niedziela, 21 stycznia 2024

21 stycznia 2024


 1. Kawałek „Kawy na ławę”. Z Pałacu Błażej Poboży. I bardzo dobrze. W związku z nowymi doradcami prezydenta jest szansa, że rzadziej w mediach pojawiać się będzie Łukasz Rzepecki. I to nie jest zła informacja, bo jakby się przez lata ten młodzieniec medialnie nie wyrobił, to zwykle nie ma nic interesującego do powiedzenia. 


2. Pani minister Mucha dyskutowała ze ze stwierdzeniem terror praworządności. Z dużym zaangażowaniem. Nie zważając na to, że oryginale padło: terror tak zwanej praworządności, co jednak zmienia stan rzeczy na tyle, że perory pani minister były bezprzedmiotowe. Swoją drogą ludzie tak starzy, by pamiętać sukcesy pani Muchy w Ministerstwie Sportu, słysząc o tym, że teraz, jako sekretarz stanu, zajmuje się edukacją, czują pewien niepokój. 
Konrad Piasecki (w kontekście odwoływania prokuratora Barskiego) zapytał, czy można tak zabetonować rzeczywistość, by była niezmienialna bez podpisu prezydenta.
Fascynująca jest amnezja konstytucyjna, której epidemia dotyka szerokie grono naszych bliźnich. Taki mamy ustrój, w Konstytucji zapisany, że każda ustawa trafia na biurko Głowy Państwa. I Głowa Państwa robi z tą ustawą, co chce. W znaczeniu podpisuje, albo nie. Po to, żeby tę decyzję podejmować został wybrany. Jeżeli nie podpisze, innymi słowy – zawetuje, Sejm może to weto odrzucić, zapisaną w Konstytucji liczbą głosów. Liczba głosów wynika z decyzji wyborców. W ostatnich wyborach, rządzącej nami koalicja nie poparła wystarczająca do przełamywania prezydenckiego weta liczba wyborców. Innymi słowy: wyborcy nie dali rządowi Donalda Tuska prawa do omijania prezydenta. Robiąc to, rząd łamie Konstytucję. 
Mam wrażenie, że piszę, mniej–więcej coś takiego codziennie. I to jest zła informacja, bo to nie jest jakaś, jak mawiają Amerykanie, rocket science i nie trzeba być nawet magistrem prawa, żeby to rozumieć. 
Nie wiem, co było później, gdyż zająłem się jedzeniem późnego śniadania. Ale mam podejrzenia graniczące z pewnością, że Konrad nie zapytał pań z rządzącej koalicji (i pana Śmiszka), czy w związku z przekonaniem iż cała Polska ich popiera, planują rozwiązanie Sejmu i wcześniejsze wybory, by uzyskać większość umożliwiającą przełamywanie weta. 

3. Cały dzień zszedł mi na niczym konkretnym. Bożena, na spacerze, wymogła, przy moich ostrych protestach spuszczenie pieska ze smyczy. No i wyszło na jej. Znaczy, nie się złego nie stało, a piesek dał się złapać. Nie bez udziału tzw. smaczków. Wydaje się, że piesek się lepiej czuje, gdy idziemy większą grupą. 


Wieczorem obejrzeliśmy „Being the Ricardos” Sorkina. Bardzo porządny film. W związku z tym, że u nas nazwisko Ricardo nic nie mówi, jakiś tytan intelektu zmienił tytuł na „Lucy i Deci”. Czyli tytuł, który też nic nie mówi, ale inaczej. 

Złą informacją jest, że w przyszłym tygodniu znowu będę musiał jechać do Warszawy. 

20 stycznia 2024


 1. Nie wyspałem się. I to jest zła informacja. 

„Śniadanie w Trójce”. W sumie strata czasu. Choć właściwie nie do końca, gdyż dotarło do mnie ile kosztowała smoleńska podkomisja. Kosztowała przez osiem lat ciut mniej, niż samorząd województwa lubuskiego w latach 2018–22 wydał na promocję. W tej kwestii podkomisja była jednak bardziej skuteczna. 

