piątek, 25 października 2024

24 października 2024


1. Linia zmiany daty przechodziła dziś przez rękaw na Okęciu. Wylądowałem gdzieś koło ósmej. Poszedłem do Poloneza. No i siedziałem tam przez dwie godziny. A nawet trzy, gdyż samolot do Krakowa miał godzinę spóźnienia. Najpierw słuchałem Mazurka, który narzekał z profesorem od oceanów. Po raz kolejny padło: że Polska na badania i innowacje wydaje mniej niż Mercedes-Benz Group AG. Warto zaznaczyć, czego Mazurek nie mówi, że Mercedes specjalnie innowacyjny ostatnio raczej nie jest. Później zakopałem się w Twitterze.
Anonimowe słuchanie twitterowych pokoi pozwoliło mi słuchać przynajmniej godzinnej dyskusji Silnych Razem o zdradzie Scheuring-Wielgus. Zdradzie dokonanej poprzez śmieszkowanie z Zalewską. 
Czemuż nie widzę grupy z drugiej strony, w której dissowanoby Zalewską za śmieszkowanie z Scheuring-Wielgus ubraną w proaborcyjny T-shirt?
Podział uczestników: wyznawcy vs wątpiący. Wyznawcy głośniejsi, wątpiących więcej. 
Fascynujące teorie dotyczące gospodarki, bezpieczeństwa, polityki społecznej. Najgorszym złem, jeszcze gorszym, niż składka zdrowotna, jest płaca minimalna, bo przez jej podwyżkę następni w hierarchii, jeżeli podwyżki nie dostaną, to zarabiają za mało. A jak się nie płaci pracownikom ile chcą, to odchodzą, bo nie ma rąk do pracy. Tak ten PiS zniszczył przedsiębiorczość. 
Co się nasłuchałem, to moje.
W końcu zaczęli wpuszczać do samolotu. Podkładam kartę pokładową, to coś buczy i się świeci na czerwono. Odsyłają mnie do lady. Pan patrzy na mnie badawczo i pyta: 
–Przyleciał pan z Zielonej Góry
–Byłoby to trudne, gdyż samolot z Zielonej nie odleciał. Przyleciałem z Poznania.
–To ja muszę zadzwonić.
I dzwoni. Pyta, czy mnie może wpuścić na pokład. Myśle sobie, że to by było naprawdę zajebiste, gdybym teraz do tego samolotu nie wsiadł. Mogę wsiąść. No to wsiadłem. 
W Krakowie piękna pogoda. W znaczeniu: nie ma mgły.

2. W międzyczasie rozeszły się Razemki. Odeszłe napisały piękne oświadczenie, które brzmi śmiesznie, kiedy człowiek sobie przypomni jak obciachową partią stała się Lewica. Gdula. Wieczorek. Odeszłe Razemki albo są oderwane od rzeczywistości, albo zaraz usłyszymy, że biorą na siebie odpowiedzialność za Polskę i zostają co najmniej wiceministrami. 

3. Samolot z Krakowa też się spóźnił. Zacząłem czytać książkę o Miłoszu profesora Kloca. Wcześniej, bezmyślnie załadowałem PDF na Kindla. No i się okazało, że literki są tak małe, że muszę cuda okularami czynić, by coś przeczytać. Cuda te były na tyle męczące, że istnieje spora szansa, iż byłem w stanie przyjąć jedną trzecią tego, co profesor napisał. Pomimo tego uważam, że to bardzo jest dobre. Tak dobre, że można zacząć żałować, że się człowiek, w szkole, nie przykładał do nauki, więc nie wszystko rozumie. 

Samolot do Zielonej też się spoźnił. Ale tylko czterdzieści minut. Parę rzędów za mną siedziała pani, którą miała lecieć wczoraj, ale przez mgłę samolot nie poleciał (więc ja nie mogłem nim lecieć rano), przeraziła ją wizja, że dziś też nie poleci. Jednak poleciał. No i wylądował. Miałem pomysł na błyskotliwą pointę. Ale już nie mam. I to jest zła informacja. 







 

czwartek, 24 października 2024

23 października 2024


1. Zacznijmy od końca. Zbliża się siódma rano, od prawie godziny siedzę na Ławicy w LOT-owskim embraerze i czekam, aż wystartujemy. Kapitan mówił coś o dużym ruchu w Warszawie, że musimy czekać na slot. Cokolwiek to znaczy, poza tym, że zamiast błąkać się po Okęciu, siedzę w nieco przegrzanym samolocie. 

Zaczęło się od tego, że chwilę po dwudziestej drugiej przyszedł mejl z informacją, że samolot z Babimostu nie poleci. Umówiony jestem w Krakowie chwilę przed południem. Samolot z Warszawy startuje po dziesiątej. 
Zadzwoniłem do LOT-u, zaproponowali, żebym leciał inny dzień. Kuszące. Wpadłem na pomysł, że polecę z Poznania. Znaczy, pojadę do Poznania, zostawię auto na parkingu, wrócę do Poznania, wezmę auto z parkingu, wrócę do domu. Niestety się okazało, że nie ma biletów na powrotny lot z Warszawy do Poznania. 
Stanęło na tym, że Bożena odwiezie mnie na Ławicę, na samolot o piątej czterdzieści, a wieczorem przyjedzie po mnie do Babimostu. Na infolinii usłyszałem, że zmiana biletu z samolotu, który nie leci z Babimostu, na samolot, który leci z Ławicy, będzie mnie kosztować jakieś dwieście złotych plus różnica w cenie biletów. Po serii moich protestów, pani z infolinii powiedziała, że jeżeli zgodzi się dział nieregularności (?) to może to się uda zrobić za darmo. Na odpowiedź działu nieregularności (?), czekaliśmy z dwadzieścia minut. Łaskawie się zgodzili, pod warunkiem, że nie będę żądał od LOT-u zwrotu kosztów dojazdu na Ławicę.
Zamiast pisać Negatywy, poszedłem spać. Po trzech (chyba) godzinach wstałem. W mlecznej mgle, m pojechaliśmy do Poznania. Przez tę mgłę ledwo zdążyłem. Ale zdążyłem. No i siedzę od już ponad godziny w samolocie. Jeden pozytyw, że temperatura jest już rozsądniejsza.

