niedziela, 21 lipca 2024

20 lipca 2024

 


1. W poniedziałkowym „Ground Zero”, dyrektor (zdymisjonowany) Dębski wyszedł z propozycją, by się wstrzymać ze ściąganiem z Waszyngtonu Marka Magierowskiego i wysyłaniem tam senatora Klicha. Wstrzymać się do amerykańskich wyborów. Bardzo rozsądnie to uzasadnił. Nie będę się rozpisywał na ten temat, każdy może wysłuchać. 
Ja tam nie jestem ambasadora Magierowskiego specjalnym wielbicielem. Uważam, że cierpi na deficyty lojalności, a głównym jego zajęciem jest autopromocja, i to z niej bardziej, niż jakichś konkretnych sukcesów, wynika jego internetowa sława. Ale to jest moje zdanie, i nie ma ono w tej sytuacji jakiegoś specjalnego znaczenia. Marek jest ambasadorem. Nie przynosi nam za oceanem wstydu, a w Polsce trudno z niego robić jakiegoś chorego z nienawiści PiS-owca. 
Ale tu nie o Marka chodzi. 

Chodzi o senatora Klicha, ponoć sympatycznego człowieka. Jednak ani zawodowego, doświadczonego dyplomatę, ani osobę o jakiejś specjalnie wysokiej pozycji politycznej, za to kogoś, o kim można przeczytać, że był najgorszym ministrem obrony w historii Polski. 

Pan senator Klich, przynajmniej do 6 sierpnia 2025 roku, nie zostanie ambasadorem, będzie chargé d’affaires,tymczasowym kierownikiem placówki. Z punktu widzenia dyplomacji obniżymy w ten sposób rangę naszych stosunków ze Stanami Zjednoczonymi. I to naprawdę ma znaczenie. Kierownik Klich będzie miał utrudnione kontakty z amerykańską administracją. Ucieszy się za to miejscowy KOD, z którym senator Klich tak lubi się fotografować. 

6 sierpnia 2025 roku zaprzysiężony zostanie nowy prezydent Polski. I – jeżeli będzie taka jego wola – mianuje senatora Klicha ambasadorem. Nie jest jednak powiedziane, czy nowa administracja amerykańska będzie chciała ambasadora Klicha przyjąć. Może nie chcieć. 
Obecny polski prezydent – jestem gotów się założyć – nie mianuje senatora Klicha ambasadorem. Pretensje w tej sprawie zgłaszać należy do Aleksandra Kwaśniewskiego – mógł inaczej to wpisać w Konstytucję. Albo do Rafała Trzaskowskiego – mógł wygrać wybory prezydenckie w 2020 roku. 
Pan premier i pan minister spraw zagranicznych słowo „Konstytucja” odmieniali przecież przez wszystkie przypadki, musieli więc sobie zdawać sprawę z tego, jak się to skończy. Jednak się na to zdecydowali. 

2. Jeżdżę ostatnio często do Krakowa, i słyszę tam różne rzeczy. Usłyszałem na przykład historię o profesorze Mazurze. Otóż pan profesor kandydował w wyborach na prezydenta Krakowa. Specjalnie dużego poparcia w sondażach nie miał, jednak popierali go krakowscy celebryci. Pan profesor wycofał się z wyborów jeszcze przed pierwszą turą popierając kandydata Platformy Obywatelskiej Aleksandra Miszalskiego. Nikt nie mógł zrozumieć tej decyzji, gdyż poparcie przekazuje się zwykle po pierwszej turze wyborów. Z punktu widzenia Platformy to było logiczne, z sondaży przed pierwszą turą (niezbyt jak się okazało trafionych – Miszalski zdecydowanie wygrał pierwszą turę), istniało ryzyko, że jej kandydat nie wejdzie do drugiej tury, pozyskanie wyborców profesora Mazura zwiększało prawdopodobieństwo sukcesu.

Usłyszałem, że pana profesora kupiono obietnicą startu w wyborach uzupełniających do Senatu. Ale do tego, by się z obietnicy wywiązać, senator Klich musi oddać mandat. A żeby oddał mandat, pojechać musi do Waszyngtonu. 
Miszalski został prezydentem Krakowa. Wygrał pięcioma tysiącami głosów, każdy więc głos się liczył. Zwłaszcza te od profesora Mazura. Trzeba się teraz panu profesorowi odwdzięczyć. Jak najszybciej, bo kadencja senatu nie jest wcale taka długa. 

3. Jeżeli to jest prawda, znaczy to, że premier Tusk wyżej stawia lokalną politykę niż stosunki polsko-amerykańskie. A czy to jest prawda, dowiemy się, kiedy ogłoszone zostaną w Krakowie wybory uzupełniające do Senatu. 


A jeżeli to nie jest prawda, to naprawdę trudno zrozumieć, dlaczego Marek Magierowski nie mógłby posiedzieć w Waszyngtonie jeszcze tych paru miesięcy.

sobota, 20 lipca 2024

18–19 lipca 2024


1. Jadąc na lotnisko, słuchałem śniadaniówki na Kanale Zero. Niby nudne. Choć rozbawiła mnie jedna sytuacja. Otóż wczoraj Stanowski przez dwie godziny siedział w samochodzie pod Lidlem i odpowiadał na pytania widzów. Byłem jednym z 300 tys. ludzi, którzy to oglądali. W moim przypadku raczej było to słuchanie, bo w trakcie transmisji zatankowałem audi, kupiłem kółko do taczki, sernik, jabłecznik, dętkę, nawóz do iglaków, i kilkanaście butelek wina, które Lidl sprzedawał w abstrakcyjnie niskiej cenie. Choć właściwie ta cena nie była abstrakcyjnie niska. Raczej zbliżyła się do europejskiego poziomu cen win tanich, lecz pijalnych. Do tego skosiłem kawałek parku. Niezbyt duży, gdyż kosiarka porusza się w tempie żółwim. Powinienem zawieźć ją do naprawiacza, choć raczej zmienić olej, co kilkanaście lat temu na podobne symptomy pomogło. Zwłaszcza, że nie bardzo mam czym ją teraz zawieźć. 

W każdym razie Stanowski odpowiadał na pytania widzów. Powiedział też, że we wrześniu planuje zmiany ramówki. Że część programów spadnie, ale nie powie które, bo najpierw musi to powiedzieć autorom. No i do tego nawiązano w śniadaniówce Kanału Zero. Prowadzący przez chwilę zastanawiali się, czy ich zmiany dotkną, później opowiadali jak wiele daje im praca w Kanale i jakie to jest wspaniałe i w ogóle. 

Parking na lotnisku w Babimoście jest płatny. Nie bardzo. Doba kosztuje 16 złotych. Problem polega na tym, że jeżeli się płaci aplikacją, z automatu włączone jest automatyczne przedłużanie abonamentu. Czyli następnego dnia, przed ósmą rano budzi mnie informacja, że naliczono mi opłatę za kolejną dobę parkowania samochodu, który stoi już pod domem. Muszę wtedy szybko wyłączyć automatyczne przedłużanie, bo inaczej, następnego dnia, przed ósmą rano budzi mnie informacja, że naliczono mi opłatę za kolejną dobę parkowania samochodu, który stoi już pod domem.

Tym razem udało mi się wyłączyć automatyczne przedłużanie zawczasu. I jestem z siebie, w związku z tym, dumny. 

Po lotnisku, czymś, co teoretycznie by można nazwać halą odlotów, choć bardziej jest to odlotów sala, przechadzał się oczekując atencji, człowiek w dwóch kapeluszach. Na głowie. Na raz.