2. Pogoda jak wczoraj. Czyli słońce, minimalny mróz i wiatr. Piesek na spacerze był stosunkowo grzeczny. Tym razem nie spotkaliśmy żadnej leśnej bestii. 
Pojechałem do miasta, żeby kupić rybę na kolację. Kupiłem. Pstrąga. Dałem się jednak nabrać na lidlową promocję, miały być kwiaty cięte ze zniżką. A nie było. Zostały puste wiaderka. A na nie nie było promocji. 
Skończyłem słuchać „Trylogię Śląską” Sapkowskiego. Pierwsze słuchowisko Audioteki, którego przesada w formie mi nie przeszkadzała. Poprzednim razem, z piętnaście lat temu, słuchałem klasycznej wersji z jednym lektorem. Pamiętam, że była zima i ciąłem drewno. Piłą spalinową, którą mi później ukradli. 
W sumie ktoś by mógł „Trylogię Śląską” sfilmować. Jest lepsza niż „Wiedźmin”. 
W każdym razie skończyłem, więc zacząłem słuchać Niziurskiego „Niewiarygodne przygody Marka Piegusa”. Czytane przez redaktora Maja. Niestety beznadziejnie. Na tyle, że zamiast przygód Piegusa, wybieram twitterowe pokoje. Co jest jeszcze większą, niż dzisiejsze „Śniadanie w Trójce”, stratą czasu. Choć – jak sobie tę stratę tłumaczę – daje szanse na w sumie interesujące obserwacje społeczne. 
W pierwszym, którego tytułu nie pamiętam, wpadłem na moment, w którym jakiś człowiek tłumaczył, że Andrzej Duda jest pośmiewiskiem w Davos, bo w Pałacu trzymał bandytów, którzy podrabiali podpisy, co właściwie każdy robi, bo już w podstawówce się fałszuje usprawiedliwienia nieobecności. Ktoś próbował z nim dyskutować, ale nie z tezą, że wszyscy fałszują podpisy, tylko próbował tłumaczyć, że Wąsik i Kamiński nie zostali skazani za podrabianie podpisów. Dyskusja efektów nie przyniosła, bo człowiek swoje wiedział.
Przypomniała mi się Katarzyna Piekarska, która w „Śniadaniu w Trójce” mówiąc o komisji Pegasusa używała ciągu słów: Pegasusa nielegalnie używanego do podsłuchiwania niewinnych ludzi. I tak jak ona, od dłuższego czasu tego samego ciągu słów używają jej koledzy. Więc też się utrwala w głowach ludzi takich jak ten człowiek wyżej. A przecież nikt tego jeszcze nie wykazał. Jeżeli sądy podpisywały zgody, to jakieś argumenty były. 

Później przeniosłem się do pokoju, w którym dość kameralnie dyskutowano o wyborach samorządowych. Po każdym ataku zimy, zalaniu ulic, zablokowaniu miasta przez źle planowane remonty, szydzę z moich warszawskich sąsiadów, że skoro w wyborach samorządowych, zamiast wybierać dobrego gospodarza miasta, zajmują się ratowaniem Polski przed Kaczyńskim, to nie ma się czemu dziwić. 
W pokoju dyskutowano o tym, jak namówić mieszkańców reszty Polski, żeby w najbliższych wyborach ratowali kraj przed Kaczyńskim, a nie zajmowali się wyborem najlepszych dla ich powiatów, gmin, miasteczek samorządowców. W rozmowie brała udział mądra pani z Lubelszczyzny, która próbowała tłumaczyć, że to tak nie działa. Że w wyborach samorządowych nie wystarczy zdjęcie z Tuskiem. Z ciekawych obserwacji, usłyszałem, że PiS-owcy, nawet ważni (nazywani pisuarami), jeżdżą po terenie, spotykają się, bywają, a politycy Platformy – nie. O, wtedy się pojawił pomysł, żeby, skoro ważni politycy nie przyjeżdżają, robili sobie zdjęcia z kandydatami, bo to na pewno zmotywuje wyborców.
Ale najciekawsza rzecz, jeden z uczestników, robiący wrażenie bardzo dobrze poinformowanego, powiedział, że to, czy Koalicja będzie chciała wycofać uchwalone przez pis ograniczenie liczby kadencji samorządowców, zależeć ma od wyniku wyborów we Wrocławiu. Jeżeli Sutryk wygra, wtedy nikt przy ograniczeniu liczby kadencji gmerał nie będzie, a jeżeli przegra, czyli na jego jego miejscu pojawi się ktoś swój, zmienią prawo, na przykład, żeby milion PSL-owskich wójtów i burmistrzów nie musiało sobie po końcu zbliżającej się kadencji szukać pracy. I to jest zła informacja, bo przewietrzenie samorządów ma głęboki sens. 

