środa, 6 listopada 2024

5–6 listopada 2024


 

1.
– W Stanach wybory wygra kobieta, my lecimy z kapitanką – powiedziała jakaś pani samorządowczyni (czy jak się teraz to powinno mówić). Cóż, samolot spóźniony był wtedy dwie godziny i dwadzieścia minut. Leciałem z grupą lubuskich parlamentarzystów i samorządowców. Samolot nie dość, że się spóźnił, to jeszcze miał opóźnienie.
Rozochoceni godzinami rozmów lubuscy włodarze, gadali dalej na pokładzie, pokrzykując do wesoło siebie. 
Steward przerwał odczytywanie instrukcji bezpieczeństwa, by wyrazić niechęć wobec pasażerki z rzędu czwartego, która tak głośno rozmawiała przez telefon, że nie słyszał co czyta. Pasażerka, tym razem nie mówiła nic o rtęci, a z tego jest powszechnie znana. 
Samolot wylądował, musiałem odczekać godzinkę z kawałkiem na następny samolot do Krakowa. Wrzuciłem na Twittera wątek, który był rozwinięciem wczorajszego wpisu. Wrzucę go tu też, dla tych, którzy jak profesor Żerko wolą czytać naraz:


Ostatnia szansa na przedwyborcze gdybania. Nie będę się jednak zastanawiał nad tym, kto wygra za oceanem. Napiszę, jaki wpływ to może mieć na wybory w Polsce. A konkretnie: na decyzję Donalda Tuska w sprawie kandydata Platformy. 

Donald Tusk (czyli Platforma) ma problem z Ameryką. Nie rozumie jej, nie lubi jej, trochę się jej boi. Wolałby, żeby sprawy transatlantyckie były załatwiane gdzie indziej. 

W Platformie funkcjonuje ponoć teoria, że to Ameryka doprowadziła do przegranej Komorowskiego w 2015 roku. Psychologicznie to jakoś wyjaśnia: łatwiej uwierzyć w teorię spiskową niż przyznać, że spieprzono kampanię, a Andrzej Duda nie był takim „głupkiem”, jak sądzono. 

Teoria ta ma swoje podstawy: w 2014 amerykańska administracja zaczęła szybki re-reset z Rosją, co przeszkadzało Niemcom, którzy zależeli od dobrych układów z Moskwą. Do tego stopnia, że utrudniali ruchy US Army. 

W tej sytuacji amerykański „deep state” uznał, że Polska stanie się nowym europejskim przyczółkiem. Ale do tego potrzebna była zmiana władzy w Polsce na rząd berlińskosceptyczny. 

Wtedy ruszyły m.in. YouTube, Google, Facebook, Cambridge Analytica i – jak twierdzi teoria – doprowadziły do wygranej Andrzeja Dudy. Przecież bez amerykańskiego wsparcia nie miałby szans, prawda? 

Ludzie z wymienionych korporacji śmieją się z tej teorii najgłośniej, ale co oni tam wiedzą. 
Teoria wciąż żyje i pojawiają się jej nowe wersje. 

Niedawno słyszałem, że Duda wygrał w 2020 z Trzaskowskim dzięki wsparciu Google, bo ś.p. Susan Wojcicki to kuzynka Morawieckiego. 

Wracając do Tuska: nie wierzę, że wystawi Trzaskowskiego. Tusk to zbyt wytrawny polityk, by wierzyć w publicystykę zaprzyjaźnionych mediów. Obserwuje, co się dzieje, gdy prezydent urywa się spod kontroli politycznej władzy. 

Obecny lokator pałacu nie ma politycznych ambicji, ale Trzaskowski i jego otocznie są inni: ambitni i mogliby nie zadowolić się samym Pałacem. Dlatego Tusk raczej go nie wystawi. 
Donald Tusk jest ponoć przekonany, że jeśli wygra Trump, Ameryka zacznie ingerować w polskie sprawy, co utrudni Platformie rządzenie i sukces w następnych wyborach. W Polsce Amerykanie mają duże wpływy; wystarczy popatrzeć na stosunek polskich polityków do ambasadora USA. 

Gdyby wygrała Harris, plan Platformy jest ponoć prostszy: w wyborach wystartowałby Radek Sikorski,, osoba błyskotliwa, choć niezbyt mądra, którego żona ogarnęłaby Amerykę, więc Tusk miałby w tej kwestii spokój. 

Jeśli wygra Trump, sprawa się komplikuje. Żona Sikorskiego, będąca cennym kontaktem z Demokratami, mogłaby utrudnić, a nawet uniemożliwić współpracę z administracją Trumpa. Raczej wykluczałoby to jego start. 

Więc kto? Wygląda na to, że Tusk mógłby być kandydatem. Nie będzie chciał być premierem rządu, któremu Amerykanie rzucają kłody pod nogi, a dobry immunitet prezydencki też może mu się przydać. 

To brzmi jak teoria wyssana z palca? Oczywiście. Ale skoro poważni politycy wierzą, że amerykański „deep state” rozegrał wybory w Polsce w 2015 roku, to dlaczego nie miałbym tego napisać? 

Zwłaszcza, że idiotyczny spin o tym, że Tusk „najlepiej zna Trumpa”, idealnie w tę teorię się wpisuje. Trumpa zna Donald Tusk – jak rozumiem – ze słyszenia. Bo osobiście – mam poważne podejrzenia – lepiej znają Trumpa np. Krzysztof Szczerski, Paweł Soloch czy parę innych postaci. 

Kto wygra w Stanach? Zobaczymy. Kogo wystawi Tusk? Zobaczymy. Czemu nie piszę o kandydacie PiS? Bo piszę o Tusku (Platformie), a on raczej nie dopuszcza możliwości, żeby ktoś z PiS wygrał wybory. A jak będzie? Zobaczymy. Znaczy, na pewno wygra Stanowski.
 