Miał szorty, więc musiał być to podróżnik. Później, w kolejce do samolotu, się okazało, że słuchawki Bose QC, które przeszły niejedno, więc musiał być podróżnikiem prawdziwym. Zastanawiałem się przez chwilę nad tym, po co mu dwa kapelusze. Odrzuciłem najprostsze uzasadnienie – że na wypadek, gdyby mu jeden zginął. Miał jeden na drugim, więc zginęłyby mu oba naraz. 

Muszę zapytać kolegi Kapli, który też jest podróżnikiem. Ale on jest z tych, którzy na głowie wiążą chustkę. 

Wielka awaria Microsoftu nie miała wpływu na moje podróżowanie. PLL Lot rulez. 

2. Obejrzałem po drodze dwa odcinki „Akolity”. BĘDĘ SPOJLEROWAŁ. Przedostatni i finałowy. Serial wzbudził swoją LGBT-ością oburzenie wśród wyznawców „Gwiezdnych Wojen”. Dla mnie wątek żeńskiego plemienia czarownic nie był w żaden sposób obrazoburczy. Czarownica to czarownica. Nieokreślona zaimkowo osoba Jedi raczej mnie bawiła. W gwiezdnowojennym uniwersum mogą istnieć człekokształtne obojniackie rasy, bo czemuż by miały nie istnieć. No więc jakoś mnie te powszechnie wyklinane wątki nie oburzyły. Natomiast wielkie wrażenie zrobiła na mnie historia rycerza Sala, który zachował się, jak niemiecki Judendamt, a nawet bardziej szwedzka tego urzędu wersja. No więc mamy kogoś z bardzo popularnym wśród przedstawicieli lewicy przekonaniem, że wie lepiej, co jest dla dzieci lepsze. Wie lepiej niż tych dzieci rodzina. Bo, jak wiadomo, rodzina jest złem z tych najgorszych. Manipuluje więc dzieckiem, by usłyszeć coś, co pasuje do jego wyobrażenia sytuacji, a kiedy to słyszy, zaczyna działać. Jak w tej historii, którą można obejrzeć u Stanowskiego. Podpuszczona nastolatka skarży się na to, że rodzice wywierają na nią presję, by myła naczynia i wychodziła z psem, urząd słyszy, co chce, czyli, że dziecko jest narażone na przemoc, ratują więc i tę nastolatkę i jej siostry. Odbierając je rodzicom. 

W „Akolicie” rzecz kończy się w bardzo radykalny sposób. Prowadzi to do triumfu zła. 

Nie wiem, czy autorkom serialu zależało na tym, bym tak to widział. Ale tak to widzę. 

Swoją drogą, Zakon Jedi nie jest tak do końca negatywnym bohaterem zbiorowym, gdyż rycerz Sol działa wbrew wyraźnemu poleceniu. 

Generalnie polecam Państwu rzeczony serial. 


3. Wciąż nie mogę przejść do porządku z krakowską komunikacją. I korkami, i komunikacją publiczną. Autobus na lotnisko z prawie dwudziestominutowym opóźnieniem. Człowiek się odzwyczaił, że tak być może. 
O krakowskiej wersji strefy relaksu to mi się nawet pisać nie chce. 




 

czwartek, 18 lipca 2024

15–17 lipca 2024


1. Usłyszałem, że gdyby mecenas Giertych zagłosował w piątek jak trzeba, dziś by był ministrem sprawiedliwości. Nie mógł zagłosować. Źli ludzie mający pojęcie o jego interesach mówią, że do sporej ich części potrzebne są dobre kontakty z przedstawicielami watykańskiego establishmentu. Inni źli ludzie mówią, że przedstawiciele watykańskiego establishmentu zabezpieczyli panu mecenasowi swego rodzaju immunitet (popularne słowo) na terenie Włoch, gdzie pan mecenas przebywał, nim uzyskał immunitet (popularne słowo) w Polsce. No więc pan mecenas zagłosował, znaczy, nie zagłosował, więc nie jest ministrem sprawiedliwości. 

Ministrem sprawiedliwości jest wciąż pan profesor Bodnar. Postać tragiczna. Nadaje się na bohatera filmu. Ubóstwiany przez wrażliwe panie z trzeciego sektora specjalista od praw człowieka, który coraz bardziej się staje symbolem łamania praw. Również człowieka. Źli ludzie (inni niż ci wyżej wymieniani) mówią że stało się tak, że nie wiadomo kiedy profesor Bodnar wpadł po uszy. W znaczeniu, zaczął firmować rzeczy, które legalne nie są. I kiedy się władza zmieni, a przecież kiedyś się zmieni, będzie musiał za to odpowiedzieć. Jedyne, co może go przed tym uchronić, to immunitet (popularne słowo) sędziego TSUE. A do tego, że mieć ten immunitet, musi profesor Bodnar tym sędzią zostać. A to, czy ma na to szanse czy nie zależy, w pierwszej kolejności od niemiłościwie nam panującego premiera Donalda Tuska. Niemiłościwie nam panujący premier Donald Tusk korzysta z tej sytuacji. Efekty tego są takie, że gdy profesor Bodnar mówi, że czegoś nie zrobi, że coś się nigdy nie stanie, to później jest wzywany koło pierwszej w nocy, na kwadrans przed oblicze niemiłościwie nam panującego premiera Donalda Tuska i następnie się staje to, co się nigdy nie miało stać. 

Film skończyć się może na przykład tak, że niemiłościwie nam panujący premier Donald Tusk na sędziego TSUE wyznacza kogoś innego. Jakiś na przykład autorytet prawniczy. Bezdyskusyjnie prawy autorytet. Może się też skończyć inaczej. Że niemiłościwie nam panujący premier Donald Tusk wyznacza profesora Bodnara, tymczasem europejskie elity mówią, że niekoniecznie. Że jednak wolą kogoś innego, bo niekoniecznie chcą się tłumaczyć przed swoimi mediami z człowieka, który firmował łamanie europejskiego prawa, a to, że Donald Tusk kogoś zaproponował, nie ma specjalnego znaczenia. 

I w finałowej scenie profesor Bodnar zwołuje ubóstwiające go wrażliwe panie z trzeciego sektora, wygłasza tyradę, że zbłądził. Po czym jako prokurator Bodnar przedstawia zarzuty ministrowi Bodnarowi, minister przyznaje się do winy, wrażliwe panie z trzeciego sektora płaczą. Zbliżenie na zasłonięte oczy brązowej Temidy na biurku, napisy, koniec. 

Szekspir by to jednak lepiej napisał. A może już napisał. Znam go wybiórczo i to jest zła informacja. 


2. Przebywający na wakacjach niemiłosiernie nam panujący premier Donald Tusk zaczął tweetować w sprawie immunitetu (popularne słowo). Zanotowałem dwa tweety. 

Pierwszy: „Sceny jak z gangsterskiego filmu. Podejrzany wychodzi z aresztu dzięki prawnym kruczkom, zasłaniając się wątpliwym immunitetem. Na stróży prawa spada lawina krytyki, publiczność jest rozczarowana. W walce z przestępczością zdarzają się i takie momenty. Ale jedenaście zarzutów, w tym udział w zorganizowanej grupie przestępczej, nie znika. To nie jest koniec filmu. Państwo prawa ma same zalety, oprócz jednej: nie jest proste i tak jak w gangsterskich filmach, źli też potrafią to wykorzystać. Ale tylko na krótki czas. Prokuratura dobrze wykonała swoją robotę, gromadząc rzetelne dowody. A więc: co się odwlecze, to nie uciecze.”

I drugi: „PiS powołujący się na niezależne sądy i europejski wymiar sprawiedliwości to prawdziwe świadectwo zmiany i Waszego zwycięstwa. Smakujcie to.”