3. Serial „Lawmen: Bass Reeves” zrobił się nudny. I to jest zła informacja. 






sobota, 20 stycznia 2024

19 stycznia 2024


 1. Wydaje mi się, że gdybym był na tyle prawnikiem, żeby się do tego publicznie przyznawać, to bym jednak znał co popularniejsze paremie. Gdyby Kaleta znał tę, o wysłuchiwaniu drugiej strony, to by zauważył, że się Mazurek excusez le mot jebnął w jej cytowaniu. Poprawnie, audiatur et altera pars, powiedział dopiero za drugim razem. 

Rozmowa nudna. Kaleta miał przygotowane wypowiedzi, których używał niezależnie od pytań. Nie były one niestety specjalnie błyskotliwe. 

Mam podejrzenie graniczące z pewnością, ze komisja dotycząca Pegasusa będzie cyrkiem, gdyż nikomu specjalnie nie będzie zależeć na tym, żeby osiągnęła jakieś konkretne efekty. Po pierwsze Pegasus jako taki robi za żelaznego wilka. Tłumaczył mi kiedyś fachowiec (praktyk) od tych spraw, że jest to po prostu narzędzie. Kiedyś podsłuchiwano rozmowy telefoniczne, w analogowych czasach, fizycznie podłączano się do pary drutów, które łączyły telefon z centralą, można to było robić też w centrali. Później, w czasach cyfrowych, można było od operatora dostawać rozmowy telefoniczne i SMS-y. Kiedy źli ludzie zaczęli używać komunikatorów, do których dostęp służby miały utrudniony, pojawiły się narzędzia umożliwiające zdalne ściągnięcie zawartości smartfona. I jednym z takich narzędzi jest Pegasus. Możliwości ponoć ma takie same jak inne narzędzia, różnica jest taka, że się szybciej na telefon włamuje. Narzędzi takich używają Służby na całym świecie. Bo tzw. źli ludzie przestali wysyłać sobie SMS-y i do siebie dzwonić.

Po drugie, trudno wierzyć, że komisja będzie pracować jawnie. Nie jest to w niczyim interesie. Na każde użycie narzędzia, zgodę musiał wydać sąd. No i raczej mało jest prawdopodobne, że wydawał tę zgodę, bo kogoś nie lubił. Więc sporej części Pegasusa tzw. ofiar nie będzie zależeć na tym, żeby się publiczność dowiedziała, jakich argumentów Służby użyły, żeby namówić sąd na taką zgodę. Po trzecie, mało się wydaje prawdopodobne, żeby komisja była w stanie ustalić, w jaki sposób materiały ze śledztw trafiały do mediów. Dziennikarze będą się chować za tajemnicą dziennikarską. Służby, za tajemnicą służbową. Efekt będzie taki, że członkowie komisji, wychodząc z utajnionych jej obrad, będą mówić, że słyszeli porażające rzeczy, ale nie mogą o nich mówić, bo tajemnica. Złą informacją jest, że większość bliźnich da się na to nabrać.