W międzyczasie przeczytałem w Gazecie wywiad Sroczyńskiego z Pilitowskim z Court Watch-u. Mówią to, co słyszałem w Pałacu od dawna. 
Czekam w sumie, aż ktoś w końcu powie, że prof. Bodnar nie jest zbyt dobrym prawnikiem. Ale nie tu jest największy problem. Gorsze jest, że z powodów charakterologicznych otacza się jeszcze gorszymi prawnikami. 
O, startujemy. 

2. Skończyłem czytać „Dzieci lwa” nową powieść Mellera. Mam problem z oceną, bo stosunek do tej książki mam bardzo osobisty, co może to przysłaniać jej niedostatki. 
Rzecz dzieje się jakby równolegle, na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych i rok temu. Bohater książki (jak i Meller) jest ode mnie starszy o cztery lata. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych to było niby dużo, ale nie na tyle, żeby pewne doświadczenia bohatera, nie były moimi doświadczeniami. Jestem więc w stanie ocenić, że książka jest napisana szczerze. I szczerze mówiąc, gdy ją czytałem, docierała do mnie prawda, że powinienem kiedyś napisać coś podobnego, bo pewne sprawy, pewne historie, pewni ludzie z tamtego czasu wciąż we mnie siedzą. 
Wygląda na to, że „Dzieci lwa” to książka autoterapeutyczna, ale napisana tak, że jej wsobność nie przeszkadza. Po prostu nie łapie się wszystkich smaczków. Pewnie nie wszyscy czytelnicy nie wyłapią, komu bohater życzył rozwodu w wolnej Polsce. Ja wiem, choć w sumie od niedawna.
No więc przez tę pokoleniową wspólnotę z bohaterem odpuszczę autorowi idiotyczny w sumie wątek z dzisiejszych czasów, który wygląda, jakby go wymyślił Zygmunt Miłoszewski. 
Miłoszewskiemu nie można odmówić talentu. Problem polega na tym, że nie ma Zygmunt zupełnie wyczucia, jeśli chodzi o dzisiejszą politykę i związane z nią emocje. Jest skażony celebrycką naiwnością. Pamiętam, jak rozmawialiśmy przed premierą jego drugiej książki o prokuratorze Szackim. Był przekonany, że się na niego rzuci polska prawica, bo pisze tam o prawacko-naziolskim antysemityzmie. Nie rzuciła się. Miała to w excusez le mot dupie. Jednak nie każdy konserwatysta jest neonazistą. 
Wątek z dzisiejszych czasów ma podobną skazę. Znam środowisko czarnosecinnych prawicowych mediów i wiem, że by się tak, jak Meller pisze nie zachowały. 
Ale, w sumie, to nie ma specjalnego znaczenia. Polecam lekturę, zwłaszcza ludziom urodzonym przed 1975 rokiem. 

3. Byłem w mieście. Porozmawiałem z przedstawicielem miejscowego samorządu. Mówił, że nie jest dobrze. Zły PiS przyzwyczaił wszystkich do tego, że są pieniądze. A teraz pieniędzy nie ma. I wielu trudno w to uwierzyć.

Podczas wieczornej przekomarzanki z EasyRiderem okazało się, że niesławny projekt ustawy o związkach partnerskich pomija dość ważny dla bezpieczeństwa kobiet aspekt. Otóż chodzi o kwestie ojcostwa i alimentów. Jak napisał EasyRider:

Ciekawostka: wygląda na to, że w aktualnym projekcie ustawy o związkach partnerskich NIE MA domniemania że dziecko urodzone w takim związku pochodzi od mężczyzny-partnera. Konsekwencje będą dość poważne ponieważ oznacza to, że w takim związku (hetero) kobieta, która rozstała się z partnerem, z którym miała dziecko, nie będzie mogła pozwać go o alimenty, tylko będzie musiała wcześniej pozwać o ustalenie ojcostwa (jeśli nie uznał dziecka). Czyli tak jak w konkubinacie i moim zdaniem - bardzo dla kobiet niekorzystnie. Ktoś tu albo założył, że te związki partnerskie będą wyłącznie homo (nie będą, wiemy jak było w innych krajach, hetero z tego też chętnie korzystają), albo miał w dupie kobiety, albo po prostu mamy do czynienia ze standardową jakością polskiej legislacji

Najwyraźniej twórcy projektu bardziej byli zajęci dyskusją nad wpisaniem do projektu obowiązku odtwarzania przez notariusza marszu Mendellsohna, niż problemem zabezpieczenia bezpieczeństwa kobiet i dzieci. 





 

środa, 23 października 2024

22 października 2024

 


1. Przydacz u Mazurka. O Mastalerku, o konferencji berlińskiej, amerykańskich wyborach i wyborach polskich. Prawybory w PiS-ie. Idiotyczny pomysł, gdyż byłby to plebiscyt na największego PiS-owca wśród PiS-owców. A trudno jakoś sobie wyobrazić, że w 2025 roku największy wśród PiS-owców PiS-owiec miał jakieś szanse na dobry wynik w prezydenckich wyborach. Naród jest jednak niewdzięczny, zapomina, jak mu było dobrze, i trzeba sobie z tego zdawać sprawę. 

2. Przez sporą część dnia zajmowałem się pracami polowymi. Zwiozłem meble ogrodowe. Przyciąłem platany (dolne gałęzie), zacząłem robić porządek z konarem topoli, który się urwał podczas poprzednich wiatrów. Wyczyściłem kosisko, wykręciłem oś, na której obracają się jego kółka. I mniej więcej na tyle starczyło mi pary. Co nie jest jakimś wielkim sukcesem. 
Równolegle słuchałem bardzo dobrego odcinka „Ground Zero”. Gościem był dr Szeligowski. Spędziłem z nim kiedyś kilka godzin na LaGuardii. To było większe towarzystwo ludzi z PISM-u. Bardzo interesujące towarzystwo. A sama LaGuardia jest w sumie całkiem przyjemna. 