2. W Krakowie zrobiłem, co miałem zrobić, później udałem się na spotkanie towarzyskie, poprzedzone innym spotkaniem towarzyskim. Kolega z tego pierwszego awansował w swojej korpo. Jest teraz globalnym menadżerem. Co prawda nie dostał podwyżki, ale za to będzie mógł powyrzucać z pracy kilku kalifornijskich Amerykanów. Rozumiecie, optymalizacja. 
Po drugim spotkaniu, które skończyło się później, niż się miało skończyć wróciłem do hotelu. A właściwie pod hotel, i na moje nieszczęście, zamiast przeżywać amerykańskie wybory, poszedłem coś zjeść, a jak już kupiłem jakiś nie najwyższych lotów street food, to postanowiłem pójść do DeCafencji, żeby zobaczyć, co tam słychać. Najpierw minąłem się z wirtuozem fortepianu, tym, co zna i szanuje mojego świętej pamięci dziadka Machla. A później wpadłem w objęcia profesora Kloca. Z którego „Miłosza” wciąż nie napisałem recenzji, bo wciąż nie mogę znaleźć słów odpowiednich, by mój stosunek do tego dzieła wyrazić.
Rozmawialiśmy chwilę, nawet dłuższą. W pewnej chwili profesor odtrąbił odwrót. Uparł się, że mnie – jak się później okazało, na moje nieszczęście – podrzuci taksówką w okolice hotelu, co było całkowicie pozbawione sensu, gdyż z placu Szeczepańskiego na Krupniczą doszedł bym w podobnym czasie, jak taksówką z placu Szczepańskiego pod Bagatelę. No i pod hotelem się okazało, że nie mam karty, która drzwi otwiera. A hotel nie miał nocnej recepcji. Ale większym problemem było, że się okazało, iż nie mam telefonu. Cofnąłem się do DeCafencji, ale tam telefonu ni karty też nie było. Siadłem sobie więc z boczku i zacząłem drzemać. Sziedziałem drzemiąc, nim obsługa nie postanowiła DeCafencji zamknąć. Nie wyrzucono mnie wcześniej, gdyż nie wyglądałem na bezdomnego. Zacząłem się błąkać po Krakowie. Było mgliście i zimno. Dotarłem na kolejowy główny dworzec. Wpadłem na pomysł – kupiłem bilet do Balic i z powrotem. I pojechałem do Balic i z powrotem drzemiąc w pociągu. Wysiadłem na głównym, poszedłem do hotelu, gdzie recepcja już działała. Pani bardzo było mnie żal. W pokoju dowiedziałem się, że zgodnie z przepowiednią mojego amerykańskiego informatora wiadomo kto wygrał. W plecaku znalazłem stary telefon, którego udało mi się naładować. Za pomocą applowskiego narzędzia do namierzania iPhone'ów namierzyłem iPhone'a w Mydlnikach. Przez czas, kiedy ładował mi się telefon, próbowałem się zdrzemnąć. Ciągle ktoś dzwonił na mój zegarek, by komentować amerykańskie wybory. Wziąłem walizeczkę i boltem pojechałem do Mydlnik. W Mydlnikach, z pomocą dobrych ludzi znalazłem taksówkarza. Niestety nie był to ten taksówkarz. Pokręciłem się chwilę i pojechałem do Balic. Okazało się, że stary telefon ma niezdrową baterię, która gubi prąd. Nadałem walizeczkę. Kupiłem – jak się później okazało – zbyt małego powerbanka i wróciłem do Mydlnik. Znalazłem tam jeszcze dwóch nie tych taksówkarzy. Później przyjrzałem się dokładniej mapce narzędzia do namierzania iPhone'ów, okazało się, że wskazuje mi konkretnie mieszkanie. Dokładniej – kilka mieszkań, gdyż nie jest to mapka 3D. Losem moim przejął się dobry człowiek o imieniu Marcin, który najpierw wskazał o które mieszkanie może chodzić (na pierwszym piętrze), później namierzył właścicielkę mieszkania, która próbowała się nieskutecznie do lokatorów dodzwonić. W międzyczasie ratował mnie kolega mój Janek, który przysłał swojego syna z dużym powerbankiem, który to powerbank zapobiegł śmierci baterii w starym telefonie. Dobry człowiek o imieniu Marcin wpuścił mnie na klatkę schodową, gdzie pod drzwiami czekałem, aż ktoś z rodziny taksówkarza wróci do domu. Zaczął mi się kończyć czas, dobry człowiek o imieniu Marcin zaoferował, że jeżeli nie doczekam, on taksówkarza poinformuje. Siedziałem dalej. Nagle drzwi mieszkania się otworzyły i wyszedł taksówkarz, który cały czas w mieszkaniu spał. A sen miał twardy. Nie ma się czemu dziwić, gdyż budynek pod ścieżką i co chwilę przelatywał a to enbraer, a o to boeing, a to airbus. A raz nawet casa. A jak nie samolot, to po pobliskich torach przejeżdżał pociąg, trąbiąc w niebogłosy, gdyż musi tam być jakiś niestrzeżony przejazd. W każdym razie pan taksówkarz wręczył mi telefon. A ja zdążyłem na lotnisko. Gdzie w końcu coś zjadłem, bo wcześniej nie było czasu. 

W samolocie kapitan powiedział, że mgła. I że czekamy na slot w Warszawie. Doczekaliśmy się. I dolecieliśmy do Warszawy. A w Warszawie się okazało, że z lotu do Zielonej nici, bo w Babimoście mgła. Siedzę teraz i czekam na samolot do Poznania, z którego do Babimostu zawiozą autobusem. Mam nadzieję, że już się nic więcej nie wydarzy. Więc kończę w tym miejscu. 

Z ważnych obserwacji: narzędzie do namierzania iPhonów jest bardzo precyzyjne. Bolt jak się go rejestruje na nowy numer, daje na początku wielką zniżkę. W Mydlnikach mieszkają bardzo porządni ludzie. PiS raczej nie przepracuje wyniku Trumpa. Mam wrażenie, że nic z tego nie zrozumieją. Ale wynik ten będzie miał wpływ na nasze wybory prezydenckie. Tyle, że nie będzie tak, że dzięki amerykańskiemu wynikowi PiS wygra, przez amerykański wynik może przegrać kandydat Koalicji Obywatelskiej. Bo Platforma już zaczęła robić głupie ruchy, a to raczej będzie narastać. Kula śniegowa.
W Stanach nie wygrała kobieta. Więc ludzie, tacy jak pani samorządowczyni z początku tej notki będą mieli problem z ogarnięciem świata. 

wtorek, 5 listopada 2024

4 listopada 2024


1. Zanim na dobre wstałem, przeczytałem, że Krzysztof Gawkowski powiedział, że z polskich polityków, Donalda Trumpa najlepiej zna Donald Tusk. Widziałem, że będzie to śmieszny dzień. 
Coś podobnego powiedział też Tomasz Siemioniak. Różnica taka, że Siemoniak jest funkcjonariuszem Platformy, a Gawkowski nie. Nie ma więc obowiązku wychodzić na głupka, powtarzając platformiane przekazy. 
Z polskich polityków najlepiej Donalda Trumpa zna Donald Tusk. Ze słyszenia, jak rozumiem. Bo osobiście – mam poważne podejrzenia – lepiej Trumpa zna na przykład Krzysztof Szczerski, a nawet Paweł Soloch. 

