niedziela, 3 maja 2020

2 maja 2020



1. Wstałem o świcie i wciągnąłem specjalnie kupioną w tym celu flagę na maszt. Z tym, że najpierw ją musiałem nieco zmodyfikować, bo był to model nasadzany na kij, a nie wciągany sznurkiem. Sznurek – mam wrażenie, że ze dwa lata temu kupiony – dał się nadgryźć zębowi czasu. Ale kiedy już urwało się wszystko, co się miało urwać okazało się, że jest w porządku.
Doktor Sibora zarzucił Prezydentowi na Twitterze, że na co dzień nie dba o flagę. Bardzo żałuję, iż Pan Prezydent nie zabiera głosu gdy wokół niego widzę dziesiątki, setki polskich popisanych flag. Tak jest zawsze podczas imprez sportowych. Wielkie flagi z napisami leżą na śniegu a Pan milczy.
Pierwszy raz zobaczyłem pana Doktora w telewizorze prawie dziesięć lat temu. Mówił chyba o brytyjskiej królowej. Bardzo ciekawie. A tak przynajmniej mi się wydawało. Kilka lat później, na samym początku mojej obecnej pracy, użyłem nazwiska pana Doktora przy ówczesnej dyrektor Protokołu Dyplomatycznego MSZ. Reakcja nie była specjalnie dyplomatyczna. Usłyszałem, że pan Doktor nie ma pojęcia o czym mówi, ale mówi to w telewizorze, co czasem słyszą politycy, którzy mają pretensję do Protokołu, że coś jest nie tak, bo usłyszeli to w telewizorze, Protokół musi potem udowadniać, że nie jest wielbłądem, co nie jest – jak powszechnie wiadomo – proste.
Po kilku wizytach zagranicznych zrozumiałem o co chodzi. Im więcej było tych wizyt, tym więcej rozumiałem. Jako że nie jestem pracownikiem Protokołu – pan Doktor bardziej mnie śmieszył niż denerwował. Szczytem było, jak przez godzinę komentował przylot Prezydenta USA. Płakałem ze śmiechu. Kamery pokazywały znanych mi ludzi, wykonujących oczywiste dla mnie czynności, a pan Doktor opowiadał niestworzone rzeczy, plótł duby smalone, banialuki, farmazony, androny (wymieniam te wszystkie słowa, by uniknąć zwrotu: pierdolił jak potłuczony). Rzewnymi łzami płakałem. Znaczy – wręcz przeciwnie, akurat tych łez rzewnymi nie można określać.

Przed uroczystościami 80 rocznicy wybuchu II wojny światowej ludzie z TVN24 poprosili mnie o pewną przysługę związaną w wizytą wiceprezydenta Pence'a. (zauważyliście, że podczas najwyższego szczebla spotkań polsko-amerykańskich TVN24 jest bardziej zachwycony naszą polityką zagraniczną niż TVP? Jak to było? Przejrzystość, wolność słowa oraz niezależne i odpowiedzialne dziennikarstwo. W tym przypadku trudno się nie zgodzić.)
Oczywiście pomogłem. A przypomniawszy sobie moich przyjaciół z PD poprosiłem, by może zaprosili do komentowania jakiegoś innego eksperta, nie pana Doktora.
–To daj nam kogoś. Nikogo innego nie ma – odpowiedzieli. I to jest zła informacja. Dyplomaci, nawet emerytowani bronią się rękami i nogami przed chodzeniem do telewizji. Etyka zawodowa. Chodzą zaangażowani politycy typu ekscelencji Schnepfa. Więc cóż mogą zrobić wydawcy? Dzwonią pod sprawdzone numery. Stąd doktor Sibora, stąd pułkownik Dziewulski. Dzwonisz – masz. Człowiek mówi po polsku, nie jąka się. Jak trzeba, ma bibliotekę na tle której można go filmować. Wypowie się na każdy temat. Kiedyś taką rolę pełnił też profesor Rzepliński – oczywiście przed karierą w Trybunale Konstytucyjnym. Ale kto to dziś pamięta.

A co do flag w śniegu. W mrokach stanu wojennego milicja stawiała przed kolegiami ds, wykroczeń za znieważenie flagi państwowej obywateli, którzy na demonstracjach nieśli biało-czerwone flagi z napisem „Solidarność”. Oskarżeni bronili się – na ogół – skutecznie. Tłumaczyli, że flaga państwowa jest biało czerwona. Flaga biało-czerwona z napisem – państwową nie jest. I tak jest do dziś. Znaczy: leżąca w śniegu biało-czerwona płachta materiału z wielkim napisem „Wieluń” flagą państwową nie jest. Albo – jeszcze lepiej – jest flagą państwową w takim samym stopniu, jakim pan Doktor jest specjalistą od protokołu dyplomatycznego.

2. Zadzwoniła rano pani Wydawca z jednej z telewizji informacyjnych, żeby dopytać, co Prezydent będzie robić. Rano PAP puścił depeszę, która była nie do końca aktualna i wyszło zamieszanie. Zacząłem referować, kiedy doszedłem do żłożenia kwiatów pod pomnikiem Korfantego, powiedziała, że to brzydki pomnik, i że Ślązacy powinni sobie go na Śląsk zabrać. I po co te kwiaty. Odpowiedziałem, że rocznica jest wybuchu III powstania śląskiego. Ona na to, że jak powstanie to tylko warszawskie. Najwyraźniej cała nasza kilkuletnia opowieść o Ojcach Niepodległości nie trafiła wszędzie tam, gdzie powinna. I to jest zła informacja. Swoją drogą – wyrazy szacunku dla dyrektora Ołdakowskiego – on ze swoim przekazem trafił. Panią Wydawcę co roku spotykam na śpiewankach 1 sierpnia na placu Piłsudskiego.

3. Najpierw zaczął padać deszcz, później zaczęło grzmieć i spadł grad. Nie pamiętam kiedy ostatnio ktoś rzucał we mnie z takim zaangażowaniem małymi kamieniami. Kara to musiała być boska za to, że przez moment rozważaliśmy przyjęcie zaproszenia na grilla, które wystosowali sąsiedzi. Poluzowanie dopiero od poniedziałku.

Obejrzeliśmy na Netfliksie „Into the night”. I to jest zła wiadomość. Pomysł dobry, realizacja słaba. Po czterogodzinnym maratonie Bożena miała słuszne pretensje, że obejrzeliśmy po raz chyba dwudziesty „Drużyny pierścienia”.

sobota, 2 maja 2020

1 maja 2020


1. Pierwszy maja. Święto Pracy. Rocznica wejścia Polski do Unii Europejskiej. Szesnasta. Zarazem rocznica ostatniego naszego wyjazdu na wakacje.
Od tego czasu jeździmy wyłącznie na wieś. O, i dokładnie piętnasta rocznica naszej pierwszej wizyty w Rokitnicy.

Po latach obcowania z 735 nie mogę się przyzwyczaić do tego, że audi bierze olej. Kiedy już sobie przypominam, trzeba dolewać litrami. Ciekawe dlaczego Komisja Europejska nie zmusiła producentów do podawania informacji o zużyciu oleju na 100 km. Obok dwutlenku węgla i paliwa. Swoją drogą audi ze swoim litrem na 3000 kilometrów to właściwie nic przy kancelaryjnych Passatach. Ech ten cholerny downsizing.

No więc dolałem i pojechałem do paczkomatu po filtry i świece do kosiarki. Wymieniłem olej. Nie wymieniłem świec – lepsze bywa wrogiem dobrego. Zabrałem się za filtr powietrza, co nie jest specjalnie proste, bo wymaga wyjęcia zbiornika paliwa. Kiedy zdjąłem obudowę – okazało się, że kupiłem nie taki filtr jak trzeba. I to jest zła informacja, bo sobie przypomniałem, że popełniłem ten błąd już po raz trzeci. Zamawiając pamiętałem, że coś jest nie tak – są dwie wersje – ale przecież w płaskiej obudowie nie może być okrągłego filtra. A jednak.
Filtr prawdopodobnie nie był wymieniany od dobrych 15 lat. Briggs&Stratton potrafią najwyraźniej robić silniki.

