sobota, 3 lutego 2024

2 lutego 2024


1. Mieliśmy rano spotkanie z władzą samorządową. Pan Wójt opowiedział dykteryjkę o tym, jak za poprzedniej Platformy, brał udział w spotkaniu jakiejś organizacji zrzeszającej samorządowców. Przygotowano rezolucję wzywającą władze państwowe do wypłacania przez jakiś czas pięniędzy odchodzącym ze stanowisk samorządowcom (bo tak jest w Niemczech), oraz wyrażającą protest przeciwko planom ograniczenia liczby kadencji. Rezolucję przegłosowano. Tylko pan Wójt był przeciw. Więc się na niego rzucono. Odpowiedział, że jedynym efektem rezolucji będą głosy wyborców, że samorządowcy chcą pieniędzy za nic i żeby mogli kraść dłużej. Trudno panu Wójtowi odmówić racji. I to jest zła informacja. 

2. Dzwoni kurier. Pyta, czy mogę przyjechać do Skąpego pod Dino. 6,2 kilometra. Mówię mu, że niekoniecznie. Naciska. Albo żebym przekierował na paczkomat i przyjechał kiedy będę mógł. Tłumaczę mu, że nie po to zapłaciłem za przesyłkę kurierską a dostawę do paczkomatu miałbym za darmo, żebym teraz rezygnował. Był niepocieszony. Powiedziałem, że przeżyję jeżeli przesyłka dotrze do mnie w poniedziałek. I tak był niepocieszony. Ale chwilę później dostałem mejla, że nie było mnie w domu, więc druga próba doręczenia będzie w poniedziałek.
W paczce jest pilot do telewizora. Piesek zaczął ostatnio piloty zjadać. Najpierw zjadł pilota do przystawki Google TV. Nie był to aż taki problem, bo w jakiś czarodziejski sposób z przystawką komunikuje się telewizor i całością można sterować jego pilotem. Potem piesek zjadł pilota do telewizora. I nie był to aż taki problem, bo miałem drugi (od mało używanego telewizora, który stoi teraz u mnie w pokoju). Zamówiłem wtedy na Allegro, żeby mieć rozwiązanie, gdyby piesek zjadł jeszcze jeden. Allegro miewa ostatnio jakiś systemowy problem z firmą kurierską, choć raczej problem ma firma kurierska, gdyż z niewiadomych przyczyn, przesyłki do mnie wysyła gdzieś pod Gdańsk. Dzwoni później stamtąd kurier, że nie może mnie znaleźć. Ja mu mówię, że nic dziwnego. Później, po dwóch, trzech dniach, przesyłka trafia do mnie. Chyba, że nie. Jak – na razie – tym razem. 
Złą informacją jest, że piesek zaczął się rano dobierać do tego drugiego pilota. Póki co, nieskutecznie. Zadziwiająco wysokiej ten pilot jest jakości. 

3. Obejrzeliśmy rodzinnie wywiad na Kanale Zero. Bożena skomentowała, że Andrzej był jak Kwaśniewski. Mogę do tego dodać, że jak Kwaśniewski, tyle że niepijący, więc nie ma szans na to, żeby przesadził z fajnością. 
Było dokładnie tak, jak się spodziewałem. Paręset – jak na razie – tysięcy ludzi mogło zobaczyć, że prezydent wygląda i zachowuje się zupełnie inaczej, niż byli przekonani. 
Tak, nie podobał mi się lapsus o Krymie. 

Ale moja wrażliwość na ukraińskie sprawy jest większa, niż krajowa średnia. 

Ciekawe w sumie, kto z polityków zdecyduje się na występ w Kanale Zero. W Tuska nie wierzę. Raczej to będzie Hołownia. I to jest zła informacja, bo będzie to nudne jak flaki z olejem. Chyba, że panowie się merytorycznie przygotują, nie pozwolą mu gwiazdorzyć i pojadą go po linii konstytucyjnej. 

Jutro pewnie będę oglądał generała bezprzymiotnikowego. Jeżeli będzie można dzwonić, to może nawet spróbuję, bo mam parę pytań.


 

piątek, 2 lutego 2024

1 lutego 2024


1. Rano naszła mnie konstatacja, że kiedyś marzyło mi się, by zostać senatorem. Później zdarzało mi się bywać w Senacie. Niezbyt wiele razy. Ale wystarczyło, bym zrozumiał, że nie chcę tam być. Rozwiewanie marzeń w ten sposób nie jest fajne. Człowiek dziękuje Bogu, że się nie spełniło. I zostaje bez odpowiedzi na pytanie, kim by chciał zostać, jak dorośnie. I to jest w sumie zła informacja.
Byłem w mieście, żeby psu kupić pastylkę na robaki. Po drodze powiesił mi się telefon. Po raz pierwszy od tak niepamiętnych czasów, że nie wiedziałem, jak go zrestartować (vol. up, vol. down, i do skutku trzymać sleep). Mogłem tylko odbierać rozmowy. Nie mogłem płacić, używać lojalnościowych aplikacji i robić tego wszystkiego, co bez przerwy robię z telefonem. Dobrze, że przy sobie miałem normalną kartę. Jak w późnych latach dziewięćdziesiątych, z niezapłaconym rachunkiem.

Przyjechała pani behawiorystka. Siedziała z pięć godzin. Najmniej zajmowała się psem. Bardziej koncentrowała się na nas. Słuchając, co opowiadamy, nie do końca panowała nad mimiką. Im dłużej rozmowa trwała, tym mniej była miła. Choć w sumie się starała. Pojechała zostawiając mnie z przekonaniem, że narobiłem psu nieodwracalnych krzywd. I chyba ktoś powinien mnie zastrzelić.

2. Wystartował Kanał Zero. Pierwszy program był ciężki do zniesienia. I to była zła informacja, do momentu, kiedy sobie zracjonalizowałem, że na takich formatach Stanowski zbudował popularność, dzięki której mógł później robić rzeczy, które mnie zaczęły interesować. 

Ciekawe co z tego wyniknie. Jako PiS-owski symetrysta, w ramach solidarności z symetrystami platformianymi, będę oglądał Mellera. Na pewno będę też oglądał Dębskiego z Andrzejczakiem. Ten pierwszy musi mnie zwykle wyrzucać z gabinetu, gdyż zwykle mówi tak interesujące rzeczy, że mógłbym z nim gadać godzinami. Zobaczymy, jak będzie z bezprzymiotnikowym generałem rezerwy. Polskiej generalicji w cywilu zwykle – excusez le mot – odpierdala. Jedynym znanym mi osobiście wyjątkiem jest – jak na razie – Kraszewski. Bezprzymiotnikowemu odbiło chwilę wcześniej, zobaczymy co z tego wyniknie. Swoją drogą teorię moją na ten temat umieścić muszę we wspomnieniach. 

Jutrzejszy wywiad z Głową Państwa wzbudził poruszenie. Niektórzy poruszeni dzwonili do mnie, by wyrazić swoje oburzenie. Ja tam się nie burzę, gdyż się pewnie okaże, że rozmowa zrobi zasięgi porównywalne do tych, jakie by miała przeprowadzona w tzw. normalnej telewizji. Ma też szanse trafić do ludzi, którzy by takiej rozmowy w tzw. normalnej telewizji nie obejrzeli. 



Naprawdę się cieszę, że w końcu, po siedmiu latach prezydent porozmawia z Mazurkiem. Poprzednio rozmawiali w Jerozolimie. Całkiem nieźle pamiętam, dlaczego wyszła tak, jak wyszła. We wspomnieniach napisać muszę, dlaczego z dystansem podchodzę do ekscytacji ludzi widzących wielką karierę przed Markiem Magierowskim.


