czy nie sędzia. 
– To niemożliwe – mówią banki – jak kto chcesz zrobić? 
– Nie chcecie tego wiedzieć, was powinien obchodzić tylko skutek – odpowiada lobbysta, pisząc na kartce ile to będzie kosztować.
Lobbysta wynajmuje grupę prawniczych autorytetów. Wspiera działalność różnych organizacji. Aktywnie wpływa na publikowane w mediach treści. 

Nie mam pomysłu na zakończenie, ale fachowiec sobie raczej poradzi.

Ktoś, kto by taką książkę napisał zarobiłby pewnie spore pieniądze, gdyż spiskowe teorie dziejów bardzo są popularne.

Na spacerze z pieskiem znaleźliśmy kilka podgrzybków i trochę więcej kań.

3. Odwiozłem Tośkę na pociąg do Frankfurtu. Kontroli na granicy nie było, nie licząc łypiących znad rozpylaczy policjantów płci obojga. 
W Getränke Hoffmann uciąłem sobie miłą pogawędkę z panią, która tam pracuje. O Niemcach, którzy w sumie są dziwni, a mimo to w Niemczech żyję się dość łatwo.
Marques De Borba, za które w Biedrze płaciłem dwadzieścia parę złotych kosztuje tu dziesięć euro. Bez centa. 


 

czwartek, 10 października 2024

9 października 2024

 


1. Kraków, na dłuższą metę, jest dla mnie wykańczający. Obudziłem się z przekonaniem, że jeszcze jeden wieczór w cesarsko-królewskim, stołecznym mieście to wykituję.

2. Spakowałem walizeczkę i porzuciłem hotelowy pokój. Walizeczkę zawlokłem do Żonglerki, gdzie zjadłem jajecznicę na bułgarską modłę, rozmawiałem z profesorem pobliskiej ASP o wojskowych kurtkach, których już nie ma takich jak kiedyś, a mąż koleżanki mojej z podstawówki przekonywał mnie, że byliśmy razem na nartach, co prawdą nie jest, gdyż na narty nie jeżdżę od kiedy się połamałem zjeżdżając drugi raz w życiu i spędziłem po tym parę miesięcy w gipsie, co w sumie mi nie przeszkadza w niczym, gdyż jak chcę się napić w górach, to piję w górach nie tłumacząc, że jadę na narty. 
Później pojechałem na Podgórz. Uberem, którego kierowca puszczał polski rap i umawiał się z kolegą na kupowanie biletów na mecz Cracovii, chyba z Kolejorzem. 
Swoją drogą, aplikacja wyznaczyła trasę tak sprytnie, że, by dotrzeć na plac Bohaterów Getta, Wisłę przekraczałem trzy razy. Po ciekawym spotkaniu z interesującym człowiekiem udałem się na Karmelicką, gdzie czekał na mnie rodzony ojciec. Z nim pojechałem najpierw na plac na Stawach po kwiatki, później do Żonglerki po walizkę, później do Stryjostwa. A stamtąd na lotnisko. Z przygodami, gdyż jazda przez Kraków jest bardziej staniem niż jazdą. Ważne, że się udało zdążyć. 

3. Samolot wystartował z opóźnieniem. Lądując zmienił zdanie i odszedł na drugi krąg. W końcu wylądował w przeciwnym kierunku, niż zaczynał za pierwszym razem. Ciekawe to było doświadczenie. 
Później się okazało, że samolot do Zielonej to nie wiadomo, o której wyleci. To była dobra informacja, gdyż znaczyło to, iż będzie czas na przełożenie mojej walizeczki, i nie będzie mi jej musiał jakiś pan przywozić z Poznania. 
Samolot w końcu wystartował z godzinnym opóźnieniem. Nie było to jednak dotkliwe. 
Jadąc z lotniska minęliśmy dwie sarny i zająca. Zające nie są specjalnie często spotykane.

