poniedziałek, 29 stycznia 2024

28 stycznia 2024


1. Arłukowicz powiedział mądre zdanie. Złą informacją jest, że tylko jedno. W „Kawie na ławę” mówił o tym, że pigułka dzień po nie może zastępować antykoncepcji. Że można ją stosować wyłącznie w sytuacji wyjątkowej. 
Łatwo to zrozumieć, kiedy się czyta w ulotkach tych pigułek, że do lekarza należy iść, jeżeli skutki uboczne będą trwać dłużej niż dwa miesiące. To znaczy, że producentowi nie mieści się w głowie, że ktoś będzie próbował stosować je częściej. A jak będzie w rzeczywistości? 
Jestem na tyle stary, żeby pamiętać czasy, gdy za antykoncepcję robiła aborcja. Początek lat dziewięćdziesiątych. Bardziej to było popularne wśród kolegów, niż koleżanek. 
Dzisiejsze piętnastolatki nie są raczej mądrzejsze od ówczesnych dwudziestolatków. Zasadniczo piętnastolatki nie są jakoś specjalnie mądre. Poza wyjątkami, rzecz jasna. Ale wyjątki, jak sama nazwa wskazuje, nie są zbyt popularne. Nie pozwalamy piętnastolatkom palić, nie pozwalamy pić alkoholu, nie pozwalamy prowadzić samochodów, nie pozwalamy kupować Red Bulla, generalnie na mało im pozwalamy, a nagle wymagamy od nich, żeby by byli odpowiedzialni za swoje zdrowie. Od wszystkich piętnastolatków. I od tych, którzy są jak dorośli, i tych, którzy wciąż nie przestali być dwunastolatkami. 
Nasza ulubiona Anna Maria Żukowska tłumaczyła, że po pierwsze nie przy antykoncepcji awaryjnej czas ma znaczenie, więc nie można czekać na termin u ginekologa, po drugie wizyta może kosztować i pięćset złotych, a młodzież nie ma kasy. Od przedstawicielki sejmowej lewicy wolałbym chyba słyszeć, że będzie walczyć o dostępność lekarzy ginekologów. Byłoby to oczywiście bardziej skomplikowane. Wolny dostęp do pigułek dzień po jest prostszy. Rzekł bym: po korwinowsku prostszy. Jestem sumie w stanie sobie wyobrazić rodziców, którzy są pomysłem zachwyceni, gdyż spada z nich odpowiedzialność. Nie będą musieli wiedzieć o wpadkach swoich dzieci. Dzieci będą to załatwiać we własnym zakresie. Ci sami rodzice zachwyceni są też likwidacją zadań domowych, ale to już inna historia. 

2. Drugi temat w „Kawie”. Czy Kamiński był torturowany. Przecież tysiące ludzi karmionych jest sondami. Nikomu się nie chciało zajrzeć do konwencji. I to jest zła informacja. Gdyby komuś się chciało zajrzeć (mnie to się marzy, że w takich sytuacjach robi to Konrad Piasecki i potem wyszydza nieprzygotowanych polityków, ale w tej konwencji programu to tak nie działa), to by wiedział, że argumentacja w tej dyskusji jest z dupy. Albowiem Konwencja Narodów Zjednoczonych przeciwko Torturom i Innym Okrutnym, Nieludzkim lub Poniżającym Traktowaniu lub Karaniu, częściej nazywana Konwencją przeciwko Torturom, przyjęta przez Zgromadzenie Ogólne ONZ 10 grudnia 1984 roku, definiuje tortury jako: każdy akt, przez który celowo zadaje się silny ból lub cierpienie, fizyczne lub psychiczne, osobie w celu uzyskania od niej lub od osoby trzeciej informacji lub przyznania się, w celu ukarania jej za czyn, który osoba ta lub osoba trzecia popełniła lub jest podejrzana o popełnienie, lub zastraszenia lub przymusu, lub z jakiegokolwiek powodu opartego na dyskryminacji dowolnego rodzaju, gdy taki ból lub cierpienie jest zadawane przez funkcjonariusza publicznego lub inną osobę działającą w imieniu państwa.
Czyli to, czy coś jest torturą, wynika z celu, a nie formy działania. Prosty przykład. Źli i brzydcy Amerykanie torturowali swoich więźniów puszczając im muzykę z jakiejś kreskówki, a miliony dzieci oglądały te kreskówkę i nie były torturowane. Mam nadzieję, że to jest jasne, bo nie chce mi się wypisywać kolejnych przykładów. Na przykład dentysty, który nie torturuje. Chyba, że torturuje, bo jego działanie, wykonywane na polecenie kogoś, kto działa w imieniu państwa, ma zastraszyć czy dyskryminować. 