2. Mróz, słońce, śnieg. Poszliśmy z pieskiem do lasu. W lesie, na śniegu, mnóstwo śladów życia zwierzęcego. Pieska wszystkie bardzo interesowały. Wymógł na mnie w pewnym momencie zmianę trasy, bo szczególnie zainteresowały go podobne do jego własnych, więc pewnie wilcze. 
Wyleźliśmy w końcu na brzeg lasu. Piesek stanął, zjeżył się. Ze sto metrów od nas na polu operował lis. Piesek bardzo chciał się z lisem przywitać, ale jakoś udało mi się go opanować. Lis kręcił się po tym polu, w końcu zaczął iść w naszym kierunku. Szedł całkiem długą chwilę. A końcu nas zobaczył. I tyle go widzieli. Niewiele brakowało, a osiągnąłby drugą prędkość kosmiczną. 
Gdy wróciliśmy do domu, piesek postanowił zjeść smycz. Nie udało mu się, i to jest zła informacja, dla niego zła, bo to narzędzie opresji będzie dalej w użyciu. 

3. Po obejrzeniu „Asteroid City”, przedziwnego filmu Wesa Andersona, z niezwykłą w sumie obsadą, trafiłem na „Twin Peaks”. I zamiast zmierzać w kierunku łóżka, obejrzałem parę odcinków. Wciąż robią na mnie wrażenie. Złą informacją jest, że nie jestem pewien, czy serial wciąż daje radę, czy to raczej idiotyczna tęsknota za początkiem lat dziewięćdziesiątych. 

piątek, 19 stycznia 2024

18 stycznia 2024


1. 18 stycznia. Dziś Królewska. Krakowianie zrozumieją. 
Bladym świtem, czyli chwilę po dziewiątej, obudził mnie telefon z propozycją, bym nazajutrz komentował rzeczywistość. Odmówiłem, tłumacząc, że to dla mnie środek nocy. I to jest zła informacja, bo wystarczyłoby, gdybym sobie wymyślił jakieś zajęcie na dwie godziny, to bym z marszu mógł w tej telewizji wystąpić. 

2. Jak już mi się udało dobudzić i dokończyć niedokończone obowiązki dnia poprzedniego, zainstalowałem a Lawinie fotel pasażera. Skutecznie zainstalowałem. No i pojechałem do Zielonej.
Najpierw do pana fachowca od skrzyń biegów, gdzie od prawie pół roku stoi Suburban. 
Historia wygląda tak, po wieloletnim naprawianiu skrzyni biegów w okolicy Siedlec, stanęło na tym, że Suburban biegów ma dwa. Miało to swoje plusy, człowiek nie był narażony na mandat za przekroczenie dopuszczalnej prędkości, a PiS-owski reżim podniósł rzeczone do niebotycznych rozmiarów. Jednak te plusy nie były w stanie przykryć minusów, więc kupiłem skrzynię na ebay-u. Skrzynia działała chwilę, do momentu, kiedy wyprowadził się wsteczny. Samochodem, bez wstecznego da się jeździć, bo to nie jest francuski czołg. Mimo wszystko jednak zacząłem szukać w okolicy kogoś, kto się skrzynią zajmie. Zeszło mi chwilę, ale nie będę tego opisywał, w każdym razie trafiłem na tatuowanego pana, który spodobał mi się od pierwszego wejrzenia. Powiedział, że problem rozwiąże w ciągu tygodnia. Nie rozwiązał. I nie odbierał telefonów. Na różne sposoby to interpretowałem. Nie będę pisał jakie. W końcu zebrałem się w sobie i pojechałem zrobić wizję lokalną. Złą informacją jest, że warsztat mieści się na końcu Zielonej Góry i nie jest to koniec i bliski. Pojechałem, przyjechałem i dość szybko dotarło do mnie, że pan nie odbiera telefonów, bo nie lubi. Więc nie ma się czym przejmować i trzeba być cierpliwym. Ćwiczę więc cierpliwość. Dzisiaj powiedział, że jak zrobi forda, to się weźmie za Suburbana, bo pięciotonowy podnośnik jest potrzebny. Zobaczymy. 
Głównym powodem jazdy do Zielonej była konieczność zrobienia przeglądu w Lawinie. Udało się  osiągnąć na tym polu sukces. Mimo iż się okazało, że nie mam prawego stopu.
Później pojechałem do TK-Max, który to sklep dekonstruuje mit kalendarzy Moleskine. Otóż rzeczone kalendarze, znane z tego, że są dobra i drogie, w tym sklepie wciąż są dobre, ale są również tanie.
Wracając z Zielonej, zahaczyłem o świebodzińskiego Lidla, w którym, na swoje nieszczęście kupiłem wór kukurydzianych chrupek. 

