poniedziałek, 19 lutego 2024

18 lutego 2024



1. Porzuciłem zajmującą się trójkątem w Białym Domu „Kawę na ławę” dla „Trzeciego śniadania” Mellera. Przez chwilę, w sumie, było śmiesznie. Kiedy goście się zaczęli kłócić, a Meller, przyzwyczajony do sytuacji, w której goście spijają sobie z dzióbków, a to on jest jedynym, który wrzuca jakieś kontrowersyjne teksty, nie wiedział za bardzo, co robić.
Później się uspokoiło, gdyż Jaruzelska odpuściła, Kierownik Jeziora zajął się sobą, niezbyt błyskotliwe dziewczę z Oko przestało się odzywać i tylko Czarek Łazarewicz błyszczał wewnętrznym światłem.

Ciekaw w sumie jestem, czy Meller zbierze kiedyś regularnie symetrystyczny skład, gdzie po jednej stronie będą symetryści platformerscy, a po drugiej pisowscy.
Mało to jest w sumie prawdopodobne. I to jest zła informacja. 


2. Próbowałem naprawić blokujące się okno pasażera w Lawinie. Poddałem się. I to jest zła informacja. Potrzeba do tego dwóch zaangażowanych osób.

Jednocześnie słuchałem, bo bardziej słuchałem niż oglądałem, Stanowskiego o Derpieńskiej. 
Stanowski jest dziesięć lat młodszy ode mnie. Okazuje się, że akurat ta dekada to strasznie dużo. Rzeczy dla mnie jakoś oczywiste, dla niego okazują się niezwykłe. 
Okna nie naprawiłem, ale założyłem włącznik grzania fotela pasażera. Ten za który Państwo policzyło mnie 8,50. 


3. Byliśmy z pieskiem. Bez specjalnych przygód. Później zaczęliśmy oglądać jakiś dziwny serial na Netfliksie. O Chińczykach sto lat temu w San Francisco. Ponad sto lat temu. Dwa odcinki za nami, a wciąż nie wiadomo, o co zasadniczo chodzi.

Muszę jutro pojechać do Mrówki i kupić jakąś śrubę, która zastąpi plastikową, która wyzwala spłuczkę. Plastikowa się złamała. Tzw. Gerberit to wynalazek diabła. Spłuczkę musi się dać serwisować. Pomysł, żeby ukrywać ją w ścianie to efekt spisku hydraulików i fliziarzy. 
W mieszkaniu przy Filareckiej, mieliśmy porządny górnopłuk firmy Niagara. Praktycznie niezniszczalny. Złą informacją jest, że dziś już takich nie robią. 

A tak w ogóle, to jest wiosna. Kwitną przebiśniegi. Wyszły z ziemi tulipany. Zapączyła magnolia. Trzeba będzie zaraz opony na letnie wymieniać.

niedziela, 18 lutego 2024

17 lutego 2024


 

1. Poczułem imperatyw wysłuchania „Śniadania w Trójce”. Że człowiek, który czasem komentuje politykę, powinien wiedzieć, co politycy mają do powiedzenia. Wytrzymałem do momentu, kiedy poseł Myrcha powiedział, że nie jest tajemnicą, że premier Tusk i prezydent Biden mają od lat bardzo dobre relacje. 
O słowach Myrchy nikt nie będzie pamiętał, gdy na jakichś Wikileaks wypłyną materiały, z których wynikać będzie, że pomysł zaproszenia w tej konfiguracji, wziął się z obawy amerykańskiej strony o amerykańskie interesy, z tego, że jak polski rząd ogłosi na przykład zerwanie umów na atomówki w szczycie amerykańskiej kampanii wyborczej, to go Republikanie zjedzą. Innymi słowy – nienormalne rozwiązania wynikają zwykle z nienormalnych sytuacji, a nie ze świetnych relacji. 
A tak w ogóle, to mnie boli noga. Kuśtykam. I to jest zła informacja. 

2. Poszliśmy z pieskiem inaczej niż zwykle. Złą informacją jest, że w pewnym momencie nie byłem pewny, gdzie jestem. I to jest zła informacja, bo zwykle się potrafiłem zorientować. Piesek nie pomagał, gdyż wywierał miejscami presję prowadzącą do kręcenia się w kółko. Generalnie był grzeczny. Nawet przez chwilę go puściłem, żeby sobie pobiegał. I dał się po tym złapać. Zrobiliśmy z osiem kilometrów. Swoją drogą ciekawe, że w trzewiku wojskowym noga mnie nie boli.