2. Posadziliśmy orzech. Instrukcja internetowa zalecała wykopanie dziury metr na metr na metr. Zrobiłem mniejszą. Bardzo lubię glinę. Lubię gliniane naczynia, gliniane figurki, cegły lubię. Nie lubię w glinie kopać.
Później posadziliśmy jagody kamczackie. Duet, Jolantę i Wojtka. Później przesadziliśmy dwie aronie, które – rosnąc w cieniu – nie owocowały.
Później skosiłem kawałek parku. Parę dni za późno, bo żółte zielsko rozrosło się na tyle, że przestało się poddawać nożowi kosiarki. I to jest zła informacja, bo będę musiał je zaatakować kosą, a zepsuł kabel od słuchawek. A bez słuchawek z kosą nie za bardzo.

3. Pani dwojga nazwisk Mecenas postanowiła chwalić się na Twitterze swoją znajomością łaciny. Przypomniało mi się jak w Jachrance per aspera ad astra przetłumaczyła – przez ciernie do gwiazd. Po przemówieniu podszedłem do niej i powiedziałem, że gdyby Rzymianie chcieli mówić o cierniach, użyli by słowa spinae. Nie zrozumiała. Muszę pracować nad komunikatywnością. I to jest zła informacja, bo chyba już na to za późno.

Przeczytałem, że pan marszałek Grodzki wystąpił z okazji Dnia Polonii i Polaków za Granicą. Współpracownicy bali mu się powiedzieć, że to święto jest drugiego maja?

piątek, 1 maja 2020

30 kwietnia 2020



1. Nie ma kotów, więc są myszy. Myszy bywały też, kiedy były koty. Ale o ich istnieniu dowiadywaliśmy się, kiedy koty jakąś dopadały. No więc nie ma kotów, są myszy. Właściwie mysz. Dyskretna. Potrafi wsadzić głowę do kuchni i popatrzeć chwilę i powoli się wycofać w związku z naszą w kuchni obecnością. Bożena zastała ją kiedyś w łazience. Grzała się na ciepłej podłogowo grzanej podłodze.
Siedziałem sobie przy kuchennym stole szukając na Allegro kolejnej dyskusyjnie potrzebnej rzeczy. Usłyszałem nagle (tak właściwie to „nagle” nie jest dobrze oddającym tę sytuację słowem, bo to jednak był proces ale jakoś pasuje do „usłyszałem”) dziwne dźwięki dochodzące z szafki koło pieca. Dziwne dźwięki. Странные звуки. Były w czytance rosyjskiej об Артеке, mekce pionierów nad Czarnym Morzem. Konkretnie na Krymie. Artek powstał na chwilę przed urodzinami mojej świętej pamięci babci. Przed rewolucją teren był własnością łódzkiego przemysłowca Gustawa Biedermanna, który miał tam winnicę. Biedermann był synem farbiarza i wnukiem pastora. Winnicę pewnie wycięto.
Podmiot liryczny czytanki usłyszał dziwnie dźwięki, których sprawcą był delfin. Ja – mając świadomość, że nie przebywam w mekce sowieckich pionierów nad Morzem Czarnym nie spodziewałem się delfina. Wyjąłem jedną szufladę – nic. Wyciągnąłem drugą – mysz. Zaczęliśmy się sobie przyglądać. W końcu mysz nie wytrzymała napięcia i uciekła. Była dużo większa niż te, które dziesiątkowały koty. No i miała jasny brzuszek. Nie zdążyłem jej zrobić zdjęcia. I to jest zła informacja.
(A może Rosja zajęła Krym, bo pionier Putin nie zakwalifikował się na pobyt w Arteku i miał w związku z tym kompleks, który postanowił rozwiązać? Nie takie rzeczy się zdarzają w wielkiej polityce.)
Nie miałbym nic do myszy, żeby nie to, że tak brudzą.

2. Obejrzeliśmy „15:17 do Paryża”. Bożenie podobał się mniej. Mnie podobał się bardziej. Od „Gran Torino” przewartościowałem mój stosunek do Eastwooda. Znaczy zmieniłem zdanie, ale „przewartościowanie” brzmi mądrzej.
Filmy Eastwooda pokazują co robić, by zachować się jak trzeba. Żaden z naszych reżyserów nie potrafi robić takich filmów. I to jest zła informacja. Lepszym filmem niż „15:17 do Paryża” jest „Sully”. O pilocie, który wylądował na Hudson. U nas nikt nie zrobił filmu o kapitanie Wronie. Może i dobrze. Historia niesprawdzonego bezpiecznika. W finale pan Kapitan zaprasza gości podczas lotu, lat parę po wypadku do kabiny pilotów, żeby sobie z nimi zrobić selfie.

3. Matka wróciła do Polski. Polskie służby konsularne wsparte zostały przez przedstawiciela niemieckiego medium. Na dźwięk tytułu das Amt natychmiast ustawił się w pozycji zasadniczej. Muszę przyznać, że zdecydowanie wolę współpracować z dziennikarzami niemieckimi, niż polskimi z niby tych samych wydawnictw. Niby tych samych, choć niekoniecznie. Lat temu wiele usłyszałem, że menedżerowie z niemieckich mediowych koncernów traktują pracę w Polsce jak zsyłkę. Znaczy – nie jest to pierwszy garnitur. I to jest zła informacja. Choć często garnitur ten jest od Hugo Bossa. Dlatego ponoć prezydent Kwaśniewski, kiedy chciał coś załatwić w naszych mediach, dzwonił do Niemiec. 

czwartek, 30 kwietnia 2020

29 kwietnia 2019


1. Śniło mi się, że obudziły mnie czołgi jadące na Warszawę. Zamach stanu znaczy. Kiedy się przyjrzałem bliżej okazało się, że to T-55, kilka atrap pojazdów pancernych z pierwszej połowy XX wieku. Wszystkim zarządzał pułkownik SB ubrany w mix mundurów, typowy dla właścicieli kolekcji sprzętu wojskowego. Że jest pułkownikiem SB dowiedziałem się od niego. Pomyślałem, że jest na za młody i się obudziłem. Miewam ostatnio sny, które są dużo lepsze niż filmy, które oglądam. I to jest zła informacja. Bo ileż można spać.

2. Sen prawdopodobnie wziął się z dźwięków, jakie wydawała z siebie śmieciarka. To ten dzień, kiedy przyjeżdża po szkło. Raz w miesiącu, jeżeli człowiek zapomni i nie wystawi kubła – jest problem. Wchodzi tam zadziwiająco mało butelek po winie. Ech, gdyby był jakiś domowy sposób recyklingu butelek… Najpierw strzelać do nich z czarnoprochowca (w celu rozwijania pamięci mięśniowej). Później potłuczone szkło kleić do elewacji. Byłoby to jakieś wyjście, choć nie sądzę, żeby ze zrozumieniem podeszła do niego Lubuska Konserwator Zabytków.
Może by ktoś wymyślił jadalne butelki. Jak jadalne talerze, którymi handlował Kazimierz Marcinkiewicz. Talerze chyba kupiła nasza ambasada w Waszyngtonie za czasów panowania ekscelencji Schnepfa. Ale to mogą być tylko plotki. Jadalne butelki o smaku skomponowanym z zawartością. Paru celebrytów by mogło przy tym dorobić.
A gdyby tak poważnie przemyśleć koncepcję szklanych domów? Ściany z butelek łączonych gliną. No dobra. Ważne, że wieczorem wystawiłem kosz i jego zawartość zniknęła w czeluściach śmieciarki.

Miało padać. Miast padać mżyło. I to tylko przez chwilę. I to jest zła informacja.