3. O, wszystkie dzisiejsze negatywy będą z jednej „Kawy na ławę”. Trzecia sprawa. Pegasus. Konrad opowiadał straszne herezje, choć nie ma się specjalnie czemu dziwić, bo generalnie na ten temat prawie wszyscy, zwłaszcza ci zainteresowani, herezje opowiadają. Ale po kolei. Dawno, dawno temu, w 2015 roku, miałem szkolenie kontrwywiadowcze. Bardzo fachowy człowiek z Abwehry (ciekawem czy twórcy nazwy ABW, nazwali ją w ten sposób ze świadomością, że szybko tak będzie nazywana) opowiadał nam, co się może stać, jeżeli nie będziemy uważać. Tłumaczył, że na każdy telefon można się włamać, z każdego telefonu można skopiować zawartość, każdy telefon można przejąć, uzyskując dostęp do jego mikrofonu, czy kamery. Dlatego też trzeba uważać, co się na telefonie ma. Sugerował, żeby wyjeżdżając za granicę, zwłaszcza do krajów, które nie są specjalnie przyjazne, specjalnie przygotowywać telefon, by na przykład nie mieć całej książki telefonicznej, korespondencji mejlowej etc. To był rok 2015, kiedy o Pegasusie nikt jeszcze nie słyszał. Parę lat później, kiedy o Pegasusie słyszeli już wszyscym zapytałem go, co to za narzędzie. Odpowiedział, że działa jak dziesiątki innych, z tą różnicą, że bardzo łatwo się można włamać na iPhone, co wcześniej tak łatwe nie było.
Tłumaczył że od kiedy źli ludzie przestali się komunikować za pomocą SMS-ów i rozmów telefonicznych, ci dobrzy, którzy tych złych ścigają, używają narzędzi, które umożliwiają śledzenie komunikacji przez WhatsApp, Signal, Telegram etc. Najłatwiej jest czytać tę komunikację bezpośrednio na telefonach, bo wtedy nie jest kodowana. 
Pegasus nie ma w sobie nic specjalnie diabelskiego, poza tym, że się można łatwo włamać na iPhone, co wcześniej, przy użyciu innych narzędzi, było dużo bardziej czasochłonne. 
News, że telefon Brejzy był dotknięty Pegasusem to żaden news. Co to znaczy? To znaczy, że był tego powód wystarczający do przekonania sędziego, by wyraził na to dotknięcie zgodę. Jakby to powiedzieć, samo bycie opozycyjnym politykiem nie daje immunitetu od śledztw, które mogą się zakończyć zarzutami karnymi. 
No i jeszcze jedna rzecz, trudno mi uwierzyć, żeby służby działały nielegalnie – w znaczeniu, żeby stosowały technikę bez zgody sądu, również trudni mi uwierzyć, żeby służby specjalne ciekły do mediów materiałami uzyskanymi za pomocą tej techniki. Jestem się gotów założyć, że to, co wyciekło, wyciekło na następnym etapie. Z prokuratury. Bo prokuratorzy mają w naszym systemie zupełnie inną pozycję.

