sobota, 26 kwietnia 2025

25 kwietnia 2025


1. Nic mi się raczej nie śniło. Za to spałem obraźliwie krótko. Spać powinno się dłużej. Do śniadania obejrzeliśmy pana Kożuszka. Pan Kożuszek zastąpił eremefowe wywiady Roberta Mazurka.

O istnieniu rzeczonego dowiedziałem się u przyjaciół, którzy w całej Republice, oglądają tylko jego. To w sumie nieprawda, bo oglądają też inne rzeczy, ale rzadziej się do tego przyznają. 
W każdym razie najpierw zacząłem oglądać „Codziennie Burzę”, a później „Kożuszka zza szafy” i „Trzech Panów K.”. I to jest zła informacja, bo w tak wielu kwestiach zgadzam się z Maciejem Kożuszkiem, że nie chce mi się uprawiać publicystyki, bo on mówi, co ja bym chciał napisać. Więc pisać mi się nie chce. A Kożuszek z Kitą i Kuziem są interesujący w bardzo ożywczy sposób. Chyba że – excusez le mot – pierdolą, ale to im się zdarza raz na ruski rok.

2. Mieliśmy kontrol służb konserwatorskich. W znaczeniu nasz remont miał tę kontrol. Ciekawe doświadczenie, jak człowiek w wieku lat ponad pięćdziesięciu, po dwóch dekadach obcowania z zabytkiem dostrzega, że to co przez lata uważał za formalistyczne czepianie się konserwatorskich służb, ma jednak głęboki sens, bo nie chodzi o to, żeby ładnie wyglądało, tylko o to, żeby wyglądało dobrze przez dekady. A fachowcy tłumaczący, że można coś zrobić lepiej, bo jest taka świetna nowa technologia i teraz tak się robi, mogą mieć nieco inny interes, w znaczeniu: na czym innym im może zależeć. 
Złą informacją jest, że nabieram wiedzy z kolejnej zupełnie nieprzydatnej mi do życia działki. Jeszcze parę tygodni i będę mógł dyskutować ze specjalistami o adhezji, hydroksylacji i tych innych procesach, których nazw teraz nie pamiętam, ale w przyszłym tygodniu pamiętać będę. 

3. Obejrzeliśmy „Havoc” na Netfliksie. Wy nie musicie. 


 

piątek, 25 kwietnia 2025

23–24 kwietnia 2025

 


1. Środa. Śniło mi się, że przytarłem czyjś służbowy samochód. Znaczy prowadziłem czyjegoś służbowego Passata albo Camry, nie wyrobiłem się na zakręcie i przytarłem. I nie wiem, co z tego miało wyniknąć, bo obudził mnie dawno nie używany budzik. 

Dawno mnie nie widzieli na lotnisku w Babimoście. Leciałem z liderem miejscowego ZSMP (niektórzy są wiecznie młodzi) i posłem, niegdysiejszym senatorem znanym z rekordowej liczby przelotów za sejmowe pieniądze. Nie czepiam się, uważam, że stać Polskę na to, by parlamentarzyści latali sobie nawet codziennie. Byle robili to LOT-em. Są to dwójnasób dobrze wydane pieniądze. Parlamentarzyści się przemieszczają, narodowy przewoźnik ma się lepiej i nikt nawet nie pomyśli o niedozwolonej pomocy publicznej. 
Przy całej mojej niechęci do polskiego parlamentaryzmu, irytuje mnie populistyczne czepianie się poselskich wydatków. Zmieńmy ordynację, tak żeby trudniej było wprowadzać do Sejmu półgłówków, dosypmy im pieniędzy, niech zarabiają jak ci z Europarlamentu. Mają przecież zdecydowanie bardziej odpowiedzialną pracę. Dołóżmy kasę na biura, żeby pracowników nie musieli opłacać z fałszowanych kilometrówek, wybierajmy mądrze i dopiero się czepiajmy, jak będzie czego. Taką mam propozycję. Niemożliwą do zrealizowania. I to jest zła informacja. 

2. Trafiłem do Sejmu. Właściwie przypadkiem. Szwendałem się po korytarzach, kiedy exposé wygłaszał minister Sikorski. Przez to nie wiem, co mówił. Znaczy trochę wiem, bo słuchałem później w „Zero” komentarza Sławomira Dębskiego. Bardzo słusznie pojechał po naszych stosunkach transatlantyckich. Nie tylko tych, których nie buduje MSZ.
Piąte przez dziesiąte słuchałem wypowiedzi PAD, bardziej zajmowałem się plotkowaniem z jednym z pałacowych dyrektorów, co bardzo denerwowało jednego z pałacowych ministrów. A może go nie ja denerwowałem, tylko on taki po prostu jest. A jest dziwny. 

Miałem potem spięcie z funkcjonariuszem Straży Marszałkowskiej. Dwa razy miałem spięcie. Najpierw chodziło o to, że nie mam na wierzchu przepustki. Co jest problemem excusez le mot z dupy, gdyż bez przepustki bym do Sejmu nie wszedł. Chyba, że problem polega na tym, iż Strażnicy Marszałkowscy nie mają do siebie zaufania i uważają, że któryś, kogoś bez przepustki może wpuścić. I to miałoby sens, choć odbierałoby sens istnienia służby specjalnej, jaką to jest Straż Marszałkowska. 
Druga scysja była o to, że chciałem wyjść głównym wyjściem, a miałem na przepustce literkę Z. Zawsze wychodziłem głównym, ale chyba faktycznie miałem inną literkę. 
Generalnie uważam, że stworzenie służby specjalnej ze specjalną musztrą paradną, szablami mundurami galowymi etc., nie świadczy specjalnie dobrze o rozsądku funkcjonariuszy PiS-owskiej dyktatury. Podobnie jak nie stworzenie osobnej służby, która zajmowałaby się ochroną Prezydenta i wyjęta byłaby spod Ministra Spraw Wewnętrznych. Gdyby taka służba istniała, nie sądzę, żeby ktoś się decydował na zajazd na prezydencki Pałac. 
Ktoś by kiedyś mógł napisać białą księgę idiotycznych decyzji i zaniechań poprzedniej władzy wraz z tym, co z nich wynikło. 

Spotkałem się z redaktorem Muchą, który miał imieniny. Siedliśmy w ogródku baru kawowego „Piotruś”, przy Nowym Świecie i zaczęliśmy kontemplować rzeczywistość. A było co kontemplować. Ciągle ktoś interesujący przechodził. Różni funkcjonariusze państwowi, którzy podchodzili, by się przywitać, ale szybko uciekali, widząc, że my rzeczywistość kontemplujemy nie na sucho. Przejeżdżały autobusy. W większości z portretami Rafała Trzaskowskiego na plecach. Były też z zaproszeniami na mecz Polonii. Nigdy nie byłem, a powinienem się wybrać. 
Redaktor Mucha (z redaktorem Gajcym) napisał bardzo ważną książkę, o której coś powinienem napisać. I to pewnie zrobię. Ale raczej nie tu, tylko we „Wszystko Co Najważniejsze”.