3. Mazurek vs Kosiniak. Nie należy chodzić do Mazurka w przekonaniu, że skoro się lubimy, to na pewno będzie ok. Czy jest jakaś sprawa, w której nie zmienia zdania Kosiniak-Kamysz?
Ja tam uważam, że umiejętność zmiany zdania nie jest taka zła. Zdarzają się przecież ludzie, którzy nie mają zdania na żaden temat i pożyczają sobie zdanie od aktualnego rozmówcy. K-K trenuje inną dyscyplinę. Po tym, kiedy zmieni już zdanie, swoje poprzednie próbuje kleić komuś innemu.
Tym razem zaczął tłumaczyć, że to Andrzej Duda podniósł rolnikom wiek emerytalny.
W rzeczywistości było tak:
Wiek emerytalny został podniesiony ustawą z 11 maja 2012 r., która weszła w życie 1 stycznia 2013 r. Ustawa podwyższała wiek emerytalny (również rolników) z 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn do 67 lat dla obu płci. Do tego likwidowała wcześniejszą emeryturę rolniczą. Tzw. wcześniejsza emerytura rolnicza przysługiwała ubezpieczonemu rolnikowi, który spełniał następujące warunki (wszystkie): osiągnął wiek 55 lat – kobieta, albo 60 lat – mężczyzna, podlegał ubezpieczeniu emerytalno-rentowemu przez okres co najmniej 30 lat, zrezygnował z prowadzenia gospodarstwa. Ustawa z 11 maja 2012 r., podwyższająca wiek emerytalny, likwidowała po 31 grudnia 2017 r. możliwość przejścia na wcześniejszą emerytury rolniczej.
Czyli jeszcze raz – podniesienie wieku emerytalnego dotyczyło również rolników. Likwidowało możliwość przejścia na wcześniejszą emeryturę – ale w tym przypadku okres przejściowy trwał pięć lat.
Czyli jeszcze raz – K-K (z resztą rządu i koalicji PO-PSL) podniósł wiek emerytalny rolników do 67 roku życia. Wiek, który później inicjatywą Andrzeja Dudy został obniżony do 65 i 60 roku życia.
Znowu zacytuję klasyka. K-K mija się z prawdą nie bez udziału świadomości. Choć z drugiej strony istnieje możliwość, że świadomość w tym przypadku przegrywa z chęcią wiary w nową wersję przeszłości. Czyli że to nie K-K mija się z prawdą, tylko prawda K-K mija się z minioną rzeczywistością.
W każdym razie, K-K robi to z uśmiechem na ustach. Ja tak nie potrafię. I to jest zła informacja, bo gdybym potrafił – łatwiej by mi się funkcjonowało. 

Kiedy przyszło do obniżania wieku emerytalnego K-K wstrzymał się od głosu. Znaczy, proces zmiany zdania trwał u niego w tym przypadku dość długo.

W sprawę tablic rejestracyjnych mojej matki zaangażowały się Polskie Służby Konsularne. Das Amt jest na razie nieprzejednany. –Polska nie wpuszcza. –Ale to my jesteśmy Polska.Ale to my wiemy, że Polska nie wpuszcza.

Słynny w pewnych kręgach Leszek Jażdżewski, w dyskusji na Twitterze odpisał jednemu z dziennikarzy: żeby wygrać demokrację w Polsce trzeba się będzie ubabrać. I to mocno. Pora, żeby ta prawda wbiła się do głów zwolenników opozycji i jej liderów.
Kiedyś był ZBoWiD, po latach walki Leszek Jażdżewski może założy ZUBoD – Związek Ubabranych Bojowników o Demokrację.





środa, 29 kwietnia 2020

28 kwietnia 2020



1. Znowu byłem przekonany, że jest środa a nie wtorek. Mazurek vs Trzaskowski. Fragment o „Soku z buraka” nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak sama końcówka rozmowy. Nie rezygnujemy z opłat za parkowanie, bo medycy nie mieliby gdzie parkować. I ci, którzy pomagają seniorom. Obawiam się ścisku w autobusach, dlatego apeluję do rządu, żeby się zastanowił nad odmrażaniem gospodarki, żeby odmrażać w odpowiedzialny sposób. Tłok w autobusach to nie moja wina, bo wszystkie autobusy jeżdżą. Proponuję by ograniczenia były znoszone, kiedy będziemy do tego przygotowani. Żeby odmrażanie gospodarki nastąpiło, kiedy będziemy gotowi. 
Z sześć lat temu skonstatowałem, że Warszawa ma takich prezydentów, na jakich zasługuje. I to jest zła informacja.

2. Moja matka jest w Karlsruhe. Chciałaby wrócić do Polski. Kupiła w tym celu samochód. Citroen C2. Z samochodami moja matka ma zupełnie inaczej niż ja. Wybiera zawsze małe i niezbyt wygodne. Ale to nie jest akurat ta zła informacja.
Kiedy przyszło do czasowego rejestrowania usłyszała w urzędzie, że nie wydadzą jej tablic, bo nie wjedzie do Polski, bo Polska jej nie wpuści, bo Polska nie wpuszcza.
Może to chytry plan Niemiec na problem z polskimi pracownikami: skoro już są, to ich nie wypuśćmy tłumacząc, że Polska nie wpuszcza.
Niby trochę jak z 'Allo 'Allo! ale ciekawe w ilu przypadkach zadziałało.

Bożena przywiozła z Mrówki jagodę kamczacką Jolanta. Przeczytała, że do owocowania potrzebny jest drugi krzak. Pojechałem zatankować, a przy okazji wpadłem do Mrówki. Szukałem jagody kamczackiej Aleksander. Nie było. Była jagoda kamczacka Wojtek. Na wypadek niezgodności charakterów kupiłem jeszcze jagodę kamczacką Duet. Zobaczymy jakie wyjdę z tego owoce.
Kupiłem też orzech włoski. Prawie mojego wzrostu.
Z dziesięć lat temu posadziliśmy już jeden orzech. Ma z 30 centymetrów. Co prawda ze dwa razy został skoszony, ale to było już dość dawno. Mamy nadzieję, że przez ten czas orzech rósł w głąb. I tylko czekać aż wytrzeli i będzie nas obrzucać swemi owocami.

LPG po nieco ponad półtora złotego, etylina po trzy pięćdziesiąt coś. Złą informacją jest, że nie mam zakopanej cysterny, którą bym zalał tanią benzyną. Nie wiem czy prepersi magazynują paliwo w zakopanych cysternach. 

3. Nie znam się na ptakach. Potrafię odróżnić bociana. Sowę już niekoniecznie, bo zawsze może być puchaczem. Czym się różni gołąb od synogarlicy nie mam pojęcia.
Wczesnym wieczorem okazało się, że do domu wprowadziły się dwa ptaszki. Nie bociany. Nie wróble, bo jakoś inaczej brzmiały. Nie bardzo wiem, jak to zrobiły, bo musiały wlecieć drzwiami, przelecieć hol, salon i trafić do biblioteki. Dobór tytułów musiał je niezbyt satysfakcjonować, bo postanowiły wylecieć. Przez zamknięte okno. Robiły to bardzo zgrabnie, podlatywały do okna i w zawisie stukały dziobami w szybę. Miałem nadzieję, że wystarczy otworzyć tylko 1/4 okna. Jeden dał się złapać. I wypuścić. Drugi, nie miał przekonania, co do moich intencji. Musiałem otworzyć całe okno. Co nie było proste. Podobnie jak zamknięcie. Nasze okna to dzieło mistrzów stolarskich z czasów środkowego Gierka. Okucia wykonali ówcześni kowale. I to jest zła informacja, bo materiał jakiego użyli, nie za bardzo się do tego nadawał. Ten dobry poszedł pewnie na Hutę Katowice (obecnie ArcelorMittal Poland Oddział w Dąbrowie Górniczej).

wtorek, 28 kwietnia 2020

27 kwietnia 2020


1. InPost. Krótka historia drogi przesyłki nr 530000014966211022627367 (Żaba warsztatowa lewarek warsztatowy 2T).
9 Kwi 2020, 9:07 Przygotowana przez Nadawcę. 9 Kwi 2020, 15:38 Odebrana od klienta. 9 Kwi 2020, 17:23 Przyjęta w oddziale InPost. 10 Kwi 2020, 1:31 W trasie. 10 Kwi 2020, 9:28 W doręczeniu. 10 Kwi 2020, 16:28 Brak możliwości doręczenia. 14 Kwi 2020, 6:39 Przyjęta w oddziale InPost. 14 Kwi 2020, 11:07 W doręczeniu. 14 Kwi 2020, 14:26 Przyjęta w oddziale InPost. 15 Kwi 2020, 2:31 Przyjęta w oddziale InPost. 15 Kwi 2020, 15:38 W trasie. 15 Kwi 2020, 22:26 W trasie. 21 Kwi 2020, 18:58 Przyjęta w oddziale InPost. 22 Kwi 2020, 0:33 Przyjęta w Sortowni. 22 Kwi 2020, 7:17 Przyjęta w oddziale InPost. 22 Kwi 2020, 11:40 W doręczeniu. 23 Kwi 2020, 20:06 Przyjęta w oddziale InPost. 24 Kwi 2020, 1:25 Przyjęta w Sortowni. 24 Kwi 2020, 2:07 W trasie. 24 Kwi 2020, 19:59 W trasie.
Po raz kolejny zadzwoniłem do InPostu. Przesyłka jest zaadresowana na Bożenę, więc za każdym razem musi powiedzieć infolinii, że upoważnia mnie do z nią rozmowy. Przesyłka nr 530000014966211022627367 (Żaba warsztatowa lewarek warsztatowy 2T) była już w Pruszczu Gdańskim, była w Rzeszowie, teraz jest w Poznaniu. 
Na pewno ktoś do państwa oddzwoni, na pewno problem będzie rozwiązany – usłyszałem. I to jest zła informacja, bo tożsamą słyszałem tydzień temu, kiedy przesyłka była w Rzeszowie. Mieście rodzinnym Pawła Kowala.