Sąsiad Tomek odkrył, że w grzejniku był bezpiecznik termiczny spalony. Za jakieś pięć złotych uda się naprawić grzejnik, który z niewiadomych przyczyn kosztował półtora tysiąca. Vivat Zero waste!

 

niedziela, 28 stycznia 2024

27 stycznia 2024


1. Słuchałem rano Wiplera u Ziemca. Nic nie zapamiętałem. Może dlatego, że za Wiplerem nie przepadam. Potem było „Śniadanie w Trójce”. Żaden PiS-owiec się nie pofatygował. Żaden czynny, bo było dwóch byłych. Słuchając rozmontowywałem grzejnik. Panel. Taki na podczerwień. Komuś spadł i potrząsany, wydawał z siebie dziwnie dziwne dźwięki. Żeby się dostać do środka, musiałem rozwiercić ze trzydzieści nitów. Co to właściwie za pomysł, żeby w dzisiejszych czasach nitować. Dostałem się do środka, rozpoznałem co i dlaczego dziwnie dźwięczy. Niestety się okazało, że moja wiedzę elektrotechniczna nie wystarczy, by rozpoznać, czy się zepsuło na amen, czy nie. I to jest zła informacja, gdyż miałem o sobie lepsze zdanie. 
Otóż jest mata grzewcza, które nie grzeje, choć jakiś prąd przez nią przechodzi. 

2. Nie będę pisał o przygodach z pieskiem, bo to już nudne. W każdym razie wrócił do domu z obcego właściwie lasu, beze mnie. Za to ze swoim kolegą Lucky'm. 
Kiedy mnie nie było, listonosz doniósł chińskie urządzenie, które zmienia samochód w o dekadę (przynajmniej) młodszy. Poprzednie takie, po roku używania, przestało działać. No i zamówiłem nowe. I jak przyszło to nowe, to się okazało, że starsze, z niewiadomych przyczyn, zaczęło działać znowu. W ten sposób mam dwa. I ta ma jakiś sens. Choć sens ten straci, gdy oba urządzenia przestaną kiedyś działać synchronicznie. 
Złą informacją jest, że przez cały dzień, nie znalazłem w sobie wystarczająco determinacji, by się zabrać za duży komputer. Może to zrobię jutro. Choć – jeżeli mam być szczery – szczerze wątpię. 

3. „Masters of the Air”. Niby w porządku, ale jednak człowiek, który przez lata kultywował w sobie wspomnienie „Kompanii Braci” obiecywał sobie ciut więcej. Coś jest nie tak z obrazkami. 
Scena lądowania na Grenlandii przypomniała mi, jak w 2019, zwiewało nas z pasa na Okęciu, kiedy Casą lądowaliśmy wracając z Odessy. Tak nas zwiewało, że pilot, metr nad ziemią postanowił że jednak polecimy do Krakowa. Złą informacją jest, ze im więcej czasu od tamtej sytuacji upływa, tym większe – gdy sobie o niej przypomnę – wrażenie na mnie robi. 
A – z tego, co pamiętam – większość ludzi w środku, nie zdawała sobie sprawy z tego, co się dzieje. 
Casa, w związku z konstrukcją podwozia, jest bardzo wrażliwa na boczne uderzenia wiatru w momencie lądowania. 



 