Donald Tusk (czyli Platforma) ma problem z Ameryką. Nie rozumie jej, nie lubi jej, trochę się jej boi, wolałby, żeby sprawy transatlantyckie były załatwiane gdzie indziej.
W Platformie funkcjonuje ponoć teoria, że to Ameryka doprowadziła do przegranej Komorowskiego w 2015 roku. Psychologicznie można to jakoś wyjaśnić. Łatwiej przecież uwierzyć w teorię spiskową, niż się przyznać, że się modelowo spieprzyło kampanię, a Andrzej Duda wcale nie był takim głupkiem, za jakiego się go miało. Zwłaszcza, że ta teoria spiskowa, jak na dobrą teorię spiskową przystało, ma całkiem fajne podstawy.
No bo przecież było tak, że w 2014 roku amerykańska administracja rozpoczęła szybki re-reset. No i w tym re-resecie bardzo zaczęli im przeszkadzać Niemcy, którym za bardzo zależało na dobrych układach z Ruskim. Tak bardzo, że – na przykład – utrudniali ruchy US Army. Widząc co się dzieje, amerykański deep state wymyślił, że zainwestuje w Polskę i zrobi z niej swój nowy europejski przyczółek. Ale do tego potrzebna była zmiana władzy w Polsce, na berlińskoseceptyczną. Ruszyli więc youtuby, google, facebooki, cambridge-analityki i doprowadzili do wygranej Andrzeja Dudy, który przecież bez amerykańskiego wsparcia nie miałby szans. 
Najgłośniej się z tej teorii śmieją ludzie z tych, wymienionych wyżej korporacji, ale co oni tam wiedzą. 
Teoria ta wciąż żyje. I ma nowe wersje. Ostatnio poważny, wydawać by się mogło, człowiek tłumaczył mi, że Duda wygrał w 2020 z Trzaskowskim dzięki wsparciu googla, bo ś.p. Susan Wojcicki to kuzynka Mazowieckiego. 

Donald Tusk jest ponoć przekonany, że jeżeli wygra Trump, to będzie ingerował w polskie sprawy. I zdecydowanie utrudni rządzenie. Utrudni zwycięstwo w następnych wyborach. Coś w tym może być, wystarczy popatrzeć, jaki stosunek mają ministrowie do amerykańskiego ambasadora. 

Gdy wygra Harris plan jest ponoć prosty. Platforma wystawi w wyborach prezydenckich Radka Sikorskiego, któremu żona Amerykę ogarnie. Więc Tusk będzie miał z Ameryką spokój. 
Jeżeli wygra Trump będzie inaczej. Żona Sikorskiego, która w kontaktach z Demokratami jest, jak to mówią, asetem, raczej uniemożliwi mu kontakty z administracją Trumpa. Bo to jest poważna sprawa. Mało więc prawdopodobne, że pan Radek zostanie wystawiony w wyborach. 
Więc kto? Nie Trzaskowski. Czyli raczej Tusk. Nie będzie chciał być premierem rządu, któremu Amerykanie utrudniają życie, a dobry immunitet na pewno mu się przyda. 

Że to jest teoria wyssana z palca? Oczywiście. Ale skoro poważni politycy wierzą w to, że amerykański deep state rozegrał prezydenckie wybory w 2015, to dlaczego nie miałbym czegoś takiego napisać.
Zwłaszcza, że ten idiotyczny spin o tym, że Tusk najlepiej z polskich polityków zna Trumpa pięknie się w tę teorię wpisuje. Jako element prezydenckiej prekampanii premiera. 

2. Pojechałem do miasta na szarpak. Zawieszenie audi nie wymaga żadnych innych nowych części poza przednimi amortyzatorami. I to dobra informacja, choć nie jest w stanie przysłonić złej. Nowe amortyzatory wraz z wymianą kosztują worek pieniędzy. 

3. Poprzepychałem nieco liści. Dmuchawą. Nie szło najlepiej, gdyż były mokre. Z pieskiem znaleźliśmy grupę rydzów. Postanowiłem z nimi zrobić risotto. Wszystko szło świetnie. Aż się okazało, że nie każdy ryż się do risotto nadaje. Dziki nie nadaje się wcale. I to jest zła informacja. 




 

poniedziałek, 4 listopada 2024

3 listopada 2024



1. Od kiedy Śniadanie stało się Kolacją, nie ma czego słuchać do niedzielnego śniadania. Można oczywiście słuchać do śniadania Kolacji, niestety, w związku ze Świętem, w piątek Kolacji nie było. 

2. Przez cały dzień (a przynajmniej jego część) zajmowałem się czynnościami porządkowymi. Wywiozłem do Stołówki kolekcję rur stalowych czarnych, która została po moich konstrukcjach kominowych. Narąbałem drewna do kuchni i ułożyłem je na ganku przed drzwiami. Zwinąłem kolejne ogrodowe węże. Złożyłem lidlową szklarnię (plastikową) i nałożyłem ją na araukarię, usunąłem kilka pozostałości po panach budowniczych kominków. No i jeszcze rozrzuciłem wiadro nawozu (jakiegoś azotu), który dostałem od sąsiada Tomka, gdyż mu się za dużo nasypało. A, i spaliłem dwa kartony. Słowem narobiłem się jak rzadko. 
A wszystko słuchając na Audiotece „Ognia” Marcina Ciszewskiego. Słuchając, zastanawiałem się dlaczego to robię, skoro autor nie odrobił zadania domowego. Podczas stanu nadzwyczajnego nie przeprowadza się wyborów. Autor oczywiście może wszystko, może bohaterów przenosić w czasie, może przeprowadzić atak kosmitów, zderzyć Ziemię z Księżycem, ale to wszystko się musi trzymać kupy. Inaczej, szkoda czasu.

3. Mieliśmy wieczorem gościa. Piesek uwielbia ludzi i nie rozumie, dlaczego ludzie nie chcą się z nim bawić na jego warunkach. Zaczęliśmy wcześniej oglądać „Accidental Hero”. Teraz takich filmów nie robią. Okazało się, że ta sepleniąca aktorka, to siostra Johna Cusacka. 
Gość poszedł, do filmu nie wróciliśmy, gdyż w międzyczasie cały się nam przypomniał. 

Po wymianie oleju w audi, wyjechałem wyposażony w instrukcję resetu inspekcji olejowej, którą pan mechanik wydrukował z systemu Boscha. Nie działała. 
Wpadłem na pomysł, żeby zapytać kogoś inteligentnego. Zapytałem ChatGPT. Wskazał rozwiązanie. Może nie za pierwszym razem, ale skutecznie. 