3. Wieczorem oglądaliśmy „Mission Impossible. Dead Reckoning Part One”. Dokładniej: film szedł, a moja osoba spała. Zauważyłem tylko, że w filmie zagrały Ospreye. I to pierwsza taka sytuacja, którą widziałem. 
Ospreye na żywo widziałem w Kuwejcie. I nie mogłem się napatrzeć, bo to jest do niczego nie podobne i na niebie zachowuje się w dziwaczny sposób. W pewnych sytuacjach mogłoby robić za UFO. Złą informacją jest, że przez to iż spałem nie wiem, czy w filmie była scena wysadzania mostu. 
A historia z tym mostem to też coś do opisania we wspomnieniach. Znaczy: nie z tym. I Bogu dzięki.


sobota, 17 lutego 2024

16 lutego 2024


 1. Jakże piękny jest świat o świcie. Ścielące się mgły, wznoszące się ponad nie słońce. Słońce świecące przez drzewa. Niestety, wrażenia te nie są w stanie przykryć zbrodni na psyche i somie, jaką jest wstawanie o tej niechrześcijańskiej porze. I to jest zła informacja. 

Lotnisko w Babimoście dorobiło się większej liczby stanowisk kontroli paszportowej. I, w miejsce obsługiwanego przez młodego człowieka dowolnej płci stoiska z alko-spożywką, pojawiło się porządniejsze, firmowane Baltoną.
Samolot na Okęciu zaparkował na parkingu dla autobusów. Było to tak niedorzeczne miejsce, że się nawet przez chwilę zastanawiałem, czy nie wpadnie zaraz jakieś AT, żeby zrobić z nami porządek.

2. Następny samolot pełen był francuskiej wycieczki. Pociąg na Główny kosztował ze cztery razy więcej, niż ten z Okęcia na Centralny. Przy wejściu do podziemnego przejścia na Planty nikt nie odświeżył funkcjonującego tam przez część lat dziewięćdziesiątych napisu: witajcie kmioty ze stolicy. I to jest zła informacja, bo w tym akurat mieście tradycja jest ważna. 
W mieście wpadłem na byłą żonę szwagra prawicowego magnata prasowego (choć w tym przypadku wpadłem jest pewną przesadą, gdyż minęliśmy się po dwóch stronach ulicy. Kolegę z harcerstwa i kolegę z podstawówki (z tym, że kolega z harcerstwa był też kolegą z podstawówki, który chodził do klasy z tym drugim kolegą z podstawówki, a żaden z nich nie chodził do klasy ze mną). Z wymienioną wyżej byłą żoną szwagra prawicowego magnata prasowego, jak i ze szwagrem prawicowego magnata prasowego chodziłem do liceum. Z prawicowym magnatem prasowym nie chodziłem nigdzie, gdyż jest on chyba z Warszawy. U prawicowego magnata prasowego byłem ze dwa razy na kolacji. Byłem też na kilku organizowanych przez niego galach. Od pewnego czasu na swoje gale mnie już nie zaprasza. Właściwie nie ma się czemu dziwić.

Załatwiłem, co miałem załatwić. Poszedłem na Główny, gdzie się trochę zgubiłem, bo zamiast na peron trzeci, trafiłem na peron z tramwajem. Ponoć szybkim. W każdym razie wsiadłem do pociągu. Pomogłem jakiemuś młodzieńcowi, który nie był pewien, w którą stronę pociąg jedzie. I dojechałem na lotnisko. 

3. Lotnisko strasznie w sumie klaustrofobiczne. Z przewalającym się tłumem ludzi. Może nie tyle przewalającym się tłumem, tłumem snujących się ludzi. Ze czterdzieści lat temu leciałem z tego lotniska do Gdańska antonowem 24. Cały prawie lot rzygałem. Lotnisko za to było bardziej przestronne. Udało mi się kupić lokalny dziennik z moim felietonem i wywiadem z prof. Lewickim, polecam oba. Choć nie rozumiem, dlaczego redakcja dodała znak zapytania do tytułu „Cieknący transatlantyk”.
Samolot dostarczył mnie do Warszawy. W Warszawie kupiłem dwie pary okularów, które na lotnisku nie dość, że są tańsze niż w mieście, to jeszcze miały obniżoną o 50% cenę. Przy odpowiednio kupionych biletach, opłaca się po nie przylecieć do Warszawy. 

W samolocie do Zielonej Góry zauważyłem miejscowego senatora. Gdybym był moim kolegą Życzkowskim, senator – jak to ma w zwyczaju – pewnie by podszedł i zwyzywał mnie od najgorszych. Nie jestem, więc mi to nie grozi. Choć jeszcze nie wiadomo, co będzie gdy wylądujemy.