3. „Barbie”. Przespałem połowę. Z myślą, że nie wszystko, czego nie rozumiem musi być głupie. Złą informacją jest, że to, iż nie musi, nie musi znaczyć, że głupie nie jest. 


 

czwartek, 1 lutego 2024

31 stycznia 2024

Od miesiąca piszę Negatywy. Łatwo nie jest.

1. Odpuściłem sobie słuchanie Pawła Zalewskiego. Zbyt wiele razy komentowałem jego wpisy na Twitterze linkiem do youtubowego filmu „Jedzmy banany”. Ktoś mógłby zebrać w telewizyjnym studio grupę wyborców Trzeciej Drogi, prezentować im desygnowanych przez tę partię członków rządu, pytać, czy na pewno o to im chodziło i nagrywać reakcje. Złą informacją jest, że pewnie trudno by było zebrać taką grupę, gdyż – co prawda to dowód anegdotyczny, ale takie lubię najbardziej – znam dwóch wyborców TD, którzy od pewnego czasu opowiadają, że nie głosowali. 

2. Byłem w Mordorze. Z człowiekiem, który nie wiem, kim jest, ale zawsze mnie zagaduje, odbyłem korytarzową pogawędkę na temat talentów Jerzego Urbana, widać korporacja próbuje się przygotować do nowych czasów.
Z Mordoru pojechałem do Organu Konstytucyjnego. W Organie zjadłem pół paczki słonych paluszków, wypiłem dwa pomidorowe soki i usłyszałem, że jutro rada nadzorcza „Orlenu” odwoła Daniela Obajtka z funkcji prezesa. 
Z Organu Konstytucyjnego, pojechałem do prywatnej spółki z branży zbrojeniowej, gdzie w przerwach w negocjowaniu poważnego kontraktu, generał Kraszewski udzielił mi wywiadu. Rozmowa bardzo interesująca, choć mam wrażenie, że mówiłem więcej niż on. Jarek uważa, że wojny nie będzie, ale i tak się musimy do niej poważnie przygotowywać. A na razie marnujemy czas. I to jest zła informacja. Dobrą jest, że widzi jakąś szansę dla Ukrainy, co nie jest dziś specjalnie popularne. 
O podpisaniu budżetu przeczytałem w tramwaju, gdzieś na wysokości Ogrodu Saskiego. Jeżeli miałbym mieć jakieś zdanie na ten temat, to: podpis był oczywisty, a odesłanie do TK to dzisiejsza wersja katońskiego „Ceterum censeo Carthaginem esse delendam”. Niby pozbawione znaczenia, a jednak w sumie Kartaginę w końcu zrównano z ziemią. 

3. Ruszyliśmy na wieś. Józka prowadziła, ja męczyłem komentarz do piątkowej gazety. Postaliśmy sobie na wysokości Bolimowa ze czterdzieści minut. Chyba zapalił się TiR. Bliźni, karnie utworzyli korytarz życia. W sumie jechaliśmy z pięć godzin. Można było spokojnie zrezygnować z autostrady. Trasa zajęłaby podobny czas, a w kieszeni by została stówka. A właściwie sto dziesięć, bo jeżeli człowiek na wysokości Słupcy zjedzie z A2, żeby zatankować (stacja z rozsądnymi cenami jest zaraz koło zjazdu), za powrót trzeba zapłacić 12 złotych. Jest to rozbój w biały dzień, bo już raz się za przejazd zapłaciło. Złą informacją jest, że nikogo to nie interesuje. Nikt z tym nie zrobi porządku. 

 


środa, 31 stycznia 2024

30 stycznia 2024


1. Nie zdecydowałem się na słuchanie Tajnera u Mazurka. Przypomniała mi się za to historia z jakichś skoków w Zakopanem, kiedy w namiocie Lotosu rzeczony trener, dzielił się doświadczeniem życiowym z jednym z moich kancelaryjnych kolegów. Opiszę to kiedyś we wspomnieniach. Złą informacją jest to, jak wysoki jednak poziom osiągnęła moja autocenzura. Kiedyś bym tę historię opowiadał na prawo i lewo. 


2. Amerykański ambasador zaprasza w czwartek na imprezę pod hasłem: „Celebrating Renewal in Poland: a Reception to Honor the New Parliament”.
Ekscelencja jest żywym dowodem na to, że nie tylko PiS-owski reżim nie miewał ręki do ambasadorskich nominacji, że zdarza się to również towarzyszom amerykańskim. Kiedyś we wspomnieniach opiszę, zasłyszane od bezpośrednich świadków, historie o jego występach. Historie właściwie niewiarygodne, choć z czasem, przez samego ekscelencję, uwiarygadniane. 
Przy stole, przy którym teraz siedzę, usłyszałem, jak MSZ szukał sposobu, by rozwiązać problem z jego obywatelstwem – zupełnie inaczej to brzmiało, niż to, co pisali w mediach specjaliści od polityki zagranicznej. I o tym, jak w końcu jakiś geniusz (tym razem to nie sarkazm) wynalazł umowę między PRL a Czechosłowacką Republiką Socjalistyczną, dzięki której udało się ten problem rozwiązać. 
Zamieszczony niżej opis stosunków polsko-amerykańskich to moja osobista opinia, zbudowana na podstawie rozmów z ludźmi stąd i stamtąd oraz własnych obserwacji. Nie zapraszam do dyskusji. 
Po radości, która zapanowała w Waszyngtonie 15 października ubiegłego roku, przyszła refleksja, że po zmianie władzy, sytuacja w Polsce się zmienia i że niekoniecznie będzie tak, że interesy robi się łatwo, tyle że z fajniejszymi partnerami, gdyż fajniejsi partnerzy mają swoich kolegów, z którymi mogą woleć robić interesy. Do tego przecięte zostaną budowane przez lata bezpośrednie połączenia pomiędzy ludźmi i instytucjami. Spora część transoceanicznej komunikacji odbywała się bez udziału ambasady. Ludzie po prostu do siebie dzwonili i załatwiali sprawy. Teraz się to miało zmienić. Później pojawiły się wyraźne sygnały, że z amerykańskimi interesami może wcale nie być dobrze. Dyskusje o lokalizacji elektrowni jądrowych, wizyty Francuzów, dziwne sygnały w sprawie kontraktów zbrojeniowych. Ekscelencja uspokajał. Tłumaczył, że wszystko jest w porządku, bo przecież już dawno nawiązał kontakty z nową władzą. Centrala cisnęła. Stąd jego obchód i zdjęcia, które ministrowie robili sobie jak z gubernatorem. Niestety, coś musiało nie pyknąć. Zdjęcia nie wystarczyły. Ekscelencja postanowił więc szukać sojuszy wśród parlamentarzystów. Organizuje czwartkowe spotkanie. Nikt mu nie powiedział, że polski parlament mniej ma do gadania, niż parlament amerykański. Nasi posłowie przyjdą, zjedzą, zrobią sobie zdjęcia, które wrzucą na fejsa. I tyle z tego będzie dobrego, gdyż nowa władza ma inny pomysł na sojusze, niż miał ancien régime.

I to jest zła informacja, bo IMHO tylko towarzysze amerykańscy mogą realnie pomóc nam w sprawach bezpieczeństwa. 
Towarzyszy amerykańskich wziąłem od jednego z wiceministrów, zatrudnionego jeszcze za poprzedniego ministrowania męża pani Applebaum (tak mówi się o naszym ministrze za oceanem). O tym, jak go (wiceministra) poznałem, kiedyś napiszę we wspomnieniach.