Piesek, z radości, że wróciłem, zaczął jeść kanapę. I to jest zła informacja. 


środa, 9 października 2024

8 października 2024




1. Drugie z kolei śniadanie w Żonglerce. Szkoła przemysłowa żeńska, w której dziś mieści się ASP wyglądała porządnie na tle niebieskiego nieba. Nie byłem w stanie do końca ogarnąć na czym polegało spięcie właściciela z jednym ze stałych wydawać by się mogło Żonglerki gościem. Gość coś dzień wcześniej nawywijał. Dziś się próbował z całej sytuacji tłumaczyć. Nie do końca wiem, czy skutecznie. I to jest zła informacja.

2. Generalnie to polecam Żonglerkę. Oczywiście polecam dla właściciela, który zasadniczo nie jest właścicielem, a właściwie ojcem właścicielek. Nie jestem do końca pewien, czy aby moja słabość do rzeczonego właściciela bierze się stąd, że wspominając, sprowadza mnie do licealnych czasów. 

Może tak oczywiście być, choć nawet, gdyby tak było, nie ma to specjalnego znaczenia, gdyż w Żonglerce czuję się bardziej niż dobrze.
Podobnie jak Żonglerkę polecam Zbitą Szybkę przy Zwierzynieckiej. Wymieniono mi tam baterię w komputerze, co zdecydowanie odsuwa czas wymianu komputera na – zupełnie mi niepotrzebny – nowszy.

3. Wieczorem, w Dekafencji spotkałem się z Easy Riderem, nadredaktorem Muchą i tym profesorem od tej książki o Miłoszu, co to jej jeszcze nie ma, ale i tak wszyscy ją chwalą. Profesor, nazywany przez nadredaktora Muchę profesorkiem, fascynował się moimi, odziedziczonymi po prapradziadku poglądami na rozgraniczenie Półwsia Zwierzynieckiego ze Zwierzyńcem i Salwatorem.


W ciągu wieczora całego nagabywany w kwestii barów z paniami w negliżu byłem sześć razy. Nie mogę tego dodać do liczby zaczepek z wczoraj, gdyż wszyscy tę liczbę zapomnieli. I to jest zła informacja. 


 

wtorek, 8 października 2024

7 sierpnia 2024


1. Zjadłem śniadanie w Żonglerce, która powoli przechodzi w tryb jesienno zimowy. Z Syrokomli udałem się w okolice Peweksu przy 18 stycznia. Tak właściwie, to nie ma już ani Peweksu, ani 18 Stycznia. Są w naszych sercach. 
Szedłem zu Fuß. Przez park Jordana. Poprzednio, przez park Jordana szedłem ze trzydzieści lat temu. Albo nawet więcej. Park jest mniejszy niż kiedyś. Postawiono nowe biusty, w – niekiedy – zaskakującej konfiguracji. Generał Andres, spod zmarszczonych brwi, patrzy na poetę Herberta. Ten z kolei skromnie spuszcza wzrok. 
Inny poeta, Kochanowski, ma doklejony nos. Zrobiony z dużo mniej szlachetnego materiału. Na terenie AGH, od strony Czarnowiejskiej obok parowozu stoi wagon. Nie mogę sobie przypomnieć, czy zawsze tak stał. I to jest zła informacja. 

2. Wracając do ciekawostek z ubiegłego weekendu – od naocznego świadka usłyszałem, że jedna z gwiazd bardzo dziś postępowego tygodnika w podstawówce kierowała kołem TPPR. Nie napiszę ani kto, ani co to jest TPPR, bo by to było za bardzo śmieszne. 