 

niedziela, 3 listopada 2024

2 listopada 2024


 1. Znowu mnie obudziło słońce. O tej porze roku wschodzi tak, że świeci mi w oczy. Jak pilotom w piosence Maanamu. Choć właściwie nie bardzo, gdyż tam słońce jest wysoko, wysoko. A w mojej sytuacji raczej nisko. 


2. Byli panowie budowniczowie kominków. Skończyli robotę. Przyjadą jeszcze rozwiązać problem kominowych wyczystek, bo tak się dziwnie składa, że właściwie ich nie ma. 
Jeden z panów budowniczych, ten większy, w młodości był piekarzem. A drugi jest prawosławny. Ale nie od urodzenia. 
Patrząc, jak pracowali, bardzo żałowałem, żem antytalenciem murarsko-tynkarskim. Jak się patrzy, wydaje się to być proste, kiedy się człowiek za to zabiera, okazuje się, że to wcale proste nie jest. 
Odpaliliśmy na nowo wybudowany kominek. Panowie budowniczowie pojechali. Chwilę później temperatura na zewnątrz spadła do prawie zera stopni. Znaczy zakończyli prace na czas. Przesunęli wcześniej piec w holu. I zamurowali dziurę do komina, którą wcześniej, skutecznie, zatykałem kartką papieru. Zgodnie z zasadą Montalemberta: mury mogą być z papieru, byle przeciwnik nie mógł naprzeciw nich ustawić armat. 

3. Byliśmy na cmentarzu w Boryszynie. W ten mróz właśnie. Gdyby było ciut cieplej, pewnie by było bardziej urokliwie.
Wracaliśmy drogą do Wilkowa. W lesie spod kół czmychnęły dwa szopy. Wylazły na drzewo i zaczęły się na nas gapić. Ciekawe doświadczenie. 


Obejrzeliśmy The Trap M. Nighta Shyamalana. Niby żaden film, ale jakoś potrafił trzymać napięcie. 

Za to Pingwin wciąż dobry. 


sobota, 2 listopada 2024

1 listopada 2024


1. Przez sporą część poranka przekonany byłem, że jest sobota. A tu się okazało, że jednak piątek. Z braku interesujących propozycji, odsłuchaliśmy wczorajszą rozmowę Marka Tejchmana z Hanną Wróblewską. Smutna to w sumie historia z cyklu: wywiadujący miałby więcej do powiedzenia, niż wywiadowany, ale zna swoje miejsce i próbuje z wywiadowanego coś wyciągnąć, niestety, wywiadowany, nie współpracuje, gdyż brak mu, szeroko rozumianych, kompetencji i słuchacz/widz/czytelnik się zastanawia, jak to możliwe, że ktoś taki pełni taką funkcję jak wywiadowany. 

2. Przyszedł listopad. Dalej ciepło, za to jakoś ciemno. Byliśmy na długim spacerze z pieskiem. Za dnia jeszcze, więc przynieśliśmy do domu prawdziwka, kilka rydzów i parę kań. Co się piesek wybiegał, to jego. 

Obejrzeliśmy na AppleTV+ dwa odcinki hiszpańskiego serialu o napadzie na autobus. Ciekaw jestem, jak się ogląda w USA, gdyż jest bardzo europejski. 
Otóż źli ludzie porywają autobus. Zabierają telefony pasażerów. Czyszczą ich konta i szantażują zawartością telefonów. Wśród pasażerów jest mściciel, który odbiera napastnikom pistolet i ich morduje. I ucieka. 
Policja nie zajmuje się poszukiwaniem wspólników napastników, tylko ściga mściciela i zatrzymuje pasażerów za współudział, bo nie rozpoznają go na zdjęciach z policyjnej kartoteki. 
Fascynująca w sumie jest logika policjantów: skoro zastrzelił trzy osoby, to musi być w naszej kartotece. 

3. Przeczytałem (a tak naprawdę przeczytał za mnie ChatGPT) tekst Tylera Austina Harpera z „The Atlantic”: „Of Course Black Men Are Drifting Toward Trump”. O tym, że czarni mężczyźni są kulturowo bardziej konserwatywni, a ekonomicznie bardziej liberalni niż Partia Demokratyczna, więc bliżej im jest do Trumpa niż do Harris. 
Zgodziliśmy się z Chatem, że autor podświadomie wie już, że Trump wygra wybory i zaczyna opisywać tego powody. 

Tymczasem nasze celebryctwo zarażone przez celebrytctwo amerykańskie wypisuje na temat Trumpa histeryczne rzeczy. Zacząłem się zastanawiać, czy ktoś już napisał, że jeżeli Trump wygra, to emigruje. Dotarło do mnie jednak, że takie oświadczenie miałoby odwrotny sens. 



 

piątek, 1 listopada 2024

31 października 2024


 1. Marcin Duma u Mazurka powiedział, że nigdy wcześniej rząd tak szybko nie tracił poparcia. Coś w tym jest. Mamy rok po wyborach i wrażenie, jakbyśmy byli w 2014 roku. Duma mówił też o miejscu na kandydata spoza duopolu. Od pół roku przynajmniej mówię, że jeżeli taki wejdzie do drugiej tury, to wygra wybory. Cóż, miejsce jest, tylko kandydata brakuje. 


2. Uruchomiłem dmuchawę i spryzmowałem pewną ilość liści. Mocna spalinowa dmuchawa potrafi dać poczucie sprawczości. 

Pojechałem do Zielonej, podrzucić mechanikowi uszczelki kolektora wydechowego do Suburbana. W obie strony promem. Odra wciąż wysoka. Kiedy wracałem, kolejka samochodów była taka, że trzeba było czekać, aż prom obróci. 

Późno poszliśmy z pieskiem na spacerek. W lesie już było ciemno, nie wziąłem latarki, więc nie zebrałem żadnego grzyba, a prawdopodobnie minąłem kilka kani. 

Oddzwoniło moje najlepsze źródło informacji amerykańskich. Zapytało, co chcę, ale szybko, bo nie może gadać. Zapytałem, jaki będzie wynik wyborów. Odpowiedziało, że Trump. W 2016 trafiło.