Z Nowego Światu, autobusem pojechałem na lotnisko. Z lotniska poleciałem na lotnisko, z którego autobusem pojechałem do hotelu. W Krakowie, w autobusach (a przynajmniej w tym, którym jechałem) reklamują imprezy, które były rok temu. Ponad. To może świadczyć o konserwatyzmie miasta, albo o problemach z jego zarządzaniem. 

Później wykonywałem obowiązki. Na koniec dnia udałem się na róg Brackiej i Reformackiej, gdzie spotkałem się z profesorem Klocem, który na czas jakiś zarzucił pisanie książki o Stempowskim i tworzy teraz dzieło poświęcone polskiej inteligencji. Rozmawialiśmy więc o kryzysie polskich uczelni. Mogłem na ten temat mówić z odpowiednim dystansem, gdyż z żadną nie miałem bliższych kontaktów. Profesor Kloc nie słyszał historii o tym, że Lenin brał ślub u św. Floriana. W legendzie, którą słyszałem chodziło o to, że nie chcieli zameldować Lenina z Krupską w jednym numerze, bo nie mieli jak udowodnić, że są po ślubie, więc wzięli ślub jeszcze raz. Wiedział za to, co za moich czasów było wiedzą mniej popularną, że przy Kopernika ślub wziął Feliks Dzierżyński.
Profesor zaczął publikować dzienniki: https://przedsmiertnefigle.blogspot.com. Co mu się chwali. 

3. Czwartek. Śniło mi się tym razem, że prowadzę ciężarówkę. Wielką, wojskową, która przewozi system rakietowy obrony przeciwlotniczej. No i tą ciężarówką najeżdżam jakieś auto na autostradzie. Bo ciężarówka była tak wielka i ciężka, że hamowała, jak pociąg. Nic poważnego się nie stało, ale dociera do mnie, że mam problem, bo przecież jak się kładłem spać, to zupełnie trzeźwy nie byłem. Drugi dzień śniły mi się wypadki samochodowe. Aż strach się położyć spać. 

Spałem w hotelu, który się nazywa Riverside. Zastanawiałem się czy chodzi o to, że Madalińskiego w tym miejscu nieco meandruje. Ale chyba ważniejsze było, że w naprzeciwko telewizora było duże zdjęcie opactwa w Tyńcu. 

Po wykonaniu obowiązków, udałem się autobusem (właściwie dwoma) na lotnisko. Na lotnisku tłumy takie, że się właściwie nie dało przejść. Ciekawe, co na to powiedziałby taki strażak. Z lotniska, na lotnisko samolotem, później pociągiem, tramwajem, spotykałem się, rozmawiałem, później poszedłem kupić makaron. Skutecznie. A miało już tego makaronu nie być. Potem spotkałem Marcina Mellera, który przede mną uciekł, tłumacząc na migi, że prowadzi ważną rozmowę telefoniczną, a chciałem mu podziękować za polecenie bardzo przyjemnego kryminału (James Kestrel „5 grudniów – jest na Audiotece). Później autobusem na lotnisko. Na lotnisku, w saloniku spotkałem inkryminowanego wyżej posła, niegdysiejszego senatora znanego z rekordowej liczby przelotów za sejmowe pieniądze. Poza nim w autobusie do samolotu była jeszcze paru parlamentarzystów z moją ulubioną byłą marszałek Polak na czele. 
Samolot doleciał do Babimostu, tam wsiadłem w Lawinę i dojechałem do domu. 
I poszedłbym właściwie spać, ryzykując, że znowu będą śnić mi się samochodowe wypadki, ale piesek postanowił być dziś psem stróżującym i nie chce się dać zagnać do domu. I to jest zła informacja. 



wtorek, 22 kwietnia 2025

22 kwietnia 2025


1. I po Świętach. Rano przyjechali panowie robotnicy w mocno okrojonej liczbie. Odbezpieczyli boczne wejście. Powiedzieli, że potrzebują gipsowej masy szpachlowej. Takiej, jakiej resztkę miałem. 
Pojechałem więc do miasta. A najpierw do podmiejskiej hurtowni. W hurtowni nie mieli konkretnie takiej. Pan hurtownik odwiódł mnie od koncepcji kupowania innej. Wytłumaczył mi, że do zamówień fachowców należy podchodzić z szacunkiem, bo się skończy tak, że kupię inną, oni stwierdzą, że taką robić nie będą i będę musiał jechać jeszcze raz.
Pojechałem więc do Mrówki. W Mrówce była. Była też zadziwiająco duża kolejka. Jakby ludzie przez te Święta postanowili, że koniecznie muszą coś pomalować, przybić albo posadzić. 

2. Wróciłem i poszliśmy się przespacerować z pieskiem. Piesek ostatnio jakoś niespecjalnie lubi maszerować. Znów poprowadził mnie w okolicę miejsca, gdzie myśliwi mają swoją wieżyczkę strzelniczą. Na przedpolu wieżyczki rozsypują kukurydzę. Zupełnie jak wędkarze. Z tym, że ci drudzy, przed rozsypywaniem, kukurydzę gotują. Poza tym w lesie jest bardzo ładnie. Niestety nie ma grzybów, bo huby się raczej nie liczą.

3. Obejrzeliśmy dwa ostatnie odcinki „1923”. Bardzo to jest dobre, jak chyba wszystko, czego dotknął Taylor Sheridan. Serial powinien się podobać w Krakowie, bo najczarniejszym z charakterów jest Brytyjczyk chcący rozhulać biznesy w branży turystycznej. W serialu robią na koniec z nim porządek. W Krakowie się to nikomu nie udało. 


 

poniedziałek, 21 kwietnia 2025

21 kwietnia 2025


1. No i przeżyłem piątego papieża. Istnienia pierwszych dwóch prawie nie zanotowałem. Z trzecim spotkałem się tylko raz, w Castel Gandolfo, ale później pracowałem w wydawnictwie, które zarabiało na jego kulcie spore pieniądze. Czwarty, od prezydenta Kaczyńskiego, dostał w prezencie książkę, której byłem współautorem. Wychodzi na to, że najwięcej miałem do czynienia z piątym. Na Twitterze przez chwilę – wydawać by się mogło – wszyscy wrzucali swoje zdjęcia Franciszka bądź z Franciszkiem. Przejrzałem moje zbiory. W moich zbiorach przeważają zdjęcia moich byłych koleżanek z pracy i ich partyjnych koleżanek, które fascynuje przebywanie w bezpośredniej bliskości Ojca Świętego. Efektem tej fascynacji jest to, że się fotografują. To był czas, kiedy się jeszcze nie przyzwyczaiły do swoich limuzyn, o ile tylko Passata można nazwać limuzyną. 
No i oczywiście przypomniała mi się historia, którą przypomniałem tu w sierpniu 2021 roku. Przy okazji opisywania permanentnych spóźnień Jacka Kurskiego:
Najbardziej widowiskowe spóźnienie Kury uniemożliwił wtedy chyba jeszcze BOR-owik z Czasówek. Miało to miejsce na Jasnej Górze. Otóż Franciszek (papież) zaczął odprawiać mszę na wałach. No i ta msza już chwilę trwała. Pod wałami ludzi tysięcy setki, transmisja pewnie nie tylko do polskich telewizorów. Wpada Kura. No i zamierza przejść między Franciszkiem a światem. Widzi to BOR-owik z Czasówek. Nie wierzy własnym oczom. W ostatniej chwili szczupakiem się rzuca i blokuje Kurę, mówiąc, że może jednak przejdzie inną drogą.” 
Gdyby nie przerwy w pisaniu, mógłbym się tu zajmować wyłącznie autocytowaniem. Złą informacją jest, że mój opis nie oddaje w pełni dramatyzmu sytuacji. 