Napisałem o tym – oczywiście krócej – na Twitterze. Wyznawcy obecnej władzy wylali na mnie wiadra pomyj. Nie skarżę się, gdyż właściwie nieźle się ubawiłem. Nie zauważyli, że wystawiam nowemu rządowi laurkę, miało nie być murzyńskości i nie ma murzyńskości, mimo iż Ekscelencja rozdaje paciorki i lusterka. 

3. Za Koninem montują na A2 odcinkowy pomiar prędkości. Jak żyję, nie widziałem tam żadnego wypadku, a jeżdżę tą drogą od kiedy powstała, ostatnio bardzo nawet często. Chciałbym wierzyć, że ustawianie fotoradarów (i odcinkowych pomiarów prędkości) służyć ma poprawie bezpieczeństwa, a nie zmniejszaniu dziury budżetowej. Chciałbym, a nie wierzę. I to jest zła informacja. 

Ubawiłem się słuchając twitterowego pokoju, prorazemkowych lewicowców. Jeden, znany z imienia i nazwiska, powiedział, że ma nadzieję – mimo iż nienawidzi PiS-u – że komisja ds Pegasusa w żaden sposób nie zbuduje Krzysztofa Brejzy, gdyż to nie jest dobry człowiek. 
Nie jest to dobry człowiek, powiedział z użyciem słów powszechnie uważanych za obelżywe. I nie było to tylko jedno zdanie.
Smaczków zresztą było wiele. Najważniejsza była nadzieja na to, że gdy już Tusk wchłonie Nową Lewicę z przyległościami, z Razem powstanie porządna lewicowa partia. 





 

wtorek, 30 stycznia 2024

29 stycznia 2024


1. W nocy przymroziło. Rano jeszcze chwilę wytrzymał szron na samochodach. Za to w południe obudziły się pszczoły. Pszczoły głupie nie są, coś tam o życiu pewnie wiedzą, więc może jednak będzie wczesna wiosna. Tydzień temu wiozłem autostopowicza. Też zapowiadał wiosnę. A mówił, że się zna, bo pracuje na budowie. Złą informacją jest, że jeżeli i pan z budowy, i pszczoły się mylą, to jest zła informacja, bo jeszcze pomarzną. O pana z budowy się tak nie martwię, jak o te pszczoły. Mieszkają z nami od dobrych kilkunastu lat. W zamurowanym oknie. 

2. Pojechałem na pocztę i do miasta. Jak wyjeżdżałem, piesek wyskoczył na zewnątrz, osiągając przy tym chyba pierwszą prędkość kosmiczną. Goniłem go potem po czyimś obejściu. Nie bardzo chciał być złapany. 
Na poczcie nadałem monitor, który miał być sprawny, a nie był. Dopiero jak wydrukowałem etykietę, dotarło do mnie, że zasadniczo to mógłbym osobiście monitor odwieźć, bo przyszedł z okolic Kostrzyna. 
Później w mieście kupowałem element grzejnika, który przestał działać. Znaczy, oba przestały: i grzejnik, i element. Logiczne, gdyż jeden bez drugiego nie daje rady. 

Pięć minut po zamknięciu trafiłem do jednak otwartego sklepu z częściami do AGD. Pan w sklepie bardzo dokładnie mnie pytał, sprawdzając, czy jestem pewien, o co mi chodzi. Pytał, pytał, na koniec za to przepytywanie przeprosił, mówiąc, że ciągle przychodzą jacyś niemający o niczym pojęcia ludzie. Próbuje ich ratować przed zrobieniem sobie krzywdy. Ja najwyraźniej zdałem egzamin. 
Podstawy mojej technicznej wiedzy wzięły się z ZPT w podstawówce. Uczył nas pan Tichoruk. Mówił, że nauczyciele zarabiają mniej niż śmieciarze. A śmieciarze jeszcze ekstra coś mogą wyciągnąć ze sprzedaży butelek. Pan Tichoruk nie jest już raczej nauczycielem. Trzydzieści lat temu miał sklep, przy Grodzkiej. Później go nie spotkałem. Gdyby dalej pracował, to by pewnie, z tegoroczną podwyżką, zarabiał więcej niż śmieciarz. Złą informacją jest, że na butelkach nie ma dziś raczej biznesu. 
Wpadłem na targ zwany rynkiem. W Atelier u Iwonki zniżka na porcelanę. Na inne rzeczy też, z tym, że na porcelanę większa. Mówią, że nie mieli jeszcze tak słabego stycznia. Darowałem sobie komentarz, że za to mogą wreszcie swobodnie oddychać. 

3. Pod bramą zastałem listonosza, który przywiózł chińską paczkę z częściami do podwrocławskich foteli, które zainstalowałem w lawinie. Po założeniu włącznika okazało się, ze działa ich ogrzewanie. Teraz muszę zdobyć włącznik ogrzewania fotela pasażera. Złą informacją jest, że niewiadomych przyczyn nie można ich znaleźć na AliExpress. Pozostają używki ze Stanów po zdecydowanie amerykańskich cenach. 
Nie pojechałem do Warszawy. I to chyba dobrze. Jadę jutro. Za to wracam pojutrze. Może nie będzie to tak dotkliwa wizyta, jak ostatnio. 


 

poniedziałek, 29 stycznia 2024

28 stycznia 2024


1. Arłukowicz powiedział mądre zdanie. Złą informacją jest, że tylko jedno. W „Kawie na ławę” mówił o tym, że pigułka dzień po nie może zastępować antykoncepcji. Że można ją stosować wyłącznie w sytuacji wyjątkowej. 
Łatwo to zrozumieć, kiedy się czyta w ulotkach tych pigułek, że do lekarza należy iść, jeżeli skutki uboczne będą trwać dłużej niż dwa miesiące. To znaczy, że producentowi nie mieści się w głowie, że ktoś będzie próbował stosować je częściej. A jak będzie w rzeczywistości? 
Jestem na tyle stary, żeby pamiętać czasy, gdy za antykoncepcję robiła aborcja. Początek lat dziewięćdziesiątych. Bardziej to było popularne wśród kolegów, niż koleżanek. 
Dzisiejsze piętnastolatki nie są raczej mądrzejsze od ówczesnych dwudziestolatków. Zasadniczo piętnastolatki nie są jakoś specjalnie mądre. Poza wyjątkami, rzecz jasna. Ale wyjątki, jak sama nazwa wskazuje, nie są zbyt popularne. Nie pozwalamy piętnastolatkom palić, nie pozwalamy pić alkoholu, nie pozwalamy prowadzić samochodów, nie pozwalamy kupować Red Bulla, generalnie na mało im pozwalamy, a nagle wymagamy od nich, żeby by byli odpowiedzialni za swoje zdrowie. Od wszystkich piętnastolatków. I od tych, którzy są jak dorośli, i tych, którzy wciąż nie przestali być dwunastolatkami. 
Nasza ulubiona Anna Maria Żukowska tłumaczyła, że po pierwsze nie przy antykoncepcji awaryjnej czas ma znaczenie, więc nie można czekać na termin u ginekologa, po drugie wizyta może kosztować i pięćset złotych, a młodzież nie ma kasy. Od przedstawicielki sejmowej lewicy wolałbym chyba słyszeć, że będzie walczyć o dostępność lekarzy ginekologów. Byłoby to oczywiście bardziej skomplikowane. Wolny dostęp do pigułek dzień po jest prostszy. Rzekł bym: po korwinowsku prostszy. Jestem sumie w stanie sobie wyobrazić rodziców, którzy są pomysłem zachwyceni, gdyż spada z nich odpowiedzialność. Nie będą musieli wiedzieć o wpadkach swoich dzieci. Dzieci będą to załatwiać we własnym zakresie. Ci sami rodzice zachwyceni są też likwidacją zadań domowych, ale to już inna historia. 