Cały dzień słuchałem środowego Mazurka z Mentzenem z Kanału Zero. Słuchało się tego dobrze, choć Mentzen zupełnie mnie nie przekonywał. Im dłużej słychałem, tym zupełniej.

Senator siedział z przodu. Ja z tyłu. Więc się, przy wysiadaniu nie spotkaliśmy. Życie jednak pisze interesujące scenariusze. Samolotem, którym przylecieliśmy chwilę później, do Warszawy, wracał profesor Majchrowski (sędzia, nie mylić z profesorem Majchrowskim, prezydentem). Profesora na lotnisko odwoził kolega Życzkowski. Naprawdę niewiele brakowało, by na senatora wpadł. 
Senator był wcześniej bardzo dobrze ocenianym samorządowcem. Jak trafił do Senatu, zwariował. Ludzie w parlamencie często wariują. I to jest zła informacja.



czwartek, 15 lutego 2024

15 lutego 2024


 

1. Obudził mnie listonosz. Bardzo w sumie późno. Wyleciałem do niego w negliżu. Chciał ode mnie 8,50 opłat, jakie nałożyło na mnie Państwo Polskie w związku z importem włącznika ogrzewania fotela pasażera. W sumie drogo, za coś, co kosztowało 8 dolarów. 
Włącznika nie próbowałem zamontować. Zbieram energię, bo przy okazji będę próbował coś zrobić z blokującym się oknem. 
Później kurier przyniósł Idler Arm, który kupiłem po to, żeby się upewnić, że wymienić mam Pitman Arm. Mam wrażenie, że nie mają one nazwy w języku polskim. Występują jako wąsy, ramiona, wsporniki, do tego oba pod tą samą nazwą. I to jest zła informacja.
Pojechałem do mechanika do Wilkowa umówić się na wymianę. Mam dzwonić we środę, bo jedzie na krótkie ferie. 
Później pojechałem do Lidla, gdzie metodą docenta Gibona oszczędziłem ponad pięćdziesiąt złotych. Później na oddanej przez złego Obajtka jeszcze gorszym Węgrom stacji benzynowej oszczędziłem kolejne 12 złotych, bo źli Węgrzy z okazji Walentynek sprzedawali paliwo ze zniżką 15 groszy na litrze. 

2. wróciłem, poszedłem z pieskiem. Piesek był w sumie grzeczny, ale nie mógł się zdecydować dokąd chce iść. Pochodziliśmy więc w kółko po ciemnym lesie. Co mialo swoje plusy. Na przykład mogłem dosłuchać do końca Dębskiego z Andrzejczakiem. I bardzo to było dobre. A wcześniej panią sędzię Manowską u Mazurka. Rozmowę z panią sędzią każdy powinien posłuchać Złą informacją jest, że nie wszyscy zrozumieją. Ani co mówi, ani dlaczego powinni tego posłuchać. Uprawiałem kiedyś small talk z sędzią Gersdorf. Z sędzią Manowską nie miałem okazji. A szkoda, bo na pewno by to była ciekawsza rozmowa.
A co do dwóch łysych panów, generał trzema właściwie zdaniami rozbił argumentację mówiących o wojskowym aspekcie, wrogów CPK. Warto tego posłuchać. Jeżeli się komuś nie chce słuchać całości – to jest pod sam koniec. 

3. Wieczorem obejrzeliśmy dwa odcinki „The New Look”, jakież to jest niemożebne, ahistoryczne gówno. (Nie muszę chyba pisać, że to jest trzecia zła informacja)

14 lutego 2024

 


1. Jakoś ubawił mnie brak wiary Mazurka w to, że człowiek Masta nie rozmawiał z prezydentem Dudą o Pegasusie. Kiedyś, z kimś tam, rozmawiałem o niejawnych dokumentach. Akurat byłem świeżo po szkoleniu i mogłem cytować przepisy. Nie pasowało to, do jego wizji wszechświata, więc ciągle mnie pytał: no dobra, to przepisy, ale jak jest naprawdę. A kiedy mu powiedziałem, że nie widziałem tajnej notatki na oczy, się obraził, przekonany, że go okłamuję.
Ludzie sobie dali wmówić, że Pegasus to coś wyjątkowego i nic ich od tego nie odwiedzie, bo gdyby odwiodło, to by się okazało, że sobie dali wmówić. A nikt nie lubi wychodzić na naiwniaka. 
Mnie tam najbardziej by interesowało obejrzenie uzasadnień, które trafiały do sędziów wydających zgody na inwigilacje. Złą informacją jest, że ciekawość moja nie będzie zaspokojona. Z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że ujawnianie takich rzeczy osłabia państwo. Po drugie, bo politycznie raczej nie będzie to w interesie inwigilowanych. 