3. Z pieskiem znaleźliśmy kolekcję sówek-kani. Rosną teraz niezbyt duże. Może im zimno. Człowiek powinien się czegoś nauczyć o tych grzybach. Znajomość grzybologii mogłaby całkowicie zmienić podejście do grzybobrania. 

Przyszedł rachunek za prąd. Wyszło, że w ciągu roku musieliśmy kupić tylko jedną megawatogodzinę. Co jest niezłym wynikiem, bo przecież grzejemy przede wszystkim pompą ciepła. Fotowoltaika na starych zasadach to była bardzo dobra koncepcja.

wtorek, 22 października 2024

21 października 2024

1. Mastalerek u Mazurka. Zastanawiałem się, skąd u niego takie zaangażowanie w waleniu w Przydacza. Wyszło mi, że ma się on za jedynego dysponenta prezydenckim poparciem. I ma jakieś plany z tym związane. Nie będę się wyzłośliwiał i przypominał do czego doprowadziła koncepcja wykorzystania tego poparcia w wyborach do Europarlamentu. Ważne, że plany są. 

I nagle pojawia się potencjalny kandydat na, który w CV ma pracę dla Głowy Państwa. I to rozpoczętą dwa dni chyba po wyborach, jako jeden z pierwszych czterech ludzi w transition team – grupie, która pracowała dla elekta przed zaprzysiężeniem. Później cztery lata w Pałacu, podczas których przygotowywał Bóg wie ile zagranicznych wyjazdów Prezydenta. Jeszcze później, prezydencki minister od spraw zagranicznych. 

Akceptacja Głowy Państwa wobec tego kandydata może się więc wydawać wyborcom oczywista. Mastalerek, nie mogąc modyfikować przydaczowego CV, postanowił więc im wyjaśnić, że tak nie jest, gdyż poparciem dysponuje (w znaczeniu: zarządza) on sam. Wyjaśnia to z taką nerwowością, że działanie jego jest przeciwskuteczne. I powoduje rechot wśród twitterowiczów.
Rechot konkretnie spowodowało zarzucanie Przydaczowi, że ten sam się mianował kandydatem PiS-u. Rechoczący pamiętali, jak to Mastalerek (jaki czas temu), w każdym chyba wywiadzie, mówił o swoim osobistym kandydowaniu. W sposób zdecydowanie bardziej zaangażowany niż kiedykolwiek robiłby to Przydacz.

Tymczasem Głowa Państwa podpisał ustawę o finansowaniu samorządów. Jak twierdził zaprzyjaźniony funkcjonariusz niemiłosiernie panującej nam władzy, nowy model finansowania doprowadzi powoli do bankructwa tych samorządów, których obywateli jest mniej niż 200 tysięcy. Miejmy nadzieje, że się mylił. 

2. Pojechałem do miasta. Wziąłem udział w spotkaniu z ciekawym człowiekiem. W roli ciekawego człowieka. W pewnym momencie nie mogłem sobie przypomnieć jak się nazywa Narwik. Przypomniałem sobie i powiedziałem. Tobruk. Bardzo to w sumie było zabawne. 

Naszła mnie konstatacja, że jako zawodowy ciekawy człowiek, raczej bym nie zarobił na utrzymanie. 

Jako że już byłem w mieście kupiłem dużo różnych potrzebnych i niepotrzebnych rzeczy. Muszę się od tego odzwyczaić, bo inwestycja w kominki wyczyściła mnie z pieniędzy. 

Żeby nie było niedomówień – wszystkie nasze wkłady kominkowe spełniają normę Eco Project (czy jak tam ona się nazywa), czyli mają europejskie świadectwo ekokoszerności. Fascynujące jest, że ludzie w Polsce dali sobie wtłoczyć do głów, że kominki to coś złego, a tymczasem UE bardzo lubi spalanie biomasy (czyt. drewna).

3. Sąsiad Tomek budował swoją szopę. Dziś, przy pomocy białorusa ze stuningowanym długą rurą podnośnikiem, ustawiał konstrukcję dachu. Robił to z wielką finezją. A wieczorem swoje dzieło filmował dronem. Wracałem wtedy z pieskiem. Nie wiem, czy są grzyby, gdyż poszliśmy na spacer już po zachodzie słońca. 

Co jakiś czas podczytuję sobie negatywy sprzed dekady. Dziesięć lat temu zacytowałem anegdotę o ministrze Sikorskim (LINKhttps://www.3neg.pl/2014/10/21-pazdziernika-2014.html). Można odnieść wrażenie, że chłop się niespecjalnie od tego czasu zmienił. Zmieniła się za to rzeczywistość. 

Radosław Sikorski musi się codziennie modlić o to, by wybory w Stanach wygrała pani Harris, gdyż w innym przypadku może mieć problem czy to jako minister od zagranicy, czy kandydat na prezydenta. W USA Sikorski znany jest jako mąż publicystki Applebaum. A jako mąż publicystki, która porównuje Trumpa z Hitlerem, będzie miał duży kłopot w kontaktach z administracją Donalda Trumpa.  

poniedziałek, 21 października 2024

20 października 2024


 1. Śniło mi się ileś ważnych rzeczy, z których zapamiętałem to, że nie mam gotówki, żeby zapłacić panom budowniczym kominków. 

Panowie przyjechali, skończyli robotę, chcieli pojechać. Ale żeby mogli pojechać, ja musiałem pojechać do miasta po pieniądze. Zeszło mi chwilę, gdyż bankomaty wciąż wypłacają po 800 zł, a ja musiałem wypłacić wielokrotność tej sumy. I oczywiście bardzo szybko przestałem być pewien co do liczby dokonanych wypłat, liczyłem więc poupychane po kieszeniach banknoty. Wyglądało to dość komediowo. 
Wróciłem, zapłaciłem, panowie budowniczowie kominków pojechali, przyjadą we środę, gdyż namówili nas na to, żeby przebudować kominek na parterze, ten, z którego byłem tak dumny. 