sobota, 27 stycznia 2024

26 stycznia 2024


1. Okazuje się, że trzy dni w Warszawie to dla mnie już przesada. I jest to zła informacja.

2. Znowu dzień rozmów, o których raczej nic nie mogę napisać. I to jest zła informacja, bo rozmowy były bardzo ciekawe. Cóż, gdybym je opisał, pewnie niemiałbym szans na przeprowadzenie następnych takich. Właściwie o jednej mogę coś napisać. W Sejmie rozmawiałem z jednym z moich ulubionych operatorów. Operatorem z TVN24. Operatorzy telewizji informacyjnych to dość specyficzni ludzie. Widzą bardzo dużo, a zwykle mają do tego bardzo spokojny stosunek. A jeżeli coś komentują, to raczej półsłówkami. My akurat rozmawialiśmy pełnymi zdaniami, z tym że o geopolityce. O perspektywie wygranej Trumpa, do której nie podchodzę tak histerycznie, jak większość komentatorów, opowiadających, że stanie się wtedy coś strasznego. Uważam, że nie wiemy co się stanie. A doświadczenie z lat poprzedniej Trumpa prezydentury wcale nie jest dla nas takie złe. Per saldo – dla Polski był to prezydent nie tak ważny, jak Wilson, ale co najmniej na poziomie Reagana. Ilość nierozwiązywalnych spraw, które udało się za jego czasów załatwić, jest naprawdę wielka. Wystarczy, że gdyby nie podpisane wtedy umowy, Amerykanie nie mogliby, w takim tempie, przerzucić do Polski takiej liczby żołnierzy, jak w lutym 2022 roku. A te opowieści o niszczeniu przez Trumpa NATO… są prawdziwe o tyle, o ile NATO ma służyć do tego, by niemiecka gospodarka była chroniona za pieniądze amerykańskiego podatnika. Wyłącznie amerykańskiego.

Jest taki żart o tym, jak Trump negocjował podniesienie wydatków na bezpieczeństwo, na jednym ze szczytów. Pierwszego dnia zapytał: Niemcy, ile wydajecie na obronność? Niemcy: jeden procent. Trump: Jeżeli nie będziecie płacić 10% PKB, wyprowadzam wojsko z Europy. I wyszedł z sali. Niemcy poleciały do mediów, by jęczeć, że Trump niszczy NATO, że koniec świata etc. Następnego dnia Trump pyta: No jak, podnosicie wydatki na bezpieczeństwo? Niemcy: Na tak, ale możemy tylko do 1,5% PKB. Trump: OK. I w taki sposób doprowadził do zwiększenia wydatków o połowę. Niby żart, ale nie bez oparcia w faktach. 

3. Później, ale to już w Mordorze, jeszcze widziałem załamanie nerwowe jednego z kolegów redaktorów. Rozmawialiśmy, w tle szemrała telewizja informacyjna. Szemrała na temat usunięcia znaku Polski Walczącej ze ściany Ministerstwa Środowiska. Szemrała zastanawiając się, czy to celowe, czy przypadek, czy to zbrodnia na miarę zdrady stanu, czy nieodpowiednie zachowanie technicznego pracownika. Trwało to szemranie i trwało. W pewnym momencie kolega redaktor nie wytrzymał i zakrzyknął: Czym my się zajmujemy! Bo on akurat zajmował się kwestiami bezpieczeństwa. Ryzykiem rosyjskiego ataku na wschodnią flankę NATO, dyskusją na ten temat w krajach, które zaczynają przygotowywać swoich obywateli na wypadek wojny, mimo iż nie graniczą z Obwodem Królewieckim.
U nas tymczasem – jak usłyszałem gdzie indziej, i to jest zła informacja – w Ministerstwie Obrony Narodowej nie podzielono obowiązków, nie osadzono wielu ważnych stanowisk. Za to wojsko zaangażuje się w WOŚP. Siema!

Miałem wyjechać wcześnie. Wyjechałem późno. Do tego, przez sporą część drogi, próbowało mnie z niej zwiać. Nieskutecznie. 


 

piątek, 26 stycznia 2024

25 stycznia 2024


 1. Złą informacją jest, że się położyłem koło czwartej. Gorszą, że niewiele później zadzwonił do mnie kolega, który podróżował przez Polskę drogami szybkiego ruchu i mu się chyba nudziło. W każdym razie, w dzień wszedłem nieprzytomny.