2. Rano wziąłem udział w telekonferencji dyrektorów mojego miejsca pracy. Ubrałem (kultywujmy krakowskie tradycje językowe!) na tę okazję białą koszulę. Nie była ci ona jakoś specjalnie doprasowana, więc wyłączyłem transmisję HD.
Mam problem ze słuchawkami. Niezależnie od aplikacji – czy to Zoom, Skype czy Microsoft Teams – po chwili zrywa się połączenie bluetooth. I to jest zła informacja. Swoją drogą ciekaw jestem ilu ludzi na świecie dowiedziało się dzięki tej nazwie kim był Harald Sinozęby. Przez lata ulubioną moją technologiczną nazwą było TWAIN. Wierzyłem, że to akronim od technology without an interesting name. W końcu się dowiedziałem, że wzięło się z Ballady o Wschodzie i Zachodzie Kiplinga – and never the twain shall meet. W tym przypadku twórcy jednak przekombinowali.

Oglądałem w niedzielę, w TVN Turbo reportaż o prepersach. Szybko postanowiłem, że jak dorosnę to zostanę prepersem. Zbuduję schron przeciwatomowy i w ogóle. Ale na razie będę budował pamięć mięśniową ćwicząc strzelanie z czarnoprochowca. Żeby strzelać do czegoś bardziej konkretnego niż nieokreślony punkt na ścianie remizy na tekturowym pudle namalowałem niby tarczę. I o ile pierwsza kula trafiła mniej-więcej w środek, o tyle następne raczej mniej niż więcej. Pocieszam się, że gdybym się bronił przed atakiem zombie, to gdyby ten zombie był odpowiednio duży, to wszystkie kule by były w celu. Kiedy wystrzelałem bębenek dotarło do mnie skąd znam określenie preppers. Z Far Cry New Dawn. Bohater gry uzupełnia zapasy w schronach przygotowanych przez prepersów. Najwyraźniej większość z nich nie przygotowała się na tyle, żeby przeżyć.
Muszę swoją drogą przyznać, że oglądanie gier na YouTube sprawia mi chyba większą przyjemność niż granie osobiście. Przede wszystkim nie muszę mieć nadziei, że ktoś kupi mi w prezencie konsolę. Na to, by sobie samemu taką kupić nie byłem nigdy wystarczająco zdeterminowany, a nie mam ośmioletniego syna, którego mógłbym użyć jako pretekstu.
Kiedyś w Media Markcie w Blue City widziałem taką sytuację. Promieniujący szczęściem ojciec z Playstation i naręczem gier z chyba sześcioletnim synem. I zupełnie nie widząca co się dzieje mamusia.

3. Dziennikarz jeden zapytał mnie o spotkanie PAD z Gowinowcami. Odpowiedziałem, że ogłoszone zostanie powstanie nowej partii z Gowinem i Korwinem. I że partia będzie się nazywać Nieporozumienie. Jakiś czas później przeczytałem w jego tekście, że w Pałacu panuje wisielczy humor. Nie uczyli najwyraźniej w gimnazjach co to purnonsens.
Przez parę chwilę byłem bardzo popularny. Dzwonili kolejni żurnaliści. Nie mogli się pogodzić z tym, że nie będąc w Warszawie nie stoję pod drzwiami Kolumnowej. Swoją drogą naszła mnie konstatacja, że kiedyś bym żałował, że nie stoję. Dziś jakoś nie bardzo. Złą informacją jest, że się nie mogę zdecydować, czy to jest zła informacja.

Zjedliśmy lidlowską pizzę z humusem. Kiedy ją kupowałem – nie zwróciłem na ten humus uwagi. Teraz mi się przypomniał You Don't Mess with the Zohan. Film, który w Polsce przeszedł właściwie bez żadnego echa. Czemu nie ma się właściwie co dziwić.

We wstępniaku redaktora Lisa nazwisko Kaczyński pojawia się sześć razy. Nazwiska Kidawa-Błońska i Duda nie występują.

W You Don't Mess with the Zohan, arabskiego terrorystę grał John Torturro. Późniejszy nauczyciel historii Winony Ryder. 

poniedziałek, 27 kwietnia 2020

26 kwietnia 2020


1. Nie chce mi się już oglądać porannych niedzielnych dyskusji w kanałach informacyjnych.
Wcześniej było tak: włączał człowiek Polsat News, przełączał na TVP Info, kończył dwugodzinnym maratonem na TVN24. Teraz trzeba wybierać: Info czy Polsat, Politycy na TVN24 czy dziennikarze na Polsat News. A do tego ta nieznośna świadomość, że nic nas nie może zaskoczyć. Człowiek się musi koncentrować na smaczkach typu: przewodniczący Czarzasty cytujący prominentnego lecz anonimowego pisowca, który miał opowiadać przewodniczącemu Czarzastemu, że jeżeli nie będzie (razem z innymi prominentnymi pisowcami) przy władzy, to będzie siedzieć.
Jestem na tyle stary, że pamiętam lata dziewięćdziesiąte. I pamiętam ile razy w kierunku kolegów przewodniczącego Czarzastego krzyczano, że będą siedzieć. Nie pamiętam, żeby to do czegoś doprowadziło. Przewodniczący Czarzasty jeszcze nie krzyczy. Ale niewiele mu do tego brakuje.
Przewodniczący Czarzasty wystąpił w marynarce. Jest to o tyle interesujące, że występował z domu. Po Skype. Najwyraźniej po domu chodzi przewodniczący Czarzasty w marynarkach, do telewizji w kolorowych sweterkach.
Redaktor Miziołek oświadczyła, że nie odbiera poczty. Podobnie jak Przemysław Szubartowicz. Zaś red. Łaszcz ma na tyle słaby internet w domu, że nie da się oglądać jej rozmówców chcących powiedzieć coś innego niż red. Wielowieyska.
Generalnie stracone przedpołudnie. I to jest zła informacja. Lepiej by było oglądać „Gardeners World” na Domo+.

2. Redaktor Wroński w ogniu dyskusji na Twitterze napisał, że Bereza Kartuska leży w polskich granicach. Zrozumiały błąd. Ciągle się słyszy, że Polska to druga Białoruś. Można uwierzyć, że Białoruś to też Polska.

Od paru miesięcy pijemy barszcz. Kwas buraczany. Kiszony sok z buraków. Różnie to nazywają. Przez ostatnich dwadzieścia lat kisiłem buraki w grudniu, na świąteczny barszcz. Przez kilka lat Bożena wywierała na mnie presję bym robił to częściej. Zacząłem. Robota prosta. Trzeba się tylko zdecydować.
Był spory zapas, bo zrobiłem na wsi, a ze dwa litry przywiozłem też z Warszawy. Proces kiszenia trwa około tygodnia. Przepis mojej świętej pamięci babci, nieco zmodyfikowany wygląda tak: buraki obieram. Kroję w plastry. Wrzucam do słoja. Lub kamionki. Co parę warstw buraków – jarzyny. Marchewka, pietruszka, seler. Cebula. Czosnek. Kiedy naczynie się wypełni – zalewam przegotowaną wodą. Solę. Przed zalaniem.
Użyłem złego noża. Zbyt ostrego i za krótkiego. Zrobiłem sobie dziurę w kciuku. I to jest zła informacja. Nie lubię mieć poranionych rąk.