2. Sąsiad Tomek postawił konstrukcję szopy. Stalową rzecz jasna. My, tymczasem znaleźliśmy z pieskiem pół tuzina sówek zwanych kaniami. Grzyby jednak są.

3. Odsłuchałem kolację Mellera. Fajne, tylko trochę nudne. Zamiast Łukasza Warzechy mógłby wystąpić styropianowy awatar. 


niedziela, 20 października 2024

19 października 2024


1. Przez pół nocy i cały dzień, większa połowa mojego geopolitycznego Twittera, w językach narodowych, bądź po angielsku, załamywała ręce w związku z nieobecnością Polski na berlińskim spotkaniu prezydentów, premiera i kanclerza. 
Kolega groupie Radosława Sikorskiego, napisał że to genialny plan ministra, gdyż nieobecni nie biorą odpowiedzialności za to, co się wydarzy. A wiadomo, że wszystko skończy się źle.
Cóż, prawda jest taka, że niemiłosiernie panująca nam władza generalnie nie zajmuje się prowadzeniem polityki zagranicznej. Mamy oczywiście ministra, który wygłasza błyskotliwe, powszechnie oklaskiwane mowy, ale jak się człowiek przyjrzy bliżej, to się okazuje, że zwykle mówi to, co reprezentanci tzw. Starej Europy woleli by nie mówić, ale chcą, by te słowa wybrzmiały. W ten sposób, zaraz się okaże, że to Polska, a nie Francja, czy Niemcy, blokuje wejście Ukrainy do NATO i Unii Europejskiej.

Spora część większej połowy mojego geopolitycznego Twittera to ludzie z Litwy, Czech, Estonii czy Łotwy. Przez lata przyzwyczaili się do tego, że Polska, jako największy kraj w okolicy mówił w imieniu wszystkich. I mówił na tyle głośno, że ten głos był słyszany. Mówił, często rozwalając na przykład pomysły ugadywania się z Ruskim. Wymuszając wysyłanie czołgów, czy budując współzawodnictwo, kto wyśle coś na Ukrainę coś fajniejszego. 
Teraz tego głosu brakuje. Mamy za to pieniądze z KPO. Co prawda pewnie ich zbyt mądrze nie wydamy, ale za to będziemy je musieli spłacać. 

2. Małgorzata Wassermann opisała, co spotkało ją, gdy szła na mszę na Wawel. Powiedzieć, że to przekracza wszelkie granice, to nic nie powiedzieć. 
Zwłaszcza, że sprawa ma jeszcze jeden aspekt. Otóż krakowscy Platformersi opowiadają, że poparcie Wassermann dla ich kandydata wynikało z umowy, według której jeżeli poprze Miszalskiego, KOD (czy jak się oni tam identyfikują) odpuści Wawel. 
Poparty przez Wassermann Miszalski został prezydentem. KOD (czy jak się oni tam identyfikują) przekracza na Wawelu kolejne granice. 

Swoją drogą, po tym, jak Małgorzata Wassermann opisała, co ją spotkało, ludzie, który wcześniej marzyli, by wystartował Marek Magierowski, piszą na Twitterze, że byłaby świetnym kandydatem PiS w przyszłorocznych wyborach. 
Kiedyś Wassermann startowała w wyborach krakowskich. Weszła do drugiej tury i właściwie przestała prowadzić kampanię. Miała później bardzo dobre stosunki ze zwycięzcą. W przyszłorocznych wyborach stawka jest wyższa. 

3. Przez sporą część dnia panowie budowniczy kominków na nowo stawiali kominek w moim pokoju. Robili to jednak lepiej niż ja. Złą informacją jest, że nie skończyli i jutro też będę musiał wstać bladym świtem, by ich wpuścić.

Mazurek ze Stanowskim nawet śmieszni. Dekret o excusez le mot wpierdolu dla Józefaciuka – śmieszny nawet bardzo. 

Z pieskiem spacerowaliśmy późno, więc grzybów nie widziałem. A przez cały dzień obserwowałem ruch rowerzystów z wiaderkami. Znaczy grzyby są. 




 

sobota, 19 października 2024

18 października 2024


1. Mazurek czynił sprawiedliwość na dwojga imion Żukowskiej. Za Paulinę Matysiak, a konkretnie za to, jak ją traktuje Lewica. 
Po wszystkim nie było co zbierać. Jeżeli każda z uczestniczących w koalicji 15X/13XII partii mówi, że nie może realizować swojego programu, bo koalicjanci, może lepiej by było rozwiązać tę koalicję i ten parlament. Zrobić nowe wybory, może w nowym Sejmie rządząca większość by mogła realizować jakiś program. 
Swoją drogą ciekawe kiedy (i czy w ogóle) dotrze do wyborców niemiłosiernie rządzącej nam władzy fakt, że od jebania PiS-u ani nie spadną ceny energii, nie poprawi się służba zdrowia, nie spadnie inflacja. 

2. Rafał Trzaskowski intensyfikuje swoją prekampanię prezydencką. Na swoje nieszczęście, gdyż im więcej mówi, tym więcej ludzi może go usłyszeć. Bardzo to w sumie zabawne, że w badaniach wychodzi, że Trzaskowski, posiadając generalnie bardzo duże poparcie wśród wyborców Koalicji, najniższe ma w Warszawie. 
Kiedy Trzaskowski ogłosił, że będzie dziś na Śląsku, zaczęto mu wypominać, że nie bywa na sesjach Rady Warszawy i że generalnie ma gdzieś Stolicę. 
Wiceprezydent Kaznowska napisała na Twitterze, że „Pana Prezydenta można spotkać na ulicach naszego miasta, w tramwaju, na obiektach sportowych, wydarzeniach oświatowych, kulturalnych, czy na budowie...” Mogła też napisać, że warszawiacy mogą go też obejrzeć w telewizji, albo na plakatach.