2. U Mazurka występował minister nauki. Złą informacją jest, że to było bardzo śmieszne. Mazurek w pewnym momencie, właściwie przestał zadawać pytania, a pan minister brnął i brnął. Usłyszałem później, że to całkiem sprawny samorządowiec. Typu: z każdym się dogadam. Pytanie: czy jest to wystarczająca kompetencja do pełnienia takiej funkcji. Odpowiedź: po tej rozmowie – nie. 

3. Złą informacją jest, że mało kto zdaje sobie sprawę z tego, jaki kryzys wygenerowała pani minister klimatu i innych podobnych rzeczy. Nazywanie pani Hennig-Kloski w ten sposób, jest oczywiście pretensjonalne, ale nie che mi się sprawdzać, jak się to ministerstwo teraz nazywa. 
Pani minister ma szanse na medal odwróconego Midasa. Znaczy kogoś, kto co dotknie, zamienia się nie w złoto, tylko wręcz przeciwnie. Najpierw były wiatraki. Później brukselska zgoda na obniżenie emisji CO2. Teraz mamy problem z lasami. Tymi państwowymi. 
Na początek muszę się podzielić doświadczeniem, które nie jest oczywiste dla mieszkańców miast. Otóż las to jest takie pole, jak pszenicy, z różnicą taką, że żniwa się odbywają co kilkadziesiąt lat. No więc nazywana ministrą, pani minister zakazała Lasom Państwowym wycinanie drzew. Zrobiła to bezmyślne, czyli nie sprawdzając wcześniej potencjalnych efektów jej decyzji. Najpierw się okazało, że spora część mieszkańców Bieszczad została w ten sposób pozbawiona środków do życia, gdyż wszyscy pracowali wcześniej w lesie, później się okazało, że zakaz wycinki pozbawiał ludziom taniego, ekologicznego opału. Ekologicznego, gdyż biomasa (czyli drewno) jest z punktu widzenia Komisji Europejskiej neutralna klimatycznie. Ludzie od niej odcięci, będą palić węglem. A węgiel neutralny klimatycznie nie jest. 

Jak co dzień, zwiedziłem kilka centralnych instytucji. Niektóre udają, że wciąż mamy święta. Nie udało mi się wejść do Sejmu, gdyż strażnicy nie mogli jakoś zweryfikować mnie po nazwisku. A na koniec dnia wziąłem udział w imprezie byłych funkcjonariuszy rządowej administracji. 
Strasznie męcząca ta Warszawa. 



czwartek, 25 stycznia 2024

24 stycznia 2024


 1. Mastalerek nie potrafił wyjaśnić Mazurkowi dlaczego Prezydent w taki, a nie inny sposób doprowadził do uwolnienia Wąsika i Kamińskiego. I nie chodzi o to, że się tego nie da wyjaśnić, chodzi o to, że z tym wyjaśnieniem sobie nie poradził. Prawda jest taka, że u Mazurka nie jest łatwo, ale w związku z tym, nie każdy się decyduje, by do Mazurka iść. Mastalerek poszedł. A – jak wiedzą prawnicy, chyba, że się nazywają Kaleta i nie mieli łaciny – volenti non fit iniuria.

Prezydent ma dwie drogi ułaskawienia. Jedną wskazuje Konstytucja, drugą Kodeks Postępowania Karnego. W 2015 roku ułaskawił drogą pierwszą. Wybaczą Państwo eufemizm – nie wszystkim się to spodobało. Teraz, po osadzeniu panów, wzywano Prezydenta, by to ułaskawienie powtórzył. Problem polega na tym, że skoro Konstytucja nie przewiduje żadnego ograniczenia (poza tym, że nie można ułaskawiać skazanych przez Trybunał Stanu) tej prerogatywy, a postanowiono ją ograniczać, nie było żadnej gwarancji, że po powtórnym ułaskawieniu panowie by wyszli na wolność. Prezydent zdecydował się na drug drogę. Tę opisaną w Kodeksie, gdyż wymaga ona uczestnictwa Prokuratora Generalnego, trwa ona dłużej – jak długo, zależy od chęci rzeczonego prokuratora, ale w związku z jego w niej udziałem, trudno by mu było opowiadać o tym, że jest nieważna. 
Innymi słowy, skoro nie zadziałała jedna procedura, zamiast ją bez gwarancji sukcesu powtarzać, wybrano drugą, która jak widać, okazała się skuteczna. 