Po pierwszym odniosłem wrażenie, że panu premierowi (już nie będę powtarzał, że niemiłosiernie nam panującemu) odjeżdża peron. Jak w „Top Secret”. I nie chodzi o to, że goniący w „Top Secret” peron człowiek ubrany jest w niemiecki mundur. Chodzi o odjeżdżający peron. Przez sporą część dnia najpopularniejszym na polskim Twitterze słowem była „Kompromitacja”. Pan premier wielokrotnie udowadniał, że nie ma zbyt wysokiego zdania o poziomie intelektualnym własnych wyborców, nawet gdyby się w tej sprawie nie mylił, ludzie, którzy się naoglądali filmów potrafią rozpoznać wątki komediowe. W tej historii nie chodzi o „prawne kruczki”, tylko o stróży prawa, którzy potykają się o własne nogi. I nie dość, że cię pociesznie wywracają, to jeszcze utrudniają sobie pociągnięcie złoczyńcy do odpowiedzialności. Zanim się pan premier obejrzy, pozytywnym bohaterem będzie adwokat, który to wszystko ogarnia. 

Po drugim odkryłem, że pan premier wierzy, że jego wyborcy głosowali nie za tym, żeby prawa europejskiego nie łamać, tylko, żeby to prawo łamał ktoś inny niż PiS. 

Pan premier miał dziś odebrać poważną nagrodę poważnego brytyjskiego instytutu. „Za przestrzeganie zasad praworządności”. Nie odebrał. Wysłał ministra Sikorskiego. W sumie dobrze to o nim świadczy, bo gdyby się osobiście pojawił, dziennikarze mogliby go pytać o kwestię immunitetu (popularne słowo) i europejskiego prawa. Brytyjscy dziennikarze znani są z dociekliwości. Legenda głosi, że jeden z nich, na konferencji von Brauna o programie Apollo, zapytał, jaka jest gwarancja, że pierwszy człon rakiety Juno 1 nie spadnie na Londyn. A gdyby pytali, gospodarze, czyli Chatham House, mogliby się czuć nieswojo.

Chatham House, Królewski Instytut Spraw Międzynarodowych, niby poważna instytucja, a cała sytuacja, jak ze skeczu Monty Pythona. 

3. No więc byłem w Warszawie. Odwiedziłem stojącą w kolejce do naprawy Lawinę, dwa poważne urzędy, spotkałem się z przedstawicielem władzy wykonawczej (jednak wyborów na wiosnę raczej nie będzie), podlałem dracenę i wróciłem w Lubuskie (choć Babimost to bardziej jednak Wielkopolska). Kupiłem jeszcze kości pieskowi. Z prosciutto. Bardzo je lubi. Pani od heimanna na lotnisku zdziwiła się te kości widząc. Ale tylko trochę, gdyż nie takie rzeczy ludzie w walizkach wożą. 





 

poniedziałek, 15 lipca 2024

12–14 lipca 2024


1. Miałem pisać wczoraj, ale młodzieniec z AR15 zmienił moje plany. Z AR15 strzelałem. Człowiek, który prowadzi strzelnicę u nas w lesie ma taki karabinek. Raczej nie jest to broń wyborowa. 
Mówią, że kto był w wojsku, w cyrku się nie śmieje. Mnie, muszę przyznać, nic w zamachu i tym, co było później, raczej nie zdziwiło. Nie byłbym więc interesującym komentatorem. Media pisały o „incydencie”, bo nie wiedziały, co się stało. Poważne szybko zaczęły mówić o zamachu, mniej poważne trzymały się incydentu. Opór przed mówieniem, że ktoś strzelał do prezydenta (byłego/kandydata na następnego) Stanów Zjednoczonych jest jakoś zrozumiały. To co robiła Secret Service było logiczne. Nie chce mi się opisywać detali. Opowieść o braku komunikacji pomiędzy Secret Service a lokalną policją – widywałem podobne sytuacje na własne oczy. Największe wrażenie zrobił na mnie film, na którym policyjny snajper, przed strzałem, nie wierzy własnym oczom. 
Widziałem moment, w którym TVN24 przerwał projekcję kolejnego materiału, który udowadniać miał, że Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik są źli. W pół słowa przerwał i zaczął retransmitować CNN. TVP Info nie przerwało powtórki 100 pytań do profesora Bralczyka. 
No i potem wysyp teorii spiskowych, czy wpisów typu tego, Tomasza Lisa, nawiązującego do zamachu w Wilczym Szańcu. Ludzie są excusez le mot popierdoleni. I to jest zła informacja.

Tak, czy inaczej, wygląda na to, że Trump jest bliżej prezydentury, niż był przed zamachem. Tymczasem minister Sikorski ogłasza, że do Waszyngtonu, na szefa placówki jedzie Klich, który zdążył się wykazać, niezbyt wysofistykowaną krytyką Trumpa. Najśmieszniejsze będzie, kiedy się okaże, że jechać musi, żeby zrobić miejsce dla profesora Mazura, któremu może to akurat obiecano za poparcie Aleksandra Miszalskiego w krakowskich wyborach prezydenckich.
Klich dobrego interesu nie robi, bo przed 6 sierpnia przyszłego roku ambasadorem nie zostanie. A prawdopodobnie później też nie, bo nie jest powiedziane, że administracja Trumpa będzie go chciała mieć u siebie. Wymieni się więc senackim mandatem za nic szczególnego.

2. Sejm nie przegłosował tzw. depenalizacji aborcji. Ciekaw jestem ile trzeba jeszcze, by pro-choice-owe dziewczęta zrozumiały, że są robione w konia, a cała opowieść o aborcji służy jedynie nawalance politycznej, a nie poprawie sytuacji kobiet. 

Napiszę, co powtarzam od pewnego czasu: zamiast przygotowywać kolejne ustawy, o których wiadomo, że nie wejdą w życie, można się zająć stosowaniem obowiązującego prawa. Aborcję w Polsce legalnie można przeprowadzić w sytuacji zagrożenia życia lub zdrowia kobiety. Zdrowia. Również psychicznego. Depresja to choroba. Rząd ma wszelkie narzędzia, by ułatwić wykonywanie legalnych zabiegów. Nie robi dlatego, że nie zależy mu na rozwiązaniu problemu, tylko na podgrzewaniu atmosfery. I to jest zła informacja. 

3. Byliśmy na zakupach w Różankach. Właściciel mówił, że z biznesem jest słabo. Kolejny człowiek z okolicy, który mówi to samo. 


 

piątek, 12 lipca 2024

11 lipca 2024


1. Kraków niby sezon, a trochę flauta. Wieczorem pustki w knajpach dla turystów. Zwierzyniecka wciąż rozkopana. Mam wrażenie, że od poprzedniego razu, kiedy nią szedłem, niewiele się zmieniło. Mam wrażenie, że poprzedni jej remont, taki gruntowny, był siedem–osiem lat temu. Przedziwnie to miasto jest zarządzane. Wyobraźmy sobie człowieka, który po poprzednim remoncie inwestuje w biznes przy Zwierzynieckiej. Po remoncie, więc powinien być spokój przez przynajmniej ćwierć wieku. A tu taka niespodzianka. 


2. Zjadłem dobre śniadanie w Żonglerce przy Syrokomli. Szakszukę. Z odpowiednio niezciętymi żółtkami. Usłyszałem dykteryjkę o grupie Słowaków na ciężkim kacu, którzy zamówili śniadania, dostali szakszukę, a później w komentarzu na googlu napisali, że dziesięć dolarów za surowe żółtka to jednak przegięcie. 

Przed czwartą zakończyłem wszystkie obowiązki. Postanowiłem komunikacją miejską udać się na lotnisko. Miałem grubo ponad dwie godziny, co – wydawać się mogło – gwarantowało odpowiedni margines bezpieczeństwa. Jednak spod Biprostalu, pod AGH jechałem godzinę. Korki warszawskie przy korkach krakowskich nie są korkami.

