piątek, 22 lipca 2022

21 lipca 2022

1. Już zaczynałem pisać o amerykańskiej trzeciorzędnej kinematografii, ale zaczepił mnie dyrektor Lubuskiego Centrum Informacyjnego, biura w urzędzie marszałkowskim – pan Michał Iwanowski. 
Wbrew mojemu przekonaniu, prawdopodobnie do sporej Państwa części nie dotarło, że pani Marszałek Województwa Lubuskiego Elżbieta Anna Polak wypowiedziała nam („Gazecie Lubuskiej”) wojnę. Poszło o opisywaną przez nas od miesiąca aferę molestowania/mobingu w Wojewódzkim Ośrodku Ruchu Drogowego. Pani Marszałek w spotykany sposób próbowała wywrzeć presję na prezesa naszego oddziału, Grzegorza Widenkę. I w niespotykany, na redakcję, wysyłając podpisane przez swojego rzecznika pismo, w którym wzywa redaktora naczelnego do weryfikacji piszących w gazecie autorów. 
Spotykany – polskim politykom zdarzały się takie działania. 
Niespotykany – urzędnicy takich rzeczy w otwarty sposób nie robili. 
A przynajmniej ani ja, ani ludzie, ż którymi rozmawiałem nie słyszeli o czymś takim. Urzędy – jak zapisano w Konstytucji – działają na podstawie i w granicach prawa. Nie istnieje przepis, który upoważnia Urząd Marszałkowski do wpływania na skład redakcji. Istnieje za to przepis, który zabrania utrudniania krytyki prasowej. A czymże innym jest próba usunięcia autora niepochlebnych w jej mniemaniu tekstów?


2. Miałem pisać o wykwitach amerykańskiej kinematografii. Konkretnie o użytym w zylionie seriali motywie miasteczka na końcu świata, a konkretniej, na Środkowym Zachodzie, do którego przypadkiem trafia bohater, albo nie przypadkiem, i w tym miasteczku się okazuje, że rządzi twardą ręką burmistrz z szeryfem i sędzią. Burmistrz może być biznesmenem, albo biznesmen rządzi burmistrzem. Robią co chcą. Robią zło i nikt się im nie sprzeciwia, bo wszyscy się ich boją. 
No i bohater zaczyna z nimi walczyć. Z czasem pojawiają się jacyś sojusznicy – mieszkańcy widzą, że się można sprzeciwić. Bohater walczy skutecznie. Na koniec przyjeżdża kawaleria, FBI, albo Gwardia Narodowa, albo policja stanowa. No i wszystko się dobrze kończy. Bohater odjeżdża w siną dal, albo zostaje szeryfem. Albo burmistrzem. 
Te wykwity amerykańskiej kinematografii chodzą mi po głowie, gdy obserwuję zachowania pani Marszałek i jej akolitów. Otóż mam wrażenie, że jak antagonistom amerykańskiego bohatera, wydaje się im, że mogą wszystko. A przez to, że im się to wydaje – to robią. Wydaje się – to słabo powiedziane – oni wierzą, że mogą.

3. Wróćmy do pana dyrektora Iwanowskiego. 
[Tu link: https://www.lubuskie.pl/wiadomosci/18982/kto-nastaje-na-czyja-niezaleznosc-polemika]
W zamieszczonym na urzędowym portalu publicystycznym tekście opisuje zmiany właścicielskie w gazetach Polska Press. Generalnie zarzuca „Lubuskiej” zależność od rządu. I przede wszystkim to, że się zajmujemy ciągłym „wyciąganiem i eksponowaniem rzekomych afer w urzędzie marszałkowskim, mniej lub bardziej wydumanych.” 
Podstawowa różnica pomiędzy mną, a panem dyrektorem polega na tym, że gdyby do mnie zadzwonił któryś z członków rządu i wydał mi jakieś polecenie, to – w zależności od stopnia z nim znajomości, w bardziej lub mniej żołnierskich słowach – wysłałbym go tam, gdzie powinni trafiać ludzie, którym się coś poważnie pomyliło. 
Pan dyrektor zaś i jego pracownicy, jako urzędnicy, nie mają takiej wolności, gdyż nie są dziennikarzami. Są urzędnikami. I biorą pieniądze za realizowanie polityki urzędu. I muszą robić to, co im ich władza każe. 
Różnica: dziennikarz – urzędnik. Dziennikarz może. Urzędnik nie może. 
Wiem to bardzo dobrze, gdyż przez pięć lat byłem urzędnikiem. I pewnie, gdyby mnie te ograniczenia nie uwierały, byłbym nim dalej. 
Pan dyrektor z „Gazetą Lubuską” zestawia „Naszą Lubuską” wydawany przez urząd periodyk, który rozdawany jest mieszkańcom województwa. Przynajmniej niektórym, bo na moją wieś nie dochodzi. W moim urzędzie zajmowałem się bardzo podobnymi rzeczami, co pan dyrektor. Ale nigdy mi przez głowę nie przeszło, żeby działania mojego biura nazywać działalnością dziennikarską, czy porównywać z jakimkolwiek normalnym medium. Biuro prasowe, czy centrum informacyjne ma się zajmować nie publicystyką, tylko informowaniem o działalności urzędu. 