3. Wieczorem kolegą Arkiem i kolegą Kubą chodziliśmy po mięście. I po Kazimierzu. Po Kazimierzu, gdyż kolega Kuba tam mieszka. I tam go odprowadziliśmy. Gdyż ma na rano do pracy. Kiedy go już odprowadziliśmy, zjedliśmy po zapiekance od Endziora i poszliśmy na Wolnicę do Psa. W Psie siadł koło nas łysy człowiek. Siadł i zaczął monologować: kurwa, suka, kurwa, suka, kurwa, suka, kurwa, suka. I tak jeszcze parę razy. Później się przesiadł. Później się przesiadł jeszcze raz. Później wstał, podszedł do nas i zapytał, gdzie jest kibel. Nie byliśmy natenczas w stanie mu odpowiedzieć, gdyż w to wcielenie Psa odwiedziliśmy po raz pierwszy. Chyba sobie poradził bez naszej pomocy. 
Wracając przez Rynek znów zaczęliśmy być nagabywani przez naganiaczy do barów toples etc. Przypomniało mi się, jak trzydzieści parę lat temu, w pasażu Hetmańskim, bawiłem się brzydko pozwalając zabrać wolne krzesło dziesiątej osobie, która o wolne krzesło pytała. Wymyśliłem, że by można się zabawić w sposób taki, żeby się dać zagonić 153 naganiaczowi, który poleci bar toples, pole dancing, striptiz z pierwszym drinkiem za pół ceny. Pomysł miał dwie wady. Po pierwsze by trzeba było do 153 liczyć, po drugie by trzeba tam pójść. Więc nic z tego raczej nie będzie. 


 

poniedziałek, 7 października 2024

6 października 2024


1. Dwa tygodnie temu minęła druga rocznica śmierci Edwarda Mosberga. Tu LINK do tekstu, który napisałem po jego śmierci. 
Dziś usłyszałem kolejną o nim historię.
Pan Edward zadzwonił do Głowy Państwa, by zaprosić go na Marsz Żywych. Użył argumentu, że może być to jego ostatni Marsz, więc Głowa Państwa nie miał specjalnego wyboru. 
W Oświęcimiu pan Edward występował, jak zwykle, w pasiaku. W pasiakach występowała też jego rodzina. Z różnicą taką, że pasiak pana Edwarda był spłowiały, pasiaki rodziny – nie. 
Głowa Państwa zapytał pana Edwarda, o te pasiaki rodziny. Pan Edward odpowiedział, że kupił materiał na nie. W Niemczech. Bo w Niemczech wciąż ten materiał w magazynach mają.

2. Z koleżeńskiego spotkania, do Krakowa wiózł mnie kolega Grzela. W sumie było nas czterech. Kolega Grzela w pełni sił, choć jednak, po wcześniejszych weekendowych dokonaniach zmarnowany. Gdzieś, przed Kielcami zaczęliśmy z kolegami dwoma, bez kolegi Grzeli, gdyż z jednej strony prowadził, z drugiej był zmarnowany, rozmawiać o polityce i geopolityce. I im bardziej się angażowaliśmy w tę rozmowę, im głośniej się wymienialiśmy argumentami, tym bardziej kolega Grzela był zmarnowany. W końcu poprosił byśmy rozmawiać przestali. I włączył muzykę. Miła pani śpiewała w miły sposób covery. Jednak okazaliśmy się głusi. I na prośbę kolegi Grzeli. I na muzykę. Gdy nas wysadzał, wyglądało na to, że nas nienawidzi. Mamy nadzieję, że przejdzie mu, nim się spotkamy następnym razem.

3. Wieczorem, z kolegą Arkiem, którym wcześniej gnębiliśmy kolegę Grzelę, udaliśmy się do miasta, by kontynuować dyskusje o polityce i geopolityce. Rozmowy zeszły jednak na zupełnie inny temat. Gdy błąkaliśmy się w okolicach krakowskiego Rynku, ciągle zaczepiał nas ktoś, kto chciał wskazać drogę do najbliższego baru ze stripteasem. Potwornie wyprowadzało to z równowagi kolegę Arka. Nie ma się czemu dziwić. W sumie, zaczepiła nas ze dwadzieścia osób. Prezydenta Majchrowskiego już nie ma, a Kraków wciąż taki sam. I to jest zła informacja. 