Zdążyłem, bo autobus (drugi, ten który jechał na lotnisko) przyjechał niezupełnie zgodnie z rozkładem. A na kontroli bezpieczeństwa ruch był wyraźnie ograniczony. 

„Żydzi są jak Polacy, tylko bardziej” – Szewacha, potwierdziło się po raz kolejny. Kiedy wylądowaliśmy na Okęciu, zaczęła klaskać wycieczka izraelskich dziewczynek.

Wcześniej samolot wystartował później. Do tego trzymali nas w środku przez dobry kwadrans, z autobusu wysiadłem na dziesięć minut przed planowym odlotem. System jednak zadziałał. Przesunięto boarding. I spokojnie zdążyłem.


3. Odezwał się do mnie Michał Rachoń, zaprotestował przeciwko tezie, że TVN24 przejął widzów TVP Info. Pewnie ma rację. Pamiętam jednak badania na temat tego, co oglądają wyborcy Koalicji Obywatelskiej i PiS-u. Otóż ci pierwsi oglądali tylko TVN24, a ci drudzy TVP Info i TVN24.

Szczyt NATO w Waszyngtonie. Pół internetu ekscytuje się zdjęciami Prezydenta z siłowni. Niektóre memy naprawdę śmieszne. Kiedy je oglądałem, przypomniał mi się dowcip, znaczy mi się nie przypomniał, przypomniała mi się sama jego końcówka. Wyznawcy trzech religii licytowali się, który z bogów jest najmocniejszy. Pierwszych dwóch nie pamiętam. Trzecim był żyd, który szabat znalazł portfel. Jako że był to szabat, to nie mógł się schylić, by ten portfel podnieść. Pomodlił się więc do Pana i ten wkoło żyda zrobił wtorek. 

Ktoś, kto wpadł na sesję z siłowni w „Fakcie”, prawdopodobnie pomodlił się o to, żeby wokół niego i Prezydenta był rok 2009. I w sumie nieważne, czy modlitwa została wysłuchana, czy nie – uwierzył, że jest rok 2009 i że tego rodzaju materiały ocieplają wizerunek. Problem polega na tym, że wokół jest rok 2024 i takie materiały nie ocieplają wizerunku, tylko pozbawiają powagi. Dziś oczywiste jest, że każdy polityk biega, ćwiczy, dba o formę. Jest to tak oczywiste, że jeśli się tym chwali, ludzie, zamiast patrzeć na to dobrze, zaczynają się zastanawiać o co chodzi. 

Mamy rok 2024, Barack Obama nie jest bożyszczem tłumów, raczej kojarzony jest niezbyt szczęśliwym czasem w amerykańskiej polityce. 

Człowiek, który wpadł na ten kuriozalny pomysł, albo wciąż uważa, że jest 2009, albo chodziło mu o coś innego. O to, żeby kilku ludzi przeczytało, że jest najbliższym współpracownikiem prezydenta. Mimo wszystkich klęsk, których ostatnio był sprawcą. 

Smutne to w sumie. Powinny istnieć granice wykorzystywania powagi urzędu do prywaty. Zwłaszcza, gdy interesy urzędu i prywaty stoją w sprzeczności. Ale oczywiście, może nie ma tam złej woli, jest jedynie wiara w to, że mamy 2009 rok. 


 

czwartek, 11 lipca 2024

9–10 lipca 2024


1. Symetrysta Sroczyński zrobił wywiad z badaczem Dumą i opublikował rzeczony wywiad na gazeta.pl. Wywiad niby oczywisty, a jednak robi wrażenie. 
Taki kawałek:

Czyli te 60 tysięcy kwoty wolnej to jest to polityczne złoto?

Nie wiem, czy złoto, ale w każdym razie to jest bardzo dobre. A jeszcze lepsze byłoby combo: wyższa kwota wolna w PIT i niższa składka na NFZ. W dodatku o tyle jest to fajne, że im więcej zarabiasz, tym więcej na tym zyskujesz.

Niby dlaczego to fajne?

Bo która klasa na czymś takim wygrywa? Ta środkowa, która chce się oddzielić od niższej. Pisowcy dawali swoim, nasi też mają dawać swoim. I Platforma to rozumie. Jak przedstawiony został CPK? W taki sposób, że teraz to jest obietnica dla dużych miast. Duże miasta połączymy szybką koleją w sto minut, a nie jakiś Pcim i Rzeszów, jakieś szprychy, którymi PiS chciało swoich wyborców dowozić do Baranowa

Teraz wy dostaniecie szybką kolej, a nie tamci?

Tak. Podobną funkcję pełni zapowiedź likwidacji wolnych niedziel w handlu. Żadna z zainteresowanych stron tak naprawdę przywracania handlu w niedziele nie chce: ani związki zawodowe, ani kasjerki, ani nawet sieci handlowe. Szef Rossmana mówi wprost: „Dziękuję pięknie, do pracujących niedziel tylko dopłacam". Bo nie o handel tutaj chodzi.

To o co?

To jest element szerszego nastroju, żebyśmy tę trzecią klasę w naszym pociągu znowu przesadzili tam, gdzie jej miejsce - do wagonu trzeciej klasy. I wyraźnie ją oddzielili, czyli doprowadzili do sytuacji, kiedy będzie wiadomo, kto ma bilet w pierwszej, kto ma bilet w drugiej, a kto ma bilet w trzeciej klasie. Bo za czasów PiS-u to się zaczęło zacierać. Pierwsza klasa nadal sobie jechała coraz wygodniej, natomiast druga i trzecia zaczęły się ze sobą sklejać, co było powodem ogromnych lęków i napięć w wagonach drugiej klasy.
Nie chodzi o to, żeby móc robić w niedzielę zakupy, tylko żeby te kasjerki z klasy ludowej musiały w niedzielę potulnie siedzieć na kasach?

Chodzi o porządek społeczny. Dobrze to widać po nastrojach wśród nauczycieli, którzy mówią: słuchajcie, jeszcze dwie podwyżki płacy minimalnej i znowu będziemy zarabiać tyle, co kasjerka. Tę skargę mocno słychać w mediach społecznościowych, gdzie krążą różne wersje mema z pensją kasjerki i początkującej nauczycielki. Oni nie tylko są źli, że wciąż za mało zarabiają - to absolutnie rozumiem - ale chodzi też o to, że ktoś z klasy ludowej z samą maturą zarabia za dużo. I to jest opowieść o lękach nie tylko nauczycielskich, ale znacznie szerszych. Widać to po nadmiarowej skali krytyki, jaka spadła na rząd za pomysł ustalenia płacy minimalnej na poziomie 60 procent płacy średniej - czyli dziś byłoby to niemal 4900 zł brutto. Cześć wyborców przejechała się po tym pomyśle z wielką wściekłością, co pokazuje, jak duży to lęk, że doły zbliżą się do mnie, do średniaka. Oni nie widzą w tym szansy na wzrost również swoich wynagrodzeń - na zasadzie, że jak od dołu się popchnie, to w środku też pensja podskoczy - raczej czują się jak w biegu Wings for Life, gdzie ruchoma meta goni cię coraz szybciej, w pewnym momencie cię dogania i kończysz wyścig. Kiedyś ta kasjerka musiała siedzieć w niedzielę przy kasie, bo to ratowało jej budżet, według części klasy średniej dobrze by było, żeby ona nadal musiała tam siedzieć.”

Tu link do całości: https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,31123115,zeby-moje-netto-bylo-brutto-wyborcy-koalicji-chca-wszysto.html

Jak mówi Easy Rider: PiS, z tzw. ofiar transformacji wykreował nową klasę średnią. Stara klasa średnia nie może tego przeżyć. Zdaje sobie sprawę z tego, że nikt więcej jej nie zapłaci, więc by chciała, żeby reszta zarabiała mniej niż ona. A tak się już nie wydarzy. Zbyt wiele się zmieniło. 