Wysłuchałem „Prawo do niuansu” Kultury Liberalnej z profesorem Dudkiem. Podkast powstaje teraz przy współpracy z Instytutem Myśli Politycznej Narutowicza. Dyskusja miała kilka zabawnych momentów. Na przykład narzekanie prof. Leszczyńskiego, że PiS dawał pieniądze swoim. 

3. Obejrzeliśmy „Napad”. Bożena uważa, że złe, a mojej osobie się podobało. Ciekawe tylko, czy ktoś z niepolskich odbiorców Netfliksa zrozumie podteksty. Na przykład, że źródłem zła był Balcerowicz.

Grzybów dziś nie było. 


 

piątek, 18 października 2024

17 października 2024

 


1. W związku z tym, że się położyłem późno, wstałem też późno, choć, nim sprawdziłem, którą to mamy godzinę, wydawało mi się, że jest wcześnie. Do śniadania słuchaliśmy wczorajszego Kazika i dzisiejszego Sawickiego. Rozmowa z Kazikiem była dziwna. Można było odnieść wrażenie, że Mazurkowi o coś chodziło, miał jakiś plan, ale ten plan Kazik Mazurkowi storpedował. Można się domyślać, na czym ten plan polegał. I jakiego planu był składową. 
Sawicki powiedział, że Trzaskowski nie będzie kandydował w wyborach. Z pełnym przekonaniem to powiedział. Mojej osobie wydaje się tak samo.

Zadzwonił utytułowany dziennikarz, żeby zapytać, co sądzę o plotkach, że orędzie miało na celu przypomnienie PiS-owi, iż Głowa Państwa może kogoś poprzeć w wyborach. I wywarcie presji, by poważnie potraktowano sugestie Pałacu w kwestii kandydata.
Śliczny pomysł. Jednak nie wróżę mu sukcesu. Nawet, gdyby był prawdziwy. 
Zapytałem utytułowanego dziennikarza, co sądzi o postorędziowym wystąpieniu Premiera, a konkretnie o kaliningradzkiej elektrowni atomowej. Nie oglądał. Mam dziwne wrażenie, że większość sympatyzujących z Premierem dziennikarzy nie oglądała. Cóż innego im pozostało. 

2. Pojechałem do weterynarza po tabletki na drapanie. Złą informacją jest, że nie wiem, jak wytłumaczyć pieskowi ile kosztują. Człowiek to by od razu zrozumiał, że przy takiej cenie muszą działać. 
Wyważyłem koła w Lawinie. Znaczy, wyważał pan męczyguma. Maszyna do wyważania wskazywała mu gdzie ma kleić ciężarki. W konkretnie którym miejscu felgi. Wskazywała dokładny punkt na feldze, a nie tylko miejsce na obwodzie. 
Na koniec usłyszałem, że wibracje przy prędkości poniżej 100 km/godz. to raczej nie od opony, tylko od zawieszenia. No i się niestety okazało, że to najwyraźniej prawda. 

3. Znaleźliśmy z pieskiem rydza. Niestety tylko jednego. 


czwartek, 17 października 2024

16 października 2024


1. Orędzie. W dobrym, starym stylu. Nie podobało mi się zrobienie ze wszystkich MGIMO-wców rosyjskich agentów. Widzę to trochę inaczej. Ja bym powiedział, że wszyscy są bardzo dobrze rozpoznani przez rosyjskie służby. I druga sprawa. Zabrakło mi wymienienia z imienia i nazwiska członków Klubu Ambasadorów (czy jak to się tam nazywa), którzy się podpisali pod oświadczeniem w sprawie granicy, wraz z informacją, na które placówki wysyła ich minister Sikorski. Ale to wszystko bez znaczenia. Głowa Państwa pokazał, że jeżeli chce, może się odezwać i nie da się przejść nad tym, do porządku dziennego.
Jakoś zabawna była ekstaza co poniektórych PiS-owców. Tych samych, którzy przez ostatnie miesiące pozwalali sobie na drobne szyderstwa w kierunku dużego Pałacu. Drobne, albo i większe. 
Złą informacją jest, że jak na dłoni widać, jak bardzo PiS nie ma kandydata na prezydenta. Złą, bo gdyby miało, byłoby inną partią. A gdyby było inną partią – może by było lepiej.

Orędzie podpaliło niemiłosiernie panującego nam premiera. Tak podpaliło, że złamał zasadę. Aleksander Kwaśniewski wpisał do Konstytucji (któż inny by to miał zrobić), że po prezydenckim orędziu nie ma debaty. Po to, żeby jej nie było. Prezydent ma tak niewiele narzędzi, więc te, które ma są w pewien sposób chronione. Premier, a bardziej jego wierny Hołownia, Konstytucji nie złamał, bo Premier przecież nie wystąpił w ramach debaty. Premier, a bardziej jego wierny Hołownia, złamali ducha Konstytucji. A skoro się Premier na to zdecydował, znaczy, że Głowa Państwa trafił go bardzo precyzyjnie. W sam środek ego.
Trafiony Premier nie panował zbytnio nad przekazem. Albo panował, tyle że się odkleił od rzeczywistości. Opowieść o planowanej przez PiS z Dudą elektrowni w Kaliningradzie to było kuriozum przekraczające nawet granice wytyczone przez bajkopisarza Piątka. 
No i oczywiście dwa cytaty. 
Dzisiejszy: „Nikt nie mówi tutaj o zawieszeniu prawa do azylu. To jest nieprawda”. 
I sprzed chwili: „Jednym z elementów strategii migracyjnej będzie czasowe, terytorialne zawieszenie prawa do azylu. I będę się domagał uznania w Europie dla tej decyzji”.
Szkoda gadać.
Tusk zachowuje się, jakby był teflonowy, a nie jest. Ludzie widzą takie rzeczy. Strategia migracyjna, która miała być gejmczendżerem. A jest oprotestowana przez koalicjantów, którzy na każdym kroku podkreślają na co nie ma ich zgody. I do tego jeszcze Komisja Wenecka. I do tego jeszcze Profesor Pingwin. Jak nie idzie, to nie idzie.