 

niedziela, 6 października 2024

5 października 2024

 1. Legenda miejska głosi, że generał Gruba, który, nim został szefem WUSW w Krakowie, kierował takim urzędem w Katowicach, akurat po 13 grudnia 1981 roku, pił tylko raz w roku. Z towarzyszami z lasu, gdyż jako stary bezpieczniak, pić mógł tylko z osobami, do których miał pełne zaufanie. A jak już pił, to pił bardzo, gdyż następną okazję miał mieć dopiero po roku. 


Ja piję niż generał częściej, pale i tak, gdy piję z moimi towarzyszami z lasu, też piję bardzo. Co efektuje trudnymi porankami. I to jest zła informacja. 

Dzień postanowiłem zacząć od piwa bezalkoholowego. Wypiłem jedno. Zacząłem pić drugie. W połowie zdałem sobie sprawę z tego, że jednak nie jest bezalkoholowe. 
W życiu nie ma przypadków, są znaki. 

2. Pośród dyskusji politycznych pojawiła się koncepcja, w jaki sposób rozwiązać problem obozu Prawa i Sprawiedliwości z brakiem odpowiedniego kandydata w przyszłorocznych wyborach prezydenckich. Otóż Andrzej Duda powinien przestać się identyfikować jako mężczyzna. Następnie przeprowadzić sądową procedurę zmiany płci. Z nowym imieniem i nowym peselem byłby nową osobą. Mógłby więc wystartować w wyborach prezydenckich. 
Jedynym minusem tego planu jest to, że istnieje szansa, że przez chwilę, po sądowej procedurze zmiany płci, czyli zniknięciu Andrzeja Dudy, funkcję prezydenta pełnić by mógł Szymon Hołownia. 

3. Prawie nie ma grzybów. I to jest zła informacja. Zwykle były. 







sobota, 5 października 2024

4 października 2024


1. Śniło mi się, że zostałem nauczycielem WF-u. W czasie studniówek. W ramach integrowania się z młodzieżą, zapytałem, kiedy się było trzeba urodzić, żeby mieć studniówkę. Usłyszałem, że w 2000 roku. Znaczy, że śnił mi się rok 2017. Albo 2018. Do końca nie jestem pewien. Później do snu przebił się dzwoniący trzy razy zegar. Obudziwszy się sprawdziłem. Dzwonił razy pięć.A wstać musiałem o szóstej. 
W końcu wstałem. Po drodze na lotnisko, wpadliśmy do gminy, żeby nieskutecznie sprawdzić, czy wysłane w przeddzień dokumenty są ok.

2. W samolocie zacząłem słuchać rozmowy Stanowskiego z sędzią Kapińskim. Mój Boże, przywraca on (sędzia Kapiński) wiarę w polskie sądownictwo.
Gdyby ktoś nie widział, tu link: https://www.youtube.com/watch?v=MRaXoTsw_L8
Czasy mamy excusez le mot pojebane, głosy rozsądku warte są tyle, co ich twórcy ważą. W złocie.

3. Warszawa piękna jak zwykle. Tak w ogóle, to mam nowe okulary. Polecam Aga Optyk, Świebodzin. Mogłem więc przeczytać, że człowiek siedzący przede mną w pociągu z Okęcia, szukał konwersji do AR 15. Nie wyglądał na terrorystę, więc nie zacząłem się zastanawiać kogo o tym poinformować. Jestem rasistą. Mimo iż noszę koszulkę z napisem, iż nie jestem rasistą, gdyż nienawidzę wszystkich w taki sam sposób.
Byłem w Faster Dog, do którego zapraszano jest w najbliższy czwartek.

Nie napiszę, kto przyłożył się do tego, że jestem w miejscu, gdzie jestem, gdyż osoba ta stwierdziła, że to zdementuje.
W każdym razie jestem w rzadko spotykany sposób, wśród ludzi, których zna ponad czterdzieści lat, w co trudno jest uwierzyć. I to jest zła informacja. 