2. Kupiłem telewizor. Poprzedni był naprawdę dobry, służył nam ponad dekadę, niestety przestał widzieć sygnał HDMI, a przez inne wejścia dostarczać możemy chyba tylko sygnał z magnetowidu.

Telewizor powystawowy, więc nie było do końca gwarancji, czy działał będzie wystarczająco dobrze. Zwłaszcza że po tym jak kliknąłem zadzwoniła pani ze sklepu, żeby dopytać, czy jestem pewien, że taki chcę kupić.

W poniedziałek przesyłka wyszła ze Śląska. We wtorek rano najpierw dostałem mejla, że nie zostanie dostarczony. Wiadomo DHL. Później dostałem mejla, że zostanie dostarczony. Przyszedł. Sprawny. Znaczy – niepotłuczony. Postanowiłem go powiesić. Okazało się, że śruby do wieszaka w LG są inne niż w Samsungu. Trzeba więc było pojechać do Mrówki.

W Świebodzińskiej Mrówce zakup śrub wymaga wezwania obsługi, gdyż klient nie może obsługiwać elektronicznej wagi, bo by jeszcze zepsuł. Do tego śrub musi być przynajmniej 40 gramów i już. Mniej nie sprzedadzą. Kupiłem. Kiedy ruszałem spod sklepu, doszło do mnie, że mogłem kupić za krótkie. Wróciłem, kupiłem dłuższe. 

Tym razem podejrzałem jaki klawisz wciska pani na wadze, następnym razem spróbuję brejknąć rule i się sam obsłużyć. 

W domu się okazało, że większość kupionych śrub była za krótka. Ostatnie cztery dały radę. Powiesiłem telewizor. Najpierw po apdejcie systemu przestał rozmawiać z Internetem, później, po przywróceniu ustawień fabrycznych, jakoś się dogadali. 

Instalowałem aplikacje. Przyszła kolej na TVN24.go, dowiedziałem się, że o 19:30 Wrona rozmawia z Prezydentem. Inaczej bym pewnie nie zauważył, a tak obejrzałem. Najpierw jak spóźnienie wywala ramówkę. Później jak Prezydent wyjaśnia kwestię wiarygodności ministra Sikorskiego, jak zapomina o odebranym immunitecie posła Wosia i jak Wrona zastępcę szefa kancelarii robi prezydenckim doradcą.

W sumie widziałem już wywiady ciekawsze.

Spóźnienie, jak się później dowiedziałem, wykreował redaktor Rachoń, który nagrywał wcześniej rozmowę na dzień później. I najwyraźniej stwierdził, że ma gdzieś widzów TVN24, co jest o tyle interesujące, że spora część z nich to są jego byli widzowie z TVP Info. 

Po wszystkim poszliśmy z pieskiem. Do lasu, gdzie są prawdziwki. Wciąż są. Gigantyczne, tyle że wyżarte w środku przez robactwo. Piesek zasadniczo zapadł w sen zimowy w wersji letniej. Śpi całymi dniami, prawie nie je. Przytomnieje na chwilę wieczorem. Tylko na chwilę. Chyba, że ktoś wtargnie. Na przykład szop. 


3. Następnego dnia bladym świtem ruszyłem Lawiną na lotnisko. W Skąpem odkryłem, że coś jest nie tak. To na początku Skąpego. Pod koniec zrozumiałem, że się skrzynia ślizga. I dalej, tym bardziej. Obudziłem Bożenę i poprosiłem, by ruszyła w moim kierunku. Przejechałem rozpędem jakieś dwa kilometry i wylądowałem na poboczu. Przyjechała Bożena. Udało mi się zdążyć na lotnisko. Wyjeżdżanie z marginesem bezpieczeństwa ma sens. Podobnie, jak wykupywanie assistance. O tym, że je wykupiłem, dotarło do mnie po jakiejś godzinie. W każdym razie Lawina jedzie do Warszawy, do warsztatu, w którym skutecznie naprawiono kiedyś skrzynię z Suburbana. Pan z warszawskiego warsztatu obiecał do tego, że wywrze presję na pana mechanika z Zielonej, gdyż go zna i poniekąd kołczuje. 
A ja w Krakowie, o którym raczej będę pisał jutro. 



 

wtorek, 9 lipca 2024

8 lipca 2024


1. Zadzwonił kolega z byłej pracy (który tam już nie pracuje – zaznaczam, żeby nie było podejrzeń). Przeżywa wciąż wizytę kanclerza Scholza i jego propozycję pieniędzy dla żyjących ofiar niemieckiej okupacji. Doszedł do ciekawego wniosku. Otóż można się z Niemcami zgodzić. Są winni zadośćuczynienie żyjącym ofiarom okupacji, warto jednak pamiętać, że trauma przeszła na następne pokolenia. Trauma wielka, więc nie tylko jedno pokolenie. 
W każdym razie, te 200 milionów euro, zaproponowane przez Scholza by nie starczyły. O 200 milionach napisał Onet, słyszałem o tym też wcześniej. Swoją drogą, gdyby Tusk powiedział na konferencji, że odrzucił tę propozycję, wyszedłby na twardziela. A tak, to ani rubelka, ani tego czegoś innego, bo opowieść o broniących Europy Niemcach zbyt poważnie nie brzmiała. 

2. Byłem w Zielonej, zawieźć efekty badań konserwatorskich naszej elewacji. Przespacerowałem się po mieście, zrobiłem zakupy w Makro. Makro przerabiają. Wygląda na to, że będzie większy wybór mrożonek. A w to mi graj. 
Przez całą drogę słuchałem „Śniadania”. Dyskusja o braku zaufania do mediów była na swój sposób oszałamiająca. Od lat powtarzam, że gazeta jest tak wiarygodna, jak jej najmniej wiarygodny tekst. Gazeta, telewizja, radio etc. Jeżeli łapiesz dziennikarza na błędzie czy manipulacji, możesz zakładać, że zawsze tak pracuje. Profesor Schwertner najwyraźniej sobie z tego nie zdaje sprawy. 

3. Byliśmy z pieskiem w lesie. I znaleźliśmy prawdziwka. Całkiem sporego. W sumie, to było ich tam więcej, ale nie miałem do czego zbierać. Wziąłem więc tego jednego, choć poprawniej by chyba było powiedzieć: ten jeden. W domu się okazało, że cały jest zjedzony. I to jest zła informacja, bo miałem plan, by rano iść po grzyby z worem. 


 

niedziela, 7 lipca 2024

7 lipca 2024


1. Jak się wybiję z rytmu, to nie mogą zacząć pisać. I to jest zła informacja. Zbiera mi się tylko lista poważnych tematów nad którymi powinienem się pochylić. I im lista dłuższa, tym trudniej się zabrać. Odkreślam więc grubą linią i mam nadzieję, że pretekst do opisania wcześniejszych poważnych tematów jeszcze się pojawi.

2. Obejrzeliśmy wczoraj nowego „Gliniarza z Beverly Hills”. Niby żaden film, a ile dostarczał radości. Takiej z lat osiemdziesiątych. Twórcy „South Parku” genialnie wyjaśnili kiedyś, dlaczego Trump wygrał wybory. Amerykanie tęsknili za czasami Reagana. Za wspomnieniem rozwijającej się gospodarki, za siłą Stanów Zjednoczonych no i za ówczesną popkulturą. No Trump dawał im jakąś obietnicę powrotu do tamtych czasów. 
Teraz Axel Foley szydzi z politycznej poprawności i człowiek czuje się znowu jak wtedy. 
Z rozpędu zaczęliśmy oglądać poprzednie wersje. Były wyraźnie lepsze. Pierwsza i druga. Trzeciej jeszcze nie obejrzeliśmy. 