Pod koniec rozmowy Mazurek zaczął cisnąć w kwestii krystaliczności Kamińskiego. Że wiceministra W., w sprawie wiz, policja zatrzymała dopiero, kiedy Kamińskiego przestał być ministrem. Mastalerek słusznie, choć nieprzekonująco, tłumaczył, że to właśnie nadzorowane przez Kamińskiego służby sprawę wykryły. Nie powiedział oczywistej rzeczy: wiceminister W. miał immunitet, więc go zatrzymać nie można było. A Sejm pod koniec kadencji pracował w taki sposób, że mało prawdopodobne by było, żeby zdążył go tego immunitetu pozbawić. Zresztą wniosek o pozbawienie immunitetu składa Prokurator Generalny, który się nie nazywał Kamiński. Więc pretensje zupełnie nie w tym powinny być kierowane kierunku. 
Nie była z punktu widzenia Pałacu najlepsza rozmowa. I to jest zła informacja, bo niby mnie to nic nie powinno obchodzić, a jednak obchodzi. 

2. Cały dzień spędziłem chodząc po różnych ważnych miejscach i rozmawiając o polityce. Złą informacją jest, że nie za bardzo mogę o tych rozmowach pisać. Napiszę tylko pikantną plotkę o pewnej państwowej instytucji, którą demokratyczna władza chciała praworządnie odzyskać. Miała nawet poważnego kandydata, by tą instytucją kierował. Miał kompetencje, gdyż kierował nią już wcześniej. Prawie się udało, jednak w ostatniej chwili wyszło, że został skazany prawomocnym wyrokiem, za malwersacje, jakich dokonał kierując tą instytucją wcześniej. I to przez paleosędziego, więc trudno uznawać wyroku za nieobowiązujący. Do tego jakiś państwowiec (jakże inaczej nazwać kogoś, kto ratuje właściwego ministra przed kompromitacją) przypomniał historię zdjęć przyrodzenia, które rzeczony kandydat wysyłał swojej pracownicy, a ta pracownica postanowiła się tymi zdjęciami podzielić ze światem. W każdym razie poważny kandydat przestał być kandydatem, a instytucją wciąż kierują pisowskie złogi. Choć w tym akurat przypadku z PiS-em nie mają one (te złogi) specjalnie wiele wspólnego. 

Swoją drogą naprawdę nie mogę zrozumieć, jak dorosły człowiek może komuś wysyłać zdjęcia swojego siusiaka. To nie jest kraj dla starych ludzi. 

3. W innej instytucji widziałem fragment konferencji premiera Tuska. Mówił, że PiS jak przejął władzę, to natychmiast upolitycznił media, a że koalicja je odpolitycznia. Akurat chwilę wcześniej usłyszałem o kilku likwidatorach regionalnych rozgłośni radiowych. I ich apolityczności. Na przykład Radio Zachód likwiduje były prasowiec pani marszałek (dziś poseł) Polak, działacz Platformy Obywatelskiej. 
Mamy więc kilka możliwości:
– Donald Tusk uważa, że politycy PO to nie są politycy, że politycy to są wyłącznie politycy związani z PiS;
– Donald Tusk nie wie, jak wygląda obsada stanowisk likwidatorów regionalnych rozgłośni;
– Donald Tusk wie, jak wygląda obsada stanowisk likwidatorów regionalnych rozgłośni, ale uważa, że jego wyborcy mają do niego zaufanie i nie będą tego sprawdzać.
Nie wiem, co wybrać i to jest zła informacja. 