2. Byłem w Zielonej. Przypomnieć się w sprawie Suburbana. I kupić trochę mrożonek w Makro. Odrę forsowałem promem. Wody w rzecze wiele, więc prom zasuwa jak mały samochodzik. Muszę wyważyć koła w Lawinie, gdyż przy niewysokich prędkościach dostają denerwującej wibracji. 
Na spacerze z pieskiem znaleźliśmy kolejne kanie. A mówią, że jak są przymrozki – a są – to grzybów nie ma. A są. 

3. Wieczorem oglądałem debatę o migracji w Kanale Zero. Bardzo dobry Przydacz. Kuriozalna – muszę napisać „młoda kobieta”, bo jak napiszę „dziewczynka”, to się narażę na skancelowanie – młoda kobieta z jakiejś tam współpracującej z Grupą Granica fundacji. No i Ochojska, która w pierwszych słowach powiedziała, że co prawda rząd PO jest jak rząd PiS, ale trzeba głosować na PO, bo inaczej PiS wróci do władzy. Warto obejrzeć, bo pewne rzeczy trudno sobie wyobrazić. Ech, mogłem napisać „osoba”. „Młoda kobieta” – może zostać uznane za opresywne. 



 

środa, 16 października 2024

15 października 2025


1. Budzik zadzwonił, jak jeszcze było czarno. Dwa razy sprawdzałem, czy mu się coś nie pomyliło. Jednak nie. Po chwili wstały ranne zorze. 
Na lotnisku tłum. I tradycyjnie, najostrzejsza w kraju kontrola bezpieczeństwa. Tłum taki, że aż podstawili dłuższego embraera. 
Zacząłem czytać nowego Mellera. Dość szybko łzy mi zaczęły z oczu ciec, gdyż z początku jest to powieść pokoleniowa. Bohater jest co prawda o cztery lata ode mnie starszy, ale jakąś część doświadczeń dzielimy. Na przykład wiemy, to był Patentex Oval.

2. W Krakowie minąłem się z ojcem. Ja wychodziłem rękawem, on czekał parę bramek dalej, na podwózkę do samolotu, który go zawiezie na zimowisko do Hiszpanii. 
Mazurek rozmawiał z jakimś Suchoniem od Hołowni. Strata czasu. Nie miał nic do powiedzenia. Ciekawe chyba było tylko jak tłumaczył, że co prawda pani Myrchowa popełniła to samo przestępstwo, za które ścigany jest Mejza, ale to się nie liczy, bo Mejza jest zły, a Myrchowa dobra.

3. W autobusie do Balic przeżyłem wzruszającą chwilę. Otóż z automatem biletowym walczyła Azjatka. Poległa, gdyż automat przyjmował wyłącznie monety. Wzruszające było nie to, że poległa, tylko, że para, na oko starszych ode mnie nieco ludzi, kupiła jej ten bilet. W sumie, to sam bym to zrobił, ale też nie miałem gotówki. Świetny to w sumie pomysł – wysyłać na lotniskową trasę autobus, w którym biletowy automat nie honoruje kart kredytowych. 

Jak latać z Krakowa, to we wtorek po południu. O godzinie 17:00 do kontroli bezpieczeństwa przystępowało raptem ze dwadzieścia osób. Samolot do Warszawy wystartował bez opóźnienia. Co się przez dobre pięć razy nie zdarzyło.
Podobnie samolot do Zielonej Góry. Wystartował o czasie.

Wieczorem odsłuchałem „Taniec z ministrami” Kanału Zero. Często w sumie spotykana sytuacja, kiedy uczestnicy lepiej się bawią niż widzowie. 





 

wtorek, 15 października 2024

14 października 2024


1. Śniło mi się, że chodzę po Pałacu Prezydenckim, który bardziej przypomina królewski pałac w Oslo. I ja wiedziałem, że tam nie powinienem być, i wszyscy wokół też to wiedzieli, ale nikt tego głośno nie powiedział. Kiedy spotkałem Marcina Kunstettera (swoją drogą, jedną z ofiar poprzedniej szefowej KPRP) obudził mnie telefon. Jakaś pani zadzwoniła do jakiegoś Marcina, żeby mu powiedzieć, że nie działa aplikacja, jaką jej zainstalował. 
Myślałem nawet później, żeby do Kunstettera zadzwonić i zapytać, co u niego słychać, ale nie ma m do niego telefonu. Znaczy: jedyny, jaki mam, to kancelaryjny, który przestał być aktualny. 