3. Mazurek ogłosił, że z końcem roku przestanie rozmawiać w RMF-ie. Mam nadzieję, że odpali podobny format w Kanale Zero, bo jakoś sobie nie wyobrażam jadania śniadań przy Terlikowskim. 
Obawiam się, że te wszystkie zmiany w RMF-ie nie wyjdą stacji na zdrowie.


czwartek, 31 października 2024

30 października 2024


1. Znowu musiałem wstać o świcie. Może nie do końca o świcie, bo o siódmej. Wyjechaliśmy chwilę po ósmej. Najpierw u Mazurka Nawrocki. Można odnieść wrażenie, że szkoliła go ta sama osoba, która robiła to Siewierze. Albo sami z siebie bardzo podobnie mówią. Rozmowa w sumie nudna.
Później słuchaliśmy Zgorzelskiego i Rymanowskiego. Zgorzelskiego nie lubię. Rymanowski w sumie, to bardzo delikatnie go potraktował. Ale może o to chodziło, żeby mówił. A słuchacze sami wyciągali wnioski z tego, jak sam sobie zaprzecza. 
W pewnym momencie Zgorzelski powiedział, że w jakiejś sprawie będzie dzwonił do Kijowa, do ambasadora. Raczej się nie dodzwoni. Chyba, że mu chodziło o hotel Ambassador. Bo jeśli tak, to są szanse. 

2. Znowu podrożała autostrada. Przejazd kosztuje nas już 110 złotych. I to jest zła informacja. Każdy z naszych samochodów, jadąc przez płatny odcinek, spala paliwo za mniejsze pieniędze.
Słuchaliśmy później Kraszewskiego u Rymanowskiego, na kanale tego drugiego. Jarek był w jednym miejscu nie do końca uczciwy. Wystrzelenie ATACMS kosztuje sześćdziesiąt milionów dolarów. Ale tylko pierwszego. Następne są już po dwa miliony. 
Ale i tak Jarka uwielbiam. Rymanowski, którego też lubię, zachowywał się trochę jak egzaltowana starsza panna. 
Łódź, z której by się strony nie wjeżdżało, jest straszna. Środek trochę przypomina Kazimierz z końca lat dziewięćdziesiątych. Ma jednak dużo większy potencjał. Łodzianie, ze swoją nieszczęsną prezydent na czele, powinni ruszyć na Warszawę, by żądać szybkiej budowy CPK. Chyba nie ruszą. I to jest zła informacja. 


3. Wróciliśmy o zmroku, więc z pieskiem szedłem po nocy, a i tak udało mi się znaleźć kanię.
Obejrzeliśmy na Netfliksie „Terytorium”. „Yellowstone” to jednak nie jest, ale da się oglądać. 

 

środa, 30 października 2024

29 października 2024


1. Śniło mi się, że namawiałem Stanowskiego na prowokację, która miała udowodnić, że celebrytów można wynająć do promocji dowolnych rzeczy. Nie trzymał się ten sen logicznie kupy, ale nikt nie obiecywał, że sny będą się trzymać logicznie kupy. Obudziłem się wyspany koło czwartej. Zasnąłem. I zupełnie nieprzytomnym obudził mnie budzik po szóstej. 
Na lotnisku, przed kontrolą, było zadziwiająco pusto. 
Stewardessa przesadziła mnie pod wyjście na skrzydle, gdyż miejsce nie mogło być puste. A na kimś musiała spocząć odpowiedzialność za – w razie czego – torowanie drogi zlęknionym pasażerom. A ja się przez pół lotu zastanawiałem, co by się stało, gdybym się zdecydował sprawdzić, czy wejście działa. 
W autobusie porozmawiałem chwilę z niegdysiejszym generałem, a dziś senatorem. Opowiadał przygodę, jaka mnie – Bogu dzięki – ominęła. Leciał w któryś piątek do Zielonej. Samolot wystartował ze dwie godziny po czasie, dwa razy podchodził w Babimoście i wrócił do Warszawy, gdzie zaproponowano im podróż autobusem. Albo samolot w niedzielę. 
Latanie może dostarczyć emocji. I to jest zła informacja. 

2. Szkolenie z cyberbezpieczeństwa. Nie żebym się czegoś nowego dowiedział, ale utrwalanie zdrowych odruchów ma głęboki sens. Pan mówił, żeby nie podpinać do telefonów obcych urządzeń. W 2019 roku chciałem prądem ratować człowieka z Białego Domu. Odmówił. Federalne przepisy bezpieczeństwa. Na tyle ważne, że pozwolił na to, by mu telefon zmarł, generując w ten sposób spore komplikacje. 
W 2016 roku, na szczycie NATO, powerbankiem ratowałem premiera Włoch. Pożyczyłem. I tyle widziałem. Prawdopodobnie włoskie służby przyjrzały się później, co powerbank ma w środku. 

Na koniec szkolenia, pan ofiarował nam po dwa dongle do potwierdzania tożsamości. Fajne, gdyż a USB-C. Zapytaliśmy, czy na pewno powinniśmy je podłączać do naszych sprzętów. Odpowiedział, że tak, bo są od NASK-u. Ciekawe, czy NASK przyglądał się ich produkcji i trasie, jaką od produkcji do NASK-u pokonały. Niezły to w sumie pomysł na książkę sensacyjną. Ktoś podmienia dostawę sprzętu, który NASK rozdaje podczas szkoleń w polskich instytucjach, na taki, który mu daje możliwość penetracji tych urządzeń? Niemożliwe? Powiedzcie to użytkownikom pagerów z Bliskiego Wschodu. 


3. Kupiłem dwa zamki do drzwi, które jutro mi się przydadzą. Zamki, nie drzwi. 
Zamki wymagały ponownego prześwietlenia na hajmanie, gdyż coś panu z SOL w nich nie pasowało. 
W Krakenie spotkałem Kubę. Ważną postać w jednej z amerykańskich korporacji, która wielki wpływ na nasze życie. Od godziny był w Polsce, wrócił z Chicago, gdzie był na tygodniowych wakacjach. Opowiadał o poziomie przedwyborczego napięcia. 
Mówił też o problemach, jakie UE stwarza jego korporacji. I o tym, jak to odcina nas od nowych technologii. Że zrozumiał to teraz w Stanach, bo zobaczył z o ile bardziej zaawansowanych narzędzi można tam korzystać. 
Opowiadał, że Korporacja chciała trenować swoją sztuczną inteligencję w oparciu o ogólnodostępne w mediach społecznościowych wpisy. Zablokowało to RODO. W znaczeniu GIODO, PUODO, czy jak się on tam nazywa, zastanawia się wciąż, czy to z RODO zgodne, czy nie. W związku z tym, AI słabo sobie radzi po polsku, bo nie ma na czym ćwiczyć. 
Ciekawa to w sumie sytuacja, że coraz częściej krytykują UE nie jakieś skrajne – excusez le mot – zjeby, a wykształceni, bywający w świecie profesjonaliści. I właśnie nie jako wymuszacza postępu, co postępu hamulcowego. Choć raczej hamulcową. 