3. Kupiłem na Allegro bezprzewodowy dzwonek do drzwi. Taki z kamerką. Ktoś dzwoni, kamerka w outdoor unit kameruje, wysyła radiowo do indoor unit, indoor unit via chmura wysyła na komórkę. I człowiek wie, kto dzwoni. Działało. Udało mi się zamontować outdoor unit do furtki. Nie było to proste, bo musiałem wiercić w kawałku blachy, na którym kalkotekstem ktoś kiedyś napisał „uwaga zły pies”. Albo mój sąsiad Gienek, albo jeszcze jego świętej pamięci teść. No więc zamontowałem. O się okazało, że nie działa. I to jest zła informacja. Albo jest zbyt daleko. Albo ekranuje ten kawałek blachy. Coś trzeba będzie wymyślić.

„Shazam!” na HBO. Nie polecam. Nie do końca z czystym sumieniem, bo przespałem finał.

25 kwietnia 2020



1. Wstałem, wyszedłem przed dom, okazało się, że w nocy padał deszcz. I ta obiektywnie dobra informacja, subiektywnie jest zła. Wziąłem do siebie informacje o suszy, przestałem wierzyć w to, że deszcz spaść może i zostawiłem na zewnątrz trochę rzeczy, które raczej nie powinny zmoknąć. 

2. Plan był taki – przez cały cały dzień nie będziemy nic robić. Spalił na panewce. Robiliśmy porządki przy stodole, która pełniła funkcję stołówki. Bożena zajmowała się liśćmi i gałęziami, ja – urządzeniem, którego nazwy nie znam – wirujące ostrza tnące płytko darń – kawałkiem ziemi, na którym rośnie wredna trawa. Wredna – wysoka, sztywna, która na jesieni schnie i zalega. Taki żmut. Kosiarka ma z tym problem. Kosa niby mniejszy, ale strasznie się trzeba narobić. 
Łaziłem z ta tym urządzeniem słuchając „Ogniem i mieczem”. Zajęło mi to czas od powrotu Zagłoby i Wołodyjowskiego z Warszawy, przez wyprawę po kniaziównę, aż do początku oblężenia Zbaraża.
Michał Wójcik opowiadał historię – jeśli dobrze pamiętam – jego dziadka, który zwiał z łagru do Andersa. Namówił dwóch (?) kryminalistów (Rosjan), żeby z nim uciekli. Po drodze złamał nogę. Kryminaliści go nieśli. Bo opowiadał im „Trylogię”. Donieśli. Zdobywał później Monte Cassino. Nie wiem, co stało się z Rosjanami. Mogliby na przykład też wylądować u Andersa, na przykład odkryć swoje żydowskie korzenie i na przykład zostać bohaterami odrodzonego Izraela.
Ja bym nie potrafił opowiedzieć „Trylogii” w wystarczająco interesujący sposób. I to jest zła informacja. Bo nie wiadomo co się jeszcze może wydarzyć.

3. Bartosz T. Wieliński zarzucił na Twitterze Ministerstwu Spraw Zagranicznych, że w żaden spoosób nie odnotowało piątej rocznicy śmierci Władysława Bartoszewskiego. Ministerstwo w osobie Moniki Luft – rzecznika odpowiedziało, że wręcz przeciwnie. Odnotowało na profilu (swoim) Historia Dyplomacji.
Raz w życiu rozmawiałem z redaktorem Wielińskim. Prawie pięć lat temu. Napisał tekst o tym, że Krzysztof Szczerski nie chce rozmawiać z ambasadorami Francji i Niemiec. Tekst nieprawdziwy. Rozmowy były dość częste. Ostatnia w przeddzień ukazania się tekstu. Zadzwoniłem, powiedziałem, że się myli, że rozmowy trwają i że nawet panowie są umówieni na obiad. Zasugerował, że go okłamuję. I tyle było z tej rozmowy. Muszę przyznać,że było to ciekawe doświadczenie. I cenne. Od tego czasu nie traktuję poważnie niczego, co red. Bartosz T. Wieliński pisze.
Plotka głosi, że najgorzej miał ambasador Francji, gdyż jego centrala miała mieć do niego pretensje: nie może być tak, żeby prasa pisała, że ambasador Republiki nie może załatwić sobie jakiegoś spotkania. Najtrudniej udowodnić, że się nie jest wielbłądem. Zwłasza ludziom pokroju redaktora Wielińskiego.

Szymon Hołownia zapraszał w piątek na live chat. Napisał, że Andrzej Duda miał na swoim 3 tys. widzów. „My zróbmy 10 razy więcej: 30 tys. Pokażmy, gdzie naprawdę są Polacy!
Sprawdziłem liczbę wyświetleń ostatniego Q&A Andrzeja Dudy. 388 tysięcy.

Plecy mnie bolą. I to jest zła informacja.



niedziela, 26 kwietnia 2020

24 kwietnia 2020


1. Wyjazd do Warszawy to zawsze zła informacja.
Koło Grodziska audi poinformowało mnie o tym, że pora zająć się układem hamulcowym. Musiałem się skonsultować z red. Pertyńskim, gdyż nie do końca byłem przekonany, że piktogram oznacza hamulce. Red. Pertyński rozwiał wątpliwości. Jednocześnie zabronił mi osobiście zajmować się układem hamulcowym (przy okazji kierowniczym również). To dziwne, gdyż w TVN Turbo, w programie, w którym dwóch antypatycznych (jeden bardziej, drugi mniej) handlarzy samochodami kupuje, cyzeluje i sprzedaje samochody – proces wymiany klocków hamulcowych jest bardzo prosty. Swoją drogą wyobrażam sobie sytuację, w której jeden z bohaterów tego programu trafia na klienta, który oświadcza, że jest widzem programu i jest gotów zapłacić za auto więcej, by nie wygrał ten drugi, bo go nie lubi.

2. Warszawa przywitała mnie korkiem. I zadziwiająco wielką liczbą ludzi na ulicach. Ludzi częściowo bez masek. I nie chodzi mi o to, że mieli maski na ustach i odsłonięte nosy. Chodzi o ludzi bez masek. Zupełnie. Na przykład dwóch rowerzystów, którzy przejechali przede mną na skrzyżowaniu Hożej z Marszałkowską.
Red. Pertyński doniósł z Trójmiasta, że parkingi przy plażach są pełne.
Najwyraźniej są ludzie, którzy uwierzyli, że mają wrodzoną odporność.
W Pałacu od paru tygodni, każdy wchodzący musi stanąć oczy w oczy z kamerą termowizyjną. Jeszcze mi się nie udało uzyskać temperatury wyższej niż 36°C. I to jest zła informacja, bo kiedy zacznie się akcja ścigania zombie mogę być omyłkowo uznany za martwego.
Palacze pałacowi z zaangażowaniem palą dwa razy więcej niż zwykle. Usłyszeli, że nikotyna zmniejsza szanse na zarażenie koronowirusem. Tylko czekać aż znowu ktoś odkurzy pomysł sprzed prawie 30 lat i reaktywuje firmę „Bioferm”. Dziś jeszcze łatwiej byłoby prowadzić ludzi na takie manowce. 

3. Zrobiłem, co miałem zrobić i ruszyłem z Warszawy. Na stacji Orlenu za Strykowem kupiłem płyn odkażający. Zanim kupiłem – zatweetowałem, że płyn na stacji jest. Muszę przyznać, że dawno nie udało mi się rozpętać takiej dyskusji na Twitterze. Dysonans poznawczy najwyraźniej powoduje u niektórych wściekłość. Wielu ludzi uwierzyło, że płyn odkażający „Orlenu” nie istnieje, bo pasuje im to do ich obrazu świata.

Profesor Grodzki wygłosił orędzie. Powiedział, że wybory korespondencyjne są niebezpieczne. Parę godzin wcześniej WHO ustami dr Catherine Smallwood stwierdziło coś zupełnie przeciwnego. Profesor Grodzki już parę razy wykazał swoje oderwanie od rzeczywistości (narty we Włoszech, testy na izbie przyjęć etc.). Ciekawe, czy kiedyś do niego dotrze, że nawet jego najwierniejsi wyborcy w końcu zauważą, że – cytując klasyka – mija się z prawdą nie bez udziału świadomości. Choć w tym przypadku udział świadomości nie musi być wcale pewny.