3. Na swoje nieszczęście, gdyż Drach dorwał się do nich i porozrzucał je po całym pokoju. 
Mnie w każdym razie udało się postawić u góry kominek. Bardzo w sumie szybko. Dumny jestem z siebie, gdyż używając najprostszych narzędzi udało mi się wykonać dwuosobową robotę samemu.

Złą informacją jest, że sprzątanie syfu, jaki przy okazji powstał, zajmie mi za dwa dni. 


 

czwartek, 18 stycznia 2024

17 stycznia 2024


1. Przez większość nocy psu coś nie pasowało, więc się wydzierał. Ostatni raz zrobił to chwilę przed ósmą. Obudził mnie wtedy definitywnie. I to jest zła informacja, bo się położyłem koło trzeciej. Słuchałem więc na żywo rozmowę Mazurka z Ryszardem Petru. Niezbyt przytomnie słuchałem. Zapamiętałem wrażenie równoległości. Równoległości pytań i odpowiedzi. 

2. Założyłem fotel. Na razie kierowcy. Jest wygodny. Naprawiłem też połamany przełącznik pochylenia oparcia. Tak, że działa, ale i tak zamówiłem nowy u Chińczyków. Przyjechali panowie z Różanek. Przywieźli piec. Przywieźli i zmontowali. Nie jest to piec podobny do bramy triumfalnej, bardziej przypomina kolumnę zwycięstwa. Panów było trzech. Jeden był specjalistą od pieców, montował, reszta się przyglądała, chyba że coś było wieloosobowe. Piec był w kilkunastu częściach. Na każdej była naklejona pomarańczowa naklejka z numerem. Specjalista od pieców na koniec wywarł presję, by naklejki usunąć. Nie bez satysfakcji zauważając, że się będą ciężko odklejać. 
Panowie pojechali, ja poszedłem z psem. Daleko nie zaszedłem, bo z niewiadomych przyczyn pies postanowił, że nie będzie szedł dalej i zaciągnął mnie do domu. I to jest zła informacja, bo się właściwie przyzwyczaiłem do tych spacerów

3. Cały dzień robiłem mnóstwo bezsensownych rzeczy, by tylko się nie zająć pracą. I to jest zła informacja, bo mam parę rzeczy do zrobienia na rano. I kończy się to pewnie tym, że się położę przed piątą. 
Wśród rzeczy bezsensownych udało się mi zrobić parę z sensem, wśród nich – to akurat z wielką pomocą sąsiada Tomka, wywlec na górę wkład z kominka, który stał na dole. A przede wszystkim zdemontować wkład, który stał na górze. Dzięki temu będę mógł się jutro zająć stawianiem kominka u góry. Muszę też założyć drugi fotel. I pojechać do Zielonej zrobić przegląd. 