2. Pojechałem do Bogdańca. A najpierw na pocztę. Poczta wymaga pisania ręką. Nie jest to dla mnie komfortowa sytuacja. Pojechałem do Bogdańca, gdzie ma swą siedzibę mój dostawca AGD. Od ponad dekady kupuję używane produkty firmy Miele u pana z ulicy Kościelnej. Drugiego od ronda. Bo dwóch tam, koło siebie taki sprzęt sprzedaje. Pan jest bardzo dobrym sprzedawcą, dba o klienta również po zakupie. Ma tylko jedną wadę. Trudno się z nim skontaktować. No więc przyjechałem na miejsce. Wszedłem na podwórko. Stało kilka świeżo zapakowanych sprzętów, nie do końca rozładowane Ducato, a na środku spał pies. Konkretnie: suka. Człowieka nie było żadnego. Próbowałem się dodzwonić. Nieskutecznie. Po dwudziestu minutach pojawił się pracownik. Jemu się udało do szefa dodzwonić. 
Przyjechałem po suszarkę do prania. Na pomysł zakupu suszarki do prania wpadłem u kolegi Wrony w Waszyngtonie (szeroko rozumianym, gdyż był to nie tyle Waszyngton, co miejscowość, w której mieszkali bohaterowie „The Americans”). Zobaczyłem, jak to działa i bardzo to się mojej osobie spodobało, zwłaszcza, że w zimie, jak człowiek pranie suszy w łazience, to się robi wilgotno, bo wentylacja u nas słaba.
Namówiono mnie na wersję z pompą ciepła i polskim menu. Tak naprawdę to chodziło nie tyle o polskie menu, co o liczbę przycisków. Wziąłem taką, która miała najwięcej i największy wyświetlacz. Pracownik nie miał takiej siły jak szef i nie potrafił sam żonglować pralkami. Musiałem mu pomagać, co nie było proste. 
Z Bogdańca, przez Gorzów, gdzie się spotkałem z jednym kolegą, z którym byliśmy kiedyś na wiecu Donalda Tuska, pojechałem do Różanek. W Różankach kupiłem skrzynię na drewno i miedziane coś, co może być donicą, albo pojemnikiem na coś niezbyt sypkiego, gdyż ma na środku to coś dziurę. 
Wróciłem do domu. Poszedłem na spacer z pieskiem, który przez te wszystkie godziny, kiedy mnie nie było, był stosunkowo grzeczny. Rozszarpał tylko jedną poduszkę. Po drodze zebrałem kanię, którą znaleźliśmy dwa dni temu. Urosła. 
Kiedy wróciłem, z pomocą sąsiada Gienka wywlekliśmy suszarkę na piętro. Wyprałem specjalnie na tę okazję zbierane pranie i wysuszyłem w suszarce. Było dokładnie tak, jak sobie wymarzyłem. 
Złą informacją jest, że trzeba czyścić jakieś filtry i wylewać wodę. 

3. Odsłuchałem początek Ground Zero. Panowie Łysi tłumaczyli, o co chodziło w wileńskich słowach o bombardowaniu Petersburga. Dobrze tłumaczyli. Jeżeli chcemy, żeby Amerykanie zareagowali w sytuacji, w której ktoś obcy postawi stopę na polskiej ziemi, my musimy zareagować, gdy ktoś obcy postawi stopę na ziemi naszych sojuszników. Na tym polega NATO. A żeby każdy obcy, który rozważa postawienie stopy, poważnie się nad tym zastanowił, musimy twardo mówić, co się stanie, jak to zrobi. I nie jest to jakieś wywoływanie wilka z lasu. To ma służyć odstraszaniu – wywieraniu presji, by tej stopy nie postawił. 
To, że tylu wydawać by się mogło, mądrych ludzi nie potrafi tego zrozumieć, to jest zła informacja. 


Wygląda na to, że jutro niemiłosiernie panujący nam premier zdelegalizuje Komisję Wenecką.



 

niedziela, 13 października 2024

13 października 2024

 


1. Ustawiłem sobie budzik na dziewiątą, gdyż o dziewiątej trzydzieści mieli przyjść panowie budowniczowie kominków.
Obudziło mnie o po ósmej, konkretnie obudziła mnie wichura. Pożytek z tego był taki, że mogłem wpuścić panów budowniczych kominków gdyż przyjechali wcześniej. A dobrze się stało. Że przyjechali wcześniej to dobrze, bo gdyby przyjechali później, to by nie dojechali, bo się na drogę ze Skąpego wywróciła akacja. 
Piesek wyje słysząc strażacką syrenę. Zawył więc, gdy nasi miejscowi Ochotnicy zwoływali się, na akcję usuwania drzewa. 
Ze słonecznej soboty, zrobiła się deszczowo-wietrzna niedziela. Z przebłyskami słońca. 
Popadało, więc przybyło trochę wody w stawku. Wciąż zbyt mało, by przykryć dno. 

2. Słuchałem ostatniego Śniadanie Mellera. Nic mnie jakoś specjalnie nie zaskoczyło. No może poza zadziwiającą, po takim już czasie, wiarą w aferę Pegazusa.
Najwyraźniej to, co o niej napisałem w lutym, w „Dzienniku Polskim”, wciąż jest aktualne.
Tu LINK
Złą informacją jest, że popełniłem błąd nazywając Pegazusa Pegasusem. 

Przypomniał mi się opisywany tu młodzieniec, którego parę miesięcy temu spotkałem w ogródku, jednej z moich trzech ulubionych warszawskich knajp „San Escobar”. Pijany w trzy – excusez le mot – dupy, opowiadał, że jest ofiarą Pegazusa, bo jest Silnym Razem i mu się telefon zawiesza. Rozmawiał o tym z MECENASEM i MECENAS mu powiedział, że musiał być ofiarą Pegazusa, no i MECENAS go w tej sprawie teraz reprezentuje, ale nie wie co robi, więc musi do niego zadzwonić. Ja zamiast zapytać ile MECENAS bierze za reprezentowanie, próbowałem mu tłumaczyć, że Pegazus nie służy do zawieszania telefonów Silnym Razem. 

Co tam jeszcze, w tym Śniadaniu było? 

Jacek Nizinkiewicz podkreślał, że myrchowanie nie jest nielegalne. Ciekawe, czy myśli, że jeżeli powtórzy to odpowiednią liczbę razy, to się w społeczeństwie utrwali. Podobnie jak to, że rozdawanie wozów strażackich jest złodziejstwem.
Nazwał też Jacka Siewierę generałem. 
Jacek jest podpułkownikiem, a w mojej świadomości jeszcze nie do końca został majorem. 

No i na koniec ubawiła mnie powszechna wśród zgromadzonych zgoda. Zgoda w kwestii tego, że PDT nie będzie chciał, by Sikorski startował na prezydenta, bo gdyby wygrał, to by nie był sterowalny. Bo Rafał Trzaskowski oczywiście sterowalny by był. Ech…

3. Panowie skończyli kominek. Odpaliliśmy kontrolnie. Działa. Przyjadą w następny weekend. Poprawiać po mnie mój.
Powinienem się jednak koncentrować na tym, co potrafię robić. Czyli, w sumie, na nie wiem czym.

Spacerując z pieskiem znalazłem dwa prawdziwki. Duże. W miejscu, gdzie ich wczoraj nie było. 