Coraz bardziej się upodabniam do mieszkańca Midwestu. Mam bejsbolówkę i pick-up'a. Nie mam tylko czerwonego karku i kowbojskich butów. Złą informacją jest, że nie jestem pewien, czy to jest zła informacja. 

3. Krótki spacer z pieskiem. Poszczekali na siebie z koleżanką zza ogrodzenia, doszliśmy do połowy drogi w kierunku Dębniaka, piesek wylazł na rżysko postanowił tam z dziesięć minut posiedzieć, po czym wróciliśmy w kierunku domu. Na drodze siedział zając. Piesek bardzo chciał za nim pobiec. Tak bardzo, że aż mnie ręce bolą.

Wyniki francuskich wyborów przypomniały mi „Uległość”. Nie jestem amatorem literatury erotycznej, ale reszta książki bardzo jest dobra. 


 

środa, 3 lipca 2024

1–2 lipca 2024


1. Ze zdziwieniem przeczytałem entuzjastyczną recenzję „Yellowstone” w „Wyborczej”. Kolejny dowód na postępujący upadek „Gazety” jako krzewiciela idei. 
Kiedyś tak nie było. Kiedyś (naście lat temu) recenzent „Wyborczej” chlastał brzytwą swą „Gran Torino” i „Harry Brown” za propagowanie zwierzęcej przemocy, która nie rozwiąże żadnych problemów. 
Pamiętam te recenzje, bo dzięki nim obejrzałem oba filmy. Z dużą – muszę przyznać – przyjemnością. W mojej wersji konserwatyzmu, dobre jest, kiedy dobro wygrywa ze złem. Proste dobro z prostym złem. 
W „Wyborczej” pojawił się jeszcze jeden fascynujący tekst. Otóż dziennikarka chwaliła się tym, że dzięki uprawianiu seksu z wykładowcą uzyskała bardzo dobrą ocenę. Siedem lat po tym, jak wybuchło #MeToo.
Ktoś kiedyś napisze książkę o upadku „Gazety”. Jest o czym pisać. 

2. Znów prawie pełen samolot. Bilet w cenie kolejowego. 2/3 myta za autostradę. Przed LOT-em wielka przyszłość. 
Z okien (prawych) pociągu z lotniska widać siedzibę Collegium Humanum – to przykład wiedzy bezużytecznej. 

Małgorzata Wassermann wsparła swoim autorytetem kandydaturę Łukasza Kmity na stanowisko małopolskiego marszałka. Poprzedni, wsparty przez nią kandydat został prezydentem Krakowa. Tym razem nie wyszło. Może to znaczyć, że Małgorzata Wassermann skuteczna jest tylko wtedy, gdy popiera kandydatów Platformy Obywatelskiej. 

Poprzednim razem, gdy byłem w Warszawie, w Zbitej Szybce przy Lesznie przyklejono mi folię na Apple Watch. Folia zaczęła mi schodzić. Pewnie nie bez mojego udziału. Przyszedłem tam znowu. I mówię, że bym chciał, żeby mi przykleili, ale bym chciał jakiś rabat, bo poprzednią przyklejałem u nich. Usłyszałem, że mi przykleją za ocenę na Google. Oceniłem na Google, ale napiszę tu też – bardzo porządna firma. 

Przez cały dzień bombardowały mnie echa (o ile echa mogą bombardować)(chyba nie mogą)(ale skoro nie chce mi się szukać lepszego słowa – muszą) wizyty kanclerza Scholza. Trudno mi się było w tej sytuacji odnaleźć. Kanclerz Scholz jest – proszę wybaczyć bezpośredniość – powszechnie wyśmiewanym w świecie pajacem, z dość ograniczonym, nawet we własnym kraju, poparciem. A my (w znaczeniu Polska) przyjmujemy go, jakby był Angelą Merkel. Nie jest. O dzisiejszej pozycji Niemiec niech świadczy fakt, że demokratyczny prezydent Stanów Zjednoczonych nie odwiedził ich ni razu (G7 się formalnie nie liczy, podobnie jak międzylądowania w Ramstein). A Polskę zdążył odwiedzić razy dwa. Premier Tusk najwyraźniej nie zauważył, że od 2014 roku świat się nieco zmienił. A minister Sikorski wcale go z tego stanu nie chce wyprowadzić. Złośliwiec. 

3. Byłem na Foksal, gdzie usłyszałem, jak dwóch młodych ludzi zastanawia się, po co w Świebodzinie postawiono pomnik Chrystusa. Wymieniłem tam też serię uwag z nadredaktorem Muchą. 
Później byłem na kolacji, na Pradze. Rzut beretem od miejsca, gdzie pracowałem w latach 2009–2013. Złą informacją jest, że nie stanąłem na wysokości zadania polegającego na wpisaniu czegoś błyskotliwego do księgi pamiątkowej mieszkania. I trochę czuję w związku z tym zażenowanie.

A mogłem na przykład wpisać cytat z odkrytego ponownie utworu, który słuchałem ćwierć wieku temu. 
That be coming straight at you from the TV screen

Why is there no news in these newsprint rags?
I don't really care about who MP shagged
But still they keep feeding me foolishness
To go numb up my mind and fight my progress
But I see through yer crew and my mind's on the circuit
Hot to the 2 on some overtime I'm a stand firm with this roots-fi refined

No właśnie. Miałem szanse obejrzeć świeżo obdarzone koncesjami TV Republika i wPolsce.pl
Republika lepsza. 


 

poniedziałek, 1 lipca 2024

30 czerwca 2024


1. Zadziwiająco ciekawe Trzecie Śniadanie Mellera. Trzech historyków. Rzadko ostatnio się zdarzało, żeby goście mieli podobnie sprecyzowane poglądy i umiejętność ich obrony.
Dyskusja o Wołyniu przypomniała mi historię z Żagania. Po T-72 przyjeżdżali Ukraińcy. Mieli na mundurach czerwono-czarne flagi i jakieś postupowskie emblematy. Któryś z naszych żołnierzy powiedział im, że jest kłopot, bo w jednostce służy dużo ludzi, których dziadkowie przyjechali z Wołynia i że te naszywki stawiają ich w mało komfortowej sytuacji. Następnego dnia Ukraińcy przyszli bez naszywek.
Legenda głosi, że decyzję o odsłonięciu lwów na cmentarzu Łyczakowskim wymusili na merze Lwowa żołnierze z Azowa. Że walczył razem z nimi jakiś Polak, że się zgadali, no i postanowili problem rozwiązać. 
Wydaje mi się, że szybciej niż w kwestii wołyńskiej dogadamy się międzypaństwowo, problem zostanie rozwiązany międzyludzko. 
YouTube namówił mnie do wysłuchania Saloniku Ziemkiewicza. Była to jedna strata czasu. 

2. Wyglądało na to, że przyjdzie burza. Sugerował to nawet SMS od RCB. Powiało, zrobiło się przez chwilę ciemno, później się zrobiło chłodniej. I tyle. 
Na polach za domem zaczęły się żniwa. Zboża wyglądają jak ten mickiewiczowski suchego przestwór oceanu. Sunący po nich kombajn jest jak statek. Tylko ten pył, który podnosi, ma się do tego obrazka nijak. 

3. Idąc z pieskiem, słuchałem poświęconego tuskowej wersji CPK pokoju na Twitterze. Któryś z mówców przejechał się po projekcie kolei wysokich prędkości. Powiedział, że wydamy miliardy złotych, żeby skrócić przejazd o 10 minut. Z tych miliardów pożytku wielkiego dla Polski nie będzie, bo u nas tak szybkich pociągów się nie robi. Zarobi pewnie znowu Alstom, czy inny Siemens. Zarabiał też będzie przez kolejnych 30 lat, bo pociągi trzeba serwisować, a to tanie nie jest.
Głupie to jest jak kilo gwoździ. Powtórka z Pendolino. 