Czasówki to ci funkcjonariusze kiedyś BOR, a teraz SOP, którzy jadą na miejsce czasowego pobytu osób ochranianych i tam wspierają funkcjonariuszy z ochrony osobistej. 

2. Zgodnie z zapowiedzią, wóz bojowy OSP jeździł po wsi i polewał chętnych wodą. Bogu dzięki, jedynym sygnałem dźwiękowym, jakiego używano był klakson. 
Wszystko wina PiS-u. Wcześniej wóz bojowy był mniejszy i chyba nie dało się z niego polewać. 
PiS-owski reżim doposażył Ochotnicze Straże Pożarne. Nasza nie dostała nowego, tylko starego stara od OSP, która dostała coś nowego. 
Nikt już nie pamięta, że PiS-owski reżim na początku nie patrzył na OSP łaskawym okiem. Nawet nieco je głodził w ramach walki z PSL-em. Było to tak głupie, że nie trwało zbyt długo. 

Ludzie z miasta nie rozumieją idei OSP. I pewnie nie dociera do nich fakt, że to właśnie strażacy ochotnicy wyciągają ich z aut, którymi wbili się w drzewo, bo Państwowa Straż Pożarna zwykle przyjeżdża druga. 


3. Obejrzeliśmy drugiego „Gladiatora”. Dowiedziałem się, że piłkę nożną wymyślono w Numidii, w Rzymie wydawano gazety, a Lucylii, córki Marka Aureliusza, wcale nie wysłał na śmierć Kommodus. Kolega Misiek zapytał mnie, czy zauważyłem w filmie cokolwiek dobrego. Odpowiedziałem, że jest 19:30.

Przez sporą część dnia kropiło. Później wyszło słońce i pierwsza – mam wrażenie – w tym roku tęcza.
Odwiozłem kolegę Miśka do Zielonej, po drodze nieźle lało, później wyszły mgły. Kolory takie, że Fałat miałby używanie.

Wróciłem. Kiedy wystawiałem kubeł ze śmieciami (jutro zabierają zmieszane) piesek postanowił ruszyć na zwiedzanie wsi. I to była zła informacja, gdyż nie miałem go czym przytroczyć. 

 

niedziela, 20 kwietnia 2025

20 kwietnia 2025


1. Obejrzeliśmy „Commando”, niegdysiejszy przebój magnetowidów. Film okazał się lepszy, niż zapamiętałem. Nie zapamiętałem żartu o Boy George'u. Schwarzenegger przeglądając magazyn o gwiazdach pop mówi do córki, że wszystkim by było łatwiej, gdyby nazywał się Girl George. Teraz się tak nie żartuje. Chyba, że znów można. 
Swoją drogą, córka Schwarzenegger – moja rówieśnica – kontynuowała karierę. Była chyba nawet jurorką w jakimś amerykańskim „Top Model”.
Ktoś policzył, że Schwarzenegger zabija w filmie 81 osób. Liczyliśmy z kolegą Miśkiem, ale pogubiliśmy się koło sześćdziesięciu.
Nie mogę powiedzieć, że dziś się takich filmów nie robi. Robi się. Tylko gorsze. I to jest zła informacja.

2. Wiosna wróciła. Zrobiło się cieplej. W kuchni pojawiła się pierwsza w tym roku mucha. Próbowałem ją walnąć gazetą. Niestety „Wszystko Co Najważniejsze” ma za gruby papier. Nieco ogłuszoną złapałem do szklanki i świątecznie wywaliłem za drzwi. 

Jan Grabiec wrzucił na Twittera życzenia świąteczne. Zilustrował je zdjęciem stacji benzynowej Baltica z cenami: PB95 i ON – 5,15 zł; LPG – 2,89 zł. Tankowałem wczoraj audi. Zostawiłem na stacji prawie sześć stówek. Starałem się to wyprzeć, ale pan Jan mi to przypomniał. Mnie i sporej grupie odbiorców jego tweeta. Przypomniał jednocześnie o niespełnionej obietnicy Tuska. Tej o tańszym paliwie. Tym samym o innych niespełnionych obietnicach. A wszystko to w świąteczny poranek. Na chwilę przed tym, kiedy ludzie siadają do śniadania. Istnieje oczywiście jakaś grupa ludzi, która z tego tweeta mogła wyciągnąć wniosek, że paliwo znacznie potaniało, a za PiS-u było drożej.
Pan Jan, pisząc tweeta, przecenił pewnie wielkość tej grupy. Generalnie niemiłosiernie panująca nam władza ma swoich poddanych za idiotów. Istnieje oczywiście szansa, że jesteśmy wszyscy idiotami, ale szansa ta nie jest chyba zbyt duża. 


3. Spacerowaliśmy z pieskiem. Piesek nie miał na spacer specjalnej ochoty, więc szybko nam poszło. Przez resztę dnia piesek biegał po obejściu i szczekał na ptaki. I dzieci na elektrycznych hulajnogach jeżdżące za ogrodzeniem. Nam reszta dnia zeszła na patrzeniu na pieska, który biega po obejściu i szczeka na ptaki. Zwłaszcza gołębie. I dzieci na elektrycznych hulajnogach jeżdżące za ogrodzeniem. 

Jutro, w Śmigus Dyngus, koło naszego płotu, miejscowa straż pożarna ma polewać młodzież z motopompy. Wolę chyba jednak Boże Narodzenie. 




 

19 kwietnia 2025


1. Żeby nie oglądać pierwszego odcinka „The Last of Us” (W końcu ktoś podjął jedynie słuszną decyzję, by nie zawsze tłumaczyć tytuły filmów. Jedynie słuszną dla każdego, kto musiał się zastanawiać dlaczego film o zamachu na lotnisko nazywa się „Szklana pułapka 2”, choć jeszcze bardziej idiotycznie brzmi „Szklana pułapka 3”) obejrzeliśmy serial o dziewięciu trupach w meksykańskiej kostnicy. Nie polecam. Murzyn od ubezpieczeń jest agentem DEA, morduje niby lekarz, który jest przemytnikiem narkotyków. Na koniec, znaczy prawie na koniec, narkotyki są w trupach. I trupów wcale nie jest dziewięć, tylko osiem. Bo niby lekarz trupa tylko udaje. Na zupełny koniec ucieka z narkotykami awionetką. Ale kończy mu się paliwo i w domyśle rozbija się tam, gdzie samolot z początku. 