Dyrektor przypomina profesora Bodnara, który w sprawie Polska Press interweniował w UOKiK-u. Dyrektor może nie wiedzieć, że w biurze Rzecznika Praw Obywatelskich dyskutowano nad przepisami, które zabroniłyby samorządom wydawania swoich „gazet”. Mówiono, że udające normalne gazety periodyki dezinformują społeczeństwo. A do tego, wydawane za publiczne pieniądze, są w o niebo lepszej sytuacji niż normalne lokalne media. I to psuje rynek. 

W amerykańskim filmie zwykle bywa finałowa walka, po której przyjeżdża kawaleria. U nas – mam wrażenie – do finałowej walki nie dojdzie, gdyż nasi antagoniści, wcześniej, poprzewracają się o własne nogi.


niedziela, 17 lipca 2022

17 lipca 2022

Człowiekowi, który od trzydziestu lat funkcjonuje na medialnym rynku wydawać się może, że już wszystkie próby nacisków widział. A tu nagle, po serii krytykujących zaniechania urzędu tekstach, urząd ten postanawia, nie próbując zachować jakichkolwiek pozorów, doprowadzić do usunięcia z redakcji tych tekstów autora. Witamy w Lubuskiem, województwie, którym Platforma rządzi nieprzerwanie od 2006 roku. 



1. Mogą mi Państwo wierzyć bądź nie, ale sporo w swoim życiu widziałem. Byłem w redakcji „Wprost”, kiedy w czerwcu 2014 roku weszli tam funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Szarpanina przed kamerami wyglądała idiotycznie. Miesiąc później, na imprezie u ambasadora amerykańskiego, rozmawiałem z nieszczęsnym prokuratorem generalnym Seremetem. Powiedziałem mu, że skoro przyjechałem do redakcji „Wprost”, żeby solidarnie z innymi dziennikarzami utrudniać działania służb, to ktoś mi zarzut w związku z tym utrudnianiem powinien postawić. Przyznał mi rację. Ale jakoś nikt mnie na prokuraturę nie wzywał.
Później, pod koniec roku, chodziłem na proces Bogu ducha winnych reporterów TV Republika i Polskiej Agencji Prasowej, których policja wygarnęła z grupy dziennikarzy relacjonujących awanturę w PKW, godzinami trzymała na dołku, by na koniec postawić im przed sądem idiotyczny zarzut: naruszenia miru domowego. Sędzia Mrozek, po wysłuchaniu plączących się w zeznaniach policjantów, leśnych dziadków z PKW i przedstawicieli Kancelarii Prezydenta, stając na głowie, by problem rozwiązać, uniewinnił oskarżonych, tłumacząc, że doszło do pomyłki.
Wcześniej, w 2012 roku stałem przed redakcją „Rzeczpospolitej”, gdy po słynnym spotkaniu koło śmietnika, za artykuł „Trotyl na wraku tupolewa”,w którym, jak się później okazało, ani jedno słowo nie było nieprawdą, dokonano czystki w redakcji.
Później, kiedy funkcjonowałem na styku polityki i mediów, też widziałem różne rzeczy, ale czegoś takiego, jak to, co się teraz – excusez le mot – odwala w lubuskim województwie, muszę przyznać, nie widziałem.