Skończyłem „Lostów”. Powinni za to przyznawać jakieś odznaczenie. Albo przynajmniej sprawność, jak w harcerstwie. Nie mam jednak pomysłu, na czym by ją trzeba wyszywać.


Napisałem na Twitterze, że „nie podoba mi się ani #GiertychDebil, ani #CzopekDonalda. Uważam, że można te same emocje wyrazić innymi słowami.”  Mam wrażenie, że niewiele osób zdało sobie sprawę z tego, że to trolling. 



12 października 2024


1. Nie oglądałem ani jednej z dzisiejszych konwencji. Nie wiem więc, czy PDT faktycznie rozpoczął werbalne przygotowania do POLEXIT-u. Wiem, że PiS wykonał Anschluß Suwerennej Polski. Ma to jakiś sens, bo i tak, każde – excuzez le mot – gówno, jakie robili Ziobryści i tak klejono PiS-owi.
Nie obejrzałem też meczu w piłkę nożną. Nawet nie wiem, jak się skończył. Ale chyba nie najlepiej. 
Wiem za to, że drużyna, w której gra starszy syn kolegi mojego Arka, wygrała mecz, ale dopiero po karnych, choć sprawiedliwiej by było, gdyby mecz przegrała. Ale sprawiedliwość nie jest ostatnio specjalnie popularna, do czego już by się można było przyzwyczaić, ale to wciąż nie jest dobra informacja. 

2. Od rana dwóch sympatycznych panów kontynuowało rozpoczętą w zeszły weekend budowę kominka na drugim piętrze. Bardzo porządnie to robią.
Zwykle pracują Niemczech. I mają tam dużo roboty, bo nikt tam nie wpadł na pomysł wprowadzenia zakazu palenia drewnem. Pilnuje się tylko, by wkłady kominkowe miały odpowiednie certyfikaty.
Kominek bez certyfikatu, od kominka z certyfikatem, różni się wyłącznie posiadaniem certyfikatu, bo konstrukcyjnie są bardziej niż podobne. 
Efekt jest taki, że Niemcy wymieniają porządne wkłady bez certyfikatów, na mniej porządne wkładu polskiej produkcji. Za to z certyfikatem. 

Przesadziłem dwie borówki amerykańskie. Bardzo z ich strony miło, że mają tak płytkie korzenie. Musiałem je podleć, więc musiałem nalać wody do beczki, a skoro już zacząłem lać, to postanowiłem nalać również trochę wody do stawu, żeby sprawdzić, czy przy jego przebudowie, panowie z Międzyrzecza nie popsuli czegoś z rurą, która odprowadza do niego wodę z naszej burzówki. Nie popsuli. Woda płynie. Złą informacją jest, że by się staw napełnił, musiałbym wodę  lać do Świąt.

3. Sąsiad Gienek powiedział, że jest już po grzybach. Coś w tym musi być, gdyż idąc z pieskiem znaleźliśmy tylko dwie kanie. Jedną, małą, zostawiłem na jutro. Opowieści o tym, że zobaczony grzyb przestaje rosnąć, mają tyle wspólnego z prawdą, co z legalnością ma powołanie prokuratora Korneluka. 

Na SkyShowtime pojawiły się cztery kawałki „South Parku”. Niestety nie tak odświeżające, jak kiedyś. Zacząłem oglądać i zasnąłem. 
Nim zasnąłem, ubawił mnie dowcip z przyszłości:
Co odróżnia chrześcijanina od lesbijki?
Absolutnie nic. Są totalnie równi i zasługują na równe traktowanie


 

sobota, 12 października 2024

11 października 2024


1. Śniło mi się, że gdzieś przestałem pracować. Znaczy przyszedłem do pracy. Zarządzałem jakimiś ludźmi. I nikt nie chciał uwierzyć w to, że już nie pracuję, tylko przyszedłem wyciągnąć od kadrowej dokument, że zaliczyłem szkolenie BHP. Kwit był mi potrzebny w jakiejś innej pracy. Nie pamiętam, czy mi się ten kwit udało wyciągnąć i to jest zła informacja, bo gdybym go wyciągnął od tamtej kadrowej i później, jakimś sposobem, przetransponował ze snu na jawę, byłby jak znalazł. 

2. Mieliśmy przesadzać krzaczki. Konkretnie dwie borówki amerykańskie i dwie porzeczki. Wciąż nie wiem, przez jakie ż/rz się pisze „porzeczka”. Chyba się już nigdy nie nauczę. 
Mieliśmy przesadzać, więc pojechaliśmy do miasta kupić coś na kolację. Konkretnie rybę. Najpierw jednak wpadliśmy do Mrówki kupić ziemię. Nie było tam specjalnie fajnie, gdyż pod Mrówką, a konkretnie pod sąsiadującą z Mrówką masarnią stało wuko. Stało i śmierdziało, choć nie tak, jak się zdarza wuko śmierdzieć. Wszystkim niezaznajomionym z nazwą „wuko” wyjaśniam, że chodzi o samochód służący do przetykania kanałów. `
W Lidlu, zasadniczo, nie było nic ciekawego. Kupiliśmy rybę łosoś, która nie była tłusta, za to nie była też tania. 

W skrzynce pocztowej czekał na mnie, kupiony od Chińczyków za sto złotych dron. Na razie wiem, że lata, ale kamera coś słabo kameruje. 
Z pieskiem znaleźliśmy codzienną porcję kań, znanych również jako sówki.

3. Muszę znów zacząć pisać felietony, gdyż tematy leżą na ulicy. Albo w innych miejscach. A sporą ich część już kiedyś opisałem. Na przykład kilometrówki. Dziesięć lat upłynęło, a dziennikarze wciąż nie przeczytali sejmowych przepisów ich dotyczących. Od dziennikarzy – jak powiedział klasyk – głupsi są tylko aktorzy. Więc nie ma się czemu dziwić. 
Za to dziwne jest, że przepisów wciąż nie czytają posłowie. I brną, tak jak brnęli dekadę temu.