Nie ma za co. Uratowałem wam parę godzin życia. 

Jakoś wzrusza mnie, że platformom streamingowym chce się jeszcze sączyć odcinki w tempie jeden na tydzień. Złą informacją jest, że człowiek odzwyczajony od takiego sączenia, może się pogubić. Zapomnieć, który z pięciu oglądanych seriali, kiedy ma premierę odcinka. 
Kiedyś życie było prostsze. 

2. Pojechałem do Zielonej. Do Makro. A przede wszystkim po kolegę Miśka. W Makro tłum. Oczywiście w skali, gdyż zwykle, w godzinach gdy tam bywam, nie ma wręcz żywego człowieka. A teraz było ze dwudziestu klientów. Stałem chwilę przy stoisku z rybami, licząc na to, że się pojawi ktoś z obsługi. Chwila trwała, choć akurat w tym przypadku nie było to oczekiwane. Oczekiwanie nie było oczekiwane. Oczekiwał jeszcze jakiś ojciec rodziny. W końcu wpadł na pomysł i zadzwonił do stoiska z rybami. Pomogło. Pani od ryb była zupełnie gdzie indziej, ale za to z telefonem. I przyszła. Obsługując mnie rozmawiała przez ten telefon z mężem o tym, gdzie są ubrania córki. – Widzi pan, chłop dziecka ubrać nie potrafi – skomentowała, wręczając mi filety z pstrąga łososiowego. 

Z kolegą Miśkiem wracaliśmy przez Świebodzin, obok Chrystusa zaczęliśmy rozmawiać o „Żywocie Briana”. Figura akurat nie miała na to wpływu. Raczej przegadywanka, nieco koszarowa, na temat nazwiska pewnego człowieka. Kolega Misiek oglądał ostatnio ten film z synem. Na synu wrażenie zrobiło, że Pythoni aż tak grubo idą. Ciekawe, że to grubo, w momencie powstawania filmu wcale grube nie było, zaś to, co było wtedy grube, grube dziś być przestało.

W Świebodzinie stanąłem pod cukiernio-piekarnią. Było koło 14:00, więc wszystko zmierzało tam do końca. Co chwilę wbiegał tam kolejny klient licząc, że uda coś mu się jeszcze kupić. 

3. Byłem jeszcze w sklepie w Ołoboku. Człowiek przede mną brał dwadzieścia jajek, cztery żubry i połówkę. Ja z tego zestawu wziąłem tylko jajka. I to jest zła informacja, bo przecież Święta. 


piątek, 18 kwietnia 2025

16–18 kwietnia 2025


1. Niepisanie Negatywów prowadzi do tego, że znikają cudowne historie jakich doświadczam. W taką środę na przykład. Jechałem wstawić Lawinę na geometrię, a przede wszystkim na wymianę końcówek drążków, których poprzednim razem nie wymieniono, gdyż z Ameryki, w dobrym pudełku, przyszły nie takie, jak przyjść powinny. No więc przyjechałem na Ostroroga. Jana. Swoją drogą, był ci on przez chwilę kasztelanem międzyrzeckim, więc jakby krajan. Na Ostroroga nie było jak się obrócić. Więc dobre dwadzieścia minut zajęło mi porzucanie samochodu. W końcu, jak porzuciłem, to się okazało, że żadna podwoda nie chce przyjechać. W końcu się jedna znalazła. Kierowca miał być po dwunastu minutach, ale aplikacja pokazywała, że się nie rusza. Ruszyłem więc w jego kierunku. W aplikacji stał, w rzeczywistości jechał. Więc mnie minął. Zaczęliśmy się szukać, zajęło to kolejne minuty. Pominąłem najważniejsze – jechałem na Okęcie. Wsiadłem, mówię, że za czterdzieści minut samolot mi odlatuje. Wybrał więc najszybszą trasę. Przez jakieś osiedlowe uliczki. Białorusin z brodą. Słuchał rosyjskojęzycznej wersji disko-polo. Czyli raczej disko-białorusko. Jedziemy. Nie idzie. W związku z tym, że kierowca imigrant, stajemy na każdym żółtym świetle. Panowie w głośnikach śpiewają о любви. I o tym do czego ta miłość prowadzić może, do samego rana. Pan kierowca co jakiś czas przycisza i tłumaczy, że ruch duży. Ale on się stara. I że się inaczej jechać nie da. Na Komitetu Obrony Robotników pyta: o której, tak naprawdę muszę być na lotnisku. Odpowiadam, że za minutę (zgodnie z zasadą: najpóźniej piętnaście minut przed odlotem należy być przy bramce). – To co to będzie, jak pan nie zdąży? – pyta, sugerując w domyśle, że jakby co, to mnie może z tego Okęcia do miasta zawieźć. Dojeżdżamy. Wysiadam. Security. Przede mną rodzina z wózkiem. Następuje proces obmacywania wózka. Czas płynie. Wózek bezpieczny. Przechodzę. Bramka wylosowuje mnie do kontroli śladów pirotechnicznych. O raz pierwszy od kilkunastu lotów. Czas płynie. Śladów nie ma. Idę do bramki. Tyle dobrze, że jest blisko. Próbuję coś powiedzieć, ale człowiek przy bramce mówi, żebym nie gadał, tylko się skanował. Wchodzę do samolotu. Drzwi się zamykają. A w głowie wciąż wokalista śpiewa о любви. 
W Krakowie większość kierowców to Polacy. Jeden wiezie mnie wieczorem. Młody człowiek. Gadatliwy. Opowiada o deweloperach, którzy niszczą miasto. O tym, że Miszalski to kontynuacja Majchrowskiego. Miękko przechodzimy na politykę krajową. Będą kombinować z wyborami. Tak jak w Rumunii. Albo tak, jak we Francji z tą panią zrobili.
Na pożegnanie mówię, że ja głosować będę na Stanowskiego. Pierwsza tura sercem, druga nie na Trzaskowskiego, odpowiada. 
Następnego dnia na lotnisku jestem półtorej godziny przed czasem. Krakowskie lotnisko nie jest fajne. 

Lawina ze zrobionym układem kierowniczym i wymienionymi sworzniami wahaczy nie wpada w wibracje, do których na tyle się zdążyłem przyzwyczaić, że jakoś mi ich brakuje. Do tego mniej pali. Złą informacją jest, iż podejrzewałem, że tak będzie od dłuższego czasu. I nic z tym nie robiłem. 