2. Jakiś czas temu zaprosiliśmy do współpracy Roberta Bagińskiego. Gorzowskiego blogera. Postać mocno kontrowersyjną. Zrobiliśmy to z pełną świadomością tych kontrowersji. Z jednej strony chodziło o poszerzenie spektrum prezentowanych na naszych łamach poglądów, z drugiej – pozyskanie dobrego autora. Jego język jest dla mnie trochę może zbyt barokowy, ale w Lubuskiem trudno o lepsze pióro. Bagiński ma do tego coś, na czym zależy chyba każdej gazecie – wiedzę. Przez dekady funkcjonował na marginesie lubuskiej polityki i chyba wszystko, czego był świadkiem, zapamiętał. No i jeszcze jedno. W 2019 roku Urząd Marszałkowski nagrodził go... „za bezkompromisowe punktowanie mankamentów lokalnej polityki”.

Decyzja nasza zaowocowała sygnałami niezadowolenia kilku przedstawicieli prawej strony lubuskiej polityki. Te sygnały wzięliśmy – jak Jagiełło nagie miecze – za dobrą wróżbę. Jedną rzecz muszę wyraźnie zaznaczyć – żaden tych sygnalizujących nie przekroczył granicy pomiędzy sygnalizowaniem niezadowolenia, a próbą wywierania nacisku. (Zresztą niech by tylko który spróbował.)
Bagiński zaczął publikować. Teksty – jeżeli się nie ma uczulenia na barokowość języka – całkiem niezłe. Rozchodzące się ze sporym echem. Czyli dokładnie takie, jakie miały być.


3. Od roku wgryzam się w lubuską politykę. I od roku narasta we mnie wrażenie, że nasz samorząd wojewódzki jest jak polski rząd przed wyborami w 2015 roku. Mamy tu nawet swoją Ewę Kopacz. Taką Ewę Kopacz, tylko bardziej. Mamy przedziwną siatkę powiązań, interesów, zależności. Siatkę zdecydowanie ponadpartyjną. Przez jedenaście lat ten układ funkcjonował praktycznie bez żadnej medialnej kontroli. Sytuacja zmieniła się po przejęciu „Lubuskiej” przez Orlen. Znaczące jest, że większość dziennikarzy, którzy z niej odeszli, obawiając się ponoć politycznych nacisków, odnalazła się szybko jako urzędnicy w marszałkowskim Lubuskim Centrum Informacyjnym. Większość dziennikarzy regionalnych mediów wciąż zachowuje wstrzemięźliwość w rozliczaniu wojewódzkiego samorządu, mówiąc cicho, że nie wiadomo, co będzie po następnych wyborach.
W przypadku czystki w „Rzeczpospolitej” to nie Donald Tusk zadzwonił do Hajdarowicza, KPRM nie wysłał pisma z żądaniem zrobienia porządku z Gmyzem. Po zajeździe (w mickiewiczowskim znaczeniu) na „Wprost”, Tusk szybko zareagował zwołując konferencję prasową i wyciszając sprawę. Kwestię zatrzymania w PKW rozwiązał sędzia Mrozek. Pani Marszałek tej lekcji nie odrobiła. Zaczęła wydzwaniać. A później zaprosiła do urzędu naszego prezesa.

Na ścianie wisi mi świadectwo aplikacji administracyjnej. Większość pozyskanej tam zupełnie niepotrzebnej wiedzy zdążyłem zapomnieć. Ale coś tam mi zostało. Na przykład to, że artykule 7. tak popularnej w pewnych kręgach konstytucji napisano, że organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa. Urząd marszałkowski jest organem władzy publicznej. Może robić wyłącznie to, do czego prawo go upoważnia i wyłącznie w sposób, który prawa nie łamie. Można się zastanawiać, czy Elżbieta Anna Polak, gdy dzwoni do prezesa wydawnictwa, dzwoni jako urząd – marszałek województwa, czy dzwoni jako pani Elżbieta Anna Polak. Ale w sytuacji, gdy wręcza temu prezesowi pismo Zarządu Województwa, w którym wzywa do rzetelnej weryfikacji osób współpracujących z redakcją – jest to zdecydowanie działanie formalne. Działanie, które zdecydowanie przekracza prawne ramy, w których urząd może funkcjonować. Innymi słowy nie jest sprawą urzędu ustalanie składu redakcji. Co więcej, istnieje w Polsce coś, co się nazywa Prawo prasowe. Mimo, iż powstało w mrokach stanu wojennego, to wciąż obowiązuje. Ustawodawca poza obowiązkami dziennikarzy wpisał w nie ochronę prawa do medialnej krytyki. Tłumienie jej jest przestępstwem. Podobnie nadużywanie swego stanowiska i działanie na szkodę innej osoby z powodu krytyki prasowej. A jak inaczej nazwać presję mającą na celu usunięcie z redakcji autora krytycznych wobec urzędu tekstów. Gdyby prokurator generalny interesował się czymś poza walką polityczną w ramach rządzącej koalicji, mógłby się tym zająć.