Czasy mamy dziwne. Można twierdzić, że palenie chroni przed wirusem, można twierdzić, że płyn Orlenu nie istnieje, można, że przychodząca pocztą karta do głosowania roznosi wirusy mimo iż inne przesyłki tego nie robią. Właściwie można wszystko. 

„Fakt” przez dwa dni twierdził, że Prezydent wziął milion złotych kredytu. Na trzeci dzień odkrył, że kredyt był jednak niższy. O ponad połowę. Redakcja największego dziennika w Polsce nie potrafiła dobrze odczytać księgi wieczystej. I co? I nic. Można wszystko.

Dojechałem na końcówkę „Ściganego”. Kiedyś to potrafili robić filmy. 
Kobieta, która w niezapomniany sposób grała rolę Polish Landlady nazywała się Monika Chabrowska. Nie ma nic o niej w Wikipedii. I to jest zła informacja. 

piątek, 24 kwietnia 2020

23 kwietnia 2020


1. Czwartek. Dwa razy sprawdzałem, bo mi się wydawało, że jest środa. I to jest zła informacja.

Skończyliśmy oglądać „Spisek przeciwko Ameryce”. Tydzień temu w Newsweeku czytałem wywiad z Johnem Torturro. Dla znajomych aktora Roth (autor książki na podstawie której powstał serial) przewidział Amerykę Trumpa. Druh Sekretarz opowiadał, że kiedy książka wyszła – mówiono, że to obraz Ameryki Busha. Lead do wywiadu zrobiono z cytatu: „Ksenofobia odradza się lawinowo na całym świecie, co doskonale widać na przykładzie Polski, Węgier, Wielkiej Brytanii czy Brazylii. I na tym się nie skończy – opowiada »Newsweekowi« amerykański aktor John Torturo.
Jeszcze jeden cytat „Fascynuję się przeszłością, zwłaszcza I połową XX wieku. Na planie »Spisku…« ekipa nazywała mnie nawet nauczycielem historii, Winona Ryder użyła tego określenia i przyjęło się.”
Skoro Winona nazwała Torturro nauczycielem historii, to znaczy, że musi on mieć kompetencje do oceny rozwoju ksenofobii w Polsce.
Serial zaś warto zobaczyć.

Starszy Analityk Szacki nie jest już Starszym Analitykiem Szackim. Jest Szefem Działu Politycznego Szackim. Niby awans, choć na jego miejscu wolałbym mieć jakiś bardziej wyszukany tytuł. Na przykład: Najstarszy Analityk Szacki. O, i tak go będę nazywał. Otóż Najstarszy Analityk Szacki przeprowadził kilka dni temu analizę planu Budki. Napisał, że plan ma nikłe szanse na sukces. Z czym trudno się nie zgodzić. W założeniach pominął jedną rzecz. Budka twierdzi, że ludzie nie chcą wyborów, bo boją się głosować. Wydaje mi się, że z ostatnich sondaży wynika coś innego. Mianowicie respondenci uważają, że wybory już się rozstrzygnęły i nie ma sensu w nich uczestniczyć. Po prostu wszystko jest już poukładane. Swoją drogą Jeszcze nigdy w historii polskich wyborów sztaby nie zrobiły tyle złego swoim kandydatom.

2. Przyjechał wytęskniony wąż. Przyjechał długo oczekiwany łącznik czegoś, co poziomuje reflektory. Przyjechały dwie szafki nocne kupione przez Bożenę wraz z zestawem figur geometrycznych z drutu. Przyjechała śruba do zamocowania noża w starej kosiarce Bożeny. Najwyraźniej wykorzystaliśmy limit szczęścia dla całej okolicy, bo samochód kuriera przestał palić. Reanimowałem go za pomocą kupionego niegdyś w Lidlu prostownika z funkcją wspierania startu. I tak zajęło to z pół godziny. W Caddym kuriera najprawdopodobniej poszedł alternator. I to jest zła informacja, bo nie wiadomo czy będzie miał czym przyjechać następnego dnia.

3. Kiedy udało się odpalić kuriera ruszyłem do Świebodzina do paczkomatu. Przyjeżdżam. Przed paczkomatem stoi wyładowane przesyłkami audi, którego właściciel ładuje paczkomat. –Przyjdź pan za godzinę – mówi. Więc poszedłem do Lidla. I to jest zła informacja, bo wydałem trzy stówy na dyskusyjnie potrzebne rzeczy. Na przykład elektryczną maszynkę do polerowania lakieru samochodowego. No, nie. Maszyna do polerowania może się przydać, kiedy przyjdzie czas na następną debatę kandydatów.


czwartek, 23 kwietnia 2020

22 kwietnia 2020


1. Miałem sen, którego rozmachu nie powstydziliby się twórcy „Incepcji”. Nowy Jork (nie bardzo do Nowego Jorku podobny) (choć jest to na tyle duże miasto, że gdzieś są fragmenty podobne do tych, które mi się śniły) (zresztą w pewnym momencie, idąc przez ten wyśniony Nowy Jork razem z Jamesem Shotterem – moim sąsiadem z Financial Times – zauważyliśmy, że miasto wyglda jak dowolne duże europejskie miasto) i klęska żywiołowa. Tsunami. Trochę jak w tym filmie Rolanda Emmericha z idioteczną sceną, w której ukryci przed zimnem w nowojorskiej bibliotece palą w kominku książki (nie wiem, co ci Niemcy mają z tym paleniem książek) zamiast mebli, czy parkietu. We śnie nawet był statek, który fala wrzuciła między domy. Było spotkanie z przedstawicielami Polonii, którzy mieszkali w domu, w którego ścianach ukryto dziwną mieszaninę śmieci i towarów ze sklepów na przykład historycznych zestawów Lego.
W końcu wody się cofnęły, poszedłem do sąsiedniego hotelu na śniadanie (mój hotel miał zniszczony parter), a tam całe kierownictwo Kancelarii Prezydenta w kowbojskich kapeluszach. Kierownictwo i ksiądz kapelan. Też w kowbojskim kapeluszu. Tego było już za wiele. Postanowiłem nie kontynuować snu. Wstałem.

Wstałem. W sam środek histerii TVN24. Skończył się znany nam świat, bo PWPW zaczęło drukować karty wyborcze, a nie ma jeszcze ustawy o wyborach korespondencyjnych. Mnie tam się wydaje, że wybory korespondencyjne dla seniorów i kwarantannowanych przegłosowano już ze trzy tygodnie temu, więc jest pretekst by zacząć karty korespondencyjne drukować. Ale co ja się tam znam.

Nie słuchałem Mazurka z Hoffmanem na żywo, chciałem sobie go zostawić do śniadania. Niestety RMF24.pl nie opublikował nagrania. I to jest zła informacja.

2. W zatoczce przystanku autobusowego, naprzeciw kuchni rozładowywano harwestera. Przyjechał na podczołgówce. Zjechał z niej o własnych siłach i tyle go widzieli. 15 lat w Lubuskiem nauczyło mnie, że nie każdy las jest tysiącletni. Znaczy prawie żaden taki nie jest. Że większość to zasadniczo pola uprawne, z tym, że żniwa są rzadziej. Dużo rzadziej. Więc nie rzucam się na harwestery powiewając tęczową flagą i krzycząc grinpis. Nawet w Dzień Ziemi. A może zwłaszcza w Dzień Ziemi. Leśnicy więcej drzew sadzą niż ścinają. Na kawałkach lasu, które wycinane były 15 lat temu, nowe drzewa zdążyły już całkiem nieźle wyrosnąć.
Swoją drogą mam wrażenie, że Lasy Państwowe to najlepiej działająca korporacja w Polsce. Ale to inna historia.