2. Mamy na wsi remont. Od miesiąca. Wszystko stoi na głowie. Wstaję o jakiejś niechrześcijańskiej porze. Wszystkie okna są pozaklejane folią. Ciekawe doświadczenie. Zwierzęta mają problem, bo nie wiedzą, które drzwi aktualnie są czynne. Na razie nie wpadły na pomysł biegania po rusztowaniach. Tulipany, których cebulek słuszne ilości nawsadzałem jesienią, zostały rozjeżdżone przez żółtą maszynę do – w tym przypadku – wożenia betonu, a na kilku stoi toi-toi. 
Przed domem piętrzy się kupa gruzu. Powinienem wyciągnąć z niej całe cegły. Ale mi się nie chce. I to jest zła informacja. 

3. Rozmawiałem nie powiem z kim, bo jak go tu dekadę temu opisałem, to się obraził i wciąż mi tamto pamięta. I to jest zła informacja. Bo mógłby odpuścić.

Człowiek ustosunkowany po obu stronach głównej barykady. Po wymianie świątecznych nieuprzejmości przeszliśmy do omawiania rzeczywistości. Nie powiem kto, jest przekonany, że niemiłościwie panująca nam władza musi coś zrobić ze Stanowskim, bo im rozwalił cały misterny plan. Nie powiem kto, mówił, że Stanowskiemu służby wjadą, że mu odzyskana Krajowa Rada przywali grzywnę za cokolwiek, że coś muszą zrobić, bo nie może nie być kary. Wątpiłem. Zgodził się o tyle, że powiedział iż istnieje spora szansa, że jednak mamy do czynienia z gangiem Olsena. I mogą tego po prostu nie potrafić zrobić. 
Zauważył, że nikt, żaden PiS-ior, nie zrobił tyle na kierunku rozbijania Trzeciej RP, co Stanowski. Trudno się z tym nie zgodzić. 

Vamos Polska!




 

czwartek, 5 grudnia 2024

3–4 grudnia 2024


Bóg mnie pokarał wczoraj za głód sławy i poklasku. Ale nie o tym będzie ten tekst. Będzie to kolejny tekst o rozwalaniu Państwa przez elity polityczne. 

Z tego głodu sławy poszedłem wczoraj do Kanału Zero, by komentować obecność Zbigniewa Ziobry w Sejmie, na Komisji Regulaminowej, która się miała zająć doprowadzaniem go siłą na Komisję ds. Pegazusa. LINK

Bóg pokarał mnie w sposób taki, że musiałem siedzieć w studio i przez prawie trzy godziny słuchać obrad tej Komisji. Było to bardzo dotkliwe, gdyż efekt obrad Komisji był znany przed ich rozpoczęciem. Wiadomo było, że Komisja przegłosuje, iż Ziobrze immunitet trzeba odebrać.

Cała dyskusja nie miała na to wpływu. Służyła tylko temu, by pewne rzeczy przed kamerami padły. I to po kilkanaście razy. Ale to też było bez sensu, bo wszystkie te wspaniałe przemowy nie miały raczej jakiegoś specjalnego wpływu na wyborców. 

Ziobryści o niedrukowaniu wyroków TK mówili to samo, co Platformersi o niedrukowaniu wyroków TK mówili w 2016 roku, zaś Platformersi o niedrukowaniu wyroków TK mówili to samo, co Ziobryści o niedrukowaniu wyroków TK mówili w 2016 roku. 

W efekcie ci, którzy uważali,, utwierdzili się w przekonaniu, że Ziobro to zło. Podobnie, jak ci, którzy uważali, że Ziobro to święty człowiek. Dla nich wciąż pozostał świętym. 
Tak naprawdę, obrady komisji to było więc marnowanie czasu, pieniędzy, prądu i wody mineralnej. Mogło to potrwać piętnaście minut. Efekt byłby taki sam. 

No dobrze, w sumie, to człowiek mógł sobie przypomnieć, jak działało zarządzane przez Ziobrę Ministerstwo Sprawiedliwości. Przypomnieć po tym, że Ziobry pełnomocnik mial niepodpisane pełnomocnictwo, a sam Ziobro spóźnił się na Komisję ze dwadzieścia minut. 

Zadziwiające dla mnie było, że oglądało to tysiące ludzi. 
Skoro się tak państwowymi sprawami interesują – powinni obejrzeć raczej przesłuchanie prof. Pogonowskiego. A przynajmniej to, co o tym przesłuchaniu nagrał Mazurek LINK

Bo tak naprawdę, w tym wszystkim ważniejsza jest Komisja Pegazusowa. Ważniejsza, bo bardziej dla Państwa szkodliwa. Możemy załamywać ręce, że Komisja Regulaminowa to teatr polityczny, czy raczej cyrk. Pegazusowa to też cyrk. Z różnicą taką, że szkodzi polskim służbom specjalnym. 

Jak już wielokrotnie pisałem afery Pegazusa nie ma. LINK 

Pegazus robi za żelaznego wilka. Jest jednym z wielu podobnych narzędzi. Może tylko łatwiejszym w użyciu. Służby stosowały go w legalny sposób, co potwierdził osobiście minister Bodnar, mówiąc, że nie było przypadku, żeby został użyty bez zgody sądu, bez wniosku prokuratora. 

Finansowanie zakupu z Funduszu Sprawiedliwości też raczej nie jest problemem. Powinna o tym wiedzieć przewodnicząca Komisji, bo sama głosowała za zmianami w Funduszu. Zmianami, które umożliwiały takie wydatki. Choć w sumie można podejrzewać, że nie wiedziała za czym głosuje. 
Jedyna sprawa, która jest jaskrawym złamaniem prawa, to wycieki materiałów wyciągniętych z telefonów. Z tym, że te wycieki – jestem gotów się założyć – nie wychodziły ze służb. Wychodziły raczej z prokuratury. 

Komisja niczego raczej nie ustali. Przez cały czas będzie jednak, wśród naiwnych obywateli, budować przekonanie, że służby specjalne to zło. A Państwo bez służb specjalnych nie może dobrze funkcjonować. Zwłaszcza w sytuacji wojny. A przecież sam niemiłosiernie nam panujący premier powiedział, że wojna trwa. 

Stojące na półce w studio przeskalowane książki Dickensa są puste w środku. I nie ma w nich poukrywanych flaszek. Nic w nich nie ma. 



 

wtorek, 26 listopada 2024

24–25 listopada 2024


1. Niedzielę zacząłem od lektury wątku profesora Michty, który opisywał godzinny wywiad, jakiego Ronald Reagan udzielił w latach 70. Nie będę tego wątku opisywał, lepiej samemu przeczytać. LINK
Później, przy śniadaniu, słuchaliśmy prof. Nowaka z kanału Zero. Profesor brzmi trochę jakby był księdzem. Przynajmniej biskupem. Zabawne w sumie były przejęzyczenia. Ze trzy razy w miejsce nazwiska Putin, profesor używał nazwiska Lenin. Tak, czy inaczej, warto przesłuchać. Wykład był najwyraźniej dla wyborców Konfederacji. Złą informacją jest, że większość z nich tego wykładu nie zrozumie. 