 

niedziela, 30 czerwca 2024

29 czerwca 2024


1. Po dokładnym śledztwie, piszę „dokładnym”, gdyż nie jestem przekonany, czy powinienem pisać „gruntownym”, bądź „dogłębnym”, zrekonstruowaliśmy sytuację z poprzedniego wieczoru. Otóż piesek drzemał sobie spokojnie w domu, kiedy szop postanowił się do wbić domu w jakimś niecnym celu. Wszedł przez otwarte drwi balkonowe. I wchodząc obudził pieska, który rozpoznał niecny cel i zareagował całą swoją siłą i godnością osobistą. Po konsultacjach z sąsiadami ustaliłem, że szopy to zło. Atakują i koty, i inne stworzenia. Piesek stanął więc w naszej (i kotów) obronie. I chwała mu za to. A szopa nie ma co żałować, bo to zwierzę wredne. Mimo iż ma rączki z przeciwstawnym kciukiem. Gdyby się do domu nie wbił w niecnym celu, to by pewnie żył jeszcze.

2. Pojechałem po nibymasło do Dino. Zatankowałem u lokalnego Węgra. 
Kiedy tankowałem u lokalnego Węgra, człowiek z audi kombi narzekać zaczął na miejscowy przejazd kolejowy. Od niepamiętnych czasów trwa remont torów, pociągi poruszają się w tempie niezbyt wprawnego piechura, na podniesienie szlabanu można więc czekać i kwadrans. Człowiek z audi kombi zastanawiał się, co będzie jak przejechać będzie chcieć karetka. 
Przejazd można objechać wiaduktem. Nadkłada się parę minut. Ale nie kwadrans. Ruszyłem ze stacji, dojechałem do zamkniętego szlabanu. Z przeciwka przyjechała na sygnale karetka i odczekała dziesięć minut, aż pociąg (ekspres do Berlina), w tempie niezbyt wprawnego piechura, przejechał. Szlaban się podniósł, karetka przejechała.
Później pojechałem do Lidla po buraki i inne rzeczy. Później byłem w Bricomarche, gdzie kupiłem olej do kompresora. Później w Rossmannie, po płyn do prania. Później w jeszcze innym sklepie, którego nazwy nie zapamiętałem, gdzie kupiłem szufelkę i zmiotkę. Później w innym Lidlu, po banany. Później odstałem swoje przed przejazdem. Na koniec znów byłem w Dino, tym razem po Aperol. 
Wróciłem do domu. Wlałem olej do kompresora. Wszedł litr, co mnie zdziwiło. Uruchomiłem kompresor. Wystrzeliło najpierw korek od wlewu oleju, później olej. Nie wiem, czy cały litr, ale na pewno sporo. Złą informacją jest, że mi się nie udało znaleźć tego korka. Życie użytkownika kompresora nie jest proste. 

3. Z pieskiem chodzimy teraz przez opłotki. Pojawia się wilczurowata suka, którą piesek olewa, mimo iż ona na pieska szczeka. Jest też pies nieduży kształtu myśliwskiego, z którym się piesek przez furtkę koleguje. 
Poza opłotkami zwiedziliśmy dziś też kawałek lasu. Grzybów nie ma. I to jest zła informacja. 


 

sobota, 29 czerwca 2024

26–28 czerwca 2024


1. Przez wymuszony urlop wybiłem się zupełnie z pisania. I to jest zła informacja, bo niby nic nie robię, a wieczorami jestem tak zmęczony, że mi się nic nie chce. Zwłaszcza pisać. A tyle się przecież dzieje.

2. Nie mogę sobie przypomnieć, w którym roku odwiedziłem Muzeum II Wojny Światowej. To było chwilę po upaństwowieniu Westerplatte. Kiedy wchodziłem z Muzeum, wpadłem na to, co jest nie tak ze słynną wystawą. A jest nie tak. I to bardzo. Otóż twórcy objechali muzea na świecie. I w Polsce. I postanowili te pomysły kopiować. Problem polega na tym, że nie zrozumieli, o co w tych pomysłach chodzi. I jak one, tak naprawdę, działają. Kopiowali, bo im się podobało. 
Skojarzyło mi się to z kopułą mauzoleum Teodoryka w Rawennie. Chłopaki nie potrafili wtedy już budować jak Rzymianie. A chcieli też mieć kopułę. Więc ją sobie wystrugali z wapiennego bloku. I super. W Muzeum Powstania Warszawskiego jest samolot. To my też będziemy mieć.
Wystawa w Muzeum II Wojny Światowej jest zła. I nie chodzi mi o jej idiotyczną koncepcję, tylko o tej koncepcji realizację. 

W międzyczasie Andrzej Duda był w Chinach. Spowodowało to histerię kilku osób. Później Donald Tusk stwierdził, że Duda zrobił dobrze. Histeryzujący zamilkli. A niektórzy nawet pousuwali dowody histerii. Strasznie jest to wszystko głupie.

Premier odwołał Dębskiego. Praworządność została jakiś czas temu zredefiniowana, więc w ramach tej nowej praworządności, w dowolnym momencie, można przerwać regulowaną ustawą kadencję.
Dębski sobie poradzi. Gorzej będzie z polską dyplomacją. Oczywiście nie ma ludzi niezastąpionych, ale zastępowanie dla zastępowania zbyt mądre nie jest. 

Premier ogłosił również, że będzie budował CPK. Przypomina mi się historia, którą dziesięć lat temu tu opisywałem. Panowie, którzy kopali u nas we wsi kanalizację, pracowali wcześniej przy budowie gazoportu. Znaczy, chcieli pracować, a im to uniemożliwiano. Nie mogli tego zrozumieć. Jak można budować w sposób taki, by nie wybudować. 
Krytycy chińskiej wizyty Prezydenta, tu też mogą mieć dysonans poznawczy. Ale chyba raczej mieć dysonansu nie będą, gdyż ten fragment mózgu, który za dysonans poznawczy odpowiada im zanikł. 
Premier prawdopodobnie zakładał, że obiecując CPK, rozwiąże problem, jaki może mu zrobić narastający w społeczeństwie oddolny właściwie ruch poparcia dla inwestycji rozwojowych. 
Pomyślał, że wyjdzie, obieca i będzie załatwione. A tu niekoniecznie. Gdyż nawet w „Rzepie” napisano: „To co jednak otrzymujemy od Donalda Tuska, to nie jest już CPK, ale PDT, czyli Propaganda Dla Tumanów.”

Potem jeszcze słynna posłanka Razem: Matysiak, razem z PiSowcem Horałą ogłosili, że zakładają ruch społeczny „Tak dla rozwoju”. Na Matysiak rzuciła się zębami Anna Maria Żukowska. Niby taka mądra, a taka jednak niemądra. Lewica ponoć się przestraszyła, że Matysiak zakłada partię. Wystarczyło, żeby się do tego ruchu zapisali i już by partii nie było. Razemki (jeżeli są od Lewicy mądrzejsze) pewnie zaraz to zrobią. A Lewica zostanie na wycieraczce u Donalda Tuska. W rządzie, który nie realizuje ich programu. 

3. Piesek ukatrupił szopa. Nie wiem, jak to zrobił, bo oglądaliśmy bardzo zły film na Netfliksie (drugą część „Rebel Moon”). W pewniej chwili usłyszeliśmy, że się odbywa w domu dziwna szamotanina. Po czym się okazało, że na dywanie leży szop ze skręconym karkiem. 
Piesek sytuację przeżył emocjonalnie. Ale na koniec wymienił szopa na kość od prosciutto.
Jakoś nie do końca wierzyłem pani behawiorystce, która mówiła, że piesek jednym kłapnięciem może wykończyć, każdego z zaczepiających go na wsi psów (zaczepiają te małe). I że tego nie robi, to jego świadomy wybór i że jest pieskiem o bardzo dobrym charakterze. 