Nikt z moich rozmówców nie był w stanie uwierzyć, że samorządowy urzędnik może robić coś takiego, w taki sposób. Chętnie bym zapytał partyjnych kolegów pani Marszałek, czy kiedy przejmą władzę w Polsce, to wszędzie tak będzie wyglądać?
Na razie do redakcji zgłaszają się kolejni ludzie, opowiadający kolejne historie, których wcześniej nikt tu nie chciał opisywać.

Na odchodnym pani marszałek zapowiedziała naszemu prezesowi, że rozpoczyna wojnę z „Gazetą Lubuską”. Najlepszym komentarzem wydaje się przypomniany przez prezydenta Dudę cytat: Nie strasz, nie strasz…



niedziela, 29 maja 2022

27–29 maja 2022




1. Piątek. Z redaktorem Olszańskim udaliśmy się do Gorzowa, gdzie redaktor Olszański rozpoczął prace nad artykułem. Ja zaś – na przykład – poznałem profesora, który w Polsce pierwszy przeprowadził przeszczep szpiku. Ciekawa postać. Nauczką dla mnie powinna być obserwacja, że gdy ktoś w życiu ma poważne osiągnięcia, to na starość może opowiadać suchary i tak wszyscy się z nich śmieją. Innymi słowy: jeżeli chcę móc opowiadać na starość suchary, powinienem coś w życiu osiągnąć. I to jest zła informacja. 

Zrobiliśmy sobie z redaktorem Olszańskim krótki spacer śladami publikacji w naszej gazecie. Okazało się, że większość opisywanych tematów wciąż gorzowskich dzieje się rzut beretem od naszej gorzowskiej redakcji. Jest w tym jakaś logika. 

We środę, mój nowy szef, sfotografował mnie w koszulce, którą dostałem w poniedziałek od Julii. Wysłałem jej to zdjęcie, żeby nie było, że nie noszę. A noszę. Julia zdjęcie wrzuciła na Twitter z cytatem z naszej w Krakenie rozmowy. 

Przeczytałem kuriozalny tekst Dominiki Wielowiejskiej o PAD. Informatorzy jak u redaktor Miziołek, wnioski w stylu pisarza Piątka. 

2. Sobota. Byliśmy w gościach w Wielkopolsce. A konkretnie: w Kopanicy. Myślałem, że mi się COVID już pozacierał. Jednak niekoniecznie. I to jest zła informacja. Gospodarz też ciężko przechodził. Zaczęliśmy się wymieniać doświadczeniami. 

Wieczorem „Stranger Things 4”. Pierwsze trzy odcinki chyba nudne. Piszę „chyba”, bo większość przespałem. 

3. Niedziela. Wróciłem do zeszłorocznego projektu skręcania regałów w stołówce. Skręciłem jeden. Zajęło mi to godzinę. Zostały jeszcze dwa. Powinienem zdążyć je skręcić przed końcem dekady. 
Wyprowadziłem Suburbana. Zrobiłem nim kółko: przez Skąpe, Łąkie i Ołobok. Skrzynia się sama z siebie nie naprawiła. I to jest zła informacja, bo trochę liczę na cud.

Wieczorem przyszli sąsiedzi Tomek i Gienek z sołtysem. Sołtys chce kontynuować prace przy stawkach. Tomek chce je zarybić. Ja będę płukał studnię dolewając do nich wody. 

Czwarty odcinek „Stranger Things 4” jakby lepszy. Ale może chodziło o to, że go nie przespałem. 