2. Przesłuchałem imprezę w krakowskiej hali Sokoła. Nie będę dziś na ten temat pisał. Zrobię to pewnie w kolejnym felietonie do WcN. 
Przez wieczór i poranek zajmowałem się odbieraniem telefonów i komentowaniem osoby kandydata obywatelskiego. Wcześniej nie byłem specjalnym apologetą pomysłu tej kandydatury. Teraz sobie myślę, że może być interesująco. Walka excusez le mot pizdy z elity z bokserem z proletariatu. 

Rafała Trzaskowskiego „pizdą” nazwał znajomy człowiek, który już trzy razy na niego, z pełnym przekonaniem, głosował. Platformiana kampania prawyborcza jakoś go z tego przekonania wybiła. Kampania i codzienne jeżdżenie po Warszawie samochodem. 

Zamiast iść spać, obejrzałem „Zero Dark Thirty”. Wciąż daje radę. I muszę oświadczyć, że za więzienia CIA nie mam do Leszka Millera pretensji. 

3. Marcinowi Przydaczowi chciało się czekać do drugiej w nocy, żeby wystąpić u Mazurka, ale obejrzeć krakowskiej imprezy to już nie. Robertowi chyba też się nie chciało, bo pytał, jakby nie oglądał. Za to Czarnek oglądał i opowiadał o tym u Rymanowskiego. 

Udało mi się naprawić zegary w audi. Wystarczyło odpięcie na chwilę klem. Jestem więc jakiś tysiąc złotych do przodu. 
Jeszcze większym sukcesem okazała się wieczorna rozmowa z kolegą Jakubem. Zadzwonił, by się pożalić, że będzie musiał robić uszczelkę pod głowicą. Po dwudziestominutowej rozmowie, doszliśmy do tego, że to nie musi byś uszczelka. I się okazało, że przy wymianie chłodnicy nie dokręcono opasek mocujących rurę z wodą. 

Koledzy z Republiki zrobili kolegom od Karnowskich numer, jaki zwykle w Stanach robią koledze Wronie. Różnica jest taka, że kolega Wrona nie kwestionuje później w mediach społecznościowych patriotyzmu kolegów z Republiki. Może dlatego, że jest starszy. 

 

niedziela, 24 listopada 2024

23 listopada 2024


 1. Platforma wybrała Trzaskowskiego. Na Twitterze parę osób napisało, że to świetna wiadomość dla Warszawy. Jest szansa na to, że ktoś może zacząć tym miastem zarządzać. 

W 2020 roku pewna pani, której nazwiska nie wymienię, patrząc na wysypujące się śmieci z podwórkowego śmietnika, westchnęła: Człowiek, który nie kocha Warszawy, nie powinien być prezydentem Polski. Wtedy dla Polski Bóg się okazał łaskaw. Teraz pozostaje tylko czekać i zobaczyć, co z tego wyniknie.

2. Gdzieś na Fejsie, w komentarzu do kolejnego posta poświęconego platformianym prawyborom przeczytałem, że Kaczyński wystawia Nawrockiego, gdyż wie, że przegra, albowiem Trzaskowskiego popierają Trumpiści.
Zacząłem się zastanawiać, w czym to poparcie się objawiło, no i wyszło mi, że to musi chodzić o panią Mosbacher, która dobrze mówiła na temat Trzaskowskiego. 
Szczerze mówiąc, nie przypominam sobie, żeby pani ambasador kiedykolwiek wypowiadała się źle o kimkolwiek. 

Byliśmy z pieskiem na dwa razy niż zwykle dłuższym spacerze. Spotkaliśmy, choć to za dużo powiedziane, raczej zobaczyliśmy ptaka. Był podobny do żurawia i cały biały. Piesek przyglądał mu się dobry kwadrans. W lesie znalazłem całkiem porządną kurkę. Prawie grudzień, a grzyby rosną. 

Rafał Ziemkiewicz czytuje mój twitterowy wątek sprzed paru tygodni. Konkretnie opowieść o tym, że Donald Tusk ma problem z USA. Nieco ją zmodyfikował. Do zaangażowanego w wybory 2015 Big Techu dołożył CIA.

W audi w miejsce przebiegu, pojawił się napis DEF. I to jest zła informacja, bo coś się poważnego zepsuło w komputerze od zegarów. Auto niby jeździ, ale w ramach walki z przekręcaniem liczników, policjanci podczas kontroli sprawdzają przebieg. A jak go nie widać, mogą zabrać dowód. 

3. Byliśmy na zakupach w mieście. Złą informacją jest, że kupionych w Mrówce rzeczy nie da się zwrócić, jeżeli od zakupu upłynęło więcej niż dwa tygodnie. Mamy więc parę kilogramów zupełnie niepotrzebnej fugi.
Pod Mrówką stał Golf, któremu ktoś na szybę od środka ponaklejał mnóstwo plasterków. Wyglądało to irracjonalnie. Z zewnątrz., bo od środka pewnie były na plasterkach jakieś obrazki. 


Kupiłem w Biedrze wiele butelek wina w promocji, oszczędzając osiemdziesiąt parę złotych. Biedra w kwestii win bije Lidla na głowę. 

Obejrzeliśmy pierwszy odcinek „Diuna – Proroctwo”. Mam mieszane uczucia. Niby ładne, ale czegoś mi brakuje. 

sobota, 23 listopada 2024

22 listopada 2024


1. U Mazurka burmistrz Głuchołazów. Panowie funkcjonowali w dwóch światach. Mazurek – realnym, burmistrz – formalnym. W pierwszym prawie nikt nie dostał kasy, w drugim, właściwie wszyscy dostali, bo decyzje są. Panowie spotkali się w jednym punkcie. Wały nie są naprawiane. 

Na gazeta.pl dwa teksty. Symetrysty Sroczyńskiego i OjcaRedaktora Madajczaka. Pierwszy o tym, żeby nie głosować na Radka, drugi, żeby nie głosować na Rafała. Trudno się nie zgodzić z podnoszonymi argumentami. W obu tekstach podnoszonymi. Wybory mogą być bardzo interesujące. 

2. Pojechałem do Punktu Selektywnego Zbierania Odpadów Komunalnych. Uprzednio załadowawszy Lawinę workami, które zostawili panowie budowniczowie kominków.
Przyjeżdżam. Brama otwarta. Wjeżdżam. W budce pana, który zawiaduje PSZOK-iem, nikogo nie ma. Za to pod budynkiem, który tam stoi, dwa pojazdy. W środku dwóch panów. Mówią, że PSZOK nieczynny, bo pan, który zawiaduje PSZOK-iem w szpitalu. No i nie mogą mi pozwolić zrzucić śmieci, bo kamery są i by im dano popalić. Więc się pożegnałem i wracam do domu, myśląc jak to będzie jeździć tydzień z paką pełną gruzu w workach. Pod Urzędem Gminy zauważyłem, że parkuje wójt. Stanąłem więc i wysiadłem z auta. 
– Co pan tu za śmieci wozi? – zapytał. Odpowiedziałem, że do PSZOK-u, a PSZOK nieczynny i dwóch panów powiedziało, że nie mogę, bo kamery. Wójt odpowiedział, że warto mieć znajomości. Odesłał mnie z powrotem i powiedział, że gdyby panowie mieli problem, niech do niego zadzwonią. Więc udało się mojej osobie rozładować Lawinę. Dobrze mieszkać w takim miejscu. Gdyby się sytuacja zdarzyła w Warszawie, szansa bym spotkał wracającego od dentysty Trzaskowskiego jest niewielka. 
Złą informacją jest, że jest zimno i nie ma jak domyć lawiniej paki.