Strasznie męcząca ta Warszawa. 

środa, 24 stycznia 2024

23 stycznia 2024


 1. Mam wrażenie, że Mazurek nie dał profesorowi Piotrowskiemu szansy na wypowiedzenia całego zdania. Nie w znaczeniu gramatycznym. Całej myśli. Która, po przetłumaczeniu na język prosty, brzmiała by mniej-więcej tak: nie ma sensu kombinować, póki nie zdecydujemy się na przestrzeganie prawa, będzie słabo. Jakiekolwiek próby doraźnego dostosowywania prawa do sytuacji, w której się znajdujemy nie mają sensu, gdyż nie jest powiedziane, że jeżeli raz dostosujemy doraźnie prawo do sytuacji, nie będziemy dostosowywać za chwilę, gdy się sytuacja zmieni. Złą informacją jest, że nie jestem pewien, czy aby „doraźne dostosowywanie prawa do sytuacji, w której się znajdujemy” to nie tautologia. 

W każdym razie, można odnieść wrażenie, że profesora Piotrowskiego obecna sytuacja bawi, gdyż zna on z niej wyjście i jednocześnie zdaje sobie sprawę z tego, co się może wydarzyć, gdy zamiast z tego wyjścia skorzystać, będziemy kombinować. 

2. Piesek ugryzł pana. Było tak, że poszliśmy jak zwykle. Psa zza bramki nie było. Piesek niepocieszony, nie za bardzo chciał iść dalej. Przeszliśmy kawałek. Wtedy pies zza bramki pojawił się po naszej stronie ogrodzenia. Pan, który go wypuścił, widząc nas szybki zagnał go z powrotem. Niestety znikąd pojawił się Lucky i przeprowadził atak na bramkę. Piesek nie zdzierżył i rzucił się by Lucky'emu sekundować. Rzucił się z taką determinację, że urwał smycz. Poleciałem za nim. Zacząłem go od bramki odciągać. No i nie było to zbyt mądre, gdyż odciągany chapnął, co miał w zasięgu. Czyli pana. Cytując klasyka: to był moment. W efekcie pana na pogotowiu szyto. A ja będę musiał zapłacić za nowy dres, który ucierpiał i wyrównać utratę zysków, których pan mieć nie będzie, bo przez chwilę nie będzie mógł pracować. Dobrą informacją jest, że pan, właściciel grupy wilczurów, stwierdził, że nie ma pretensji, bo pewnie jego psy by się zachowywały podobnie. Złą, że trzeba będzie zaordynować pieskowi kaganiec, bo będzie za nim chodzić legenda ludojada. Prawda jest taka, że gdybym nie ingerował w jego atak na bramkę, to by się nic nie stało. 

Pojechaliśmy do miasta, by kaganiec przymierzyć. W zoologicznym koło Biedronki, piesek, jak to piesek był bardzo miły, grzeczny, przyjacielski etc. z tym, że panie ze sklepu zauważyły, że jest potwornie wystraszony. I faktycznie. Niby trzymał fason, ale coś z nim było nie tak. W sumie to nie jest fajnie być psem, którego mało kto rozumie. 

W drodze do miasta zabrałem autostopowicza. Powiedział, że idzie wiosna. Że już nie będzie zimy.


3. Pojechałem do Warszawy. Jechało się dość zgrabnie. W Warszawie, w Jerozolimskich, przywitał mnie billboard: Witamy w Bydgoszczy. Czegoś nie rozumiem. I to jest zła informacja. 

