1. Zimno, ciemno i bezsensu. Chwilę po tym, jak zasnąłem, dłuższą chwilę, bo były ze trzy godziny, obudził mnie telefon. Dzwoniła pani Konserwator. Źle napisaliśmy wniosek o zgodę na prace konserwatorskie. I to jest zła informacja. Znaczy nie tyle to, że spieprzyliśmy, bo po paru godzinach wysłaliśmy poprawiony, a to, że nie zrozumieliśmy, mimo iż wyraźnie nam tłumaczono, jak ten wniosek ma wyglądać.
2. Byłem w mieście. Odebrałem przetoczone tarcze do audi. Kolega mój Janek oświecił mnie, że tarcze dojrzałe nie mają predylekcji do krzywienia, jaką mają nowe.
Później pojechałem zwiedzić nowy park handlowy, jaki otwarto za Macdonaldem, obok Orlenu. Znaczy pretekstem była konieczność zakupu wkładki i klamki do nowo powstałej bramki. W Bricomarche. Miałem problem komunikacyjny, gdyż nie rozumiałem opisów wkładek. Pani ze sklepu nie rozumiała, czego nie rozumiałem. Ale jakoś w końcu udało nam się dogadać.
Wsadziłem głowę do Juli – nie rozumiem tego sklepu. I tego z RTV i AGD, który ma wrzaskliwą reklamę. Sąsiad Gienek, a właściwie jego żona Jolka kupiła wczoraj tam chiński telewizor 4K w promocji, który zastąpił ich leciwą plazmę. W Juli były drzwi, których właściwie się nie udawało otworzyć, w tym drugim otwierały się tak lekko, że aż trudno je było zatrzymać.
Wróciłem do domu, obejrzeliśmy odcinek „Sugara” (jeszcze gorszy niż poprzedni). Próbowałem pójść na spacer z pieskiem. Nieskutecznie, gdyż kawałek za domem zastrajkował. I to jest zła informacja, gdyż miałem plany związane z jego kupą. Później się dowiemy, czy jest w niej jakieś życie.
Później spakowałem walizeczkę, pojechałem na lotnisko i wieczornym lotem lecę do Warszawy.
3. Tymczasem w Krakowie, Małgorzata Wasermannówna wezwała do niegłosowania na kandydata Gibałę. Zrobiła to używając argumentów ostatecznych. Co ciekawe, chwilę później supporterzy kandydata Miszalskiego mieli gotowe na ten temat grafiki.
Mimo iż powszechną była wiedza o współpracy pani Małgorzaty z profesorem Majchrowskim i jego szeroko rozumianym środowiskiem, oświadczenie wśród jeszcze szerzej rozumianych PiS-owsów wywołało konsternację. Parę miesięcy temu słyszałem w Warszawie legendę, że pani Małgorzata dogadała się z profesorem Majchrowskim i miała być jego kandydatem na stanowisko prezydenta Krakowa. Projektowi ukręcono łeb na samej Nowogrodzkiej, gdyż stwierdzono tam, że to przegięcie. Cóż, pacta sunt servanda, pani Małgorzata najwyraźniej czuje się zobowiązana wobec środowiska Majchrowskiego. W pierwszej turze pilnowała ponoć, żeby kandydat Kmita nie cisnął za bardzo kandydata Kuliga.
W drugiej turze, według sondaży, różnica pomiędzy poparciem dla obu kandydatów mieści się w statystycznym błędzie, sztaby, a zwłaszcza ten Miszalskiego, w Krakowie bardziej nawet niż Platformę, reprezentującego szeroko rozumiane środowisko profesora Majchrowskiego, angażują wszystkie dostępne środki, w ostatnim dniu kampanii odpalono więc panią Wassermannównę. Cóż, jeżeli wygra kandydat Gibała, pani Małgorzacie po kampanii zostaną tweety Soku z Buraka, który się na nią powołuje. Zresztą zostaną niezależnie od wyniku wyborów. Trudno więc już jej będzie moralizować.
A może wcale nie?
Choć raczej tak. Dotychczasowi wyborcy pani Małgorzaty przywiązywali wagę do takich spraw. A na innych, nowych, raczej nie ma co liczyć.
W moim felietonie do „Dziennika Polskiego”, zachwycałem się tym, że w Krakowie można się ponad podziałami dogadać wokół jakiej idei. Powyższa sprawa też jest jakimś na to dowodem, bo też dotyczy zaangażowania w pomysł na przyszłość miasta. Złą informacją jest, że to chyba nie jest najlepsza dla tego miasta przyszłość.