 

środa, 17 stycznia 2024

16 stycznia 2024


1. Zaspałem w jakiś niemożebny sposób. I to jest zła informacja, bo miałem spore poranne plany. 

2. W piękne wczesne popołudnie, piękne, gdyż było i słońce, i śnieg, poszliśmy z psem do lasu. Napatoczył się Lucky, więc wydarzyła się tradycyjna bitwa pod bramą. Lucky i pies sąsiada zza bramy próbowały się przez bramę zjeść. Drach koniecznie chciał, wziąć w tym udział, co mu, za pomocą resztek z dwóch związanych ze sobą chińskich smyczy, utrudniałem. Było trudniej niż zwykle, gdyż śnieg na poniemieckim bruku wyraźnie ograniczał moją trakcję. A Drach jednak napęd ma 4x4. Bitwa skończyła się jak zwykle. Lucky się znudził i poszliśmy dalej. 
Doszliśmy do lasu. Nie miałem serca trzymać Dracha na uwięzi, w sytuacji, gdy Lucky latał wkoło niego w odległości ciut większej niż długość smyczy. No więc go spuściłem. Pognali gdzieś razem. Później do mnie wrócili. Szliśmy jeszcze kawałek, aż w pewnym momencie dogadali się, że wolą wracać do wsi. Wyraźnie to było widać. Dali mi szansę, bym poszedł z nimi. Kiedy zobaczyli, że się ociągam, poszli sami. I to jest zła informacja, bo musiałem za nimi lecieć. I potem gonić Dracha po cudzych obejściach. No i wróciliśmy do domu, po drodze zaliczając kolejną bitwę pod bramą. Z tym, że tym razem włączył się właściciel psa zza bramy, więc bitwa była krótsza. 

3. Odśnieżyłem Lawinę i ruszyłem w podróż. Złą informacją jest, że szlag trafił chińskie urządzenie, które przenosiło Lawinę z czasów Busha juniora, w czasy Trumpa. Albo bardzo późnego Obamy. Czyli CarPlay z dźwiękiem w fabrycznym audio i dużym ekrane, Do tego kamera cofania, do której zdążyłem się przyzwyczaić. Pech, i to kolejny w tym tygodniu, gdyż w poniedziałek rozbiłem pełną butelkę wody toaletowej. Zresztą rugą w przeciągu miesiąca, z tym, że ta pierwsza nie była pełna. Przez ćwierć wieku coś takiego mi się nie zdarzyło. To chyba starość, bo rano, bez okularów mało co widzę, więc trącam. Następną wodę toaletową okleję taśmą, tą szarą, grubo. I wtedy niech sobie spada. 
Pojechałem pod Wrocław, kupić fotele do Lawiny. Poprzedni właściciel był tak za czterdzieści kilo ode mnie cięższy, więc fotel kierowcy nie jest bardziej przypomina taki z jakiejś toyoty, niż amerykańskiego auta. 
Sprzedawca, przez telefon, sprawiał wrażenie, jakby był sześćdziesięcioparolatkiem. Na miejscu okazał się połowę młodszy. Dostał w prezencie fotele od cadillaca, które chciał wsadzić do swojego Tahoe. Jednak Tahoe było sprzed liftingu, więc wtyczki nie pasowały. Więc mi fotele sprzedał. 
Wycieczka zajęła mi sześć godzin. Po powrocie zabrałem się za wykuwanie dziury w kominie, by jutro była jak zamontować nowy piec. Uroki wiejskiego życia. Można sobie robić dziurę w murze koło północy i nikomu to nie przeszkadza. 
Na koniec dnia wyjąłem z Lawiny siedzenie kierowcy. Znalazłem przy okazji jednocentówkę, którą musiał zgubić pierwszy właściciel auta. Ten z Florydy. Może to znak, że wyrobiłem już normę pecha. 


