
1. Już tu pisałem, że dzień wyjazdu
jest raczej dniem zmarnowanym.
W nocy lało. Bardzo, choć
wieczorem nie bardzo na to wyglądało. Choć wieczorem sąsiad
Gienek ostrzegał, że lać może.
Przez noc nowym – tym razem
działającym – prostownikiem doładowywałem akumulator w 735.
Prostownik był niby hermetyczny, dlatego się zdziwiłem, że
zaparował mu wyświetlacz. Niewiele myśląc rozkręciłem
urządzenie i wylałem z niego pół szklanki wody. Co było
interesujące nie tylko ze względu na jego hermetyczność, ponieważ
dziwne było, że aż tyle wody się w środku zmieściło.
Posadziliśmy włoski orzech. Pierwszy nie przeżył spotkania z
panami kopaczami od kanalizacji. Ten, na razie wygląda bardzo
obiecująco.
Na wsi używam crocsów. Chyba od dziesięciu lat.
Lat temu z osiem, usłyszałem, że crocsów nie znosi natenczas
młoda warszawska lewica, bo są bardzo popularne wśród izraelskich
żołnierzy na przepustkach. A izraelscy żołnierze są źli, bo źle
traktują Palestyńczyków.
Crosców nie lubiła także młoda
warszawska prawica niepodległościowa, bo nosił takie Adam Michnik.
Na moje oko nosił crocsów podróbki, ale młoda warszawska prawica
niepodległościowa nie zawsze lubi przyglądać się detalom.
Ja,
w każdym razie crocsy lubię i używam przez większą część
roku. Wymieniając je czasami na gumofilce.
Jakiś wybitny
dziennikarz kiedyś napisał, że crosców producent ma problem z
modelem biznesowym, bo są to buty właściwie niezniszczalne, więc
klienci wciąż używają tych samych zamiast wymieniać je na nowe
co roku.
Nie jest prawdą, że są one niezniszczalne. Po prostu
się wycierają – czyli ich ubywa. Więc moich dziesięcioletnich
prawie nie ma. Na tyle nie ma, że jakiś dziwny kolec przebił mi
podeszwę w wbił się w mą lewą stopę. I to jest zła informacja.
2. Czytam „Porozumienie przeciw monowładzy”. Jestem niby
na początku, ale wciąż nie znalazłem czegokolwiek z tego, o czym
w dziesiątkach tekstów rozpisywali się dziennikarze, a tysiącach
postów podjęły media społecznościowe.
Nie ma się czemu
dziwić. W mediach mamy dziś do czynienia z monetyzacją hejtu. Nice
chce mi się teraz rozpisywać na czym to polega. I to jest – być
może – zła informacja.
3. Dawno temu, chyba w grudniu.
Znaczy – na pewno w grudniu, stało się w beemce coś takiego, że
przestała wiedzieć, że ma włączone światła. Znaczy –
przestała włączać oświetlenie tablicy rozdzielczej, zmieniać
wyświetlacz w radio i – przede wszystkim – awanturować się,
kiedy wysiadając zostawiało się włączone światła. I to jest
raz. Z miesiąc temu gazownik zauważył, że pasek klinowy od pompy
wody i alternatora jest postrzępiony, i że trzeba go zmienić. I to
jest dwa. Wtedy umówiłem się z mechanikiem Jackiem na wymianę
pasków, razem z wymianą amortyzatorów, ale na skutek zbiegów
okoliczności nie udało się tego zrobić. A przez zamieszanie z tym
związane, o pasku zapomniałem. I to jest trzy.
No więc
wracaliśmy do Warszawy. Całkiem żwawo. No i za Strykowem nagle
naraz zapaliła się kontrolka ABS, ładowania i hamulców. Najpierw
pomyślałem, że problem jest z kontrolkami. Chwilę później
komputer zgłosił problem z temperaturą płynu chłodzącego. Wtedy
wpadłem na to, że strzelił pasek klinowy. Zjechałem na pobocze i
zadzwoniłem do kolegi Piotra, króla Skierniewic z prośbą o pomoc
w znalezieniu holownika. Odnalazł takiego natychmiast. Niestety,
proces jego przyjazdu zajął godzinę. Dojechaliśmy na najbliższy
parking. Przy stacji BP. Pan holownik zaczął zmieniać pasek.
Zajęło to ze dwie godziny, bo generalnie nie było zbyt wygodnie.
Asystowałem mu w miarę możliwości. Co było trudne, bo przez cały
czas bolała mnie dziura w lewej stopie. Po wszystkim okazało się,
że strzeliła chłodnica. Czyli cała robota o tyle na nic, że
jechać się nie da. Więc samochód znowu wciągnięto na lawetę i
pojechaliśmy do Warszawy. Nie będę pisał, co było złą
informacją. Proszę sobie wybrać. Dojeżdżając do Warszawy,
powiedziałem panu holownikowi, żeby skręcił w prawo [w stronę
lotniska], zapominając o tym, że w tym celu trzeba skręcić w
lewo. Pojechaliśmy więc w przeciwną stronę. By dojechać na
Szyszkową jechaliśmy przez Ursus, gdzie się zgubiłem. W
międzyczasie zaczął wydzwaniać do mnie taksówkarz, którego
wcześniej zamówiłem. W końcu dojechaliśmy na miejsce. Pan
holownik popatrzył na mnie w sposób taki, z którego można było
wywnioskować, że gdybym mu powiedział, że jedziemy na Szyszkową,
dojechałby sam. O wiele szybciej. Warsztat mechanika Jacka jest obok
parkingu. Panowie parkingowi mają klucze do jego bramy. Poprosiłem,
zlustrowali lawetę, dali klucze, powiedzieli: ale Jacek jest chyba
na urlopie.
Wstawiłem beemkę, zamknąłem bramkę, oddałem
klucze, podjechaliśmy do bankomatu, zapłaciłem panu holownikowi,
jedziemy do domu. Po drodze okazało się, że nie wziąłem z auta
worka z jedzeniem.
Dobrą informacją jest, że zdążyliśmy do
domu przed świtem.