 

piątek, 27 maja 2022

26 maja 2022


1. U Mazurka szołmen z Niebezpiecznika. Słuchałem tylko końcówkę, ale i tak wygląda na to, że była to najbardziej dla słuchaczy przydatna rozmowa w tym roku. 
Jechałem szybko do Zielonej. Szybko, gdyż wyjechałem zbyt późno. Dawno temu założyłem do Suburbana B6 Bilsteina. Jeżeli mam chcę prowadzić Lawinę jedną ręką – powinienem zrobić z nią to samo. I to jest zła informacja, gdyż to nie są tanie rzeczy. 

2. Przyjechałem. W telewizorze zjazd Solidarności. Na zjazd, poza TVP Info nie wpuszczono żadnych mediów. Ani jednych, ani drugich. Ciekawe, czy gdyby w którejś z redakcji działała Solidarność i dziennikarze byli związku członkami, to też by ich nie wpuszczono. 
Był kiedyś plan, żeby zrobić – jak w Stanach – akredytacje prezydenckie, które umożliwiałyby wchodzenie wszędzie tam, gdzie jest Prezydent. Wszędzie, znaczy: na każdą imprezę w jakiej bierze udział. Plan był. Wyszło jak zwykle. I to jest zła informacja. 

3. Po tym jak pan naprawiacz uzdrowił kosę, pali ona od pierwszego razu. Wszystko super, tylko dość szybko skończyła się żyłka. Znalazłem jakąś mniejszej średnicy. Niby działała, ale krótko. I to jest zła informacja, bo nim chabazie wykoszę, to wyrosną tak wielkie, że trzeba je będzie usuwać spychaczem, a takiego na stanie jeszcze nie mam. 

Polecam mój felieton do Pulsu: https://gazetalubuska.pl/neofita-lubuski-poprawiny-felieton-marcina-kedryny/ar/c1-16375613


 

czwartek, 26 maja 2022

16–25 maja 2022


Kochany pamiętniku, dawno mnie tu nie było. A trochę się wydarzyło. 


16 maja. 
Pojechaliśmy do Świebodzina. Wszystko przez to, że po zimie nie udało mi się odpalić kosy spalinowej. Koło elewatora był wypadek. Garbus (nowy) z Krosna spotkał się z oplem. Opel na drzewie, garbus (nowy) na środku drogi, straż, policja, karetka. Jechać się nie da. Powstał więc samozwańczy objazd. Przez niezbyt dokładnie wyznaczone ulice, kawałek pola, i czyjś podjazd. Właściciel podjazdu nienawistnie polewał rzeczony podjazd wodą, gdyż każdy przejeżdżający przez podjazd samochód wznosił chmurę pyłu. 
Nic z kosą nie załatwiłem, gdyż pana naprawiacza nie było widać. I to jest zła informacja. Zrobiliśmy zakupy. Różne, więc zeszło nam z półtorej godziny. Wracamy. Droga dalej zablokowana. Przed blokadą stoi ten sam autobus, co wcześniej. Objazd. Podjazd podlewa zraszacz. Pan od podjazdu stoi i patrzy nienawistnie. 
Droga zablokowana była przez jakieś trzy godziny. Przekonany byłem, że co najmniej ktoś zginął. A tu nie. Po prostu była zablokowana. 

17 maja. 
Oglądaliśmy „Anatomię skandalu” na Netfliksie. Nie jest to arcydzieło, ale parę wątków zostało poprowadzonych naprawdę nieźle. No i bohater. Chwilę mi zeszło, nim rozpoznałem w nim Quinna z „Homeland”. Netflix robi coraz gorsze seriale. I to jest zła informacja. 

18 maja. 
Podróż do Warszawy z kotami. Trzema kotami, gdyż Kocio został na posterunku. Najbardziej zdenerwowana była Rudzia. Było o wiele mniej dotkliwie, niż się spodziewałem.
Droga w ciągu dnia zawsze trwa dłużej, więc ledwo zdążyłem do Pałacu. Złą informacją jest, że nie zadałem żadnego z dwóch pytań, na które miałem pomysł. 
Wieczorem byliśmy w Bibendzie. Z trzech razy było najsłabiej. 

19 maja.
https://gazetalubuska.pl/neofita-lubuski-problemy-bylego-urzednika-felieton-marcina-kedryny/ar/c1-16353683

20 maja.
Byłem w Mordorze. Później byłem w jednym z siłowych resortów. 