 

piątek, 4 października 2024

3 października 2024


1. Znowu byłem w Gminie. Pan Wójt tym razem z geopolityki przeszedł na politykę krajową. Konkretnie na kwestie praworządności. Podzielił się ze mną swoim przekonaniem na temat powodów różnych decyzji Głowy Państwa. Mówił to z takim przekonaniem, jakby świadkiem był rozmów pomiędzy Prezesem a Prezydentem. Wybiłem go nieco z tej pewności, przypominając weto do ustawy o Regionalnych Izbach Obrachunkowych. 
Następna rozmowa najwcześniej w czwartek. 

Cała Polska, a przynajmniej ta część, którą algorytm wyświetla mi na tajmlajnie, zajmuje się mieszkaniem państwa Myrchów. Póki nie zaczniemy posłom płacić odpowiednich pieniędzy, tak się będzie co chwilę działo. 
Parę lat temu, były dyrektor biura jednego z posłów (dziś dyplomaty), gdy rozmawialiśmy o kilometrówkach, westchnął, że gdyby nie one, to by nie było z czego zapłacić pracownikom biura. Uważam, że posłów powinno być mniej. Niech ich nawet będzie tylu, co senatorów (a senatorów niech na przykład będzie tylu, ile jest województw), ale płaćmy im tak, jak się płaci europosłom. Robotę mają przecież ważniejszą. 

Nikt mnie też nie namówi to ganienia rządu za kupowanie samochodów. Choć lepszym pomysłem jest wynajem. 


2. Od ponad miesiąca grupa uzbrojonych w trzy koparki (w tym jedną bardzo dużą) panów pogłębia za unijne pieniądze nasze poniemieckie przeciwpożarowe stawki. Panowie najpierw przepompowali wodę ze stawku mniejszego do stawku większego. Wykoparkowali szlam z dna, wypalowali brzegi, wysypali je później kamyczkami rozciągając wcześniej takie coś, co utrudnia im osypywanie. Przepompowali wodę ze stawu większego, do stawu mniejszego i zaczęli w większym robić to samo, co wcześniej robili w mniejszym. W większym trwa to dłużej, niż trwało w mniejszym, co jest jakoś logiczne, gdyż mniejszy jest mniejszy. 
W każdym razie chodzę codziennie popatrzeć, jak panom idzie. Parę dni temu, kiedy wdałem się z jednym z panów w dyskusję o tym, co to jest to szare, co z dna wydłubują (glina), (którą muszą wydłubać, bo mogła stracić swoje gliniane właściwości), piesek postanowił zobaczyć z kim rozmawiam i oparł się przednimi łapami o płot. No i jak się oparł, to płot poleciał. Płot jest z betonowych prefabrykatów. Ma z pięćdziesiąt lat. Kawałek płotu poleciał, ale nie do końca, gdyż zatrzymał go go obrastający winobluszcz. Kupiłem odpowiedniej wielkości trytytki i postanowiłem dziś wracając z Gminy, ten odpadnięty kawałek przyczepić. Podjechałem Lawiną. Przedarłem się przez błoto, które panowie od stawków narobili. Zacząłem przyczepiać. No i się okazało, że się nie da, że odpadnięty kawałek jest zdezintegrowany. A jeszcze, przy próbie przypinania, odpadł ten kawałek zupełnie. Płot więc w tym miejscu zaczął pełnić funkcję wyłącznie symboliczną. A ta nie musi wcale zniechęcić pieska do tego, by zrobił to, co mu się czasem zdarza gdy zauważy otwartą bramę. Pojechałem więc w te pędy do miasta i w Mrówce kupiłem dwa kawałki ogrodzenia z zielonego drutu. Za pomocą kupionych wcześniej tryrytek połączyłem kawałki zielono-drucianego ogrodzenia z ogrodzeniem betonowym. Nie wygląda to najlepiej. Ale działa. W przyszłym roku zarośnie, gdyż winobluszcz pewnie będzie zachwycony. 