Piesek obszczekał Super Herculesa z Królewskich Australijskich Sił Lotniczych, który przeleciał nad domem. Leciał z Rzeszowa niewiadomo dokąd. Jak to mówią, psy szczekają, samoloty lecą dalej. 

3. Obejrzeliśmy na Applu „Blitz” Steve'a McQueena. Bardzo porządny film. 
Później nawiedziliśmy sąsiadów. Złą informacją jest, że mi się skończyło piwo. Trzeba jechać do Niemiec, a nie wiadomo, jak tam granica. 



 

piątek, 22 listopada 2024

21 listopada 2024


1. Petru u Mazurka. Jak co dzień, rozmowa o kosztach kampanii Rafała Trzaskowskiego. A tu właściwie nie ma o czym mówić. Bo PKW się sprawą nie zajmie, bo przecież nie ma trwa żadna kampania wyborcza. Nie przez przypadek mamy tak napisane prawo. Nawet nie ma jak ścigać samorządów, które organizują sale, bo często za sale płacą spółki zależne i formalnie nie ma jak do tego dojść. Można wiele powiedzieć o polskich wyborach, ale na pewno nie to, że są uczciwe i równe. Jakoś się do tego przyzwyczailiśmy. I to jest zła informacja.

2. Za pomocą wybitnego narzędzia firmy Fiskars, wsadziłem w ziemię ze sto cebulek. I to jest dopiero pierwszy krok, gdyż miałem dziwne natręctwo, polegające na tym, że gdy widziałem cebuli, to je kupowałem. Jest ich jeszcze trochę. Trochę jest te nie wiem gdzie. I to jest zła informacja. 

3. Słucham od paru dni „Zapisków Oficera Armii Czerwonej”. Śmieszne, muszę przyznać. Sześćdziesiąt lat temu były śmieszniejsze. Słuchałem idąc z pieskiem. W pewnej chwili mi się przypomniało, że dzień wcześniej była w Kanale Zero debata poświęcona prawyborom. No i słuchałem jej z przerwami do wieczora. Choć właściwie nic by się nie stało, gdybym jej nie słuchał. Można było odnieść wrażenie, że chodziło w niej o uratowanie Polski przed Giertychem. Znaczy Sikorskiem, ale to właściwie na jedno wychodzi. Zabrakło choć jednej osoby, która by miała krytyczny stosunek do Trzaskowskiego. Mogłaby mieć jeszcze bardziej krytyczny stosunek do Sikorskiego, ważne, żeby się nie zgadzała z resztą. 

W jednej z przerw w słuchaniu debaty rozmawiałem z pewnym byłym parlamentarzystą, który dziś nie jest znany z tego, że był parlamentarzystą. Jest znany czegoś zupełnie innego. 

A on parlamentarzystą był w czasach, kiedy odbyły się prawybory Komorowski/Sikorski. I opowiedział, jak to wtedy wyglądało. Ważna informacja – nie był z PO. 

Idzie on sobie przez Sejm. Podchodzi do niego poseł z Platformy, który się wcześniej do niego raczej nie odzywał. Podchodzi i mówi:

Cześć, słyszałeś, co mówią o Radku? Dlaczego karierę w Oxfordzie zrobił? Bo to w sumie dziwne, chłopak znikąd, bez kasy… Otóż mówią, że on tam wpadł w oko kanclerzowi… no i wiesz… rozumiesz. 

Idzie dalej przez ten Sejm. Podchodzi następny poseł z Platformy: 

Słyszałeś o tym, jak Radek karierę w Oxfordzie zrobił?

Potem inny poseł Platformy na niego wpada: 

Zastanawiałeś się dlaczego wkoło Bronka tylu ludzi z WSI? Otóż słuchaj, Bronek schlał się na polowaniu i chłopaczka odstrzelił. I oni, ci z WSI to zatuszowali. Mają go teraz w garści.

Po chwili następny poseł z Platformy:

Słyszałeś o Bronku, co on ma z tym WSI?

Tak, tak, zastrzelił po pijaku chłopaka na polowaniu…

Wcale nie, nie zastrzelił. Tylko się schlał, a jak oprzytomniał, to goście z WSI mu wmówili, że zastrzelił. I teraz mają trzymanie.

Prawybory wygrał Komorowski. A historia o zastrzeleniu po pijaku chłopaczka na polowaniu, z Sejmu trafiła na miasto. I się zaczęła rozchodzić. W 2015 roku powtarzana była jako pewnik. 

Można próbować sobie wyobrazić, jakie teraz historie o biorących udział w prawyborach kandydatach chodzą dziś po Sejmie, a za parę tygodni zaczną chodzić po mieście. I po kraju. 

Donald Tusk napisał na Twitterze, że obetnie budżet Kancelarii Prezydenta, TK, IPN i KRRiT. I że te pieniądze poprawią sytuację w służbie zdrowia. Nie trzyma się to kupy, bo w NFZ brakuje miliardów, a tu mamy raptem dziesiątki milionów. Z drugiej strony, wyborcy Tuska wierzą, że bez pieniędzy z WOŚP służba zdrowia by padła. 
A w tym roku likwidowana TVP dostała z budżetu więcej, niż WOŚP zebrał przez całą swoją historię. 
Stultorum Infinistus est numerus. I to jest zła informacja. 


 