2. Zrobiłem 60% warszawskiego planu. I tak nieźle. Co się nasłuchałem, to moje. Na przykład, że jest przynajmniej jedna osoba, której szczerze się podobał występ Samuela u Stanowskiego. To Samuel. Że kwestia przejmowania mediów przejmującym będzie wychodzić bokiem. A dla niektórych może się naprawdę nieciekawie skończyć, gdyż sędziowie, tyle się przez lata nasłuchali o niezależności, że biorą tę niezależność do siebie. I stosują prawo. Zahartowanym w walce z pomysłami Zbigniewa Ziobry Adam Bodnar wcale nie musi być tak straszny. Przez ostrożność procesową nie napiszę, z czym mi się będzie kojarzył nowy przewodniczący delegacji PiS w Parlamencie Europejskim. I to jest zła informacja, bo kiedyś jednak bardziej tu kozaczyłem.

3. Wracaliśmy przez Łódź. Mam nadzieję, że pani Zdanowska będzie tam prezydentem po wsze czasy, bo ktoś inny mógłby naprawić drogi i skąd wtedy człowiek by wiedział, że jest w Łodzi. 
Za Łodzią zaczęliśmy słuchać wczorajszych Dębskiego i Andrzejczaka. Wyraźnie lepsze niż za pierwszym razem. Jeżeli progres (tak się nazywają – swoją drogą – postradzieckie statki kosmiczne) będzie w tym tempie, to jeszcze dwa tygodnie i będziemy mieć do czynienia z arcydziełem. Złą informacją jest, że kiedy Andrzejczak używa słowa atencja, umiera jakieś małe puchate puchate zwierzątko. Jeszcze gorszą, że po dwóch godzinach, kiedy się zrobiło naprawdę interesująco, dojechaliśmy do domu. Więc nie wiem, co było dalej.



Na zdjęciu: brak bezwonnego pisuaru w Beirucie. 

środa, 14 lutego 2024

13 lutego 2024



1. Nie udało się spać do południa. I to jest zła informacja. Miło było słuchać spełnionego Mazurka, który rozmawiał z jakimś doktorem z Defence24 o Afryce. Trochę to przypominało moje robienie wywiadów. W znaczeniu: rozmawiający ma więcej do powiedzenia niż rozmawiany.


2. Pojechałem za Konstancin. Źle skręciłem, w znaczeniu: nie skręciłem. Dojechałem aż do Baniochy. Czyli na miejsce dojechałem spóźniony, od nie tej co trzeba strony. 

Pojechałem tam rozmawiać z profesorem Lewickim. Byłem tak wygłodzony rozmowy z mądrzejszym ode mnie człowiekiem, że wywiad, którego redagowaniem się będę zajmował, jak skończę to pisać może być trudny do zredagowania. Dopiero, gdy wyjechałem dotarło do mnie, że Lewickiego dystans do polskiej rzeczywistości może się brać z tego, że całe zawodowe życie zajmuje się on badaniem najstarszej demokracji w nowożytnym świecie, więc z tym wszystkim miał już do czynienia. 


Wpadłem później do mojego brata. Młodszego. Raptem trzy lata, ale jednak młodszego. A skoro młodszego, to nie mogę się wyzbyć protekcjonalnego o nim myślenia. Niesłusznie. Brat mój od miesiąca bawi się Chatem GPT. Od niecałego miesiąca, bo zaczął po mnie. I bawiąc się wymyśla kolejne jego zastosowania. W kwadrans pokazał mi rzeczy, które nawet przez myśl mi nie przeszły. I to jest zła informacja, bo chyba powinny. 


3. Byłem u kamieniarza, gdzieś koło Wyszkowa. Konkretnie w Słopsku. Od tygodni w Lawinie jeździł kamień. Na tyle ciężki, że nieco oślepiałem nadjeżdżających z przeciwka. Kamieniarz ze Słopska ma ten kamień pociąć w plastry. W każdym razie kamieniarz, poza cięciem kamieni na projekty artystyczne, robi nagrobki. Również taki, jakie by sto pięćdziesiąt lat temu stanęły na niemieckim cmentarzu. Polskim, pod zaborami, też. 