2. Drugi temat w „Kawie”. Czy Kamiński był torturowany. Przecież tysiące ludzi karmionych jest sondami. Nikomu się nie chciało zajrzeć do konwencji. I to jest zła informacja. Gdyby komuś się chciało zajrzeć (mnie to się marzy, że w takich sytuacjach robi to Konrad Piasecki i potem wyszydza nieprzygotowanych polityków, ale w tej konwencji programu to tak nie działa), to by wiedział, że argumentacja w tej dyskusji jest z dupy. Albowiem Konwencja Narodów Zjednoczonych przeciwko Torturom i Innym Okrutnym, Nieludzkim lub Poniżającym Traktowaniu lub Karaniu, częściej nazywana Konwencją przeciwko Torturom, przyjęta przez Zgromadzenie Ogólne ONZ 10 grudnia 1984 roku, definiuje tortury jako: każdy akt, przez który celowo zadaje się silny ból lub cierpienie, fizyczne lub psychiczne, osobie w celu uzyskania od niej lub od osoby trzeciej informacji lub przyznania się, w celu ukarania jej za czyn, który osoba ta lub osoba trzecia popełniła lub jest podejrzana o popełnienie, lub zastraszenia lub przymusu, lub z jakiegokolwiek powodu opartego na dyskryminacji dowolnego rodzaju, gdy taki ból lub cierpienie jest zadawane przez funkcjonariusza publicznego lub inną osobę działającą w imieniu państwa.
Czyli to, czy coś jest torturą, wynika z celu, a nie formy działania. Prosty przykład. Źli i brzydcy Amerykanie torturowali swoich więźniów puszczając im muzykę z jakiejś kreskówki, a miliony dzieci oglądały te kreskówkę i nie były torturowane. Mam nadzieję, że to jest jasne, bo nie chce mi się wypisywać kolejnych przykładów. Na przykład dentysty, który nie torturuje. Chyba, że torturuje, bo jego działanie, wykonywane na polecenie kogoś, kto działa w imieniu państwa, ma zastraszyć czy dyskryminować. 

3. O, wszystkie dzisiejsze negatywy będą z jednej „Kawy na ławę”. Trzecia sprawa. Pegasus. Konrad opowiadał straszne herezje, choć nie ma się specjalnie czemu dziwić, bo generalnie na ten temat prawie wszyscy, zwłaszcza ci zainteresowani, herezje opowiadają. Ale po kolei. Dawno, dawno temu, w 2015 roku, miałem szkolenie kontrwywiadowcze. Bardzo fachowy człowiek z Abwehry (ciekawem czy twórcy nazwy ABW, nazwali ją w ten sposób ze świadomością, że szybko tak będzie nazywana) opowiadał nam, co się może stać, jeżeli nie będziemy uważać. Tłumaczył, że na każdy telefon można się włamać, z każdego telefonu można skopiować zawartość, każdy telefon można przejąć, uzyskując dostęp do jego mikrofonu, czy kamery. Dlatego też trzeba uważać, co się na telefonie ma. Sugerował, żeby wyjeżdżając za granicę, zwłaszcza do krajów, które nie są specjalnie przyjazne, specjalnie przygotowywać telefon, by na przykład nie mieć całej książki telefonicznej, korespondencji mejlowej etc. To był rok 2015, kiedy o Pegasusie nikt jeszcze nie słyszał. Parę lat później, kiedy o Pegasusie słyszeli już wszyscym zapytałem go, co to za narzędzie. Odpowiedział, że działa jak dziesiątki innych, z tą różnicą, że bardzo łatwo się można włamać na iPhone, co wcześniej tak łatwe nie było.
Tłumaczył że od kiedy źli ludzie przestali się komunikować za pomocą SMS-ów i rozmów telefonicznych, ci dobrzy, którzy tych złych ścigają, używają narzędzi, które umożliwiają śledzenie komunikacji przez WhatsApp, Signal, Telegram etc. Najłatwiej jest czytać tę komunikację bezpośrednio na telefonach, bo wtedy nie jest kodowana. 
Pegasus nie ma w sobie nic specjalnie diabelskiego, poza tym, że się można łatwo włamać na iPhone, co wcześniej, przy użyciu innych narzędzi, było dużo bardziej czasochłonne. 
News, że telefon Brejzy był dotknięty Pegasusem to żaden news. Co to znaczy? To znaczy, że był tego powód wystarczający do przekonania sędziego, by wyraził na to dotknięcie zgodę. Jakby to powiedzieć, samo bycie opozycyjnym politykiem nie daje immunitetu od śledztw, które mogą się zakończyć zarzutami karnymi. 
No i jeszcze jedna rzecz, trudno mi uwierzyć, żeby służby działały nielegalnie – w znaczeniu, żeby stosowały technikę bez zgody sądu, również trudni mi uwierzyć, żeby służby specjalne ciekły do mediów materiałami uzyskanymi za pomocą tej techniki. Jestem się gotów założyć, że to, co wyciekło, wyciekło na następnym etapie. Z prokuratury. Bo prokuratorzy mają w naszym systemie zupełnie inną pozycję.

Sąsiad Tomek odkrył, że w grzejniku był bezpiecznik termiczny spalony. Za jakieś pięć złotych uda się naprawić grzejnik, który z niewiadomych przyczyn kosztował półtora tysiąca. Vivat Zero waste!

 

niedziela, 28 stycznia 2024

27 stycznia 2024


1. Słuchałem rano Wiplera u Ziemca. Nic nie zapamiętałem. Może dlatego, że za Wiplerem nie przepadam. Potem było „Śniadanie w Trójce”. Żaden PiS-owiec się nie pofatygował. Żaden czynny, bo było dwóch byłych. Słuchając rozmontowywałem grzejnik. Panel. Taki na podczerwień. Komuś spadł i potrząsany, wydawał z siebie dziwnie dziwne dźwięki. Żeby się dostać do środka, musiałem rozwiercić ze trzydzieści nitów. Co to właściwie za pomysł, żeby w dzisiejszych czasach nitować. Dostałem się do środka, rozpoznałem co i dlaczego dziwnie dźwięczy. Niestety się okazało, że moja wiedzę elektrotechniczna nie wystarczy, by rozpoznać, czy się zepsuło na amen, czy nie. I to jest zła informacja, gdyż miałem o sobie lepsze zdanie. 
Otóż jest mata grzewcza, które nie grzeje, choć jakiś prąd przez nią przechodzi. 

2. Nie będę pisał o przygodach z pieskiem, bo to już nudne. W każdym razie wrócił do domu z obcego właściwie lasu, beze mnie. Za to ze swoim kolegą Lucky'm. 
Kiedy mnie nie było, listonosz doniósł chińskie urządzenie, które zmienia samochód w o dekadę (przynajmniej) młodszy. Poprzednie takie, po roku używania, przestało działać. No i zamówiłem nowe. I jak przyszło to nowe, to się okazało, że starsze, z niewiadomych przyczyn, zaczęło działać znowu. W ten sposób mam dwa. I ta ma jakiś sens. Choć sens ten straci, gdy oba urządzenia przestaną kiedyś działać synchronicznie. 
Złą informacją jest, że przez cały dzień, nie znalazłem w sobie wystarczająco determinacji, by się zabrać za duży komputer. Może to zrobię jutro. Choć – jeżeli mam być szczery – szczerze wątpię. 