 

wtorek, 16 stycznia 2024

15 stycznia 2024


 1. Raś u Mazurka. Smutna historia. Nie obiecywałem sobie zbyt wiele po Trzeciej Drodze, ale jednak miałem nadzieje, że jej posłowie będą chociaż próbować zachowywać pozory. A nie próbują. Jeżeli coś się w nich nie zmieni, będą raczej jednorazowym uczestnikiem sejmowych układanek. Wyborcy liczący na nową konserwatywną siłę, drugi raz się raczej nie dadzą nabrać, zaś wyborcy Platformy, raczej zagłosują na Platformę, niż na Platformy podróbkę. 

No więc poseł Raś najpierw tłumaczył, nie nie może być tak, żeby strona wygrywająca wybory nie miała pełni władzy. Otóż może. Po to mamy kadencyjność. I po to wszystkie kadencje nie pokrywają się z tą sejmową. Trzeba więc czekać, albo tak wygrać wybory, by móc zmienić konstytucję. Zmiana jej bez odpowiedniej większości jest uzurpacją. Nie ważne, czy to zmiana zapisów jej zapisów, czy tylko udawanie, że nie obowiązują. 
Mazurek nie byłby sobą, gdyby nie zapytał Rasia o posła Lubczyka, z którego Trzecia Droga wciąż chce zrobić wiceministra cyfryzacji. Poseł Lubczyk dotychczas znany był z ferrari Portofino, którym jeździ, prawie 800 tys. zł, które wyciągnął z sejmowej kasy, w związku ze swoją trudną sytuacją finansową, lobbowania na rzecz Huaweia, podpisywania listy obecności, mimo braku obecności, a ostatnio ze stwierdzenia, że dzieci wychowywane przez homoseksualne pary są o wiele bardziej kochane niż w związkach małżeńskich zawartych w Kościele katolickim, które to dzieci są częstokroć katowane. Mazurek zapytał konserwatystę Rasia co sądzi o tych słowach, Raś zgodnie z popularną zasadą: jeśli cię złapią za rękę, mów że to nie twoja ręka, próbował wmawiać Mazurkowi, że Lubczyk wcale tak nie powiedział, że usłyszał od niego, że materiał został zmontowany, nie wyszło, gdyż Mazurek przesłuchał wcześniej całą rozmowę, którą z Lubczykiem przeprowadziło Radio Szczecin. 

Jako zły człowiek puszczałbym wyborcom Trzeciej Drogi (z naciskiem na PSL) całą tę rozmowę. A później przepytywałbym ich, czy na pewno o to im chodziło. Złą informacją jest, że nie wiadomo, czy by to przyniosło jakiś skutek. 

2. Pojechałem do miasta po rurę do pieca. We środę, z Różanek pod Gorzowem, ma przyjechać nowy piec. Znaczy nie nowy, bo stary, ale u nas będzie nowy. Ma stanąć na parterze, w miejscu kominka, który wczoraj rozebraliśmy. Kominek wylądować ma u mnie, zaś wkład, który grzeje mój pokój trafić ma na strych, gdzie grzać będzie tamtejsze pokoje. Na razie mam techniczny problem z wyniesieniem wkładu z kominka z parteru na piętro (potrzeba do tego dwóch osób) i wkładu z pietra na strych (potrzeba do tego czterech osób i to sprawnych). Jutro będę musiał zrobić dziurę do komina, by zamontować rurę, którą dziś kupiłem. Rura jest za długa. Trzeba ją będzie jeszcze obciąć. Kiedy poprzednio trzeba było przyciąć rurę, zrobił to z gracją ówczesny wiceminister spraw zagranicznych. Tym razem będę musiał to zrobić sam. I to jest zła informacja, by raczej wolę patrzeć i komentować niż robić. 
Zresztą cała ta robota jest bez sensu, bo jakaś pani wiceminister w przyszłym roku zakaże mi palić drewnem. Choć może nie zakaże, bo drewno jest przecież neutralne klimatycznie. Na razie. Zobaczymy, czy będzie w przyszłym roku. 

3. Jest nowy „True Detective”. Złą informacją jest, że tylko jeden odcinek. Takie Apple TV to zawsze na start daje dwa.