 

środa, 26 czerwca 2024

24–25 czerwca 2024


1. Poniedziałek. W Świebodzinie płaci się za parkowanie. Przekonałem się o tym, znajdując mandat za wycieraczką. Kosztowało mnie to całe 70 złotych, więc raczej zapamiętam. 

Miasto liże rany po poprzednim Burmistrzu. Tym, który wydał grubą dotację z Polskiego Ładu na elektroniczne śmietniki. Na dwóch chyba osiedlach. Wybory przegrał o włos. Jak zauważył kupiec, z którym rozmawiałem na zwanym Rynkiem targu, gdyby nie te śmietniki, to by nie przegrał. Usłyszałem, że co chwilę wychodzą jakieś poukrywane wcześniej kwiatki. Przede wszystkim wydatki bez zabezpieczenia środków. Usłyszałem o kwocie 30 milionów, co przy 150-milionowym budżecie nie jest mało. A ponoć nie jest powiedziane, że to wszystko. 

Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak wielką władzę mają wybierani w jednomandatowych okręgach włodarze. I ile ci włodarze mogą głupot narobić. I jak wielkie tych głupot mogą być konsekwencje. 


2. Wtorek. Mało spałem, gdyż musiałem wstać rano, by zdążyć na samolot. I to jest zła informacja. Wyjeżdżając zauważyłem, że nie wziąłem powerbanku. I to też była zła informacja, ale to się okazało dopiero później. Niby czasu było tyle, że bym zdążył po powerbank wrócić, ale tego nie zrobiłem, bo mi się wydawało, że będzie ok. Na lotnisku przestała mi działać aplikacja do opłacania parkingu. Parkomat zaś wziął z karty dwa razy więcej pieniędzy niż powinien. 
Samolot pełen był parlamentarzystów. Jechał senator, pani poseł i dwóch panów posłów. Tylu przynajmniej zauważyłem. Samolot wystartował stosunkowo późno. I to też jest zła informacja. Leciał też dłużej niż zwykle, co również dobrą informacją nie jest. A jak wylądowaliśmy, to przyszedł mejl, że moje następne połączenie jest odwołane. Lot nie miał żadnej interesującej propozycji. Generalnie była dawały szanse na to, bym dotarł do Krakowa przed startem samolotu powrotnego. Pojechałem więc na Zachodnią. Zachodnia w remoncie. Ale do tego można się przyzwyczaić. Zdążyłem na Pendolino. Po drodze do Krakowa rozładował mi się prawie zupełnie telefon. Potem miałem problem z wezwaniem Ubera. Już nie chce mi się o tym pisać. W kazdym razie spóźniłem się prawie dwie godziny. 

3. W przeciwną stronę było łatwiej. Na lotnisko odwiózł mnie ojciec, który bardzo się starał, byśmy się nie spóźnili. Zjedliśmy po drodze zupy w restauracji przy pewnym rondzie. Moja nie była oszałamiająca. Starania ojcowskie doprowadziły do tego, że za kontrolą bezpieczeństwa byłem z półtorej godziny przed czasem. Niechęć do tłumu sprowokowała mnie do skorzystania z tzw. saloniku. No i mam wrażenie, że część klaustrofobiczności Portu Lotniczego imienia Jana Pawła II, wynika z zadziwiających rozmiarów tzw. saloniku. 
Jakoś tak wyszło, że do Warszawy doleciałem na styk. W autobusie do samolotu obejrzałem ostatnie siedem minut meczu z Francją. Nie mogę się więc już szczycić nie oglądaniem ni minuty meczu na Euro. 
W samolocie do Zielonej, tym samym, który przyleciałem z Zielonej nie było parlamentarzystów. Był za to aktor, co to nie pamiętam jak się nazywa. 
Z Bożą pomocą dojechałem do domu. Obejrzeliśmy do końca „The Gentlemen”. Złą informacją jest, że przy ostatnim odcinku zasnąłem i będę go musiał obejrzeć jeszcze raz. 


 

poniedziałek, 24 czerwca 2024

23 czerwca 2024


1. Osoba, z której istnienia nie zdawałem sobie sprawy napisała na Twitterze:
„Lubię czerwone paski ale te na sukience a nie na świadectwach szkolnych. Zlikwidujmy «czerwone paski» na świadectwach! Są one źródłem frustracji i patologii - chorej rywalizacji, pogoni za stopniami, kucia na pamięć, fałszywego poczucia wartości, wykluczenia itd. Liczę na ministrę @barbaraanowacka w tej sprawie.”
Skomentowałem: „Po likwidacji pasków, zlikwidowałbym świadectwa. A na koniec – edukację.”
Odpowiedziała, dość odważnie jak na klubową koleżankę Romana Giertycha: „Po co, wystarczy, że Twoi ulubieńcy zdemolowali edukację – Anna Zalewska i Przemysław Czarnek.”
Napisałem: „Skoro już jest zdemolowana, tym łatwiej zlikwidować.”
Na co ona: „Patologię należy eliminować a edukację należy zreformować. Zrobimy jedno i drugie.”
Poprosiłem więc: „Może coś więcej opowie Pani o tym, w jaki sposób Pani eliminuje patologię.”
I tyle było z dyskusji, gdyż życzyła mi miłej niedzieli. 
Pewien rodzaj odklejenia, typowy dla osób z Lewicy, od kiedy Tusk zaczął Lewicę pożerać, przechodzi na ludzi z Platformy. O pani Krajewskiej (poseł z Warszawy) najwięcej mówi zdjęcie Marcina Kierwińskiego, które wyświetla się, gdy kliknie się w jej konto. 
Słucham właśnie audiobooka: „Księga urwisów” Niziurskiego. Czytałem to dziecięciem będąc. Autor opisuje jaką sieczkę w głowach dzieci może zrobić zideologizowana szkoła. W tamtym przypadku, poza ideologizowaniem szkoła jeszcze uczy. Dziś najwyraźniej ma wyłącznie ideologizować. 

2. Wracając ze spaceru z pieskiem spotkaliśmy sąsiada rolnika, który na rowerze objeżdżał pola. Opowiedział nam kilka ciekawych rzeczy. Na przykład dlaczego w tym roku nie ma rzepaku, tylko jest zboże. Chodzi o tłuczenie chwastów. Jest chemia na jednoliścienne i wieloliścienne. Jak się sieje zboże, to nie można tłuc chwastów jednoliściennych, bo by się wytłukło zboże. Więc się sieje na przykład rzepak, który jest wieloliścienny Wtedy można wytłuc chwasty jednoliścienne. Ale gdyby się rzepak siało więcej razy, to by się z kolei chwasty wieloliścienne rozpleniły. Sieje się więc jednoliścienne zboże i tłucze chwasty wieloliścienne. Mam nadzieję, że dobrze to powtórzyłem.
Opowiedział też jak idiotycznym pomysłem jest zielonoładowe ugorowanie ziemi. Z powodów ekologicznych idiotyczne. Po ugorowaniu wytłuczenie chwastów będzie wymagało zastosowania gigantycznych ilości herbicydów.
Jeszcze z dziesięć lat na wsi i człowiek będzie wiedział, co to obok rośnie. 

3. Obejrzeliśmy pierwszy odcinek drugiej serii „Rodu Smoka”. Złą informacją jest, że jedyne, co pamiętam z pierwszej serii, to to, że mi się podobał sposób pokazania polityki i ograniczeń ludzi tę politykę uprawiających. A co w tej polityce chodziło – tego ni w ząb nie pamiętam.

Wieczór spędziliśmy u sąsiadów. Spontaniczna uroczystość z okazji dnia ojca. Wydaje mi się, że gdyby nie było dnia ojca, uroczystość odbyłaby się z innego powodu.