3. „Masters of the Air”. Niby w porządku, ale jednak człowiek, który przez lata kultywował w sobie wspomnienie „Kompanii Braci” obiecywał sobie ciut więcej. Coś jest nie tak z obrazkami. 
Scena lądowania na Grenlandii przypomniała mi, jak w 2019, zwiewało nas z pasa na Okęciu, kiedy Casą lądowaliśmy wracając z Odessy. Tak nas zwiewało, że pilot, metr nad ziemią postanowił że jednak polecimy do Krakowa. Złą informacją jest, ze im więcej czasu od tamtej sytuacji upływa, tym większe – gdy sobie o niej przypomnę – wrażenie na mnie robi. 
A – z tego, co pamiętam – większość ludzi w środku, nie zdawała sobie sprawy z tego, co się dzieje. 
Casa, w związku z konstrukcją podwozia, jest bardzo wrażliwa na boczne uderzenia wiatru w momencie lądowania. 



 

sobota, 27 stycznia 2024

26 stycznia 2024


1. Okazuje się, że trzy dni w Warszawie to dla mnie już przesada. I jest to zła informacja.

2. Znowu dzień rozmów, o których raczej nic nie mogę napisać. I to jest zła informacja, bo rozmowy były bardzo ciekawe. Cóż, gdybym je opisał, pewnie niemiałbym szans na przeprowadzenie następnych takich. Właściwie o jednej mogę coś napisać. W Sejmie rozmawiałem z jednym z moich ulubionych operatorów. Operatorem z TVN24. Operatorzy telewizji informacyjnych to dość specyficzni ludzie. Widzą bardzo dużo, a zwykle mają do tego bardzo spokojny stosunek. A jeżeli coś komentują, to raczej półsłówkami. My akurat rozmawialiśmy pełnymi zdaniami, z tym że o geopolityce. O perspektywie wygranej Trumpa, do której nie podchodzę tak histerycznie, jak większość komentatorów, opowiadających, że stanie się wtedy coś strasznego. Uważam, że nie wiemy co się stanie. A doświadczenie z lat poprzedniej Trumpa prezydentury wcale nie jest dla nas takie złe. Per saldo – dla Polski był to prezydent nie tak ważny, jak Wilson, ale co najmniej na poziomie Reagana. Ilość nierozwiązywalnych spraw, które udało się za jego czasów załatwić, jest naprawdę wielka. Wystarczy, że gdyby nie podpisane wtedy umowy, Amerykanie nie mogliby, w takim tempie, przerzucić do Polski takiej liczby żołnierzy, jak w lutym 2022 roku. A te opowieści o niszczeniu przez Trumpa NATO… są prawdziwe o tyle, o ile NATO ma służyć do tego, by niemiecka gospodarka była chroniona za pieniądze amerykańskiego podatnika. Wyłącznie amerykańskiego.

Jest taki żart o tym, jak Trump negocjował podniesienie wydatków na bezpieczeństwo, na jednym ze szczytów. Pierwszego dnia zapytał: Niemcy, ile wydajecie na obronność? Niemcy: jeden procent. Trump: Jeżeli nie będziecie płacić 10% PKB, wyprowadzam wojsko z Europy. I wyszedł z sali. Niemcy poleciały do mediów, by jęczeć, że Trump niszczy NATO, że koniec świata etc. Następnego dnia Trump pyta: No jak, podnosicie wydatki na bezpieczeństwo? Niemcy: Na tak, ale możemy tylko do 1,5% PKB. Trump: OK. I w taki sposób doprowadził do zwiększenia wydatków o połowę. Niby żart, ale nie bez oparcia w faktach. 

3. Później, ale to już w Mordorze, jeszcze widziałem załamanie nerwowe jednego z kolegów redaktorów. Rozmawialiśmy, w tle szemrała telewizja informacyjna. Szemrała na temat usunięcia znaku Polski Walczącej ze ściany Ministerstwa Środowiska. Szemrała zastanawiając się, czy to celowe, czy przypadek, czy to zbrodnia na miarę zdrady stanu, czy nieodpowiednie zachowanie technicznego pracownika. Trwało to szemranie i trwało. W pewnym momencie kolega redaktor nie wytrzymał i zakrzyknął: Czym my się zajmujemy! Bo on akurat zajmował się kwestiami bezpieczeństwa. Ryzykiem rosyjskiego ataku na wschodnią flankę NATO, dyskusją na ten temat w krajach, które zaczynają przygotowywać swoich obywateli na wypadek wojny, mimo iż nie graniczą z Obwodem Królewieckim.
U nas tymczasem – jak usłyszałem gdzie indziej, i to jest zła informacja – w Ministerstwie Obrony Narodowej nie podzielono obowiązków, nie osadzono wielu ważnych stanowisk. Za to wojsko zaangażuje się w WOŚP. Siema!

Miałem wyjechać wcześnie. Wyjechałem późno. Do tego, przez sporą część drogi, próbowało mnie z niej zwiać. Nieskutecznie. 


 

piątek, 26 stycznia 2024

25 stycznia 2024


 1. Złą informacją jest, że się położyłem koło czwartej. Gorszą, że niewiele później zadzwonił do mnie kolega, który podróżował przez Polskę drogami szybkiego ruchu i mu się chyba nudziło. W każdym razie, w dzień wszedłem nieprzytomny.


2. U Mazurka występował minister nauki. Złą informacją jest, że to było bardzo śmieszne. Mazurek w pewnym momencie, właściwie przestał zadawać pytania, a pan minister brnął i brnął. Usłyszałem później, że to całkiem sprawny samorządowiec. Typu: z każdym się dogadam. Pytanie: czy jest to wystarczająca kompetencja do pełnienia takiej funkcji. Odpowiedź: po tej rozmowie – nie. 

3. Złą informacją jest, że mało kto zdaje sobie sprawę z tego, jaki kryzys wygenerowała pani minister klimatu i innych podobnych rzeczy. Nazywanie pani Hennig-Kloski w ten sposób, jest oczywiście pretensjonalne, ale nie che mi się sprawdzać, jak się to ministerstwo teraz nazywa. 
Pani minister ma szanse na medal odwróconego Midasa. Znaczy kogoś, kto co dotknie, zamienia się nie w złoto, tylko wręcz przeciwnie. Najpierw były wiatraki. Później brukselska zgoda na obniżenie emisji CO2. Teraz mamy problem z lasami. Tymi państwowymi. 
Na początek muszę się podzielić doświadczeniem, które nie jest oczywiste dla mieszkańców miast. Otóż las to jest takie pole, jak pszenicy, z różnicą taką, że żniwa się odbywają co kilkadziesiąt lat. No więc nazywana ministrą, pani minister zakazała Lasom Państwowym wycinanie drzew. Zrobiła to bezmyślne, czyli nie sprawdzając wcześniej potencjalnych efektów jej decyzji. Najpierw się okazało, że spora część mieszkańców Bieszczad została w ten sposób pozbawiona środków do życia, gdyż wszyscy pracowali wcześniej w lesie, później się okazało, że zakaz wycinki pozbawiał ludziom taniego, ekologicznego opału. Ekologicznego, gdyż biomasa (czyli drewno) jest z punktu widzenia Komisji Europejskiej neutralna klimatycznie. Ludzie od niej odcięci, będą palić węglem. A węgiel neutralny klimatycznie nie jest. 