21 maja. Przegląd audi. Coś cieknie zza skrzyni. I to jest zła informacja. 
Później był ślub. Pierwszy raz byłem na przedsoborowej mszy. Nie mogę się oprzeć myśli, że gdyby nie zmiana liturgii mógłbym dłużej chodzić na msze. Dobrze, że teksty o podporządkowaniu żony mężowi były w niezbyt dziś popularnej łacinie, gdyż obecne feministki mogły by się zacząć awanturować. 
Wesele. Bawiłem się tak dobrze, że trudno mi coś o tym napisać. 
Złą informacją jest, że dwóch ludzi, z którymi chciałem dłużej porozmawiać, po zupie wyszło i pojechało do Kijowa. 

22 maja.
Niedziela. Całą właściwie przespałem. Wieczorem zaczęliśmy oglądać „Prawnika z Lincolna”. Netflix robi coraz gorsze seriale. I to jest zła informacja. 

23 maja.
Rano byłem u doktora. Właściwie: profesora doktora habilitowanego nauk medycznych. Było – jak zwykle – interesująco. Później się spotkałem z Julią, która ze Lwowa, przez Warszawę, leciała do Davos. Davos w lecie? Bez sensu. 
Później pojechałem na wieś. Z kotami. Trzema. Dojechałem przed zmrokiem. Złą informacją jest, że nie zauważyłem, że powinienem wystawić kubeł z szkłem. Następna okazja będzie w lipcu.

24 maja.
Okazało się, że akumulator w Lawinie rozładował się do imentu. Znaczy tak bardzo, że ładowarka postanowiła, że jest sześciowoltowy. Użyłem sposobu, jaki podejrzałem u Jacka z JSS. Czyli podpiąłem równolegle drugi akumulator. Ładowarka ruszyła. Po paru godzinach mogłem pojechać do Świebodzina. Do naprawiacza. Z kosą. Był. Mówię, że nie mogę odpalić. Pyta, czy pompowałem. Potwierdzam. Przynoszę kosę. Pompuje. Odpala od pierwszego razu. Nie wierzę. On też. Mówi, że po prostu chciałem się przejechać. Wróciłem. Odpaliłem. Kosiłem. Złą informacją jest, że mogłem zacząć kosić miesiąc temu. 

25 maja. 
Najpierw Zielona, później Gorzów. Później Świebodzin. Bożena przyjechała bardzo długim pociągiem. Same chyba niemieckie wagony. 




niedziela, 15 maja 2022

13–15 maja 2022


1. Piątek. Trzynastego. Podróż do Warszawy. W związku z tym, że po dwóch latach udało się znaleźć dokument z decyzją dopuszczającą do użytkowania zbiornik gazu w audi, okazało się, że się nie muszę spieszyć, gdyż przegląd rejestracyjny mogę zrobić w dowolnej stacji, nie tylko tej, która dokument ten widziała dwa lata temu. Jechałem więc spacerowo minimalizując związki z Autostradą Wielkopolską. 
Przed Koninem zacząłem jechać w tęczę. Tęcza pewnie zniwelowała wpływ piątku trzynastego, udało mi się więc bezpiecznie dojechać. 
Później żegnałem Jamesa. Impreza zakończyła się w Dziku. Nie jestem pewien, czy byłem tam drugi, czy trzeci raz w życiu. Dzik wymaga gotówką opłaty za wstęp. James nie miał złotówek, więc zamiast 30 zł zapłacił 20 euro. –Polityka monetarna prezesa Glapińskiego nie jest chyba taka zła – skomentował. 
Sala taneczna Dzika pełna ludzi. Muzyka – jak zawsze w takich miejscach – mieszanka lat 80. i 90. Zadziwiająco dużo siwych facetów.  
Złą informacją jest, że do domu wróciłem o czwartej. 