Wracając spod Wyszkowa wylądowałem w centrum handlowym koło Marek, czyli chyba na Targówku. Najpierw w TK Max wpadałem na ludzi, którzy wyglądali na polskich ekranów. Najpierw wyglądali z daleka, a później z bliska okazywali się tymi gwiazdami. Tak było w pierwszym przypadku. Bo w drugim było odwrotnie. Na gwiazdę najpierw wpadłem, później, im dalej od niej byłem, tym mniej na tę gwiazdę wyglądała. 

Później w serwisowej sieciówce wymieniłem olej w Lawinie. Znaczy, oni wymienili. Bez mojego udziału. Jak wymienili, to zadzwonili żebym auto odebrał. Wystawili rachunek. Czytam: zdjęcie osłony silnika – 15 złotych. Mówię panu przy kasie, że auto nie ma osłony silnika. Pan się zrobił czerwony. – No bo auto duże – zaczął tłumaczyć. Małe nie jest. To prawda. Ciekawe w sumie jak się to ma do przepisów karno-skarbowych. Profesor Lewicki mówi, że nasze wnuki mają szansę żyć w normalnym kraju. Optymista. 

Wieczorem wyszliśmy coś zjeść. W Noli się nie dało, bo był koncert. Dęte blaszane i perkusja, bardzo pięknie grali. Zamieszczony wyżej filmik wrzuciłem na Twitter. Dyskusję wywołała występująca na nim tęczowa flaga. Ludzie są – excusez le mot – popierdoleni. I to jest popularna, ale wciąż zła informacja. Jedni uważali, że występowanie rzeczonej powinno działać odstręczająco, dla innych nie byłem godny wchodzić do miejsca, gdzie wisi. 

wtorek, 13 lutego 2024

12 lutego 2024


1. Tobiasz Bocheński u Mazurka. Nigdy nie głosowałem w warszawskich wyborach. Tym razem też nie będę głosował. Więc właściwie nie mam legitymacji, by się na ten temat wypowiadać. Może tyle, że jako okazjonalny użytkownik Stołecznego Miasta będę wynikiem wyborów dotknięty.
Widać ewolucję myślenia w Prawie i Sprawiedliwości. Poprzednim razem wystawiono człowieka charakterystycznego, który – delikatnie mówiąc – nie wstrzelił się w gusta Warszawiaków. Tym razem postanowiono więc wystawić człowieka bez właściwości. A, nie. Z jedną właściwością. Człowiek jest z Łodzi. Nie mówię, że to coś złego. Mówię, że to jedyna jego charakterystyczna cecha. 
Miałem nadzieję, że przynajmniej kandydat PiS-u zacznie się awanturować w sprawie idiotyczności strefy czystego transportu. A pan Tobiasz jest za. W dwóch/trzecich jest za. Ręce opadają i to jest zła informacja. 
Ech, gdyby w 2018 roku PiS poparł (nie wystawił przeciw niemu kandydata) takiego Janka Ołdakowskiego…

2. Pan na targu nazywanym rynkiem, z niewiadomych powodów, miał akumulator do Lawiny. Identyczny jak ten, który mi sprzedał półtora roku temu. Rozwiązany został więc problem odpalania. Wciąż pozostaje problem niskiej żywotności akumulatorów w Lawinie. I to jest zła informacja, bo nie wiem, jak się za to zabrać. 
Ożyło też audi. Zalane dziesięcioma litrami 98-oktanowej benzyny. I jakimś wiążącym wodę zajzajerem. Ciekawostka – na trzech stacjach nie sprzedawano 98.

3. Po 22:00 ruszyliśmy Lawiną do Warszawy. Przez pół drogi słuchaliśmy Pereirę ze Stanowskiego. Bożena dłużej nie zdzierżyła, więc nie wiem, do czego to miało prowadzić. W sumie nie wiem, co było gorsze. Pereira twierdzący, że nie było problemu, czy Stanowski powtarzający excusez le mot pierdoły o misji publicznych mediów. TVP Info, to zawsze był informacyjny kanał rządowy. Robiony lepiej lub gorzej. Zwykle gorzej. Misję publiczną wypełniały inne kanały. Mieszanie jednego z drugim nie ma specjalnego sensu. Dlatego ta rozmowa nie miała sensu. Samuel nie przyznał się do tego, że robił informacyjny kanał rządu, Stanowski nie widział tego, że znakomita większość budżetu TVP szła na misję, a nie na propagandę.
Drugą połowę drogi słuchaliśmy Mazurka z Żukowską. Nic właściwie ciekawego nie miała do powiedzenia, ale słuchało bardzo bezboleśnie. 
Z tego wszystkiego zrobiła się 3:00. I to jest zła informacja.