Muzeum Sztuki Nowoczesnej, od strony Jerozolimskich, wygląda całkiem dobrze. 

Samolot do Zielonej, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów, wyleciał i przyleciał zgodnie z rozkładem. 


 

poniedziałek, 28 października 2024

28 października 2024


1. Obudziłem się wcześnie. Miałem spać dalej, ale sobie przypomniałem, że mam jechać na wymianę oleju w audi. Przed wyjazdem szukałem filtra oleju, jednego z tych, które kupiłem hurtem w zeszłym roku. Miałem iść do Stołówki, ale sobie w ostatniej chwili przypomniałem, że włożyłem je za boczek bagażnika. Tak, czy inaczej wyjechałem spóźnionym. Żeby było szybciej przejechałem przez zamkniętą, acz wręcz gotową drogę w remoncie. 
Olej właściwie mógłbym wymienić sam. Gdybym miał kanał. I pomysł, co zrobić ze zużytym. Bo to z osiem litrów. Gorzej było z filtrem powietrza. Jedna ze śrub bardzo nie chciała się odkręcić. 
Złą informacją jest, że potwierdziły się moje podejrzenia, iż przyszła pora na wymianę amortyzatorów. Tanio nie będzie. Muszę pojechać a szarpak, żeby się dowiedzieć, czy czegoś nie będzie trzeba wymienić przy okazji.

2. Wojtek Czuchnowski opublikował w Gazecie tekst o bezeceństwach księdza Olszewskiego. Po paru godzinach część tych bezeceństw okazała się bezeceństwami nie być, bądź w ogóle nie być. Część.
Ale ja nie o tym. 
Przerażające jest to, że władza się zmieniła, a prokuratura wciąż działa tak samo. Zmieniły się tylko nazwiska dziennikarzy. 
I to wszystko z całkowitym brakiem poszanowania praw oskarżonych. Oczywiście, dzieje się tak od niepamiętnych czasów. Różnica jest jedna. Otóż dziś ministrem sprawiedliwości, prokuratorem generalnym jest były rzecznik praw obywatelskich. Były na rzecz tych praw działacz. 
Oj, jak on musi cierpieć widząc, co robi. Strasznie wielki musi być cel, dla którego się na to decyduje. 

3. Miał przyjechać pan budowniczy kominków, żeby zakończyć prace. Nie przyjechał, bo się okazało, że mu się skróciła kolejka do lekarza specjalisty. Potem miał przyjechać późnym popołudniem, ale się okazało, że po zmianie czasu prom pływa do szesnastej. 
Zmiana czasu jest bez sensu. 
Najgorszą dziś informacją jest, że muszę jutro być w Warszawie. Zapomniałem o szkoleniu z cyberbezpieczeństwa. A tyle miałem planów…

(Tymczasem wciąż rosną kanie)


 

27 października 2024

 


1. Jedyny pożytek ze zmiany czasu to to, że się wyspałem. Innych nie ma. I to jest zła informacja.

2. Darek, były operator ładowarki w największym na świecie producencie srebra, zawiózł mnie za Leszno, gdzie brat mój, zaocznie, postanowił kupić samochód seicento. Samochód czerwony. Z białym dachem i śladami Małysza na klapie silnika. Do tego z mocno przechodzonym wnętrzem. 
No więc wracałem tym pojazdem. Okazał się być zadziwiająco sprawny. Skręcał, hamował, przyspieszał. (To ostanie, w pewnych granicach) Po stu kilometrach się okazało, że spalił 6,2 litra LPG. 
Ze dwa razy po drodze próbowałem wyprzedzać. Mimo iż te próby były skuteczne, sam proces był bardzo dotkliwy. 
W każdym razie podróż zakończyłem z konstatacją, że muszę codziennie dziękować Bogu, że nie muszę na co dzień jeździć samochodem takim jak seicento. 
Przed Lesznem, przy tzw. wahadełku, czerwone złapało mnie przed drogowskazem na Górzno. Potraktowałem to czerwone jako znak i skręciłem, żeby zobaczyć, jak dziś wygląda pałac, w którym spędziłem parę tygodni, chyba w siódmej klasie. A może szóstej. A może piątej. Choć raczej później. W sanatorium. 
To było drugie sanatorium w moim życiu. Pierwsze było w Szklarskiej Porębie. I chyba lepiej pamiętam to pierwsze. Najwyraźniej było bardziej traumatyczne. 1978. Wtedy miałem lat sześć. Pamiętam jak autobus nas przywiózł koło pierwszej w nocy. Z sanatorium wyszła pielęgniarka. Wyszła i zakrzyknęła: na chuj mi te dzieci. 
W sanatorium w Górznie personel takich słów nie używał. W przeciwieństwie do pensjonariuszy. 


3. Obejrzeliśmy najnowszy odcinek „Pingwina”. Bardzo jest to porządne. Po raz pierwszy dotarło do mnie, że skoro to Gotham, to powinien się pojawić Batman.

Brat mój przyjechał spóźnionym pół godziny pociągiem, by zabrać seicento i dojechać do pracy na ósmą. Złą informacją jest, że seicento nie ma kontrolki ręcznego, więc jechał dobre sto kilometrów z zaciągniętym ręcznym. 


sobota, 26 października 2024

26 października 2024

 


1. Beznadziejny dzień. Nie będę wchodził w szczegóły, bo mi się nie chce. Może jeden. Po szesnastej, użądlił mnie szerszeń. Szerszeń, 26 października. Wlazł mi do nogawki. I walnął mnie pod kolanem. Przeżył. Nie dokonałem na nim zemsty. 

Panowie budowniczowie kominków przez cały dzień kleili małe kwadraciki trawertynu. Robili to z naprawdę dużym zaangażowaniem. W poniedziałek czeka nas jeszcze fugowanie, które ponoć proste nie będzie. 

2. Likwidator Radia Kraków zyskał sławę, o jakiej pewnie nie marzył. O jego decyzji w kwestii zamiany dziennikarzy na AI napisała Associated Press, a za nią CNN.

Prezydent Krakowa, z podejrzanie zaczerwienioną twarzą, tłumaczył się w filmie zamieszczonym na mediach społecznościowych z sytuacji dotyczącej działki jego rodziców, która przypadkowo leży na trasie metra. Tłumaczenie było dość w sumie kuriozalne. To, że – jako urząd – wyłączył się z procedowania decyzji dopiero po paru miesiącach tego procedowania, nie było marnowaniem czasu, bo przez ten czas decyzja była procedowana. 
Szybko odpowiedział mu filmem radny Hoffman, który w bardzo krakowskim entourage, w kilku zdaniach wyjaśnił panu prezydentowi, które przepisy mówią inaczej, niż myśli. 
Kraków będzie reszcie świata dostarczał coraz więcej rozrywki. Jak nie likwidator, to prezydent. Jak nie prezydent, to wiceprezydenci. Szkoda tylko, że ta rozrywka będzie kosztem mieszkańców.