2. Sobota. I'm too old for this shit. I to jest zła informacja. Pół dnia chodziłem nieprzytomny, gdyż położywszy się o czwartej, wstałem o ósmej. Byłem na poczcie, kupiłem pieczywo, zapakowałem auto. No i poszliśmy z Tośką do Bibendy. Trafiliśmy tam w przerwie. Już przestali serwować śniadania, a jeszcze nie zaczęli normalnego menu. Czekaliśmy więc na jedzenie godzinę, ale było warto, bo to ten tym jedzenia, na jaki warto czekać. Usłyszałem skąd popularność Jägermeistera wśród młodzieży. Kiedyś pili to tylko powracający z Niemiec. Otóż na Open'erze jest strefa Jägermeistera, gdzie nie sprawdzają dowodów. Raz w życiu się nawaliłem Jägermeisterem. W Melku (tym z którego był Adso). Wolę chyba pić tego lecznicze ilości. 
Przy niedalekim stoliku siedziała pani z synem. Nie znam się na dzieciach. Strzelam, że miał 4–5 lat. Zdarzało mu się rozwrzeszczeć, wtedy pani zatykała mu usta ręką i wyprowadzała go na zewnątrz. Później pojawił się pies. Kiedy zaczynał szczekać – nikt mu mordy nie zatykał. Nikt go też nie wyprowadzał. W progresywnym świecie pies miewa łatwiej. 
Po czternastej ruszyłem do domu. Żółwim tempem. Słuchając „Bastionu” Kinga. Bramki za 50 złotych objeżdża się zjeżdżając na Ciążeń i Golinę. Jak już zjechałem, nie wracałem na A2. W Mrówce, we Wrześni kupiłem kolejne elementy systemu nawadniania. Bardzo porządną mają we Wrześni Mrówkę. Ze dwa razy większą, niż ta w Świebodzinie. Przejechałem przez Poznań. Postałem chwilę na przejeździe kolejowym, na którym pan dróżnik własnoręcznie zamykał szlabany. Zatankowałem w Trzcielu. Gdyby ktoś potrzebował – mają tam przejściówki do LPG.  

3. Niedziela. Nie udało mi się spędzić jej na kanapie. I to jest zła informacja. Podpiąłem węże. Połamałem jedną ze świeżokupionych podlewaczek. Wyprowadziłem na spacer Suburbana. Od stania się skrzynia biegów nie naprawiła.  

Siedzę sobie spokojnie przy stole i piszę. Spod stołu dziwne odgłosy. Rudzia je mysz. Poszła. Została chyba nerka i nos z wąsami. Rasowe koty, takie z hodowli, nie robią takich rzeczy. 


 

czwartek, 12 maja 2022

12 maja 2022


 

1. Śnił mi się długo niewidziany Joachim Brudziński. W otoczeniu akolitów. Akolici ci nie chcieli się do mnie przyznawać, gdyż przebywałem w otoczeniu ludzi, na których Joachim krzywo patrzył. Złą informacją jest, że zapomniałem napisu z koszulek, w jakie wszyscy byli ubrani. Choć gorszą, że nie ma raczej możliwości, bym spisywał te sny rzez sen. A dzieje się tam naprawdę wiele interesujących rzeczy.  

2. Bardzo ciekawa rozmowa z samorządowcem. O tym, że trwa najciekawsza kadencja od lat. Że pieniędzy na inwestycje jest tyle, że aż strach. Bo jak się coś posypie, to efekty mogą być dotkliwe. 
Coś o czym mówił Aleksander Kwaśniewski w kontekście Putina – że od zbyt dużej liczby kadencji coś się może porobić w głowie, dotyczy również wójtów i burmistrzów. Że starosta ma mniejsze szanse na zerwanie kontaktu z bazą, bo przez cały czas może być przez radę odwołany, a taki burmistrz, z grupą fejsbukowych wielbicieli łatwo może odlecieć. 
No i mnóstwo dykteryjek, których człowiekowi w moim wieku nie wypada powtarzać. I wniosek, że Polsce należy się poważna zmiana systemowa. Zmiana konstytucji, reforma samorządowa. Złą informacją jest, że mało jest prawdopodobne, by przyszedł na to czas. 

3. Po Lawinę do Zielonej. Promem. Gdyby przeprawa trwała ze dwa razy dłużej, to bym mógł na takim promie pracować. Choć właściwie nie wiem, czy by mi się chciało kręcić korbą. |
Lawina zaolejowana. Wracałem też promem. I skrótem z Brodów do Przetocznicy. Mam wrażenie, że jadąc w tę stronę dziury są gorsze. 
W międzyczasie prezes Glapiński został prezesem na czas następny. Opowieści o końcu PiS-u sprawdziły się jak zwykle. 

Wieczorem, przed północą, zawyła strażacka syrena. Długo jeszcze po tym, gdy skończyła wyły we wsi psy.