3. Dziś grzybów nie było. Były tylko ślady po grzybiarzach. 

 

czwartek, 3 października 2024

2 października 2024

1. Zielonogórska prokuratura ogłosiła wczoraj, że zabiera się za – jakiś czas temu najsłynniejszego Lubuszanina – Łukasza Mejzę. Konkretnie, za jego immunitet. Chodzi o oświadczenia majątkowe. Od razu mi się przypomniała sprawa nowakowego zegarka. Żeby nie zajmować się poważnymi rzeczami, jakie Nowak nawywijał, wzięto się za zegarek. 
Przy odrobinie samozaparcia, można by się przyczepić do oświadczeń majątkowych pewnie z osiemdziesięciu procent ludzi, którzy je składają. Na przykład do niejakiego wiceministra Kiepury, który rano występował dziś u Mazurka. Oświadczył on w oświadczeniu, że jego 150-metrowy dom wart jest 350 tys. złotych. Jak zauważył Mazurek – nie ma domów wartych takich pieniądzy. Inna sprawa, skąd oświadczający ma wiedzieć, ile warta jest jego nieruchomość, jeżeli jej albo właśnie nie kupił, albo nie sprzedaje. 
No więc mam podejrzenia, że Mejze ścigają za oświadczenie, żeby go nie ścigać za coś innego. Na przykład za Lubuskie Bony Wsparcia (czy jak się to tam nie nazywało). Gdyby się za to zabrać, to bu się okazało, że nie tylko Mejza był ich beneficjentem. Urząd Marszałkowski szeroko sypał wtedy kasą. Na projekty, wśród których nauka tańca przez internet nie była jakimś specjalnym ewenementem. 
W każdym razie PiS za Mejzą stanął murem (za mur robił Mariusz Błaszczak). Najwyraźniej zależy im na tym, żeby pozostali przy nich wyłącznie najwierniejsi wyborcy. 

2. Byłem znów w Gminie. Znów rozmawiałem z Wójtem o geopolityce. Tym razem z naciskiem na krajową jej wersję. Tym razem posłużyłem się cytatami z Radka Sikorskiego. 
Usłyszałem kolejną historię o wyżej wzmiankowanym Mejzie. Jak pojechał na zjazd Kół Gospodyń Wiejskich. Zaczepiał tam panie, gwarantując dotacje z fundacji jakiejś spółki Skarbu Państwa. Chyba Enei. Jego asystent miał na miejscu pomagać wypełniać wnioski. Wypłata kilka dni później.
Wszyscy znamy dowcip o sikaniu do basenu z trampoliny. W tym przypadku można odnieść wrażenie, że nie o sikanie chodzi, tylko do tego basenu z trampoliny excusez le mot sranie.
Usłyszałem, że chcą i u nas budować wiatraki. Daleko od wsi. Jeżeli je zbudują, będą występować na zdjęciach, które co dzień na spacerze robię pieskowi. 

3. Wieczorem wierciłem dziury. Miały być dwie, a wyszły cztery. Dziury na kołki, w których umocowane są śruby mocujące stalowy profil, na którym będzie wisieć wyciągarka, która ułatwi mi życie. Istnieje oczywiście szansa, że obciążona wyciągarka urwie się razem z tym profilem i spadnie z wysokości drugiego piętra. I albo mnie życia pozbawi, albo mi życie utrudni. Insz Allah. 

Późniejszym wieczorem piesek porwał pół kilo mielonego mięsa, kupionego specjalnie, by karmić koty. Nie dał sobie tego mięsa odebrać i zeżarł je, sukcesywnie wyciągając z opakowania. Jutro będę musiał jechać kupić następne, które – istnieje spora szansa – też porwie, bo to dzisiejsze było w tym tygodniu drugie.