3. Zasięgnąłem języka i usłyszałem, że bohaterkami sekstaśm Rubcowa, nie są wcale panie okrzyknięte bohaterkami sekstaśm Rubcowa. Ktoś się idiotycznie w sumie zabawił i bohaterkami sekstaśm Rubcowa okrzyknął panie, których po prostu nie lubił. Inni, którzy ich nie lubili zaczęli to powielać, no i wyszło, jak wyszło. 
Złą informacją jest, że szum, jaki tworzą takie fejkniusy pomaga chować się ludziom, którzy naprawdę są we współpracę z Rubcowem umoczeni. 




25 października 2024


1. Panowie stawiają kominek na parterze. Bardzo to porządnie robią. 
Byłem w mieście i w suburbiach. Odebrałem gotowe okna W Rossmannie kupiłem nie to co trzen kostki do mycia zmywarką. Napisałbym coś więcej, ale nie mam siły, 

2. Czarzasty wrzucił na społecznościówki, że występuje o pozbawienie Macierewicza Orderu Orła Białego. Pan Włodzimierz wraca do czasów swojej młodości, kiedy to starci jego koledzy ścigali Macierewicza. 
Można mieć różny stosunek do działań pana Antoniego, jednak Order Orła Białego dostał za działania w czasach PRL-u. Więc kiedy o odebraniu mu tego odznaczenia występuje człowiek, którego koledzy ścigali pana Antoniego za tamte działania, wygląda słabo. I to, drogie dzieci jest eufemizm, gdyż wygląda to naprawdę źle. 

3. Tak wyszło, że na spacer z pieskiem wyszedłem po zmroku. Szliśmy sobie spokojnie, aż piesek powiedział, że nie będzie po nocy szedł do lasu. Był tak w tym postanowieniu przekonany, że się mu nie sprzeciwiłem.
Bardzo interesująca kolacja Mellera.
Uwaga:
To, że się człowiek nie zgadza z tym, co słyszy, nie znaczy, że to, co słyszy nie jest interesujące. 


 

piątek, 25 października 2024

24 października 2024


1. Linia zmiany daty przechodziła dziś przez rękaw na Okęciu. Wylądowałem gdzieś koło ósmej. Poszedłem do Poloneza. No i siedziałem tam przez dwie godziny. A nawet trzy, gdyż samolot do Krakowa miał godzinę spóźnienia. Najpierw słuchałem Mazurka, który narzekał z profesorem od oceanów. Po raz kolejny padło: że Polska na badania i innowacje wydaje mniej niż Mercedes-Benz Group AG. Warto zaznaczyć, czego Mazurek nie mówi, że Mercedes specjalnie innowacyjny ostatnio raczej nie jest. Później zakopałem się w Twitterze.
Anonimowe słuchanie twitterowych pokoi pozwoliło mi słuchać przynajmniej godzinnej dyskusji Silnych Razem o zdradzie Scheuring-Wielgus. Zdradzie dokonanej poprzez śmieszkowanie z Zalewską. 
Czemuż nie widzę grupy z drugiej strony, w której dissowanoby Zalewską za śmieszkowanie z Scheuring-Wielgus ubraną w proaborcyjny T-shirt?
Podział uczestników: wyznawcy vs wątpiący. Wyznawcy głośniejsi, wątpiących więcej. 
Fascynujące teorie dotyczące gospodarki, bezpieczeństwa, polityki społecznej. Najgorszym złem, jeszcze gorszym, niż składka zdrowotna, jest płaca minimalna, bo przez jej podwyżkę następni w hierarchii, jeżeli podwyżki nie dostaną, to zarabiają za mało. A jak się nie płaci pracownikom ile chcą, to odchodzą, bo nie ma rąk do pracy. Tak ten PiS zniszczył przedsiębiorczość. 
Co się nasłuchałem, to moje.
W końcu zaczęli wpuszczać do samolotu. Podkładam kartę pokładową, to coś buczy i się świeci na czerwono. Odsyłają mnie do lady. Pan patrzy na mnie badawczo i pyta: 
–Przyleciał pan z Zielonej Góry
–Byłoby to trudne, gdyż samolot z Zielonej nie odleciał. Przyleciałem z Poznania.
–To ja muszę zadzwonić.
I dzwoni. Pyta, czy mnie może wpuścić na pokład. Myśle sobie, że to by było naprawdę zajebiste, gdybym teraz do tego samolotu nie wsiadł. Mogę wsiąść. No to wsiadłem. 
W Krakowie piękna pogoda. W znaczeniu: nie ma mgły.

2. W międzyczasie rozeszły się Razemki. Odeszłe napisały piękne oświadczenie, które brzmi śmiesznie, kiedy człowiek sobie przypomni jak obciachową partią stała się Lewica. Gdula. Wieczorek. Odeszłe Razemki albo są oderwane od rzeczywistości, albo zaraz usłyszymy, że biorą na siebie odpowiedzialność za Polskę i zostają co najmniej wiceministrami. 

3. Samolot z Krakowa też się spóźnił. Zacząłem czytać książkę o Miłoszu profesora Kloca. Wcześniej, bezmyślnie załadowałem PDF na Kindla. No i się okazało, że literki są tak małe, że muszę cuda okularami czynić, by coś przeczytać. Cuda te były na tyle męczące, że istnieje spora szansa, iż byłem w stanie przyjąć jedną trzecią tego, co profesor napisał. Pomimo tego uważam, że to bardzo jest dobre. Tak dobre, że można zacząć żałować, że się człowiek, w szkole, nie przykładał do nauki, więc nie wszystko rozumie. 

Samolot do Zielonej też się spoźnił. Ale tylko czterdzieści minut. Parę rzędów za mną siedziała pani, którą miała lecieć wczoraj, ale przez mgłę samolot nie poleciał (więc ja nie mogłem nim lecieć rano), przeraziła ją wizja, że dziś też nie poleci. Jednak poleciał. No i wylądował. Miałem pomysł na błyskotliwą pointę. Ale już nie mam. I to jest zła informacja. 