Jak co dzień, zwiedziłem kilka centralnych instytucji. Niektóre udają, że wciąż mamy święta. Nie udało mi się wejść do Sejmu, gdyż strażnicy nie mogli jakoś zweryfikować mnie po nazwisku. A na koniec dnia wziąłem udział w imprezie byłych funkcjonariuszy rządowej administracji. 
Strasznie męcząca ta Warszawa. 



czwartek, 25 stycznia 2024

24 stycznia 2024


 1. Mastalerek nie potrafił wyjaśnić Mazurkowi dlaczego Prezydent w taki, a nie inny sposób doprowadził do uwolnienia Wąsika i Kamińskiego. I nie chodzi o to, że się tego nie da wyjaśnić, chodzi o to, że z tym wyjaśnieniem sobie nie poradził. Prawda jest taka, że u Mazurka nie jest łatwo, ale w związku z tym, nie każdy się decyduje, by do Mazurka iść. Mastalerek poszedł. A – jak wiedzą prawnicy, chyba, że się nazywają Kaleta i nie mieli łaciny – volenti non fit iniuria.

Prezydent ma dwie drogi ułaskawienia. Jedną wskazuje Konstytucja, drugą Kodeks Postępowania Karnego. W 2015 roku ułaskawił drogą pierwszą. Wybaczą Państwo eufemizm – nie wszystkim się to spodobało. Teraz, po osadzeniu panów, wzywano Prezydenta, by to ułaskawienie powtórzył. Problem polega na tym, że skoro Konstytucja nie przewiduje żadnego ograniczenia (poza tym, że nie można ułaskawiać skazanych przez Trybunał Stanu) tej prerogatywy, a postanowiono ją ograniczać, nie było żadnej gwarancji, że po powtórnym ułaskawieniu panowie by wyszli na wolność. Prezydent zdecydował się na drug drogę. Tę opisaną w Kodeksie, gdyż wymaga ona uczestnictwa Prokuratora Generalnego, trwa ona dłużej – jak długo, zależy od chęci rzeczonego prokuratora, ale w związku z jego w niej udziałem, trudno by mu było opowiadać o tym, że jest nieważna. 
Innymi słowy, skoro nie zadziałała jedna procedura, zamiast ją bez gwarancji sukcesu powtarzać, wybrano drugą, która jak widać, okazała się skuteczna. 

Pod koniec rozmowy Mazurek zaczął cisnąć w kwestii krystaliczności Kamińskiego. Że wiceministra W., w sprawie wiz, policja zatrzymała dopiero, kiedy Kamińskiego przestał być ministrem. Mastalerek słusznie, choć nieprzekonująco, tłumaczył, że to właśnie nadzorowane przez Kamińskiego służby sprawę wykryły. Nie powiedział oczywistej rzeczy: wiceminister W. miał immunitet, więc go zatrzymać nie można było. A Sejm pod koniec kadencji pracował w taki sposób, że mało prawdopodobne by było, żeby zdążył go tego immunitetu pozbawić. Zresztą wniosek o pozbawienie immunitetu składa Prokurator Generalny, który się nie nazywał Kamiński. Więc pretensje zupełnie nie w tym powinny być kierowane kierunku. 
Nie była z punktu widzenia Pałacu najlepsza rozmowa. I to jest zła informacja, bo niby mnie to nic nie powinno obchodzić, a jednak obchodzi. 

2. Cały dzień spędziłem chodząc po różnych ważnych miejscach i rozmawiając o polityce. Złą informacją jest, że nie za bardzo mogę o tych rozmowach pisać. Napiszę tylko pikantną plotkę o pewnej państwowej instytucji, którą demokratyczna władza chciała praworządnie odzyskać. Miała nawet poważnego kandydata, by tą instytucją kierował. Miał kompetencje, gdyż kierował nią już wcześniej. Prawie się udało, jednak w ostatniej chwili wyszło, że został skazany prawomocnym wyrokiem, za malwersacje, jakich dokonał kierując tą instytucją wcześniej. I to przez paleosędziego, więc trudno uznawać wyroku za nieobowiązujący. Do tego jakiś państwowiec (jakże inaczej nazwać kogoś, kto ratuje właściwego ministra przed kompromitacją) przypomniał historię zdjęć przyrodzenia, które rzeczony kandydat wysyłał swojej pracownicy, a ta pracownica postanowiła się tymi zdjęciami podzielić ze światem. W każdym razie poważny kandydat przestał być kandydatem, a instytucją wciąż kierują pisowskie złogi. Choć w tym akurat przypadku z PiS-em nie mają one (te złogi) specjalnie wiele wspólnego. 

Swoją drogą naprawdę nie mogę zrozumieć, jak dorosły człowiek może komuś wysyłać zdjęcia swojego siusiaka. To nie jest kraj dla starych ludzi. 

3. W innej instytucji widziałem fragment konferencji premiera Tuska. Mówił, że PiS jak przejął władzę, to natychmiast upolitycznił media, a że koalicja je odpolitycznia. Akurat chwilę wcześniej usłyszałem o kilku likwidatorach regionalnych rozgłośni radiowych. I ich apolityczności. Na przykład Radio Zachód likwiduje były prasowiec pani marszałek (dziś poseł) Polak, działacz Platformy Obywatelskiej. 
Mamy więc kilka możliwości:
– Donald Tusk uważa, że politycy PO to nie są politycy, że politycy to są wyłącznie politycy związani z PiS;
– Donald Tusk nie wie, jak wygląda obsada stanowisk likwidatorów regionalnych rozgłośni;
– Donald Tusk wie, jak wygląda obsada stanowisk likwidatorów regionalnych rozgłośni, ale uważa, że jego wyborcy mają do niego zaufanie i nie będą tego sprawdzać.
Nie wiem, co wybrać i to jest zła informacja. 

Strasznie męcząca ta Warszawa. 

środa, 24 stycznia 2024

23 stycznia 2024


 1. Mam wrażenie, że Mazurek nie dał profesorowi Piotrowskiemu szansy na wypowiedzenia całego zdania. Nie w znaczeniu gramatycznym. Całej myśli. Która, po przetłumaczeniu na język prosty, brzmiała by mniej-więcej tak: nie ma sensu kombinować, póki nie zdecydujemy się na przestrzeganie prawa, będzie słabo. Jakiekolwiek próby doraźnego dostosowywania prawa do sytuacji, w której się znajdujemy nie mają sensu, gdyż nie jest powiedziane, że jeżeli raz dostosujemy doraźnie prawo do sytuacji, nie będziemy dostosowywać za chwilę, gdy się sytuacja zmieni. Złą informacją jest, że nie jestem pewien, czy aby „doraźne dostosowywanie prawa do sytuacji, w której się znajdujemy” to nie tautologia. 

W każdym razie, można odnieść wrażenie, że profesora Piotrowskiego obecna sytuacja bawi, gdyż zna on z niej wyjście i jednocześnie zdaje sobie sprawę z tego, co się może wydarzyć, gdy zamiast z tego wyjścia skorzystać, będziemy kombinować. 