Słuchałem – z przerwami – debaty kandydatów. Z przerwami, bo najpierw komputer mi się buntował i wywalało mi Twittera, później – żeby nie zasnąć wykonywałem różne czynności, przez które traciłem zasięg i zrywało mi transmisję. Zdjęłem z kredensu rewolwer czarnoprochowy i załadowałem go Wcześniej na piecu zapaliłem nieco prochu – by sprawdzić, czy jeszcze działa. Proch czy działa. Przy okazji dotarło do mnie dlaczego proch czarny nazywa się również dymnym. Oddałem serię próbnych strzałów. Z czarnoprochowego rewolweru tradycja nakazuje strzelać do butelek na płocie. Niestety nie mam płotu z widokiem na prerię, na której raczej nikt przypadkowy by się nie przypelętał. Do tego celne strzelanie do butelek generuje spore ilości tłuczonego szkła, którego by się mojej osobie nie chciało zbierać. Serię strzałów oddałem więc w kierunku ceglanego muru byłej remizy. Wz wiązku z tym, że nie strzelałem do czegoś konkretnego – nie można powiedzieć żem chybił. Kandydaci mówili wtedy o odnawilnych źródłach energii. Później, za pomocą pasty „Tempo” polerowałem lakier audi. Udało mi się usunąć ślady po ptakach, których wydzieliny wżarły się lakier na tyle, że zwykła myjnia nie mogła ich usunąć. Kandydaci mówili, że kochają zwierzęta. A jeden ma wujka, który pracował na kopalni. No i zdemontowałem rozrusznik z traktorka. Ale wtedy mi się już zawiesiła transmisja na tyle poważnie, że nie chciało mi się jej na nowo uruchamiać. Prezydent w tym czasie sadził drzewa w podwarszawskim lesie.

Przez rok. Może dłużej. Stodoła za naszym płotem (od strony akacji) wystawiona była na sprzedaż przez jednego z trzech (czterech) rolników z naszej wsi. W końcu znalazł się nabywca. Stolarz. (Choć bardziej cieśla) I to jest zła informacja, gdyż ma on maszynę brzmiącą jak syrena strażacka tylko bardziej.

3. Niniejszym pozdrawiam dyrektora (byłego) Zydla. Dyrektor (były) Zydel jakiś czas temu porzucił pracę w Mieście Stołecznym. Prze lata wierzył, że jego praca nie jest związana z polityką. Cytując klasyka (krakowskiego): Bo wiara jest jak dupa, trzeba ją mieć. Prawdopodobnie by mieć tę wiarę musiał porzucić tę pracę. Rispekt – jak to się mawiało na blokowiskach, które dziś są osiedlami apartamentowców.

Zadzwonił do mnie dziennikarz dziennika „Fakt” by mnie zapytać o spotkanie Prezydenta z wicepremierem Sasinem i wicepremierem (byłym) Gowinem. Odpowiedziałem mu – szczerze i prawdziwie – że nic na ten temat nie wiem. I że to, iż ktoś wchodzi do Pałacu nie musi znaczyć, że spotyka się z Prezydentem, gdyż w Pałacu można się spotkać również z kimś innym. Złą informacją jest, że w efekcie przeczytałem tekst: „Takie pytanie Fakt zadał m.in. prezydenckiemu rzecznikowi Błażejowi Spychalskiemu i ministrowi Marcinowi Kędrynie (48 l.). – Nie wiem nic o spotkaniu – powiedział nam Spychalski. To samo przekazał nam Kędryna.” Czyli nie dość, że mianowano mnie ministrem, to jeszcze stwierdzono, że mam już 48 lat. A to dopiero będzie za dwa i pół tygodnia.


środa, 22 kwietnia 2020

21 kwietnia 2020


1. InPost. I to jest zła informacja. Źli ludzie mówili, że InPost to firma, która miała przejąć Pocztę Polską. Przez jakiś czas dostarczała już nawet przesyłki sądowe. Później mówiło się, że właściciel firmy wspiera Ryszarda Petru. Nie wiem, czy również .Nowoczesną. Później przesyłki sądowe wróciły do Poczty Polskiej i jakoś źli ludzie przestali mówić, o tym, że InPost ma ją przejąć. W każdym razie, czas jakiś temu Allegro uszczęśliwiło mnie i miliony mnie podobnych swych klientów umową z InPostem. Na pierwszy rzut oka wszystko pięknie. Płaci się zryczałtowaną kwotę, później przesyłki są za darmo, lub prawie za darmo. Nic tylko kupować. Paczkomaty – super pomysł, nie trzeba czekać na kuriera, bądź korzystać z uprzejmości golibrody da dole. Kurierzy – ogarnięci Ukraińcy wszystko jakoś działało. Ale to w Warszawie.

Jakiś czas temu zamówiłem „Żabę warsztatową lewarek warsztatowy 2T”. Chciałem zmienić koła na letnie nie bawiąc się podnośnikiem z wyposażenia samochodu. Zamówiłem na wieś. Zadzwonił kurier spod Gdańska. Że błąd w adresie. Pytam o kod pocztowy. Odpowiada, że nie stąd. Kod mój. Lubuski. Przesyłka znika. Po prawie dwóch tygodniach dodzwaniam się na infolinię. Przesyłka ostatnio widziana była w Rzeszowie, tydzień temu. Okazuje się, że w systemie ma inny kod (zły) niż na naklejce adresowej (dobry). Pani z infolinii próbuje problem załatwić. Poprzednim razem (bliżej nowego roku) każda rozmowa z infolinią prowadziła do nikąd. Problem udało się dopiero rozwiązać po przediwnej znajomości na zadziwiająco wysokim szczeblu.
No więc nie mam mojej „Żaby warsztatowej lewarka warsztatowego 2t” i nie wymieniam kół. Po Polsce krąży również 50 metrów węża ogrodowego o średnicy 1 cala. Gdyby ktoś spotkał – proszę przakazać, że tęsknię.

2. Na zimowych kołach pojechałem do Świebodzina na zakupy. Przy paczkomacie koło Lidla dwie panie komentowały rzeczywistość. Jedna siedziała w samochodzie, druga w odległości metrów kilku stała oparta o swoje BMW. Nie miały maseczek (dzięki samochodom). Przez odległość musiały rozmawiać na tyle, głośno, że bardzo było je słychać. Generalnie rzeczywistość im się nie podobała.
W Lidlu nie było kolejki. Nie było też mrożonego szpinaku. I to jest zła informacja. Nie było też oleju z pestek winogron. Za to było dużo elektronarzędzi. Kupiłem strug. Elektryczny. Po angielsku – planer. Człowiek uczy się całe życie.
Marcin Meller w ostatnim felietonie napisał: „W sklepie próbuję w plastikowych rękawiczkach otworzyć plastikową jednorazówkę, szybciej bym chyba skrzesał ogień dwiema cegłami.” Z gumowymi rękawiczkami jest podobnie.
Jakoś bawi mnie to, że jeżeli z mellerowego felietonu wyrzucić oceny polityczne, to zadziwiająco bliski mi jest rysowany przez niego obraz świata. „Raz, dwa razy dziennie widzimy przelatujący wysoko samolot i cieszymy się jak bohaterowie »Seksmisji« na widok bociana”. Mam tak samo.

Kolega Kapla pisze czwartą część swojej serii kryminałów. Dziać się ma w czasie pandemii. Podrzuciłem mu, że dla erotomana gawędziarza (dla takich zawsze w kryminale miejsce jest) sytuacja, w której kobietom widać znad maseczek tylko oczy jest świetnym tematem do monologów.

3. Prezydent u Rymanowskiego potwierdził, że 500+ będzie wypłacane. Posłowie opozycji wyciągnęli z tego wniosek, że nie będzie. Jeszcze nie tak dawno temu nawalaniem w Internecie zajmowali się asystenci posłów. Dziś robią to sami posłowie. Niektórzy traktują to jako główne ich zadanie jako parlamentarzystów.

Mamy nową kosiarkę. Ręczną. Na baterię. Bateria wystarcza na jakieś 40 minut koszenia. Później wymaga trzygodzninnego ładowania. Ma to ukryty sens, gdyż wymaga dokładniejszego planowania dnia. Albo zakupu drugiej baterii. A właściwie i trzeciej. I jeszcze jednej ładowarki. Z drugiej strony, przez te 40 minut można skosić spory kawałek gruntu. Oczywiście nie taki, jak traktorkiem. Ale, że traktorek nie dość, że nie kosi, to wciąż nie jeździ.

