1. W poniedziałkowym „Ground Zero”, dyrektor (zdymisjonowany) Dębski wyszedł z propozycją, by się wstrzymać ze ściąganiem z Waszyngtonu Marka Magierowskiego i wysyłaniem tam senatora Klicha. Wstrzymać się do amerykańskich wyborów. Bardzo rozsądnie to uzasadnił. Nie będę się rozpisywał na ten temat, każdy może wysłuchać.
Ja tam nie jestem ambasadora Magierowskiego specjalnym wielbicielem. Uważam, że cierpi na deficyty lojalności, a głównym jego zajęciem jest autopromocja, i to z niej bardziej, niż jakichś konkretnych sukcesów, wynika jego internetowa sława. Ale to jest moje zdanie, i nie ma ono w tej sytuacji jakiegoś specjalnego znaczenia. Marek jest ambasadorem. Nie przynosi nam za oceanem wstydu, a w Polsce trudno z niego robić jakiegoś chorego z nienawiści PiS-owca.
Ale tu nie o Marka chodzi.
Chodzi o senatora Klicha, ponoć sympatycznego człowieka. Jednak ani zawodowego, doświadczonego dyplomatę, ani osobę o jakiejś specjalnie wysokiej pozycji politycznej, za to kogoś, o kim można przeczytać, że był najgorszym ministrem obrony w historii Polski.
Pan senator Klich, przynajmniej do 6 sierpnia 2025 roku, nie zostanie ambasadorem, będzie chargé d’affaires,tymczasowym kierownikiem placówki. Z punktu widzenia dyplomacji obniżymy w ten sposób rangę naszych stosunków ze Stanami Zjednoczonymi. I to naprawdę ma znaczenie. Kierownik Klich będzie miał utrudnione kontakty z amerykańską administracją. Ucieszy się za to miejscowy KOD, z którym senator Klich tak lubi się fotografować.
6 sierpnia 2025 roku zaprzysiężony zostanie nowy prezydent Polski. I – jeżeli będzie taka jego wola – mianuje senatora Klicha ambasadorem. Nie jest jednak powiedziane, czy nowa administracja amerykańska będzie chciała ambasadora Klicha przyjąć. Może nie chcieć.
Obecny polski prezydent – jestem gotów się założyć – nie mianuje senatora Klicha ambasadorem. Pretensje w tej sprawie zgłaszać należy do Aleksandra Kwaśniewskiego – mógł inaczej to wpisać w Konstytucję. Albo do Rafała Trzaskowskiego – mógł wygrać wybory prezydenckie w 2020 roku.
Pan premier i pan minister spraw zagranicznych słowo „Konstytucja” odmieniali przecież przez wszystkie przypadki, musieli więc sobie zdawać sprawę z tego, jak się to skończy. Jednak się na to zdecydowali.
2. Jeżdżę ostatnio często do Krakowa, i słyszę tam różne rzeczy. Usłyszałem na przykład historię o profesorze Mazurze. Otóż pan profesor kandydował w wyborach na prezydenta Krakowa. Specjalnie dużego poparcia w sondażach nie miał, jednak popierali go krakowscy celebryci. Pan profesor wycofał się z wyborów jeszcze przed pierwszą turą popierając kandydata Platformy Obywatelskiej Aleksandra Miszalskiego. Nikt nie mógł zrozumieć tej decyzji, gdyż poparcie przekazuje się zwykle po pierwszej turze wyborów. Z punktu widzenia Platformy to było logiczne, z sondaży przed pierwszą turą (niezbyt jak się okazało trafionych – Miszalski zdecydowanie wygrał pierwszą turę), istniało ryzyko, że jej kandydat nie wejdzie do drugiej tury, pozyskanie wyborców profesora Mazura zwiększało prawdopodobieństwo sukcesu.
Usłyszałem, że pana profesora kupiono obietnicą startu w wyborach uzupełniających do Senatu. Ale do tego, by się z obietnicy wywiązać, senator Klich musi oddać mandat. A żeby oddał mandat, pojechać musi do Waszyngtonu.
Miszalski został prezydentem Krakowa. Wygrał pięcioma tysiącami głosów, każdy więc głos się liczył. Zwłaszcza te od profesora Mazura. Trzeba się teraz panu profesorowi odwdzięczyć. Jak najszybciej, bo kadencja senatu nie jest wcale taka długa.
3. Jeżeli to jest prawda, znaczy to, że premier Tusk wyżej stawia lokalną politykę niż stosunki polsko-amerykańskie. A czy to jest prawda, dowiemy się, kiedy ogłoszone zostaną w Krakowie wybory uzupełniające do Senatu.
A jeżeli to nie jest prawda, to naprawdę trudno zrozumieć, dlaczego Marek Magierowski nie mógłby posiedzieć w Waszyngtonie jeszcze tych paru miesięcy.