2. Piesek ugryzł pana. Było tak, że poszliśmy jak zwykle. Psa zza bramki nie było. Piesek niepocieszony, nie za bardzo chciał iść dalej. Przeszliśmy kawałek. Wtedy pies zza bramki pojawił się po naszej stronie ogrodzenia. Pan, który go wypuścił, widząc nas szybki zagnał go z powrotem. Niestety znikąd pojawił się Lucky i przeprowadził atak na bramkę. Piesek nie zdzierżył i rzucił się by Lucky'emu sekundować. Rzucił się z taką determinację, że urwał smycz. Poleciałem za nim. Zacząłem go od bramki odciągać. No i nie było to zbyt mądre, gdyż odciągany chapnął, co miał w zasięgu. Czyli pana. Cytując klasyka: to był moment. W efekcie pana na pogotowiu szyto. A ja będę musiał zapłacić za nowy dres, który ucierpiał i wyrównać utratę zysków, których pan mieć nie będzie, bo przez chwilę nie będzie mógł pracować. Dobrą informacją jest, że pan, właściciel grupy wilczurów, stwierdził, że nie ma pretensji, bo pewnie jego psy by się zachowywały podobnie. Złą, że trzeba będzie zaordynować pieskowi kaganiec, bo będzie za nim chodzić legenda ludojada. Prawda jest taka, że gdybym nie ingerował w jego atak na bramkę, to by się nic nie stało. 

Pojechaliśmy do miasta, by kaganiec przymierzyć. W zoologicznym koło Biedronki, piesek, jak to piesek był bardzo miły, grzeczny, przyjacielski etc. z tym, że panie ze sklepu zauważyły, że jest potwornie wystraszony. I faktycznie. Niby trzymał fason, ale coś z nim było nie tak. W sumie to nie jest fajnie być psem, którego mało kto rozumie. 

W drodze do miasta zabrałem autostopowicza. Powiedział, że idzie wiosna. Że już nie będzie zimy.


3. Pojechałem do Warszawy. Jechało się dość zgrabnie. W Warszawie, w Jerozolimskich, przywitał mnie billboard: Witamy w Bydgoszczy. Czegoś nie rozumiem. I to jest zła informacja. 

wtorek, 23 stycznia 2024

22 stycznia 2024


1. Chociebuż. Mazurek rozmawiał z Bartoszewskim również o tzw. reparacjach. Wyciągnął od niego, że tematem będzie się zajmował ekscelencja Prawda, który zasłynął ideą policzenia ileśmy od Niemców sobie wzięli w ramach odzyskiwania ziem odzyskanych.
Coś czuję w kościach, że się będzie w temacie tzw. reparacji działo. Złą informacją jest, że niekoniecznie działo się będzie dobrze. 
Niemcy starają się wyglądać na tych dobrych. W australijskich mediach ogłaszają, że chcą nas bronić przed Ruskim. Gdybym był złośliwy, to bym pewnie napisał, że nic dziwnego, że robią to w australijskich mediach, bo bliżej powszechna jest wiedza i o stanie niemieckiej armii, i o praktyce realizacji niemieckich obietnic.
Tymczasem minister Szejna ogłosił, że przyjmuje niemieckie propozycje poważnie i przyjmuje je z otwartymi ramionami.

Ppłk Sienkiewicz odwołał zarząd spółki odbudowującej Saski. Nie wiem czym podpadł prezes Kowalski. PiS-owca z niego trudno zrobić, w instytucjach kultury pracuje od zawsze. Dobrze to robi. Dobrze robił za poprzedniej Platformy, dobrze robił za PiS-u, teraz tez by dobrze robił. Chyba, że są inne plany.

Zaraz się może okazać, że Saski odbudują Niemcy w ramach zadośćuczynienia za krzywdy. Zrobią to szybko i pięknie, a w odbudowanym Pałacu, premier Tusk razem z kanclerzem Scholzem, podpiszą traktat o wiecznej przyjaźni między naszymi krajami, w którym ostatecznie zostaną rozwiązane kwestie zadośćuczynienia, a konkretnie zapisane będzie, że w imię przyjaźni nie będziemy wysuwać żadnych roszczeń. 
I w ten prosty sposób rozwiążą problem, za cztery promile kwoty, którą wyliczył Mularczyk. 

2. Kurier przywiózł monitor, który sobie kupiłem by mieć przy komputerze trzy takie same i mieć podobny burdel na biurku, jak na biurku. Na trzech dwudziestoczterocalowych monitorach można mieć naprawdę słuszną liczbę pootwieranych okien. 
Podłączyłem nowy monitor. Coś się dziwnego na nim pojawiło. Podobnie zresztą, jak na dwóch pozostałych. Zrestartowałem komputer, a ten już nie wstał. I nie wstaje. I to jest zła informacja, bo nie chce mi się tym zajmować. A będę musiał. 

3. Roztopy. Czyli błoto. I to jest zła informacja. 
Piesek zastrajkował. Odmówił spaceru do lasu, wybrał drogę przez wieś. Spotkaliśmy sąsiada. Rolnik-obszarnik. Zaczepił mnie w sprawie referendarzy, którzy nie wpisali do KRS likwidatorów TVP i Polskiego Radia. Wyjaśniałem mu, że rzecz nie dotyczy lokalnych rozgłośni radiowych, bo one funkcjonują w oparciu o inne przepisy. Jest to zresztą w uzasadnieniu decyzji sądu. 

Sienkiewicz na Twitterze naobrażał sąd. Właściwie czemu nie, skoro wszystko wolno. Tweet swój zakończył #AniKrokuWstecz, czyli hasłem Stalina z rozkazu nr 227, z 28 lipca 1942 roku, którym to Wielki Wódz mobilizował żołnierzy do bitwy pod Stalingradem. 
Stalin bitwę pod Stalingradem przeżył, w przeciwieństwie do ponad miliona jego żołnierzy.

Sąsiad powiedział, że jak go następnym razem zatrzymywać będzie policja, zastanowi się, czy się podporządkować, bo skąd ma mieć pewność, czy ta policja jest w prawie, bo nie wiadomo, przez kogo jest przyjmowana do pracy i awansowana. 
A już na poważnie, załamywał ręce nad obrazem Polski w reszcie Europy. Próbowałem mu tłumaczyć, że jak na razie, reszta Europy uważa Tuska za praworządnego, prawdziwego Europejczyka, więc woli nie widzieć tego, co się u nas dzieje. Raczej go nie przekonałem. 



niedziela, 21 stycznia 2024

21 stycznia 2024


 1. Kawałek „Kawy na ławę”. Z Pałacu Błażej Poboży. I bardzo dobrze. W związku z nowymi doradcami prezydenta jest szansa, że rzadziej w mediach pojawiać się będzie Łukasz Rzepecki. I to nie jest zła informacja, bo jakby się przez lata ten młodzieniec medialnie nie wyrobił, to zwykle nie ma nic interesującego do powiedzenia. 