Wieczorem oglądaliśmy końcówkę filmu, w którym Sylvester Stallone ma tatuowaną córkę tatuażystkę. I razem z azjatyckim z rysów policjantem walczy z afrykańskim z rysów przestępcą i jego wynajętym zabijaką o rysach bohatera kina akcji klasy C. I to wszystko w Nowym Orlwanie. Na koniec afrykański przestępca ginie z rąk wynajętego zabijaki klasy C, który po odbyciu walki na strażackie toporki (ze Sylvestrem) ginie z rąk azjatyskiego policjanta, który wiąże się z tauowaną córką tatuażystką. Chwilę przed końcem afrykański z rysów przestępca dzieli się ze skorumpowanym afroamerykańskim z rysów policjantem konstatacją, że nie można ufać komuś, komu nie zależy na pieniądzach – mówi to proroczo o zabijace o rysach bohatera kina klasy C.
Nie widziałem początku tego filmu i to jest zła informacja, bo nie zapamiętałem jego tytułu.
Film był na TV Puls. Kanale na którym w większości flmów gra albo Jean-Claude Van Damme, albo Steven Seagal. Albo obaj. Tym razem szczęśliwie udało się baz nich.
Na filmie ze Stevenem Seagalem pierwszy raz byłem w Poznaniu. To chyba była pierwsza klasa liceum. Pojechaliśmy na wystawę grafik Picassa. Potem była chwila do pociągu. No i poszliśmy do kina. No i pierwszy raz w życiu przespałem dwie trzecie filmu. Budziłem się tylko na większe strzelaniny. A nie było ich chyba zbyt wiele, bo Seagal stosował aikido. Problem był taki, że zanim nie obejrzałem następnyc z nim filmów – miałem o nim dobre zdanie. Śpiąc nie zauważyłem jak drewniany to aktor. Nie to co Stallone. Zwłaszcza na starość.


wtorek, 21 kwietnia 2020

20 kwietnia 2020



1. Jestem urodzonym pracownikiem zdalnym. Zwykle wstaję rano, robię prasówkę, czytam społecznościówki, przy śniadaniu Mazurek, później telewizje. Najmniej efektywny jest czas podróźy do roboty. Zresztą na ogół trudno wyjść, bo a to ktoś dzwoni, a to coś się dzieje w telewizorze, a to komuś trzeba odpisać, ręki brakuje do zawiązania krawata, transmisja najważniejszej w historii nowożytnej Polski konferencji opóźnia się o kolejny kwadrans.
Pamiętam jak w śp. „Ozonie” Robert Tekieli miał pretensje, że przychodzę po 11 do redakcji, ja mu zaś odpowiadałem, że o 11, to ja już jestem po czterech godzinach analizowania bieżącej sytuacji politycznej w kraju i niekiedy również za granicą.
A na zdalnym wstaję, robię prasówkę, palę w piecu, czytam społecznościówki, wygrzebuję popiół z kominka, rabię kawę, kontynuję prasówkę, przy śniadaniu słucham Mazurka, uczestniczę we dwóch wideokonferencjach, biorę prysznic, podyskutuję telefonicznie ze współpracownikami, zrobię coś koło domu, porozdzielam zadania, przestawię podlewaczkę, napiszę błyskotliwy komentarz na Twitterze, który przed wysłaniem skasuję, bo jednak nie wypada mi grać w tej samej lidze, co posłowie, wezmę udział w telekonferencji, prześlę materiały do Pałacu, nie chce mi się dalej pisać, i to jest zła informacja, bo mogłaby to być interesująca formalnie litania.

Od początku roku analizuję liczbę pojawień się nazwisk Duda, Kaczyński, Kidawa-Błońska w artykułach wstępnych red. Tomasza Lisa w „Newsweeku”. Robiłem to też pięć lat temu. Od początku roku, nazwisko „Duda” pojawiło się największą liczbę razy. Można z tego wyciągnąć, że Andrzej Duda jest dla red. Lisa dużo ważniejszą postacią, niż sam red. Lis by się do tego gotów był przyznać. Z plotek, jakie z redakji „Newsweeka” wykapywały przez ostatnie lata można było odnieść wrażenie, że red. Lis nie dość, że był zdecydowany na start w prezydenckich wyborach, to jeszcze był przekonany o szansach na zwycięstwo, w czym zresztą sekundowali mu redakcyjni koledzy. A zwłaszcza koleżanki. To tylko plotki. Tomaszem Lisem tych wyborów jest Szymon Hołownia.

2. Borys Budka zaproponował, by tak zmienić ustawę epidemiczną, by po 30 dniach jej trwania Rząd by musiał wprowadzić stan klęski żywiołowej. A wszystko po to, by wybory przesunąć na maj przyszłego roku. Propozycja Borysa Budki to propozycja niemal identyczna jak propozycja Jarosława Gowina. Z tym, że nie daje ona gwarancji przeprowadzanie wyborów po 2 latach i nie ogranicza liczby kadencji Prezydenta.
Jeśli wprowadzimy stan klęski żywiołowej nie będzie możliwości przeprowadzenia wyborów do czasu zakończenia epidemii. A nikt w tej chwili nie wie ile to może potrwać. Może rok, może dwa, a może pięć. Na pięć lat mamy przerwany proces wyborczy. Po pięciu latach wracamy z tymi samymi kandydatami, bo nowych nie będzie – proces rejestracji jest zakoczony. Kim wtedy będą kandydaci? Cenzor wewnętrzny nie pozwala mi tego napisać. I to jest zła informacja.

3. Kupiłem zbieracz liści do traktorka. Przymierzałem się do tego od dobrych paru lat. Przyszedł, zmontowałem. Cierpiąc, bo instrukcja wydrukowana była w sposób taki, że poza okularami musiałem użyć lupy. Uruchomiłem traktorek (pierwszy raz po zimie). Wspierając się kupionym w Lildlu prostownikiem z funkją wspomagania startu. Podjechałem pod dom. Zgasiłem. Zdemontowałem kosisko – i tak nie działa, bo się urwał pasek napędowy. Odpalam. I nic. Znaczy rozrusznik się kręci, silnik nie. Gdyż zębatka przestała być zębatką – zgubiwszy zęby została pierścieniem. I to jest zła informacja. Bo teraz będę musiał kupić zestaw naprawczy rozrusznika, wyjąć rozrusznik, złożyć, zamontować. W ciągu ostatnich piętnastu lat robiłem to już ze dwa razy. I za każdym razem zajęło mi to prawie cały dzień. Oglądam na TVN Turbo jak panowie remontują pojazdy. Bożena jakoś w tych programach nie gustuje. Naoglądałem się już tyle, że powinienem traktorek rozebrać, wyczyścić, pomalować, złożyć, na koniec zamontować dodatkowy uchwyt na piwo i z dumą wyjechać z garażu. Niestety wciąż brakuje mi woli. Ciekawe, czy to się kiedyś zmieni. Może, gdy będę miał wolne dwadzieścia tysięcy, kupię sobie nowy i nie będę się nad tym zastanawiał. Na razie, mimo koronowirusa, używane traktorki nie tanieją.

niedziela, 5 stycznia 2020

4 stycznia 2020


1. Wieje i pada, zimno. Więc znowu dzień przed telewizorem. Najpierw Dwa razy „Harry Potter”, później „Wikingowie” z przerwą na „Debatę Tygodnia” Eryka Mistewicza. Debata trochę nudna. Ale może się – z odcinka na odcinek – jakoś rozkręci.

Znaczy, między „Wikingami” wykonaliśmy próbę docięcia listw do górnego salonu. Akumulatorową piłką tarczową z Lidla. Było nieźle, póki się nie okazało, że listwy są zbyt grube. Piłka się zaczęła grzać, by w końcu się wyłączyć. I na tyle by było prac wykończeniowych. I to jest zła informacja.
Piłkę kupiłem w zeszłym roku, by ciąć płyty na obudowę kominka. Okazało się, że lepiej się sprawdza normalna piła do drewna nazywana płatnicą.
2. Pani Kidawa wezwała do wypracowania jednolitego stanowiska w obronie dobrego imienia naszego kraju. Ciekawe czy się spotka z Patrykiem Jakim, by omówić ustawę IPN-owską.

Po południu przypomniałem sobie, że nie przykryłem drewna, które schło przez ostatnich parę dni. I to jest zła informacja, bo teraz, kiedy przykryję – nie wyschnie. Nie przykryję – też nie wyschnie. Chyba, że nie będzie padać. Co – mimo iż ciągle czytamy o zagrożeniu stepowieniem – jest mało prawdopodobne.

3. Kurier InPostu oczywiście nie dojechał. Złą informacją jest, że jednak przez chwilę miałem nadzieję, że przyjedzie.