wtorek, 23 stycznia 2024

22 stycznia 2024


1. Chociebuż. Mazurek rozmawiał z Bartoszewskim również o tzw. reparacjach. Wyciągnął od niego, że tematem będzie się zajmował ekscelencja Prawda, który zasłynął ideą policzenia ileśmy od Niemców sobie wzięli w ramach odzyskiwania ziem odzyskanych.
Coś czuję w kościach, że się będzie w temacie tzw. reparacji działo. Złą informacją jest, że niekoniecznie działo się będzie dobrze. 
Niemcy starają się wyglądać na tych dobrych. W australijskich mediach ogłaszają, że chcą nas bronić przed Ruskim. Gdybym był złośliwy, to bym pewnie napisał, że nic dziwnego, że robią to w australijskich mediach, bo bliżej powszechna jest wiedza i o stanie niemieckiej armii, i o praktyce realizacji niemieckich obietnic.
Tymczasem minister Szejna ogłosił, że przyjmuje niemieckie propozycje poważnie i przyjmuje je z otwartymi ramionami.

Ppłk Sienkiewicz odwołał zarząd spółki odbudowującej Saski. Nie wiem czym podpadł prezes Kowalski. PiS-owca z niego trudno zrobić, w instytucjach kultury pracuje od zawsze. Dobrze to robi. Dobrze robił za poprzedniej Platformy, dobrze robił za PiS-u, teraz tez by dobrze robił. Chyba, że są inne plany.

Zaraz się może okazać, że Saski odbudują Niemcy w ramach zadośćuczynienia za krzywdy. Zrobią to szybko i pięknie, a w odbudowanym Pałacu, premier Tusk razem z kanclerzem Scholzem, podpiszą traktat o wiecznej przyjaźni między naszymi krajami, w którym ostatecznie zostaną rozwiązane kwestie zadośćuczynienia, a konkretnie zapisane będzie, że w imię przyjaźni nie będziemy wysuwać żadnych roszczeń. 
I w ten prosty sposób rozwiążą problem, za cztery promile kwoty, którą wyliczył Mularczyk. 

2. Kurier przywiózł monitor, który sobie kupiłem by mieć przy komputerze trzy takie same i mieć podobny burdel na biurku, jak na biurku. Na trzech dwudziestoczterocalowych monitorach można mieć naprawdę słuszną liczbę pootwieranych okien. 
Podłączyłem nowy monitor. Coś się dziwnego na nim pojawiło. Podobnie zresztą, jak na dwóch pozostałych. Zrestartowałem komputer, a ten już nie wstał. I nie wstaje. I to jest zła informacja, bo nie chce mi się tym zajmować. A będę musiał. 

3. Roztopy. Czyli błoto. I to jest zła informacja. 
Piesek zastrajkował. Odmówił spaceru do lasu, wybrał drogę przez wieś. Spotkaliśmy sąsiada. Rolnik-obszarnik. Zaczepił mnie w sprawie referendarzy, którzy nie wpisali do KRS likwidatorów TVP i Polskiego Radia. Wyjaśniałem mu, że rzecz nie dotyczy lokalnych rozgłośni radiowych, bo one funkcjonują w oparciu o inne przepisy. Jest to zresztą w uzasadnieniu decyzji sądu. 

Sienkiewicz na Twitterze naobrażał sąd. Właściwie czemu nie, skoro wszystko wolno. Tweet swój zakończył #AniKrokuWstecz, czyli hasłem Stalina z rozkazu nr 227, z 28 lipca 1942 roku, którym to Wielki Wódz mobilizował żołnierzy do bitwy pod Stalingradem. 
Stalin bitwę pod Stalingradem przeżył, w przeciwieństwie do ponad miliona jego żołnierzy.

Sąsiad powiedział, że jak go następnym razem zatrzymywać będzie policja, zastanowi się, czy się podporządkować, bo skąd ma mieć pewność, czy ta policja jest w prawie, bo nie wiadomo, przez kogo jest przyjmowana do pracy i awansowana. 
A już na poważnie, załamywał ręce nad obrazem Polski w reszcie Europy. Próbowałem mu tłumaczyć, że jak na razie, reszta Europy uważa Tuska za praworządnego, prawdziwego Europejczyka, więc woli nie widzieć tego, co się u nas dzieje. Raczej go nie przekonałem.