2. Pani minister Mucha dyskutowała ze ze stwierdzeniem terror praworządności. Z dużym zaangażowaniem. Nie zważając na to, że oryginale padło: terror tak zwanej praworządności, co jednak zmienia stan rzeczy na tyle, że perory pani minister były bezprzedmiotowe. Swoją drogą ludzie tak starzy, by pamiętać sukcesy pani Muchy w Ministerstwie Sportu, słysząc o tym, że teraz, jako sekretarz stanu, zajmuje się edukacją, czują pewien niepokój. 
Konrad Piasecki (w kontekście odwoływania prokuratora Barskiego) zapytał, czy można tak zabetonować rzeczywistość, by była niezmienialna bez podpisu prezydenta.
Fascynująca jest amnezja konstytucyjna, której epidemia dotyka szerokie grono naszych bliźnich. Taki mamy ustrój, w Konstytucji zapisany, że każda ustawa trafia na biurko Głowy Państwa. I Głowa Państwa robi z tą ustawą, co chce. W znaczeniu podpisuje, albo nie. Po to, żeby tę decyzję podejmować został wybrany. Jeżeli nie podpisze, innymi słowy – zawetuje, Sejm może to weto odrzucić, zapisaną w Konstytucji liczbą głosów. Liczba głosów wynika z decyzji wyborców. W ostatnich wyborach, rządzącej nami koalicja nie poparła wystarczająca do przełamywania prezydenckiego weta liczba wyborców. Innymi słowy: wyborcy nie dali rządowi Donalda Tuska prawa do omijania prezydenta. Robiąc to, rząd łamie Konstytucję. 
Mam wrażenie, że piszę, mniej–więcej coś takiego codziennie. I to jest zła informacja, bo to nie jest jakaś, jak mawiają Amerykanie, rocket science i nie trzeba być nawet magistrem prawa, żeby to rozumieć. 
Nie wiem, co było później, gdyż zająłem się jedzeniem późnego śniadania. Ale mam podejrzenia graniczące z pewnością, że Konrad nie zapytał pań z rządzącej koalicji (i pana Śmiszka), czy w związku z przekonaniem iż cała Polska ich popiera, planują rozwiązanie Sejmu i wcześniejsze wybory, by uzyskać większość umożliwiającą przełamywanie weta. 

3. Cały dzień zszedł mi na niczym konkretnym. Bożena, na spacerze, wymogła, przy moich ostrych protestach spuszczenie pieska ze smyczy. No i wyszło na jej. Znaczy, nie się złego nie stało, a piesek dał się złapać. Nie bez udziału tzw. smaczków. Wydaje się, że piesek się lepiej czuje, gdy idziemy większą grupą. 


Wieczorem obejrzeliśmy „Being the Ricardos” Sorkina. Bardzo porządny film. W związku z tym, że u nas nazwisko Ricardo nic nie mówi, jakiś tytan intelektu zmienił tytuł na „Lucy i Deci”. Czyli tytuł, który też nic nie mówi, ale inaczej. 

Złą informacją jest, że w przyszłym tygodniu znowu będę musiał jechać do Warszawy. 

20 stycznia 2024


 1. Nie wyspałem się. I to jest zła informacja. 

„Śniadanie w Trójce”. W sumie strata czasu. Choć właściwie nie do końca, gdyż dotarło do mnie ile kosztowała smoleńska podkomisja. Kosztowała przez osiem lat ciut mniej, niż samorząd województwa lubuskiego w latach 2018–22 wydał na promocję. W tej kwestii podkomisja była jednak bardziej skuteczna. 

2. Pogoda jak wczoraj. Czyli słońce, minimalny mróz i wiatr. Piesek na spacerze był stosunkowo grzeczny. Tym razem nie spotkaliśmy żadnej leśnej bestii. 
Pojechałem do miasta, żeby kupić rybę na kolację. Kupiłem. Pstrąga. Dałem się jednak nabrać na lidlową promocję, miały być kwiaty cięte ze zniżką. A nie było. Zostały puste wiaderka. A na nie nie było promocji. 
Skończyłem słuchać „Trylogię Śląską” Sapkowskiego. Pierwsze słuchowisko Audioteki, którego przesada w formie mi nie przeszkadzała. Poprzednim razem, z piętnaście lat temu, słuchałem klasycznej wersji z jednym lektorem. Pamiętam, że była zima i ciąłem drewno. Piłą spalinową, którą mi później ukradli. 
W sumie ktoś by mógł „Trylogię Śląską” sfilmować. Jest lepsza niż „Wiedźmin”. 
W każdym razie skończyłem, więc zacząłem słuchać Niziurskiego „Niewiarygodne przygody Marka Piegusa”. Czytane przez redaktora Maja. Niestety beznadziejnie. Na tyle, że zamiast przygód Piegusa, wybieram twitterowe pokoje. Co jest jeszcze większą, niż dzisiejsze „Śniadanie w Trójce”, stratą czasu. Choć – jak sobie tę stratę tłumaczę – daje szanse na w sumie interesujące obserwacje społeczne. 
W pierwszym, którego tytułu nie pamiętam, wpadłem na moment, w którym jakiś człowiek tłumaczył, że Andrzej Duda jest pośmiewiskiem w Davos, bo w Pałacu trzymał bandytów, którzy podrabiali podpisy, co właściwie każdy robi, bo już w podstawówce się fałszuje usprawiedliwienia nieobecności. Ktoś próbował z nim dyskutować, ale nie z tezą, że wszyscy fałszują podpisy, tylko próbował tłumaczyć, że Wąsik i Kamiński nie zostali skazani za podrabianie podpisów. Dyskusja efektów nie przyniosła, bo człowiek swoje wiedział.
Przypomniała mi się Katarzyna Piekarska, która w „Śniadaniu w Trójce” mówiąc o komisji Pegasusa używała ciągu słów: Pegasusa nielegalnie używanego do podsłuchiwania niewinnych ludzi. I tak jak ona, od dłuższego czasu tego samego ciągu słów używają jej koledzy. Więc też się utrwala w głowach ludzi takich jak ten człowiek wyżej. A przecież nikt tego jeszcze nie wykazał. Jeżeli sądy podpisywały zgody, to jakieś argumenty były. 

Później przeniosłem się do pokoju, w którym dość kameralnie dyskutowano o wyborach samorządowych. Po każdym ataku zimy, zalaniu ulic, zablokowaniu miasta przez źle planowane remonty, szydzę z moich warszawskich sąsiadów, że skoro w wyborach samorządowych, zamiast wybierać dobrego gospodarza miasta, zajmują się ratowaniem Polski przed Kaczyńskim, to nie ma się czemu dziwić. 
W pokoju dyskutowano o tym, jak namówić mieszkańców reszty Polski, żeby w najbliższych wyborach ratowali kraj przed Kaczyńskim, a nie zajmowali się wyborem najlepszych dla ich powiatów, gmin, miasteczek samorządowców. W rozmowie brała udział mądra pani z Lubelszczyzny, która próbowała tłumaczyć, że to tak nie działa. Że w wyborach samorządowych nie wystarczy zdjęcie z Tuskiem. Z ciekawych obserwacji, usłyszałem, że PiS-owcy, nawet ważni (nazywani pisuarami), jeżdżą po terenie, spotykają się, bywają, a politycy Platformy – nie. O, wtedy się pojawił pomysł, żeby, skoro ważni politycy nie przyjeżdżają, robili sobie zdjęcia z kandydatami, bo to na pewno zmotywuje wyborców.
Ale najciekawsza rzecz, jeden z uczestników, robiący wrażenie bardzo dobrze poinformowanego, powiedział, że to, czy Koalicja będzie chciała wycofać uchwalone przez pis ograniczenie liczby kadencji samorządowców, zależeć ma od wyniku wyborów we Wrocławiu. Jeżeli Sutryk wygra, wtedy nikt przy ograniczeniu liczby kadencji gmerał nie będzie, a jeżeli przegra, czyli na jego jego miejscu pojawi się ktoś swój, zmienią prawo, na przykład, żeby milion PSL-owskich wójtów i burmistrzów nie musiało sobie po końcu zbliżającej się kadencji szukać pracy. I to jest zła informacja, bo przewietrzenie samorządów ma głęboki sens. 

3. Serial „Lawmen: Bass Reeves” zrobił się nudny. I to jest zła informacja.