 

czwartek, 24 października 2024

23 października 2024


1. Zacznijmy od końca. Zbliża się siódma rano, od prawie godziny siedzę na Ławicy w LOT-owskim embraerze i czekam, aż wystartujemy. Kapitan mówił coś o dużym ruchu w Warszawie, że musimy czekać na slot. Cokolwiek to znaczy, poza tym, że zamiast błąkać się po Okęciu, siedzę w nieco przegrzanym samolocie. 

Zaczęło się od tego, że chwilę po dwudziestej drugiej przyszedł mejl z informacją, że samolot z Babimostu nie poleci. Umówiony jestem w Krakowie chwilę przed południem. Samolot z Warszawy startuje po dziesiątej. 
Zadzwoniłem do LOT-u, zaproponowali, żebym leciał inny dzień. Kuszące. Wpadłem na pomysł, że polecę z Poznania. Znaczy, pojadę do Poznania, zostawię auto na parkingu, wrócę do Poznania, wezmę auto z parkingu, wrócę do domu. Niestety się okazało, że nie ma biletów na powrotny lot z Warszawy do Poznania. 
Stanęło na tym, że Bożena odwiezie mnie na Ławicę, na samolot o piątej czterdzieści, a wieczorem przyjedzie po mnie do Babimostu. Na infolinii usłyszałem, że zmiana biletu z samolotu, który nie leci z Babimostu, na samolot, który leci z Ławicy, będzie mnie kosztować jakieś dwieście złotych plus różnica w cenie biletów. Po serii moich protestów, pani z infolinii powiedziała, że jeżeli zgodzi się dział nieregularności (?) to może to się uda zrobić za darmo. Na odpowiedź działu nieregularności (?), czekaliśmy z dwadzieścia minut. Łaskawie się zgodzili, pod warunkiem, że nie będę żądał od LOT-u zwrotu kosztów dojazdu na Ławicę.
Zamiast pisać Negatywy, poszedłem spać. Po trzech (chyba) godzinach wstałem. W mlecznej mgle, m pojechaliśmy do Poznania. Przez tę mgłę ledwo zdążyłem. Ale zdążyłem. No i siedzę od już ponad godziny w samolocie. Jeden pozytyw, że temperatura jest już rozsądniejsza.

W międzyczasie przeczytałem w Gazecie wywiad Sroczyńskiego z Pilitowskim z Court Watch-u. Mówią to, co słyszałem w Pałacu od dawna. 
Czekam w sumie, aż ktoś w końcu powie, że prof. Bodnar nie jest zbyt dobrym prawnikiem. Ale nie tu jest największy problem. Gorsze jest, że z powodów charakterologicznych otacza się jeszcze gorszymi prawnikami. 
O, startujemy. 

2. Skończyłem czytać „Dzieci lwa” nową powieść Mellera. Mam problem z oceną, bo stosunek do tej książki mam bardzo osobisty, co może to przysłaniać jej niedostatki. 
Rzecz dzieje się jakby równolegle, na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych i rok temu. Bohater książki (jak i Meller) jest ode mnie starszy o cztery lata. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych to było niby dużo, ale nie na tyle, żeby pewne doświadczenia bohatera, nie były moimi doświadczeniami. Jestem więc w stanie ocenić, że książka jest napisana szczerze. I szczerze mówiąc, gdy ją czytałem, docierała do mnie prawda, że powinienem kiedyś napisać coś podobnego, bo pewne sprawy, pewne historie, pewni ludzie z tamtego czasu wciąż we mnie siedzą. 
Wygląda na to, że „Dzieci lwa” to książka autoterapeutyczna, ale napisana tak, że jej wsobność nie przeszkadza. Po prostu nie łapie się wszystkich smaczków. Pewnie nie wszyscy czytelnicy nie wyłapią, komu bohater życzył rozwodu w wolnej Polsce. Ja wiem, choć w sumie od niedawna.
No więc przez tę pokoleniową wspólnotę z bohaterem odpuszczę autorowi idiotyczny w sumie wątek z dzisiejszych czasów, który wygląda, jakby go wymyślił Zygmunt Miłoszewski. 
Miłoszewskiemu nie można odmówić talentu. Problem polega na tym, że nie ma Zygmunt zupełnie wyczucia, jeśli chodzi o dzisiejszą politykę i związane z nią emocje. Jest skażony celebrycką naiwnością. Pamiętam, jak rozmawialiśmy przed premierą jego drugiej książki o prokuratorze Szackim. Był przekonany, że się na niego rzuci polska prawica, bo pisze tam o prawacko-naziolskim antysemityzmie. Nie rzuciła się. Miała to w excusez le mot dupie. Jednak nie każdy konserwatysta jest neonazistą. 
Wątek z dzisiejszych czasów ma podobną skazę. Znam środowisko czarnosecinnych prawicowych mediów i wiem, że by się tak, jak Meller pisze nie zachowały. 
Ale, w sumie, to nie ma specjalnego znaczenia. Polecam lekturę, zwłaszcza ludziom urodzonym przed 1975 rokiem. 

3. Byłem w mieście. Porozmawiałem z przedstawicielem miejscowego samorządu. Mówił, że nie jest dobrze. Zły PiS przyzwyczaił wszystkich do tego, że są pieniądze. A teraz pieniędzy nie ma. I wielu trudno w to uwierzyć.

Podczas wieczornej przekomarzanki z EasyRiderem okazało się, że niesławny projekt ustawy o związkach partnerskich pomija dość ważny dla bezpieczeństwa kobiet aspekt. Otóż chodzi o kwestie ojcostwa i alimentów. Jak napisał EasyRider:

Ciekawostka: wygląda na to, że w aktualnym projekcie ustawy o związkach partnerskich NIE MA domniemania że dziecko urodzone w takim związku pochodzi od mężczyzny-partnera. Konsekwencje będą dość poważne ponieważ oznacza to, że w takim związku (hetero) kobieta, która rozstała się z partnerem, z którym miała dziecko, nie będzie mogła pozwać go o alimenty, tylko będzie musiała wcześniej pozwać o ustalenie ojcostwa (jeśli nie uznał dziecka). Czyli tak jak w konkubinacie i moim zdaniem - bardzo dla kobiet niekorzystnie. Ktoś tu albo założył, że te związki partnerskie będą wyłącznie homo (nie będą, wiemy jak było w innych krajach, hetero z tego też chętnie korzystają), albo miał w dupie kobiety, albo po prostu mamy do czynienia ze standardową jakością polskiej legislacji

Najwyraźniej twórcy projektu bardziej byli zajęci dyskusją nad wpisaniem do projektu obowiązku odtwarzania przez notariusza marszu Mendellsohna, niż problemem zabezpieczenia bezpieczeństwa kobiet i dzieci.