czwartek, 21 listopada 2024

17–20 listopada 2024


1. Zapuściłem się w pisaniu przez Warszawę. Otóż weekend przespałem. Poniedziałek spędziłem na konferencji poświęconej bezpieczeństwu energetycznemu naszej części Europy. A właściwie w tej konferencji kuluarach. A wieczór na przyjęciu wydanym przez konferencji organizatorów. Lali bardzo porządne wino. Grzechem byłoby nie pić. Dyskutowałem na tematy energetyki jądrowej, smutnego losu prosumentów, ochronie zabytków i Trójmorzu. To ostatnie z największym zaangażowaniem, bo z wina przeszedłem na armagnac, rozmówca zaś był porządny, amerykański. 
Po wszystkim z moim byłym współpracownikiem wylądowaliśmy w zamykającej się właśnie knajpie, gdzie Białorusini udają Włochów. Ale nie za bardzo. 
Z obcymi Białorusinami lepiej nie próbować small talków o polityce. Gdyż nigdy nie wiesz, czy masz do czynienia z kimś, kto uciekł przed Łukaszenką, czy takim, kogo związana z reżimem rodzina wysłała do Europy, bo tu fajniej. zarówno jedni, jak i drudzy mogą mieć opory, by wchodzić w rozmowy o złym i brzydkim Bat'ce, ponieważ białoruskie służby chodzą po Warszawie i podsłuchują, kto co mówi. 
Myśmy w każdym razie nie rozmawiali, tylko pili Limoncello. 
We wtorek dochodziłem do siebie. Nie była to jakaś bardzo skomplikowana droga. Odwiedziłem generała Kraszewskiego z jego wiernym towarzyszem Gwizdałą. Zajmują się dronami. Takimi, które potrafią atakować rojem. 
Na Okęciu, w saloniku Polonez cięli płytki. I było to trudne, aż mi się przypomniało, że mam słuchawki, co to tłumią hałas. I się id razu zrobiło przyjemnie. 
Samolot odleciał z piętnastominutowym opóźnieniem. Ale doleciał. Mgły nie było. Za to wiało. Nawet bardzo wiało. Ubawiła mnie para, która zerwała się z miejsc, nim samolot na dobre stanął. Polecieli w kierunku wyjścia. Tymczasem schody jeszcze nawet nie ruszyły w stronę samolotu. 
W końcu schody dojechały. Wysiedli. Spotkałem ich czekających przy bagażowej taśmie. Nic nie zyskali, a jeszcze zebrali od szefowej pokładu za wstawanie, nim kapitan wyłączy „zapiąć pasy”
Wróciłem do domu. Po drodze miejscami lało jak z cebra. Obejrzeliśmy pierwszy odcinek drugiej serii „Starego Człowieka”. Złą informacją jest, że pogubiłem wątki. Pamiętałem tylko, że to dobry serial.

2. Byłem w Gminie. Było miło. Byłem z pieskiem. Piesek wybrał nietypową trasę. Skończyło się na czterdziestominutowej dyskusji, w którą stronę idziemy. Ze straszenim (kłapaniem paszczą w wyskoku, na wysokości mojego nosa), podszczypywaniem, szarpaniem. Byłem twardy i postawiłem na swoim. Niestety przez las wracaliśmy po ciemku. Znalazłem jedną kanię. Koniec listopada, a wciąż grzyby. 
Później pojechaliśmy z pieskiem na zastrzyk. Zastrzyk za siedem stówek. Mam wrażenie, że mnie bardziej bolał niż pieska. Pan weterynarz powiedział, że w Lubelskiem jest epidemia wścieklizny, która przebiega w nietypowy sposób. Można ją pomylić z kocim katarem. Jest przekonany, że to element wojny hybrydowej. 
Opowiadał, że kiedyś znikąd pojawiła się w Wielkiej Brytanii pryszczyca. No i ze śledztwa wyszło, że ktoś nią świadomie zarażał. 

3. Zostałem autorem „Wszystko, co Najważniejsze”. Ostatni felieton w „Dzienniku Polskim” poszedł w czerwcu, więc przerwa spora. Napisałem o kandydatach na kandydatów w najbliższych wyborach. LINK
Dawno takiej dyskusji nie było pod moim tekstem. 

Wieczorem obejrzeliśmy kolejne odcinki „Starego Człowieka”, nie wiem gdzie kręcili Afganistan, ale wygląda naprawdę nieźle. 


 

niedziela, 17 listopada 2024

15–16 listopada 2024


1. Kiedyś to się musiało wydarzyć. System posadził mnie obok pani poseł (niegdyś marszałek) Polak. Było bardzo miło. Zwłaszcza jak na osoby w sporze sądowym.

Byłem w Republice. Nagrać setkę o stosunkach polsko-amerykańskich. Ruch tam jak w RMF-ie na początki lat dziewięćdziesiątych. Przyjemnie było popatrzeć na wyluzowanego właściciela stacji. 

Przypomniało mi się, że poprzednim razem byłem tam (konkretnie pod budynkiem) dziesięć lat temu. Niecałe, bo konkretnie 20 grudnia. Czekałem wtedy na kandydata na prezydenta, który gotował z Gmyzem, a ja go potem, testową TT-ką wiozłem do Krakowa. Część przygód opisałem tu: https://www.3neg.pl/2014/12/20-grudnia-2014.html Bardzo się wtedy cenzurowałem. Nie napisałem, że przez chwilę miałem idiotyczny pomysł by radiowozowi w deszczu zwiać, ale bardzo szybko zareagował kandydat. Zjechałem więc na pobocze, wysiadłem z auta i czekałem na panów policjantów. I, gdy przyjechali, szybko podszedłem do radiowozu, żeby nie wpadli na pomysł sprawdzania, kto jest jeszcze w aucie, bo po co. Człowiek to miał przygody. Nie to, co teraz.

2. Byłem w Kanale Zero. Jest w budynku, gdzie kiedyś było BMW. Może nawet jest dalej. Tyle, że BMW było wyżej, bo Kanał Zero jest na parterze. No i nie ma tam takiego ruchu, jak w Republice, ale nie ma się czemu dziwić. 

Przez pierwszą godzinę wysęp w „Kolacji” jakoś mi nie szedł. Później się jakoś rozkręciłem. Z rzeczy, których nie powiedziałem, najważniejsze chyba jest to, że ekscytujemy się działalnością publicystyczną, premiera Tuska czy Radosława Sikorskiego. Ekscytujemy się tym, jak bardzo się za to na nich Trump będzie gniewał. Ktoś tam tłumaczy, że Trump jest jednak biznesmenem, że podchodzi do wszystkiego interesownie, więc będzie panował nad emocjami. A tak naprawdę ta dyskusja jest o pierdołach, gdyż dużo niż ta publicystyka, ważniejsze jest, co Tusk i Sikorski robili. Jaką politykę prowadzili. I jakie efekty ta polityka przyniosła. Tak naprawdę najważniejsze jest kim są. A to, kim są Trump wie bardzo dobrze, bardzo dobrze wiedzą Trumpa ludzie, bo Tusk i Sikorski nie urodzili się wczoraj. Przez całe lata byli wykonawcami polityki, którą Trump już w pierwszej swojej kadencji zwalczał. I robili to również wtedy, kiedy było wiadomo, iż ta polityka bankrutuje. 

W ramach odreagowania spędziłem wieczór w doborowym towarzystwach. Wieczór przedłużył się właściwie do rana. 
W jednym z towarzystw usłyszałem smutną historię. Zmarł wieloletni dyrektor finansowy Ministerstwa Kultury. Człowiek – instytucja. Pracował tam od czasów Waldemara Dąbrowskiego. 
Usłyszałem, że na jego zdrowie nie bez wpływu była współpraca z nową panią minister. 

3. Kampania prawyborcza dostarcza coraz to nowych atrakcji. Złą informacją jest, że będzie trwać tylko tydzień.
W ramach dochodzenia do siebie przetestowałem dwie nowe knajpy. Meksykańskie wege i koreańską. Ani za jednym, ani za drugim razem nie było to coś, czego potrzebowałem.